
Dwa zdjęcia po butelce i kopniaku w ryj.

a tu sobie rozj🤬em spadając na szkło

oko i reka moja, własna...

|
|
|
"Co z tego, że możemy stosować środki wychowawcze, w tym pouczenia, skoro komendanci zabraniają takich praktyk. Każde wykroczenie ma kończyć się mandatem lub skierowaniem wniosku do sądu. Najważniejsza jest statystyka, później daleko pomoc obywatelom" – twierdzi policjant, który nie wytrzymał presji i przesłał do naszej redakcji skany dokumentów wraz z opisem sytuacji w swojej komendzie.
Afery radarowej ciąg dalszy. Tym razem głos w tej sprawie zabierają sami funkcjonariusze, przy okazji ujawniając mechanizmy działania polskiej policji. Przypomnijmy. Chodzi o ręczne radary Iskra-1, których używa drogówka. Kierowcom udało się udowodnić, że są one szczególnie podatne na zakłócenia, a w przypadku kilku pojazdów, nie potrafią wskazać tego, którego prędkość zmierzyły. Rzecznik policji, Mariusz Sokołowski, twierdzi, że w tym ostatnim przypadku, policjanci powinni odstąpić od sprawdzania pojazdów, a jeśli zatrzymają kierowcę, bo wiedzą, że jedzie za szybko, nie powinno się to kończyć mandatem.
Policjant w kropce
Po tych słowach do naszej redakcji napisał zbulwersowany policjant z podkarpackiej drogówki.
- Pan rzecznik nie wie, co mówi, co tak naprawdę dzieje się w komendach. Po pierwsze policjant ma obowiązek zareagować na wszelkie przestępstwa i wykroczenia, a nie odstępować od sprawdzania. Po drugie, o ile policjanci mogą stosować środki wychowawcze, w tym pouczenia, to zazwyczaj komendanci jednostek policji zabraniają podwładnym takich praktyk. Każde wykroczenie ma kończyć się mandatem lub wnioskiem do sądu. Niestosowanie się do tego typu rozkazów jest działaniem wbrew przełożonemu, a to z kolei ciągnie za sobą szereg konsekwencji karnych i dyscyplinarnych – twierdzi.
Funkcjonariuszom, którzy nie wystawią mandatów kierowcom złapanym miernikiem prędkości Iskra, może grozić zwolnienie, bo, jak twierdzi policjant, popsują statystykę.
– Skoro Iskry to badziewie, to co mają zrobić ci policjanci, co pełnią służbę? Jak mają zaspokoić statystyki? Mają zjechać po służbie i powiedzieć przełożonemu, że mają suszarkę badziewie i zgodnie z tym, co mówi rzecznik Sokołowski, wszystkich pouczyć? Jak by powiedział, że tylko poucza, to zaraz by wyleciał na bruk – uważa policjant.
Mandaty, tylko mandaty
Według niego w policji liczy się tylko statystyka, a pomoc obywatelom schodzi na dalszy plan.
– W policji liczy się tylko i wyłącznie statystyka, bo na jej podstawie są oceniani komendanci, a na podstawie tej oceny przyznawane kilkutysięczne premie – twierdzi.
A na statystykę największy wpływ mają nakładane mandaty karne, a nie stosowane pouczenia. To dlatego, jego zdaniem, policjanci są strofowani, by wypisywać ich jak najwięcej. Na dowód załącza dokumenty, w których zastępca komendanta wytyka rozliczanym patrolom zbyt dużą ilość pouczeń, w stosunku do wystawionych mandatów.
"Zbyt duża ilość pouczeń – w przypadku zbyt dużej ilości zastosowania tych środków przez poszczególnych policjantów, mają pisać notatki służbowe z uzasadnieniem powodu takiego postępowania".
![]()
Komentując zapisy w książce rozliczeń wyników, zastępca komendanta pisze: "Panowie policjanci słabe wyniki, mało osób legitymowanych, brak reakcji na pieszych, poprawić wyniki".
