📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: 22 minuty temu

#wojna

Brygada potworów

Cwieku2012-10-29, 14:14
Kolejna ciekawa historia Pana Biszopa, o pewnym niemieckim oddziale, który zasłynął ze swej brutalności podczas II wojny światowej.

Warszawa, Wola, sierpień 1944 roku.
- Kryć się!
Kilkudziesięciu ludzi w brudnych mundurach SS rozbiegło się kryjąc w bramach, podwórzach i za załomami murów. Do masywnych, podwójnych drzwi podbiegło dwóch chłopaków. Przy zawiasach z obu stron założyli ładunki, po czym jeden z nich rozwinął z przenośnego kołowrotka kilka metrów kabla, który pociągnął wzdłuż muru. Schował się za rogiem budynku i przykręcił końce kabli do detonatora. Wyjrzał zza rogu i krzyknąwszy „Uwaga!” przekręcił rączkę.
Wybuch odrzucił drzwi na bruk. Na ulicy zaroiło się od SS-manów. Byli brudni, zarośnięci i cuchnący. Większość z nich zataczała się i czuć było od nich przetrawiony alkohol. Trzeźwy był jedynie dowodzący nimi oficer w czarnym płaszczu – wysoki, chudy mężczyzna o nieprzyjemnej twarzy z zapadniętymi oczami.
Esesmani wpadli do wnętrza budynku. Pokonali kilka schodów i znaleźli się w olbrzymiej sali. W oczy uderzył ich niezwykły widok.
Sala była pełna dzieci w wieku od czterech do dziewięciu lat. Na widok żołnierzy jednocześnie podniosły rączki do góry. Esesmani zawahali się.
Do sali wpadł ich dowódca.
- No co tak stoicie jak barany! Wiecie, co macie robić!

1 lipca 1940 roku powołana została do życia jednostka, której zbrodnie i bestialstwo nie miały sobie równych. Hunowie Attyli, Mongołowie Czyngis Chana, Lisowczycy i Kozacy Budionnego wyglądali przy niej jak grzeczni ministranci. Historia wojskowości nie zna oddziału, który charakteryzowałby się podobną demoralizacją i zezwierzęceniem przedstawiającego jednocześnie bardzo nikłą wartość bojową.
Jej twórcą i dowódcą był Oskar Dirlewanger – najbardziej skrajny i odczłowieczony osobnik w panoptikum hitlerowskich zbrodniarzy. Urodzony 1895 roku w Wurzburgu walczył jako ochotnik podczas I Wojny Światowej, potem tłumił Powstanie Śląskie w szeregach Freikorpsu. Od początku lat 20-tych był członkiem NSDAP, a później dowódcą jednostki SA. W trybie przyspieszonym uzyskał stopień doktora Uniwersytetu Frankfurckiego. Kilkakrotnie karany za malwersacje finansowe, napady z bronią w ręku i gw🤬t na 13-letniej dziewczynce. W 1937 roku pojechał do Hiszpanii, by walczyć po stronie generała Franco. Po powrocie do Niemiec odnowił znajomość z Gottlobem Bergerem, wówczas wysoko postawionym nazistą. Berger szybko wciagnął starego kumpla w szeregi SS.

SS-Oberfuhrer Oskar Dirlewanger


W 1940 roku Dirlewanger przedstawił Himmlerowi swój pomysł utworzenia specjalnej jednostki SS złożonej z kryminalistów – złodziei, bandytów, gw🤬cicieli i przede wszystkim kłusowników, których cenił za umiejętności posługiwania się bronią i poruszania w terenie. Himmler przyklasnął tej idei i w lipcu w ramach dywizji SS Totenkopf powstał oddział złożony początkowo z 84 ludzi, głównie kłusowników, którego dowodzenie objął Dirlewanger.
Jednostka nazwana SS Sonderkommando „Dirlewanger” została skierowana do Dystryktu Lubelskiego, gdzie oficjalnie jej zadaniem miał być nadzór nad ż__owskimi robotnikami przymusowymi budującymi drogi i fortyfikacje. W rzeczywistości dirlewangerowcy zajęli się mordowaniem Ż__ów, gw🤬ceniem Ż__ówek oraz pospolitym rabunkiem. Ich bestialstwo zjeżyło włosy na głowach nawet lokalnym władzom policji i SS. Dowództwo Dystryktu Lubelskiego zażądało natychmiastowego odwołania „tej brygady bydlaków” z ich terenu. Dirlewangerowi zagrożono sądem za „kalanie rasy”, czyli gw🤬ty na Ż__ówkach. Nic sobie z tego nie robił wiedząc, że ma wsparcie Bergera i świetną reputację u Himmlera.
Po ataku na Związek Radziecki jego oddział, stale uzupełniany kryminalistami i pensjonariuszami zakładów psychiatrycznych rozrósł się do wielkości batalionu i został przesunięty na wschód, na teren dzisiejszej Białorusi w celu zwalczania partyzantki.
Dirlewangerowcy jednak zamiast walką z partyzantami zajęli się tam pacyfikowaniem ludności cywilnej. Scenariusz działania był zawsze ten sam – bandyci otaczają wieś, zganiają wszystkich mieszkańców do największej stodoły, blokują drzwi, puszczają kilka serii z karabinów maszynowych, po czym podkładają ogień. Przedtem jednak co ładniejsze dziewczęta są wyciągane z tłumu i zbiorowo gw🤬cone. Po wszystkim żołdacy zabijają je strzałem w głowę. Szacuje się, że w ten sposób dirlewangerowcy spalili kilkaset wsi i zamordowali około 150 tysięcy ludzi.
Na wieść o wybuchu powstania w Warszawie Hitler wydał Himmlerowi ustny rozkaz:
„Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy.”
Himmler powtórzył rozkaz Dirlewangerowi, a ten sumiennie zabrał się za jego realizację.
Jego oddział miał już wówczas rozmiar brygady.
Dirlewangerowcy zostali przydzieleni do zgrupowania policyjnego gruppenfuhrera Heinza Reinefartha. W pierwszych dniach sierpnia wkroczyli na teren warszawskiej Woli.
Wola – robotnicza dzielnica stolicy miała dość rzadką zabudowę i poprzecinana była szerokimi arteriami komunikacyjnymi, co czyniło ją trudną do obrony dla powstańców. Bandyci Dirlewangera rozpoczęli metodyczną eksterminację ludności cywilnej.
Stosowano podobną taktykę, co na Białorusi – otaczano kompleks domów, wypędzano z nich mieszkańców i po serii gw🤬tów i rabunków mordowano ogniem z karabinów maszynowych. Czasem nawet nie zawracano sobie głowy wypędzaniem ludzi na zewnątrz. Po prostu wrzucano do piwnic, gdzie kryli się mieszkańcy wiązki granatów, a cały budynek podpalano miotaczami ognia. Ktokolwiek próbował uciekać był zabijany, a jego ciało wrzucane w ogień. Hekatomba trwała trzy dni. W okresie od 5 do 7 sierpnia zamordowano około 60 tysięcy ludzi.

