Bombardowanie w Bari 1943

Vercetti772013-02-01, 21:20
Cytat:

Niewygodna historia - Bari 1943
Data publikacji: 2009-03-09 20:07:34, autor: Getos
Niewygodna historia
BARI – 1943.12.02

Pod koniec 1943 roku Alianci stali twardo na ziemi włoskiej zepchnąwszy wcześniej Niemców na północ. W kwaterach dowódczych opracowywano plany operacji lądowania pod Anizo, które to lądowanie miało przyspieszyć kapitulację Niemiec we Włoszech. Niemcy nie byli jednak jeszcze „chłopcem do bicia” i już wkrótce ich lotnictwo miało pokazać przysłowiowy „pazur”.

Późnym popołudniem 02 grudnia 1943 roku z lotnisk Villaorba i Aniano znajdujących się niedaleko Mediolanu podniosło się do lotu 96 niemieckich bombowców Junkers Ju-88A należących do pułków lotnictwa bombowego KG54 i KG76. Czteromiejscowe średnie bombowce niemieckie dźwigały na swoich pokładach po 3,5 t bomb każdy, a ich celem było zbombardowanie portu w Bari. Miasto Bari liczące 250 000 mieszkańców i znajdujące się na samym południu Włoch było dla Aliantów ważnym portem przeładunkowym. Codziennie docierały tutaj tysiące ton zaopatrzenia dla 8. Armii brytyjskiej.

Kilkanaście minut po 19:00 bombowce niemieckie nadleciały nad port od strony Adriatyku. Dolatując do celu bombowce wypuściły setki sztuk pasków folii aluminiowej nazywanej przez Anglików „Windows”, a przez Niemców „Düppel”, nad którymi to paskami szerokie badania prowadził dla Niemców inż. Roosenstein. Paski zdały egzamin, gdyż zakłóciły pracę radarów Aliantów czyniąc blisko setkę bombowców niewidzialnymi. Zupełnie nie niepokojone przez obronę przeciwlotniczą i myśliwce wroga, bombowce nadleciały nad port. Szczęście sprzyjało bombardierom. Ich oczom ukazał się w pełni oświetlony port, a w nim blisko 30 statków głównie transportowych. Niemcy byli ogromnie zdziwieni faktem, że w tak późnych godzinach wieczornych światła portowe były zapalone idealnie wskazując cel bombardowania. Jak się miało później okazać, Alianci chcąc przyspieszyć i zakończyć rozładunek okrętów tego dnia zaryzykowali zapalenie świateł w porcie. Gdy o 19:30 pierwsze bomby spadły na port zaskoczeni Alianci zareagowali ur🤬amiając obronę przeciwlotniczą. Było już jednak za późno. Bombardowanie trwające jedynie 20 minut przyniosło Aliantom jak to określił w swoich wspomnieniach D. Eisenhower „największe straty, jakich dane nam było doznać w jednej akcji lotniczej podczas całej kampanii nad M. Śródziemnym i w Europie”.

Dziwnym jest fakt, że na temat tego bombardowania istnieje bardzo mało opracowań, a śmiało jego sukces można porównać do sukcesu nalotu na Pearl Harbour. Spadające na port bomby dokonały ogromnego spustoszenia. Trafione zostały 2 statki amunicyjne których wybuch spowodował rozlanie się w basenie portu wielkiej plamy ropy i jej zapłon. W ogniu zaczęły stawać kolejne statki. W wodzie ginęły dziesiątki ludzi na skutek utonięcia, bądź poparzonych zapaloną ropą. Obraz był przerażający. Dla 1 000 ludzi port Bari okazał się grobem. Obok dwóch statków amunicyjnych zniszczeniu uległo 14 innych jednostek, a kolejnych 7 zostało uszkodzonych. Ogółem Alianci stracili okręty o łącznej wyporności ponad 70 000 BRT, na pokładach których znajdowało się 39 000 t ładunku. Sam port na kilka tygodni został wyłączony z użytku wprowadzając w szeregach Aliantów dodatkowe kłopoty logistyczne.

Historia ta ma jednak jeszcze drugi, ponury i mało znany epizod. Otóż wielu rannych, którzy po bombardowaniu trafiali do szpitali uskarżało się na palenie oczu i skóry. Na powierzchni ich ciał zaczęły powstawać dziwne pęcherze. Medycy uważali, że jest to efekt zetknięcia się z zapaloną ropą i postępowali jak w przypadku poparzeń. Już po 12 godzinach od nalotu stan rannych stawał się opłakany, a w 18-tej godzinie od nalotu pierwszy ranny umarł w konwulsjach tracą wcześniej wzrok. Dopiero w tym momencie z dowództwa przyszedł do szpitali komunikat, że może to być efekt zetknięcia się z gazem bojowym zwanym iperytem (gaz musztardowy). Wówczas wielu rannych rzeczywiście przyznawało że będąc w wodzie wyczuwało zapach zbliżony do czosnku, czy musztardy. Medycy i żołnierze byli ogromnie zdziwieni. Pojawiało się wszędzie pytanie skąd wzięła się w porcie broń zakazana przez konwencje międzynarodowe? Czyżby użyły jej w czasie bombardowania niemieckie bombowce? Odpowiedź okazała się zaskakująca.

Gaz musztardowy trafił do portu na pokładzie amerykańskiego frachtowca S/S „John Harvey”. Amerykanie przywieźli ten gaz dla zabezpieczenia się, gdyż jak to powiedział D. Eisenhower „nie mieli pewności czy Niemcy nie zechcą użyć tej broni”. Ciężki gaz musztardowy znajdował się w 45,5 kg bombach pod pokładem frachtowca. Łącznie ładunek trujących bomb ważył 100 t. Na nieszczęście dla Aliantów okręt z niebezpiecznym ładunkiem został trafiony bombą już na samym początku nalotu. Okręt zabierając całą załogę poszedł na dno, a bomby uległy pęknięciu wypuszczając do wody trującą substancję. Na powierzchni zaczął tworzyć się trujący kożuch, który wsiąkał w ubrania ludzi dryfujących w wodach portu. Nawet dla tych co ratowali rozbitków gaz i nasiąknięte trucizną ubrania były niebezpieczne, czego przykładem jest historia statku „Bistera”. Podjął on z wody w Bari 30 rozbitków i ruszył z nimi do Tarentu, gdzie ranni mieli trafić do szpitala. Po kilkunastu godzinach od nalotu, docierając do Tarentu stan rannych był równie ciężki jak i załogi, która oślepiona oparami iperytu niemalże „po omacku” weszła do portu. Być może gdyby dowództwo nie zwlekało z ujawnieniem tajemnicy, straty na skutek zatrucia gazem musztardowym byłyby mniejsze. Tymczasem zatruciu uległo 617 osób, z czego 83 zmarły w ogromnym cierpieniu. Ostatnia ofiara iperytu umarła w miesiąc po bombardowaniu.

Historia nalotu na Bari jest historią przemilczaną i nawet W. Churchill pisząc o tym wydarzeniu poświęcił mu jedynie dwie linijki w swoim noblowskim dziele pt. „Druga wojna światowa”. Napisał on, że Niemcy dokonali „całkowicie zaskakującego ataku na nasze zatłoczone nabrzeże w Bari, gdzie przypadkowy pocisk trafił w statek z amunicją, której wybuch spowodował zatonięcie 16 innych jednostek i stratę 30 000 t ładunku”.
Czy nie jest to jednak za mało jak na takie wydarzenie? Czy Alianci pisząc historię jako zwycięzcy nie chcieli przypadkiem przemilczeć prawdy o tym nalocie? Dlaczego W. Churchill nie wspomniał o gazie, a D. Eisenhower skłamał pisząc, że „na szczęście wiatr wiał w kierunku morza i uchodzący gaz nie spowodował żadnych strat”. Wydarzenia z 02 grudnia 1943 roku powinny pozostać w naszej pamięci z dwóch powodów. Po pierwsze aby uczcić pamięć wszystkich ofiar tego nalotu i związanego z nim zatrucia iperytem. Drugim powodem jest fakt, że był to bez wątpienia jeden z większych sukcesów Niemców w tego typu operacjach bombowych.



prawda2.info/viewtopic.php?t=9855

Zbrodnia w Nalibokach

H................8 • 2013-02-01, 17:26


Swego czasu kontrowersje wzbudził film “Opór” (Defiance), oparty na książce Nechamy Tec “Defiance. The Bielski Partisans” (“Opór. Partyzanci Bielskiego”).

W filmie nie zobaczymy rzeczy najważniejszej. “Partyzanci” Tewje Bielskiego i Simchy Zorina są bowiem oskarżani o współudział w pacyfikacji Naliboków, dokonanej 8 maja 1943 r. przez zgrupowania sowieckie. Na ten temat dysponujemy już dość sporą literaturą (dokumentami, wspomnieniami, relacjami). Od lat toczy się też śledztwo w Instytucie Pamięci Narodowej. Twórcy filmu nie są tym jednak zainteresowani, więc największej “operacji wojskowej” nie zobaczymy, a szkoda, ponieważ przestaje to być historią, a jest tworzeniem szkodliwych mitów.



Banda Tuwii Bielskiego


Od 2001 r. Instytut Pamięci Narodowej – Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi prowadzi (na wniosek Kongresu Polonii Kanadyjskiej) śledztwo w sprawie zbrodni popełnionej przez partyzantkę sowiecką w Nalibokach. Pomimo że KPK załączył obszerną, bogatą dokumentację źródłową, śledztwo toczy się bardzo niemrawo. Według komunikatu IPN z 15 maja 2003 r., zbrodnię tę, jak też inne, popełnione na tym terenie “zakwalifikowano jako zbrodnie komunistyczne, będące jednocześnie zbrodniami przeciwko ludzkości, których karalność nie ulega przedawnieniu. Wskazać przy tym należy, iż są to jedynie najbardziej tragicznie przykłady. Wiele bowiem innych wsi i osad na terenie woj. nowogródzkiego było atakowanych przez partyzantów radzieckich”.

Warto zwrócić uwagę, że w corocznym sprawozdaniu prezesa IPN dla Sejmu (był nim wówczas prof. Leon Kieres) usunięto wszelkie informacje o udziale w tej zbrodni osób pochodzenia żydowskiego (zob. “Informacja o działalności Instytutu Pamięci Narodowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w okresie 1 lipca 2001 r. – 30 czerwca 2002 r. Warszawa, wrzesień 2002″ – www.ipn.gov.pl).

