📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 8:43

#morderstwo

Najwięksi polscy gangsterzy

cappy_dk2014-01-26, 15:31
Było pare podobnych wstawek, ale tego nie znalazłem.. Jeżeli komuś się nie podoba, że za długie, proszę przewijać dalej i nie narzekać..

Marcina Mroza zabił facet, któremu Bob Dylan poświęcił później swój album. Król podziemia Al Capone drżał ze strachu na samą myśl o Heńku Wojciechowskim. Majer Suchowliński zbudował potęgę Las Vegas i zlecił zabójstwo Fidela Castro. A Rysiek Kozina wciąż jest jednym z dziesięciu najpotężniejszych mafiosów świata. Polacy zapisali swoją czarną kartę w historii światowej gangsterki.

W tej historii spotkamy romantycznych gangsterów i sadystycznych zwyrodnialców, godnych wiecznego potępienia. Opowieści, w których pragnienie zemsty zastępuje rozum, a zaufanie miesza się ze zdradą. A wszystko to podlane sosem pachnącym milionami dolarów i wieczną sławą.

Marcin Mróz przyszedł na świat w miejscowości Panna Maria w Teksasie 24 listopada w 1861 roku. Kilka miesięcy wcześniej jego rodzice Barbara i Walenty Mrozowie przyjechali do USA spod Strzelec Opolskich. To był czas wielkiej emigracji Ślązaków do Ameryki, którzy osiedlając się w Teksasie, zakładali osady o polsko brzmiących nazwach.

Pewnego dnia młody Marcin wybrał się wraz z dziadkiem Laurentym Plochem i swoją matką na targ do San Antonio. Szlaki wędrowne w Ameryce były wówczas bardzo niebezpieczne. Na pustyni zostali zaatakowani przez bandytów.

Dziadek, próbujący chronić rodzinę, zginął na miejscu, matka cudem uniknęła śmierci. Najgorsze dla Marcina było jednak to, że główny sprawca napadu został bardzo szybko wypuszczony z więzienia.

- Jeśli samemu nie zapewnisz sobie sprawiedliwości, to nikt ci jej nie zapewni - pomyślał w duchu Marcin i wziął to sobie głęboko do serca.

Następne lata przynosiły kolejne rozczarowania nowym światem, w jakim przyszło żyć osadnikom z Opolszczyzny. Pewnego razu krowy należące do rodziny Mroza weszły w szkodę na polu niemieckich emigrantów.

Niemcy przywłaszczyli sobie zwierzęta, co jeszcze bardziej sfrustrowało Marcina Mroza, którego Amerykanie zwali po swojemu Martin McRose, bądź Morose (co w dosłownym tłumaczeniu oznacza "ponury”).

W rewanżu Martin zaczął kraść krowy sąsiadom. W tym celu opracował nowatorski pomysł przebijania znaków identyfikacyjnych, jakie wypalano zwierzętom na zadach. Już jako nastolatek został za to skazany na więzienie, jednak szybko wypuszczono go zza krat. Na wolności kontynuował swój proceder, a z czasem dorobił się na tym sporych pieniędzy.

Miejscowy sędzia wystawił za nim list gończy. Przed wymiarem sprawiedliwości McRose skrył się w mieście El Paso na granicy z Meksykiem.

Tam kupił swój własny zajazd, po amerykańsku zwany saloonem. U tubylców cieszył się sporym poważaniem i choć miał rewolwer, to podobno nigdy nikogo nie zabił, co na Dzikim Zachodzie wcale nie było takie oczywiste. Bez rozlewu krwi udało mu się nawet przepędzić z baru Boba Forda, bandytę, który zabił wcześniej legendarnego Jessy'ego Jamesa.

Swojej żonie (poznał ją w burdelu) dał skrzynię złota, prosząc, aby pojechała z nią do sędziego, który wystawił za nim list gończy. Ten podarek miał przekonać go do odstąpienia od ścigania kowboja z Panny Marii. Małżonka podjęła się zadania, jednak nie wywiązała się z niego najlepiej. Wszystko przez to, że przystawił się do niej niejaki John Wesley Harding.

- Harding był mordercą gotowym zabić kogoś tylko dlatego, że głośno chrapał w jego obecności - opowiada Korneliusz Pacuda, popularyzator muzyki country, autor wielu programów telewizyjnych i radiowych na jej temat. Pacuda napisał scenariusz i libretto do musicalu "Historia kowboja Martina Mroza”, który swą premierę miał cztery lata temu na pikniku Country w Mrągowie.

Zniecierpliwiony Martin w przebraniu wydostał się z miasta El Paso, by udać się do żony i zapytać, jak długo potrwa sprawa udobr🤬ania sędziego. Nie wiedział, że został zdradzony.

- Wpadł w pułapkę zastawioną przez Hardinga i jego ludzi. Zginął zastrzelony przy moście nad Rio Grande - wyjaśnia Korneliusz Pacuda. Sam Harding (zginął niedługo później, bo nie rozliczył się z pieniędzy za zabójstwo Mroza) stał się inspiracją dla Boba Dylana, który w całości poświęcił mu jeden ze swoich albumów.

Wojna polsko-polska nad jeziorem Michigan

Przenieśmy się do Chicago. Tu w 1898 roku przyjechał sześcioletni Ż__ Abraham Sycowski. Wraz z rodzicami wyemigrował z miejscowości Wielgomłyny, oddalonej o 50 km na północny wschód od Częstochowy.

Chicago było wówczas największą rzeźnią świata, którą wypełniał smród ton odchodów bydlęcych, krwi i gnijącego mięsa. W slumsach zamieszkanych przez imigrantów grasowały miliony szczurów. Dla amerykanów żyjący tam ludzie niewiele różnili się od zwierząt.

Aby przeżyć w tych koszmarnych warunkach, imigranci zrzeszali się w gangi. Amerykańskie państwo niejako samo im pomogło, wprowadzając prohibicję. Jankesi bowiem wcale nie mieli zamiaru rezygnować z prawa do szklaneczki whisky, a dostęp do niej mogły załatwić tylko zorganizowane grupy przestępcze.

W tej rzeczywistości świetnie odnaleźli się polscy Ż__zi, którzy przemyt mieli we krwi, organizując go wcześniej w podzielonej zaborami Polsce.

- Imigrant z Wielgomłynów stał się szanowanym kupcem, wchodząc we współpracę z neapolitańczykami. Oni dawali mu ochronę i zbyt na towary - opowiada Jarosław Kapsa, były opozycjonista i poseł na Sejm kontraktowy, który badając dzieje ziemi częstochowskiej, spisał historię Alexa Sycowskiego.

Mało znaną, ale niezmiernie interesującą, bowiem Sycowski pracował dla Ala Capone, najsłynniejszego gangstera na świecie, stając się z czasem jego prawą ręką.

Wspomniany Capone, którego majątek wynosił dziesiątki milionów dolarów, rządził i dzielił w Chicago w latach 20. Bał się tylko jednego człowieka - Henryka Wojciechowskiego, w Stanach znanego lepiej jako Hymie "Earl” Weiss.

Urodził się na terenie zaboru pruskiego, do Ameryki przyjechał w wieku trzech lat. Rodzina Wojciechowskich najpierw osiadła w Buffalo, a z czasem przeniosła się do Chicago.

W przeciwieństwie do Sycowskiego Wojciechowski nie był Ż__em, choć tak właśnie często przedstawiano go w kryminalnych kronikach Chicago. Jako nastolatek wspólnie z Irlandczykiem Charlesem Deanem O'Banionem założył gang North Side.

Zaczynali od rabowania jubilerów i kradzieży aut, ale dopiero wprowadzenie prohibicji sprawiło, że stali się wpływowymi i bogatymi gangsterami.

Mówiono o nich, że to najbardziej ześwirowany gang w Ameryce. Pewnego razu jeden z jego członków - niezbyt rozgarnięty mechanik samochodowy - zaczął aspirować do wyższych sfer. W tym celu uczył się m.in. jeździć konno.

Podczas jednej z przejażdżek spadł z konia, a zwierzę nieszczęśliwie uderzyło go kopytem w głowę, wskutek czego mechanik zmarł. Kompani z gangu uznali, że tę śmierć trzeba pomścić. W tym celu napadli na stadninę, porwali konia, a następnie… rozstrzelali.