Każe także wyjaśnić dwóm funkcjonariuszom, co robili przez 12 godzin na służbie, bo nie zanotowali żadnych efektów pracy. Wytyka policjantom brak nastawienia na wyniki. Mało tego, w przypadku kolizji, do której doszło z udziałem psów, zastępca komendanta zaleca patrolom ustalanie właścicieli wałęsających się zwierząt i stosowanie wobec nich sankcji w postaci mandatów karnych. Zaznacza jednak, by nie stosowali pouczeń.
![]()
Nie cel, a narzędzie
O komentarz prosimy komendanta jednostki, którego podwładny jest autorem tych wskazówek.
– Przełożony ma prawo, ale także obowiązek wskazywać podwładnym kierunki działań, które należy realizować, mając oczywiście na uwadze bezpieczeństwo i porządek publiczny. Działania policji podejmowane są na podstawie analizy stanu bezpieczeństwa i porządku publicznego, gdzie wskazywane są zagrożenie i ich przyczyny. Aby skutecznie eliminować zagrożenia właściwym jest stosowanie adekwatnych środków w stosunku do przyczyn – mówi nam komendant powiatowy podkarpackiej jednostki. Zaznacza jednocześnie, że policja nie jest nastawiona na statystyki – Statystyki nie są celem, ale narzędziem do utrzymania bezpieczeństwa. Celem policji jest zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom, co też czyni – dodaje.
Podobne stanowisko ma Komenda Wojewódzka Policji w Rzeszowie.
– Każdy z policjantów rozliczany z efektów swojej pracy, nie przez ilość, ale adekwatność nałożonych środków prawnych. Od funkcjonariuszy oczekuje się bowiem reakcji adekwatnej do zagrożenia i posiadanej wiedzy. Jednak w każdym przypadku decyzja co do rodzaju zastosowanego środka prawnego zależy tylko od policjanta. Statystyki nie są celem, a jedynie narzędziem, które jest pomocne w zobrazowaniu efektów pracy funkcjonariuszy. Ilość pouczeń i mandatów wystawianych przez policjantów nie jest kryterium otrzymywania nagród finansowych – zapewnia Bartosz Wilk z Wydziału Komunikacji Społecznej KWP w Rzeszowie.
Problem nas wszystkich
Okazuje się, że podobne statystyczne problemy trapią policjantów w całym kraju.
– Czy w policji rządzi statystyka? Tak, przełożeni są rozliczani ze statystyki, komendanci także. Jeśli statystyka przestępcza spada, komendant zaczyna wymagać, aby policjanci ścigali Bogu ducha winnych kierowców, karali mandatami za spożywanie piwa pod chmurką i za inne tego typu drobiazgi. Poza tym nasz dzielny rząd w ramach walki z dziurą budżetową wymyślił, że część z niej uda się zasypać, drenując kieszenie podatników za pomocą mandatów. Policja to służba mundurowa. Komendant główny zawezwany na dywanik ministra, trzasnął dziarsko obcasami i powiedział "rozkaz". Komendant główny wzywa komendantów wojewódzkich i tak to leci w dół, zatrzymując się na szeregowym policjancie z wydziału ruchu drogowego, prewencji czy dzielnicowym – mówi nam były policjant.
Za mało, ciągle za mało
O tym, że nabijanie statystyk, to żadna nowość, można dowiedzieć się też z policyjnych forów.
"Mało, mało... panowie za MAŁO!!!! i tak co środa na naradach kierownictwa. Czy kiedykolwiek było dużo? Albo wystarczająco? Chyba nie. Wszechobecna paraliżująca naszą pracę statystyka ma ciągle za MAŁO" – pisze jeden z policjantów. "To co? sami mamy napadać na kogoś i tworzyć bzdetną statystykę? Czy działanie policji ma na celu nie dopuścić do przestępstwa czy też odwrotnie... umożliwić jego zaistnienie i następnie zatrzymanie sprawcy?? No czegoś tu nie rozumiem" - zastanawia się
Wątpliwości ma także inny policjant: "Czy to normalne, aby kontrolny ustnie zabraniał nam łapania nietrzeźwych kierowców, bo mamy ich w tym roku dużo? Nie raz słyszeliśmy, że mamy interweniować jak na przykład nietrzeźwy rowerzysta wjedzie rowerem nam w maskę radiowozu, a w innych przypadkach odwracać głowę. Czy to jest normalne?"