Wobec szybkiego wymierania bezpośrednich świadków (a także uczestników pacyfikacji) można założyć, że sprawa nigdy nie zakończy się wyjaśnieniem najważniejszych okoliczności, ustaleniem sprawców, a już z pewnością ich ukaraniem, choćby symbolicznym. Zostanie nam tylko film, którego bohater – jak James Bond – będzie dokonywać cudów w ekranowej walce z Niemcami.

Nieustanne pasmo zbrodni

Kresy Północno-Wschodnie, a szczególnie tereny, gdzie podczas okupacji niemieckiej operowała grupa braci Bielskich, czyli Puszcza Nalibocka, znajdowały się pod faktyczną okupacją partyzantki sowieckiej. Ludność polska tych ziem przechodziła niewyobrażalną gehennę. We wrześniu 1939 r. tereny te zajęli Sowieci w wyniku porozumienia z hitlerowskimi Niemcami.

Pierwsze represje i pacyfikacje ludności miały miejsce już od 17 września 1939 r., gdy komunistyczne bojówki (złożone głównie z mniejszości narodowych) atakowały i mordowały grupki polskich żołnierzy, ziemian, księży i urzędników. Był to proceder, który ogarnął całe Kresy. Zamordowano wówczas około 10 tys. ludzi, często w niezwykle okrutny sposób. Następnie była okupacja sowiecka. Do czerwca 1941 r. sowieccy komuniści (przy pomocy miejscowych kolaborantów, wśród których wymienia się także komunistów żydowskich) w kilku operacjach “deportowali” setki tysięcy ludzi na Sybir. Niezwykle dramatyczny był też początek wojny niemiecko-sowieckiej. NKWD pośpiesznie ewakuowało swe przeludnione więzienia i areszty, zabijając przy tym dziesiątki tysięcy więźniów.

Niemcy, jako nowy okupant, niejednokrotnie witani byli jako wybawcy, albowiem wydawało się, że już gorzej być nie może. A jednak było. Lata 1941-1944 to nie tylko okupacja niemiecka, z krwawymi pacyfikacjami, wywożeniem ludzi “na roboty” i rozstrzeliwaniem za każde nieposłuszeństwo wobec nowej władzy. Na to przecież nakładała się jeszcze “druga okupacja”, czyli działalność partyzantki sowieckiej oraz licznych, szczególnie w pierwszym okresie, pospolitych band rabunkowych.


Banda żydów operująca głównie w Nalibokach


Między Niemcami a Sowietami

W niezwykle trudnych warunkach rozwijała się na tych terenach polska konspiracja, głównie ZWZ-AK. W Puszczy Nalibockiej stacjonowało do 10 tys. sowieckich “partyzantów” (byli to głównie żołnierze sowieccy, którzy zostali za frontem w rozbitych jednostkach i nie poszli do niewoli). Sowieci szybko opanowali te masy, tworząc odgórnie struktury dowódcze i partyjne, zasilane politrukami zrzucanymi z samolotów. Ich celem głównym miała być partyzancka walka z Niemcami na zapleczu frontu. Jednostki te pozbawione były jednak większej wartości bojowej i w bezpośrednich starciach z doborowymi oddziałami niemieckimi nie miały szans. Stanowiły jednak śmiertelne zagrożenie dla partyzantki polskiej, którą zwalczały wszelkimi środkami (również drogą denuncjacji do Niemców). Tereny te bowiem traktowano już jako terytorium Związku Sowieckiego, na których “bandy białopolskie” były wrogiem numer jeden.

Na to wszystko nakładały się jeszcze grupy i grupki ludności żydowskiej, zbiegłej do lasów i puszcz, ukrywające się przed Niemcami. Nastawione były przede wszystkim na przetrwanie, tworząc tzw. obozy siemiejnyje, czyli rodzinne. I właśnie jedną z takich grup (zwaną “Jerozolimą”) zorganizowali w Puszczy Nalibockiej i dowodzili nią bracia Bielscy. Jej fenomen – liczebność i przetrwanie całej okupacji niemieckiej – opisała Nechama Tec i stało się to kanwą wspomnianego filmu.

Naliboki były w II RP uroczym kresowym miasteczkiem o wielowiekowej historii. Położone w powiecie stołpeckim, na skraju wielkiej i dzikiej Puszczy Nalibockiej, w pobliżu granicy II RP z Sowietami, żyło z dala od głównych wydarzeń. W 1939 r. liczyło ok. 3 tys. mieszkańców, wśród których ponad 90 procent było katolikami. W miasteczku żyło też 25 rodzin żydowskich. Okupacja sowiecka w latach 1939-1941 była wielkim dramatem. W ramach rugowania polskości Sowieci wywieźli z terenu powiatu stołpeckiego ponad 2 tys. ludzi, w tym część mieszkańców Naliboków.

Na terenie pobliskiej puszczy gromadzili się rozbitkowie z Czerwonej Armii, tam też chroniła się ludność żydowska. Żydzi utworzyli dwa duże “obozy rodzinne”. Pierwszym zawiadywali bracia Bielscy (Tewje, Asael, Zus i Aron). Schronili się w nim uciekinierzy z Naliboków i pobliskich miejscowości. W 1944 r. liczył on 941 osób, w tym sporo kobiet i dzieci. Tylko 162 osoby były uzbrojone. Obóz drugi, pod dowództwem Simchy Zorina, gromadził uciekinierów z gett. Liczył 562 osoby (w tym 73 uzbrojone).


Zbrodniarz Tuwia Bielski, przywódca najbardziej okrutnej bandy żydowskiej.


“Życie ludzkie straciło wszelką cenę”

Ich celu nie stanowiła bezpośrednia walka z Niemcami, najważniejsze było bowiem przeżycie wojny. Obozy były jednak podporządkowane sowieckiemu dowództwu i na jego żądanie musiały każdorazowo wydzielać kontyngent uzbrojonych mężczyzn “na akcje”. Sowieci nie tolerowali na tym terytorium żadnych “obcych” sił, o czym świadczy bezwzględne zwalczanie polskiej partyzantki. Żydom pozostawili jednak ogromną autonomię, pozwalając im utrzymywać w obozie nawet synagogę.
Dla polskiego podziemia sprawą najważniejszą było zapewnienie względnego bezpieczeństwa w terenie i ochrona ludności stale gnębionej przez pacyfikacje niemieckie, sowieckie oraz najazdy żydowskich i sowieckich “grup zaopatrzeniowych”.


Zbrodniarz żydowski Abba Kowner


Raporty Delegatury Rządu z tego okresu są wstrząsające:

“Zagadnienie bezpieczeństwa w ogóle nie istnieje a teren objęty partyzantką robi wrażenie “dzikich pól”. Życie ludzkie straciło wszelką cenę a doraźne egzekucje są powszechne na całym terenie. (…)
Teren, gdzie Niemcy nie docierają, a zwłaszcza Puszcza Nalibocka, jest siedliskiem przeważnie sowieckich oddziałów dywersyjnych. Są one dobrze uzbrojone w broń ręczną i maszynową, dowodzone przez oficerów sowieckich specjalnie wyszkolonych do walki partyzanckiej i podobno liczą ok. 10.000 ludzi. (…) Ludność miejscowa jest zmęczona i znękana ciągłymi rekwizycjami a często i rabunkiem odzieży, żywności i inwentarza.
Najbardziej dają się we znaki, zwłaszcza w odniesieniu do ludności polskiej tzw. oddziały rodzinne (siemiejnyje), składające się wyłącznie z Żydów i Żydówek w sile 2-ch batalionów”

(Raport Delegatury Rządu, AAN, 202/III-193, k. 131, 160).


Zbrodniarz żydowski Izrael Azenman


Konflikty rodziły się przede wszystkim na tle osławionych “akcji zaopatrzeniowych”. Strona polska uznawała istniejące status quo, usiłując doprowadzić do jakichś porozumień z Sowietami, aby uniknąć gehenny ludności cywilnej. Stawiała jednak zdecydowane warunki, wśród nich podkreślała zaś wybitnie negatywną rolę grup żydowskich, działających z niezwykłym okrucieństwem. Odbyło się więc kilka spotkań oficerów Okręgu Nowogródzkiego AK z dowódcami sowieckimi.

Już podczas pierwszego z nich, 8 czerwca 1943 r., strona polska zażądała, aby na akcje rekwizycyjne Sowieci nie wysyłali grup żydowskich:

“(…) nie wysyłanie Żydów na rekwizycje (ludność się skarży) samorzutnie chwyta za broń w swej obronie, bo ci się znęcają, gw🤬cą kobiety i małe dzieci (…), obrażają ludność, straszą późniejszą zemstą sowietów, nie mają miary w swej nieuzasadnionej złości i w rabunku”
(“Protokół spisany dn. 8 czerwca 43 r. przez Delegata Sztabu Głównego partyzantów polskich – Wschód – oraz Komendy Lenińskiej partyzanckiej brygady sowieckiej”. Archiwum WIH, III/32/10, k. 1).

Jedli, pili, gw🤬cili

Grupy żydowskie przeprowadzały bowiem te rekwizycje (zwane operacjami gospodarczymi) najbardziej bezwzględnie. Według jednego z raportów, obóz Bielskiego “zgromadził” “200 t ziemniaków, 3 t kapusty, 5 t buraków, 5 t zboża, 3 t mięsa i 1 t kiełbasy”. Z raportów sowieckiej partyzantki wynika, że nie było problemu z wyżywieniem, co więcej, rabunki prowadzono na tak wielką skalę, że istniał wprost nadmiar żywności, a “partyzanci” mogli dowolnie wybierać rodzaj jadła:

“Wyżywienie partyzantów jest bardzo dobre (…). Zawsze mają tłuszcze, mięso, mleko, jajka, kury itd. Odżywiają się jak żadne wojsko w czasie pokoju. Zapasów nie robią, ale jedzą cały czas bez końca”. Z kroniki jednej z brygad wynika, że “we wszelkich warunkach partyzant jadł bez ograniczeń. Duże spożycie mięsa źle odbijało się na zdrowiu niektórych partyzantów”.