Henryk Wojciechowski, który brał udział także w egzekucjach na ludziach, był wyjątkowym mordercą. Nigdy nie opuszczał niedzielnej mszy, a w kieszeni płaszcza zawsze nosił krucyfiks i różaniec. Lokalna prasa żartowała, że swoim wrogom zawsze był gotowy udzielić ostatniego namaszczenia.

W Chicago nie było jednak miejsca dla dwóch potężnych gangów. O'Banion zaproponował więc ludziom Ala Capone, że wycofa się, jeśli odkupią od niego tajną rozlewnię piwa. Ci zgodzili się i zapłacili za nią pół miliona dolarów, ale Irlandczyk zagrał na nosie konkurencji, bo w momencie przejęcia browaru wpadli do niego nasłani wcześniej agenci federalni. Al Capone postanowił posłać do piachu cwanego Irlandczyka. Płatni mordercy rozstrzelali go w jego kwiaciarni 10 listopada 1924 roku.

Kule nie imały się Ala Capone
Szefem gangu został Wojciechowski. Próbował dopaść Ala Capone dwa miesiące później przed jedną z restauracji na terenie miasta. Żadna z 26 kul nie dosięgła jednak króla Chicago.

Capone wiedział, że "Hymie” zrobi wszystko, by go zabić, zamówił więc opancerzonego cadillaca i bynajmniej nie czuł się bezpiecznie, gdy musiał wysiąść z tej opancerzonej fortecy.

Gdy jadł obiad w miejscowości Cicero, przed knajpę zajechało 8 aut, z których wystawiono kilkanaście luf karabinów maszynowych. Napastnicy wystrzelili ponad tysiąc kul. Al przeżył, bo własnym ciałem zasłonił go ochroniarz.

- Kto do pana strzelał? - zapytali dziennikarze szefa chicagowskiej mafii.
- Zaglądajcie do nekrologów, tam wkrótce pojawią się ich nazwiska - odpowiedział Capone.

Wojciechowskiego zastrzelili tzw. cyngle, którzy specjalnie na potrzeby egzekucji wynajęli pokoje niedaleko kwiaciarni O'Baniona, do której wciąż zaglądał Heniek.

Al Capone, likwidując resztę gangu Wojciechowskiego, urządził prawdziwą masakrę, która wstrząsnęła Ameryką. To był początek końca najsłynniejszego mafiosa świata, któremu co prawda sądy nie potrafiły udowodnić ani jednego morderstwa, ale skazały go za niepłacenie podatków. Do upadku Ala Capone mógł się przyczynić Sycowski, sprzedając FBI informacje o swoim szefie.

Bojąc się zemsty ze strony wciąż żyjących członków konkurencyjnego gangu, Alex z Wielgomłynów wrócił do Polski. Tu chwalił się, że jest przykładem na karierę w iście amerykańskim stylu. Na dowód tego sypał zielonymi na prawo i lewo. Chciał m.in. ufundować teatr w Częstochowie.

- Władze niepodległej Polski nie podzieliły jednak tego uznania, mają dosyć swoich ż__owskich gangsterów. Bezceremonialnie wyrzucono go z Polski, jako niemile widzianego cudzoziemca - opowiada Jarosław Kapsa. Potem wyjechał jeszcze do Paryża (gdzie handlował opium) i Rumunii, a następnie wrócił do Gdańska.

Kapsa dotarł do archiwalnego numeru "Głosu Porannego” z 13 lutego 1937 roku. Gazeta pisała, że "W jednym z hoteli gdańskich władze policyjne dokonały sensacyjnego aresztowania wspólnika Ala Capone”. Dalszy los Sycowskiego nie jest jednak znany.

Swą potęgę Las Vegas zawdzięcza Polakowi

Pamiętacie drugą część "Ojca chrzestnego” (najlepszą z trylogii)? Hyman Roth, wszechpotężny gangster, który założył miasto Las Vegas, to autentyczna postać.

Opowiedziano tam historię Majera Suchowlińskiego, który urodził się w polskim Grodnie 4 lipca 1902 roku. Mając 9 lat, wraz z matką i bratem wyemigrowali do USA. Meyer Lansky, jak zwano go w Ameryce, był matematycznym, geniuszem, dlatego też zabrał się do hazardu.

Budował kasyna w Las Vegas, wznosząc w ten sposób światową mekkę hazardzistów. Salony gier lokował także na Kubie, gdzie zarobił fortunę. Kres jego interesom położył Fidel Castro, który pozamykał wszystkie kasyna. Lansky wydał za to wyrok na Castro, oferując za jego głowę milion dolarów. Nikomu jednak nie udało się zabić El Comendante.

Suchowliński miał tyle tupetu, że tuż po premierze II części "Ojca chrzestnego” Francisco Forda Copolli, która miała miejsce 12 grudnia 1974 roku, zadzwonił do Lee Strasberga, odtwórcy roli Hymana Rotha.

- Gratuluję, fajnie mnie zagrałeś - pochwalił na wstępie aktora, ale zaraz potem pokiwał mu jednak palcem. - Mogłeś być jednak nieco bardziej sympatyczny - dodał.

Zmarł w 1983 roku w swojej wilii w Miami Beach. Rodzinie na otarcie łez zostawił w spadku 300 milionów dolarów.

Richard Kukliński to wyjątkowo parszywa postać, ale nie sposób jej pominąć w naszym bestiariuszu. Urodził się w polsko-irlandzkiej rodzinie w New Jersey (w rok 1935), był synem Stanisława i Anny Kuklińskich.

W Ameryce wołali na niego "głupi polaczek”. Od małego przepełniała go gorycz i złość do wszystkich, także do ojca, który po pijanemu znęcał się nad nim. Rodzinę zastąpiła mu ulica.

Jego pierwszą ofiarą był przywódca ulicznego gangu, który przeskrobał, naśmiewając się z odstających uszu Richarda. 14-letni Kukliński zmasakrował mu twarz kijem bejsbolowym, a następnie wrzucił jego ciało do jeziora, wcześniej odcinając mu wszystkie palce. Miejscowa bandyterka szybko przekonała się, że z tym facetem nie ma co zadzierać.

Z piłą mechaniczną to jest tylko bałagan

Takich właśnie ludzi do czarnej roboty potrzebowała mafia. O usługi poprosiła go rodzina Gambino, obecnie jeden z największych i najbogatszych klanów mafijnych w Stanach Zjednoczonych.

Ciała zabitych osób kroił i zamrażał w lodówce, aby śledczy nie znaleźli dowodów zbrodni. Z tego powodu dostał ksywę "Iceman” - człowiek z lodu. Nie lubił jednak używać piły mechanicznej.

- Z piłą jest tylko bałagan. Po co mam mieć koszulę pobrudzoną kawałkami mięsa - zwykł mawiać.
W ciągu 20 lat zamordował co najmniej 200 osób.

Pat Keyn, detektyw z New Jersey, musiał się z nim najpierw zaprzyjaźnić, aby wreszcie udowodnić jego winy. Kuklińskiego zatrzymano w 1986 roku, dostał dożywocie, zmarł w 2006 roku. Za kratami zdążył jeszcze zabić dwóch współwięźniów. Jedna z teorii mówi, że w więzieniu podano mu kadm, bo podobno nosił się z zamiarem ujawnienia tajemnic mafii.

Schwarzenegger przyjeżdżał do Ryśka grać w reklamach

Ryszard Kozina urodził się w 1956 roku w Katowicach, jego matka była bufetową na tamtejszym dworcu kolejowym. Jak w przypadku większości bandziorów, to właśnie bieda zachęciła go do tego, aby nie szanować prawa.

Pierwsze duże pieniądze zarabiał w Budapeszcie na słynnym dworcu Keletei, który za komuny był mekką cinkciarzy.

Rolował tam turystów, wciskając im pocięte gazety zamiast prawdziwych banknotów, po czym ulatniał się. "Kręcił wały” wraz z kolegą z podwórka Zbigniewem Nawrotem. W latach 80. Kozina wyjechał do USA, gdzie zaczął pierwsze interesy z rosyjską mafią, a Nawrot zajął się importem z Niemiec do Polski wielkiej ilości spirytusu Royal. Wykorzystywał w tym celu luki w przepisach podatkowych. Tzw. sznapsgate była pierwszą aferą gospodarczą III RP.

Nawrot zginął w listopadzie, kiedy w Hamburgu pod jego ferrari testarossa wybuchła bomba. Kozina wrócił do Polski i przejął majątek kolegi z podwórka. Nie zamierzał rezygnować z handlu alkoholem. Wspólnie z rosyjską mafią zorganizował w kraju produkcję podrabianej markowej belgijskiej wódki Rossija. Rozlewano ją nielegalnie w Raciborzu, korzystając z aparatury nieistniejącego już Polmosu. Stamtąd trafiała na rosyjskie salony.