"To jest objaw choroby, jaka toczy policję, swoistej "dewiacji", która spowodowała, że policjanci nie są po to, by było bezpiecznie, tylko po to, by statystyka i wskaźniki się zgadzały" – podsumowuje inny funkcjonariusz.
Pogoń za mandatowymi statystykami granice absurdu osiągnęła w 2010 roku. Jeden z funkcjonariuszy z Białogardu nałożył sam na siebie mandat, bo podczas pełnienia służby nie udało mu się nikogo innego ukarać. Bał się zaniżyć statystyki jednostki. Naczelnik sekcji, który dowiedział się o sprawie, zabronił oficjalnie takiego postępowania i doradził policjantom, by następnym razem to jeden drugiemu wypisywał mandat. Samemu sobie nie wypada.
Mandatu z radaru nie będzie
Pomimo statystycznych problemów trapiących policjantów, Komenda Główna Policji podtrzymuje stanowisko rzecznika Mariusza Sokołowskiego. W przypadku pomiaru kilku pojazdów radarem Iskra-1, policjant nie może wystawić mandatu. Wyjaśnia dokładnie, dlaczego.
– Stosowany obecnie przez Policję radar Iskra-1, w przypadku grupy pojazdów dokonuje pomiaru prędkości najszybciej jadącego pojazdu pod warunkiem, że jego prędkość będzie większa o co najmniej 4 km/h od pozostałych. Dlatego też w instrukcji radaru wskazuje się, że (…) przy dokonywaniu pomiaru prędkości najszybciej jadącego pojazdu na tle grupy, osoba dokonująca pomiaru musi mieć bezwzględną pewność o trafnej ocenie wizualnej wyróżniającego się wyższą szybkością pojazdu (…)".
Jeśli więc do policjanta dokonującego pomiaru zbliża się grupa pojazdów, a żaden z nich nie porusza się z istotnie wyższą prędkością, to zachodzi nie dająca się usunąć wątpliwość, co do tego którego pojazdu w istocie prędkość została zmierzona - o ile radar w ogóle dokona pomiaru, bowiem przy zbliżonej prędkości samochodów, powinien blokować możliwość wykonania pomiaru. W związku z tym, brak jest podstaw do stwierdzenia, że konkretny kierowca naruszył przepisy ruchu drogowego, a co za tym idzie brak jest również podstaw do stosowania wobec niego nie tylko postępowania mandatowego, ale nawet środków oddziaływania wychowawczego, jakimi są pouczenie lub zwrócenie uwagi. Należy bowiem mieć na względzie, że środki oddziaływania wychowawczego mogą być stosowane jedynie wobec sprawców wykroczeń, a w opisywanym przypadku nie można stwierdzić, że mamy do czynienia z naruszeniem przepisów – informuje Piotr Bieniak z Zespołu Prasowego Komendy Głównej Policji.
Pouczenia nie wystarczą
Nie oznacza to, że policjanci mają całkowicie zrezygnować z wypisywania mandatów. W przypadku Ikry chodzi tylko o tę jedną sytuację. Abstrahując jednak od niej, policja jest zdania, że mandaty wystawiać trzeba, bo pouczenia w niektórych przypadkach po prostu nie są wystarczające. Chodzi o bezpieczeństwo. I tylko ze względu na nie kładzie się na mandaty tak duży nacisk.