Jeszcze długo po wojnie sowieccy partyzanci wspominali te czasy jak raj na ziemi:

“Po partyzancku mówiliśmy, jedz, ile się zmieści. To samo dotyczy mięsa. Do 1944 roku mięsem pogardzaliśmy. U nas była wyłącznie wieprzowina, cielęcina, baranina. (…) Wiele osób wzdycha teraz do tamtej kuchni”.

W powojennych wspomnieniach żydowscy “partyzanci” z tych obozów podkreślali męstwo i niezwykłe zasługi obozu Bielskiego. Na przykład Anatol Wertheim pisał:

“Na jego czele stało czterech braci Bielskich, synów młynarza spod Nowogródka. (…) Z czasem znalazło się w ich szeregach trzystu bojowników, których brawura stała się legendarna w całej Puszczy. Partyzanci z podziwem powtarzali opowieści o ich pomysłowych zasadzkach na Niemców, odważnych akcjach i o karach, jakie bracia Bielscy wymierzali kolaborantom”.

Niestety, żaden z nich nie podaje konkretów, nie można więc zweryfikować owej potężnej akcji antyniemieckiej…
O codziennym życiu i obyczajach panujących w tym obozie wiemy nie tylko z opowieści Nechamy Tec. Opisał je również czasowy zastępca Tewje Bielskiego, polski przedwojenny komunista Józef Marchwiński (który był żonaty z Żydówką o imieniu Ester i z tej racji został dołączony do obozu przez dowództwo sowieckie).

“Bielskich było czterech braci, chłopów rosłych i dorodnych i nic też dziwnego, że mieli powodzenie u niewiast w obozie. Byli to mołojcy do wypitki i miłości, nie mieli jednak ciągotek do wojaczki. Najstarszy z nich (dowódca obozu) Tewie Bielski zarządzał nie tylko wszystkimi Żydami w obozie, lecz dowodził również dość licznym i ślicznym “haremem” – niby król Saud w Arabii Saudyjskiej. W obozie, gdzie rodziny żydowskie kładły się często na spoczynek z pustymi żołądkami, gdzie matki przytulały do wyschniętych piersi głodne swoje dzieci, gdzie błagały o dodatkową łyżkę ciepłej strawy dla swoich maleństw – w tymże obozie kwitło inne życie, był też inny, bogaty świat!
Bielski i jego świta nie narzekali na złe warunki, na okupację. Posiadając złoto i kosztowności swoich ziomków, mogli prowadzić wystawny tryb życia. W ziemiankach braci Bielskich i najbliższego ich otoczenia, stoły uginały się od wytrawnych potraw i napojów, a liczne grono pięknych kobiet stale otaczało Tewie Bielskiego i jego trzech budrysów. Piękności te nie znały głodu i niedostatku. Były zawsze ślicznie ubrane a na ich rękach i szyjach lśniły blaskiem drogie klejnoty i kamienie, nie zbrukały też zbożną pracą swych białych rączek”.


Z racji zgromadzonych na prywatny użytek bogactw Tewje był surowo oceniany w raportach sowieckich:

“Bielski nie zajmował się pracą bojową, a spekulował w oddziałach. Brał od swoich partyzantów złoto na zakup broni i przywłaszczał je, a broni nie dawał”. On sam w swych powojennych wspomnieniach (wydanych w Palestynie w 1947 r.) podkreślał, że jego “Jerozolima” – “nigdy nie weszła do akcji z okupantem”.


Bandy prowadziły wesołe życie


U Simchy Zorina było bardzo… wesoło

Podobnie było w sąsiednim obozie Simchy Zorina. Wspomniany Wertheim opisywał to z wyraźną nostalgią:

“jedzenia było pod dostatkiem, a nawet gromadziły się zapasy. Jeszcze w dniu połączenia się z Armią Czerwoną wyciągnęliśmy z jeziora kilkaset zatopionych worków z mąką (…). Nadwyżki jedzenia posyłaliśmy nawet do Moskwy. Raz w tygodniu lądował na polowym lotnisku w puszczy samolot: przywoził gazety i materiały propagandowe, a zabierał z powrotem samogon, słoninę i kiełbasy naszego własnego wyrobu”.

Wystawne uczty i alkoholowe libacje zajmowały czas “partyzantom”. W ocenie Wertheima – “Z powodu pijaństwa wydarzały się w oddziałach nieodwracalne tragedie – zbrojne konflikty, strzelaniny…”. Jednak to było dla nich nieistotne:

“Najweselsze wizyty spędzałem z Zorinem. Nasz komendant był bardzo kochliwy, za moich czasów miał już drugą czy trzecią żonę w oddziale, ale uważał, że to wcale nie dosyć. Codziennie rano zasiadał do stołu w towarzystwie aktualnej żony Geni. Pod stołem stała przygotowana zawczasu kadź z samogonem, który Zorin czerpał filiżanką: wtedy pojawiała się kucharka sztabu Ethel i, głęboko patrząc szefowi w oczy, pytała go z przejęciem, czego sobie życzy na śniadanie. Zorin przesuwał czapkę w tył, drapał się przez chwilę w głowę i zamawiał zawsze takie samo “menu”: twarożek ze śmietanką na zakąskę, kawałeczek śledzia i kiełbasę naszego własnego wyrobu”.


Zbrodniarz żydowski Szolem Zorin


Broń służyła tym “partyzantom” nie tylko do przeprowadzania “operacji gospodarczych”. Gdy już dobrze pojedli i popili, korzystali jeszcze z innych uciech. Broń potrzebna im była przede wszystkim do terroryzowania okolicy, w poszukiwaniu nowych kobiet. To też bezwiednie ujawnił wspomniany Wertheim:

“[Zorin] po śniadaniu, jeżeli był w dobrym humorze i nie miał akurat nic lepszego do roboty, wzywał mnie do siebie i proponował: “Nu dawaj, naczalnik sztaba, pajedziom żenitsia!”.

Na “ożenek” jechaliśmy zazwyczaj do jakiejś odległej wsi, gdzie Zorin miał z góry upatrzoną dziewuchę. Zajeżdżaliśmy z fasonem – pod eskortą przynajmniej trzydziestu konnych. Nasz watażka zwracał się wprost do ojca wybranki, oznajmiając mu, że właśnie ma zamiar ożenić się z jego córką. Partyzantom w ogóle trudno było odmówić, a co dopiero takiemu komendantowi jak Zorin! Dla większego efektu wyciągał z kieszeni skórzany woreczek, wysypywał z niego na stół “świnki”, czyli złote carskie ruble, i bawił się nimi niby od niechcenia, dając do zrozumienia, że nie tylko z niego potężny komendant, ale też nie byle jaki bogacz! Ślub ciągnął się przez dwa, trzy dni, aż Zorin decydował, że pora wracać do oddziału i Geni – przynajmniej do czasu następnego ożenku”.

Podobne “normy moralne” obowiązywały też w “Jerozolimie” Bielskiego, który przecież też miał swój harem.
Trudno więc wymagać, aby taka “partyzantka” cieszyła się jakimkolwiek szacunkiem okolicznej ludności. Czy to zobaczymy w hollywoodzkim filmie? Ależ skąd, zarówno Bielscy, jak i Zorin są wielkimi bohaterami, którzy w ten sposób – dodatkowo uwiecznieni przez X muzę – wejdą do komiksowego panteonu II wojny światowej.

Pacyfikacja Naliboków 8 maja 1943 r.

Jak doszło do ludobójczej pacyfikacji? Kto brał w tym udział? Niemcy nakazywali tworzenie w miasteczkach i wsiach, nękanych przez grupy sowiecko-żydowskie, tzw. samoochowy (samoobrony). To ona miała odpowiadać za bezpieczeństwo mieszkańców i bezproblemowe oddawanie kontyngentów żywności. W Nalibokach samoobrona powstała w połowie 1942 r. i była faktycznie przykrywką dla miejscowej placówki Armii Krajowej. Dla Sowietów “samoochowa” była solą w oku, traktowano ją jak jednostkę kolaboracyjną i starano się ją podporządkować swoim interesom. W końcu doszło do bezpośredniego spotkania dowódców polskiej samoobrony z przedstawicielami sowieckich partyzantów. W kwietniu 1943 r. Sowieci postawili ostre warunki: wyrażenie zgody na “rozbicie” samoobrony (która miała na stanie zaledwie 2 rkm i 26 starych kb), wcielenie jej do szeregów partyzantki sowieckiej i złożenie przysięgi na wierność Stalinowi. Polacy, ze zrozumiałych względów, przyjęli jednak tylko pierwszy warunek, uzgadniając datę przeprowadzenia pozorowanej akcji na 3 maja 1943 roku. Tego terminu Sowieci jednak nie dotrzymali. Ale rankiem 8 maja Naliboki zostały otoczone przez kolumny sowieckich i żydowskich “partyzantów” z Puszczy Nalibockiej.

Pech chciał, że w miasteczku (w którym nigdy nie było żadnej placówki niemieckiej) akurat tego dnia nocował u swej ciotki policjant białoruski z Iwieńca, który na widok Sowietów wystrzelił i zabił jednego z ich dowódców. Dalej wypadki potoczyły się bardzo szybko i drastycznie. Wacław Nowicki, który był naocznym świadkiem, tak to opisał:

“Godzina 5 rano, 8 maja 1943 roku. Długa seria z kaemu rozpruła poniżej okien frontową ścianę naszego domu, stojącą pod nią kanapę, przeleciała przez pokój i ugrzęzła w przeciwległej ścianie zaledwie kilka centymetrów nad naszymi głowami. (…) Mama dopadła okna.
– Wieś płonie! – krzyczy. (…)
O godzinie 7.00 strzały i jęki ucichły. Zewsząd wiało grozą śmierci i zniszczenia. Ocaleni od pogromu mogli teraz zobaczyć tragedię swego miasteczka i dokonanego w nim ludobójstwa. W niespełna 2 godziny zginęło 128 niewinnych ludzi. Większość z nich, jak stwierdzili potem naoczni świadkowie, z rąk siepaczy Bielskiego i “Pobiedy”. Mordercy obojga płci wpadali do mieszkań i seriami z automatów unicestwiali we śnie całe rodziny, a obrabowane w pośpiechu (nawet z zegarków) domostwa palili i pijani od krwi, z okrzykiem “hura!” szli dalej mordować. Wielu zbudzonych nagłą strzelaniną i jękiem sąsiadów wylatywało na podwórko. Tych rozstrzeliwano z dziećmi pod ścianami chat. Jedni i drudzy wraz z domostwem obracali się w popiół. Daleko słychać było ryk bydła i rżenie zagrabianych koni. Podczas dantejskiego pogrzebu trudno było zidentyfikować pozostałe czasem tylko kończyny dzieci, rodziców, dziadków z rodów Karniewiczów, Łojków, Chmarów i wielu innych”

(W. Nowicki, Żywe echa, Warszawa 1993, s. 99-100).