Gangsterom przedstawiał się jako Ricardo Fanchini. Nazwisko wziął po ojcu, Włochu, którego poznał dopiero jako 16-latek. Fanchini vel Kozina nawiązał też współpracę z neapolitańską mafią i kartelami narkotykowymi w Kolumbii.

Mimo to jego interesem życia stała się kolejna wódka, konkretnie Kremlyowskaya. To on zainwestował w jej produkcję i rozreklamował markę na świecie. Na imprezę promocyjną, którą zorganizował w Monte Carlo, przyjechali specjalnie Sylwester Stallone i Arnold Schwarzenegger. Kremlyowskaya przyniosła mu dziesiątki milionów dolarów zysku.

Po piętach jednego z najpotężniejszych mafiosów świata, jakim stał się, handlując alkoholem i narkotykami, zaczęła wreszcie deptać FBI i DEA (amerykańska agencja do walki z handlarzami narkotyków).

Aresztowano go w 2007 roku i osadzono w amerykańskim więzieniu. Zaliczany do 10 najpotężniejszych gangsterów na świecie Kozina w zamian za ujawnienie wielu mafijnych układów dostał jednak tylko 10 lat. Za pięć lat ma wyjść na wolność.

Zajumane z regionalnej gazety


USA-56 milionów pomordowanych dzieci. Od legalizacji aborcji zginęło w Stanach 56 mln nienarodzonych. Według wyliczeń National Right to Life od 1973 r. gdy zapadł wyrok w sprawie Roe vs. Wade miało miejsce 56 milionów aborcji. Jednak w ostatnich latach, z których dostępne są pełne dane zanotowano pewien spadek liczby zabójstw nienarodzonych. W 2009 r. odsetek aborcji spadł 4,6 proc. a w 2010 – o kolejne 3,1 proc

Pewne wyobrażenie o liczbie przeprowadzonych aborcji dają dane Instytutu Guttmachera. Współdziałająca z Planned Parenthood organizacja bazuje nie na oficjalnych statystykach, lecz na ankietach przeprowadzanych w klinikach aborcyjnych, szpitalach i u konkretnych lekarzy. Zgodnie z ostatnimi danymi Instytutu – za 2008 r. – w Ameryce przeprowadzono 1 212 400 aborcji.

Wyliczenia liczby aborcji, jaka miała miejsce od 1973 r. bazują na danych Instytutu Gutmachera oraz danych rządowych. Uwzględniają więc fakt, że liczba aborcji maleje. Choć z konieczności nie są to doskonałe wyliczenia, to dają one dość dokładny obraz sytuacji. Największa liczba aborcji miała miejsce w 1990 r. gdy dokonano 1,6 miliona aborcji rocznie. Gdyby od tej pory nie dokonał się spadek liczby zabójstw nienarodzonych, to zginęłoby ich o 7 milionów więcej. W dużej mierze jest to zasługa ruchów obrony życia.

Aborcja została zalegalizowana na terenie praktycznie całych Stanów Zjednoczonych w 1973 r. pod wpływem pozwu będącej w ciąży Normy L. McCorvey (pseudownim Jane Roe). Stan Teksas odmówił jej prawa do aborcji. „Roe” oskarżyła ona stan Teksas przed Sądem Najwyższym. Sąd ogłosił aborcję „fundamentalnym prawem konstytucyjnym” .

Doprowadziło to do zmiany prawa w 48 z 50 amerykańskich stanów. Obecnie prawo aborcyjne w Stanach należy do najbardziej liberalnych na Zachodzie, choć poszczególnym stanom udało się wprowadzić pewne ograniczenia.

Źródło

Z dedykacją dla zwolenników wolności wyboru!

konto usunięte2014-01-16, 12:17


Komiksowa scenka jest, jak napisaliśmy dedykowana tym wszyskim, którzy tak mocno i uparcie żądają legalnej aborcji.

Fronda.pl

Komiks autorstwa Wojciecha Romerowicza[

Wyrok w sprawie prętu w dupie

konto usunięte2013-11-24, 14:40
Błagania otyłego nastolatka o zaniechanie kary więzienia, w sprawie sodomizacji kolegi metalową rurką
Mija 70. rocznica akcji "Erntefest" (Dożynki) - największej egzekucji w niemieckich obozach koncentracyjnych. W ciągu dwóch dni 3 i 4 listopada 1943 r. w obozach na Majdanku w Lublinie oraz w Trawnikach i Poniatowej rozstrzelano ok. 42 tys. Ż__ów.

Egzekucje stanowiły zakończenie operacji Reinhardt, której celem była zagłada Ż__ów mieszkających na terenie Generalnego Gubernatorstwa.

Obóz Majdanek

Decyzję oprzeprowadzeniu Erntefest podjął jeszcze w lecie 1943 r. sam Heinrich Himmler. Przygotowania do akcji na Majdanku podjęto już pod koniec października 1943 r. – na tyłach obozu w pobliżu krematorium zatrudniono więźniów do kopania trzech rowów o długości 100 metrów i głębokości od 1,5 m do 3 m.

Prace przygotowawcze

3 listopada podczas porannego apelu nakazano wystąpić więźniom ż__owskim, których następnie poprowadzono na pole piąte obozu. Tam zmuszono ich, aby się rozbierali, a następnie wpędzano do wykopanych dołów, gdzie nakazywano im układać się twarzą do ziemi. Wtedy zabijani byli strzałem w tył głowy. Gdy zwłoki wypełniły dno rowu, następnym ofiarom kazano układać się na plecach zabitych, i tak kolejno, aż do wypełnienia się dołu po brzegi trupami.

Egzekucja rozpoczęła się o 6. rano i trwała do zapadnięcia zmroku. Dla zagłuszenia odgłosów strzałów z głośników umieszczonych na samochodach nadawano muzykę marszową i taneczną. Łącznie na Majdanku tego jednego dnia wymordowano ponad 18 tys. Ż__ów - więźniów obozu jak też spędzonych tu więźniów z podobozów na terenie Lublina.

Jak mówi historyk z Państwowego Muzeum na Majdanku Wojciech Lenarczyk, kluczową rolę w przeprowadzeniu akcji „Erntefest” odgrywał element zaskoczenia - o akcji wcześniej niewiele wiedziała załoga obozu, samej egzekucji dokonywały specjalne niemieckie jednostki SS i policji, które przybyły z zewnątrz, a kopane wcześniej rowy - jak utrzymywano - miały służyć obronie przeciwlotniczej. - Nikt nie wyobrażał sobie i nie mógł się domyślać, że to przygotowania do egzekucji o tak wielkich rozmiarach - zaznaczył Lenarczyk.

Tego samego dnia 3 listopada 1943 r. – według podobnego scenariusza jak na Majdanku - w obozie w Trawnikach Niemcy zamordowali ok. 10 tys. Ż__ów, a następnego dnia w obozie Poniatowej - ponad 14 tys. Ż__ów. Były tam przeniesione zakłady produkcyjne z likwidowanego getta warszawskiego.

Lenarczyk dodał, że akcja „Erntefest” objęła także pomniejsze obozy pracy, w których byli więźniowie ż__owscy m.in. w Puławach, gdzie około 400 osób pracowało w tamtejszym tartaku. Tam spędzono Ż__ów najpierw do jednego baraku, ale kiedy nakazano im wyjść, oni stawiali opór, mieli broń i zaczęli strzelać. Wtedy Niemcy wrzucili granaty do baraku. Więźniowie, którym udało się wydostać z baraku, byli rozstrzeliwani w czasie ucieczki.

Masakra dokonana 3 i 4 listopada 1943 r. należy do największych masowych egzekucji przeprowadzonych przez hitlerowców w czasie II wojny światowej. Niemcy nazwali ją kryptonimem "Erntefest", czyli "Dożynki" - miała na celu wymordowanie resztek ludności ż__owskiej na Lubelszczyźnie. Ówczesny dowódca SS na terenie dystryktu lubelskiego Jakob Sporrenberg, który organizował i nadzorował akcję „Erntefest”, w 1952 r. został skazany za zbrodnie wojenne na karę śmierci i powieszony.

