Lipiec 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1
2 3 4 5 6 7 8
9 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31
Sierpień 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3 4 5
6 7 8 9 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31
Wrzesień 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30

Holding People's Hands - Łapanie Ludzi za Dłonie

Konto usunięte • 2012-08-26, 14:11
Mój pierwszy temat, mam nadzieję ze zamieściłem wszystko tak jak powinno wyglądać

Wraz ze znajomym interesujemy się kontaktami międzyludzkimi. Wpadliśmy na pomysł aby pokręcić niecodzienne sytuację, które mogą spotkać ludzi w rożnych miejscach. Sama idea kręcenia powstała od użytkownika "LAHWF" który kreci podobne wyczyny w USA Ludzie tam są bardziej otwarci na drugiego człowieka, a jak to jest u nas ? Sami się przekonacie oglądając powyższy filmik.

Mamy też inne pomysły do zrealizowania, miejmy nadzieje ze uda nam się razem z waszą pomocą Co do samego kręcenia i montowania filmików zaczynam się dopiero tego uczyć. Więc komentarze z waszymi odczuciami byłyby mile widziane.

Sadystyczne alkohole

Konto usunięte • 2012-08-26, 18:33
Jako, że dodałem przed chwilą temat z delikatie mówiąc "egzotycznymi" potrawami, poszukałęm też dziwacznych trunków.
Z osobistych doświadczeń za najlepiej wchodzącą trucizne uważam sosnówke, może mieć z 50-60 % a wchodzi jak soczek bez przepicia i bez rewolucji w żoładku. A największy syf tp kupiona w japońskim sklepie w Luksemburgu nalewka z tych azjatyckich gruszek z płatkami kwiatów i ziołami... waliło mi tym z mordy przez tydzień

Do rzeczy...

Czasami mamy okazje skosztować najdziwniejszych alkoholi, które ciężko przechodzą przez gardło, jak choćby nasza sosnówka, która dla niektórych smakuje jak lakier do drewna a inni się nią zachwycają. Tak samo jest na świecie. Alkohole, na myśl których jest nam niedobrze, w innych krajach są pite i cenione.

Wino z mysich noworodków

To wino jest jedną z tych rzeczy, od których dostaje się ciarek na sam widok. Wykonane jest na bazie wina ryżowego, jednak nie to czyni z tego alkoholu obrzydliwym. Czynią to nowonarodzone myszy, które są jego częścią. Przy produkcji dorzuca się sporo żywych i nie starszych niż trzy dni myszy. Uważa się, że jest to uniwersalny środek leczniczy, który pomaga w wielu dolegliwościach. Wino to można znaleźć w Korei oraz w Chinach.



Piwo w wiewiórce

Może i w samym płynie nie ma nic obrzydliwego, no może prócz tego, że jak na piwo jest strasznie mocne, gdyż cec🤬je się 55% zawartością alkoholu. To to co jest w tym brytyjskim browarze niesmaczne jest opakowanie, gdyż piwo to sprzedawane jest w... martwych wiewiórkach. Również cena tego alkoholu jet szokująca, ponieważ za jedna butelkę trzeba zapłacić prawie 2500 zł.



Wino z wężem

To wietnamskie wino wykonane jest podobnie do tego z myszami. W tym mamy jednak jadowitego węża. Również i to wino uważane jest za lecznicze, a jad gada w kontakcie z etanolem dezaktywuje się, dlatego nie musimy się obawiać otrucia. Wąż zanim pojawi się na półkach sklepowych "macza się" w winie przez parę miesięcy. Będąc w Chinach czy Wietnamie raczej nie będziemy mieć problemu ze znalezieniem tego trunku.



Wódka z bekonem

To ziemniaczana wódka o smaku... bekonu! Pochodzi ona ze Stanów Zjednoczonych i w gruncie rzeczy jest tylko kolejną smakową abstrakcją. Jednak fakt, że jest to akurat smak mięsa lekko zastanawia i co niektórych (zwłaszcza jaroszy) odrobinę zniechęca. Niemniej jednak jak zapewniają producenci, bekonowy alkohol idealnie nadaje się do robienia znanego na całym świecie drinku - Krwawej Mary. I prawdopodobnie nie tylko. Myślę, że wielbiciele mięsa nie mieliby nic przeciwko posmaku bekonu po kolejnej kolejce i pewnie nie będą mieli większych oporów, aby ją spróbować



Eskimoskie wino z mewy

Jest to chyba najbardziej obrzydliwy alkohol na świecie. Wino to nie jest produkowane masowo, ale jego produkcja jest bardzo prosta. Wymyślone zostało przez Eskimosów, którzy rzecz jasna nie mają zbyt wielkich możliwości w zakresie produkcji alkoholu. Jeżeli chcemy zatem samemu takie cudo stworzyć wystarczy upolować mewę, włożyć ją do butelki, następnie zalać wodą, zostawić na słońcu i czekać, aż sfermentuje. Obrzydlistwo

NA ZDROWIE ! ! !
Z pewnością nie byłoby teraz tego tematu, gdyby nie fakt, że środowisko kibicowskie w Polsce jest przedstawiane w mediach jedynie ze złej strony.