Według współczesnych ustaleń, ofiar było 128-132, w tym kobiety i dzieci. Z niektórych rodzin zginęło nawet po 7-8 osób. Wśród napastników mieszkańcy rozpoznali niektórych (znanych im już wcześniej) “partyzantów” sowieckich oraz tych Żydów, którzy byli mieszkańcami Naliboków.

Grupa Keslera

Sąsiadów z Naliboków w obozie Bielskiego nie było wielu, ale ta grupa była akurat bardzo charakterystyczna. Przewodził jej Izrael Kesler, przedwojenny zawodowy złodziej (za ten proceder miał być nawet karany więzieniem). Do grupy należeli również bracia Borys i Icek Rubieżewscy. Po wejściu Niemców Kesler dowodził kilkunastoosobową bandą rabunkową, która szybko powiększała swe szeregi, przyjmując grupy Żydów ukrywających się w okolicznych lasach. Według różnych danych, powiększyła się do kilkudziesięciu (a nawet do ponad stu) osób i z czasem weszła w skład obozu Bielskiego. Keslerowcy uzyskali w zamian pewną autonomię w ramach “Jerozolimy”, ale nawet tam uchodzili za grupę bezwzględnych rabusiów.

W 1980 r. ukazała się w Izraelu książka Sulii Wolozhinski Rubin – żony Borysa Rubieżewskiego (“Against the Tide. The Story of an Unknown Partisan”, Jerusalem 1980). Opisała ona napad na Naliboki (w ramach grupy Izraela Keslera), choć nie wymieniła tej nazwy:

“Nieopodal [dworzeckiego] getta znajdowała się wioska. Żydzi musieli przez nią przechodzić po drodze do lasu, a partyzanci [sowieccy] w drodze z lasu. Ci wieśniacy ostrzegali biciem w dzwony i waleniem w miedziane garnki o przemarszu takich osób, aby ostrzec pobliskie wioski. Chłopi wybiegali z siekierami, sierpami – czymkolwiek, co może służyć do zabijania – i rżnęli każdego, a potem rozdzielali między siebie cokolwiek ci nieszczęśliwi mieli. Grupa Borysa [Rubieżewskiego] zdecydowała, aby położyć raz na zawsze kres takiej działalności. Wysłali kilku ludzi do tej wioski, a sami zaczaili się w zasadzce. Wkrótce rozległy się sygnały alarmowe i uzbrojeni chłopi wybiegli, aby zabić “przeklętych Żydów”. No, ale rozległy się salwy i skoszono ich ze wszystkich stron. Trzy dni zajęło, aby zbić trumny [dla poległych chłopów] i ponad 130 osób pochowano. Nigdy już więcej żaden Żyd czy partyzant nie zginął na tych drogach”
(S. Wolozhinski Rubin, Against the Tide. The Story of an Unknown Partisan, Jerusalem 1980, s. 126-127).

Jest to oczywiście opis skrajnie fałszywy, dokonany został niewątpliwie na użytek czytelnika anglojęzycznego, nieznającego w ogóle wojennych i okupacyjnych realiów w Polsce.

Jest już jeden film

Na podstawie książki Sulii Wolozhinski Rubin powstał w 1993 r. film dokumentalny “The Bielsky Brothers: The Unkown Partisans” (Soma Productions, 1993) wykorzystywany jako materiał pomocniczy w nauczaniu o holokauście. W filmie Sulia dodała nowe, drastyczne szczegóły o ojcu swego męża, którego Polacy mieli jakoby zamęczyć w okrutny sposób, co miało jeszcze mocniej uzasadniać pacyfikację Naliboków:

“Jego ojca Szlomka (…) ukrzyżowano na drzewie. (…) Borys się o tym dowiedział. Wioska już nie istnieje. (…) Tego dnia pochowano 130 osób”. Zapomniała już natomiast o tym, co napisała we wcześniejszych wspomnieniach, opublikowanych w 1980 r., że rok przed tymi wydarzeniami Szlomo Rubieżewski zginął w getcie zabity przez Niemców.

W tym samym filmie przyznano jednak, że grupy żydowskie dokonywały rabunków okolicznej ludności: “Największym kłopotem było (…) wyżywienie tylu ludzi. Grupy 10 do 12 partyzantów wymaszerowywały na odległość 80 do 90 kilometrów, aby rabować wioski i przynieść żywność dla partyzantów”. Sulia chwaliła też spryt przyszłego męża, który po tej pacyfikacji obdarował ją futrem, ubraniami i butami. Brat Borysa – Icek, wymieniany był nawet w raportach sowieckich jako notoryczny rabuś, za co groziło mu rozstrzelanie.

Dalsze losy Keslera potoczyły się zgodnie z ówczesnymi regułami. Usiłował on jakoby przejąć kontrolę nad całą “Jerozolimą” Tewje Bielskiego, więc został przez niego zamordowany.

Naliboki nie były jedyną polską miejscowością, okrutnie spacyfikowaną przez sowieckich “partyzantów”. Kilka miesięcy później, 26 sierpnia 1943 r., inna grupa Sowietów podstępnie wymordowała ok. 50 partyzantów AK wraz z ich dowódcą por. Antonim Burzyńskim “Kmicicem”. Według ustaleń Nechamy Tec, w tym również brała udział wydzielona grupa pomocników z obozu Bielskiego.

Kolejne rocznice haniebnej pacyfikacji Naliboków są całkowicie przemilczane i ignorowane przez polskie władze. Czy można jeszcze ustalić choćby niektórych sprawców? Niewątpliwie tak. Praktycznie wszyscy “partyzanci” Bielskiego, którzy przeżyli wojnę, pozostawili swe relacje w Związku Sowieckim. Pokaźne zbiory takiej dokumentacji zgromadził również Izrael. Czy ktoś pokusił się o takie badania?

Pięć lat temu powstała w USA książka Petera Duffy’ego pt. “The Bielski Brothers. The True Story of Three Men Who Defied the Nazis, Saved 1,200 Jews, and Built a Village in the Forest” (New York 2003). O Nalibokach nie ma w niej w ogóle mowy.

Bielscy są jednak nagłaśniani i w Polsce. W 2003 r. napisał o nich w “Polityce” Marian Turski, podkreślając, że było to zgrupowanie o… wysokiej etyce, w którym wszelkie konfiskaty (poza żywnością), były jakoby surowo karane śmiercią:

“Nieformalny kodeks etyczny, narzucony przez Bielskiego i jego braci, najsurowiej tego zakazywał… A konfiskata żywności i bydła? Trzeba powiedzieć otwarcie, że ludzie ze zgrupowania Bielskiego – podobnie jak wszystkie inne oddziały partyzanckie! – czynili to bez zahamowań”
(M. Turski, Republika braci Bielskich, “Polityka” nr 30, 26 VII 2003).

Turski sprawę Naliboków całkowicie zbagatelizował:

“Przed dwoma laty IPN zwrócił się do organów ścigania Białorusi o wszczęcie własnego śledztwa w sprawie zbrodni w Nalibokach, dokonanej przez partyzantów radzieckich w 1943 r. Śledztwo w tej sprawie prowadzi oddział IPN w Łodzi. Jak można było przeczytać w komunikacie PAP, “Informacji o udziale Żydów w zbrodni w Nalibokach polskie organa ścigania na razie nie zweryfikowały”. (…) Za życia Tewje Bielski nie zaznał zbyt wiele glorii. Ale po śmierci jego ciało zostało sprowadzone do Izraela i pochowane na Cmentarzu Bohaterów”.

Po upływie trzech miesięcy od pacyfikacji sowiecko-żydowskiej, Naliboki przeżyły kolejną tragedię. Tym razem Niemcy, w ramach operacji “Hermann”, 6 sierpnia 1943 r. zrównali miasteczko z ziemią, a ludność częściowo wymordowali, częściowo wywieźli na roboty. Odbudowano je już po wojnie, ale pozostało w nim niewielu dawnych mieszkańców. Dziś nieliczni już nalibocczanie i ich potomkowie mieszkają w USA, Kanadzie, Australii, są również rozproszeni po Polsce.

Jest jeszcze jeden polski wątek, który wiąże się z historią braci Bielskich, całkiem współczesny. Oto kilka miesięcy temu media doniosły, że amerykańskie małżeństwo – Aron i Henryka Bell – porwało 93-letnią Janinę Zaniewską z Florydy i umieściło ją w domu opieki Hospes Hospiti w Pobiedziskach pod Poznaniem. Miały to być jej “wakacje” w dawno niewidzianej Polsce. Przy okazji małżonkowie wyłudzili od niej pełnomocnictwo i ogołocili jej konto z sumy 250 tys. dolarów życiowych oszczędności. Sprawa wyszła na jaw i Aron oraz Henryka Bell zostali w USA aresztowani pod zarzutem porwania i oszustwa.

Aron Bell do 1951 r. nazywał się Bielski. Jest najmłodszym bratem Tewjego. Wyłudzenie 250 tys. dolarów od Janiny Zaniewskiej było zapewne jego ostatnią już “operacją gospodarczą”, których tyle przeprowadził w latach okupacji wraz ze swymi braćmi (uwaga red.: Wspomniane tu zdarzenia zostały opisane w anglojęzycznym tekście Jewish hero who rescued Jews from Nazis charged with conning Holocaust survivor.