– W prawie wykroczeń obowiązuje zasada pierwszeństwa stosowania środków oddziaływania wychowawczego nad środkami stricte represyjnymi. Jeśli jednak realia ruchu drogowego w Polsce są takie, że do około 30 proc. wypadków drogowych dochodzi na skutek nadmiernej prędkości, a konsekwencją tego jest około 40 proc. ofiar śmiertelnych, to stosowanie pouczeń w stosunku do sprawców tego typu wykroczeń powinno mieć charakter incydentalny. Nie może bowiem być tu mowy o popełnieniu czynu mniejszej wagi, którego społeczna szkodliwość jest niewielka. Można mieć również uzasadnione wątpliwości, czy zastosowanie pouczenia będzie wystarczające do osiągnięcia zamierzonych celów zapobiegawczych i wychowawczych – uważa Piotr Bieniak z KGP. – Zdecydowanie zbyt daleko idącym uproszczeniem jest sprowadzanie dyskusji o bezpieczeństwie ruchu drogowego do rozważań, czy w statystykach lepiej wypadają nałożone mandaty niż pouczenia. Zgodnie z przepisami każdy funkcjonariusz policji i w każdym przypadku może podjąć całkowicie suwerenną decyzję o zastosowaniu pouczenia wobec sprawcy wykroczenia i nikt tego prawa policjantom nie odbiera, a wręcz odebrać nie może. Nie jest jednak żadną tajemnicą, że policja, realizując cel nadrzędny, jakim jest poprawa bezpieczeństwa ruchu drogowego analizuje ilość pouczeń stosowanych przez policjantów, w szczególności w odniesieniu do wykroczeń polegających na przekroczeniu dozwolonej prędkości, co w pewnym sensie kreuje określoną politykę represyjną. Zwolennicy bardziej liberalnego podejścia powinni jednak zdawać sobie sprawę, że każdego roku na polskich drogach ginie około 4 tys. osób, co sytuuje Polskę na jednym z ostatnich miejsc w zjednoczonej Europie – dodaje.
Do nietypowej sytuacji doszło w malezyjskim Sądzie Apelacyjnym, w którym podjęto decyzję o zakazie wykorzystywania arabskiego słowa "Allah" przez chrześcijan. Słowo to od poniedziałku może być używane jedynie przez muzułmanów, którzy stanowią niemal dwie trzecie populacji tego kraju.
Decyzja została podjęta jednogłośnie przez trzech muzułmańskich sędziów a sędzia główny Mohamed Apandi Ali wyjaśnił, że słowo "Allah" nie jest integralną częścią wiary chrześcijańskiej. Jego zdaniem używanie tego słowa przez chrześcijan może spowodować "zamieszanie w społeczeństwie". Temat ten pojawił się w Malezji po raz pierwszy w 2009 roku, kiedy rząd zakazał katolickiej gazecie The Herald posługiwać się słowem "Allah" w odniesieniu do Boga. Jednak redaktor naczelny, wielebny Lawrence Andrew pozwał rząd i wygrał sprawę, co doprowadziło do zamieszek na tle religijnym.
Niedawna decyzja została podjęta ze względu na apelację malezyjskiego rządu który uważa, że posługiwanie się słowem "Allah" przez chrześcijan może zdezorientować muzułmanów oraz może zostać wykorzystywane do ich konwersji na Chrześcijaństwo. Prawnicy gazety The Herald tłumaczą, że słowo "Allah" jest używane w malezyjsko-językowej Biblii od 1731 roku
Wielebny Lawrence Andrew będzie odwoływać się od decyzji oraz stwierdził, że to słowo jest używane na Bliskim Wschodzie i w Indonezji zarówno przez chrześcijan jak i muzułmanów, natomiast chrześcijanie w Malezji, jako mniejszość, powinni być chronieni prawem. Dodał również, że słowo to jest używane od kilkuset lat, natomiast gazeta The Herald używa go od 19 lat i jakoś wszyscy żyli w pokoju.
Twierdza Przemyśl, jak chyba każda twierdza i zamek posiada również swoje tajemnice i legendy. Najbardziej znaną legendą o twierdzy Przemyśl jest z pewnością ta związana z fortem XIII San Rideau w Bolestraszycach.