Cytat:

Koszulki Łukasza Piszczka z Borussii Dortmund, „Prezesa” Nakoulmy z reprezentacji Burkina Faso, czy Tomasza Wałdocha z Schalke Gelsenkirchen – to tylko niektóre z fantów, które możecie znaleźć na charytatywnych aukcjach kibiców Górnika Zabrze. Stowarzyszenie Klub Sympatyków Górnika Zabrze po raz kolejny rusza z pomocą Fundacji Rodzin Górniczych organizując akcję „Gramy o marzenia”.

- Pomysłodawcą akcji było Stowarzyszenie Klub Sympatyków Górnika Zabrze. W tym roku wybór padł na Fundację Rodzin Górniczych. Zdarzało się, że na kopalni ginęli nasi kibice, w ten sposób chcemy pokazać, że nie zapominamy o ich rodzinach- komentuje SKSGZ.

Akcja będzie podzielona na dwa etapy – pierwszy to zbieranie funduszy poprzez szereg aukcji internetowych. Link do wszystkich w TYM MIEJSCU . Naprawdę warto zajrzeć, bo można trafić prawdziwe rarytasy, jak choćby wspomniane t-shirty Wałdocha, Piszczka i Nakoulmy, ale również Wasilewskiego (z Anderlechtu), Jelenia (Lille i Wisły Płock), Bembena (Vfl Bochum), czy Peszki (z Kolonii).
– Nad organizacją imprezy pracujemy od początku roku. Pierwszą koszulkę otrzymaliśmy na karczmie kibiców Górnika Zabrze w grudniu 2011, od dyrektora Krzysztofa Maja i była to właśnie koszulka Schalke, którą przekazał do klubu Tomasz Wałdoch. Z Irkiem Jeleniem sprawa była prostsza, jako że mieszka w Cieszynie i tam też prężnie działa nasz FC. Nasi kibice spotkali się z Irkiem a on bez problemu zostawił koszulkę z podpisami całej drużyny. W zebraniu tak potężnej liczy koszulek pomagali również dziennikarze, kibice oraz byli i obecni piłkarze Górnika – mówią w rozmowie z nami kibice odpowiedzialni za organizację akcji.
Druga część inicjatywy „Gramy o marzenia” to wielka górnicza impreza zapowiadana na 8. września. - W meczu rozpoczynającym imprezę pierwsza drużyna Górnika Zabrze zmierzy się z naszymi przyjaciółmi z Wisłoki Dębica – zapowiada SKSGZ. Po meczu odbędzie się festyn z zabawami dla najmłodszych oraz występami – m.in. Pauli Marciniak i Verby. Po wszystkim zabrzańscy kibice zapraszają na after-party do Planet Clubu.

- Całość zebranych pieniędzy przekażemy na konto Fundacji Rodzin Górniczych. Celem zbiórki jest zorganizowanie warsztatów w górach bądź nad morzem dla podopiecznych fundacji. Podobnie jak w roku poprzednim w pomoc przy organizacji włączył się klub oraz zaprzyjaźnieni z kibicami sponsorzy. - Liczymy na to iż każda koszulka wystawiona na naszych aukcjach znajdzie swojego nabywcę za jak najwyższą cenę, a pieniądze z licytacji i zbiórek na imprezie, sprawią iż na twarzach dzieciaków pojawi się uśmiech – mówią kibice Górnika Zabrze, a nam nie pozostaje nic innego jak zachęcić do udziału w ich akcji. Warto!



źródło: weszlo.com

Komu pomagamy:

Sebastian i Patryk uczniowie I klasy Gimnazjum. Są bliźniakami. Chorują na dziecięce porażenie mózgowe z niedowładem kończyn dolnych i górnych. Poruszają się na wózkach inwalidzkich, wymagają więc stałej opieki i rehabilitacji.