Leszek Żebrowski
Jako nowy uczestnik operacji sadistic, zwróciłem uwagę na tak zwany system punktowy PIWO/BROWAR/GAZOWANE GEJOSTWO (gazowane gejostwo? - spytacie splunąwszy. Na to niestety wygląda, jako że alkohol etylowy niszczy testosteron, to raz, a dwa chmiel wytwarza żeńskie hormony). Także dodaję krótki 11 minutowy film, a pod nim cały wykład w lepszej jakości, żeby każdy sadol wiedział co w siebie wlewa, gdyż sadyzm i masochizm nie polega na przypadku :X
Jeżeli idzie o wiarygodność informacji, dzisiej tutej jest były prezes (zmarły już) en.wikipedia.org/wiki/Fyodor_Uglov o którym mówi wykładowca prof. Żdanow, pozdrawiam


Generał Franciszek Kleeberg

nuker922013-01-31, 12:25
1 lutego 1888 r. w Tarnopolu urodził się gen. Franciszek Kleeberg, bohaterski dowódca Grupy Operacyjnej "Polesie" walczącej z wojskami niemieckimi i sowieckimi w czasie kampanii polskiej w 1939 r. Po bitwie pod Kockiem jako ostatni polski generał złożył broń.



„Gen. Kleeberg okazał się dowódcą wysokiej klasy. Błysnął talentem operacyjnym, gdy w toku improwizowanych działań, także wbrew wcześniejszym planom naczelnego dowództwa, musiał sam podejmować decyzje. Zapisał jedną z najpiękniejszych kart w dziejach kampanii polskiej 1939 r.” – powiedział w rozmowie z PAP dr Marek Deszczyński z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego.

Franciszek Kleeberg urodził się 1 lutego 1888 r. w Tarnopolu, był synem Emila, powstańca styczniowego, późniejszego oficera kawalerii austriackiej. Po ukończeniu wojskowej szkoły realnej w Hranicach i uzyskaniu cywilnej matury w Wiedniu studiował w Akademii Wojskowo-Technicznej w Moedling na wydziale artylerii (1905-1908).

W 1908 r. został przydzielony do stacjonującego w Wiedniu pułku haubic polowych. Pięć lat później rozpoczął studia w Wyższej Szkole Wojennej w Wiedniu, których nie ukończył z powodu wybuchu I wojny światowej.

Po rozpoczęciu działań wojennych w 1914 r. przydzielony został do sztabu 5 Brygady Górskiej i walczył na froncie serbskim. W styczniu 1915 r. przeniesiono go do VIII Korpusu na front galicyjski. Od marca w składzie XXV Brygady Piechoty brał udział w walkach w Karpatach.

W maju 1915 r. dzięki podjętym staraniom otrzymał przydział do Legionów Polskich. Początkowo był oficerem sztabu II Brygady, a od czerwca 1915 r. do maja 1916 r. oficerem sztabu i zastępcą szefa sztabu Komendy Legionów. W czerwcu 1916 r. został szefem Sztabu III Brygady Legionów. Od lutego 1917 r. był zastępcą dowódcy 1 pułku artylerii w Górze Kalwarii.

W lipcu 1917 r. w czasie tzw. kryzysu przysięgowego, dotyczącego składania ślubowania na "wierne braterstwo broni z Niemcami i Austro-Węgrami", przeciwstawiał się akcji antyprzysięgowej.

Następnie służył w Inspektoracie Wyszkolenia Polskiej Siły Zbrojnej (Polnische Wehrmacht), później zaś pełnił funkcję komendanta Kursu Wyszkolenia Artylerii w Garwolinie.

„Gen. Kleeberg okazał się dowódcą wysokiej klasy. Błysnął talentem operacyjnym, gdy w toku improwizowanych działań, także wbrew wcześniejszym planom naczelnego dowództwa, musiał sam podejmować decyzje. Zapisał jedną z najpiękniejszych kart w dziejach kampanii polskiej 1939 r.” – powiedział w rozmowie z PAP dr Marek Deszczyński z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego.

W związku z prośbą o zmianę obywatelstwa austriackiego na polskie, w czerwcu 1918 r. został postawiony przed sądem i karnie przeniesiony na front włoski.

Do Wojska Polskiego wstąpił w listopadzie 1918 r., otrzymując przydział do Sztabu Generalnego. Do marca 1919 r. był szefem Sztabu Dowództwa "Wschód", na czele którego stał gen. Tadeusz Rozwadowski.

Od kwietnia 1919 r. rozpoczął pracę w Ministerstwie Spraw Wojskowych, gdzie pełnił m.in. funkcję zastępcy szefa Departamentu Mobilizacyjno-Organizacyjnego.

Gen. Kazimierz Sosnkowski, jego przełożony w ministerstwie, oceniał go w następujący sposób: " (…) zdolny, pracowity i sumienny oficer. Posiada duże wykształcenie teoretyczne (…)".

W lipcu 1920 r. płk Kleeberg został szefem Sztabu 1 Armii. 15 sierpnia tego roku otrzymał nominację na szefa Sztabu Grupy Operacyjnej gen. Kazimierza Raszewskiego.

Po zakończeniu działań wojennych w październiku 1920 r. objął stanowisko szefa Sztabu Okręgu Generalnego Poznań, które zajmował do 1922 r. Następnie pełnił obowiązki dowódcy 14 Dywizji Piechoty. W tym okresie ukończył kurs informacyjny dla wyższych dowódców.

Od czerwca 1924 do października 1925 r. przebywał we Francji, gdzie studiował w Ecole Superieure de Guerre, Centrum Wyszkolenia Piechoty w Wersalu oraz w Centrum Wyszkolenia Artylerii w Metzu. Po powrocie do Polski został dyrektorem nauk w Wyższej Szkole Wojennej w Warszawie.

W 1927 r. powrócił do służby liniowej, obejmując dowodzenie nad 29 Dywizją Piechoty stacjonującą w Grodnie i w Suwałkach. W 1928 r. uzyskał awans na generała brygady.

W 1936 r. mianowany został dowódcą Okręgu Korpusu nr III w Grodnie. Dwa lata później objął funkcję dowódcy Okręgu Korpusu nr IX w Brześciu nad Bugiem. Po wybuchu wojny rozkazem Naczelnego Wodza gen. Kleeberg został 9 września 1939 r. mianowany dowódcą Grupy Operacyjnej "Polesie" (od 27 IX SGO "Polesie) z zadaniem obrony Polesia od Brześcia do granicy polsko-sowieckiej.

„Kampania polska 1939 r. dała gen. Kleebergowi szansę pokazania swoich zdolności. SGO była improwizowanym związkiem operacyjnym, dość słabo uzbrojonym, a mimo to zdołała wytrwać w walce i przemarszach prawie cztery tygodnie. Dość sprawnie broniła Polesia przed uderzeniem niemieckim z północy, choć nie udało się jej utrzymać łączności z Armią „Modlin”, wycofującą się pomiędzy Bugiem i Wieprzem spiesznie na południe” – mówił w rozmowie z PAP dr Deszczyński.

Po agresji ZSRS na Polskę oraz przekroczeniu granicy rumuńskiej przez Naczelnego Wodza i rząd RP gen. Kleeberg wydał
rozkaz marszu w kierunku oblężonej Warszawy. Pod Jabłonią (19 września) i Milanowem (30 września) dowodzone przez niego jednostki pobiły wysunięte kolumny oddziałów Armii Czerwonej.

„Po kapitulacji Warszawy dowódca SGO "Polesie" zamierzał dotrzeć w rejon opuszczonej twierdzy w Dęblinie, by uzupełnić zapasy przed przejściem do partyzantki. Pod Kockiem zamknęły mu jednak drogę oddziały niemieckie. Doszło do bitwy, która toczyła się pomyślnie dla strony polskiej, ale została przez generała przerwana z uwagi na brak amunicji i troskę o los rannych” – powiedział dr Deszczyński.

5 października 1939 r., po pięciodniowych walkach z Wehrmachtem pod Kockiem, gen. Kleeberg podjął decyzję o kapitulacji. W pożegnalnym rozkazie do swoich żołnierzy pisał: "(…) Wykazaliście hart i odwagę w czasie zwątpień i dochowaliście wierności Ojczyźnie do końca. Dziś jesteśmy otoczeni, a amunicja i żywność na wyczerpaniu. Dalsza walka nie rokuje nadziei, a tylko rozleje krew żołnierską, która jeszcze przydać się może. Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność za siebie. Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili - każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremnie. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą karność, wiem, że staniecie, gdy będziecie potrzebni. Jeszcze Polska nie zginęła".

ostatni rozkaz z 5. października 1939roku


Po zakończonej bitwie gen. Kleeberg dostał się do niewoli niemieckiej. Przetrzymywany był w Oflagu IVB w twierdzy Koenigstein koło Drezna. Ciężko chorował na serce.

Zmarł 5 kwietnia 1941 r. w szpitalu wojskowym w Weisser Hirsch. Pochowany został na cmentarzu w Neustadt w Dreźnie. W trzydziestą rocznicę bitwy pod Kockiem szczątki gen. Kleeberga przewiezione zostały do Polski i złożone na cmentarzu wojennym w Kocku.

Gen. Franciszek Kleeberg odznaczony był m.in.: Orderem Virtuti Militari kl. III i V, Orderem Polonia Restituta kl. IV oraz czterokrotnie Krzyżem Walecznych.

Sensacje XX W Katyń

ddobry102013-01-30, 18:12
Zauważyłem że dużo tematów o II WŚ jest na temat Niemiec itp. Zapominając o największym sk🤬ysyństwie podczas II WŚ i w sumie chyba największej tajemnicy do tej pory.

CZ I
1/3

2/3

3/3

CZ II
1/3

2/3

3/3

Może ta historia niżej będzie nie na miejscu do filmików wyżej ale przypomniała mi się po obejrzeniu wyżej zamieszczonego materiuału.

Przypomniało mi się że kiedyś zapytałem się mojej babci kto był gorszy, niemieccy żołnierze czy rosyjscy? I czy pamięta czasy II WŚ. Powiedziała że nie za bardzo bo była młoda ale opowiedziała mi jednak jedną historię bo sobie coś tam przypomniała. Jak to na wsi hodowali świnie, mieli konia i takie tam. Kiedy przyjechali niemieccy żołnierze byli schludnie ubrani zjedli po pili i szli dalej i nie zabierali wszystkiego zostawili coś na przetrwanie żeby nie umarli z głodu przynajmniej z 3 świnie i parę kur trochę ziarna . Gdy przyjechali rosyjscy mówiła że gorzej wyglądali i zachowywali się jak świnie, zabierali wszystko świnie, konie, bili gw🤬cili podpalali. Kiedy zabierali ostatnią świnie mama mojej babci wstawiła się i nie chciała jej oddać szarpała się z nimi, wtedy to "stado chamów" jak powiedziała moja babcia. Wzięło mamę babci pod stodołę i chcieli ją rozstrzelać a dokładnie ten ich dowódca, moja babcia była mała i wstawiła się przed nią złapała tego dowódcę za rękaw i zaczęła płakać wrzeszczeć jak to dzieci żeby jej nie zabijali itp odepchnął ją że się wywróciła i nic tym nie zdziałała bo rusek wyciągnoł broń i strzelił. Jej mama przeżyła tylko dlatego że zaciął się "bydlakowi" pistolet i powiedział że ma szczęście i odeszli . Mam nadzieje że nie zepsułem tym wyżej wstawionego tematu.