Otóż wg tej legendy odradzające się po I wojnie światowej Niepodległe Państwo Polskie nie potrzebowało i nie było zainteresowane dalszym utrzymywaniem "Przemyskiej Twierdzy". Zniszczenia zarówno te związane z działaniami wojennymi, jak i te dokonane przez jej obrońców spowodowały, że "Twierdza" utraciła swoje walory obronne. Zgodnie z Zarządzeniem wojennym z dnia 22 listopada 1919 r. twierdza Przemyśl przestała być fortecą i władze wojskowe przystąpiły do jej likwidacji. Zniszczone forty przeznaczono do rozbiórki a gruz chętnie zabierała okoliczna ludność jako materiał do odbudowy zniszczonych domostw. Metalami odzyskiwanymi z rozbiórki fortów zainteresowały się natomiast śląskie huty. W trakcie rozbiórki często znajdowano broń, amunicję, puszki konserw, a niekiedy zbutwiałe mundury lub skrzynki sucharów. W czasie takich prac rozbiórkowych prowadzonych w 1923 r. na forcie XIII w Bolestraszycach doszło do sensacyjnego odkrycia.
Oto wybrane fragmenty artykułu, w którym anonimowy kierownik prac na forcie „San Rideau” opowiada o swoim sensacyjnym wydarzeniu:
Po dotarciu do parteru fortu ujrzałem we wnęce żelazne drzwi, których na planie nie było. Kazałem je wyjąć, a sam o parą kroków dalej ułożyłem się na trawie i zapaliłem papierosa. Po chwili rozległ się zgrzyt zawiasów, a za nim głos majstra:
- E, tu są jeszcze schody, to nie kanał.
- Dobrze - odparłem - zorientujemy się po południu co tam pozostało, a teraz obiad.
Tymczasem jeden z robotników wiedziony ciekawością zaopatrzywszy się w latarkę zaczął opuszczać się po schodach.
- A uważaj, żeby tam ciebie coś nie ugryzło - żartował koś z towarzyszy.
Robotnicy zabrali się do obiadu, a ja sprawdzałem rachunki. Raptem rozległ się stłumiony krzyk, pełen grozy, że włosy stanęły mi dęba. Odruchowo rzuciliśmy się do drzwi podziemia, gotowi do niesienia pomocy ciekawemu chłopcu, który mógł wpaść do jakiegoś dołu. Wielkie jednak było nasze zdumienie, gdy ujrzeliśmy go na schodach tuż przy wejściu. Leżał bez czapki, twarz miał bladą i wykrzywioną w strasznym grymasie. Wynieśliśmy nieszczęśliwca na powietrze, gdyż był zemdlony. Po ocuceniu tarzał się po ziemi, a z jego mamrotania dało się zrozumieć tylko parę słów:
- Jakie to straszne, jakie to straszne! - więcej nic nie mówił.
Byliśmy przekonani, że nagle postradał zmysły - kazałem więc odwieźć go do szpitala.
W pół godziny później na czele czterech robotników schodziłem do podziemia. Na dole ciągnął się długi korytarz z szeregiem drzwi po obu stronach. Otwieraliśmy je kolejno. Były to celki nisko sklepione, o potężnych betonowych ścianach. Wiało z nich pustką.