Kacper, uczeń III klasy Szkoły Podstawowej z Oddziałami Integracyjnymi. Chłopiec ze względu na chorobę – dystrofię mięśniową (zanik mięśni) porusza się na wózku inwalidzkim. Jedynym ratunkiem w walce z postępującą chorobą jest codzienna rehabilitacja.

Dawid, lat 26. Jest osobą ze znacznym stopniem niepełnosprawności. Choruje z powodu epilepsji i głębokiego upośledzenia umysłowego, nie mówi, nie chodzi. Wymaga specjalistycznej rehabilitacji i stałej całodobowej opieki, którą zapewnia mu matka.

Dawid, lat 15. Jest chory na nocną napadową hemoglobinurię, po przebytej zakrzepicy żyły głównej dolnej i żył wątrobowych. W przełyku stwierdzono obecność żylaków. Wymaga specjalistycznego leczenia.

Mateusz, lat 9. Chłopiec urodził się w ciężkiej zamartwicy i przeszedł sepsę. Nie chodzi. Mateusz jest już po pierwszej operacji uwalniającej przykurcze metodą Ulzibata. Konieczne są kolejne operacje, które mogą umożliwić mu samodzielne poruszanie się.

Kamil, lat 13. Kamil urodził się z bardzo rzadką wadą genetyczną oraz Zespołem Wad Wrodzonych: wada serca, słuchu, wzroku, deformacja klatki piersiowej i żeber, słabo mówi. Chłopiec wymaga specjalistycznego leczenia i rehabilitacji. Został zakwalifikowany do delfinoterapii, która pozwoli Kamilowi na lepsze komunikowanie się z otoczeniem, wyeliminuje nadpobudliwość, lęk i zaburzenia równowagi.

Aleksander, lat 14. Chłopiec ma niedowład prawostronny, upośledzenie umysłowe, astygmatyzm, skoliozę i poważną wadę zgryzu utrudniającą oddychanie. Niezbędna jest stała rehabilitacja. Chłopiec uczęszcza na specjalistyczną rehabilitację hippiczną, która przynosi widoczne postępy w leczeniu.

Moje pytanie jest takie: czy tvn widzi tylko zadymy? Takich akcji organizowanych przez "bandytów, bydło" bardzo dużo. Niestety nikt o tym nie wie, bo to temat, który się nie sprzedaje. Lepiej poczekać na następną zadymę i wtedy robić z tego aferę na cały świat.

Sadystyczne potrawy

Konto usunięte • 2012-08-26, 17:59
Tak mnie naszło, żeby znaleźć taki temat, po tym jak moja żona od paru dni jest na diecie i serwuje mi coraz to nowe potrawy, ja niestety mam za dużo genów jaskiniowca i wolę zdecydowanie tradycyjne potrawy. No ale jak znalazłem ludzie są chyba bardziej wszystkożerne niż szczury i gołębie...

Znalezione na: www.podróże.pl

Na czerwono coś, po czego przeczytaniu mało nie puściłem pawia

Zupa z ptasich gniazd, Chiny

Potrawa znana w Chinach od wieków, bogata w proteiny, minerały i działająca jak afrodyzjak. Prawdopodobnie też jedno z najdroższych i najtrudniejszych w przygotowaniu dań. Za budulec gniazd jerzyków służy nie trawa czy patyki, a wydzielana przez nie ślina. Gniazda powstają tylko podczas ich okresów godowych, stąd tylko trzy krótkie okresy w roku, kiedy pozyskać można surowiec do potrawy, co nie jest z resztą takie proste. Jerzyki osiedlają się w wyłomach skalnych na stromych morskich brzegach, a dotarcie do ich gniazd wymaga umiejętności alpinistycznych. Z tych względów zupa z ptasich gniazd nie należy do tanich dań - za jedną miskę w Hong Kongu zapłacimy od 30 do nawet 100 dolarów i być może dlatego nazywana jest ona "Kawiorem Wschodu".