Niemieccy żołnierze

DupaDemona2013-01-30, 16:04
Kilka lat po wojnie w podziemiach polskiego miasta ukrywali się hitlerowscy zbrodniarze!

To historia tak nieprawdopodobna, że wielu osobom ciężko w nią uwierzyć. Ale są świadkowie i relacje, które przekonują, że tak było naprawdę. Jak wynika z istniejących opisów, po ustaniu działań zbrojnych w podziemiach jednej z baz polskiego wybrzeża pozostali hitlerowcy. Według przekazów, mieli oni spędzić w ciemnościach nawet 8 lat! Niezwykłą historię żołnierzy, dla których mroczne, podziemne pomieszczenia stały się domem, opisał serwis odkrywca.pl

W słynnym filmie "Underground" Emira Kusturicy zaprezentowana została wyjątkowa sytuacja - podziemny bunkier zamieszkiwany był przez społeczność, która z dala od światła słonecznego wyczekiwała końca wojny. Ten jednak cały czas nie nadchodził. Mogło się wydawać, że zaprezentowana w filmie historia przedstawia coś niebywałego, co raczej nie mogłoby się wydarzyć naprawdę. Kilka pojawiających się świadectw mówi coś zgoła innego - istnieją relacje sugerujące, że po II wojnie światowej w podziemiach wielu polskich miast ukrywali się hitlerowscy żołnierze.

Nieznany epizod w historii powojennego świata

Historia Niemców, którzy lata mieli spędzić w zasypanych bunkrach, wydarzyła się na polskim wybrzeżu, w Babich Dołach, obecnie jednej z gdyńskich dzielnic. Znajdowała się tam torpedownia, a po wojnie stacjonowali tam Rosjanie. Teraz każdego roku organizowane są tam festiwale muzyczne; obecnie trwają też prace, które mają zaowocować otwarciem lotniska cywilnego. Ale przed laty miał się tam rozegrać prawdziwy dramat, którego aktorami byli nasi wrogowie - Niemcy.

Na ślad żyjących pod ziemią ludzi natrafił Władysław Dawidowski, który po wojnie pracował w Babich Dołach. Wśród należących do niego zadań należało m.in. inwentaryzowanie podziemnych schronów oraz torpedowni. W 1948 roku, podczas wykonywania jednego z zadań mężczyzna usłyszał dziwne, dochodzące z głębokości stukanie. Do miejsca, z którego dochodziły tajemnicze dźwięki, prowadziły rury wentylacyjne. Dawidowski postanowił natychmiast poinformować o sprawie swojego przełożonego. Ten jednak nie dał wiary w jego słowa.

Po tygodniu autor odkrycia znów udał się w miejsce, gdzie można było usłyszeć dziwny stukot. O zjawisku postanowił poinformować radzieckiego dowódcę, który wysłał w to miejsce ludzi. Ci natychmiast zaczęli kopać. Po kilkunastu dniach osobom, które brały udział w drążeniu dziury, ukazał się widok wstrząsający. Na dole, głęboko pod ziemią znajdowali się ludzie - poinformował serwis odkrywca.pl.

Życie w podziemnym państwie

Władysław Dawidowski oczywiście natychmiast przeciął wszelkie pojawiające się spekulacje na temat czasu, jaki pod ziemią spędzili odnalezieni ludzie. Nie było to osiem lat, jak można było usłyszeć w pojawiających się wcześniej historiach, ale najwyżej trzy. Znaleźli się oni na głębokościach prawdopodobnie w końcowej fazie wojny. Właśnie wtedy właz do bunkra, w którym znajdowali się Niemcy, miał zostać zasypany w wyniku wybuchu pocisku. Niemieccy żołnierze znaleźli się w potrzasku. Nie pozostało im nic, tylko czekać na to, co przyniesie los.

Jeden z Niemców, który został wydobyty z podziemia, opowiedział, że towarzysze jego niedoli stworzyli coś na wzór "państwa". Z czasem sytuacja tej hermetycznej społeczności miała się stawać coraz trudniejsza. Żołnierze stopniowo zaczynali się różnić w kolejnych sprawach i podzielili się na dwa wrogie obozy, które nawzajem się zwalczały. Nierzadko dochodziło do sytuacji dramatycznych - wojacy strzelali do siebie, ranili się wzajemnie i zabijali. W jednym z pomieszczeń utworzona została kostnica, w której składane były ciała kolejnych zabitych. Jak wynika z opowieści Władysława Dawidowskiego, jeden z mieszkańców bunkra zwariował i... niczym pułkownik Kurtza z "Czasu apokalipsy" obwołał się kapłanem.

Jak to możliwe, że ludzie przez tak długi czas trwali w podziemnej rzeczywistości? Traf chciał, że w miejscu, w którym się znaleźli, gdy bomba odcięła im drogę ucieczki, znajdował się magazyn żywnościowy - pomieszczenie, które wypełnione było zapasami wody oraz jedzenia. Przez długi czas mogli też korzystać z agregatów prądu oraz sztucznego światła. Naprawdę dramatycznie zrobiło się wówczas, kiedy urządzenia zasilające padły. Wtedy wszyscy mieszkańcy podziemnego państwa mogli korzystać tylko ze światła dostarczanego przez świeczki.

Ilu przetrwało?

W tak spartańskich warunkach mogli przetrwać tylko nieliczni. Jak zdradził Władysław Dawidowski w rozmowie z serwisem odkrywca.pl, po dotarciu do celu odnaleziono dwóch Niemców w obdartych mundurach. Obaj byli w fatalnym stanie. Jeden z nich zmarł natychmiast po tym, jak wyprowadzono go na powierzchnię ziemi; drugi został przewieziony do szpitala, gdzie zdążył jeszcze opowiedzieć tę historię, a potem też umarł. Jak wynika z zeznań świadków, teren, na którym dokonano odkrycia, został natychmiast otoczony przez Rosjan. W bunkrze, gdzie rozegrała się historia mogąca posłużyć za kanwę niesamowitego filmu, odnaleziono jeszcze ciała 15-17 niemieckich żołnierzy.

Czy to wydarzyło się naprawdę?

Wydarzenia, jakie miały miejsce w Babich Dołach, nie są powszechnie znane. Nie brakuje osób, które powątpiewają w to, że miały w ogóle miejsce; inni podważają niektóre z faktów, które są częścią tej fascynującej relacji.

Pojawia się oczywiście pytanie, dlaczego historia ujrzała światło dzienne stosunkowo niedawno? Władysław Dawidowski tłumaczył to tym, że przez lata obowiązywała go tajemnica i w czasach PRL nie mógł opowiadać o tym, czego był świadkiem zaraz po zakończeniu II wojny światowej.

Wzmianki na temat tego epizodu pojawiły się wcześniej na łamach dziennika "Wieczór Wybrzeża". Wydarzenia te opisywał też Zenon Kazimierz Skierski w książce "Gdy słońce gaśnie", która została wydana w 1959 r.

Żródło: niewiarygodne.pl

Magdalenka

H................8 • 2013-01-29, 22:03
Rola architektów spotkań w Magdalence, jak koncesjonowana opozycja porozumiewała się z komuchami.

24 rocznica zmowy w Magdalence

W dniu 27–01–2013 roku minęła 24 rocznica rozmów między komunistami a koncesjonowaną opozycją ,,solidarnościową” w sprawie podziału władzy w Polsce. Architekci porozumienia się tzw. ,,opozycji demokratycznej” z komunistami w Polsce pod koniec lat 80-tych, skutecznie pomijają rolę spotkań w Magdalence, w tym role byłego Prezydenta R.P. Lecha Kaczyńskiego. Piszę skutecznie, ponieważ ,,układ” musiał mieć dla równowagi swojego rezydenta na tzw. ,,prawicy” w naszym kraju, ponieważ ktoś musi skutecznie kanalizować Polaków – Katolików. Wcześniej robił to Wałęsa później robił to L. Kaczyński, który okazał się jeszcze gorliwszym sługusem interesów kosmopolitycznych rządów od tego pierwszego. ,,Okrągły stół” o którym liberalne media trąbią, wspominają to wydarzenie, jako wielkie zwycięstwo demokracji prowadzącej do ,,zgody narodowej”. Każdy trochę myślący Polak wie, że ,,okrągły stół” był na rękę siepaczom komunistycznym. Komuchom od Jaruzelskiego zależało, aby zamienić książeczki czerwone na czekowe. Pseudo-opozycja w Polsce na czele z Michnikiem, Kuroniem, Geremkiem i Wałęsą, Kaczyńskim przygotowali miękkie lądowanie dla komunistów zamiast ich rozliczenia. Oczywiście, że bez porozumienia się, światowych mocarstw nie byłoby oddania władzy przez komunistów na rzecz ich agentów z różnych lóż masońskich zainstalowanych w Nowym Yorku, Paryżu, Moskwie czy Berlinie z koordynacją w Tel Avivie. Mieli tylko jeden problem, jak ten plan mocodawców z wschodu i z zachodu wdrożyć w Polsce i właśnie do tego potrzebny był teatr pod nazwą ,,okrągły stół” gdzie komuch dobrał sobie do rozmów swojego agenta. Jak coś nie wychodziło przy ,,okrągłym stole” rozmowy zakulisowe przenoszono do Magdalenki. Gdy miałem zaszczyt być posłem na Sejm, zwróciłem się z zapytaniem poselskim do ówczesnego Ministra Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro o ujawnienie protokołów z ,,obrad” z Magdalenki, przedstawicieli ówczesnej władzy i ,,opozycji”. Minister Ziobro odpowiedział mi, że spotkania w Magdalence nie były protokołowane. Nie wiem, czy rzeczywiście mógł nie wiedzieć o tym, że były protokoły albo mnie okłamał, ponieważ nie chciał rozgrzebywać nie chlubnej roli roli w ,,Magdalence” Lecha Kaczyńskiego. Wyjaśniam, że protokoły z obrad w ,,Magdalence” są.