Bandyci Dirlewangera w Warszawie


Z Woli dirlewangerowcy przeszli do Starego Miasta. W tym czasie do ich oddziału przydzielony został osiemnastoletni saper Mathias Schenk – Belg wcielony siłą do Wehrmachtu. Jego zadaniem było torowanie bandytom drogi przez wysadzanie drzwi i bram budynków. Opowieści Mathiasa jeżą włosy na głowie.
Po wysadzeniu drzwi do jednego z powstańczych szpitali na Starym Mieście oczom bandytów ukazała się ogromna sala zasłana materacami i polowymi łóżkami. Natychmiast wpadli do środka i zaczęli mordować rannych, wśród których znajdowali się także… ranni niemieccy żołnierze. Ci krzyczeli do nich po niemiecku, by nie zabijali Polaków, ale degeneraci działali w morderczym amoku. Zamordowali wszystkich, z Niemcami włącznie. Potem rzucili się na pielęgniarki, zdarli z nich ubrania i zamknęli sie z nimi w osobnym pomieszczeniu. Po chwili rozległy się krzyki gw🤬conych kobiet. Ich los dopełnił się kilka godzin później.
„…Wieczorem na Adolf Hitler Platz był wrzask jak na walkach bokserskich. Wdrapaliśmy się z kolegą po gruzach, żeby zobaczyć, co się dzieje. Żołnierze wszystkich formacji: Wehrmacht, SS, kozacy od Kamińskiego, chłopcy z Hitlerjugend; gwizdy, nawoływania. Dirlewanger stał ze swoimi ludźmi i się śmiał. Przez plac pędzili pielęgniarki z tego lazaretu, nagie, z rękami na głowie. Po nogach ciekła im krew. Za nimi ciągnęli lekarza z pętlą na szyi. Miał na sobie kawałek szmaty, czerwonej, może od krwi, i kolczastą koronę na głowie. Szli pod szubienicę, na której kołysało się już kilka ciał. Kiedy wieszali jedną z sióstr, Dirlewanger odkopnął jej cegły spod nóg.” (Mathias Schenk, „Mój warszawski szał”)

Pomordowani mieszkańcy Woli


Potwory od Dirlewangera, bezlitosne w stosunku do ludności cywilnej nie miały żadnej wartości bojowej. Kiepsko wyszkoleni, zdemoralizowani i wiecznie zamroczeni wódką, którą dostarczano im w nieograniczonych ilościach szli prosto pod kule powstańców. A ci nie pudłowali.
Powstańcy mieli mało amunicji i czekali na pewny strzał. Około 60% Niemców poległych w Powstaniu zginęło od postrzału w głowę.
Pierwsze starcie dirlewangerowców z powstańcami miało miejsce już na początku sierpnia. Żołnierze pod dowództwem Janusza Brochwicza-Lewińskiego „Gryfa” broniący Pałacu Michlera zobaczyli, jak naprzeciwko nich idzie banda brudnych, zataczających się postaci, które nawet nie próbują się kryć. Podpuścili ich na odległość kilku metrów, po czym wybili co do jednego.
Dirlewangerowcy w odpowiedzi zaczęli używać cywilów jako żywe tarcze.
„…Esesmani wypędzili z okolicznych domów cywilów i obstawiali nimi czołg, kazali siadać na pancerzu. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Pędzili Polkę w długim płaszczu; tuliła małą dziewczynkę. Ludzie ściśnięci na czołgu pomagali jej wejść. Ktoś wziął dziewczynkę. Kiedy oddawał ją matce, czołg ruszył. Mała wysunęła się matce z rąk. Spadła pod gąsienice. Kobieta krzyczała. Jeden z esesmanów skrzywił się i strzelił jej w głowę.” (Mathias Schenk, „Mój warszawski szał”).