Eksterminacji Ż__ów na terenie Generalnego Gubernatorstwa hitlerowcy dokonywali w ramach akcji Reinhardt - prowadzonej od marca 1942 r. do listopada 1943 r. W Lublinie mieścił się sztab akcji, którym kierował dowódca SS i policji w dystrykcie lubelskim SS-Obergrupenfuerer Odilo Globocnik.

Akcja Reinhardt rozpoczęła się od likwidacji getta lubelskiego 16 marca 1942 r. Następnego dnia do obozu zagłady w Bełżcu przybyły dwa transporty Ż__ów z gett w Lublinie i we Lwowie – łącznie ok. 3 tys. osób.

Zagłada ludności ż__owskiej dokonywała się głównie w trzech obozach śmierci - w Bełżcu, gdzie wymordowano ok. 440 tys. ludzi, w Sobiborze - 250 tys., w Treblince - ok. 900 tys. Wiele osób, zwłaszcza chorych i takich, których nie można było transportować do obozów, zamordowano w masowych egzekucjach przeprowadzanych w miejscowościach, w których mieszkali.

Bełżec dziś

Treblinka

W wyniku akcji Reinhard zamordowano w sumie ponad 1,5 mln Ż__ów z Polski, ale też deportowanych tu z innych państw Europy m.in. Niemiec, Austrii, Czech, Słowacji, Holandii, Francji.

Piece

zaj🤬e z onet.pl

Gry wideo a śmierć

konto usunięte2013-10-11, 12:56
Kilka cytatów z jednej ze stron, którą dzisiaj odwiedziłam, był tam ranking śmierci związanych z grami wideo:

1. Matka niejakiego Daniela Petrica to kolejna ofiara przemocy związanej z grami. Po tym, jak 17-letniemu Danielowi zabrano płytę z jego ulubionym Halo 3, rodzice postanowili ją schować w domowym sejfie. Rozumowanie całkiem słuszne, nie docenili jednak poziomu agresji, jaki u nastolatka może wzbudzić odebranie jego ulubionej zabawki. Nieopatrznie też położyli płytę obok broni kaliber 9 mm. Domyślacie się ciągu dalszego? Daniel, jak na rasowego psychola przystało, poprosił swoich rodziców żeby zamknęli oczy, bowiem ma dla nich niespodziankę. Chwilę po tym oddał strzały w ich głowy, w wyniku których jego matka zmarła natychmiast a ojciec odniósł bardzo poważne obrażenia.

2. Skąd wziąć pieniądze na abonament do ulubionej gry MMO, kiedy rodzice – przestraszeni sytuacją – przestają opłacać go co miesiąc? Przed tym problemem stanął w 2007 roku pewien Wietnamczyk. Postanowił go rozwiązać w mało humanitarny sposób – z kawałkiem liny zaczaił się on na pewną 81-letnią kobietę, udusił ją, a ciało zakopał przed domem. Dinh The Dan nie poszedł jednak do więzienia, bowiem miał raptem… 13 lat.

3. W przypadku kolejnego wydarzenia trudno jednoznacznie stwierdzić, czy zgubny wpływ na psychikę Devina Moore’a faktycznie miały gry, czy gdzieś w jego umyśle siedział morderca. Jednak po strzeleckiej orgii, którą postanowił urządzić na ulicach jednego z miast w Alabamie na pierwsze strony gazet trafiła informacja, że nastolatek uwielbiał serię Grand Theft Auto. Po zabiciu trzech policjantów problemy miał nie tylko sam skazany (które skończyły się wraz z wykonaniem kary śmierci w 2005 roku), ale również firma Sony, która została pozwana przez Jacka Thompsona, znanego ze swojej niechęci do kontrowersyjnych gier wideo.

4. Śmiertelnie poważnie do tematu podszedł także Chen Rong-yu. 23-letni Koreańczyk postanowił wziąć udział w turnieju rozgrywanym w świecie League of Legends. Prawdopodobnie nie robił furory, bowiem po 23 godzinach gry (bez spania, jedzenia i picia) nikt nawet nie zauważył, że Chen odszedł. Ambitny gracz zmarł z dłońmi na klawiaturze, niczym Roland ze swoim mieczem. Lekarze za powód zgonu uznali zatrzymanie akcji serca spowodowane wycieńczeniem organizmu.

5. Skoro już przy 13-sto latkach jesteśmy, warto wspomnieć o innym, który poszedł w ślady wspomnianego już Shawna Woolley’a. Xiao Yi stracił bowiem rozeznanie między światem wirtualnym, a realnym – jego list pożegnalny pisany był z perspektywy bohatera gry, nie zaś samego nastolatka. Jeszcze przed śmiercią dzieciaka rodzice zapytali go o jego uzależnienie. W odpowiedzi usłyszeli, że gry zatruły jego życie i nie jest on w stanie znaleźć granicy między grą a rzeczywistością. Co między innymi było w notce pożegnalnej? Życzenie, by w zaświatach spotkać swoich kompanów z gry. Xiao Yi rzucił się z 24-piętrowego budynku.

6. Skąd wziąć pieniądze na abonament do ulubionej gry MMO, kiedy rodzice – przestraszeni sytuacją – przestają opłacać go co miesiąc? Przed tym problemem stanął w 2007 roku pewien Wietnamczyk. Postanowił go rozwiązać w mało humanitarny sposób – z kawałkiem liny zaczaił się on na pewną 81-letnią kobietę, udusił ją, a ciało zakopał przed domem. Dinh The Dan nie poszedł jednak do więzienia, bowiem miał raptem… 13 lat.

7. Nieco smutniejsza historia stała się udziałem 21-letniego Shawna Woolley’a – młody człowiek był fanem gry Everquest. Jak ustalono (bo rodzice przecież o niczym nie wiedzieli) spędzał on online setki godzin. Dlaczego zastrzelił się siedząc przy biurku? Tego nie wyjaśniły porozrzucane po podłodze notatki związane ze światem gry, ale nadały kierunek śledztwu.

8. Podobna historia spotkała rodaka Chena – ten jednak popisał się przed światem nieco lepszą kondycją, bowiem przed komputerem wytrzymał ponad… 50 godzin! 28-letni mieszkaniec miasta Taeg przygotował się całkiem nieźle – przy stanowisku komputerowym, które opuszczał tylko po to, by zadośćuczynić potrzebom fizjologicznym, stało małe, rozkładane łóżko z którego Koreańczyk skorzystał raz czy dwa. Przyczyna zgonu? Ustanie akcji serca spowodowane przemęczeniem.

9. Śmiertelnie poważnie do tematu podszedł także Chen Rong-yu. 23-letni Koreańczyk postanowił wziąć udział w turnieju rozgrywanym w świecie League of Legends. Prawdopodobnie nie robił furory, bowiem po 23 godzinach gry (bez spania, jedzenia i picia) nikt nawet nie zauważył, że Chen odszedł. Ambitny gracz zmarł z dłońmi na klawiaturze, niczym Roland ze swoim mieczem. Lekarze za powód zgonu uznali zatrzymanie akcji serca spowodowane wycieńczeniem organizmu.

źródło

Tajemnica Foss Lake

BongMan2013-09-19, 17:20
Amerykańscy policjanci testowali nowy sonar w jeziorze Foss Lake w Oklahomie. Znaleźli dwa auta.

No i c🤬j, że znaleźli auta, co nie? Otóż nie tak do końca c🤬j, bo w autach było 6 trupów. Po 3 w każdym. Co ciekawe, oba auta stały obok siebie, a wrzucono je do jeziora w odstępie 10 lat.

W starym chevrolecie, którego modelu nie określono, znaleziono ciała 69-letniego mężczyzny i dwóch jego kolegów, którzy zaginęli w późnych latach 60' lub wczesnych 70'. Nic więcej nie wiadomo.
W drugim aucie, camaro, znaleziono trójkę nastolatków, którzy zaginęli w 1970. Tu zaczyna robić się ciekawie.

Jimmy Williams (16l.), Thomas Rios (18l.) i Leah Johnson (18l.) zaginęli 20-go listopada 1970 roku.


Jimmy Williams i jego camaro.

Tego dnia Jimmy powiedział rodzicom, że jedzie pograć w piłkę. Jednak w rzeczywistości, załadował on do bagażnika kilka strzelb i razem z dwójką przyjaciół pojechali sobie postrzelać. Miał z nimi jechać jeszcze jeden kolega, Wayne, ale zabrakło dla niego miejsca w samochodzie. Pojechali i nigdy nie wrócili.

Przyczyna śmierci żadnej z ofiar nie jest jeszcze znana. Biorąc pod uwagę fakt, że przeleżeli ponad 40 lat w wodzie, nie będzie łatwo kontynuować śledztwa w tej sprawie. Przypuszczam jednak, że rozwój owej sprawy dostarczy ciekawych materiałów na harda.

Cały artykuł po angielsku + więcej zdjęć i filmik.
dailymail.co.uk/news/article-2424175/Foss-Lake-Oklahoma-2-cold-cases-o...

Morderstwa

konto usunięte2013-09-09, 12:17
tekst z tych dłuższych, gimby i inne tępactwo proszę o scrollowanie

Rocznie w Polsce popełnianych jest od 1000 do 1200 zabójstw. Co dziesiąte pozostaje niewykryte

Tego widoku pan Mieczysław, pracownik Żeglugi Krakowskiej, nie zapomni do końca życia. Tym bardziej że to, co znalazł, mogło należeć do jego córki...
A zaczęło się od kłopotów z napędem wiślanej barki - posłuszeństwa odmówiła jedna ze śrub. Coś uniemożliwiło jej obracanie się.
- Strasznie śmierdziało - opowiadał policjantom. - Myślałem, że to jakaś szmata. Spróbowałem ją wyciągnąć i wtedy zobaczyłem, że to... ludzka skóra.
Był styczeń 1999 r. Dwa miesiące wcześniej matka Katarzyny Z., 23-letniej studentki psychologii UJ, zgłosiła zaginięcie córki. Policja podeszła do sprawy rutynowo, licząc, że dziewczyna wróci do domu. Nie wróciła. Zdjęta z barki skóra należała właśnie do niej. Patolodzy nie kryli szoku. Skóra została wypreparowana, tak by można ją było na siebie włożyć.
Policjanci rozpoczęli poszukiwania mordercy. Bez skutku - po dwóch latach prokuratura umorzyła śledztwo. Akta trafiły do szafy...
- Śledztwo w sprawie zabójstwa wszczyna się na trzy miesiące - tłumaczy Maciej Kujawski z warszawskiej prokuratury okręgowej. - Jednak rzadko kończy się ono w tym czasie. Często bywa tak, że sprawca został już ujęty, lecz konieczne jest przeprowadzenie ekspertyz, zebranie zeznań dodatkowych świadków itp. Wówczas prokurator występuje o przedłużenie śledztwa \"na dalszy czas oznaczony\". Jaki, zależy od jego oceny sytuacji. Podobny wniosek składa, gdy sprawca wciąż pozostaje nieznany, lecz istnieją uzasadnione przypuszczenia, że dalsze śledztwo pozwoli go zidentyfikować i ująć.
Jak długo śledztwo może być przedłużane? Znane są przypadki spraw prowadzonych przez lata, jak choćby ta dotycząca zabójstwa Marka Papały - przedłużana już 13 razy, zawsze o pół roku. Bywa również tak, że śledztwo zostało umorzone, lecz po pewnym czasie wrócono do niego, gdyż pojawili się nieznani dotąd świadkowie lub policja przy okazji innych dochodzeń dotarła do nowych dowodów. Przykład - wznowione niedawno śledztwo dotyczące zabójstwa Wojciecha K., \"Kiełbasy\", pruszkowskiego gangstera zastrzelonego w 1996 r.
Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, by przedłużanie śledztwa - czy jego ponowne wszczynanie - odbywało się przez 30 lat od popełnienia zbrodni. Tyle bowiem czasu musi upłynąć, by zabójstwo zostało uznane za przedawnione i niepodlegające karze.
- Ten okres wydłuża się o pięć lat, jeśli w dochodzeniu zidentyfikowano zabójcę, jednak ten wymknął się wymiarowi sprawiedliwości. Obowiązek ścigania sprawcy zabójstwa wygasa bowiem po 35 latach - dodaje Kujawski.
W takim stanie prawnym krakowska Grupa Operacyjno-Dochodzeniowa, zwana Archiwum X, jest ewenementem. Ta utajniona jednostka zajmuje się wyłącznie zabójstwami. Jej funkcjonariuszy nie interesują jednak przestępstwa \"bieżące\" - ich zadaniem jest kontynuowanie dochodzeń już umorzonych, bez oczekiwania na przypadkowo zebrane dowody. To jedyny taki zespół w Polsce, choć policja tworzy podobną grupę przy poznańskiej KWP.

Okres wyciszenia

Kilka miesięcy po umorzeniu sprawa Katarzyny Z. trafiła właśnie do Archiwum X.
- Dziś jest to nasze priorytetowe zadanie - zapewnia Bogdan Mikołajczyk, jeden z członków siedmioosobowej grupy. - Nie tylko z powodu drastyczności samego zabójstwa - zaznacza.
Psychiatrzy nie mają wątpliwości - zabójca działał z pobudek seksualnych. Przed pięcioma laty byli pewni, że uderzy ponownie. Dlatego poświęcano uwagę każdemu zaginięciu kobiety zgłoszonemu w Małopolsce. Do tej pory jednak nie udało się ujawnić innej ofiary niż studentka.
- To powód do radości i stresu zarazem - wyjaśnia Mikołajczyk. - Bo psychopatyczni zabójcy po dokonaniu mordu przechodzą okres wyciszenia. W tym czasie może u nich nastąpić zwrot ku religii, nawet o charakterze dewocyjnym. Ponieważ zabili z pobudek seksualnych, tym później dobiorą się do następnej ofiary, im dłużej będą czuli zaspokojenie. Niektórzy mogą zabić następnego dnia, inni - na zawsze zaspokojeni bądź gnębieni wyrzutami sumienia - nie zrobią tego już nigdy. Momentem krytycznym jest siódmy rok od zabójstwa - to maksymalny czas wyciszenia, po którym wiadomo, czy przestępca jest zabójcą seryjnym, czy epizodycznym.
Psychopata, który ściągnął skórę z Katarzyny Z., nadal więc stanowi zagrożenie. Z drugiej jednak strony, jeśli nie spróbuje ponownie uderzyć, raz na zawsze urwie się policjantom z Archiwum X. Ci bowiem przyznają, że sprawa \"skóry\" może być ich pierwszą porażką. Do tej pory nie znaleziono reszty ciała, a stan wyłowionych szczątków wykluczył pobranie śladów biologicznych mordercy. Obserwacja przybrzeżnych terenów nie przyniosła efektów. Bezowocny okazał się przegląd kontaktów zamordowanej - przyjaciół, znajomych, sąsiadów, rodziny itp. Także w małopolskim półświatku nie dopatrzono się choćby potencjalnego sprawcy.
Zabójca zapadł się pod ziemię.
- Rocznie notujemy w całym kraju od 1 tys. do 1,2 tys. zabójstw - informuje Klaudiusz Kryczka z Komendy Głównej Policji. - Ze statystyk wynika, że od 10 do 13% sprawców pozostaje niewykrytych. Wziąwszy pod uwagę charakter przestępstwa, to sporo, jednak nie jesteśmy w tym zakresie jakimś światowym wyjątkiem. Ponadto trzeba zastrzec, że te dane dotyczą poszczególnych okresów statystycznych. Tymczasem śledztwa w sprawach zabójstw nierzadko trwają rok i dłużej. Ujmując rzecz innymi słowy, większość zabójców z 1993 r. została wykryta w latach następnych itd. Zatem te 10-13% to tendencja statystyczna, w pewnym tylko stopniu podtrzymywana sprawami, w których szanse na wykrycie sprawcy są niewielkie.
Ile jest takich spraw? Tego w KGP nie wiedzą. I to jest jedna z największych bolączek rodzimych organów ścigania. W USA już przed laty utworzono Narodowe Centrum ds. Analizy Gw🤬townej Przestępczości (NCAVC) przy Akademii FBI w Quantico. Zajmuje się ono m.in. tworzeniem komputerowej bazy danych na temat wszystkich niewyjaśnionych przestępstw popełnionych na terenie Stanów. W Polsce taki system nie istnieje, a informacje na temat poszczególnych spraw są rozrzucone w archiwach lokalnych komend i prokuratur. Za namiastkę NCAVC można by uznać krakowskie Archiwum. Tyle tylko, że zebrane w nim materiały dotyczą zbrodni popełnionych w Małopolsce.
Opisy poszczególnych zdarzeń zawarte w bazie NCAVC są na tyle szczegółowe, że umożliwiają skojarzenie konkretnych spraw z podobnymi, mającymi miejsce w innych częściach kraju.
- Pozwalają na to tzw. wizytówki, czyli ślady pozostawione przez sprawcę na miejscu zbrodni, np. charakterystyczne okaleczenia ciała ofiary - tłumaczy Kacper Gradoń, były pracownik KGP, współautor książki \"Seryjni mordercy\". Jego zdaniem, część niewyjaśnionych dotąd zabójstw to efekt działania rodzimych seryjnych morderców - bezkarnych, bo policja nie może powiązać czynów dokonywanych przez nich w różnych rejonach kraju...

