Grudzień 2013
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1
2 3 4 5 6 7 8
9 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31
Styczeń 2014
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3 4 5
6 7 8 9 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31
Luty 2014
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28

Nie takie polskie stadiony straszne jak je tvn maluje

Konto usunięte • 2014-01-17, 23:26
Znowu o kibolach, jeden z waszych ulubionych tematów sadole.
Tym razem przedstawienie tego jak szanownemu Donaldowi T. udaje się realizacja planu wprowadzania na polskie stadionu zachodnich standardów i o tym jak nas odbiera ten "cywilizowany" zachód.

Dla leniwych pogrubiłem najważniejsze fragmenty.

TAK WIEM, zanim zaczniecie prawić swoje mądrości o tym, że kibole to mordercy, gw🤬ciciele, dilerzy, pedofile, małpy, przygłupy bez zawodówki, że powinno się ich zamknąć albo powybijać, bla bla bla, przeczytajcie najpierw jak z takimi samymi ludźmi radzą sobie na zachodzie.

Cytat:

Przedstawiciele klubów Ekstraklasy słuchali niedawno prelekcji sekretarza generalnego EPFL, Europejskiego Stowarzyszenia Lig Zawodowych, zrzeszającego 46 lig. Jair Bertoni, syn Daniela, byłego wybitnego argentyńskiego piłkarza, mistrza świata z 1978 roku, stwierdził jednoznacznie: w Polsce obowiązują restrykcje nigdzie w Europie nie spotykane. Za swoje słowa wziął pełną odpowiedzialność, zbadał ten problem, w Polsce bywa często.

Bertoni informował, że w ostatnich latach w Europie incydenty na stadionach wzrosły kilkusetkrotnie. Nie dotyczy to dwóch tylko krajów: Albanii i Słowacji, gdzie w najgorszym razie nieprawidłowości nie przybyło. To nie znaczy, że nagle stadiony zaczęły ociekać krwią, że rośnie agresja. Na statystykę wpłynęło zakwalifikowanie pirotechniki do kategorii przestępstw lub incydentów. W szczególny sposób dotyczy to Polski, gdzie poza odpalaniem rac prawie nie spotyka się zabronionych czynów.

Wydawałoby się, że krajem, gdzie chuligaństwo skutecznie opanowano, jest Anglia. Tymczasem w sezonie 2010/2011, w czterech zawodowych ligach, zanotowano tam 8 przypadków odpalenia pirotechniki, a sezon później – 146 przypadków. Zdarzały się tam także przypadki wtargnięcia kibiców na boisko, pobicia piłkarzy. Incydenty zdarzają się nawet na stadionach Premier League, prelegent prezentował zdjęcia bójek ze stadionu Aston Villi. Spokoju nie mają także w Niemczech. Na stadionie Eintrachtu Frankfurt race odpalano nieprzerwanie od 1 do 70 minuty. Lada chwila może zapaść decyzja o wykluczeniu Dynama Drezno z 2 Bundesligi, w związku z chuligańskimi wybrykami, z którymi nie można sobie poradzić. Nikomu tam jednak nie przychodzi do głowy, by na kibiców wszystkich klubów nakładać drakońskie ograniczenia.

A Polska? Gdyby w statystykach nie uwzględniać pirotechniki, byłby to jeden z najspokojniejszych piłkarsko krajów. Nie ma tu groźnych incydentów, przypadki stadionowego chuligaństwa można liczyć na palcach jednej ręki. – Wszędzie powinniście być stawiani jako wzór. Tymczasem wmawiają wam, że nie panujecie nad waszymi stadionami, że trzeba je u was zamykać. Mamy do czynienia z paradoksem. W tym czasie cała Europa nie tylko na potęgę odpala race i petardy, ale i musi sobie radzić z bójkami z policją i ochroną, czyli z tym, czego u was nie ma – mówił Jair Bertoni.

Karty kibiców wprowadzili Holendrzy próbujący zapanować nad incydentami podczas meczów nienawidzących się klubów, szczególnie Ajaksu i Feyenoordu. Za ich przykładem poszli sąsiedzi – Belgowie. Potem Włosi, gdy na stadionach i w ich pobliżu zdarzało się, że zginął policjant. Holendrzy już się z tego wycofali uznając, że te przepisy są nieżyciowe. Belgowie właśnie się wycofują. We Włoszech, gdzie karty obowiązują od kilku lat, podniosła się fala protestu przeciwko nim. Całe społeczeństwo mówi jednym głosem: nie chcemy, by osoba wchodząca na stadion traktowana była jak potencjalny bandyta. Nie chcemy ujawniania swoich personaliów i swego wizerunku.

We Włoszech odbiór tego, jak traktowani są tamtejsi kibice, jest zdecydowanie negatywny. Nikt nie lubi być prześwietlany, namierzany, ścigany. Karty kibica idą tam do naturalnego upadku. I tylko wy mocno się trzymacie tego, co jest bezsensowne, idiotyczne, niczemu nie służy – mówił mieszkający we Włoszech Jair Bertoni. Podkreślił, że nawet w Serbii, gdzie dochodziło do groźnych incydentów, przepisy są łagodzone. Nietrudno przecież spostrzec, że opresyjność władzy rodzi po drugiej stronie jeszcze większą agresję.

Zamykanie polskich stadionów to dla kibiców z Europy zachodniej wydarzenia z pogranicza fantastyki. W krajach, gdzie szanuje się prawo, taki przejaw stosowania odpowiedzialności zbiorowej by nie przeszedł, politycy skompromitowaliby się raz na zawsze. W Niemczech zakaz, a raczej ograniczenie może dotyczyć tylko kibiców gości. Przysługuje im 10 procent miejsc na stadionie, czyli zwykle od 4 do 6 tysięcy. Jeżeli spodziewany jest przyjazd ekipy wsławionej rozróbami, gospodarze w trosce o własną skórę zmniejszają gościom limit do tysiąca, czy dwóch. Jedyny niemiecki stadion z restrykcjami to obiekt w Monachium, gdzie jednak polegają one na zakazie wnoszenia kanapek, napojów, megafonów, dużych flag. U naszych zachodnich sąsiadów federalny rząd nie ustala drobiazgowych przepisów dotyczących wszystkich stadionów. Obowiązuje prawo lokalne, kluby mają osobne regulaminy.

Prelegent wypowiadał się na temat pirotechniki. Podkreślił, że na żadnym stadionie nie zdarzyło się, by ktokolwiek ucierpiał od odpalonej racy. Oczywiście gdyby ktoś chciał celowo zrobić komuś krzywdę, nie miałby z tym problemów, ale do tego nie potrzeba nawet racy. Groźne może być rzucanie racami, a także odpalanie petard hukowych. Były już przypadki okaleczeń przez "achtungi". Kibicowskie stowarzyszenia z Niemiec i innych krajów deklarują unikanie tego rodzaju pirotechniki.

Cytat:

Pijany kierowca powoduje wypadek w jednej z dzielnic Warszawy i ucieka. Jeden ze świadków to siedzący obok niego pasażer i jednocześnie właściciel auta. Podaje nazwisko i adres zamieszkania sprawcy. Po roku policja jednak umarza dochodzenie. Powód? "Niewykrycie sprawcy".


Uszkodzony samochód, fot. materiały poszkodowanej

W wypadku poszkodowana została młoda kobieta. - Wyjechał prosto na mnie i zepchnął z drogi do płytkiego rowu. Stamtąd mój samochód wyskoczył i przebił drewniane ogrodzenie. Auto było całkowicie zniszczone. Po jakimś czasie zadzwoniła do mnie policjantka z pytaniem, jak się czuję, bo po raporcie z wypadku nie mogła uwierzyć, że przeżyłam - tę historię opowiedziała reporterowi TOK FM młoda kobieta ranna w wypadku.

A doszło do niego rok temu na warszawskiej Białołęce. Z osiedlowej drogi wyjechał osobowy samochód i staranował drugi pojazd. - Miałam pierwszeństwo przejazdu. Nikt nie ma co do tego wątpliwości. Jest świadek, pasażer samochodu i jednocześnie jego właściciel, który powiedział, że autem kierował jego pijany kolega. Podał nawet adres - relacjonuje poszkodowana.


Miejsce, w którym doszło do wypadku, fot. materiały poszkodowanej

Sprawa wędrowała od prokuratury do policji, od drogówki do prewencji. Ostatecznie wypadek funkcjonariusze zakwalifikowali jako kolizję i wykroczenie drogowe. Dlaczego? Precyzują to przepisy - chodzi o czas spędzony w szpitalu po takich urazach. Upraszczając: kolizja - obrażenia do 7 dni, wypadek - obrażenia powyżej tygodnia. Kolizjami, co zrozumiałe, policja zajmuje się z mniejszą atencją. - Mija już rok od wypadku, a ja nadal odczuwam skutki urazu szyi, mam zaburzenia widzenia czy zawroty głowy - skarży się kobieta.

"Materiał dowodowy nie dał podstaw do przedstawienia zarzutu"



Jednak zdaniem sierżant Marty Sulowskiej z komendy na warszawskiej Pradze-Północ policjanci zrobili wszystko, by znaleźć winowajcę. Jak twierdzi, "materiał dowodowy nie dał podstaw do przedstawienia zarzutu czy też skierowania wniosku (do sądu - przyp. red.) co do konkretnej osoby". - Funkcjonariusze wysyłali kilka razy wezwanie do osoby wskazanej przez świadka. Nikt tych wezwań nie odbierał. Policjanci byli też osobiście pod wskazanym adresem, ale nikogo o ustalonym nazwisku nie zastali - wyjaśnia Sulowska.

- Po wyjściu z samochodu zobaczyłam, jak w stronę auta, które mnie staranowało, idzie jakiś mężczyzna. Zapytałam kilku świadków, którzy stali obok, czy to kierowca, usłyszałam, że on miał kierowcę gonić. Miał też krzyczeć, by się zatrzymał, ale w odpowiedzi miał usłyszeć od uciekającego, że tamten nie ma prawa jazdy - opowiada poszkodowana.

- Mimo to policjanci podczas przesłuchania pytali mnie dwa razy, czy to właściciel samochodu mógł go prowadzić - dodaje. Takiej hipotezy policjanci jednak dalej nie sprawdzali. Z ich ustaleń nie wynika, że świadek mógł wskazać fikcyjną osobę, a sam spowodować wypadek.

"Pasażer sam był pod wpływem alkoholu"



- My oczywiście ustaliliśmy wszystkie okoliczności. Ustaliliśmy to, kto jest właścicielem pojazdu. Wiemy, że nie należał do osoby, która została wymieniona przez świadka jako sprawca kolizji - tłumaczy sierżant Sulowska. Jednocześnie policjantka podkreśla, że "nie było na miejscu świadka, który widział tego sprawcę". Zwraca też uwagę, że pasażer, który twierdzi, że samochodem kierował jego pijany kolega, sam był pod wpływem alkoholu. - Nie ma takiego świadka, który widział, że wskazany przez pasażera sprawca siedział w samochodzie ani jak wyglądał - tłumaczy w rozmowie z TOK FM. Funkcjonariusze nie sprawdzili jednak osiedlowego monitoringu, a z dokumentów wynika, że z co najmniej czterech świadków wypadku przesłuchali tylko dwójkę.

Tłumaczenia policji są niejasne. Poszkodowana twierdzi, że jeden z funkcjonariuszy, pytając o podejrzanego sprawcę, wymienił konkretne imię, nazwisko i adres tej osoby. - Podczas przesłuchania policjant powiedział, że to właśnie ta osoba (wskazana przez świadka - red.), która we mnie wjechała - relacjonuje jedno z przesłuchań poszkodowana. - Teraz dostałam pismo, że ten kierowca nie dostał nawet mandatu, bo policja nie ustaliła sprawcy i dochodzenie jest umorzone - dodaje.

- Sprawa nie zostanie skierowana do sądu z uwagi na niewykrycie sprawcy - potwierdza w rozmowie z TOK FM sierż. Marta Sulowska. - To, że we wstępnych dokumentach jest wskazana osoba, która mogła być sprawcą kolizji, nie oznacza, że wobec tej osoby zostanie przedstawiony zarzut czy też sprawa zostanie skierowana do sądu - dodaje.

Dlaczego nie uciekać, skoro może się udać?

Sprawa, choć dotyczy pojedynczego przypadku, może niepokoić - wskazuje sama poszkodowana. - Co chwilę słyszymy, że kierowca uciekł z miejsca wypadku, a nawet że policjant uciekł z miejsca wypadku. Wydaje się, że to najwygodniejsza droga. Dlaczego nie uciekać, skoro może się udać - ironizuje poszkodowana kobieta. - Tak jak w moim przypadku, ktoś może uciec, ranna osoba nie jest bardzo poturbowana i być może nie będzie żadnej kary - dodaje.

źródło

nieudane egzekucje

klaszak2014-01-17, 16:39
Czasami nie wszystko idzie zgodnie z planem to normalne, śmiesznie zaczyna się wtedy gdyw gre wchodzi czyjeś spokojne zejście z teo świata. Było już tego troche na sadolu ale znalazło się jeszcze więcej enjoy:



hehe w sumie nie szkoda mi tych sk🤬ysynów
całość zaj🤬a z portalu randkowego

Kolejka w Wuppertal

Konto usunięte • 2014-01-17, 20:43
Lokalizacja: Wuppertal, Niemcy
Liczba linii: jedna
Liczba stacji: dwadzieścia
Długość trasy: ponad trzynaście kilometrów
Rozpoczęcie działalności: 1 marca 1901r.

Kolejka została zaprojektowana przez Eugena Langena, który początkowo planował ją wybudować w Berlinie. Jednak pomimo wcześniejszym pomysłom, kolejka została stworzona w Wuppertal. Zarówno w przeszłości jak i dziś pełni funkcję lokalnego systemu transportu w mieście. Chcąc przejechać całą trasę, trzeba poświęcić pół godziny. W przeszłości miało miejsce kilka „wypadków”, również śmiertelnych, jednak pomimo wszystko podróż tą niezwykłą kolejką jest bezpieczna.

*ciekawostka:
Na jednym ze zdjęć widać spadającego do rzeki.
W 1950 roku Kronen Circus zaaranżował w celach promocyjnych słonia o imieniu Tuffi. Zwierzak miał przebywać w wagonie i urozmaicać podróż. Jednak w wyniku hałasu zdenerwowany słonik wyskoczył z pojazdu raniąc jednego pasażera. W związku z tym incydentem właściciel cyrku, z którego „pożyczono” zwierzaka, zapłacić karę.














Kraków, miasto latających maczet

Konto usunięte • 2014-01-17, 19:29
"Jak w Krakowie walczono na rytualne noże, hydranty i mieloną paprykę. Cyrankiewicz niszczył komunistyczne sztandary, a komunistka pogryzła endeka."

W przedwojennym Krakowie wszyscy bili wszystkich z wszelkich możliwych powodów.

Wobec powtarzających się napadów na sklepy ŻRN uzgodniła z władzami polskimi utworzenie Ż🤬dowskiej Straży Bezpieczeństwa dla ochrony mienia i życia Ż🤬dów tudzież w razie potrzeby ludności chrześcijańskiej. Straż została wyposażona przez wojsko polskie w broń.

Po paru dniach okazało się, że uzbrojeni Ż🤬dzi przy lada błahej okazji biorą odwet za poprzednie upokorzenia. Gdy jeden pijany żołnierz wywołał awanturę, zamiast go aresztować, pluton Ż🤬dowskiej Straży rozwinął się w tyralierę i pędził przed sobą bagnetami tłum. Doszło do likwidacji i rozbrojenia straży.


bitwy z policją w 1923 r.

By wrócić do wątku – antysemici byli liczni i agresywni. Okazuje się jednak, że Ż🤬dzi nie bywali wyłącznie stroną pokrzywdzoną. Oni najpierw bijali się ochoczo między sobą.

21 maja 1920 r. grupa syjonistów zakłóciła zebranie bundowców. Mimo gw🤬townej kłótni nie doszło jeszcze do wymiany ciosów. Okazja do rewanżu nastąpiła po pięciu dniach: na zgromadzenie syjonistów wkroczyli bundowcy. Nastąpiła bójka, bundowiec Sacher Glasman pchnął nożem syjonistę Szloma Kornegolda, który zmarł na oczach obecnych.

W końcu czerwca 1924 doszło do bójki kibiców dwu ż🤬dowskich klubów piłkarskich Makkabi i Jutrzenki. Parę dni później podczas meczu Makkabi z chrześcijańskim Podgórzem rezultaty były poważniejsze: ciężkie obrażenia odnieśli studenci UJ Józef Białoń i Emil Brabiec, a Jana Michalewskiego z raną klatki piersiowej od noża przewieziono do szpitala.

16 listopada 1930, w dniu wyborów do Sejmu, grupa syjonistów pobiła ortodoksa Berischa Weinberga i jego syna za głosowanie na listę Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Toteż, gdy kiedy rozeszła się wieść, że młodzi endecy z UJ szykują się do marszu na Ż🤬dowski Dom Akademicki, jego uprzedzeni mieszkańcy uzbroili się w laski, mieloną paprykę, pręty żelazne od łóżek, wrzątek i przygotowali dwa hydranty wodociągowe, do pomocy wezwano również 30 rzeźników rytualnych z nożami. Szczęśliwie oddział policji konnej sprawił, że nie doszło do spotkania stron.

Ponieważ wszyscy z wyjątkiem duchowieństwa katolickiego bijali wszystkich, doszło kiedyś do bójki między endekami ze Zwierzyńca a endekami z Podgórza.
niezlomni.com/?p=6712