Lipiec 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1
2 3 4 5 6 7 8
9 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31
Sierpień 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3 4 5
6 7 8 9 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31
Wrzesień 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30

rozcięcie uda

Konto usunięte • 2012-08-25, 20:31
ANGIELSKI FOOTBALL

noga Rooney'a po meczu z Fulham

na hardzie były słabsze rozcięcia to może to wejdzie na główną nie na harda

muzyke se wyłączcie

HWDP dla ścierwa

shaman01.2012-08-25, 10:15
Polish people say HWDP end fuck TEDE

Idioci z Ameryki

Konto usunięte • 2012-08-25, 16:57
I przekłuwanie uszu, w zasadzie ucha


Ta makabryczna zbrodnia wstrząsnęła całą Polską. W nocy z 13 na 14 czerwca 1997 r. na grupę młodych ludzi świętujących przy ognisku zdanie matury napadła banda uzbrojona w kije baseballowe. Przypadkową ofiarą bandy, której przewodziła 24-letnia Monika, był 19-letni Tomek. Zanim go zabito, przez kilkanaście godzin był przetrzymywany i torturowany.
Miał tyle planów, tyle marzeń przed sobą...
Tomasz wkraczał w dorosłość z wielkimi planami na przyszłość. Chciał projektować drapacze chmur. W tragiczny piątek zdawał pierwszy egzamin na wymarzoną architekturę na Politechnice Warszawskiej. Poszło mu bardzo dobrze. Absolwent klasy informatyczno-matematycznej w jednym z LO w Warszawie zdał wcześniej wzorowo maturę z matematyki. Zawsze konsekwentny i pracowity, zawsze pogodny i uśmiechnięty. Wyniósł z domu bardzo dobre wychowanie, które sprawiało, że wszyscy go lubili - zarówno koledzy, jak i nauczyciele.
Wieczorem 13 czerwca Tomek świętował z klasą przy ognisku zdanie egzaminu dojrzałości. Przed północą impreza wieńcząca licealny etap życia młodych została brutalnie przerwana przez pijaną grupę dresiarzy.
"Dajmy im nauczkę"
Polana w warszawskim Parku Młocińskim. Tutaj 13 czerwca 1997 r. klasa Tomka zorganizowała ognisko. Tomek jak zwykle poinformował wcześniej rodziców, gdzie będzie i o której godzinie wróci ze spotkania. Impreza rozpoczęła się o ósmej wieczorem. Bawiło się na niej ok. 30 osób. Piekli kiełbaski, śpiewali, rozmawiali o planach na przyszłość, studiach. Około godz. 23 miłą atmosferę spotkania klasowego zaburzyło pojawienie się bandy pijanych, młodych ludzi z Łomianek. Żel we włosach, ubrani w dresy i adidasy. Chcieli dołączyć się do ogniska. Któryś z maturzystów nieopatrznie kazał im dorzucić drzewa do ognia. Ta uwaga stała się przyczyną dalszej, tragicznej sekwencji wydarzeń. Dresiarze poczuli się urażeni, ale nie byli razem wystarczający "silni", aby odegrać się za ''zniewagę''. Planując zemstę, udali się do pobliskiego baru. Tam spotkali Monikę Sz. i jej trzech kolegów. Uzgodnili, że wspólnymi siłami dadzą nauczkę młodzieży z ogniska.
Tymczasem spotkanie maturzystów dobiegało końca. O północy na polanie pozostało już tylko około ośmiu osób, które zamierzały wracać nocnym autobusem jadącym w kierunku placu Wilsona. Reszta porozjeżdżała się samochodami. Nagle na polanę zajechały dwa samochody: polonez (w nim banda z Łomianek) i fiat 125 p (z grupą Moniki) - około dziesięciu osób wyskoczyło z aut. W rękach trzymali kije baseballowe.
Bili kogo popadnie
Maturzyści widząc zmierzającą w ich kierunku grupę dresiarzy jednoznacznie odebrali to jako napad. Natychmiast rozbiegli się po lesie. Kto mógł, chował się w kępach drzew. Bandyci szybko ich dogonili. Bili i kopali - po głowie, nogach i plecach. Używali kijów baseballowych i drągów znalezionych przy ognisku. Agresja napastników z każdą minutą narastała coraz bardziej. Pierwszą ofiarą był Konrad M. - został brutalnie pobity. Potem Jarosław K., przyjaciel Tomka, dostał kijem i butelką w głowę, napastnicy, zanim go okradli, kazali mu szczekać.