Protokulantami byli; Jacek Ambroziak, Krzysztof Dubiński, Kazimierz Kłoda. Część kopii tych protokołów posiadam. Czytając wypowiedzi poszczególnych przedstawicieli władzy i pseudo-opozycji, mam wrażenie jakby ci ludzie znali się od wielu lat, jakby to byli koledzy, prawie wszyscy byli na ty!!! Stronę rządową reprezentowali; Kiszczak, Ciosek, Reykowski (on wszystkie ustalenia przekazywał do Tel Avivu i od nich brał wskazówki), Sekuła, Gdula, Kwaśniewski i inni z strony tzw. opozycji udział brali L. Kaczyński, Wałęsa, Geremek, Mazowiecki, Kuroń i inni oraz Ks. Bp. Tadeusz Gocłowski i Ks. Alojzy Orszulik. Największe kariery polityczne z tych osób które knuły w Magdalence zrobili L. Wałęsa, A. Kwaśniewski oraz L. Kaczyński, to byli rezydenci Polski. Wyjątkowo z zainteresowaniem czytałem wypowiedzi L. Kaczyńskiego i to jemu poświęciłem szczególnie dużo uwagi czytając protokoły, ponieważ on był prezydentem odnoszący się do elektoratu solidarnościowo – prawicowego. Pozostali to sami przyznają, że to komuna lub agentura komuny. L. Kaczyński podczas spotkań z komunistami w Magdalence był bardzo ugodowy w stosunku do Kiszczaka i Sekuły, grzeczny. Forsował zapisy które były niekorzystne dla ,,Solidarności” np.; aby ,,Solidarność” nie była rejestrowana branżowo tylko odgórnie przez zarejestrowanie KK ,, S”. Motywował to tym, że struktura związków branżowych jest strajkogenna, umacnia tendencje rewindykacyjne. L. Kaczyński upewniał władzę, że rozumie ich zastrzeżenia i nie chcemy powtórzyć sytuacji z lat 80-81. Forsował również zapis, że ,,S” w zakładzie pracy będzie tworzyć komisję między związkową do rozmów z dyrekcją. Nie chciał rejestracji ,,S” oddolnie, tylko od górnie, ponieważ struktura oddolna jest konfliktogenna. Następnie podkreślał, że jak władza zarejestruje tylko jedną odgórną organizacje związkową, to władza wtedy będzie miała partnera!!! Chodziło jemu i Mazowieckiemu, żeby ludzie nie byli samodzielni, żeby robotnicy byli zależni od władz krajowych ,,S” a tam pełna kontrola wszelkiej maści agentury, tak by rozbiory Polski udały się a Solidarność pacyfikowała robotników w czasie zamykania zakładów pracy lub ich prywatyzacji. Ta dyskusja odbyła się w dniu 27-01-1989 roku, obrady trwały od godz. 11,30 do 22,15 i kilka podobnych spotkań odbyło się w następnych dniach. Dalej zgadzał się na pakiet kontrolny mandatów do sejmu dla PZPR, ,,a resztę dajcie nam”. Zaproponował, aby wyrzuceni w stanie wojennym z pracy działacze ,,S” zachowali ciągłość pracy i dostali 3 miesięczną odprawę, (sic) i nie musieli wracać na swoje stanowisko pracy. Ani słowem nikt nie upomniał się o tych działaczy ,,S” którzy zostali wyrzuceni z Polski w stanie wojennym, żadnych rozmów o naprawieniu krzywdy ludziom i ich rodzinom którzy zostali zamordowani w stanie wojennym lub zostali ranni, żadnego zadośćuczynienia dla dzieci poległych robotników z Śląska, Pomorza czy KGHM, tylko kupczenieinteresem milionów Polaków, tchórzostwo, podlizywanie się Kiszczakowi, Sekule, Kwaśniewskiemu. W tym czasie zostają zamordowani księża Niedzielan, Suchowolec, Zych, nikt nie interweniuje u Kiszczaka, nie ma próby zerwania rozmów, jakby to ich nie interesowało. Debatowali przy suto zastawionych stołach, z wódą na nich, tak tworzyło się pseudo-prawo pod niepolskie interesy, kosztem milionów naiwnych Polaków, ten teatr trwa do dziś. Proszę zauważyć, że w ,,demokratycznych” wyborach na urząd prezydenta zostali jak na razie wybrani tylko ci co knuli w Magdalence; Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński, (Komorowski z okrągłego stołu) ci architekci porozumień z Magdalenki do dziś pacyfikują Naród. Ani ,,okrągły stół” ani żadna zdrada ,,magdalenkowa” nie była Polakom potrzebna, komuna na świecie zbankrutowała już wiele lat temu, trzeba było tylko spokojnie wyczekać i przejąć w pełni władzę, tak by nie dopuścić do tego co mamy dziś. Nic dziwnego, że Prezydent L. Kaczyński, spotykał się z swoim kolegą z Magdalenki A. Kwaśniewskim, by mu doradzał w roli prezydenta, Nie słuchał tych co go wybrali. Jak silne są zobowiązania ,,magdalenkowe” tylko ta grupa zdrajców Polski raczy wiedzieć. Tak jak dziś PiS, propagandowo ,,zwalcza” ,,okrągły stół” i ustalenia z Magdalenki, zapominając, że to ich wodzowie też tworzyli tą niechlubną historię, odgrywając w niej kluczowe role.

Zygmunt Wrzodak

Rocznica straszliwej zbrodni komunistycznej w Koniuchach

H................8 • 2013-01-29, 21:37
Nad ranem 29 stycznia 1944 roku, Żydowsko – sowieckie oddziały pod nazwą „smiert okupantam” wymordował mieszkańców polskiej wsi Koniuchy w rejonie Solecznik na Litwie.



Oddział „smiert okupantam” mordował mieszkańców nie oszczędzając kobiet i dzieci. Bandyci okrążyli wioskę, wszystko podpalono, każde zwierzę, każdego człowieka zabito. Jeden z moich kolegów wziął kobietę, położył jej głowę na kamień i zabił ją kamieniem” – bandyci chwalili się swoim bestialstwem.



Oprawcy byli tylko jednym z oddziałów, które działały na Kresach realizując zbrodniczą politykę Stalina. Żydowsko-sowieckie oddziały dokonywały bezwzględnych pacyfikacji polskich wiosek, rabowały i mordowały, np. tylko w województwie nowogródzkim zabito około dwóch tysięcy osób wspomagających Armię Krajową na tym terenie.

Mord w Koniuchach nie został osądzony do dziś. Śledztwo, które w tej sprawie prowadzi IPN utknęło w martwym punkcie, mimo, że znani są sprawcy tamtej zbrodni. Część z nich zostawiła po sobie pamiętniki, a jeden z bandytów, Genrikas Zimanas (Henoch Ziman), został odznaczony przez władze PRL… orderem Vitruti Militari.

Atak Niemiec na ZSRR (Operacja Barbarossa)

3................e • 2013-01-29, 21:02
Może trochę długie ale zapraszam do czytania

Ps:Wzięte z Wikipedii

Operacja Barbarossa – agresja III Rzeszy na ZSRR w trakcie II wojny światowej. Pierwotny plan przewidywał atak 15 maja 1941, ale z powodu obalenia proniemieckiego rządu księcia Pawła Hitler musiał interweniować na Bałkanach, w Jugosławii, a także w Grecji. Przełożono więc atak na 22 czerwca 1941 roku. Plan ataku był przygotowany i podpisany przez Adolfa Hitlera już 18 grudnia 1940 (dyrektywa nr 21). Była to największa i najważniejsza operacja niemiecka w czasie wojny, której porażka zdecydowała ostatecznie o niemieckiej przegranej w całej wojnie. Bitwy na froncie wschodnim, gdzie realizowano operację „Barbarossa”, okazały się być jednymi z najbrutalniejszych i najbardziej wyniszczających potyczek dla obu stron.


Przygotowania III Rzeszy


Atak na ZSRR był planowany przez Hitlera od dawna, wspominał o tym już w swojej książce Mein Kampf w 1924 roku. Uważał, że Niemcy potrzebują „przestrzeni życiowej” na wschodzie, rozciągającej się na terenach, które nazwał „rosyjskimi”. Przed rozpoczęciem działań wojennych pomiędzy ZSRR a Niemcami, kraje te nominalnie pozostawały w sojuszu, zawiązanym paktem Ribbentrop-Mołotow w 1939, zapewniającym o wzajemnej nieagresji. Jeszcze w połowie czerwca 1940 Hitler był jak najdalszy od ataku na ZSRR, wydając 15 czerwca 1940 rozkaz zredukowania Wehrmachtu ze 156 do 120 dywizji. Jednakże brak możliwości pogodzenia się z ekspansjonistycznymi celami Stalina, przedstawionymi przez Mołotowa w Berlinie w listopadzie 1940 i wykraczającymi poza zakres przewidzianych w pakcie stref wpływu (poza przewidzianą do zajęcia Finlandią i opanowanymi Besarabią, Litwą, Łotwą i Estonią, nie przewidzianą do zajęcia w pakcie Ribbentrop-Mołotow Bukowiną północną, Stalin wykazywał m.in. zainteresowanie Bułgarią, kontrolą przejścia z Morza Czarnego na Morze Śródziemne czy swobodą przejścia przez cieśniny duńskie, co powodowało dla Niemiec zagrożenie dla kontroli nad rumuńskimi polami naftowymi), przeprowadzanie przymusowych wysiedleń ludności niemieckojęzycznej z krajów nadbałtyckich, a także intensyfikacja zbrojenia Armii Czerwone spowodowały podjęcie, a następnie przyspieszenie prac nad planem agresji na ZSRR. Już miesiąc po opanowaniu ostatniego państwa nadbałtyckiego Hitler wydał dyrektywę nr 21 (18 grudnia 1940 roku), pomimo tego, że cały czas trwała bitwa o Anglię.