Jak w \"Milczeniu owiec\"

Dziś krakowscy policjanci dysponują jedynie portretem psychologicznym sprawcy zabójstwa studentki. Wynika z niego m.in., że wypreparowana skóra miała służyć jako kamizelka, za pomocą której zabójca chciał wejść w tożsamość ofiary. Zupełnie jak w \"Milczeniu owiec\". Autorzy portretu nie wykluczają zresztą, że zabójcę zainspirował ten film.
- Albo prawdziwa historia amerykańskiego seryjnego zabójcy z lat 50., Edwarda Geina, w którego domu znaleziono \"strój kobiecy\" z ludzkiej skóry - mówi pracownik krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, gdzie przy pomocy amerykańskich specjalistów sporządzono ów portret. - O ile jednak tamten był zrobiony z pozszywanych pasów, o tyle \"nasza skóra\" została zdarta w całości...
Co zaskakujące, ścigające Geina FBI nie stwierdziło, by sporządzony przez niego \"strój\" był \"wynikiem przestępstwa\" (skazano go na śmierć za same zabójstwa). To czyni z zabójcy studentki UJ jedynego znanego światowej kryminalistyce mordercę, który zdarł skórę ze swojej ofiary.
- Fachowość, z jaką ten człowiek ściągnął z dziewczyny skórę, wskazuje na lekarza, studenta medycyny, ewentualnie na pracownika rzeźni - mówi Bogdan Mikołajczyk. - To, że po zaginięciu kobiety nikt nie zauważył podejrzanego typka kręcącego się nad Wisłą, a mimo to wyłowiono z niej szczątki, świadczy, że mamy do czynienia z osobą związaną z rzeką. Najpewniej stałym bywalcem przybrzeżnych terenów, którego obecność nikogo nie dziwi, albo kompletnym odludkiem przemykającym sobie tylko znanymi szlakami. Z profilu i zebranych przez nas informacji wynika zaś, że Kaśka była jego przypadkową ofiarą. Ot, wyszła na spacer, akurat w czasie kiedy zabójca postanowił zapolować...

Kobiety jak bydło

\"Zabójca-myśliwy\" to wzorzec często przejawiający się w dochodzeniach dotyczących zabójstw. W październiku 1993 r., przy dworcu PKP w Zakopanem, znaleziono ciało młodej kobiety w zaawansowanej ciąży. Już pobieżne oględziny wystarczyły, by stwierdzić, że ofiara została wyjątkowo brutalnie zabita.
- Zabójca gw🤬cił i zadawał rany nożem - opowiada policjant zajmujący się wówczas śledztwem. - W mieście zapanowała psychoza, a nas naciskano, byśmy jak najszybciej ujęli sprawcę. Ale się nie udało - zabrane ślady nie pasowały do żadnego znanego nam gw🤬ciciela czy osoby, która odsiedziała wyrok za zabójstwo. A sam zabójca najwyraźniej się przestraszył i zwinął żagle - przez kilka miesięcy obstawialiśmy okolice dworca tajniakami i nic. Po roku trzeba było sprawę zamknąć.
Pięć lat później - gdy utworzono małopolską KWP - akta sprawy trafiły do Krakowa. Zabójstwem z Zakopanego zajęli się oficerowie z tworzącego się wówczas Archiwum X. To oni zwrócili uwagę na fragment opisu z sekcji zwłok, w którym mowa była o dziwnej ranie na udzie kobiety. Ofiara zmarła od ciosów nożem w klatkę piersiową i twarz - jednak tych kilkanaście ran nie przypominało tej na nodze.
- Przyjrzeliśmy się dokładnie zdjęciom kobiety - wspomina Michał Zakrzewski, inny członek grupy. - Ktoś wpadł na pomysł, by porównać fotografię rozszarpanego uda ofiary z ranami powstającymi po zawieszeniu bydła na haku rzeźnickim. Uszkodzenia były bardzo podobne...
Policjanci przejrzeli meldunki sprzed lat i odkryli, że w dniach poprzedzających zabójstwo kilkanaście kobiet widziało w okolicach zakopiańskiego dworca mężczyznę wymac🤬jącego rzeźnickim hakiem przymocowanym do łańcucha.
- Facet używał tego urządzenia jak lassa - mówi Zakrzewski. - Biegł za kobietą, wywijając nim tak, by hak wbił się w jej udo. Gdyby mu się udało, wystarczyłoby tylko ściągnąć łańcuch, by powalić \"upolowaną zwierzynę\". Zaatakowane uciekały w popłochu, więc w żadnym z meldunków nie znaleźliśmy dokładnego opisu sprawcy.
Policjanci szukali dalej, poszerzając krąg podejrzanych o pacjentów szpitali psychiatrycznych. Wśród ujawnianych sprawców najokrutniejszych mordów jest bowiem wiele osób upośledzonych umysłowo, zwłaszcza schizofreników i cierpiących na rozszczepienie osobowości (MPD). Oficerowie Archiwum odwiedzili także dziesiątki komend w kraju, uważnie przeglądając informacje o zamordowanych kobietach. W końcu \"Hakownik\" - jak go nazwano - działał w okolicy dworca. Niewykluczone, że po zabójstwie w Zakopanem przeniósł się gdzie indziej. Jednak w żadnym badanym przypadku nie było mowy o ranie zadanej rzeźnickim hakiem.
W tym samym czasie z policyjnych archiwów wygrzebano zeznania mieszkańca Zakopanego, którego dom znajdował się w pobliżu PKP. Wynikało z nich, że w dniu, w którym zabito kobietę w ciąży, \"Hakownik\" zaatakował raz jeszcze. Raniona hakiem młoda kobieta zdołała się wyrwać. \"Cała zakrwawiona wpadła do mojego mieszkania - twierdził zeznający. - Udzieliłem jej pierwszej pomocy i gdy pobiegłem po pogotowie, ona znikła\".
- Przejrzeliśmy rejestry placówek medycznych z regionu - relacjonuje Michał Zakrzewski. - Rana nogi musiała być na tyle poważna, że bez pomocy lekarskiej kobieta szybko wykrwawiłaby się na śmierć. Poszukiwania okazały się bezskuteczne. Żaden ośrodek nie zanotował również zgonu osoby w tym wieku, z takimi uszkodzeniami ciała. Słowem, kamień w wodę. A szkoda, bo ta dziewczyna to jedyna osoba, która byłaby w stanie rozpoznać \"Hakownika\".
Do dziś, przez 11 lat od zabójstwa w Zakopanem, w policyjnych statystykach nie zanotowano podobnego zdarzenia. Czyżby więc \"Hakownik\" zaniechał swojej działalności? Zdaniem policjantów z Archiwum, jest bardzo prawdopodobne, że były dalsze ataki.
- Część osób uznawanych za zaginione to w rzeczywistości ofiary zabójstw - mówią. - Niewykluczone, że wśród nich znalazły się kolejne ofiary \"Hakownika\". Zwłaszcza że ten mógł się stać ostrożniejszy. I, na przykład, ukrywać ciała zamordowanych kobiet na tyle skutecznie, że dotąd ich nie odnaleziono.

Zadeptane śledztwo

Dla policjantów z wydziałów kryminalnych nie ma większego dyshonoru niż unikający odpowiedzialności zabójcy. Dlatego tropią ich z zawziętością, nawet w sytuacjach uznawanych za beznadziejne. Niestety, zdarza się przy tym, że popełniają szkolne błędy. Najlepszy przykład stanowi śledztwo w sprawie zabójstwa Jaroszewiczów.
2 września 1992 r., w willi w podwarszawskim Aninie, znaleziono ciała Piotra Jaroszewicza, byłego premiera PRL, i jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz.
- Przed śmiercią byli torturowani - mówił jeden z policjantów prowadzących wtedy śledztwo. - Ciało Jaroszewicza znaleziono w sypialni, w fotelu. Na szyi miał pętlę ze sznura, zaciśniętą od tyłu góralską ciupagą. Solską z dużą raną postrzałową głowy zabójcy zostawili w łazience.
Dwa lata później aresztowano mieszkańców Mińska Mazowieckiego, włamywaczy recydywistów - Krzysztofa R., \"Faszystę\", Wacława K., \"Niuńka\", Jana K., \"Krzaczka\", i Henryka S., \"Sztywnego\". Zdaniem śledczych, Jaroszewiczów zamordowano z motywów rabunkowych, co było o tyle dziwne, że z domu skradziono zaledwie dwa pistolety. Sprawcy nie zabrali cennych obrazów, m.in. Kossaka ani Picassa. Nie ruszyli pozłacanych ani srebrnych zastaw stołowych, a na podłodze zostawili porozrzucaną biżuterię i wiele innych wartościowych przedmiotów.
Proces domniemanych zabójców rozpoczął się w 1996 r. i miał charakter poszlakowy. W willi nie znaleziono bowiem żadnych śladów wskazujących na obecność któregoś z oskarżonych. Dowodami świadczącymi przeciw całej czwórce były zeznania konkubiny \"Faszysty\", Jadwigi K. (kobieta twierdziła, że feralnej nocy Krzysztof R. i koledzy byli \"na robocie\" w Aninie) oraz nóż, finka, zdaniem prokuratury, należący do Piotra Jaroszewicza, a znaleziony w mieszkaniu \"Krzaczka\".
Dwuletni proces zakończył się uniewinnieniem oskarżonych. Jadwiga K. - główny świadek oskarżenia - odmówiła składania zeznań przed sądem, a syn Jaroszewicza, Andrzej, nie był w stanie z całą pewnością stwierdzić, że wspomniana finka należała do jego ojca.
- Totalna kompromitacja - opowiada dziś policjant z Komendy Stołecznej Policji, przed laty związany z tym śledztwem.
Jak to możliwe, że do niej doszło? Już w trakcie procesu okazało się, że część śledztwa policja zmarnowała na wykrywanie śladów zostawionych przez... swoich ludzi. Jeden z nich przed przybyciem ekipy techników kryminalistyki kręcił się po kuchni z papierosem w ustach. Nie pamiętał, czy zgasił \"peta\" w zlewie, czy wyrzucił do kosza. W aktach sprawy znalazła się m.in. ekspertyza odcisku jego buta. Na pytanie sądu, czy pomyślał, że może zacierać ślady albo je \"wzbogacić\", odpowiedział, że nie przyszło mu to do głowy. Inny oficer, z 23-letnim stażem, przyznał przed sądem, że zostawił ślad swojego palca na stoliku na piętrze willi, gdzie zginęli małżonkowie...
Mój rozmówca z KSP mówi wprost: - Zadeptaliśmy ślady. Nie tylko przez nieuwagę, lecz także przez brak odwagi. W willi Jaroszewiczów zjawiło się ze 20 osób - szyszek z komendy stołecznej, głównej i prokuratury. Każdy chciał zobaczyć dom premiera. Zwykli gliniarze bali się popędzić to towarzystwo. I mieliśmy to, co mamy. Czyli nic...

Sprawca z komputera

Dziś mało kto wierzy, że uda się ustalić zabójców Jaroszewiczów. Spór o to, czy jest możliwie popełnienie \"morderstwa doskonałego\", nabiera w tym świetle uzasadnienia. Jednak policjanci na co dzień zajmujący się tropieniem zabójców nie popadają w pesymizm. I przywołują krakowskie Archiwum, któremu przez pięć lat udało się zamknąć 13 pozornie beznadziejnych spraw.
- Staramy się zebrać jak najwięcej informacji o ofiarach - mówią w Archiwum. - Wypytujemy rodzinę, znajomych, sąsiadów, przełożonych z pracy, nauczycieli i innych. Interesują nas fakty nawet z odległej przeszłości. I nie chodzi jedynie o poglądy polityczne, kontakty towarzyskie czy preferencje seksualne. Chcemy wiedzieć, gdzie dana osoba kupowała książki, a gdzie nabywała ubrania. To pozwala nam poszerzyć krąg poszukiwań o osoby i grupy, które na pierwszy rzut oka nie mają z zabójstwem nic wspólnego.
Z plątaniny informacji policjanci starają się ułożyć w miarę spójny obraz zamordowanej osoby. A następnie - jak mówią - wejść w jej osobowość, popatrzeć na świat jej oczyma. Jednocześnie zamawiają profil psychologiczny zabójcy. Następnie, mając dane dotyczące kata i ofiary, puszczają wodze fantazji, wskazując miejsca i sytuacje, w których ta dwójka (trójka, czwórka itd...) mogła się spotkać. Większość efektów tej burzy mózgów to intelektualne śmieci, ale zdarzają się pomysły inspirujące nowe tropy w śledztwie.
- Z uporem wczytujemy się w akta umorzonych śledztw. Czasami odnajdujemy w nich drobne fakty, zupełnie naturalnie przeoczone przez kolegów - mówi Bogdan Mikołajczyk.
Tak było w przypadku sprawy Lucyny B. zaginionej w 1995 r. Cztery lata później jej szczątki znaleziono w Tarnowie. Mimo wysiłków miejscowych policjantów sprawę zamknięto. Śledczy z Krakowa jeszcze raz przeanalizowali ostatnie dni przed zniknięciem kobiety. Ich uwagę przykuły zeznania partnera B. - pozornie logiczne, ale miały w sobie trudno dostrzegalną nieścisłość (na pytanie jaką, usłyszałem, że przestępcy też czytają gazety...). Policjanci odwiedzili mężczyznę i - jak mówią - przycisnęli go do muru. W lipcu 2003 r. trafił do aresztu pod zarzutem zabójstwa Lucyny B.
Pomaga również stosowanie prasowej dezinformacji. Wystarczy podać do mediów przekłamaną informację, która albo sprowokuje sprawcę do udzielenia \"sprostowania\", a tym samym zdekonspirowania się, albo utwierdzi go w przekonaniu, że w śledztwie nie jest brany pod uwagę, co z kolei może uśpić jego ostrożność. W pierwszym przypadku trzeba wielkiego wyczucia, by nie wywołać u zabójcy wściekłości. Lecz - jak twierdzą moi rozmówcy - przy dobrym profilu psychologicznym można znacznie ograniczyć takie ryzyko. Funkcjonariusze Archiwum, niestety, nie chcieli powiedzieć, przy jakiej sprawie posiłkowali się dezinformacją. Nie zaprzeczyli też, że i w naszej rozmowie mogły się znaleźć jej elementy...
- Wielkim ułatwieniem w wykrywaniu sprawców zabójstw okazał się Automatyczny System Informacji Daktyloskopijnej (AFIS) - mówi Witold Kozicki z KWP w Łodzi. I przywołuje sprawę \"Kulawki\", łódzkiej prostytutki zamordowanej wraz z koleżanką w listopadzie 1984 r.
Ciała 50-letniej Bożeny S. (nazywanej po kontuzji nogi \"Kulawką\") oraz jej o połowę młodszej współlokatorki, Honoraty P., znaleziono w mieszkaniu starszej kobiety. Obie zginęły od uderzeń - po kilkadziesiąt razy każda - tasakiem. Milicjanci nie mieli wątpliwości, że sprawcą był klient.
- To były czasy sprzed agencji towarzyskich - wyjaśnia Kozicki. - Panie przyjmowały klientów w mieszkaniach. Prowadzący śledztwo sprawdzili kilkuset mężczyzn. Bez skutku. Fiaskiem skończyło się poszukiwanie kierowcy taksówki, który w dniu zabójstwa wiózł kobiety i klienta najpierw po alkohol, a później do mieszkania. Mordercy nie ustalono, sprawę zamknięto.
W marcu 2002 r. w KGP zainstalowano wspomniany już AFIS - system komputerowy do identyfikowania śladów linii papilarnych. Umożliwia on cyfrowy zapis śladu z miejsca przestępstwa i porównywanie go z odciskami umieszczonymi w bazie danych. Cała operacja trwa od 1 minuty do 12. Polski AFIS to jedna z najnowocześniejszych jego wersji - pozwala bowiem także na porównywanie odcisków całych dłoni. W systemie znajduje się obecnie ponad milion kart daktyloskopijnych.
Do AFIS podłączono wszystkie komendy wojewódzkie. Testując program, policjanci \"wkładali\" weń odciski palców zebrane z miejsc zabójstw sprzed lat. W Łodzi okazało się, że ślady zebrane z mieszkania \"Kulawki\" - odciski palców z butelki i mebli - pasują do linii papilarnych Krzysztofa G.
- Jego odciski zebrano w 1995 r., gdy był zatrzymany za niepłacenie alimentów - opowiada Kozicki. - W tym czasie nie było obowiązku pobierania linii od alimenciarzy, jednak G. miał pecha - trafił na skrupulatnego policjanta.
Dziś Krzysztof G. oczekuje na proces. Nie przyznaje się do winy. Grozi mu dożywocie.