Korytarz kończył się obszerną halą ze studnią. Stąd wybiegały dwa mniejsze korytarze, ruszyliśmy więc jednym z nich. W kazamatach tutaj się znajdujących było pełno zwojów drutu kolczastego i armatnich łusek, w innych stelaże z resztkami prowiantów, masą puszek od konserw, puste butelki, skrzynki ze spleśniałymi sucharami. W kolejnej kazamacie znajdowały się resztki umundurowania i pościeli. Wśród tych rupieci uganiały się szczury wielkości kotów. Gdy robotnicy siłą otwierali zardzewiałe drzwi następnego pomieszczenia, ja sam wszedłem do bocznej nie zamkniętej kazamaty - i zdrętwiałem z przerażenia. Przy krwawym blasku mojej latarni, na tle szarego betonu, wśród beczek, skrzyń i śmieci stała mara... okropna, upiorna, niemal nagi kościotrup obrośnięty masą splątanych siwych włosów. Nie wierzę w duchy, ale naprawdę nie wiedziałem, z kim mam do czynienia: ze zjawą, żywym człowiekiem, czy jakimś potworem. W tej chwili rozległ się głośny trzask łamanych przez robotników drzwi, na co upiór zareagował podniesieniem rąk do uszu, jakby chciał je zatkać. Wydawał przy tym chrapliwe jęki. Oprzytomniałem i zawołałem ludzi. Wzburzeni biegli do mnie, meldując, że w tamtej przez nich otwartej kazamacie leży ludzki szkielet. Dostrzegłszy postać, która mnie tak przeraziła, jak na komendę rzucili się wszyscy czterej do panicznej ucieczki. Poszedłem w ich ślady. Nieco uspokoiwszy się posłałem po policję i wyczerpany udałem się do domu.
Jak opowiadał mi później pomocnik, pod wieczór przyjechał samochód z policją i żołnierzami, z oficerem i sędzią śledczym na czele. W niespełna kwadrans ekspedycja wywlokła na światło dzienne owe monstrum, które już widziałem. Ów człowiek ledwie trzymał się na nogach, nie mógł mówić, wydawał tylko stłumione śpiewne dźwięki. Odwieziono go do szpitala, gdzie podobno tejże nocy skonał. Cała ta niejasna, tajemnicza historia dala powód do różnorodnych i fantastycznych gadek. Dochodzenia policyjne i sądowe wykryły istotną prawdę me mniej fascynującą niż ludzkie wymysły.
Skrupulatne badania podziemia wykazały, że dostęp do niego był możliwy tylko przez jedyne drzwi, te które zostały zawalone w 1915 roku. W momencie wybuchu znajdowało się tam dwóch ludzi, o których prawdopodobnie zapomniano w chaosie dramatycznej walki. Dzięki sprzyjającym warunkom, jedna ofiara zdołała utrzymać się przy życiu w ciągu przeszło 8 lat i w końcu została nawet „uratowana”.
Tyle wykazało śledztwo.
Kim byli ci ludzie? Jak żyli w tym grobowcu? Co cierpieli? Jaki los spotkał tego, którego wydobyto tylko szkielet: czy stlał jak świeca, padł ofiarą silniejszego towarzysza, czy wreszcie sam skończył swoje smutne życie?
Wśród najrozmaitszych rupieci, jeden z robotników wywlókł skrzynkę po konserwach, którą rzucił na dziedziniec, wysypując jej ubogą zawartość: nóż, ołówek i zeszyt. Może nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby z owego zeszytu nie wypadła fotografia. Była to wyblakła podobizna młodej kobiety. Na odwrotnej stronie ocalało kilka słów dedykacji w języku rosyjskim „strzeże Bóg i moja miłość... wszędzie z Tobą, zawsze Twoja. - 25 VII 1914”
To mnie zastanowiło. Do kogo mogła należeć ta fotografia i jak się tu dostała? Zająłem się zeszytem i zrozumiałem.
Nie wiem już ile dni upłynęło od tego nieszczęśliwego ranka, kiedy najniespodziewaniej dostaliśmy się do niewoli austriackiej - ja i sztabskapitan Nowikow. Te dziwne warunki, w których obecnie żyjemy, uniemożliwiają mi wszelką rachubę czasu, notuję więc bieg wypadków w ich kolejności. Po tradycyjnym zbadaniu i obrabowaniu nas, zostaliśmy umieszczeni w małej celce podziemnych katakumb fortu.
Nie upłynęła doba prawdopodobnie, bo dostaliśmy tylko dwa razy jeść, gdy stało się coś, czego dotychczas nie rozumiem: oto w pewnej chwili rozległy się straszliwe pioruny, zatrzęsło się i zatrzeszczało całe nasze podziemie - fort widocznie rozpadał się. Wsłuc🤬jąc się w te niesamowite dźwięki, snuliśmy najrozmaitsze domysły, zaczynając od ewentualności wulkanicznych wybuchów i trzęsienia ziemi, a kończąc na bombardowaniu fortecy przez lotników ententy. Znękani głodem i pragnieniem, gdyż od tego momentu nikt do nas nie zaglądał, wyłamaliśmy drzwi w naszej celi, by wydostać się na wolność. Błądząc po omacku w poszukiwaniu wyjścia, natrafiliśmy w podziemiu na studnię i magazyny: mundurowy i prowiantowy - widocznie dla załogi fortu. Oprócz sucharów i konserw, znaleźliśmy rum, tytoń, świece i zapałki. Używamy tego po trochę, obawiając się austriackich władz. Ale trudno, same winne, pozostawiwszy nas tu bez żadnej opieki.
Sądząc z zarostu twarzy musiało upłynąć jeszcze ze dwa tygodnie. Cały ten czas spędziliśmy na najrozmaitszych próbach wydostania się z więzienia. Niestety, ani żelazne drzwi, ani betonowe ściany nie ulegały naszym dziewiczym narzędziom zrobionym z blachy i mosiężnych łusek. Wreszcie przyszliśmy do wniosku, że nie wydostaniemy się sami, lecz musimy spokojnie czekać, przecież przypomną sobie o nas. Żyjemy tylko nadzieją.
Opowiedzieliśmy sobie wszystkie tajemnice swego życia, rzeczywiste i urojone, skrytykowaliśmy wszystkie przeczytane książki, graliśmy w najrozmaitsze gry. polowali na szczury, wreszcie - znienawidziliśmy się.
Nuda - ona przemogła nas, bo płynęła z czasem -bez końca i miary. Nie mamy ani dnia ani nocy. Jednostajność wrażeń, wieczna ciemność i cisza, mdły zapach, wilgotne ściany i konserwy.
Znaleźliśmy sobie zajęcie. Nowikow pije na umór, a ja pracuję przy swoim zegarze. Zrobiłem go sam. Ustawiłem na beczce kocioł, nalałem doń wody i wydrążyłem w dnie otworek, rac🤬jąc własny puls, przyjmując każde siedemdziesiąt uderzeń na minutą. W miarą tego jak obniżał się poziom wody w kotle, zaznaczałem na jego ścianach kwadranse i godziny. Odtąd wciąż czuwałem nad swoim zegarem, śledzą poziom wody i przelewam ją z beczki do kotła.
Wylałem 90 beczek wody, a Nowikow wypił wszystek rum. Trzeźwy i ponury chodził po korytarzu. Obliczył rozchód sucharów i bluznął cyniczną prawdą przed którą broniliśmy się... prawie dwa lata w tym grobie. Nie ma żadnej nadziei... czeka nas głodowa śmierć... obłęd. Był bez litości dla mnie, bo nie miał jej dla siebie. Blachą poderżnął sobie gardło i długo rząził, miotając się we własnej krwi. Zamknąłem trupa w pustej sali. Zostałem sam.
530 beczek. Znowu śniłem, że byłem w swoich rodzinnych stronach, matka, siostra... piękne obrazy świata, wolności i ludzi. Nie chciałbym budzić się ze snu, wołałbym pozostać na zawsze w szczęśliwym świecie złudy, niż zgrzytać zębami na jawie.
702 beczki... przestawiam porządek świata w obronie życia, sen jest moją rzeczywistością, a rzeczywistość - ciężkim snem. Nie znoszę go, bo dręczy mnie, ale ciało ma swoje wymagania, zresztą jem i piję bardzo mało. Błogosławię mury mego grobowca, bo w nich zaznaję najwięcej wolności i życia... Ale już gaśnie moja ostatnia świeca.