W pewnym momencie jeden z napastników rzucił hasło, aby rozbić zaparkowany nieopodal samochód, w którym znajdował się wówczas Marek G. z dziewczyną. Para nie należała do klasy Tomka. Chuligani zaczęli okładać samochód kijami baseballowymi, gaśnicą, deskami, wszystkim, co mieli pod ręką. Marek G., odjeżdżając w popłochu, uszkodził samochód jednego z napastników, to ich rozwścieczyło. Bandyci wpadli na pomysł, żeby złapać jednego z maturzystów, który wskaże im właściciela forda. Chcieli wiedzieć, kto uszkodził im samochód i kto zapłaci za odszkodowanie. Napastnicy wrócili na polanę, tam gdzie ukryła się reszta maturzystów. Wrzeszcząc, przeklinając, grożąc użyciem broni (później okazało się, że jej nie posiadali) chcieli zmusić ukrywających się maturzystów, by wyszli z kryjówki. Wtedy z przyczyn zupełnie niezrozumiałych z kępy drzew wyszedł Tomek...
Ktoś musi zapłacić okup
Po krótkiej gonitwie Tomek został szybko złapany i powalony na ziemię. Najpierw kijem baseballowym bił go Tomasz K., potem do katowania Tomka dołączyło się jeszcze dwóch innych napastników. Świadkowie słyszeli, jak Tomek krzyczał: "Przestańcie! Nie bijcie, nic wam nie zrobiłem! Oddam wam wszystko!".
Bandyci wcale nie zamierzali go wypuścić - sądzili, że Tomek zna właściciela forda. Chcieli za jego pośrednictwem lub wprost od niego wyegzekwować odszkodowanie. Zapadła decyzja o jego uprowadzeniu. Krwawiącego i pobitego Tomka bandyci wrzucili do bagażnika fiata, uderzając go przy tym klapą w głowę.
Kiedy maturzyści zorientowali się, że napastnicy odjechali, wyszli z kryjówek. Wszyscy byli w szoku, błądząc po lesie, szukali bezpiecznej drogi do domu. Zaczęli się rozpraszać. Początkowo nikt nie zauważył zniknięcia Tomka. W tym samym czasie Marek G.- właściciel forda - zawiadomił policję o brutalnym napadzie na polanie w Lasku Młocińskim.
Seks, picie i katowanie ofiary
Oprawcy przewieźli swoją ofiarę do mieszkania Moniki na warszawskim Bródnie. Tutaj kontynuowali libację, jedli, oglądali telewizję, uprawiali seks. W trakcie imprezy bandyci zabawiali się torturowaniem Tomka, robili to w sposób, jaki podpatrzyli na filmach. Bili Tomka kijem baseballowym, obcinali mu włosy, grozili tasakiem, przywiązywano chłopaka do kaloryfera. Około wpół do czwartej Tomkowi udało się dodzwonić do przyjaciela, Jarosława K., który kilka godzin wcześniej został brutalnie pobity na polanie. Tomek zapytał kolegę, czy z nim wszystko w porządku. Sam zdążył tylko powiedzieć, że kiepsko się czuje i nie może rozmawiać. Potem połączenie zostało przerwane...
Przez cały dzień, 14 czerwca, Tomek cierpiał niewyobrażalne męczarnie, bandyci nie przestawali go torturować i poniżać. Dla jego oprawców ważne było tylko odzyskanie pieniędzy. Kiedy katowany przez nich Tomek nie mógł powiedzieć, kto jest właścicielem forda, bo go nie znał, zażądano od niego telefonów i adresów do innych uczestników ogniska. Później wyszło na jaw, że w sąsiednim bloku mieszka rodzina Tomka. W obawie przed rozpoznaniem Monika podjęła błyskawiczną decyzję, co dalej zrobią z ofiarą. Chłopak jest dla nich niebezpieczny, bo może wskazać miejsce przetrzymywania. Bandyci przystąpili do makabrycznego finału zbrodni.
Plan Moniki
Mord na maturzyście został dokładnie zaplanowany. Tomasz K. dostarczył nóż i łopatę. Napełnili kanister benzyną. Monika Sz. kazała kupić sznurek. To ona będzie mózgiem tej zbrodniczej akcji, kierując nią do końca.