Autorem planu operacji „Barbarossa” w sporej części był sam Hitler. Jego doradcy odradzali mu wojnę na dwóch frontach równocześnie, ale Hitler uważał się za politycznego i militarnego geniusza, zdolnego zrealizować swoje ambitne plany szybkiego zakończeniu wojny na zachodzie i przeniesieniu działań wojennych na wschód. Takie mniemanie ugruntowały w nim dotychczasowe łatwe zwycięstwa w Europie Zachodniej i Skandynawii.

Do działań na froncie wschodnim Hitler skoncentrował 4 733 990 żołnierzy w 164 dywizjach (w tym 135 dywizji niemieckich i 29 sprzymierzonych). Siły te dysponowały łącznie 3612 czołgami, 12 686 działami i moździerzami oraz 2937 samolotami. Rozpoczęcie ataku poprzedzone zostało dużą liczbą misji samolotów zwiadowczych oraz zbieraniem danych wywiadowczych, które dostarczyły szczegółowych informacji o dyslokacji i ilości sił radzieckich w zachodnich Specjalnych Okręgach Wojskowych.Duża ilość i wysoka jakość tych informacji miała jednak złą stronę – odwróciła uwagę niemieckich analityków od faktu, że na temat dyslokacji pozostałych sił ZSRR oraz ich możliwości mobilizacyjnych nie było wiadomo praktycznie nic. W ramach przygotowań III Rzesza zgromadziła zapasy materiałów do prowadzenia operacji (choć zapas paliwa miał starczyć tylko na 3 miesiące) oraz zmobilizowała ok. 500 000 pojazdów motorowych dla celów operacji.

Głównym założeniem operacji, zaprojektowanej w myśl Blitzkriegu, było jak najszybsze zniszczenie armii ZSRR (Armii Czerwonej) i doprowadzenie do upadku państwa, które jak każda dyktatura w przypadku znacznego osłabienia sił wojskowych było podatne na wewnętrzne niestabilności. Istnieją przesłanki, że ostateczną linią niemieckiego natarcia miała być linia Uralu. Hitler zaplanował podział sił wschodnich na trzy grupy armii, które miały zajmować konkretne obszary niezależnie od siebie, rozpoczynając równocześnie. Grupę Armii „Północ” przydzielono do podboju terenów nadbałtyckich z Leningradem, Grupa Armii „Środek” obrała kierunek na Mińsk, Smoleńsk i Moskwę, a Grupa Armii „Południe” przejść miała przez tereny ukraińskie, zajmując Kijów i kierując się w kierunku Wołgi, zdobywając po drodze Zagłębie Donieckie.

Przebieg operacji

W niedzielę, 22 czerwca 1941 roku, o godz. 3.15 rozpoczęła się operacja „Barbarossa”, uderzenie państw Osi na Związek Radziecki od Bałtyku po Karpaty. Państwa Osi zaangażowały siły wielkości ponad 4 milionów żołnierzy – była to największa operacja sił lądowych w historii. Oprócz 3 milionów Niemców, po stronie Osi walczyło m.in. ćwierć miliona Włochów i 300 tys. Rumunów. W zachodnich okręgach wojskowych ZSRR znajdowało się 2,7 mln żołnierzy Armii Czerwonej, których atak całkowicie zaskoczył. Sytuacja byłaby dla nich beznadziejna, gdyby nie trwająca od 14 czerwca 1941 roku sprawnie prowadzona mobilizacja Armii Czerwonej na stopę wojenną. W ciągu 9 dni od wybuchu wojny w różnych częściach ZSRR dodatkowo zmobilizowano 5 milionów ludzi. Spora część z nich uzupełniła straty pierwszego tygodnia wojny. W przemówieniu 3 lipca Józef Stalin wezwał do utworzenia ruchu partyzanckiego i walki przeciwko Niemcom

Przyczyny klęski Niemiec

Przyczyną porażki Niemiec były źle określone cele operacji, niewydolność przygotowanego do operacji parku transportowego, kompletne zlekceważenie elementu polityki wewnętrznej ZSRR, potencjału gospodarczego, naukowego i militarnego. Wizja ZSRR jako „bezgłowego kolosa na glinianych nogach”, forsowana przez polityków i generałów Trzeciej Rzeszy okazała się fikcją, przydatną jedynie goebbelsowskiej machinie propagandowej. U podstaw takiej postawy leżała polityka rasowa, implikująca także politykę wobec ludności podbitej. Mimo początkowej dużej niechęci do stalinowskiego reżimu ludności zamieszkującej tereny zajęte przez Niemcy, na terenach tych nie udało się Niemcom utworzyć sojuszniczych armii (poza nielicznymi jednostkami).

Wehrmacht w porównaniu do Armii Czerwonej miał zbyt małe zaplecze przemysłowe i kadrowe. Nieuniknione straty w pierwszych etapach operacji „Barbarossa”, które mogły i powinny zostać przewidziane, nie zostały w wystarczający sposób uzupełnione przez przemysł (nie przestawiony na produkcję wojenną) oraz ośrodki szkoleniowe i mobilizacyjne (nie były przygotowane do intensywnego uzupełniania strat).

Brak dobrze rozwiniętego lotnictwa strategicznego. Luftwaffe była przygotowywana do wspomagania wojsk lądowych. Jedyny czterosilnikowy bombowiec He 177 Greif był trudny w pilotażu i podatny na usterki.

Mimo rozczarowującej postawy oddziałów bojowych i dowództw wszystkich szczebli wojsk sowieckich, znakomicie – zważywszy okoliczności – spisały się piony odpowiedzialne za mobilizację. W toku walk Wehrmacht niszczył całe armie i fronty przeciwnika, a mimo to opór Armii Czerwonej tężał i na front napływały nowe jednostki. Chociaż składały się ze słabo lub wcale nie wyszkolonych rekrutów, brakowało im oficerów i broni – uporczywie powstrzymywały nieprzyjaciela, zadając mu trudne do uzupełnienia straty. Do 31 grudnia 1941 roku wojska sowieckie utraciły łącznie przeliczeniową wartość 229 dywizji (oznaczało to nieodwracalną utratę ok. 3 200 000 żołnierzy – zabitych, zaginionych, wziętych do niewoli – w której zginęło niemal 40% jeńców). Straty te jednak udało się zrekompensować, gdyż do końca roku ZSRR wystawił łącznie przeliczeniową wartość 821 dywizji (w tym 483 strzeleckie, 73 pancerne, 31 zmechanizowanych, 101 kawalerii oraz 266 brygad strzeleckich, pancernych i narciarzy).

Ostatecznym gwoździem do trumny operacji był fakt, że nawet gdy uzupełnienia strat Wehrmachtu stawały się osiągalne, często nie było możliwe dostarczenie ich tam, gdzie były najbardziej potrzebne (również za sprawą polskiej i radzieckiej partyzantki). Z tego wynikały problemy poboczne jak niedobory paliwa (chociaż w składach było), braki części, zaopatrzenia, amunicji czy ciepłych ubrań w chwili rozpoczęcia zimy na obszarze ZSRR. Ta kluczowa kwestia była rezultatem niewystarczającej motoryzacji Wehrmachtu (za mała liczba – często złej jakości – samochodów ciężarowych) oraz problemów z wykorzystaniem radzieckiej sieci kolejowej (inna szerokość torów) i niedostatkiem taboru.

Straty obu stron podczas operacji „Barbarossa” sięgnęły milionów osób, zarówno wojskowych, jak i ludności cywilnej.

Tajemnica dziewczyny-mumii

D................y • 2013-01-29, 20:58


W Andach naukowcy systematycznie trafiają na ślady zamrożonych ciał kobiet. Wiele z nich jest zachowanych w doskonałym stanie. Stanowią one ofiary, które Inkowie przed kilkuset laty składali swoim bóstwom.

Jedną z największych sensacji archeologicznych końca minionego wieku było odkrycie dokonane w 1999 r. Właśnie wtedy znaleziono ciało młodej dziewczyny, która została zamordowana prawdopodobnie podczas rytuału w ramach obrzędu capacocha. Jej ciało spędziło wieki na wysokości 6739 metrów. W chwili dokonania odkrycia jej skóra była niemal nienaruszona zębem czasu. W doskonałym stanie zachowały się też włosy.

Zaskakujący jest fakt, że dziewczyna na pierwszy rzut oka wyglądała tak, jakby dopiero poszła spać. To wszystko to jednak tylko pozory. Dopiero szczegółowy rekonesans ujawnił wstrząsającą prawdę. Niewiasta została zabita w wieku ok. 15 lat, a potem złożona w ofierze bogom. Przez naukowców została nazwana La doncella. Inne niezwykłe odkrycia tego typu dokonywane były także wcześniej.

W 1995 r. naukowcy także natrafili na interesujące, ale i wstrząsające znalezisko. W rejonie peruwiańskiej góry Malpato znaleźli tajemniczy obiekt. Dalsze badania wykazały, że są to doskonale zachowane zwłoki młodej dziewczyny, która została zamordowana ok. 500 lat wcześniej. Nazwano ją Juanita.

Na ślad zamrożonych, doskonale zakonserwowanych zwłok natrafiło dwóch badaczy - dr Reinhard i profesor Jose Antonio Chavez. Znaleźli oni ukryte w kraterze zmarznięte ciało. Dokonane 18 lat temu odkrycie Juanity odbiło się szerokim echem w świecie nauki. Magazyn "Time" ochrzcił znalezisko mianem jednego z najważniejszych odkryć archeologicznych. Rok później jej szczątki wystawione zostały w instytucie National Geographic Society w Waszyngtonie.
Co ciekawe, dwa lata później w pobliżu tego miejsca udało się odnaleźć mumię kolejnej dziewczyny, która została złożona w ofierze. W 2006 r. na temat niezwykłych odkryć, dokonywanych w tym rejonie powstała nawet książka pt.: "The Ice Maiden: Inca Mummies, Mountain Gods, and Sacred Sites in the Andes."

Zagadnienie pochodzących z Państwa Inków dziewcząt, które zostały okrutnie zamordowane, wciąż wzbudza gorącą dyskusję. Dla wielu co bardziej wrażliwych osób jest namacalnym świadectwem istnienia kultur, w których życie ludzkie nie miało żadnej wartości. Ale wystarczy dobrze rozejrzeć się dookoła, by stwierdzić, że w wielu kręgach kulturowych niewiele się od tamtego czasu zmieniło.







i jeszcze znalazłem video: