#eksperyment

Eksperyment Rosenhana

y................k • 2012-06-26, 15:59
"Zdrowy w chorym otoczeniu'' - tak brzmiał tytuł pracy prof. Rosenhana, opublikowanej w magazynie naukowym "Science''. Mowa w niej o ośmiu uczestnikach niebywałego dotąd eksperymentu, który po opublikowaniu nieźle wstrząsnął psychiatrią.

Prof. David Rosenhan był amerykańskim profesorem psychologii na Uniwersytecie Stanford i już w 1968 roku jako 40-latek zadał sobie pytanie, czy rzeczywiście istnieje różnica pomiędzy byciem ,,normalnym'' i kimś potocznie nazywanym ,,wariatem''. Aby poszukać odpowiedzi na to pytanie zorganizował on 4-letnie badania, które przeszły do historii psychologii, jako „Eksperyment Rosenhana”. W tej iście szerlokoholmskiej pracy towarzyszyło mu 7 osób (czterech mężczyzn i trzy kobiety): trzech psychologów, jeden lekarz pediatra, student psychologii, malarz i gospodyni domowa. Francuski filozof Michel Foucault po zakończeniu badań życzył Rosenhanowi ,,Nagrody Nobla za humor naukowy''...

Plan Rosenhana wydawał się w miarę prosty i miał odpowiedzieć na pytanie, jak długo psychiatria będzie potrzebowała aby orzec, że w przypadku tej ósemki ma do czynienia z ,,normalnymi'' ludźmi, którzy faktycznie nigdy wcześniej nie mieli żadnych form tzw. zaburzeń psychicznych. ,,To pytanie nie jest ani niepotrzebne, ani zwariowane'' napisze on później we wspomnianej publikacji. ,,Nawet jeżeli jesteśmy osobiście przekonani, że potrafimy rozgraniczyć, co jest normalne, a co nienormalne, to nie ma na to przekonywujących dowodów.''

Co prawda Księga Diagnostyczna (DSM) Zjednoczenia Psychiatrów Amerykańskich dzieli pacjentów na kategorie według symptomów, co ma umożliwić odróżnienie osoby zdrowej od ,,chorej psychicznie'', ale w Rosenhanie pojawiło i umocniło się zwątpienie w sens tak stawianych diagnoz. Stwierdził on, że ,,choroba psychiczna'' nie jest diagnozowana na bazie obiektywnych symptomów, a na subiektywnym postrzeganiu ,,pacjenta'' przez obserwującego lekarza. Wierzył, że do rozjaśnienia problemu przyczyni się właśnie jego eksperyment, w którym sprawdzone będzie, czy ludzie nigdy nie cierpiący na żadne ,,choroby psychiczne'' zostaną w szpitalu rozpoznane, jako zdrowe i jeśli tak, to na jakiej zasadzie to się odbędzie.

Przygotowania do eksperymentu

wyglądały zawsze tak samo: pan profesor oraz współuczestnicy projektu przez kilka dni nie myli zębów, panowie się nie golili, następnie pseudopacjenci ubierali się w nieco przybrudzone ciuchy, pod fałszywym nazwiskiem umawiali telefonicznie z wybraną kliniką psychiatryczną i krótko po tym pojawiali się tam twierdząc podczas przyjęcia, że... słyszą głosy. Było to oczywiście nieprawdą, tak jak nieprawdziwe były podane przez nich nazwiska i zawody. Mało tego, nawet opisywane przez pseudopacjentów ,,głosy'' nie miały odniesienia do znanych w psychiatrii opisów, gdyż nie ma głosów ,,pustych'', ,próżnych'' i ,,głuchych'', jak to z premedytacją przedstawili uczestnicy eksperymentu w pierwszej rozmowie z lekarzem...

Po diagnozie, która w siedmiu przypadkach brzmiała ,,schizofrenia'', a w jednym ,,zespół depresyjno-maniakalny'', nasi ,,pacjenci'' zaczynali zachowywać się już tak, jak na co dzień w normalnym życiu, o głosach więcej nie wspominali, przestrzegali regulaminu, byli kooperatywni wobec lekarzy i personelu oraz mili i rzeczowi w swoich wypowiedziach. Ich zadaniem było przecież jak najszybsze przekonanie lekarzy i personelu szpitalnego o swoim zdrowiu psychicznym i wyjście z kliniki bez pomocy z zewnątrz.

Jak się szybko okazało ich wzorowe zachowanie nie zmieniło niestety postaci rzeczy, a raz wypowiedziana diagnoza okazała się już nieodłączną i stygmatyzującą etykietą pacjenta. Naukowcy z niepokojem obserwowali nagminnie pojawiającą się psychiczną i fizyczną brutalność personelu wobec hospitalizowanych. Eksperyment okazał się więc już w początkowej fazie bardzo niebezpieczny, przez co część jego uczestników poczuła wyraźny strach ,,przed pobiciem lub gw🤬tem''. W efekcie tych pierwszych doświadczeń do projektu dokooptowano prawnika, z którym ustalono plan ewentualnego działania na wypadek okaleczenia lub śmierci któregoś z uczestników eksperymentu i dopiero wtedy grupa ,,ruszyła'' na kolejne kliniki. Ogólnie eksperyment przeprowadzono w 12 szpitalach, po części tych starszych, o ściśle konwencjonalnym podejściu do ,,pacjenta'', a po części w nowoczesnych, nastawionych badawczo.

Nikogo nie rozpoznano, jako zdrowego

a pobyt w szpitalach psychiatrycznych trwał średnio blisko 3 tygodnie (od 7 do 52 dni). W czasie eksperymentu pseudopacjenci otrzymali 2100 różnych leków antypsychotycznych, które po kryjomu wypluwali; były to różne preparaty na za każdym razem te same objawy. Grupie badaczy aż niewiarygodny wydawał się fakt braku zainteresowania ze strony lekarzy i personelu, którzy ,,przechodzą koło człowieka, jakby go nie było''. Okazało się, że po raz wypowiedzianej diagnozie nikt już nie traktuje pacjenta, jak człowieka, a jego zachowania, jakie by nie były, będą już zawsze odbierane, jako symptom ,,choroby psychicznej''. Notatki na przykład, które początkowo nasi pseudopacjenci robili w tajemnicy i szmuglowali poza szpital, już po krótkim czasie mogły być czynione bez kamuflażu, gdyż ani lekarze, ani obsługa szpitala się tym nie interesowali. Z raportów szpitalnych wynikało później, że ciągłe prowadzenie notatek było jednym z symptomów choroby psychicznej.

Nie wyjdziesz, aż się nie przyznasz!

Rosenhan w swoim eksperymencie podkreśla szczególny problem władzy psychiatrii nad ,,pacjentem''. Zdiagnozowanie u pseudopacjentów (w jednej rozmowie!) ,,schizofrenii'' oznaczało nieuchronne zaszufladkowanie ich, utratę podstawowych praw i od tego momentu nie tylko każde ich (bądź co bądź normalne) zachowanie było interpretowane już, jako choroba, ale do diagnozy dopasowywany był cały ich życiorys! Jeden z uczestników eksperymentu odnotował pół żartem pół serio, że w klinice miał poczucie ,,bycia niewidzialnym'', gdyż statystycznie 71 proc. psychiatrów i 88 proc. sióstr i sanitariuszy w ogóle nie reagowało na proste pytania, które zadawał im w ciągu dnia, jako ,,pacjent'', a jeśli była jakakolwiek reakcja to wyglądało to tak, jak w poniższym przykładzie:

Pacjent: Przepraszam, panie doktorze... Mógłby mi pan powiedzieć, kiedy będę mógł skorzystać z możliwości spaceru w ogrodzie?

Lekarz: Dzień dobry Dave. Jak się pan dzisiaj czuje? (Lekarz odchodzi nie czekając na odpowiedź...)

Samo wyjście ze szpitala psychiatrycznego okazało się w każdym przypadku niemożliwe bez przyznania się ,,pacjenta'' do tego, że... jest chory. Dopiero po takim określeniu się nasi pseudopacjenci opuszczali szpitale. Dodajmy tylko, iż nie, jako ,,zdrowi'', ale ze zdiagnozowaną ,,schizofrenią w remisji'' (czyli zaleczoną na pewien czas)...

Wielkie oburzenie psychiatrii konwencjonalnej

jakie wybuchło po upublicznieniu badań Rosenhana przyniosło za sobą niespodziewanie drugą fazę eksperymentu, przy czym pierwsza jego część została odrzucona przez rozzłoszczonych psychiatrów, jako ,,wybrakowana metodycznie''. Dyrekcja jednego ze szpitali psychiatrycznych stwierdziła wtedy w debacie publicznej, że ,,w naszej klinice coś takiego nie mogłoby mieć miejsca'', na co Rosenhan odpowiedział eleganckim wyzwaniem na pojedynek obiecując, że na przestrzeni następnych 3 miesięcy wyśle tam swoich pseudopacjentów.

Trzy miesiące później, kiedy doszło do weryfikacji drugiej fazy „Eksperymentu Rosenhana'' okazało się, że wyzwany na pojedynek szpital ze 193 ogólnie przyjętych w tym czasie pacjentów określił 41, jako podejrzanych o bycie pseudopacjentami Rosenhana i kolejnych 42, jako zdemaskowanych pseudopacjentów. Tylko, że druga faza projektu prof. Rosenhana polegała na tym, jak się okazało, że... nikogo tam nie wysłał...

Źródło: eioba.pl/a/2asu/eksperyment-rosenhana-jak-latwo-zostac-schizofrenikiem

Eksperyment psychologiczny

Cavaran2012-05-02, 10:23

Exotic Jess i jacyś kolesie w kolejnym odcinku znanej serii.

Deprawacja sensoryczna

X................8 • 2012-04-07, 18:23
Może i nie sadystyczne, ale to dział dokumentalne więc żeby nie zaśmiecać poczekalni wrzucam tutaj.

CO, GDZIE I JAK?

Deprawacja sensoryczna to nic innego jak pozbawienie mózgu wszelkich bodźców z zewnątrz – wzrokowych , słuchowych, dotykowych, smakowych i zapachowych. Może on być pozbawiony uczucia temperatury i grawitacji przez zaurzeie w cieczy. Zostajesz tylko Ty i Twój mózg. Poprzez odizolowanie mózgu od świata zewnętrznego (wraz z wydłużaniem okresu izolacji) zaczyna on tworzyć „własne bodźce” – halucynacje. O ile krótkotrwała deprawacja sensoryczna działa relaksująco, to zbyt długa może prowadzić do depresji i zachowań aspołecznych.

BADANIA

Badania nad deprawacją sensoryczną rozpoczął kanadyjczyk Donald Hebb. Ale jako pierwszy zainteresował się tym zjawiskiem badacz hipnozy S. Ferenczi. W latach 60 badania przeprowadzano w zbiornikach izolacyjnych wymyślonych w 1954 roku przez Johna C. Lilly’ego.
Donald Hebb przeprowadził w 1949 roku (oczywiście na studentach) eksperyment nazwany ARTICHOKE (karczoch), polegający na tym, że przez 8 godzin dziennie nic nie robili. Leżeli w wygodnych łóżkach z oczyma przysłoniętymi półprzezroczystymi okularami (przepuszczały światło, lecz uniemożliwiały spostrzeganie kształtów) z przymocowanymi na rękach specjalnymi cylindrami (badany mógł poruszać ręką, lecz nie doznawał żadnych dotykowych wrażeń), z założonymi na uszy słuchawkami, w których stale było słychać brzęczenie. Warunki eksperymentu zezwalały jedynie na spożycie posiłku i wyjście do toalety. Tylko niewielu studentów mogło wytrzymać taką monotonię przez więcej niż dwa lub trzy dni. Górna granica wyniosła sześć dni. Badani chętnie słuchali czegokolwiek, co przerywało tę monotonną sytuację - nawet dziecięcego gaworzenia, którego unikaliby w normalnych warunkach. W końcu odczuwali nieodpartą chęć patrzenia, słyszenia, normalnej aktywności. Skarżyli się na niemożność logicznego myślenia, byli mniej sprawni w rozwiązywaniu prostych zadań i pojawiały się u nich omamy. Jeden widział szeregi żółtych ludzików w czarnych czapkach, inni maszerujące wiewiórki z workami na plecach lub prehistoryczne zwierzęta w dżungli. Sceny te opisywali jako podobne do filmów rysunkowych. Występowały również omamy czuciowe. Odczuwali np. jakby mieli dwa ciała, czuli oddzielanie się głowy od reszty ciała. Niektórzy badani podawali, że mieli wrażenie, iż ich umysł odłącza się od ciała i mogą obserwować samych siebie leżących nieruchomo na łóżku. Eksperyment Hebba uważany jest w tej dziedzinie za pionierski. Wiele ośrodków naukowych, zwłaszcza w Kanadzie i USA, podjęło później badania nad deprywacją sensoryczną. Miały one ogromne znaczenie praktyczne. Po zakończeniu doświadczeń uczestniczący w nich studenci przez wiele dni, a nawet tygodni nie mogli dojść do siebie. Ich losami zainteresowała się prasa. Na naukowców posypały się gromy, a służby wywiadowcze (przynajmniej oficjalnie) wycofały się z tych badań.
Szczególne zainteresowanie problematyką izolacji przejawia kosmonautyka. Powodzenie długotrwałych lotów kosmicznych z załogą ludzką w dużej mierze uzależnione jest od wyeliminowania deprywacji sensorycznej.
Najbardziej wyrafinowane badania nad deprywacją sensoryczną zapoczątkowano w Veterans Administration Hospital of Oklahoma City. Ograniczano w nich wszystkie rodzaje bodźców zmysłowych. Osoby badane, nagie, zaopatrzone tylko w maskę tlenową, zanurzone były w wodnym roztworze soli fizjologicznej o takim stężeniu, że całe ciało człowieka utrzymywało się tuż pod powierzchnią. Temperatura wody odpowiadała temperaturze ciała. Basen znajdował się w ciemności. Eksperymentator noktowizyjnie (w paśmie promieniowania podczerwonego) kontrolował zachowania uczestników eksperymentu. Taka sytuacja redukowała praktycznie do minimum nie tylko bodźce wzrokowe, słuchowe i dotykowe, ale także odczucia ciężaru i położenia przestrzennego własnego ciała. Poddający się eksperymentowi już po kilkudziesięciu minutach doznawali licznych halucynacji wzrokowych i słuchowych, mieli zaburzoną zdolność myślenia logicznego, tracili poczucie czasu i położenia własnego ciała. Przeżywali silny lęk, stopniowo pojawiały się u nich mimowolne skurcze i drgawki mięśniowe. W miarę upływu czasu coraz trudniej oddychali, a funkcje poszczególnych narządów wewnętrznych rozregulowywały się. Żaden z badanych nie był w stanie wytrzymać w takiej sytuacji dłużej niż 6 godzin. Po zakończeniu badania przez kilkanaście minut widzieli wszystko dwuwymiarowo, a poziom ich logicznego myślenia był znacznie obniżony.
Od dwudziestu paru lat prowadzi się badania kosmonautów w warunkach lotów orbitalnych. Stwierdzono, że deprywacja doznań grawitacyjnych, a także ograniczenie innych bodźców wywołuje u kosmonautów szereg efektów. Na przykład w czasie orbitowania Jegorowa i Fieokistowa jednemu z nich wydawało się, że znajduje się głową w dół, drugiemu, że głową w górę. Kiedy Jegorow siedząc w fotelu zamykał oczy, od razu doznawał uczucia obrotu do tyłu. Gdy tylko otwierał oczy, iluzja znikała.
Amerykański kosmonauta Grissom, odbywający lot w ramach programu “Merkury”, doznał w nieważkości zawrotów głowy. Wnętrze kabiny zaczęło mu wirować przed oczami z dużą szybkością, a on sam miał uczucie spadania w otchłań bez dna. Ponadto szybko rozwinęły się u niego symptomy “choroby morskiej”.
W przeważającej liczbie przypadków iluzje u kosmonautów przebywających w nieważkości dotyczą uczucia spadania lub zawieszenia głową w dół. Niekiedy doznania takie miały skrajnie silne natężenie. Towarzyszyły im: przerażenie, krzyki i bezładne miotanie się po kabinie. Jeden z kosmonautów opisuje swoje doznania:
(...) Przed startem byłem spokojny, mogłem spokojnie rozmawiać. Od pierwszych sekund nieważkości poczułem, że spadam w dół. Wydawało się, że wszystko wokół się wali. Ściany kabiny, grożąc zgnieceniem, zbliżały się do mnie. Następnie zaczęły się wydłużać, uciekając na wielką odległość. Ogarnęło mnie skrajne przerażenie. Nie rozumiałem, co wokół się dzieje. Nagle poczułem, jakby coś uderzyło mnie w głowę. Moje ciało z olbrzymią szybkością zaczęło krążyć po kabinie. Nie mogłem się niczego uchwycić. Obraz kabiny migotał i wirował. Cały czas oczekiwałem straszliwego uderzenia w ciało na skutek upadku. Gdy później oglądałem na taśmie filmowej samego siebie, widziałem przerażenie na swojej twarzy, podczas gdy ciało nieruchomo wisiało w kabinie.
Dezorientacji przestrzennej może doznać każdy, chodząc w gęstej mgle. Lotnicy znają uczucie utraty orientacji co do położenia statku powietrznego względem Ziemi podczas lotów bez jej widoczności. Sam przeżywałem to zjawisko, wykonując szybowcowe loty w chmurach. Miałem np. wyraźne uczucie krążenia w lewo, podczas gdy przyrządy wskazywały na obrót w przeciwnym kierunku. Wylatując z chmury każdorazowo stwierdzałem, że to przyrządy miały rację, a nie mój błędnik. Piloci samolotowi w trakcie długotrwałych nocnych lotów tracą często poczucie położenia własnego ciała względem ziemi i za punkt odniesienia przyjmują kabinę. Wydaje im się, że lecą prawidłowo, gdy w rzeczywistości lot odbywa się głową w dół. Nie reagują na wskazania przyrządów, co może się zakończyć katastrofą.
Deprawacji sensorycznej doświadczali także żołnierze w Wietnamie. Kiedy lecąc śmigłowcem zasypiali, a jedynym dźwiękiem jaki słyszeli były uderzenia śmigieł wpadali w stan podobny do stanu hipnozy.
Osobiście zauważyłem i przeżyłem, że coś takiego jest możliwe podczas słuchania Death metalu – utwory z podwójną stopą, włączone na max w słuchawkach, leżąc nieruchomo w ciemnym pokoju.


eksperyment ARTICHOKE

KOMORA

W 1954 r. skonstruował specjalny zbiornik, wypełniany ciepłą wodą. Ponieważ miała ona temperaturę ludzkiego ciała, uczestnik eksperymentu doświadczał wrażenia unoszenia w pustce. Wrażenie odcięcia od świata nie było jednak pełne – poddawane deprywacji osoby musiały nosić maskę do oddychania pod wodą (nieustanne syczenie i bulgotanie przepływającego przez nią powietrza zakłócało ciszę), a w ich ciało wrzynały się paski uprzęży, zapobiegającej opadnięciu na dno zbiornika.
Lilly chciał sprawdzić, czy odcięcie mózgu od wszelkich bodźców zewnętrznych spowoduje jego „wyłączenie”. Taką tezę głosili zwolennicy behawiorystycznego nurtu w ówczesnej psychologii. Okazało się jednak, że ludzki umysł może funkcjonować w sensorycznej próżni – tyle że niezbyt sprawnie. Uczestniczący w doświadczeniach ochotnicy opowiadali o poczuciu nierzeczywistości i przerażającej utracie samoświadomości. Nie wiedzieli, gdzie są, kim są i co się z nimi dzieje. Nie mogli się skoncentrować, a u niektórych dochodziło nawet do zaburzeń psychicznych, które utrzymywały się tygodniami (podobnie jak u studentów z projektu ARTICHOKE). Nikt nie wytrzymał w zbiorniku dłużej niż trzy godziny.
Ile było w tym naukowej prawdy? Nie wiadomo. Lilly założył firmę, która pierwsza zaczęła produkować komercyjne zbiorniki do deprywacji, reklamowane jako znakomity sposób na relaks. „Późniejsze badania nie potwierdziły występowania dramatycznych zmian w stanie świadomości” – pisze prof. Andrzej Kokoszka z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w książce „States of Consciousness”. Długotrwała deprywacja sensoryczna z pewnością prowadzi do problemów z koncentracją, a te z kolei wywołują dalsze objawy, takie jak zanik logicznego myślenia, zaburzenie poczucia czasu i większa skłonność do fantazjowania czy „snów na jawie”.


Zdjęcia przykładowych komór do deprawacji.

DLACZEGO?

Co się dzieje z mózgiem odciętym od dopływu bodźców? W normalnych warunkach jest on cały czas zajęty filtrowaniem informacji. W czasie jednej sekundy wszystkie receptory znajdujące się w naszym ciele odbierają gigantyczną ilość danych – sięgającą być może nawet ekwiwalentu 100 miliardów bitów (czyli ok. 2650 egzemplarzy Biblii Tysiąclecia!). Jednak ludzka świadomość może poradzić sobie ze strumieniem danych rzędu zaledwie stu bitów na sekundę – uważa prof. Andrzej Wróbel, neurofizjolog z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN.
„Dlatego umieszczenie człowieka w komorze deprywacyjnej i odcięcie go od zalewu bodźców wprawia mózg w stan szoku. Nie wie, czym ma się zająć” – mówi dr Mariusz Makowski, psycholog z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Jego zdaniem mózg reaguje wówczas jak ryba wyciągnięta z wody. Z początku zachowuje się tak, jakby nic się nie stało, ale napotyka próżnię. Wówczas zaczyna sam sobie wytwarzać różne symulacje tego, co powinno do niego docierać. Dlatego osoby poddane deprywacji sensorycznej czują swędzenie, mrowienie w kończynach, uczucie lodowatego zimna lub wielkiego gorąca. Potem pojawiają się halucynacje wzrokowe i słuchowe, następuje derealizacja (utrata poczucia ciała oraz czasu i przestrzeni).

NIE TAKIE HALUNY STRASZNE JAK…

Owszem, deprawacja może powodować halucynacje, ale sytuacja wygląda inaczej, jeśli zaaplikujemy sobie niewielką dawkę deprywacji. Eksperymenty wykazały, że godzinne pławienie się w ciszy i ciemności działa przede wszystkim relaksująco. Prof. Thomas E. Taylor z Texas A & M University dowiódł nawet, że w takim stanie mózg może łatwiej przyswajać nowe informacje. Uczestnicy jego badań spędzili kilkanaście 70-minutowych sesji w komorze deprywacyjnej, słuchając nagrań z nieznaną im wcześniej treścią. W porównaniu z grupą kontrolną, która leżała tyle samo czasu na sofie w ciemnym pokoju, ich zdolność zapamiętywania, kojarzenia oraz składania faktów w większą całość była znacznie lepsza. Zapis elektroencefalograficzny (EEG) wykazał, że u osób poddanych deprywacji pojawia się znacznie więcej korowych fal theta (o częstotliwości 4–7 Hz). Zdaniem części uczonych mają one silny związek z procesami uczenia się (a konkretnie – konsolidacją śladów pamięciowych, czyli engramów).
Z kolei Sven-Ake Bood ze szwedzkiego Karlstads Universitet badał wpływ deprywacji na samopoczucie osób cierpiących z powodu stanów lękowych, przewlekłego stresu, depresji i fibromialgii (schorzenia charakteryzującego się m.in. bólami stawów). Okazało się, że wystarczyło zaledwie 12 sesji, by u pacjentów zaczęły ustępować przykre dolegliwości.
Nic dziwnego, że zbiorniki relaksacyjne są dziś sprzedawane przez wiele firm jako element komercyjnego salonu spa, a nawet wyposażenie domowej łazienki. Nie jest już potrzebna maska ani uprząż – komory wypełnia się ciepłym roztworem soli, w którym ciało swobodnie się unosi. Producenci ostrzegają, że przez pierwsze 40 minut można doświadczyć swędzenia i innych sensacji związanych z dostosowywaniem się mózgu do nowej sytuacji, ale potem czeka nas już ponoć tylko czysty relaks. Oczywiście o ile nie zaśniemy w tej wannie, bo przebudzenie po kilku godzinach mogłoby być jednak przykre...

Lekcja chemii

Pener2012-03-23, 16:31
szalony wykładowca

Eksperyment

Pener2011-10-20, 5:47
Zdjęcie z lewej zrobione przed rozpoczęciem eksperymentu.

Pan Drew Manning, osobisty trener, przez pięć miesięcy wp🤬lał wszystko na co miał ochotę. Jadł białe pieczywo, czipsy, mrożone obiady, żarcie z fast foodów i zapijał słodkimi napojami.
Udało mu się przytyć ~35kg, swój eksperyment nazwał Fit 2 Fat 2 Fit, teraz ma zamiar z powrotem wrócić do formy.
Dlaczego to zrobił?
Chciał zobaczyć jak to jest być grubym

A ja czasami wstrzymuje sikanie, bo nie chce mi się wstawać do kibla
(Stanford Prision Experiment - SPE). Jego celem miało być zbadanie wpływu życia więziennego na psychikę normalnych, nie mających do tej pory z więziennictwem nic wspólnego ludzi/studentów. Przedsięwzięciem kierowała grupa wykładowców tamtejszego uniwersytetu:
Curtis Banks
,
Craig Haney

oraz Philip Zimbardo (jako przewodniczący)


Informacja o poszukiwaniach 24 osób, chętnych do wzięcia udziału w eksperymencie pojawiła się lokalnej gazecie.

Za dzień uczestnictwa (całe badanie miało potrwać dwa tygodnie) oferowano 15 $. Zgłosiło się ponad 70 chętnych (w innym źródle 100), których przebadano pod kątem kryminalnej przeszłości, problemów zdrowotnych i psychicznych.Wybrano 24 studentów z Kanady i USA, nieznających się nawzajem. Byli to przeciętni, zdrowi, młodzi ludzie, uczęszczający do różnych amerykańskich college'ów. Większość pochodziła z klasy średniej. Oceniono ich jako najbardziej odpornych (emocjonalnie i fizycznie), dojrzałych, wykazujących najmniejsze skłonności do zachowań antyspołecznych. Żaden z nich nie wszedł w konflikt z prawem, nie miał zaburzeń emocjonalnych, nie był osobą niepełnosprawną, nie miał niskiego poziomu intelektualnego bądź trudnej sytuacji materialnej.
Na potrzeby eksperymentu przerobiono piwnice Wydziału Psychologii Uniwersytetu Stanford tak, aby upodobnić je do prawdziwego więzienia. Sugerowano się przy tym opiniami byłych więźniów, członków personelu więziennego. W trzech salach wymieniono drzwi na stalowe kraty, aby bardziej przypominały cele (1,85m x 2,75m). Jedynymi meblami w nich były prycze do spania - po trzy w każdej celi. Mała szafa wbudowana w ścianę służyła jako karcer - było to ciemne i bardzo małe pomieszczenie (61cm x 61cm x 214cm) Końce 9-metrowego korytarza, stanowiącego „główny dziedziniec” zabito deskami. Urządzono również trzy inne pomieszczenia: przebieralnię dla strażników, pokój wartownika oraz biuro dyrektora więzienia.

Przełożonym obiektu został sam Zimbardo, co jak sam później stwierdził: „było poważnym błędem w założeniach” i zaangażowało go zbyt emocjonalnie w eksperyment.
O podziale na strażników i więźniów miał zadecydować rzut monetą. Większość pytanych wyjawiała, że woleliby być więźniami.
Dzień przed eksperymentem uczestnicy wypełnili testy osobowości w celu określenia swoich dyspozycji. Wykorzystano skalę F (miara osobowości autorytarnej: Adorno, Frenkel-Brunswick, Levinson i Sanford) i Skalę Makiawelizmu (Christie i Oels). Aby wykryć ewentualne zaburzenia osobowości, posłużono się Skalą Osobowości Comreya. Jej podskale dotyczą ufności, skrupulatności, konformizmu i aktywności życiowej, równowagi psychicznej, ekstrawersji, męskości oraz empatii. W żadnej z nich nie stwierdzono różnic pomiędzy wynikami więźniów i strażników.
Pierwszy dzień eksperymentu (sierpniowa niedziela) zaczął sie nietypowo. Pod domy studentów-więźniów zajechały radiowozy współpracującej z eksperymentatorami policją z Palo Alto (stan Kalifornia). "Zaaresztowali" oni bez uprzedzenia uczestników doświadczenia.

Policjant przedstawiał każdemu z nich zarzut włamania lub napadu z bronią w ręku. Następnie zakuwano ich w kajdanki, rewidowano - często na oczach sąsiadów - i przewożono na posterunek. Tam zdejmowano im odciski palców, zakładano kartoteki. Z zawiązanymi oczyma, w stanie lekkiego szoku spowodowanego aresztowaniem przez policję, "więźniowie" zostali zawiezieni do "Więzienia Hrabstwa Stanford". Skazańcy byli wprowadzani pojedynczo, witani przez naczelnika i informowani przez niego o powadze swoich wykroczeń i swoim nowym statusie więźniów. Tam więźniowie musieli się rozebrać, poddać odwszeniu (preparat rozpylano dezodorantem w sprayu), a następnie przez chwilę stali nago na dziedzińcu więziennym (czyli w piwnicznym korytarzu).



Potem robiono im zdjęcie policyjne, umieszczano w celach i kazano zachowywać milczenie. Później więźniowie dostali uniformy. Ich główną część stanowiła suknia lub długa koszula, które skazańcy nosili przez cały czas, nie mając nic pod spodem. Z tyłu i przodu koszuli umieszczony był więzienny numer identyfikacyjny. Na prawej kostce każdego więźnia umieszczono ciężki łańcuch, zamknięty na kłódkę i podobnie jak sukienka, noszony przez cały czas. Obuwie stanowiły gumowe sandały, a każdy więzień zobowiązany był nosić na głowie czapkę zrobioną z damskiej pończochy.




Ponadto poinformowano więźniów, że będą dostawać minimalne racje żywieniowe oraz że mogą oni mieć ograniczone prawa obywatelskie.

Cytat:

Powinno być jasne, że staraliśmy się wykreować funkcjonalną symulację więzienia, a nie dosłowne więzienie. Prawdziwi więźniowie nie noszą sukienek, ale czują się upokorzeni i niemęscy. Naszym celem było szybkie wywołanie tego efektu poprzez założenie mężczyznom sukienek na gołe ciało. Po założeniu uniformów, część więźniów faktycznie zaczęła inaczej chodzić i siadać -- bardziej jak kobiety.



Strażnikom powiedziano, że ich zadaniem jest "utrzymywanie porządku w więzieniu". Uprzedzono ich, że będą musieli radzić sobie z nieprzewidzianymi wypadkami (np. próbami ucieczki). Sądzili, że eksperymentatorzy są przede wszystkim zainteresowani badaniem zachowań aresztantów. Celowo udzielono im jedynie ogólnych wskazówek, aby ich działania odzwierciedlały autentyczne reakcje w sztucznym więzieniu. Eksperymentatorzy stanowczo zabronili jedynie wymierzania kar cielesnych i stosowania przemocy fizycznej wobec aresztantów.
Strażnicy byli ubrani w koszule i spodnie koloru khaki, mieli gwizdki i policyjne pałki oraz lustrzane okulary przeciwsłoneczne uniemożliwiające kontakt wzrokowy.


Niektóre z 16 reguł, panujących w owym więzieniu:
Cytat:

- reguła pierwsza: więźniowie muszą zachować milczenie podczas odpoczynku, a także po zgaszeniu świateł, w czasie posiłków i zawsze wtedy, gdy znajdują się poza dziedzińcem więziennym.
- reguła druga: więźniowie muszą jeść w czasie przeznaczonym na posiłki i tylko wtedy.
- reguła trzecia: więźniom nie wolno psuć, brudzić, ani uszkadzać ścian, sufitów, okien, drzwi lub innych rzeczy będących własnością więzienia.
(..)
- reguła siódma: więzień zwracający się do innego więźnia może wymienić tylko jego numer identyfikacyjny.
- reguła ósma: więźniowie zwracający się do strażników muszą tytułować ich "Panie funkcjonariuszu"
(..)
- reguła szesnasta: niepodporządkowanie się którejkolwiek z powyższych reguł może pociągnąć za sobą karę



W więzieniu było dziewięciu strażników i dziewięciu więźniów. Strażnicy pracowali w systemie trzech ośmiogodzinnych zmian, podczas gdy w każdej z cel było po trzech więźniów. Pozostali strażnicy i więźniowie z grupy 24 ochotników czekali w gotowości, na wypadek gdyby byli potrzebni.
Więźniowie musieli zwracać się do strażników formułą „Panie oficerze penitencjarny”, a do siebie jedynie po numerze identyfikacyjnym. Aby utrwalić je w ich pamięci, strażnicy organizowali kilkakrotnie w ciągu każdej zmiany „odliczania”. Początkowo więźniowie nie traktowali ich poważnie, manifestując przy tym chętnie swoją niezależność. Strażnicy nie byli jeszcze zdolni zmusić ich do posłuszeństwa.[quote]

W zaskakująco krótkim czasie grupa normalnych, zdrowych, amerykańskich studentów przeistoczyła się w strażników więziennych, którzy zdawali się czerpać przyjemność ze znieważania, grożenia, poniżania i traktowania w nieludzki sposób swych rówieśników, którym losowo przydzielono rolę "więźniów". Mimo wyraźnego zakazu stosowania siły fizycznej, często dochodziło do aktów agresji (w szczególności ze strony strażników). Więźniowie - choć mieli całkowitą swobodę wyboru zachowań - stali się bierni i zależni, wystąpiła u nich również depresja, poczucie bezradności oraz obniżenie poczucia własnej wartości. Popularną formą karania były pompki. Pozornie niegroźne, stały się z czasem metodą poniżania więźniów (zwłaszcza, kiedy strażnik stawiał nogę na odbywającym karę, albo kazał na nim siadać innemu więźniowi).