Dirlewangerowcy podczas walk w Warszawie


W brygadzie panowała żelazna dyscyplina. Sam Oskar Dirlewanger zazwyczaj jechał na czołgu za nacierającymi szturmowcami i strzelał do tych, którzy się cofali. Miał zwyczaj wieszać w każdy czwartek kilkanaście osób. Wszystko jedno kogo – jeńców, cywilów, nawet własnych podkomendnych, którzy czymkolwiek mu się narazili. Droga na stryczek była u niego bardzo krótka. Część jego bandytów zawisła na szubienicy obok Polaków.
Niemieckie dowództwo pogardzało Dirlewangerem i jego bandytami traktując ich jak mięso armatnie i specjalnie kierując ich na najtrudniejsze odcinki. Straty brygady podczas Powstania sięgnęły 315%. Powstańcy kilkakrotnie starli tych morderców z powierzchni ziemi. Brygada jednak ciągle odradzała się na nowo zasilana transportami kryminalistów (często z wyrokami śmierci) i psychopatów. Wszyscy oni mieli obiecaną amnestię pod warunkiem, że swoimi czynami zasłużą na Krzyż Rycerski II klasy.
W poszukiwaniu nowych kandydatów do brygady potworów sięgnięto nawet do obozów koncentracyjnych, gdzie zsyłano szczególnie niebezpiecznych kryminalistów (pełnili oni w obozach funkcje kapo). Mile widziani byli także przestępcy seksualni – gw🤬ciciele i pedofile.
Zbrodnie dirlewangerowców popełnione na dzieciach podczas Powstania przechodzą wszelkie wyobrażenie.
Podczas walk na Woli w sierpniu bandyci Dirlewangera wpadli do ochronki dla dzieci prawosławnych. Na widok kilkuset sierot z rączkami wzniesionymi do góry zawahali się przez chwilę. Do sali wpadł Dirlewanger i wymac🤬jąc pistoletem kazał je wszystkie zabić. Nie chcąc marnować amunicji bandyci zaczęli rozbijać dzieciom głowy kolbami karabinów. Strumień krwi popłynął schodami na ulicę, gdzie utworzyła się olbrzymia czerwona kałuża.
Masakrę przeżyły tylko dwie dziewczynki, które mieszkają do dzisiaj w Rosji.
Któregoś dnia w jednej z piwnic Mathias Schenk zauważył małą dziewczynkę, może 10-letnią. Machnął do niej, żeby sie nie bała i podeszła do niego. Kiedy do niego szła daleko za nim huknął strzał. Pocisk rozerwał dziewczynce głowę na kawałki. Mathias usłyszał za sobą śmiech jednego z dirlewangerowców „No czyż to nie był mistrzowski strzał?!”.
Widział także niemowlę w rękach Dirlewangera. Wyrwał je kobiecie stojącej wśród tłumu wypędzonego z podpalanego budynku. Wrzucił je do ognia, po czym zastrzelił matkę.
Osierocone warszawskie dzieci często garnęły się do napotkanych dorosłych. Bez znaczenia, czy byli to powstańcy, czy Niemcy. Maskotką oddziału, do którego przydzielono Mathiasa był okaleczony 10-letni chłopiec bez nogi. Skakał na jednej nodze wokól Niemców, trochę im nawet pomagał. Któregoś dnia zawołało go dwóch dirlewangerowców. Ukradkiem wsunęli mu do torby odbezpieczony granat i kazali skakać w kierunku najbliższego drzewa. Eksplozja rozerwała chłopca na strzępy.

SS-mani Dirlewangera na warszawskiej Woli


Po stłumieniu Powstania Dirlewanger został przyjęty na Wawelu, gdzie gubernator Hans Frank wydał na jego cześć uroczysty obiad. Słowa uznania potworowi przesłał także sam Adolf Hitler.
„Z uzasadnioną dumą może się Pan tytułować rzeczywistym zwycięzcą z Warszawy” – pisał wódz III Rzeszy.
Brygada Dirlewangera została przeniesiona na Słowację, gdzie tłumiła tamtejsze powstanie narodowe. W lutym 1945 roku została przekształcona w 36. Dywizje Grenadierów SS „Dirlewanger”. On sam opuścił jednostkę wskutek odniesionej rany. Nowy dowódca został zlinczowany przez podkomendnych. Wkrótce potem jednostka poszła w rozsypkę.
Oskar Dirlewanger został aresztowany 1 czerwca 1945 roku we francuskiej strefie okupacyjnej. Trafił do aresztu w Althausen. Siedem dni później w celi znaleziono jego zmasakrowane zwłoki. Najprawdopodobniej został zlinczowany przez pilnujących go polskich żołnierzy.
Przez wiele powojennych lat krążyły pogłoski jakoby przeżył wojnę i ukrywał się w Egipcie. Ekshumacja jego grobu ostatecznie je rozwiała.
Do dzisiaj żyje od kilku do kilkunastu bandytów z brygady potworów.

Medal Honoru

Cwieku2012-10-23, 18:58
Jako, że pierwsza historia się Wam spodobała, wrzucam kolejną moim, zdaniem naprawde świetną. Miłej lektury!

Kwatera Główna Dowództwa Sił Pacyfiku Armii Stanów Zjednoczonych, Honolulu, Hawaje, 18 kwietnia 1945 roku, godzina 5:00.
Brzęk rozbijanej szyby zabrzmiał jak wystrzał armatni. Kawałki szkła posypały się na podłogę, a postać w lotniczym mundurze zastygła w bezruchu wpatrując się w półotwarte drzwi do gabinetu.
Nic. Cisza.
Postać sięgnęła do gabloty i chwyciła medal w formie złotej gwiazdy na błękitnej wstążce ozdobionej trzynastoma małymi gwiazdkami. Przez chwilę przyglądała mu się z uwagą. Potem drżącą dłonią wsunęła medal do kieszeni i po cichu wyszła z gabinetu zamykając za sobą drzwi.
Przed budynkiem czekał jeep z dwoma lotnikami. Mężczyzna, który właśnie wykradł medal wskoczył na tylne siedzenie. Samochód natychmiast ruszył z miejsca.
Na lotnisku czekał już bombowiec B-29 Superfortress. Kiedy trzej ludzie weszli na pokład śmigła zaczęły się obracać i samolot pokołował na pas startowy.
Sześć tysięcy kilometrów na zachód w szpitalu wojskowym na wyspie Guam umierał w męczarniach człowiek, który jak nikt inny zasłużył na Medal Honoru.


Medal of Honor to najwyższe wojskowe odznaczenie w Stanach Zjednoczonych nadawane za akty wyjątkowej odwagi i bohaterstwa na polu walki. Wręcza go osobiście prezydent w imieniu Kongresu. Kryteria przyznawania tego Medalu są tak wyśrubowane, że najczęściej jest on nadawany pośmiertnie. Żyjący kawalerowie Medalu Honoru są powszechnie szanowani i cieszą się szeregiem przywilejów.
Istnieje m.in. zwyczaj, według którego żołnierzowi, który otrzymał Medal wszyscy przedstawiciele służb mundurowych salutują jako pierwsi, bez względu na różnicę stopni, z prezydentem USA włącznie.
Podczas Drugiej Wojny Światowej przyznano 464 te wyjątkowe odznaczenia. Każdy z udekorowanych dokonał czynu niezwykłego bohaterstwa, najczęściej poświęcając własne życie, by ratować towarzyszy broni.
Najbardziej niewiarygodny, nadludzki wręcz z tych czynów miał miejsce 12 kwietnia 1945 roku.
Pod koniec 1944 roku Amerykanie rozpoczęli wielką lotnicza ofensywę przeciwko Japonii. Z wysp Guam, Tinian i Saipan każdego dnia startowały superfortece B-29 systematycznie równając z ziemią japońskie miasta. Amerykanie używali do tego celu głównie bomb zapalających korzystając z faktu, że większość budynków w Japonii wykonana była z drewna.
W nocy z 9 na 10 marca 1945 roku nad japońską stolicę nadleciało 279 superfortec. Każda miała na pokładzie trzy tony ładunków zapalających. W burzy ogniowej zginęło 120 tysięcy ludzi, a 25% miasta zniknęło z powierzchni ziemi. Utworzyły się kominy gorącego powietrza, które podrzucało olbrzymie bombowce w górę jak piłeczki.

Bombowce B-29 Superfortress nad Japonią


12 kwietnia 1945 roku z bazy na wyspie Guam startuje 75 bombowców. Ich celem są zakłady chemiczne w Koriyamie, około 200 kilometrów na północ od Tokio. Powietrzną armadę prowadzi załoga superfortecy o nazwie City of Los Angeles. To już ich jedenasta misja bojowa, są więc ze sobą nieźle zgrani. Dowódcą i pierwszym pilotem jest kapitan Anthony Simeral, a obok niego w kokpicie siedzi porucznik Roy Stables. W głębi kadłuba ze słuchawkami na uszach siedzi 24-letni radiooperator z Alabamy sierżant Henry „Red” Erwin. Ma dzisiaj dodatkowe zadanie – kiedy znajdą się nad celem musi wziąć dziesięciokilową bombę dymną, otworzyć specjalną śluzę w podłodze, wyciągnąć zawleczkę i wyrzucić ładunek, który posłuży jako marker celu dla bombowców.
Lot przebiega bez większych problemów. W okolicach Tokio odzywają się działa przeciwlotnicze, ale ich ogień jest niecelny. Kapitan Simeral obniża lot. Na horyzoncie widać już cel.
- Gotów? – krzyczy przez interkom do Henry’ego.
- Gotów! – odpowiada jak echo sierżant.
Otwiera śluzę, bierze do ręki podłużny metalowy pojemnik wypełniony białym fosforem i sięga do zawleczki. Po jej wyciągnięciu ma sześć sekund na wyrzucenie bomby zanim zapalnik odpali ją. Zdecydowanym ruchem pociąga za druciane kółko.
Potężna eksplozja wstrząsa samolotem. Bomba jest wadliwa i eksploduje natychmiast. Ładunek białego fosforu płonącego z temperaturą 2000 stopni pryska sierżantowi w twarz, oślepia go i wtapia nos w twarz. Bomba dymna wypada mu z rąk i pchana siłą odrzutu pędzi wgłąb samolotu, w stronę luku bombowego. Ciągle płonąc zatrzymuje się o metr od setek bomb zapalających poukładanych jedna na drugiej. Wnętrze samolotu wypełnia się białym, trującym dymem. Jest on tak gęsty, że piloci nie widzą instrumentów. Bombowiec zaczyna pikować ku ziemi. Dziesięcioosobowa załoga zamiera z przerażenia. Wiedzą, że mają przed sobą tylko kilka sekund życia. Pytanie brzmi, czy zginą roztrzaskując się o ziemię, czy też bombowiec zamieni się w wielką kulę ognia zanim w nią uderzy.
Oślepiony i straszliwie poparzony sierżant Erwin pełznie ku lukowi bombowemu. Po omacku lokalizuje płonącą bombę, chwyta ją gołą ręką i taszczy ku dziobowi, by wyrzucić ją przez okno. Płonący biały fosfor zamienia go w żywą pochodnię, rozpalony do białości metal przepala dłoń aż do kości, ale mimo to sierżant nie upuszcza bomby. Płonąc żywcem z niewyobrażalnym wysiłkiem idzie przed siebie. Nagle napotyka przeszkodę – rozłożony stół nawigatora, który tarasuje mu drogę. Umierając z bólu wkłada płonącą bombę pod pachę i spalonym kikutem ręki usuwa przeszkodę. Nie ma już twarzy ani włosów. Spalone ubranie spada z niego razem ze zwęgloną skórą. Ale jeszcze żyje i co najdziwniejsze – nie traci przytomności.
- Otwórz okno! – wrzeszczy do Stablesa, który o mało nie mdleje z przerażenia widząc płonącego żywcem kolegę taszczącego rozpaloną bombę.
Henry Erwin nadludzkim wysiłkiem wypycha ładunek za okno i osuwa się na podłogę. Dym ucieka przez otwarte okno i w kabinie pilotów robi się widniej. Kapitan Simeral wyrównuje lot za wysokości stu metrów. Bombowiec natychmiast opuszcza armadę i kieruje się ku najbliższej amerykańskiej bazie na Iwo Jimie. Koledzy gaszą płonącego Erwina i aplikują mu potężne dawki morfiny.
Na Iwo Jimie natychmiast zajmują się nim lekarze. Przetaczają mu krew, usuwają zwęglone tkanki i podają olbrzymie dawki antybiotyków by zwalczyć infekcje. Godzinami usuwają drobiny białego fosforu wżarte głęboko w ciało.
Biały fosfor zapala się przy zetknięciu z powietrzem, więc ten zabieg powoduje kolejne fale niewypowiedzianego bólu u bohaterskiego sierżanta. Nikt z personelu nie ma wątpliwości – Erwin umrze za kilka, najdalej za kilkanaście godzin. I szczerze mówiąc – wszyscy mu tego życzą. Śmierć będzie dla niego wybawieniem od niewyobrażalnych cierpień.

Sierżant Henry "Red" Erwin w otoczeniu kolegów z załogi


Ale jak na razie w zwęglonym ciele lotnika nadal tli się iskierka życia. Jego koledzy zbierają się w mesie i wspólnie piszą raport o całym wydarzeniu rekomendując kolegę, który uratował im skórę kosztem własnej do Medalu Honoru. Raport zostaje natychmiast przewieziony do Dowództwa Sił Powietrznych na wyspie Guam. Tam o piątej rano adiutant budzi generała Curtisa LeMaya – dowódcę lotnictwa bombowego w rejonie Pacyfiku. Zaspany generał bierze do ręki raport i zaczyna czytać. Senność znika w ułamku sekundy. Natychmiast podpisuje raport i każe przesłać go do Waszyngtonu. Ponadto rozkazuje odnaleźć brata bohaterskiego sierżanta, który służy w piechocie morskiej na Pacyfiku i sprowadzić go natychmiast na Iwo Jimę.
W Waszyngtonie raport trafia na biurko pełniącego obowiązki prezydenta Harry’ego Trumana (prezydent Roosevelt zmarł dzień wcześniej). Ten zaraz po jego lekturze przyznaje sierżantowi Medal Honoru i poleca jak najszybciej odesłać dokumenty na Guam.
Zazwyczaj procedura przyznawania Medalu Honoru ciągnie się miesiącami, a nawet latami. Ta sytuacja była wyjątkowa – chodziło o to, by bohaterski lotnik otrzymał odznaczenie póki jeszcze żył.

Istnieją trzy wersje Medalu Honoru, po jednej dla każdego z rodzajów amerykańskich sił zbrojnych. Różnią się od siebie drobnymi detalami. Na zdjęciu Medal Honoru Sił Powietrznych USA - taki sam, jaki otrzymał sierżant Henry Erwin.


W międzyczasie Henry Erwin zostaje przetransportowany z Iwo Jimy na Guam, gdzie czeka go lepsza opieka lekarska. Jego stan jest nadal krytyczny i nikt nie ma wątpliwości, że dzielny sierżant za dzień lub dwa umrze.
Kiedy dokumenty potwierdzające przyznanie Medalu Honoru docierają na Guam okazuje się, że jedyny taki Medal znajduje się w Kwaterze Głównej Dowództwa Sił Pacyfiku na Hawajach. Koledzy Erwina natychmiast lecą bombowcem na Hawaje, dokąd docierają w środku nocy. W kwaterze Dowództwa nie ma nikogo, kto mógłby im wydać Medal spoczywający w ozdobnej gablocie w gabinecie komendanta, więc po prostu włamują się do środka, rozbijają gablotę, biorą Medal i natychmiast wracają na Guam. 19 kwietnia generał LeMay przypina odznaczenie do pokrytego grubą warstwą bandaży sierżanta.
To nieprawdopodobne, ale Henry „Red” Erwin przeżył. W ciagu 30 miesięcy przeszedł 43 operacje, podczas których lekarze zdołali przywrócić mu wzrok i zrekonstruować twarz. Odzyskał także władzę w jednej ręce. Opuścił Siły Powietrzne w 1947 roku w stopniu starszego sierżanta i rozpoczął pracę w Biurze do Spraw Weteranów. Wiele czasu spędził w szpitalach pomagając ofiarom poparzeń. W 1997 roku Amerykańskie Siły Powietrzne ustanowiły coroczną nagrodę jego imienia.

Starszy sierżant Henry "Red" Erwin w 1995 roku


Starszy sierżant Henry „Red” Erwin, człowiek, który przeszedł przez piekło, by ratować swoich towarzyszy zmarł 16 stycznia 2002 roku w Birmingham w Alabamie.

Źródło: Blogbiszopa.pl

Latająca Forteca.

Cwieku2012-10-22, 14:21
Północna Afryka, gdzieś nad Tunezją, 1 lutego 1943 roku, godzina 11:00.
- Pięć minut do celu – powiedział spokojnym głosem dowódca bombowca B-17 do drugiego pilota.
Ten odpowiedział skinieniem głowy.
To nie była zbyt wymagająca misja. Zwykłe bombardowanie doków w tunezyjskiej Bizercie, zaledwie 350 kilometrów na północny wschód od bazy w Biskrze. Bułka z masłem w porównaniu z misjami nad Niemcy.
Formacja dziesięciu Latających Fortec ustawiła się w szyku bojowym. Na czele leciały cztery bombowce prowadzone przez maszynę pilotowaną przez majora Roberta Coultera. Leciała ona nieco wyżej od trzech podążających za nią Fortec. Pozostałe sześć bombowców leciało kilkaset metrów dalej i kilkadziesiąt metrów niżej.
Niemcy przygotowali jednak komitet powitalny. Doki w Bizercie były częstym celem alianckich nalotów, więc niemieckie myśliwce stacjonujące w pobliżu były utrzymywane w stanie gotowości bojowej. Tym razem w niebo wzbiły się cztery Focke-Wulfy Fw 190 – samoloty, które za kilka lat zostaną okrzyknięte najlepszymi myśliwcami II Wojny Światowej. I to w zgodnej opinii pilotów niemieckich i alianckich.
Myśliwce zaatakowały amerykańską formację od czoła. Dwa z nich zaatakowały grupę prowadzoną przez majora Coultera, a dwa inne zajęły się sześcioma maszynami drugiego rzutu.
Porucznik Kendrick Bragg, pilot jednej z Fortec pierwszej grupy obserwował jak dwa Fw 190 nabierają wysokości i z odległości kilkuset metrów otwierają ogień do jego dowódcy. Górny strzelec maszyny majora Coultera nie pozostawał im dłużny. Wieżyczka Fortecy pluła ogniem w stronę nadlatujących myśliwców, a ślady pocisków smugowych świadczyły o tym, że strzelec nie pudłował. Karabiny pierwszego z atakujących Focke-Wulfów umilkły. Myśliwiec jednak nie zmienił kursu. Nadal leciał prosto na Fortecę majora Coultera.
- Poderwij! – wyrwało się z ust porucznika Bragga.
Nic z tego. Myśliwiec spadł prosto na maszynę jego dowódcy. Prawe skrzydło Fortecy oderwało się od kadłuba i bombowiec runął korkociągiem w dół. Niemiecki myśliwiec także kontynuował swój lot ku śmierci.
„Jasna cholera! Leci prosto na nas!” – pomyślał porucznik Bragg.


Bombowiec B-17 nieprzypadkowo został nazwany Latającą Fortecą. Nie tylko był potężnie uzbrojony (13 karabinów maszynowych Browning, w tym 4 podwójnie sprzężone), ale słynął także z odporności na uszkodzenia. Piloci żartowali, że Forteca spada dopiero wtedy, kiedy Niemcy władują w nią tyle pocisków, że ich waga przekroczy dopuszczalny udźwig. Niektóre maszyny wracały z misji bombowych nad Europą tak zmasakrowane, że piloci towarzyszących im myśliwców nie mogli uwierzyć własnym oczom. Fortece lądowały w bazie z metrowej szerokości dziurami w skrzydłach i kadłubie, z trzema zniszczonymi silnikami, z potrzaskanymi urządzeniami nawigacyjnymi i sterami.
Jednak to, co się stało 1 lutego 1943 roku nad Tunezją graniczy z cudem.
Podczas II Wojny Światowej Tunezja opowiedziała się po stronie Francji, a w 1940 roku zadeklarowała lojalność wobec kolaboracyjnego rządy Vichy. Dwa lata później kraj zajęły wojska włoskie i niemieckie.
W listopadzie 1942 roku w wyniku operacji desantowej „Pochodnia” Maroko i Algieria zostały opanowane przez Brytyjczyków i Amerykanów. Niewielkie pustynne lotniska zamieniły się w bazy lotnicze, skąd alianci zaczęli przeprowadzać regularne rajdy bombowe na tunezyjskie porty i doki. Najważniejszymi celami ataków były Tunis i Bizerta.
Bombowcom czasem towarzyszyły myśliwskie Mustangi. Często jednak z tej osłony rezygnowano – odległość do celu nie była zbyt wielka, a Niemcy nie dysponowali imponującymi siłami powietrznymi w regionie.
Rankiem 1 lutego 1943 roku z bazy w algierskiej oazie Biskra wystartowała formacja dziesięciu Latających Fortec z 414. Dywizjonu 97. Grupy Bombowej Sił Powietrznych USA i obrała kurs na doki w tunezyjskiej Bizercie. Jedna z maszyn lecących w pierwszej grupie złożonej z czterech bombowców pilotowana była przez porucznika Kendricka Bragga i nosiła przydomek „All American”.
Lot do celu przebiegał spokojnie. Kiedy formacja znajdowała się zaledwie kilka minut od celu na niebie pojawiły się cztery niemieckie Focke-Wulfy Fw 190. Dwa z nich zaatakowały cztery Fortece lecące na przedzie. Górny strzelec bombowca pilotowanego przez majora Roberta Coultera puścił długą serię w kierunku nadlatującego myśliwca. Karabiny maszynowe Focke-Wulfa umilkły, ale on kontynuował lot w kierunku swojej niedoszłej ofiary.
Najprawdopodobniej strzelec pokładowy Fortecy zabił lub ciężko ranił niemieckiego pilota, który nie był już w stanie sterować myśliwcem.
Focke-Wulf wbił się w skrzydło Fortecy majora Coultera. Potężny bombowiec przechylił się na bok i wpadł w korkociąg. Tylko trzech członków jego załogi zdołało wyskoczyć ze spadochronami.
Focke-Wulf po staranowaniu maszyny Coultera spadał dalej lecąc w kierunku bombowca „All American”. Porucznik Bragg instynktownie pchnął wolant do przodu, ale było już za późno. Niemiecki myśliwiec zahaczył skrzydłem o kadłub Fortecy przecinając go ukośnie aż do ogona.
Bombowiec w jednej chwili stracił ster wysokości i kierunku. Przestało działać radio i część systemów elektrycznych. Przewody tlenowe również zostały przecięte, a na domiar złego oba silniki na prawym skrzydle przestały działać. Jeden z silników na lewym skrzydle zaczął się „krztusić” – szwankowała pompa paliwowa. Ogon z uwięzionym w nim strzelcem tylnym trzymał się tylko na dwóch żelaznych belkach i kilku płatach aluminiowego poszycia. Forteca przypominała teraz olbrzymiego owada z przetrąconym odwłokiem trzymającym się reszty ciała na małym pasku skóry i nieruchomym skrzydłem. W kadłubie tkwiły części skrzydła niemieckiego myśliwca. Używając ich oraz linek z własnych spadochronów załoga desperacko starała się uchronić odciętą część kadłuba przed całkowitym oderwaniem, co byłoby równoznaczne z katastrofą.
Po chwili znaleźli się nad celem. Bombardier Ralph Burbridge otworzył luki i zwolnił bomby.
Otwarcie luku bombowego wywołało potężny podmuch wewnątrz maszyny. Był on tak silny, że boczny strzelec Michael Zuk został „wdmuchnięty” do odciętej części ogonowej. Z pomocą kolegów i linek od ich spadochronów zdołał się stamtąd wydostać. Tylny strzelec Sam Sarpolus próbował pójść w jego ślady, ale odcięty ogon zaczął się niebezpiecznie trząść. Sam zrozumiał, że stanowi balast, który nieco stabilizuje tę część kadłuba i postanowił zostać na miejscu.


Bombowiec B-17 Latająca Forteca „All American” z 414. Dywizjonu Bombowego gdzieś nad północną Afryką. Zdjęcie wykonane z myśliwca Mustang.

Aby wrócić do bazy bombowiec musiał zawrócić, jednak lecąc z niemal oderwanym ogonem porucznik Bragg musiał unikać wszelkich ostrzejszych manewrów – odcięta część trzymała się na słowo honoru i w każdej chwili mogła odpaść. Poprowadził więc maszynę po ogromnym okręgu – aby zawrócić do bazy Forteca zatoczyła półkole pokonując dystans ponad 70 mil zanim znalazła się na kursie powrotnym.
Cały czas traciła prędkość i wysokość, a na dodatek była sama na afrykańskim niebie. Wkrótce w pobliżu pojawiły się dwa Messerschmitty Bf 109. Zbliżyły się do Fortecy jak wilki do rannego odyńca, ale czekał ich spory zawód. Karabiny maszynowe bombowca były nadal sprawne. Strzelcy pokładowi przywitali Niemców ogniem tak skutecznym, że ci stracili ochotę na dalszą walkę i odlecieli.
Tylny strzelec Sam Sarpolus mógł strzelać tylko krótkimi seriami. Odrzut jego Browninga wprawiał odciętą część kadłuba w niebezpieczne drżenie.
Piloci Mustangów, którzy przechwycili Fortecę nad Algierią przecierali oczy ze zdumienia. Wiele potrzaskanych bombowców mieli okazję oglądać, ale czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Ogon „All American” wyginał się na boki jakby bombowiec był ogromną rybą płynącą przez przestworza. Na migi dali znak pilotowi, by rozkazał załodze skakać. Bragg odpowiedział, że pięć spadochronów zostało zużytych do przywiązania odciętego ogona i wobec tego spróbuje posadzić maszynę normalnie.
Bombowiec bez problemów wypuścił podwozie i dotknął kołami pasa startowego w bazie Biskra. Natychmiast podjechały do niego karetki. Niepotrzebnie – żaden z członków załogi nie został ranny. Cały personel bazy wybiegł na pas, by z bliska obejrzeć zmasakrowaną Fortecę. Wszyscy byli zgodni, że to cud. Historia nie znała przypadku, by tak uszkodzony samolot doleciał o własnych siłach do bazy.


Po wylądowaniu w bazie w Biskrze.

Dziesięcioosobowa załoga wyszła z maszyny. Na końcu z odciętego ogona wygramolił się tylny strzelec Sam Sarpolus. Na miejsce przyjechał przedstawiciel zakładów Boeinga – producenta samolotu. Kiedy zobaczył „All American” opadła mu szczęka.
- To niemożliwe, by ten samolot utrzymał się w powietrzu! – krzyknął.
A jednak się utrzymał. Latająca Forteca jeszcze raz udowodniła, że zasługuje na swoją nazwę.

Jeśli się spodoba wrzucę więcej ciekawych historii.

Polski kontyngent - korzyść dla Polski

konto usunięte2012-10-21, 17:07
Pamiętacie kiedy polski żołnierz jechał do Iraku?Pamiętacie co wtedy obiecywano?Demokrację w Iraku,a dla Polski kontrakty,umowy,miliony...skończyło się na tym,że płaciliśmy 300 000 tyś. z moich i Twoich podatków na utrzymanie kontyngentu,j🤬e trzysta tysięcy złotych każdego dnia!Tylko po to żeby pieprzony Wujek Sam położył teraz łapy na irackiej ropie i nie zamierza się z nikim dzielić.Widać Polska jest bogatym krajem skoro może tak szastać pieniędzmi...
Później przyszła kolej na Afganistan,znów to samo p🤬lenie,ale nie Panowie i Panie,tym razem mamy wymierne korzyści!Dostaliśmy czołg!Tak,tak,prawdziwy czołg!Może gdyby był to jaki niemiecki Tygrys,albo choć sprawny ruski T-34 nie byłoby tak źle,ale dostaliśmy nasz własny czołg,który uwaga, jakoś w 1920 roku podj🤬i nam ruscy.Ruscy ten podj🤬y czołg popchnęli w 1923 roku do Afganistanu,a teraz wspaniałomyślnie,za zasługi w Afganistanie,za tysiące złotych z podatków,dostajemy go z powrotem,oczywiście transportem sami musimy się zająć.Nie przeczę to kawał historii,a historia jest ważna,dla każdego kraju,ale ten kraj to kraj paradoksów...Zatem cieszmy się,bo w końcu mamy jakieś korzyści

Taddammmm

Na zdjęciu nasz Renault FT-17,ciekawe o ile wzrosła teraz nasza zdolność bojowa

Co by było gdyby..

konto usunięte2012-10-20, 12:18
Czyli co by było gdyby wybuchła wojna polsko-ruska

Blitzkireg pozamiatany

konto usunięte2012-10-16, 20:28
Szkoda, że nie wpadli na to w 1939. Szkopy pewnie dałyby się nabrać, w końcu ordnung muss sein

Oto historia pewnego żołnierza z USA.




Travis po raz pierwszy ujrzał Kelsey na zdjęciu na profilu Myspace swojego kumpla z wojska, Josha Bucka. Niedługo potem wzięli ślub, Kelsey zaszła w ciążę, a sierżant Mills wyjechał na trzecią już turę do Afganistanu wraz ze swoim nowym szwagrem.

10 kwietnia 2012 podczas pieszego patrolu Travis nastąpił na prymitywnie skonstruowaną minę. W wyniku wybuchu został poważnie ranny. Przeżył tylko cudem. Wraz ze swoim szwagrem przebył 7-dniową trasę z Afganistanu do Niemiec, gdzie lekarze, chcąc uratować życie 25-latka, zmuszeni byli amputować mu wszystkie cztery kończyny. Tylko 5 żołnierzom na przestrzeni wszystkich lat walk toczonych w Afganistanie i w Iraku udało się przeżyć mimo amputacji wszystkich kończyn...

Od tej pory zaczęła się nieustanna walka o powrót do zdrowia i do częściowej chociaż sprawności fizycznej...






Reszta w komentarzu.

Obóz koncentracyjny w Oświęcimiu zbudowano w 1917 roku

konto usunięte2012-10-08, 15:31
W artykułach i książkach poświęconych obozowi Auschwitz-Birkenau można wyczytać, że Niemcy utworzyli go w połowie 1940 roku. Jest to prawda, ale tylko połowiczna. Rzadko wspomina się o tym, że obóz został w rzeczywistości zbudowany niemal ćwierć wieku wcześniej!

Ostatnie lata XIX wieku i pierwsze XX były okresem masowej emigracji mieszkańców Galicji. Biedota z małopolskich i podkarpackich wsi szukała lepszego życia w Ameryce i Europie Zachodniej, ale wielu nie było stać na tak daleką podróż. Ci wyjeżdżali do pracy „na saksy” – a więc do sąsiednich Prus. Po drodze trafiali do ostatniego galicyjskiego miasteczka przed granicą: Oświęcimia.

Oczywiście w Prusach nie było pracy dla każdego. W efekcie tysiące bezrobotnych zostawały w Oświęcimiu, czekając tu na jakąkolwiek, choćby dorywczą pracę. Problem narastał, szczególnie że wybuch I wojny światowej wielu tułaczom zupełnie uniemożliwił powrót do domów.

Aby zaradzić zupełnemu zalaniu miasteczka przez bezrobotnych, jego władze wydzieliły specjalny teren w odległości około trzech kilometrów od śródmieścia. W 1916 roku obszar ten został sprzedany rządowi Austro-Węgier, a ten w roku kolejnym utworzył kolonię dla emigrantów i robotników sezonowych. Opisała ją w książce „Auschwitz. Obóz i miasto” austriacka historyczka Sybille Steinbacher: Obóz dla robotników sezonowych składał się z 22 murowanych budynków z czterospadowymi dachami oraz 90 drewnianych baraków, przeznaczonych dla 12 tysięcy osób poszukujących pracy (s. 19).


Polskie koszary w Oświęcimiu w dwudziestoleciu międzywojennym. Tutaj Niemcy utworzyli obóz koncentracyjny...

Obóz uruchomiono, ale funkcjonował tylko przez niespełna dwa lata. W międzyczasie zakończyła się I wojna światowa, a Austro-Węgry zniknęły z mapy Europy. Władze odrodzonej Polski nie były zainteresowane dalszym utrzymywaniem gigantycznego obozu, ale jego teren automatycznie przeszedł na ich własność. Od tej pory pełnił przeróżne funkcje.

Zakwaterowano w nim kilka tysięcy uciekinierów z Zaolzia – spornego terytorium na polsko-czeskiej granicy. Jak pisze Sybille Steinbacher azylanci stworzyli tu sobie małą osadę ze szkołą, kaplicą, teatrem, klubem sportowym oraz związkiem strzeleckim (s. 20). Inny fragment obozu oddano Państwowemu Monopolowi Tytoniowemu. Największą część zabudowań przejęło jednak Wojsko Polskie, przekształcając obóz dla bezrobotnych w obóz wojskowy.

Jedynym reliktem dawnej funkcji baraków był urząd pośrednictwa pracy. Aż do lat trzydziestych działał on na terenie obozu.

Kompleks baraków przetrwał do wybuchu wojny, a w 1940 roku zwrócił na niego uwagę Erich von dem Bach-Zalewski kierujący nadokręgiem SS Południowy Wschód. Zaproponował, by właśnie tam ulokować planowany obóz koncentracyjny. Wprawdzie kierownictwo SS nie było zadowolone ze stanu rozpadających się baraków oraz z faktu, że obóz leżał na terenach zalewowych, ale specjalna komisja uznała, że zalety lokalizacji przeważają nad wadami: miejsce miało dobrą infrastrukturę, było uzbrojone, znajdowało się przy węźle kolejowym oraz było łatwe do odizolowania od świata zewnętrznego (s. 30). Decyzja zapadła w kwietniu 1940 roku. Natychmiast wysiedlono 1200 żyjących jeszcze na terenie obozu przybyszy z Zaolzia i Niemcy przystąpili do tworzenia niesławnego Konzentrationslager Auschwitz.

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem