Sierpień 2013
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31
Wrzesień 2013
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1
2 3 4 5 6 7 8
9 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30
Październik 2013
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 31

Epicki demoliszyn mostu

Konto usunięte • 2013-09-21, 22:24
Chlup do wody, oczywiście zimnej.

- Czy zbudowany jak tur policjant musiał przerzucać przez żywopłot matkę zatrzymywanego nastolatka, jego ojcu grozić pistoletem, a świadkom kazać zamknąć ryja? - pytają wzburzeni mieszkańcy Kazimierza Górniczego. - Poziom agresji był tam tak duży, że nasi ludzie musieli oddać strzały ostrzegawcze - odpowiada komenda. Sprawę wyjaśni prokuratura.

Dotyczy ona interwencji, do jakiej w sobotę wieczorem doszło na ul. Wagowej. To serce sosnowieckiego Kazimierza. Policja zatrzymała tam dwóch nastolatków, którym przedstawiono zarzuty znieważenia oraz naruszenia nietykalności funkcjonariuszy.

Emocje były tam tak wielkie, że mundurowi musieli oddać dwa strzały ostrzegawcze, a wzburzeni ludzie zastanawiali się, czy nie odbijać chłopców z komisariatu. O policyjnej akcji do dzisiaj mówi cała dzielnica.

Wersja podejrzanych

- Wracaliśmy z urodzin znajomego, byliśmy wypici. Przed rozejściem się do domu usiedliśmy na ławce przed blokiem i chwilę gadaliśmy - mówi 19-letni Patryk. Kiedy o godz. 22 na osiedlowej uliczce pojawił się radiowóz, jeden z jego kolegów gwizdnął na palcach. Wóz się zatrzymał, wysiadło dwóch funkcjonariuszy, którzy zaczęli legitymować nastolatków.

- Pytaliśmy, co się stało, ale kazali nam się zamknąć - opowiada chłopak.

Po chwili w oknach pojawili się ludzie, którzy zaczęli krzyczeć do funkcjonariuszy, żeby zostawili nastolatków w spokoju. Przed blok wyszła też matka Patryka. Kiedy zobaczyła, że policjanci prowadzą jej syna w stronę radiowozu, zaczęła z krzykiem biec w ich stronę. - Wtedy jeden z nich, potężnie zbudowany, chwycił ją i jak szmacianą lalkę przerzucił przez żywopłot - mówi chłopak.

Patryk opierał się i krzyczał do funkcjonariuszy, żeby go puścili. - Szarpałem się z nimi, bo byłem wściekły po tym, co zrobili z mamą. Ale nie uderzyłem żadnego z nich - zarzeka się chłopak. Jego koledze, który chwycił go za ramię, jeden z mundurowych łokciem podbił oko, po czym siłą wsadził do radiowozu.

Wersja świadków

W trakcie akcji przed blok wyszło kilkunastu lokatorów Wagowej. - Kiedy pytaliśmy policjantów, czemu czepiają się chłopaków, to kazali nam zamknąć ryja. Byli strasznie nabuzowani, momentami wręcz chamscy - mówi jeden z sąsiadów Patryka. Przez cały sobotni wieczór miał otwarte okno i zapewnia, że siedzący na ławce nastolatkowie nie zakłócali spokoju. - Tak naprawdę ten spokój zakłóciła policyjna interwencja - dodaje jedna z mieszkanek osiedla.

Ludzie krzyczeli, żeby wypuścić nastolatków, chłopcy opierali się mundurowym. Przyjechał drugi patrol. - Jak policjant wyciągnął pistolet i zagroził, że będzie strzelał, to ojciec jednego z zatrzymanych krzyknął: ''To wal mi w głowę''. Jak padły strzały, myślałam, że go zabił, na szczęście strzelał w powietrze - wspomina jeden z lokatorów.