Ok. godz. 22 cała trójka - Monika Sz., Tomasz K. i Marek Sz. - wyprowadzili Tomka do samochodu, bosego i w koszuli swojej oprawczyni. Pojechali w znane sobie miejsce, samochód prowadziła Monika, która była najbardziej trzeźwa. Dziewczyna przez cały czas kontrolowała przebieg zbrodniczej akcji. Oprawcy zatrzymali się nad Kanałem Żerańskim w Białołęce. Kiedy mężczyźni kopali dół, Monika zagadywała Tomka w samochodzie. Potem to ona wskazała egzekutora: zabić ma Tomasz K. Mężczyźni wyprowadzili ofiarę do wykopanego dołu. Udręczony Tomek nie prosił o litość. "Dobij mnie" - to były ostatnie słowa wypowiedziane do kata. Tomasz K, zadał mu cztery śmiertelne ciosy w okolice serca. Monika sprawdziła, czy Tomek nie żyje, przydepnęła go butem, później odebrała nóż od Tomasza K. - 19-latka, który był pod jej wpływem i który opiekował się jej dziećmi.
"Wyrwaliśmy chwasta"
Ciało Tomka oblano benzyną i podpalono. Niedopalone zwłoki zasypano ziemią. Po powrocie do mieszkania libacja trwała nadal. Słabszy psychicznie Marek Sz. przyznał się koledze, który uczestniczył w maltretowaniu Tomka - Robertowi W.- co zrobili maturzyście. "Wyrwaliśmy chwasta" - powiedział. Potem cała trójka ukryła samochód, pozbyła się rzeczy Tomka, sprzątnęła mieszkanie. Na sam koniec pojechali na wycieczkę do Ciechanowa, rodzinnego miasta Moniki, gdzie wychowywały się jej dzieci.
Stracone godziny
W sobotę nad ranem rodzice Tomka złożyli zawiadomienie o zaginięciu syna. Ich niepokój wzmógł dziwny telefon około czwartej nad ranem. Rozmówczyni mówiła o uszkodzonym fordzie i dopytywała się, jakim samochodem chłopak przyjechał na ognisko, potem się rozłączyła. Rodzice Tomka natychmiast udali się na policję. - Pewnie upił się i śpi gdzieś z dziewczyną - usłyszeli od funkcjonariusza. Zdaniem pani Jadwigi, matki chłopaka, gdyby ich zgłoszenie potraktowano poważnie, chłopak mógłby żyć. Od momentu zgłoszenia do morderstwa upłynęło około 20 godzin. Na komendzie rodzice maturzysty spotkali kolegę syna, który powiedział im o napadzie na polanie. Pani Jadwiga zaczęła przeczuwać, że coś złego mogło spotkać jej syna.
Akcja pościgowa warszawskiej policji rozpoczęła się w sobotę wieczorem. Na ocalenie Tomka było już za późno, jego los dopełnił się w lasku nad Kanałem Żerańskim.
Przełom w dochodzeniu nastąpił w poniedziałek, 16 czerwca. Wtedy policja aresztowała Roberta W. - właściciela fiata 125 p. To on później przyznał się do pobicia i porwania Tomka oraz wskazał sprawców morderstwa. Wieczorem tego samego dnia aresztowano kolejne trzy osoby, w tym Monikę Sz. W środę, 18 czerwca, w lasku nad Kanałem Żerańskim odnaleziono zwłoki chłopaka, zakopane kilkadziesiąt centymetrów pod ziemią. Policjanci, którzy uczestniczyli w odkopaniu zmasakrowanego ciała, powiedzieli później, że w czasie swojej wieloletniej służby nie widzieli jeszcze takiego okrucieństwa, jakie zostało zadane ofierze.
Monika - królowa zbrodni
Bestialskie zabójstwo Tomka wzburzyło opinię publiczną. Mordercami byli młodzi ludzie, dotychczas niekarani (19-letni Tomasz K., 34-letni Marek Sz.) Całą akcją kierowała 24-letnia Monika - matka trójki dzieci, którą media okrzyknęły później ''królową zbrodni''.
Sposób popełnienia morderstwa, okrutne tortury, jakie zadano ofierze, unaoczniły potworną demoralizację i psychopatię sprawców. Z kolei przywódcza rola Moniki w tej makabrycznej zbrodni przez kolejne lata będzie analizowana jako jeden z najbardziej szokujących przykładów rosnącej agresji wśród młodych kobiet. Morderstwo Tomasza wpisuje się w czarną serię zbrodni popełnianych przez gangi młodych ludzi. Parę miesięcy wcześniej całą Polską wstrząsnęło morderstwo Michała Ł. w Krakowie. Wybitnie uzdolniony student matematyki Uniwersytetu Jagiellońskiego został zatłuczony kijem baseballowym na śmierć przez dwóch niepełnoletnich sprawców - uczniów szkoły zawodowej. Wkrótce kij baseballowy stał się w całym kraju symbolem bezsensownej agresji.
23 czerwca 1997 r. ulicami Warszawy przeszedł czarny marsz w proteście przeciwko przemocy. Około czterech tysięcy osób oddało hołd Tomaszowi. Wśród nich była jego rodzina, znajomi, koledzy z klasy, świadkowie dramatycznych wydarzeń na polanie. Na czele pochodu niesiono czarny transparent: "Tomek nie żyje, bestialsko zamordowany bez żadnej przyczyny".
W latach 1995-98 w różnych miastach Polski zorganizowano łącznie ponad 20 protestów przeciwko rosnącej przemocy i agresji w społeczeństwie.
Wzajemne obwinianie się oskarżonych
W maju 1998 roku przed stołecznym Sądem Wojewódzkim ruszył proces oskarżonych o zabójstwo Tomka. Na ławie oskarżonych siedziało dziewięć osób. Trójce z nich: Monice Sz., Tomaszowi K. i Markowi Sz. prokurator zarzucił dokonanie zabójstwa, pozostałym sześciu oskarżonym zarzucono m. in. udział w rozboju, uprowadzenie, niepowiadomienie o zabójstwie. W charakterze oskarżycieli posiłkowych występowali rodzice zamordowanego maturzysty. Na każdej rozprawie przybywała tłumnie publiczność, w tym liczna grupa dziennikarzy, rodzina oraz znajomi zamordowanego. Sprawa, która wstrząsnęła Polską, w wyjaśnieniach oskarżonych, zeznaniach świadków i rodziców zabitego unaoczniła przerażające okrucieństwo zadane Tomkowi, męczeństwo jego ostatnich godzin życia, niewyobrażalną tragedię, jaką przeżywali jego rodzice.
Na większości rozpraw Monika Sz. nie pochylała głowy, siedziała wyprostowana, nie unikała kontaktu wzrokowego z matką Tomka, panią prokurator, publicznością. W złożonych przed sądem wyjaśnieniach mówiła, że była ofiarą silniejszych mężczyzn. Współoskarżeni mieli ją straszyć, że coś złego stanie się jej dzieciom, jeden z nich miał zgw🤬cić ją lokówką. Dlatego nie przeciwstawiała się aktom przemocy dokonanym na Tomku. Stanowczo zaprzeczała twierdzeniom współoskarżonych - Marka Sz. i Tomasza K., że to ona była inicjatorką i kierowała całą akcją. Przez cały proces nie przyznała się do udziału w zabójstwie. Twierdziła, że nie wiedziała, że zabito Tomka, miała dowiedzieć się o tym dopiero na komendzie.
Według opinii psychologa złożonej przed sądem, Monika Sz. miała ponadprzeciętną inteligencję, seksuolog podkreślał jej nietuzinkową, dominującą osobowość. Według biegłych nie była ona typem ofiary.
Przed sądem do zabójstwa przyznał się Tomasz K.- to on zadał ofierze śmiertelne ciosy nożem. Prosił rodziców Tomka o przebaczenie. Natomiast Marek Sz. - trzeci współoskarżony o zabójstwo - przed sądem przyznał się tylko do uprowadzenia i przetrzymywania Tomka w mieszkaniu Moniki i do tego, że był na miejscu zbrodni. Podtrzymywał swoje wcześniejsze wyjaśnienia, że to Monika Sz. miała być organizatorką zbrodni. Według niego i Tomasza K., Monika była odpowiedzialna także za śmierć innej kobiety. Później wszczęto osobne dochodzenie w sprawie uprowadzenia Anety D. przez Monikę zakończone aktem oskarżenia. W 2003 r. sąd rejonowy w Otwocku (sąd I instancji) w wydanym wyroku uznał Monikę Sz. współwinną porwania Anety D. Ciała zaginionej w 1995 r. byłej przyjaciółki Moniki nigdy nie odnaleziono.
To nie zemsta, to sprawiedliwa kara
Wyrok sądu I instancji w sprawie zabójstwa maturzysty, który transmitowało kilkanaście stacji telewizyjnych i radiowych, został ogłoszony 19 listopada 1998 r. Główni oskarżeni w sprawie zostali uznani winnymi zabójstwa Tomasza. Według sądu Monika Sz. była "mózgiem zbrodniczej akcji" i została skazana na dożywocie, Tomasz K. był "wykonawcą zadania" - w jego przypadku również orzeczono dożywocie. Zdaniem sądu odpowiedzialnym za zabójstwo Tomka był też Marek Sz. W wyniku zastosowanego wobec niego nadzwyczajnego złagodzenia kary (ujawnił informacje istotne dla sprawy) został skazany łącznie na 15 lat pozbawienia wolności.

Autor: Joanna Zajączkowska

Za serwisem Onet z dn. 28.06.2011 r.

Miejsce zbrodni



Niestety zdjęć dużo nie ma. Tylko z wizji lokalnej pare, nic ciekawego.




Co ciekawe jeden z oskarżonych wyszedł po 10 latach i zgw🤬cił 14-to latkę.

wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,6263704,Oprawca_Tomka_Jaworsk...
[/size]

miś Bubu

Konto usunięte • 2012-08-25, 13:07
zrobił wjazd na furę

Tajemnice bitwy o Los Angeles

Konto usunięte • 2012-08-25, 23:08
Dlaczego w 1942 r. 37 Brygada artylerii wybrzeżnej wystrzelała 1.430 pocisków przeciwlotniczych w kierunku UFO?

25 lutego 1942 r. w Los Angeles wykonano legendarną fotografię: w silnym świetle reflektorów, ostrzeliwany dziesiątkami pocisków, tkwi zagadkowy pojazd przypominający latający talerz. Rozgardiasz jaki zapanował wtedy wśród jednostek obrony przeciwlotniczej i obywateli wynikał z wciąż żywych wspomnień o masakrze na Pearl Harbor. Przyczynił się też do tego, że do dziś nie wiadomo, do czego tak naprawdę wystrzelono 10 ton amunicji…



23 lutego 1942 r. japońska łódź podwodna I-17 zaatakowała Ellwood k. Santa Barbara w stanie Kalifornia. Odpłynęła wystrzeliwszy kilkadziesiąt pocisków, od których zapaliła się cysterna z ropą. Była to jedna ze skromnych japońskich prób ataku na zachodnie wybrzeże USA będąca elementem wojny nerwów. Choć japońskie rajdy nie wyrządzały wielkich szkód, skutecznie oddziaływały na zbiorowe poczucie bezpieczeństwa Amerykanów, którzy wciąż przeżywali atak na bazę Pearl Harbor.

25 lutego zdarzyło się coś, co uważano za kolejny aspekt tego typu działań. Około 2:25 w Los Angeles – największym mieście zachodniego wybrzeża (ok. 1.5 mln mieszkańców), rozbrzmiał „czerwony alarm”. Wywołało go wykrycie przez radary „niezidentyfikowanego samolotu”, który zbliżał się od strony oceanu. Wkrótce w stan gotowości postawiono jednostki na wybrzeżu. Aby utrudnić bombardowanie, w mieście wyłączono światła. Niedługo po godzinie 3 rano 37. Przybrzeżna Brygada Artylerii Powietrznej rozpoczęła ostrzał, który trwał przez 20 minut i zasypał okolice gradem odłamków.

Zapanował chaos; pogłoski odnośnie tego, co zagroziło „Miastu aniołów” nie cichły. Według relacji Los Angeles Examiner, cywile mówili o ok. 50 wrogich maszynach. Jeden z dziennikarzy tej gazety twierdził, że obserwował przelot 25 samolotów w formacji przypominającej literę „V”. Były to tylko niektóre z szacunków. Równie rozbieżne relacje płynęły także od obrony powietrznej. W odpowiedzi na rzekomy atak sekretarz wojny, Henry Stimson oświadczył, że alarm spowodowało prawdopodobnie 15 samolotów, które znalazły się gdzieś w okolicach Los Angeles. Jednak następnego dnia, mimo szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej, nie znaleziono szczątków japońskich maszyn.

W sprawie pojawił się jeszcze jeden zagadkowy czynnik: świadkowie z okolic Los Angeles mówili o obserwacji podłużnego „samolotu” wyglądającego bardziej jak „sterowiec”, który obniżył pułap lotu i poruszał się bardzo powoli. To on widnieć ma na czarno-białym zdjęciu w otoczeniu promieni. Sprawa stała się bardzo kontrowersyjna i z braku jasnych przesłanek, coraz częściej oficjalnie mówiono o fałszywym alarmie lub pomyłce wywołanej obserwacją „swoich” maszyn (żadna jednostka nie przyznała się jednak do lotów). Pojawiły się też pogłoski, iż świadkowie za obce samoloty brali wybuchające pociski przeciwlotnicze oświetlane reflektorami.

Sekretarz marynarki, Frank Knox, nazwał incydent „fałszywym alarmem” (jak się okazało, obiekt który zbliżał się do wybrzeża zawrócił przed wydaniem polecenia ostrzału). Wkrótce w prasie pojawiła się fala krytyki. New York Times pisał: „Jeśli baterie przeciwlotnicze strzelały w pustkę, jak twierdzi sekretarz Knox, jest to wyraz ogromnej niekompetencji. Jeśli strzelano do prawdziwych samolotów, które jak twierdzi Stimson, przelatywały na wysokości prawie 2500 m., dlaczego atak był nieefektywny? Dlaczego amerykańskie samoloty nie zrobiły nic, aby zidentyfikować te maszyny?”

Pretekstów do kontrowersyjnej wojny z widmowym przeciwnikiem zaczęto szukać w balonach meteorologicznych wypuszczanych co kilka godzin przez nadbrzeżne jednostki. Ustalono, że w czasie, gdy w mieście trwał alert związany z nadciągającymi wrogimi maszynami, z 203. jednostki artyleryjskiej wypuszczono balony, które zostały zniesione przez wiatr, a następnie ostrzelane.

Wnioski Littletona

Ponieważ odpowiedzialność za alarm z 25 lutego uległa rozproszeniu, winnych zaczęto szukać w niekonwencjonalnych obiektach. Podstawę stanowiły relacje świadków i słynne zdjęcie, na którym widać oświetlany przez reflektory obrony przeciwlotniczej obiekt o pozornym kształcie latającego spodka.

Jedną z osób, która pamiętała rajd na Los Angeles i zajęła się jego ufologiczną interpretacją był emerytowany wykładowca, Scotty Littleton, którego relacja dolała oliwy do ognia. Jako 8-latek mieszkał on na plaży Hermosa Beach. Jak twierdzi, w dniu ataku obserwował wraz z rodziną manewry obiektu, który przeleciał nad morzem, zbliżył się do wzgórz, a następnie oddalił się. Zaobserwowany pierwszy raz, tkwił nieruchomo w powietrzu. Obserwacji towarzyszyła ogłuszająca kanonada pocisków przeciwlotniczych, których odłamki spadały na plaże. Jak dodał Littleton, po ustaniu ostrzału pojawiły się samoloty, które najwyraźniej ścigały obiekt.

W późniejszych latach, wraz z innymi ufologami, zaczął on gromadzić relacje na temat tego, co rzeczywiście widziano nad Los Angeles. Mieszkańcy okolic miasta twierdzili, że obserwowali ogromny elipsoidalny obiekt o pomarańczowym lub białym kolorze. Z racji „inteligentnych manewrów” i odporności na ostrzał, upatrywano w nim „czegoś więcej” niż zbłąkanego balonu.

W 2011 r. w archiwach University of California w Los Angeles, publicysta Simon Elliot odnalazł oryginał słynnego zdjęcia z „Bitwy o Los Angeles”. Jak twierdzi, rozpowszechniana przez prasę wersja bywała odpowiednio wyretuszowana, aby lepiej było widać na niej promienie reflektorów. Na jego podstawie znany analityk zdjęć UFO, Bruce Maccabee, postanowił oszacować rozmiary obiektu. Przyjmując, że znajdował się on na wysokości 2.4 km stwierdził, że mógł mierzyć ok. 100 m. długości (balony meteorologiczne mierzyły 1.2 m. średnicy). Są to jednak czyste przypuszczenia. Do dziś nie wiadomo, co tkwiło w centrum reflektorów, które jak pisał Los Angeles Times, zbudowały na niebie „wigwam ze świateł”. Maccabee twierdzi, że był to bardziej „solidny” obiekt niż sugerowany przez niektórych gęsty kłąb dymu (świadczy o tym m.in. jeden z promieni po prawej, który wygląda na światło odbite od powierzchni obiektu).

Jak donosiła prasa, „bitwa” o Miasto aniołów pochłonęła 8 osób, w tym troje zmarłych na atak serca oraz ofiary wypadków i spadających odłamków. Następnego dnia aresztowano ok. 100 podejrzanych o rozbój w czasie, gdy w mieście wyłączono prąd. Rozpoczęto także aresztowania Amerykanów japońskiego pochodzenia, których podejrzewano o dywersję.

Czy wielkie zamieszanie wokół nalotu na największe miasto zachodniego wybrzeża wynikało z przeczulenia atakiem na Pearl Harbor? Jeśli tak, nikt nie przyznał się do błędu, który przyniósł straty w ludziach mimo nieobecności wroga. Mając w pamięci słynną „Wojnę światów” i rodzące się zainteresowanie UFO, wiele osób doszło do wniosku, że zdarzenie z 25 lutego można wyjaśnić w podobny sposób.

Trudno dziś o jasne przesłanki wskazujące, że w 1942 r. miała miejsce pierwsza „masowa obserwacja” niezidentyfikowanego obiektu latającego. Rodząca się miejska legenda była jednak na rękę armii – historia o UFO była łatwiejsza do wyjaśnienia niż to, dlaczego rozlokowane wokół Los Angeles potężne siły rozpętały walkę z niewidocznym przeciwnikiem.

Latający wóz

Konto usunięte • 2012-08-25, 19:01
piękny lot

Prawo dżungli

Konto usunięte • 2012-08-25, 16:08
Sadysta pieprzony

W sumie chciał to dostał, sp🤬zielać trza było.
Dla niecierpliwych, akcja od 1:40

Stół w salonie

Konto usunięte • 2012-08-25, 15:16
Można coś zjeść a potem pograć




Tak wiem z innego portalu...