Durian, Azja Południowo - Wschodnia

Ogromny kolczasty owoc, który spadając z drzewa może zabić. Powala też swoim niezwykle intensywnym zapachem, który przyrównuje się do rozkładającego się mięsa, albo zgniłych jaj. Część azjatyckich hoteli ma przy wejściu wymalowany zakaz wnoszenia Duriana. W środku owocu znajduje się żółtawy miąższ, którym lepiej nie pobrudzić ubrania, jeśli nie chcemy wspominać owocowego deseru przez najbliższych kilka dni. Opinie na temat smaku są podzielone, turystom wydaje się raczej mdły, za to miejscowi uznają Duriana królem owoców i porównują jego konsumpcję do degustacji najlepszych win i serów pleśniowych



Smażone tarantule i cykady, Kambodża

Groźne tarantule i cykady stały się przysmakiem w trudnych czasach dyktatury w Kambodży, które zmuszały mieszkańców do desperackiego radzenia sobie z zaglądającym w oczy głodem. Dzisiaj tarantule i cykady lądują głównie na talerzach turystów, którzy przyjeżdżają do miasta Sukon. Pająki wrzuca się na patelnię w całości, przyrządza się je na chrupiąco, przyprawiając czosnkiem i odrobiną soli. W smaku nieco podobne są do świerszczy, uważane są zarówno przez autochtonów jak i przybyszów za rarytas.

Balut, Filipiny i Wietnam


Narodowa potrawa Filipin przypomina trochę ukochane przez dzieci jajko z niespodzianką, tyle że w środku zamiast zabawki siedzi embrion kurzy lub kaczy. Ma od 17 do 21 dni w zależności od preferencji (starsze mają już ukształtowane kości i łapki i są nieco opierzone). Spożywa się go w całości ze szczyptą soli, pieprzu, kolendry i soku cytrynowego, choć niektórzy preferują balut z chilli i sosem vinaigrette. Podobno jest przepyszny i ma właściwości afrodyzjaku.



Kopi Luwak, Indonezja

Zwykła kawa zrywana jest po prostu z krzewu, palona i zaparzana. W produkcji Kopi Luwak proces palenia zastąpiło przejście ziaren przez układ pokarmowy cywety - niewielkiego drapieżnika żyjącego w dżungli, który przypomina nieco kota. Jego układ trawienny ma podobno działać jedynie na miąższ owoców kawy, same ziarna poddane są jedynie lekkiej fermentacji, przez co tracą swój gorzki smak, a zyskują niepowtarzalny aromat. Napój jest zwykle bardzo drogi, ponieważ poddane biologicznej obróbce ziarna są zbierane przez miejscową ludność i rocznie udaje się w ten sposób "wyprodukować" jedynie kilkaset kilogramów tej niezwykłej kawy.

Casu Marzu, Sardynia

Zostawmy na chwilę Azję. Włosi wymyślili jedzenie, które ucieka z talerza, a przynajmniej jego bardziej ruchliwa część, czyli larwy, które zamieszkują w serze Casu Marzu wytwarzanym z mleka owczego. Wstawia się go na powietrze pozwalając muchom serowym na złożenie w środku jaj. Wyrosłe z nich larwy uruchomiają proces fermentacji tłuszczy znajdujących się w serze doprowadzając ser do stadium rozpadu gnilnego, co ponoć znacznie poprawia jego smak. Niektórzy przed spożyciem dania zgarniają larwy na bok, te bowiem podskakując na kilka centymetrów do góry potrafią zirytować smakoszy włoskiej kuchni. Sprzedaż sera Casu Marzu jest od kilku lat zakazana z przyczyn zdrowotnych, wciąż jeszcze można go znaleźć na czarnym rynku.



Sanakii - żywa ośmiornica, Korea

Kolejna potrawa, która w trakcie kolacji jeszcze się rusza. W Korei Południowej restauracje serwują Sanakii - niewielkie ośmiornice, których macki wciąż skręcają się na talerzu podczas konsumpcji, a potem zdają się dzięki aktywnym przystawkom wciąż żyć własnym życiem w żołądku. Taki posiłek to nie tylko wyzwanie dla zdrowych zmysłów ale też technicznie trudna przeprawa. Kawałek macki może przyczepić się do ścianki przełyku i utknąć w gardle, co grozi uduszeniem.



Haggis, Szkocja

Tradycyjne szkockie danie, w którym niemal nic z owcy się nie marnuje. Przyrządza się go z wątroby, serca i płuc, które miesza się z cebulą, owsem i przyprawami. Wszystko razem jest potem gotowane, zaszyte w żołądku owcy. Najprawdopodobniej haggis powstał jako danie, które miało być wygodne do spożywania w podroży przez wędrownych pasterzy bydła, dla który żołądek wypełniony mieszanką smaków był rozwiązaniem wielce praktycznym. Nieco bardziej współczesne odmiany tej potrawy dostępne są do dziś w Szkocji nawet jako typowe danie do podgrzania w mikrofalówce.

M N I A M ! ! !

Polskie Roswell

Konto usunięte • 2012-08-26, 19:23
Obecnie o tajemniczych wydarzeniach pamiętają tylko nieliczni świadkowie. Co naprawdę stało się pewnej mroźnej, styczniowej nocy w gdyńskim porcie? Na Bałtyku tej nocy szalał sztorm. Siła wiatru dochodziła do 8 stopni w skali Beauforta. W porcie na nocnej zmianie pracowało kilkadziesiąt osób. Zbliżała się godzina 5:00. To trwało kilka sekund. Nagle na niebie coś zabłysło. Spory, różowy lub czerwony przedmiot z rozgałęzioną, ognistą smugą wpadł do wody. Nad falami jeszcze długo unosiła się para... Jesteśmy przekonani. - mówi Bronisław Rzepecki, koordynator Grupy Badań Niezidentyfikowanych Obiektów Latających, najbardziej kompetentny znawca problemów UFO w Polsce - że wówczas nad Gdynią doszło do katastrofy statku kosmicznego. Do katastrofy w Gdyni doszło 21 stycznia 1959 roku. Pierwszy artykuł na ten temat pojawił się po tygodniu. Dlaczego tak późno ? Czyżby komuś zależało na utrzymaniu informacji w tajemnicy.




Zdjęcia te pochodzą od naocznego świadka, któremu udało się sfotografować dziwny obiekt jak spada do morza. Pierwsze zdjęcie przedstawia smugę dymu. Jest to chyba moment jakiejś usterki. Natomiast drugie zdjęcie zostało wykonane jeszcze gdy pojazd nie miał żadnych kłopotów z lotem.

23 stycznia do redakcji "Wieczoru Wybrzeża" rano zadzwonili Włodzimierz i Jadwiga Płonczkier, pracownicy POSTI w Gdyni. Powiedzieli, że o godzinie 6:05 rano zauważyli nadlatujący nad miasto od północnego zachodu talerz. Był duży, koloru pomarańczowego o różowych brzegach. Zawisł nad miastem na kilkanaście sekund. Później ukazał się artykuł zatytułowany "Portowcy opowiadają o tajemniczym przedmiocie". Można było w nim przeczytać: "Pierwszym, który oficjalnie zgłosił w Kancelarii Miejskiej MO swoje spostrzeżenia był pracownik portu, Jan Blok. - Ja i pięciu moich kolegów pracowaliśmy w tym czasie w ładowni (...) Ten dźwięk przypominał raczej zgrzyt, powstały na skutek tarcia metali. - Dźwigowy Władysław Kuczyński dodał, że "coś" było długości około metra, raczej półkoliste niż okrągłe, najpierw różowe, później coraz bardziej czerwieniejące. Woda wytrysła na wysokość 1,5 metra." Dzisiaj bardzo trudno trafić do ówczesnych świadków. Wielu z nich nie żyje, inni opuścili wybrzeże. Udało się skontaktować z emerytowanym pracownikiem portu - Stanisławem Kołodziejskim. Pan Stanisław bardzo dobrze pamięta tamtą noc. Pracował wtedy na najwyższym w porcie dźwigu, stojącym w pobliżu Basenu Polskiego. Wszystko widział dokładnie. Miałem wtedy 30 lat - wspomina - Nagle zrobiło się widno, coś płonącego wpadło do basenu. Pobiegłem na statek "Jarosław Dąbrowski", zwróciłem się do lukowego z pytaniem, czy coś widział. Potwierdził. To było wielkości dwustulitrowej beczki! A jednak okazuje się, że coś wydobyto z gdyńskiego basenu portowego. Inż. Alojzy Data, do dziś pracujący w porcie, dokładnie przypomina sobie wygląd znaleziska.

Był to walcowaty pojemnik jakby z folii szklanej - wspomina inżynier - wypełniony rdzawą cieczą o wiele cięższą od wody. Nasze laboratorium bardzo bało się sprawdzić ten pojemnik. Wie pani, po wojnie dno morza usiane było różnymi świństwami. Podejrzewano, że to może być iperyt albo fosgen. Problem został rozwiązany w bardzo prosty sposób: natychmiast pojawił się pracownik Urzędu Bezpieczeństwa, który zabrał znalezisko. I tyle je widzieliśmy. W zachodnich książkach na ten temat powoływano się na zaznania strażników portowych, którzy to widzieli na plaży istotę w dziwnym uniformie, ze spaloną twarzą i włosami. Istota ponoć mówiła nieznanym językiem. Podobno zabrano ją do szpitala uniwersyteckiego, gdzie stwierdzono u niej inny system krążenia i inne organy wewnętrzne. Po kilku dniach istota zmarła po zdjęciu bransoletki z jego ramienia. Niestety nie podano nazwisk relacjonujących to osób, co uniemożliwia sprawdzenie tego, a mało kto uwierzy takim zeznaniom bez żadnych dowodów. Katastrofa UFO w Gdyni czyżby rodzime Roswell ? Z piskiem ocierających się o siebie blach, otoczony czerwonym światłem i ciągnący za sobą długi ogon płomieni, wpadł do spokojnej wody potężny bolid. W kilka sekund później znów było ciemno i tylko duże fale świadczyły o tym, że coś się wydarzyło. Dochodziła 6 rano 21 stycznia 1959 roku. Następnego dnia "Wieczór Wybrzeża" powołując się na relacje naocznych świadków, na pierwszej stronie zamieścił informację o katastrofie nieznanego pojazdu nad Gdynią tej oto treści:

Zobserwowany obiekt był dużych rozmiarów i miał kształt koła. Talerz ten był koloru pomarańczowego, jego brzegi zabarwione były na różowo. Obiekt nadleciał od strony miasta i wykonując gw🤬towny manewr, jakby chciał uniknąć rozbicia sie a ląd, spadł prawie pionowo do wód portu. W ubiegłym roku telewizji japońskiej i Bronisławowi Rzepeckiemu, badaczowi zjawisk UFO, udało się odszukać dwóch świadków tego wydarzenia - pracowników portu, dźwigowych: Stanisława Kołodziejskiego i Władysława Kuczyńskiego, którzy potwierdzają ten opis. Ale wróćmy do tamtych dni. Miasto huczało od plotek. I nagle tropiący niecodzienne wydarzenie dziennikarze zamilkli. Najwyraźniej ktoś, kto miał wpływ na publikacje prasowe, skutecznie "odradził im" dalsze zajmowanie się tą sprawą. Ponieważ jednak zbyt wielu świadków widziało katastrofę, trzeba było zrobić coś, co w sposób naturalny zakończy sprawę. Za zgodą władz portu ekipa nurków przeprowadziła poszukiwania w wodach portowego basenu, ale niczego szczególnego nie wykryła. Może poza kawałkiem metalu, który w żaden sposób nie przypominał cześci jakiegokolwiek pojazdu latająceo. Powstaje pytanie, dlazcego zacierano slady w sposób tak nieprofesjonalny? Wystarczyło przecież podać do wiadomości publicznej, że był to meteoryt lub część jakiegoś samolotu, którego nie można pokazać ze względu na tajemnicę wojskową. Wszystko byłoby dobre, prócz nagłego milczenia, dającego podstawę do wszelakich plotek i mobilizującego ciekawskich do dalszych poszukiwań. Tymczasem okazało się, że cały incydent gdyński miał "drugie dno".

Bronisław Rzepecki próbując dzisiaj wyjaśnić tajemnicę zdarzenia w gdyńskim porcie, natknął się na zachodnie źródła, które wtedy podawały m.in.: W kilka dni po upadku obiektu do basenu portowego Gdyni strażnicy portowi napotkali dziwną postać płci męskiej, która całkowicie wyczerpana czołgała się po plaży. Istota ta nie mówiła w żadnym znanym języku i była ubrana w jakiś ouniform. Część twarzy i włosy miała spalone. Zabrano ją do szpitala uniwersyteckiego i tam poddano ją badaniom. Okazało się, że tajemniczego przybysza nie można rozebrać, bo rozcięcie uniformu zrobionego z materii podobnej do jakiegoś cienkiego metalu wymagało użycia specjalnych narzędzi. W trakcie badań lekarze ku swojemu zaskoczeniu stwierzdili, iż istota ma zupełnie inny układ narządów wewnętrznych niż czlowiek, a jej krwiobieg biegnie poprzecznie do ciała na kształt swoistej spirali. Ponadto liczba palców u rąk i nóg była różna od naszej (ale raport nie precyzował, jaka). Istota żyła dopóty, dopóki miała na ręku bransoletę. Gdy ją zdjęto, umarła. Wspomniane już źródła twierdziły także, że kiedy tajemnicza istota przebywała na terenie szpitala, został on zamknięty i otoczony przez funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa. Bronisławowi Rzepeckiemu udało się ustalić, że agencje zachodnie opierały swoje relacje na doniesieniach spotkanego w Londynie byłego pracownika tego szpitala. Do dzisiaj pozostaje tajemnicą, co stało się z ciałem pozaziemskiej istoty. Jedni twierdzą, że po zakończeniu wstępnych badań wywieziono ją samochodem chłodnią do ówczesnego ZSRR. Biorąc pod uwagę, że całe zdarzenie miało miejsce 1959 roku, kiedy wszystkie tego typu sprawy niezmiennie kończyły się "współpracą z ZSRR" jest to najprawdopodobniejsza hipoteza. Inni uważają, że ten KTOŚ nadal spoczywa w jakimś inkubatorze na terenie jednego z naszych szpitali lub laboratoriów wojskowych. Mogło się bowiem zdarzyć i tak, że z obawy, by transport nie zakłócił śpiączki istoty, pozostała u nas.

Piszę "śpiączki", bowiem sprawa fizycznej śmierci istoty - jak wszystko w tym zdarzeniu - nie jest ostatecznie przesądzona. Wielu zachodnich badaczy twierdzi, że to, co nazwano śmiercią istoty, jest w gruncie rzeczy jedynie swego rodzaju letargiem, z którym ziemska medycyna nie potrafi sobie jeszcze poradzić. W całej sprawie pozostaje oczywista wątpliwość: czy mamy tu doczynienia z prawdziwym polskim wypadkiem typu Rooswell, czy też wszystko pozostaje wytworem ludzkiej fantazji. To, co zaobserwowali świadkowie, mogło być np. meteorytem lub zwykła katastrofą lotniczą, do której nie chciały się przyznać władze. Tajemnicza istota mogła być poranionym pilotem, a strój jakimś eksperymentalnym skafandrem. Mogło tak być, gdyby nie fakt , że na opis tego wydarzenia natknął się przez przypadek, całkiem niedawno, pewien oficer. Korzystając przy robieniu doktoratu ze zbiorów biblioteki Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lotniczych w Dęblinie - także z tajnych raportów - znalazł w jednym z nich opis gdyńskiej historii i znalezienia człekopodobnej istoty oraz informację, że przechowywana jest ona w inkubatorze w stanie śpiączki! Oczywiście wojsko zbywa milczeniem pytania o ten raport. Nikt jego istnienia nie potwierdza, ale i nikt nie chce w sposób jednoznaczny zaprzeczyć. I ten ślad jest istotną przesłanką, by całe zdarzenie traktować poważnie

Cos dla fanów teorii spiskowych.

Konto usunięte • 2012-08-26, 15:54
Z góry uprzedzam że nie jestem autorem.

Wielokrotnie osoby rządzące na powierzchni Ziemi spotykały się z przedstawicielami rządzących pod Ziemią, w celach wspólnego rodzaju biznesu.


Niestety rozejm jaki panował tysiące lat został przerwany iż USA stwierdziło, że po co nam partner w tych kwesticha jak posiadamy armię tak rozległą, która zrobi porządek z tymi co obecnie negocjujemy. W latach czterdziestych wojskowy samolot wleciał do podziemnej strefy bram podziemi, czyniąc rozpoznanie. Przejęły go dziwne obiekty, które nadały mu komunikat, że jeżeli jeszcze raz ludzie żyjący na Ziemi użyją bomby atomowej, to wojska podziemnych cywilizacji raz na zawsze załatwią rządzących i elity naziemne. W fakcie tych okoliczności, USA stało się zależne od tych z wnętrza Ziemi, co było głównym powodem do rozpoczęcia wojny z podziemną cywilizacją.


Starcia jakie zostały nagrane w rejonie Trójkąta Bermudzkiego, pokazują że coś juz dziś tam się dzieje, w sumie tam działo się coś ciekawego i tajemniczego od zawsze gdyż ginęły tak statki, samoloty, itp. Prawdopodobnie wszystko co zginęło w tamtejszym rejonie było uznane za nieprzyjaciela lub wroga, poczym przechwycone zostało zabrane do wnetrza Ziemi. Sprawa jest na tyle poważna, gdyż Ci z wnętrza Ziemi mogą kontrolować siły magnetyczne naszej planety tak potężnie, że mogą nawet wyłączyć pole chroniące naszą planetę skazując życie na Ziemi na Śmierć.



Nie wiadomo jest czy może to nie USA planuje podbicie wnętrza Ziemi, dla celów np. osłabiania sił magnetycznych dla lepszego działania urządzeń pogodowych znanych jako HAARP, SURA, itp. Obecnie stan zdarzeń zwany jest "Wielkim Uciskiem" z rezultatów prawa jakie jest zaostrzane tym samym ograniczając wolność ludzi na Świecie, jakie tworzy rząd USA wprowadzając ACTA, INDECT itd. a przez pryzmat znaków jakie tworzą kreatorzy pracujący dla grup masońskich stwierdzić można łatwo iż są kierowani przez tzw. upadłe anioły, czyli tych co zdradzili swoich (prawdopodobnie swoich mieszkających pod Ziemią, gdyż królestwo niebieskie obrazowane w mitach jest jako Oceany). Po przez fenomen wielkiego ucisku możemy rozumieć treść z Biblii (Apokalipsa) iż "Czwarty anioł zarzuci czaszę na Słońce i będzie mu dana moc palenia ludzi żarem". Bez wątpienia chodzi tu o czaszę czyli magnetyzm Ziemski, który nas chroni przed żarem Słonecznym. Władza we wnętrzu Ziemi może kierować naszym bytem na powierzchni tak dokładnie, że nie trzeba będzie chorób by wyniszczyć przeludnione rejony na naszej planecie. Nie wiadomo jest także czy to nie "Oni" czyli Ci z wnętrza Ziemi cyklicznie nie zakańczają procesu ewolucji istnień bytujących na powierzchni Ziemi, na mocy prawa starożytnego, które to zakazuje ingerencji w żyjące byty po przez genetykę i ulepszanie jakości.

Dziś już możemy powiedzieć, że wojna już trwa ale narazie musimy powstrzymać się o przesłanek typu którzy to dobrzy, a którzy to źli, nie kryjąc zdumienia iż w sumie chodzi o nasze życie, życie miliardów ludzi niczego winnych... Obecnie podpieramy się treściami pochodzącymi z USA, w których to armia NATO uważana jest za Młotek, a każdy przeciwnik to tylko gwóźdź jakiego wystaczy tylko dobić, co może w treści tego przekonania obrazować iż gwoździem nazwano także tych co żyją pod powierzchnią Ziemi. Jak wiadomo mocarstwa takie jak USA, ROSJA i CHINY swój byt kreują na surowcach wydobywczych, w tym fakcie przejęcie podziemnych rejonów bylo by uzasadnionym powodem wojennym.

Na wypadek zagrożenia od strony podziemnych cywilizacji związanych z magnetosferą USA od lat budowało podziemne schrony zwane Miastami Phila Schneidera, które to miały zagospodarować żywność, rośliny, ludzi i zwierzęta do przetrwania obecnie trwającej wojny.

Polegli wojownicy podziemnych cywilizacji


Ciekawostka:
Obecne temperatury świadczą o trwającej wojnie na Ziemi i nie bez przyczyny we Włoszech nazwano owe zdarzenie upałem "Lucyfera". Ziemia jak i wnetrze Ziemi określane jest za Niebieską Planetę, Królestwo Niebieskie iż nasza planeta jest odpowiednio chroniona przez system zarządzany z wnętrza Ziemi. Od wieków z pokolenia na pokolenie przenoszone są informacje o np. Zielonych Dzieciach z Woolpit jakie to urodziły się w cywilizacji podziemia, a ich skóra bez efektu napromieniowania słonecznego była Zielona. Tego typu informacje dochodzą także ze Syberi gdzie w latach osiemdziesiątych wywiercono dziurę w ramach poszukiwania złóż, a odkryto dziwne dźwięki wydobywające się spod powierzchni Ziemi.


Może to jednak Ci z podziemi są źli, w końcu Lilith żyła wśród nich zanim narodził się Adam, a żeby się upodobać tym upadłym z tamtego rejonu Ziemi cywilizacją i poznać ich technologię, tworzymy fałszywy obraz czczenia i kreowania zła? Jedno jest pewne, że ludzie żyjący pod Ziemią są kontrolowani co do liczebności o czym świadczyły teksty przesłane przez tzw. kobietę (z Wollpit) jaka urodziła się pod Ziemią jako zielone dziecko.

Z historii Ziemi i pierwszych ludzi
Stworzony Adam przez Stwórcę napodkał na Ziemi Lilith, zwaną upadłym aniołem Lucyferem, która to uciekła z wnetrza Ziemi by po raz kolejny wyrolować Świat na manowce po przez genetykę. Pierwszą kobietą genetycznie wytworzoną była Ewa, żona Adama, która to powstała z DNA pochodzącego z żebra. Lilith nie chciała być podporządkowana Adamowi i uciekła z Edenu, poczym z ukrycia kontrolowała cały ród obecnej cywilizacji ludzi na Ziemi.

Żródło: illuminaci.pl