Kiedy chłopcy trafili na pobliski komisariat, przed budynkiem zebrali się ludzie. Byli tak wzburzeni, że rozważali nawet odbicie nastolatków. - Odeszliśmy dopiero wtedy, gdy dyżurny zagroził, że wezwie posiłki - mówi jeden z nastolatków z Wagowej.

Wersja policji

- Dlaczego funkcjonariusze podjęli interwencję w Kazimierzu?- zapytaliśmy.

- Bo dostaliśmy zgłoszenie o zakłócaniu ciszy nocnej przez młodych ludzi i używaniu przez nich wulgarnych słów - mówi Sylwia Łabaj, rzeczniczka komendy miejskiej w Sosnowcu.

- Kto się skarżył? - pytaliśmy.

- Zgłoszenie było anonimowe - mówi rzeczniczka policji. Jej zdaniem nastolatkowie byli agresywni i w wulgarny sposób odzywali się do funkcjonariuszy. Sytuację pogorszyło to, że na podwórku zaczęli się pojawiać ludzie. - W efekcie nasi ludzie zostali otoczeni, byli popychani, szarpani, a jeden z napastników zaczął policjantowi wykręcać rękę - mówi Łabaj.

Tłum odpuścił dopiero wtedy, gdy mundurowi oddali dwa strzały ostrzegawcze. - Wstępne wyniki wewnętrznego postępowania wskazują, że użycie broni było prawidłowe - podkreśla rzeczniczka komendy.

Jak było naprawdę?

Okoliczności interwencji na Wagowej wyjaśnia prokuratura. Patryk wraz z kolegą napisali zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez policjantów. Zarzucają im przekroczenie uprawnień i nieuzasadnione użycie broni. Dołączą do niego obdukcje, które zrobili po tym, jak ich wypuszczono na wolność. Z kolei rodzice chłopców napisali skargę do szefa śląskiej policji.

PS Imię zatrzymanego nastolatka zostało zmienione.

Link do artykułu:
Kod:
http://sosnowiec.gazeta.pl/gazetasosnowiec/1,93867,14636765.html

Starożytni odkrwycy

Konto usunięte • 2013-09-21, 22:18
Rzymianie w Chinach

Może wydawać się to nieprawdopodobne, ale już starożytni Rzymianie w swoich wojennych wyprawach dotarli aż do Chin. Rzymscy legioniści mieli jakoby pozostać w dawnych Chinach po nieudanej wyprawie wojennej, osiedlić się tam na stałe i żyć pośród tamtejszej ludności. Czy to prawda?

W 53 r. p.n.e., w czasie gdy Rzymem rządził triumwirat Cezara, Pompejusza i Krassusa, a w Chinach panowała dynastia Han, doszło do pewnego zdarzenia za którym krył się Krassus. Rzymski wódz zgromadził 45-tysięczną armię i ruszył z nią na państwo Partów. Rzymska armia przekroczyła Eufrat i poszła na wschód. Szybko jednak okazało się, że legioniści nie są w stanie pokonać Partów, którzy nękali ich dzień i noc, ostrzeliwali strzałami i prowadzili wojnę na wyczerpanie, unikając starcia w otwartym polu. Wkrótce połowa armii rzymskiej przestała istnieć. Do walnej bitwy nie doszło. Część Rzymian rozpoczęła odwrót, a 10 tysięcy legionistów dostało się do niewoli.

Według Plutarcha, resztki armii rzymskiej trafiły na wschód, na granicę państwa Partów z Chinami. Tutaj jako najemnicy, bronili granicy przed najazdami Chińczyków. W 20 roku p.n.e. zakończyła się wojna Rzymu z Partami. Rzymscy żołnierze służący w armii perskiej mogli wrócić do domu. Okazało się jednak, że... nie było chętnych do powrotu. Po rzymskich legionistach ślad zaginął. Na nowo, na ich trop trafił 2 tysiące lat później oksfordzki sinolog Homer Dubs. Znalazł on w rocznikach dynastii Han informację o bitwie Chińczyków z obwarowaną załogą Hunów. Wejścia do twierdzy Hunów bronił elitarny oddział wojskowy, z którym Chińczycy nie mogli sobie poradzić. Było to 17 lat po klęsce Rzymian w wojnie z Partami.

W tym samym czasie, w kronikach dynastii Han pojawia się wiadomość o osadzie Lijian położonej w Gansu (Lijian to zniekształcone w języku chińskim słowo „Aleksandria”). W 1993 roku grupa chińskich archeologów prowadząca wykopaliska w wiosce Zhelaizhai pod Yongchang, odnalazła domniemaną osadę Lijian, a w niej obwarowania z czasów rzymskich. Okazało się, że mieszkańcy pobliskiej wioski „od zawsze” mieli jasne włosy, niebieskie oczy i byli wysokiego wzrostu. Czyżby byli potomkami Rzymian? Do dziś nie ma pewności co stało się z kilkoma tysiącami rzymskich legionistów sprzed 2 tysięcy lat. Czy rzeczywiście zostali w Chinach i zaczęli nowe życie razem z miejscową ludnością? Czy dali początek nowej, lokalnej społeczności? Może wkrótce archeolodzy odpowiedzą na te pytania...

Pierwsze odkrycie Ameryki

Amerykę odkrył w 1492 roku Krzysztof Kolumb. Tyle podręczniki do historii. Jednak większość z nas wie, że Kolumb nie był pierwszy, że wiele wieków przed nim, Amerykę odkrył kto inny. Kto i kiedy tego dokonał? Na to pytanie nie ma jedenj odpowiedzi, ale są poszlaki i hipotezy...

Starożytni żeglarze dobrze znali basen Morza Śródziemnego. Rzadko jednak wyprawiali się poza Słupy Heraklesa, będące naturalną bramą na ocean. Rzadko nie znaczy jednak wcale. Pierwsi próbowali tego Fenicjanie. Najpierw prawdopodobnie odkryli Wyspy Szczęśliwe, czyli Wyspy Kanaryjskie, a potem Wyspy Zielonego Przylądka i Azory. Okazuje się, że z Wysp Kanaryjskich niewielki krok dzielił starożytnych żeglarzy od… Ameryki. U wybrzeży tych wysp, początek bierze wielki prąd morski, który swój bieg kończy w Zatoce Meksykańskiej. U wybrzeży Wysp Kanaryjskich zaczyna też wiać potężny pasat północno-wschodni, który przez większą część roku wieje wprost ku wybrzeżom brazylijskim. To dzięki temu pasatowi, Kolumb w 21 dni dotarł od Wysp Kanaryjskich do wysp środkowoamerykańskich. Czy jest zatem możliwe, aby Fenicjanie lub Kartagińczycy setki lat przed Kolumbem, znając Wyspy Kanaryjskie i żeglując w tamtych rejonach, nie skorzystali z pasatu i prądu morskiego i nie dotarli do Ameryki? Czy mogli, będąc świetnymi żeglarzami, „przeoczyć” takie „możliwości” stwarzane przez naturę? Wydaje się, że to mało prawdopodobne.

Jest zatem możliwe, iż Fenicjanie lub Kartagińczycy dotarli do Ameryki na długo przed Kolumbem. Mogła to być celowa wyprawa badawcza, lub przypadek. Co ciekawe, grecki historyk Diodor w I wieku p.n.e. zostawił przekaz mówiący o fenickim statku zapędzonym przez burzę w sąsiedztwo nieznanej ziemi: „Na Oceanie, na wprost Libii, znajduje się wyspa znacznej wielkości. Odległość jej od brzegów Libii wynosi wiele dni żeglugi w kierunku zachodnim. (...) Pewnego razu gw🤬towny sztorm zapędził ich [Fenicjan] daleko na Ocean. Po wielu dniach (...) znaleźli się u brzegów wspomnianej wyspy”. Inny grecki historyk Pauzaniasz, podawał więcej szczegółów o tej wyspie. Twierdził, że nowy kraj był wielki, poprzecinany licznymi rzekami i gęsto zaludniony przez czerwonoskórych ludzi o włosach upiętych w koński ogon. Czy chodziło w tym wypadku o Amerykę Południową?

Jeśli Fenicjanie i Kartagińczycy w swoich wyprawach docierali dalej niż do Wysp Kanaryjskich, to utrzymywali to w ścisłej tajemnicy. Tym zapewne można tłumaczyć brak fenickich i kartagińskich źródeł dotyczących odkryć. Wieści o tych odkryciach dotarły do nas okrężną drogą przez Greków i Rzymian. Źródła rzymskie mówią o tym, że w czasie wojen punickich, gdy Rzymianie oblegali Kartaginę, część okrętów kartagińskich przełamała blokadę morską Rzymian i odpłynęła w kierunku Słupów Heraklesa. Nigdy potem już ich nie widziano. W ślad za nimi Rzymianie wysłali siedem okrętów Scypiona Emilianusa i geografa Polibiusza. Czy rzymskie statki popłynęły na zachód, aby odnaleźć uciekających Kartagińczyków? A może Rzymianie po zdobyciu Kartaginy odnaleźli w kartagińskich archiwach informacje o odległych lądach? Może popłynęli na zachód według wskazówek zawartych w mapach i opisach Kartagińczyków?

Scypion dotarł w swojej wyprawie do Senegalu i Wysp Zielonego Przylądka (europejskie statki dotarły tu dopiero 1600 lat później). Mimo to, Rzymianie nie napotkali Kartagińczyków. Gdzie się podziali? Czy ich okręty zatonęły, czy odpłynęły do... Ameryki? Portugalczycy, którzy zjawili się setki lat później w Brazylii napotkali na tajemnicze inskrypcje na skałach na wybrzeżu i w głębi lądu. Jak podaje A. Kapłanek, w XIX w. pismo to odczytano i okazało się, że są to fenickie i kartagińskie „zapiski” z I w. p.n.e. Świat nauki odniósł się do tego sceptycznie. W 1968 r. amerykański epigrafik profesor Cyrus Gordon uznał tzw. „napis z Parahyba” odnaleziony w 1874 r. w Brazylii, za autentyczny. Napis ten głosił, że w 19 roku panowania króla Hirama (około 600 r. p.n.e.), fenicki statek zapędzony został przez sztorm do wybrzeży Brazylii. Dzisiaj podważa się autentyczność napisu z Parahyba i uznaje się go za falsyfikat. Mało kto ze świata nauki uznał odkrycie profesora Gordona. Większość badaczy wstrzymuje się z komentarzami na temat obecności Fenicjan i Kartagińczyków w Ameryce Południowej lub całkowicie je neguje.

Starożytni żeglarze

O sprawach żeglugi morskiej w starożytności do niedawna niewiele wiedzieliśmy. Powszechnie uważano, że do Ameryki pierwszy dopłynął Kolumb, a Afrykę opłynął i do Indii dotarł Vasco da Gama. Wszystko to działo się w XV stuleciu, ledwie 500 lat temu. Okazuje się jednak, że już 2 tysiące lat przed Kolumbem, kilka wieków przed naszą erą, egipscy żeglarze regularnie przemierzali Ocean Indyjski i polegając na wiatrach monsunowych odbywali podróż liczącą przeszło 2 tysiące kilometrów do Indii. Czasami trafiali nawet do Kantonu. W czasie tych podróży, żeglowali na pełnym morzu nie widząc nawet brzegów (dla średniowiecznych żeglarzy było to nie do pomyślenia!).

W I w. malajscy żeglarze skolonizowali Madagaskar u wybrzeży Afryki. Razem z rodzinami i inwentarzem przepłynęli Ocean Indyjski! Wszystko to jednak blednie przy dokonaniach mieszkańców starożytnego miasta Tartessos leżącego u ujścia Gwadalkiwiru na Półwyspie Iberyjskim, którzy w II tysiącleciu p.n.e. wyprawiali się po cynę na Wyspy Brytyjskie. W roku 600 p.n.e. faraon Necho II zlecił Fenicjanom wypłynąć na Morze Czerwone i powrócić przez Słupy Heraklesa. Statki Fenicjan opłynęły Afrykę i po trzech latach powróciły do Egiptu! Sto pięćdziesiąt lat później Kartagińczycy wysłali poza Słupy Heraklesa sześćdziesiąt 50-wisłowych okrętów pod wodzą Hannona. Wyprawa ta dotarła do wybrzeży Kamerunu.

Kartagińczycy już w V w. p.n.e. posiadali na zachodnim wybrzeżu Afryki, aż po przylądek Boujdour swoje faktorie handlowe. Już w VI w. p.n.e. byli obecni na Wyspach Kanaryjskich, Maderze i Azorach. Portugalczycy i Hiszpanie nie byli więc pierwsi! Z przykładów tych wynika, że atlantycka żegluga nie była dla Kartagińczyków niczym nadzwyczajnym. Dlaczego więc tak mało o niej wiemy? Czy nie zachowały się żadne relacje z tych podróży? Kartagińczycy obawiając się konkurencji nałożyli swoiste „embargo” na informacje o trasach żeglugowych i nowoodkrytych lądach (podobnie czynili 2 tysiące lat później Portugalczycy). Rozpuszczali nawet plotki o potworach i niebezpieczeństwach czekających na żeglarzy poza Słupami Heraklesa. Wszystko po to, aby zniechęcić do wypraw konkurentów. Powodem takich zachowań była m.in. purpura, czyli szlachetny i kosztowny barwnik uzyskiwany z soków ślimaków morskich, których kolonie znajdowały się u wybrzeży Afryki i wysp odkrytych przez Kartagińczyków. Purpurę uzyskiwano też z wysuszonych samic pewnego pluskwiaka żerującego na jednym z gatunków opuncji rosnącej na Wyspach Kanaryjskich nazywanych z tego powodu Wyspami Purpurowymi.

Umiejętności nawigacyjne starożytnych żeglarzy musiały więc być bardzo wysokie. Nie pływali oni wzdłuż brzegów, ale na pełnym morzu. A. Kapłanek twierdzi, że świadczą o tym m.in. ślady odkryte w Australii (w muzeum w Sydney można obejrzeć znalezione na wschodnim wybrzeżu Australii monety z wyobrażeniami skarabeuszy datowane na 200 lat p.n.e. i „sporządzone” na egipski sposób mumie odnalezione w rejonie cieśniny Torresa). Okręty starożytnych nie należały również do małych „łupin”. Flagowy okręt króla Ptolemeusza Filipatora w II wieku p.n.e. miał 130 metrów długości i 6,5 tysiąca ton pojemności. „Aleksandria” Hierona z Syrakuzy miała 4 tysiące ton pojemności. Ówczesne pełnomorskie statki handlowe przewoziły przeciętnie od 400 do 800 ton ładunku (w średniowieczu hanzeatyckie kogi miały pojemność do 200-300 ton ładunku). „Santa Maria” Krzysztofa Kolumba ze swoimi 200 tonami wyporności była „maleństwem” przy starożytnych kolosach.

W XX stuleciu wielokrotnie udowadniano, że podróże oceaniczne są możliwe na niewielkich statkach i na tratwach zbudowanych z drzewa, skóry, czy nawet papirusu (Thor Heyerdahl, Tim Severin). Starożytni żeglarze świetnie znający się na astronomii, o niebo lepiej niż Kolumb i Cortes, pływali po oceanach i morzach, odkrywali nowe lądy i ludy, przewozili towary i zasiedlali nowe ziemie. Dziś, co do tego nie ma już wątpliwości.