Drugiego dnia eksperymentu wybuchł bunt. Więźniowie zabarykadowali się w celach, zdjęli czepki i zerwali numery identyfikacyjne. Zaczęli drwić ze strażników. Ci wezwali do pomocy inną zmianę i razem potraktowali skazańców dwutlenkiem węgla z gaśnicy. Zszokowani więźniowie zostali rozebrani, ich łóżka wyprowadzono na korytarz, a inicjatorów buntu zamknięto w izolatkach. Innych zmuszono do robienia pompek, odmówiono im posiłków i poduszek.




Strażnicy wyciągnęli wnioski z minionych zdarzeń i zgodnie z sugestią jednego z nich, postanowili „podejść więźniów psychologicznie a nie fizycznie”. W tym celu stworzono specjalną „celę uprzywilejowanych”, w której znalazły się łóżka, lepsze posiłki (spożywane w obecności pozostałych, którym tymczasowo zakazano jeść) i odebrane uprzednio ubrania. Ponadto uprzywilejowani mogli myć zęby i brać kąpiele.
Po połowie dnia „uprzywilejowanych” wysłano z powrotem do zwykłych cel, a na ich miejsce wprowadzono niektórych z inicjatorów buntu. Więźniowie poczuli się zdezorientowani. Pojawiły się spekulacje o współpracy „uprzywilejowanych” ze strażnikami. Relacje w poszczególnych grupach zupełnie się zmieniły. Strażnicy zjednoczyli się w obliczu zagrożenia, solidarność więźniów uległa skruszeniu.
Strażnicy zaczęli traktować więźniów znacznie surowiej. Możliwość wyjścia do toalety zależała od ich humoru. Po godzinie 22 więźniowie korzystali z wiader pozostawionych w celach, których czasem nie pozwalano im opróżniać. Strażnicy wykazywali się szczególną bezwzględnością po zmroku, myśląc, że nie są obserwowani przez badaczy.

Po 36 godzinach eksperymentu więzień o numerze 8612 zaczął wykazywać szereg niepokojących objawów. Na zmianę zachowywał się agresywnie i wybuchał płaczem, miał „zdezorganizowany sposób myślenia”. Strażnicy i naukowcy podejrzewali go o próbę oszustwa. Badający go specjalista zaproponował mu bycie informatorem w zamian za łagodniejsze traktowanie przez strażników. 8612 miał przemyśleć tę propozycję.
Podczas następnego odliczania więzień powiedział do pozostałych: „nie możecie stąd wyjść, nie da się przerwać eksperymentu”. Później stracił nad sobą panowanie: krzyczał i przeklinał. Dopiero wtedy badacze postanowili go wypuścić. Wśród więźniów umocniło się przekonanie, że to nie eksperyment, tylko prawdziwe więzienie.



Następnym ważnym problemem, z którym eksperymentatorzy musieli się uporać, były pogłoski o rzekomej wielkiej ucieczce. Jeden ze strażników przypadkiem podsłuchał jak więźniowie rozmawiają o ucieczce, która miałaby miejsce natychmiast po odwiedzinach. Opracowano plan, który polegał na rozebraniu więźniów po wyjściu wizytujących, przywołaniu większej ilości strażników, zakuciu wszystkich więźniów razem, nałożeniu im na głowę worków i przetransportowaniu ich do magazynu na piątym piętrze, gdzie mieliby przeczekać spodziewane włamanie. Ostatecznie rzekome włamanie do więzienia okazało się być tylko plotką. Swoją frustrację, wywołaną zmarnowaniem całego dnia na zabezpieczenie więzienia, personel wyładował na więźniach. Strażnicy ponownie bardzo wyraźnie zwiększyli natężenie prześladowań, wzmogły się upokorzenia. Więźniowie musieli wykonywać upodlające, powtarzające się prace, takie jak czyszczenie muszli toaletowych gołymi rękami. Strażnicy zmuszali więźniów do robienia pompek, pajacyków, cokolwiek tylko przyszło im do głów.

W pewnym momencie trwania eksperymentu, więzień nr 819 poprosił o natychmiastowe spotkanie z lekarzem. Odmawiał przy tym przyjmowania posiłków.
Cytat:

Gdy z nami rozmawiał, załamał się i zaczął histerycznie płakać, podobnie jak dwaj inni chłopcy, których uwolniliśmy wcześniej. Zdjąłem łańcuch z jego nóg, czapkę z jego głowy i powiedziałem, by poszedł odpocząć w pomieszczeniu przylegającym do podwórza więziennego. Powiedziałem, że przyniosę mu jedzenie, a potem odwiedzimy lekarza.


Równocześnie jeden ze strażników ustawił pozostałych więźniów w szeregu i kazał im głośno powtarzać: „więzień nr 819 jest złym więźniem. Przez to, co zrobił więzień nr 819 w mojej celi jest bałagan, Panie Władzo”. Zgromadzeni wykrzyczeli to kilkakrotnie. Gdy dotarło to do uszu więźnia nr 819, załamał się po raz kolejny. Płakał niczym chłopiec. Mimo że był chory, chciał wrócić i udowodnić, że nie jest złym więźniem.
Cytat:

Wtedy powiedziałem "Słuchaj, nie jesteś nr 819. Jesteś [jego imię], a ja nazywam się dr Zimbardo. Jestem psychologiem, nie dyrektorem więzienia, a to nie jest prawdziwe więzienie. To tylko eksperyment, a to są studenci, a nie więźniowie, tak jak ty. Chodźmy."

Momentalnie przestał płakać, popatrzył na mnie jak małe dziecko obudzone z koszmaru i odpowiedział: "Dobrze, chodźmy".




Następnego dnia część więźniów stanęła przed komisją, która miała rozważyć ich warunkowe zwolnienie. Na jej czele stanął wspomniany wcześniej eks-więzień i konsultant grupy Zimbardo. Większość więźniów gotowa byłaby zrezygnować z należnych im pieniędzy w zamian za natychmiastowe zwolnienie. Złożone przez nich wnioski o wypuszczenie miały zostać rozpatrzone w bliżej nieokreślonym terminie, na co więźniowie (nie czujący się już zupełnie jak uczestnicy eksperymentu) milcząco wyrazili zgodę.

Eksperyment zakończono już szóstego dnia z dwóch powodów. Strażnicy zaczęli dopuszczać się coraz bardziej gorszących praktyk, m.in. zmuszając więźniów do odgrywania aktów homoseksualnych. Ponadto, Christiana Maslach, młoda pani doktor ze Stanfordu i późniejsza żona Zimbardo, stanowczo sprzeciwiła się eksperymentowi, po tym jak przeanalizowała jego zgubny wpływ na psychikę więźniów. Była to pierwsza osoba, która zanegowała moralną stronę eksperymentu.

Typy strażników
Wśród strażników można było wyróżnić trzy podstawowe typy zachowań. Pierwsza grupa była surowa, choć sprawiedliwa. Strażnicy z drugiej grupy starali się nie krzywdzić więźniów i udzielać im „drobne przysługi”. Pozostali natomiast znajdowali satysfakcję w znęcaniu się nad skazańcami, mimo że żaden test osobowości nie wykazywał u nich takich tendencji. Wszystkich strażników łączyło jedno: nie odmawiali wykonania żadnego rozkazu. Najbardziej znienawidzony z nich zyskał sobie miano Johna Wayne’a, ze względu na nieugiętość i bezwzględność.

Zachowanie więźniów
Więźniowie radzili sobie na różne sposoby z atmosferą podległości i poniżenia. Początkowo niektórzy z nich przeciwstawiali się i bili ze strażnikami. Czterech więźniów zareagowało załamaniem emocjonalnym, u jednego stres spowodował wysypkę psychosomatyczną. Część stała się „dobrymi więźniami”, którzy wykonywali wszystkie rozkazy strażników. Więźniowie jako grupa zostali całkowicie rozproszeni i zdominowani przez strażników.
Komentarz byłego więźnia nr 416 (2 miesiące po zakończeniu eksperymentu): "Zacząłem mieć poczucie, że tracę tożsamość. Tożsamość osoby, którą nazywałem "Clay", osoby, która kazała mi iść do tego miejsca, osoby, która dała się w tym więzieniu zamknąć – bo to było dla mnie więzienie, i nadal jest. Nie uważam, że to eksperyment ani symulacja, bo to po prostu więzienie prowadzone przez psychologów zamiast przez państwo. Zacząłem mieć poczucie, że osoba, którą byłem i która kazała mi iść do więzienia, była mi obca – obca tak bardzo, że w końcu stałem się 416. Naprawdę byłem swoim numerem"


Cele eksperymentu wg Zimbardo:
1. Skonfrontowanie tezy o radykalnej zmianie zachowania (skłonności do ogromnego okrucieństwa) zwyczajnych ludzi, kiedy stają się anonimowi i mogą traktować innych przedmiotowo.
2. Zbadanie wpływu otoczenia, autorytetu, solidarności grupowej oraz konkretnej sytuacji na działania jednostek

Wnioski Zimbardo:
Ludzie zdrowi psychicznie w specyficznych warunkach wcielają się w role oprawców i ofiar. Powodów takich zachowań upatruje on nie w zaburzeniach ludzkiej psychiki, lecz we wpływie otoczenia na jednostkę. Przez następne lata uczestnicy byli obserwowani – eksperyment nie wpłynął negatywnie na ich życie. Było to spowodowane tym, że zostali poddani terapii, na której dokładnie im wytłumaczono, czego byli uczestnikami i świadkami. Jednostki wyselekcjonowane do eksperymentu były w pełni zdrowe psychicznie, a eksperyment odbył się w jednym miejscu, dzięki czemu badani po jego zakończeniu wyszli ze swoich ról, zdjęli mundury i wrócili do normalnego życia. Starania eksperymentatorów sprawiły, że nie czuli oni winy ani wstydu.
Jednym z wniosków było też spostrzeżenie, że odgrywanie ról społecznych może wpływać na kształtowanie się osobowości jednostki, w szczególności w sytuacji, gdy nie ma ona możliwości zrzucenia schematu roli, lub gdy rola społeczna nie pozwala jej na margines swobody postępowania. Zaplanowany na dwa tygodnie eksperyment przerwany został już po sześciu dniach ze względu na brutalne zachowania osób, które przyjęły role strażników.

Źródła:
niniwa2.cba.pl/zimbardo_szesc_dni_kacetu_wiezienny_eksperyment.htm
problem.republika.pl/ekswiezniowie.htm
pl.wikipedia.org/wiki/Eksperyment_wi%C4%99zienny
prisonexp.org/polski/
integratedsociopsychology.net/stanford_prison_experiment.html

PS. Przepraszam za 'nieaktywne' i przeskakujące gify ale tylko w takim formacie zdobyłem zdjęcia i nic nie mogłem z tym zrobić...To nie było celowe.

FOTO Eksperyment

W................a • 2011-04-17, 18:57
Mężczyzna zażywa różne narkotyki, a następnie maluje autoportret.

Kilka przykładów:


10mg Adderall


1/2 gram Cocaine


Psilocybin Mushrooms (2 caps onset)


Marijuana Resin


2 Pot Brownies

Reszta:
Kod:
http://bryanlewissaunders.org/drugs/