* * *

Zdaniem policjantów, są sprawy niemal oczywiste - \"przyjeżdżasz na miejsce i zastajesz całą pulę dowodów. Wiesz, że ten czy tamten jest zabójcą\". Niektórzy funkcjonariusze o niezatartych śladach mówią, że są krzykami zza grobu. Że to martwi zwracają im na nie uwagę, pragnąc zemsty na zabójcach. Jednak nie wszystkie zabójstwa można wyjaśnić \"od ręki\". Niektóre sprawy muszą dojrzeć, inne wymagają kolejnych ofiar, by można było zidentyfikować sprawcę. Takie dochodzenia ludzie z kryminalnych nazywają ciszą zza grobu...

Z uwagi na charakter krakowskiego Archiwum X nazwiska funkcjonariuszy zostały zmienione.

Profil zabójcy

Ponad 90% sprawców wyjątkowo okrutnych zabójstw to mężczyźni, najczęściej przed 35. rokiem życia

Analiza miejsca zbrodni i zebranych tam materiałów oraz protokół autopsji ofiary - to podstawowe źródła wykorzystywane do stworzenia portretu psychologicznego zabójcy. Nie wszystkie przypadki morderstw wymagają interwencji specjalisty z zakresu profilowania. Zdarza się to, gdy przestępstwo ma naturę seryjną bądź też cechy skrajnej przemocy. Specjaliści tego typu włączani są również do śledztw, które przez długi czas nie doprowadziły do wykrycia sprawcy.
W profilowaniu zasadnicze jest ustalenie stopnia zorganizowania przestępcy. Wyróżnia się dwa rodzaje zabójców - zorganizowanych i niezorganizowanych. Zorganizowany przykłada wielką wagę do ukrycia ciała, niezorganizowany porzuca je w miejscu popełnienia zbrodni. Jeśli zwłoki noszą ślady krępowania sznurami czy kajdankami - przedmiotami przygotowanymi wcześniej przez sprawcę - za zbrodnią stoi typ zorganizowany. Unieruchomienie ofiary jej własnymi ubraniami zdradza zabójcę niezorganizowanego.

Natura seksualna

Ślady walki i obrony na zwłokach pozwalają przypuszczać, że sprawca nie działał logicznie, a myśl o zabójstwie naszła go ad hoc. Możliwe, że potraktował ofiarę jak potencjalne zagrożenie i dlatego zabił. Tak zachowują się zabójcy niezorganizowani, mający ponadto tendencję do depersonalizacji ofiar - nie chcąc wiedzieć, kim są, z miejsca pozbawiają je przytomności, po czym zakrywają bądź deformują im twarze. Brak oznak depersonalizacji wskazuje na przestępcę zorganizowanego.
Większość brutalnych morderstw ma naturę seksualną, nawet jeśli sprawca nie odbył stosunku z ofiarą. Jednak jeśli już dojdzie do gw🤬tu, istotne jest ustalenie, czy miał on miejsce za życia, czy po śmierci ofiary. Zorganizowany zwykle gw🤬ci żywą ofiarę. Nawet jeśli jest impotentem, może uprawiać seks, gdy kogoś bije, dźga czy dusi. Niezorganizowany z reguły nie jest w stanie współżyć, a jeśli już, to tylko z osobą martwą lub całkowicie nieprzytomną. Zabija więc natychmiast po porwaniu.
Brak śladów daktyloskopijnych i przydatnych do analizy balistycznej zdradza zabójcę zorganizowanego. Często usuwa on linie papilarne, krew oraz niszczy dowody pozwalające na identyfikację zarówno jego, jak i ofiary. Tymczasem zabójca niezorganizowany może wziąć nóż z domu ofiary, wbić go w jej pierś i tak zostawić, nie myśląc przy tym o śladach daktyloskopijnych. Bardzo szybkie odnalezienie i zidentyfikowanie zwłok świadczy o popełnieniu zbrodni przez przestępcę niezorganizowanego.
Istotny jest wykaz znalezionych przy zwłokach rzeczy osobistych. Jeśli brakuje biżuterii, części stroju czy zdjęć - przedmiotów mających niewielką wartość - można uznać, że zabójca to typ zorganizowany. Ten bowiem, w przeciwieństwie do niezorganizowanego, ma skłonność do zabierania \"trofeów\". Równie ważnym dowodem są ślady samochodu - jeśli widać je w miejscu zbrodni lub znalezienia ciała, prawie zawsze znaczy to, że zabójca był zorganizowany.
Jakie znaczenie mają te ustalenia? Brak śladów użycia pojazdu wskazuje, że sprawca porusza się na piechotę lub korzysta z transportu publicznego. Najczęściej więc mieszka w okolicy. Najpewniej jest też osobą upośledzoną, której stan wyklucza prowadzenie pojazdu. Zdarza się, że choć miejsce zbrodni nosi cechy działania niezorganizowanego, odnajduje się w nim ślady auta. Dotychczasowe doświadczenia przesądzają, że zawsze jest to pojazd w bardzo złym stanie, brudny i zaniedbany. Ślady auta poszerzają terytorium poszukiwań sprawcy. Jeśli są przesłanki wskazujące na jego wysokie zorganizowanie, niemal na pewno poszukiwane auto będzie najczęściej wysokiej klasy i w świetnym stanie.

Zwolnione hamulce

Zabójca zorganizowany planuje zbrodnię. W poszukiwaniu ofiar patroluje okolice przyszłej \"akcji\", szukając osób pasujących do własnych wyobrażeń. Zwabiając je, często posługuje się podstępem - udaje policjanta lub inną osobę wzbudzającą zaufanie. Musi w związku z tym posiadać duże umiejętności werbalne i odznaczać się wysokim poziomem inteligencji. Niemal zawsze jest atrakcyjny fizycznie.
Niezorganizowani nie są atrakcyjni dla innych - najczęściej mają pewne ułomności fizyczne, których nie akceptują i nienawidzą. Z tego powodu mają małe poczucie własnej wartości. By unikać dyskomfortu, najczęściej zostają samotnikami. Mieszkają zwykle sami, rzadziej z rodzicami lub jednym z nich. Jeśli w ogóle pracują, są to zajęcia fizyczne.
O ile zabójcy niezorganizowani tłumią w sobie frustrację, o tyle zorganizowani uzewnętrzniają ją. Ci pierwsi uchodzą za cichych, spokojnych, nierzucających się w oczy. Drudzy często zachowują się agresywnie lub nieodpowiedzialnie. Pamięta się ich jako szkolnych łobuzów, rozrabiaków z barów czy jeżdżących nieostrożnie kierowców. Zabójcy zorganizowani wykonują prace umysłowe, ale często dążą do konfrontacji z przełożonymi i są zwalniani dyscyplinarnie. To zresztą staje się przyczyną silnego stresu, który zwalnia hamulce trzymanych dotąd na wodzy fantazji na temat zabijania...
Z danych amerykańskiego Narodowego Centrum ds. Analizy Gw🤬townej Przestępczości wynika, że 90% sprawców wyjątkowo okrutnych zabójstw to mężczyźni, najczęściej przed 35. rokiem życia.

Oprac. Marcin Ogdowski
Na podstawie: Arkadiusz Czerwiński, Kacper Gradoń, Seryjni mordercy, Warszawa 2001, Wydawnictwo MUZA SA

It's Not You, It's Me

kesnall2013-08-23, 17:02
Podczas festiwalu SXSW nastąpiła premiera świetnego, dającego do myślenia, krótkiego filmu autorstwa Matta Spicera. Film o enigmatycznym tytule "To nie Ty, to ja" trwa zaledwie 10 minut, ale wartka akcja wciągnie Was jak odkurzacz paprochy, da do myślenia i sprzeda kopa, jeśli podobnie jak Gillian Jacobs tkwicie w toksycznym związku, a nie chcecie czy potraficie tego ostatecznie zakończyć, zanim dojdzie do... obejrzyjcie film



jest r🤬anie

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem