📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 20:49
🔥 Polska taksówka - teraz popularne
Wrzesień 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
Październik 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31
Listopad 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30

Gitara po głowie

teściowa 2012-10-24, 13:14
Made in usa

Reinkarnacja

karolcba2012-10-24, 4:00
Wierzę w reinkarnację! Już nawet zacząłem sobie robić listę ludzi, których obsram jak będę gołębiem.

Arcymiłośnik bliźniego.

serenity2012-10-24, 8:59
Policjant uwięziony po dąsach przewodniczącego episkopatu polski.

To gorsze, niż gdyby przejechał go samochód. Sierżant Paweł S. Harcerz. Kolekcjoner. Idealista. Były policjant. Obecnie aresztant. W sierpniu zeszłego roku Paweł S. policjant drogówki w Ustrzykach Dolnych, zatrzymał samochód. Kierował nim watykański ksiądz Stival Cianciarello. Jadąc na wycieczkę po Bieszczadach, nie zapalił świateł i przekroczył prędkość o przeszło 30 km/h. Sierżant postanowił wlepić mu 200 zł mandatu i pouczył, że na bieszczadzkich serpentynach trzeba jechać ostrożnie. Do rozmowy włączył się pasażer. Krzyczał na policjanta i machał rękoma. Wysiadł też z samochodu, zachowywał się agresywnie. Ty nie wiesz kim ja jestem – powtarzał wielokrotnie. Ponieważ sierżant nie raz już słyszał takie teksty, nie zareagował, tylko polecił siwemu krzykaczowi wsiąść do auta. Wypisał mandat, życzył szerokiej drogi i pożegnał panów uprzejmie. Zapomniał o tym zdarzeniu, jak o tysiącu innych kontrolach drogowych.

Ludzie z góry

Po miesiącu został wezwany na dywanik do szefa. Ty naprawdę nie wiesz z kim zadarłeś? Wtedy dowiedział się, że ów agresywny pasażer to arcybiskup Józef Michalik. Szef Kościoła katolickiego w Polsce, zadzwonił do komendy wojewódzkiej, skarżąc się na sierżanta.

Ponoszony miłością bliźniego, poprosił o ukaranie „nadgorliwego” policjanta. Prośba najważniejszej osoby w kraju to więcej niż rozkaz. Sprawą zajął się ówczesny zastępca komendanta wojewódzkiego w Rzeszowie Jan Zając. Zapytał sierżanta S. jakiego jest wyznania, dlaczego uderza w Kościół katolicki i czemu zwracał się niegrzecznie do biskupa, nazywając go „proszę pana”, a nie „wasza eminencjo”( w rzeczywistości abepe Michalik jest ekscelencją zaledwie. Przy tym skoro do Boga mówi się Panie, to wypada podobnie do jego urzędników). Wicekomendant zażądał też anulowania mandatu. W trzy tygodnie potem Paweł S. został przeniesiony z wydziału ruchu drogowego do plutonu patrolowego, czyli na posadę krawężnika. – Komendant powiedział mi, że musiał go przenieść, żeby „uciszyć tych ch...w z góry”- mówi mi ojciec sierżanta S. Kogo miał na myśli, strach się domyślać. W noc sylwestrową, gdy sierżant miał interwencję za interwencją, zauważył, że z radiowozu zginął jego zasobnik z bloczkami mandatów karnych oraz część pieniędzy i prawo jazdy. Szybko złożył raport a pieniądze wyjął z własnej kieszeni i wpłacił w kasie komendy. Myślał, że to koniec kłopotów. To jednak był dopiero początek.

Ryzykowny incydent

Niedługo potem usłyszał podobno od przełożonego, komendanta Stanisława Dziedzica, że albo odejdzie ze służby, albo zostanie wyrzucony dyscyplinarnie. Taką wersję potwierdzają też anonimowo jego koledzy policjanci. Chłopak złożył rezygnację, a Dziedzic złożył doniesienie do prokuratury, że S. zniszczył mandaty po to, by przywłaszczyć sobie pieniądze. Te pieniądze, które oddał z własnej kieszeni. Prokuratura w parę dni potem postawiła byłemu już policjantowi zarzut, niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień. – Nie mam sobie nic do zarzucenia- mówi Dziedzic. –Tam były uchybienia. Co prawda przyznaje, że podobnych uchybień w policji jest wiele i kończą się jakąś karą porządkową, a niedoniesieniem do prokuratury, ale pamięta też o kłopotach policji po „incydencie” z arcybiskupem Michalikiem. – Policjant musi zachować się godnie i z szacunkiem do zatrzymanego – komentuje tamto zdarzenie. Zapewnia jednak, ze „incydent” nic go nie obchodzi, a ukaranie mandatem kościelnego dygnitarza nie ma związku z postępowaniem prowadzonym przeciwko S. Mówi też, że nikt z „góry” nie interweniował. Co innego twierdzi Komenda Główna Policji : …interwencja w Komendzie Powiatowej Policji w Ustrzykach Dolnych spowodowana była ustną skargą na „wulgarne” zachowanie się policjanta wobec abp. Michalika w trakcie kontroli drogowej.

Kto, z kim, gdzie i kiedy

Prokuratura zdawała sobie sprawę, że postawione Pawłowi S. zarzuty nie utrzymają się w sądzie. Bo jak ukarać za zniknięcie mandatów, które i tak są wpisywane po zakończeniu służby w rejestr nałożonych mandatów? Sierżantowi nic by to nie dało. Z zarzutów pozostał jedynie brak dbałości o dokumenty. A to cienkie. Tymczasem S. wciąż głośno mówił o arcybiskupie i interwencji w tej sprawie komendy wojewódzkiej z Rzeszowa. Wtedy do akcji wkroczyło Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Wojewódzkiej Policji. Już w niespełna miesiąc później Paweł S. siedział w areszcie. Tym razem otrzymał grube zarzuty. Nielegalne posiadanie broni, jej przetwarzanie i handel nią. Prokurator Aurelia Skiba napisała, że w bliżej nieokreślonym czasie, w bliżej niekreślonym miejscu i z bliżej nieokreślonymi osobami Paweł S. handlował bronią. Przeszukanie w domu sierżanta dało niebywałe wyniki: zabezpieczono dwa telefony komórkowe. Żadnej broni. Skąd więc takie zarzuty? – Wszyscy w okolicy wiedzą, że Paweł ma hopla na punkcie różnych wykopalisk – mówi jego kolega z komendy. – Ciągle wykopywał jakieś orzełki, guziki od mundurów, jakieś bagnety z pierwszej wojny, skorupy. To zapaleniec. Jego zbiory nie raz zasilały okoliczne muzea. – On był po przeszkoleniu pirotechnicznym, nie trzymałby żadnych niebezpiecznych materiałów, bo wie, czym to grozi – dodają koledzy S. Przeszukania dokonano także u rodziców Pawła S. Sześciu funkcjonariuszy z bronią gotową do strzału, w kominiarkach, o szóstej rano wtargnęło do ich domu. Para starszych ludzi była szarpana i popychana.
Przeszukanie trwało godziny. Ani broni, ani mandatów nie znaleziono. Zabezpieczono komputer, telefon komórkowy i zdjęcia wnuków. Razem z sierżantem zatrzymano innych kolekcjonerów. U nich znaleziono atrapy granatów, jakieś łuski po nabojach z wojny i inne żelastwa. Do aresztu trafił jednak tylko S. Prokurator Skiba zrobiła z sierżanta herszta bandy. Przy tym bandy nieistniejącej. Napisała, że zarzucane podejrzanemu czyny popełnione zostały(…) z udziałem osób, których tożsamości jeszcze nie ustalono. Uzasadniając areszt, napisała też, że ponieważ ona nie wie, z kim on jest w tej grupie przestępczej, niewiedza ta uzasadnia niezwłoczne odizolowanie Pawła S. od pozostałych osób. Pewnie od użytkowników Allegro. Gdzie kolekcjonerzy wymieniali się swoimi wykopanymi zdobyczami.

Glina nie podskoczy

Według przełożonego Aurelii Skiby, prokuratora Piotra Krausa, materiał dowodowy oraz okoliczności popełnienia czynów uzasadniały wystąpienie do sądu z wnioskiem o zastosowanie wobec Pawła S. środka zapobiegawczego. Dziś jedynym dowodem są zeznania moim zdaniem tendencyjne. Osoba pozostająca blisko śledztwa mówi mi, że są to drobni przestępcy, którzy poszli na współpracę z prokuraturą oraz….funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych KWP. Prokurator Skiba nadal wnioskuje o przedłużenie aresztu, choć od kwietnia nie prowadzi wobec aresztowanego żadnych czynności procesowych. Prokurator Kraus zapewnia także, że szykany i toczące się postępowanie nie ma żadnego związku z ukaraniem kierowcy arcybiskupa mandatem za popełnione wykroczenie. W każdym razie cały czas chodzi o stare żelastwo z czasów wojny, różne wykopane bagnety, a nie o żadną realną broń. Prokurator Skiba dla dobra śledztwa długo nie pozwalała sierżantowi zobaczyć się z rodziną. Teraz każda taka rozmowa odbywa się w towarzystwie funkcjonariusza BSW. Podczas przesłuchania sierżanta funkcjonariusz BSW Dariusz Piguła sam dzwonił do żony S. z zapytaniem, czy chce widzieć się z mężem. To miało złamać i tak już załamanego policjanta. Potem powiedział sierżantowi, że jeśli się nie przyzna do stawianych mu zarzutów, to rodzina nigdy nie dostanie widzenia. Podobno podał mu czysty protokół do podpisania. On sobie uzupełni…. – Czy to on pani o tym powiedział? – zapytał zdenerwowany Piguła, gdy do niego zadzwoniliśmy. – Skąd pani to wie? Paweł S. ma dwoje malutkich dzieci. Roczna Marysia choruje(ma ataki duszności), a 4-letni Patryk wciąż siedzi w oknie i wypatruje, kiedy wróci tata. Chowa się w koncie z wyimaginowanym telefonem i dzwoni do ojca. Żona policjanta ze względu na chorobę małej nie może pracować. Od miesięcy zdychają z głodu. Ojciec Pawła S. dowiedział się, że szef wszystkich biskupów polskich opowiada podczas różnych spotkań o tym głupim policjancie z Ustrzyk Dolnych, który już się napodskakiwał. Napisał list do abp. Michalika. Zapytał, dlaczego Michalik zrobił taką krzywdę jego synowi. Nie dostał odpowiedzi.

Arcymiłośnik bliźniego

Arcybiskup Józef Michalik jest głową polskiego Kościoła. Mówi na kazaniach, że najważniejsza jest rodzina i dzieci, zwłaszcza te dopiero poczęte. Jest też autorem książki „Kochać Boga – szanować człowieka”. Pisze w niej o miłości do bliźniego, o tym, że trzeba wspierać nawet tych, którzy są naszymi wrogami. A Paweł S.,32 – letni policjant z Ustrzyk Dolnych, gnije w pudle, bo nie nazwał ekscelencji księdza biskupa „eminencją”, tylko zwrócił się „proszę pana”.

tragiczny wypadek na budowie

mate02012-10-24, 23:34


Podczas budowy hali firmy H&M w Gądkach doszło do śmiertelnego wypadku z udziałem kierowcy samochodu ciężarowego.
Prawdopodobnie na skutek jazdy z uniesioną skrzynią ładunkową nastąpiło strącenie na kabinę samochodu-wywrotki MAN belki żelbetowej o wadze około 15 ton. Przybyłe na mijsce zdarzenia pogotowie ratunkowe stwierdziło zgon kierowcy na miejscu. Po dokonaniu przez policję i prokuraturę oględzin zdjęto belkę z kabiny samochodu i wydobyto zwłoki kierowcy.






Lolek

BongMan2012-10-24, 13:08
Lolek pali lolka

Młoda Polska

konto usunięte2012-10-24, 22:05


Inne spojrzenie na młodopolski obraz Wojciecha Weissa "Demon"

Cargo w Dzień dobry TVN

BamaBoyGRR2012-10-24, 15:42
Cargo to popularne miejsce palenia gumy w Warszawie/

Mariano Italiano w hołdzie szczupakowi

konto usunięte2012-10-24, 14:29
Czyli odpicuj mi szczupaka

Klękanie

konto usunięte2012-10-24, 18:55
różnica między nim, a nią

Żebrak w luksusach

LordMrok2012-10-24, 19:34
Wiem, że długie ale warto przeczytać, a jeżeli nie chcesz czytać to daruj sobie komentarze i memy w stylu "too long didn't read"

Kiedy tego lata zobaczyłem, jak ochroniarze wyrzucają z ogródka barowego przy Dworcu Centralnym bezdomnego nieszczęśnika, który bezczelnie rozsiadł się przy stoliku, pomyślałem, że muszę sprawdzić, jak to jest w ojczyźnie z tą wolnością, równością, braterstwem.

Kokosanki na zapas

Restauracja ,Foksal' przy ulicy Foksal. Dawna tania stołówka dziennikarzy, teraz drogi lokal z francuską kuchnią, kelnerem przy każdym stoliku i sztuczną kaczką w sztucznej sadzawce. Odpędzają mnie, nim jeszcze wszedłem na schodki.

- Kochany, żeby tutaj wejść, trzeba mieć trzy bańki albo żyranta - mówi mężczyzna wielki jak kopiec Kościuszki.

- A gdybym jednak się pchał, zbiłby mnie pan?

- A czy ja wyglądam na takiego, który bije? - pyta kopiec Kościuszki. - Zresztą ja od tego mam ludzi.

Pokazuję służbowy milion, który dostałem na rozpustę.

- Przyjdź pan w niedzielę, bo teraz wszystko zarezerwowane - powiedział, uścisnął mi łapę i zatrzasnął drzwi z napisem: "Obiekt chroniony przez firmę [,Brabork' f-ma]".

Przyjechałem w niedzielę, ale było zamknięte z powodu dezynsekcji.

Po drugiej stronie ulicy Foksal pałacyk MSZ kusi mnogością luksusowych limuzyn. Mężczyzna w czarnym garniturze zgania mnie z dziedzińca, łaje, pokazuje legitymację Biura Ochrony Rządu. W końcu nie wytrzymuje. - Wypieprzaj - ryczy i rozjuszony sadzi w moją stronę. Uciekam wielkimi susami, bo buty mam za duże o trzy numery. Wtedy odkrywam, że mimo woli zaczynam parodiować Charlie Chaplina.

Moje łachy są bardziej współczesne: mam wielką barankową czapę, którą rozprułem na czole, żeby nie cisnęła. Wyprodukowano ją w 1962 roku w moskiewskiej firmie Mosgorsofnarchog, jak głosi dumnie pieczątka. Pod czapką wełniane nauszniki. Spod przykrótkiej, niezmiernie umorusanej i porwanej kurtki wystaje przydługa czerwona kamizelka żony. Przykrótkie, wyświecone spodnie kończą się kilka centymetrów nad ogromnymi zniszczonymi kamaszami. Zapuściłem też dłuższą niż zwykle brodę i dwa tygodnie nie obcinałem paznokci.

Przez kilka dni trzymam się ulic Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście. W sklepie "Antyki, złoto, kupno, sprzedaż, pożyczki pod zastaw" przy ul. Gałczyńskiego dyskutuję z paniami o Janie Chrzcicielu i Holofernesie. W Estee Lauder dostaję torebeczkę firmową, u Zeissa wafelek i śliwkę w czekoladzie. W biurze ogłoszeń "Gazety Wyborczej" zabrakło firmowych cukierków, więc ochroniarz kupił mi mentosy, żebym sobie już poszedł. W antykwariacie "Nadine" przy placu Trzech Krzyży młoda sprzedawczyni zauważyła, że ze wszystkich eksponatów najbardziej zachwyca mnie talerz z ciastkami. Powiedziała, żebym wziął na zapas. To były kokosanki z dziurką.

Auto z salonu Forda

W sklepie jubilerskim "Karat" nie ma klientów, więc sprzedawcy stoją w gromadce i plotkują. Na mój widok wszyscy rzucają się na swoje miejsca. Ekspedientki wyjmują z gablot różne klejnoty, przymierzam najdroższe pierścionki z brylantami. Tęga jejmość krzywi się z niesmakiem na moje czarne łapy. - Zmieniałem koło w wozie - wyjaśniam. - Złapałem gumę.

W salonach samochodowych pracują wspaniali ludzie. U Forda pozwolili nawet siąść za kierownicą i zatrąbić. Wiadomo: "Nowy Ford Orion styl i tradycja". W salonie Volvo oglądam błyszczące 850 GLE. Dopada mnie sprzedawca. Otwiera drzwi samochodu, prosi, żebym usiadł, wręcza cennik, katalog, kolorowy prospekt.

- 2,5 litra pojemności, 5 cylindrów, 10 zaworów, setka w 10,3 sekundy, tylko 11 litrów w mieście, na pańskie życzenie instalujemy klimatyzację, skórzaną tapicerkę, podgrzewane siedzenia, komputer pokładowy...

- Zaraz, zaraz - przerywam sprzedawcy. - Nie widzi pan, jak wyglądam? Nie kupię tego auta, więc po co ta gadka?

- No, tak. Rzeczywiście wygląda pan na kłopoty finansowe, ale za dziesięć, piętnaście lat może koleje losu się odmienią. Chciałbym, żeby pan wtedy kupił auto w moim salonie.

Hotel ,Bristol' w świątecznej szacie. Wchodzę przez elegancki sklep z kosmetykami. Widzę, że dziewczynom w sklepie jest przyjemnie, kiedy cieszę się jak dziecko, gdy od stóp do głów zlewają mnie wodą Heritage. Przez kilka następnych dni przychodzę tam tylko po to.

W głównym hallu wzbudzam pewne zamieszanie. Obsługa odrywa się od swoich zajęć. Nie wiedzą, co począć.

- Gdzie stoi maszyna do czyszczenia butów? - pytam zgromadzenie. Wybuchają śmiechem i zostawiają mnie w spokoju. Chodzę i oglądam wnętrze. Boy przypala mi peta, inny podaje popielniczkę. Niestety, zjawia się ktoś z ochrony i z nie skrywanym obrzydzeniem wypycha mnie wskazującym palcem na zewnątrz. Drzwi otwiera nam portier w czerwonym mundurze. Żegna mnie głębokim ukłonem i życzliwym uśmiechem.

Podróżując Królewskim Traktem dotarłem na Rynek Starego Miasta. Dwóch braci Gesslerów kupiło tam znane lokale. [restauracja ,Krokodyl'] dzierży Adam [Gessler], a "Fukiera" - Piotr [Gessler]. Jadłem w "Krokodylu". Kelner skierował mnie do bocznej sali, gdzie secesyjny wystrój uzupełnia współczesny automat telefoniczny "wrzuć monetę". Zamówiłem "Filet de boeuf roti au mad`ere en entier accompa-gne de bolets", czyli "polędwicę z wołu w całości pieczoną w prawdz🤬kach i winie madera" za 289 tysięcy złotych.

- Podać kartę win? - pyta kelner z sumiastymi wąsami.

- Nie, dziękuję, jestem wozem - rozśmieszam kelnera i jego kolegów, którzy zbiegli się z całej restauracji. Później jeszcze raz wybuchnęli śmiechem, kiedy dałem napiwek, o który zresztą mój kelner się upomniał.

Polędwica przyrządzona była po mistrzowsku. Jedząc czuło się jakby oddzielnie wołowinę i zawiesisty sos z borowików i słodkiej, portugalskiej madery, którego skład uzupełniały żurawiny, borówki i miód. Taka potrawa wymaga lekkich dodatków i wypicia dużej ilości czerwonego wina - najlepiej hiszpańskiego. Owym lekkim dodatkiem są szparagi w białym sosie śmietanowym z przyprawą kminkową i białym winem. Całości dopełniały małe krokiety.

Kilka rzeczy popsuło mi jednak przyjemność. Po pierwsze, automat "wrzuć monetę". Poza tym borowiki czasem zgrzytały w zębach, były źle wypłukane. Z czterech szparagów tylko jeden dał się przeciąć nożem, pozostałe musiałem połykać w całości. To, że cały czas pilnowało mnie czterech ubranych na biało mężczyzn, wcale mi nie przeszkadzało.

Na deser poszedłem obok, do drugiego z braci Gesslerów. Ale tam w drzwiach stanął kelner, który całym swoim cielskiem wypełnił wejście i oznajmił, że restauracja jest nieczynna. - Uważaj, Heniu, żeby nam nie ściągnął kasetki - usłyszałem zza jego pleców.

Pomyślałem: wolność to prawo do czynienia wszystkiego, czego nie zabrania prawo, pod warunkiem że nie ogranicza to wolności innych ludzi. Myślę, że niedostatek nie odbiera wolności, choć ją ogranicza.

Ciastko w prezencie

Postanowiłem ubrać się jeszcze biedniej. Kurtkę zastąpiłem podpinką od palta, które mój sąsiad wkłada idąc do kotłowni. Wzułem też, choć wydaje to się niemożliwe, jeszcze gorsze buty: nadjedzone przez korniki drewniaki wyprodukowane w Generalnej Guberni. Na posadzkach i trotuarach potwornie hałasują.

Bieda wchodzi do centrum. Chcę odwiedzić hotele Marriott i Holiday Inn. Po drodze wpadam do eleganckiego salonu Bossa na Marszałkowskiej. Kłamią nieudolnie, że trzeba złożyć równowartość przed przymierzeniem czegokolwiek. Nie miałem dziesięciu milionów, żeby przymierzyć czerwoną marynarkę, która podobała mi się najbardziej.

Do kawiarni "Wiedeńskiej" w [hotel ,Holiday Inn'] przychodzą matki z synkami, którzy zamawiają najdroższe ciastka, bo takie im najbardziej smakują. Moje pojawienie wywołuje ogólne zakłopotanie. Jednak po skonstatowaniu, że nie jestem niebezpiecznym szaleńcem, obsługa szybko dochodzi do siebie. Widzę, że wyjątkową, przesadną uprzejmością chcą sprawić mi przyjemność.

Nawet na krok nie opuszcza mnie agent ochrony. To on wynegocjował ze mną skorzystanie z szatni.

Zamówiłem ciastko "Bisquit" za 28 tysięcy i zapłaciłem 50-tysięcznym banknotem. Kelnerka wydała mi 22 tysiące, więc zapytałem, czy mają jakieś łakocie w tej cenie. - A to się panu podoba? - pokazuje mi ogromne ciacho z kremem "Rapsodia".

Potem z rachunku zorientowałem się, że "Rapsodia" kosztuje znacznie więcej niż 22 tysiące. Dostałem więc prezent. Niemniej byłem spłukany, co oznajmiłem szatniarzowi. - Ale mogę zostawić swoje nauszniki.

Na szczęście nikt ich nie potrzebował. Wszyscy żegnali mnie serdecznie, zapraszali na przyszłość. Krzyknąłem, że ich kocham, i z łoskotem wyciąłem hołubca.

Siniaki od ochrony

W [hotel ,Marriott'] główne wejście jest nie do sforsowania. Drogę zastępuje mi dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Każdemu zwisa z ucha czarny kabel. - Idę do restauracji - oznajmiam i pokazuję pieniądze. - Nie możesz wejść, to lokal z pięcioma gwiazdkami.

Wdarłem się przez garaż. Dopadli mnie przy kasynie. - To jakiś psychol - powiedział do mikrofonu w swojej klapie ten, co mnie złapał, i bocznym wyjściem wyrzucił mnie na ulicę.

Kiedy wlazłem do hotelu po raz trzeci, stłukli mnie nie na żarty. Złapali mnie na trzecim piętrze koło restauracji i nim sprowadzili do siebie na poziom minus dwa, dostałem po łbie na służbowych schodach. Na miejscu w obroty wziął mnie Tomek (w Marriotcie ochrona na identyfikatorach ma tylko imiona). Walił pałą po łydkach, pięściami po twarzy, głowie i brzuchu. Najwięcej razów posypało się, gdy zataczając się na ścianę wyłączyłem plecami światło. Wielu agentów stało wokół i pękało ze śmiechu. Zeszli się z całego hotelu - wiedzieli, że będzie kino.

Na koniec pan Tomasz kazał sobie podziękować. Dzięki temu wiem, że był kiedyś w MO albo SB. Poznałem wiele komend i posterunków, zaliczyłem przed laty kilka mordobić i zawsze rozpoznam ich po tej szczególnej potrzebie sponiewierania człowieka do końca: po mordobiciu zawsze kazali się przeprosić i podziękować. Najbardziej jednak bolały mnie kopy w tyłek - choć to taka nieważna część ciała. Wszystko zdarzyło się 30 listopada o godz. 13.

Poszedłem na policję. W komisariacie przy ulicy Widok odesłali mnie do komendy na Wilczej. Tam skierowali mnie do oficera dyżurnego, ten do pokoju 113 na pierwszym piętrze. Dzielnicowi wysłali mnie wyżej, do pokoju 235. Pracowniczka policji spojrzała na zegar i powiedziała, że pracuje do czternastej. Poleciła zejść piętro niżej, do pokoju 111. Tam odbywały się imieniny jakiegoś Andrzeja. Jeden z policjantów napisał na kartce z zeszytu, że jestem bezdomnym z Sochaczewa.

- I po co pan tam poszedł?

Opowiedziałem mu to co ochronie w Marriotcie. Chciałem raz w życiu zjeść po królewsku. - Sam bym tak chciał, ale tam jest strasznie drogo i okropnie elegancko. Pewnie nawet by mnie nie wpuścili - pokazał ręką na swoje szare polo. - A ślady jakieś pan ma? - No, nie - nie będę się chwalił siniakiem na łydce. - Niedobrze. Powinny być ślady.

Pomyślałem: równość to równość wszystkich wobec prawa. Nie czułem się tu najrówniejszy.

Strudel z akompaniamentem

Kiedy straciłem buty, z biedaka stałem się nędzarzem. Nogi owinąłem szmatami i torbą foliową.

Asystowała mi pięcioletnia córka w najgorszych ubraniach starszych braci. Miała dodatkowo wzruszać - jak Brzdąc z filmu Chaplina.

Najpierw biesiadowaliśmy w restauracji "Le Stanislas" w [hotel ,Mercure']. Poczyniliśmy wielkie spustoszenie w bufecie sałatkowym. Zostaliśmy obsłużeni z najwyższą elegancją, pod dyskretną jednak obserwacją ochrony. Potem łazimy po całym hotelu i nikt nas nie zaczepia.

Kłopoty spiętrzamy w [hotel ,Sobieski']. W barku prosimy o najtańsze ciastko i dwa widelce. Dostajemy gorący strudel wiedeński za 59 tysięcy. Kelnerka zapala świeczkę na naszym stoliku, pianistka cichutko brzdąka standardy - jest rozkosznie. Kiedy zjedliśmy, oznajmiliśmy ze skruchą, że brakuje nam 46 tysięcy i 650 złotych.

Jest dość późno, dziecko usypia mi na kolanach, a tu ciągle nie mogę doczekać się reakcji. Wstajemy i wtedy podchodzi do nas szefowa baru.

- Wiem, zgrzeszyłem - zaczynam i opowiadam to co zawsze, że raz w życiu chciałem być w takim miejscu. Pani Katarzyna, przełożona kelnerek, karci mnie, ale do dziecka się uśmiecha. - Przecież was nie aresztuję, idźcie już - mówi w końcu.

Pomyślałem: braterstwo to zdolność do rozumienia tego, co czują inni ludzie. W ciągu wielu dni, kiedy wcielałem się w postać nieagresywnego biedaka czy nędzarza, znacznie częściej spotykałem ludzi, którzy czuli to, co ja, niż takich, którzy mnie nie rozumieli.

Tekst pochodzi z "Magazynu" opublikowanego 30 grudnia1993 r.

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem