📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 12:44

I zbaw nas od złego, dokument o księdzu pedofilu

konto usunięte2014-07-23, 0:12
Dokument Amy J. Berg skupia się na osobie katolickiego księdza, Olivera O’Grady’ego, który został oskarżony, a następnie przyznał się do molestowania i zgw🤬cenia 25 dzieci w latach 1970-1990 w północnej Kalifornii. Film stanowi swoistą kronikę wydarzeń, dokumentując wszystkie zbrodnie księdza, proces i deportację do rodzimej Irlandii.

Co warte podkreślenia, reżyserce udało się dotrzeć do O’Grady’ego i porozmawiać z nim. Zarejestrowany wywiad, w którym otwarcie opowiada o swoim zboczeniu, w zestawieniu z zeznaniami świadków i ofiar, wypowiedziami aktywistów, teologów, psychologów i prawników ogląda się z podwójnym niesmakiem. Wstrząsające emocje, które wywołuje, potęgowane są też przez płynący z dokumenty wniosek, że kościelni oficjele nie tylko wiedzieli o zbrodniach irlandzkiego księdza, ale też brali aktywny udział w ich ukrywaniu.



Pełna wersja:

ukryta treść
http://vimeo.com/16728291


Pomimo, że długi, warty obejrzenia
Co musi czuć człowiek, budzący się we własnej trumnie???

Strach przed pochowaniem żywcem jest jak najbardziej uzasadniony. Setki przykładów podobnych zdarzeń przewijają się przez historię.

W trumnach kandydatów na świętych znajdowano zadrapania na wiekach trumien.

Pod koniec XVI wieku podczas pogrzebu Matthew Walla w Braughing w Anglii jeden z grabarzy się potknął, przez co trumna uderzyła o ziemię. Ukochany zmarły ukazał się żałobnikom w całkiem niezłej formie. Przeżył jeszcze kilka lat, zanim ponownie spróbowano go pogrzebać, tym razem z sukcesem.

Na początku XVII wieku Marjorie Elphistone zmarła i została pochowana w Ardtannies w Szkocji. Gdy złodzieje próbowali ukraść biżuterię, z którą została pochowana starsza pani, sami prawie umarli ze strachu, gdy kobieta zaczęła jęczeć. Rabusie uciekli jakby ścigał ich sam diabeł, a pani Elphistone wstała i udała się do swojego domu. Przeżyła swojego męża o 6 lat.

Marjorie Halcrow Erskine z Chirnside w Szkocji zmarła w 1674 roku i została pochowana w płytkim grobie przez zakrystiana, który miał zamiar wrócić później i zabrać jej kosztowności. Gdy mężczyzna próbował odciąć jej palec, aby zdjąć pierścionek, kobieta obudziła się. Wróciła do męża, urodziła i wychowała dwóch synów, zanim ponownie została złożona do grobu.

XVII wiek obfituje w przedwczesne pochówki. Omdlenia i pozorna śmierć były częste w czasie epidemii dżumy, cholery i ospy. Pewien lekarz zebrał zapiski na ten temat i znalazł 219 przypadków, w których „zmarły” o włos unika pogrzebania, 149 ukończonych przedwczesnych pochówków, 10 przypadków sekcji przed prawdziwą śmiercią i 2 rozpoczęte balsamowania wciąż jeszcze żywych ludzi.

Kiedy w XVI-wiecznej Anglii zaczęło brakować miejsca na pochówki, pewien przedsiębiorczy proboszcz wpadł na pomysł, żeby dla mocno zleżałych parafian wznieść „domek na kości” i w ten sposób odzyskać utracony areał pochówkowy. Do pracy przy cmentarnej przeprowadzce wynajęto wielu grabarzy, sprawy nabrały nieprzewidzianego obrotu kiedy przed proboszczem stanęła cała ponura delegacja.
Podczas ekshumacji okazało się, że wewnętrzne powierzchnie niektórych trumien nosiły ślady paznokci. Szkielety z podrapanych trumien leżały w nienaturalnych pozycjach. Dowodów „pośmiertnej” desperacji było kilkanaście. Jedną na 25 trumien usiłowano otworzyć od wewnątrz!!

W połowie XIX wieku pewna dziewczynka odwiedzała rodzinę na wyspie Edisto. Zmarła na dyfteryt. Szybko ją pochowano w rodzinnej krypcie, aby zapobiec rozprzestrzenieniu się choroby. Gdy potem jeden z członków rodziny zmarł podczas wojny secesyjnej, grobowiec został otworzony, by przyjąć jego ciało. Tuż za drzwiami znaleziono malutki szkielet.

Relacje o pogrzebaniu żywych ludzi nie pochodzą tylko sprzed setek lat. Wypadki takie zdarzają się także współcześnie.

W 1993 roku młody mężczyzna wraz z narzeczoną wziął udział w wypadku samochodowym w Johannesburgu w RPA. Został uznany za zmarłego i dwa dni spędził w kostnicy w metalowym pojemniku, zanim jego krzyki zaalarmowały personel. Niestety, mężczyzna nie może liczyć na zrozumienie swojej narzeczonej, która uważa go za zombie posłane, aby ją dręczyć.

W 1994 roku 86- letnia Mildred Clarke spędziła półtorej godziny w plastikowym worku w kostnicy, zanim jeden z pracowników zauważył, że worek oddycha. Kobieta została znaleziona na podłodze w swoim domu, bez oddechu, bez wyczuwalnego tętna, zimna i sztywna. Szybko została uznana za zmarłą. Po swoim „zmartwychwstaniu” żyła jeszcze tydzień.

Jak widać, przedwczesne pochówki się zdarzają. Jak często? W 1896 roku podczas przenoszenia szczątków z Fort Randall Cemetery okazało się, że około 2% ciał nosi znamiona „obudzenia się po śmierci”.

Czy teraz, ponad 100 lat później, gdy medycyna dysponuje o wiele bardziej zaawansowaną technologią takie pomyłki wciąż są możliwe? Okazuje się, że tak.

W 1984 roku patolog przeprowadzał sekcję zwłok. Gdy wykonał pierwsze cięcie, „zwłoki” chwyciły go za gardło. Patolog umarł na skutek szoku.

Pastor Schwartz został przywrócony do życia przez swój ulubiony hymn, odśpiewany na jego pogrzebie. Żałobnicy byli bardzo zaskoczeni słysząc głos z trumny przyłączający się do śpiewu.

Nicephorus Glycas, biskup wyspy Lesbos Ortodoksyjnego Kościoła Greckiego, przez dwa dni leżał w trumnie, podczas gdy żałobnicy przychodzili go pożegnać. Nagle usiadł i domagał się wyjaśnienia, na co się wszyscy gapią.

Zmarła niedawno Dona Ramona, blisko stuletnia Kolumbijka, cierpiąca na cukrzycę, miała kolekcję aktów zgonu w odstępach kilkumiesięcznych na podstawie orzeczeń czterech różnych lekarzy. Za każdym razem odzyskiwała przytomność w trakcie przygotowań do pogrzebu. Kiedy wreszcie naprawdę umarła, rodzina zwlekała z pochówkiem tak długo, jak długo krewni postawieni przy marach byli w stanie wytrzymać skutki ciepłego klimatu.

W Indiach przypadki „śmierci za życia” zdarzają się na tyle często, że ludzie przedwcześnie uznani za zmarłych przez lekarzy, zjednoczyli siły z tymi których za życia pogrzebali urzędnicy i tak utworzyli Stowarzyszenie Zmarłych – Mritak Sangh, a następnie Partię Pogrzebanych Żywcem. Jak na byłych nieboszczyków działają bardzo prężnie.

Najgorsza historia pochodzi z 1893 roku. Młoda kobieta zmarła w ostatnim miesiącu ciąży. Z grobu przez kilka dni dobiegały krzyki. Wreszcie - nie bacząc na wieszczoną przez okolicznych księży możliwość spotkania z szatanem oko w oko - odkopano trumnę. Niestety, na ratunek było już za późno: zarówno dla kobiety, jak i dla dziecka, które urodziło się już pod ziemią. Zakrwawiona odzież i obgryzione do kości palce świadczyły o heroicznej walce, jaką młoda matka prowadziła do samego końca

Strach przed pochowaniem żywcem podsycają nowe przypadki, jak ten z 2005 roku, kiedy w Kula-Matu w Gabonie 52-letnia Agnes Mbenga ocknęła się w szufladzie chłodziarki, w której spędziła 18 godzin.

Lęk przed pogrzebaniem za życia to tafefobia, Cierpiał na nią XIX-wieczny poeta i nowelista Edgar Allan Poe. Obsesyjnie obawiał się „chwilowej przerwy w niedocieczonym mechanizmie” swojego ciała.

Perspektywa pogrzebania żywcem jest w stanie przerazić najodważniejszych. Dlatego wiele osób podejmowało/podejmuje specjalne środki, aby zapobiec tego typu pomyłce. W dawnych czasach przy zwłokach zawsze ktoś siedział, aby zauważyć ewentualne „obudzenie się”. Niektórzy w testamencie umieszczali odpowiednie instrukcje opisujące testy, jakim ma być poddane ich ciało po stwierdzeniu śmierci. Nacinanie, polewanie wrzącą wodą czy dotykanie rozżarzonym żelazem były popularnymi procedurami. Inni szli jeszcze dalej i nakazywali wbicie sobie noża w serce lub odcięcie głowy, aby upewnić się, że nie obudzą się dwa metry pod ziemią. Inni domagali się pogrzebania z nożem, pistoletem lub trucizną.

Pod koniec XIX wieku opatentowano nawet trumny z specjalnym systemem sygnalizacji. Jakiekolwiek poruszenie zwłok sprawiało, że nad grobem pojawiała się chorągiewka, dzwonił dzwonek i paliło się światło.

W obecnych czasach flagi i gwizdki zostały zastąpione telefonami i mikrofonami. W trumnach pojawiają się specjalne „zestawy bezpieczeństwa”, zawierające np. malutkie butle z tlenem.

Noelle Potvin, pracownica zakładu pogrzebowego w USA o wdzięcznej nazwie Hollywood Forever potwierdza, że coraz częściej, zmarli życzą sobie aby pochować wraz z ukochanymi BlackBerry i Nokiami. Jeden „klient” prosił o włożenie mu do trumny Game Boy’a (prawdopodobnie jako lekarstwo na trumnianą nudę bądź anielskie śpiewy w niebie).

Myślicie teraz że Amerykanie oszaleli? Nic bardziej mylnego - pogrzeby z komórkami są obecne zarówno w USA, Afryce, Wielkiej Brytanii i Autralii.

W każdym razie sprawny telefon komórkowy z naładowaną baterią na pewno nie zaszkodzi...

Katapleksja – rzadka i jak dotąd nieuleczalna choroba mózgu, objawiająca się utratą napięcia mięśniowego, która stanowi główny objaw narkolepsji. Osoby chore w chwilach dużej aktywności motorycznej doznają zapaści, zapadając w rodzaj snu na jawie, bądź halucynacji, co nazywane jest narkolepsją. Sama katapleksja objawia się niemożnością ustania na nogach, opadem żuchwy, i całkowitym rozluźnieniem mięśni. Chorzy w chwili ataku, mimo iż zachowują przytomność, nie są w stanie się poruszać, ani mówić. W ekstremalnych przypadkach następuje zmniejszenie tętna, a oddech staje się płytszy, niekiedy trudno wyczuwalny.

Choć dla większości ludzi brzmi to niewiarygodnie, istnieją osoby, które dobrowolnie godzą się na pogrzebanie żywcem. Świadectwa praktyk joginów, którzy wieloletnimi ćwiczeniami zdołali opanować możliwość niemal całkowitego zawieszania funkcji życiowych i przechodzenia w stan katalepsji, znaleźć można w literaturze podróżniczej, religijnej i dokumentach historycznych. „Dabestan e-Mazaheb”, klasyczna, XVII-wieczna perska księga o wierzeniach i religiach, zawiera niezwykle interesujący fragment: "Jogini mają zwyczaj grzebania siebie żywcem, kiedy dotknie ich choroba".

Warto przywołać też opowieść doktora R. J. Vakila, którą opublikowało w 1951 roku prestiżowe medyczne pismo "Lancet". 15 lutego 1950 roku w Bombaju Vakila nadzorował, i wraz z tysiącami innych ludzi był świadkiem niewiarygodnego wyczynu jogina Shri Ramdasji. Człowiek ten na 56 godzin zamknięty został w podziemnej, odlanej z betonu komorze o wymiarach 1,5 na 2,5 metra. W środku pozostała znikoma ilość powietrza, żadnego jedzenia ani wody, a by rzecz dodatkowo utrudnić, kabinę naszpikowano od środka ogromnymi prętami i – po wejściu Ramdasjiego do środka – zalano od góry betonem. Po upływie dwóch dni i jednej nocy w pokrywie wycięty został otwór, przez który... wlano do środka niemal 7 tysięcy litrów wody. Koszmarne więzienie otworzono po siedmiu dalszych godzinach – i dokładnie tyle czasu Ramdasji spędził, pozbawiony powietrza i zalany płynem. Przeżył, a towarzyszący eksperymentowi medyk nie umiał znaleźć ku temu żadnych racjonalnych podstaw.

Możliwość całkowitego zawieszenia funkcji życiowych przypisuje się też haitańskiemu Coup Poudre – silnie trującemu proszkowi, wykorzystywanemu jako jeden z elementów systemu wierzeń voodoo. Podany nieszczęśnikowi medykament zamienia go w pozornego nieboszczyka, który w trumnie przeleżeć może nawet kilkanaście miesięcy, bez najmniejszych oznak rozkładu zwłok. Wybudzany do życia przez medyka, zazwyczaj nie odzyskuje już nigdy sił psychicznych; jako ludzkie zombie wykorzystywany jest do niewolniczej pracy.

W Japonii istniał osobliwy kult samomumifikacji, o którym pisze Carmen Blackers w książce "The Catalpa-Bogen ("Łuk catalpa"). Kilku buddystów ślubowało pościć przez cztery tysiące dni. Zaczęli od bardzo ścisłej diety, poczym w ogóle przestali przyjmować pożywienie, aby świadomie doprowadzić się do śmierci. Co najmniej o dwóch członkach tej "wielce interesującej, ale obecnie wymarłej już grupy" wiadomo, że zeszli do grobu żywi.

Według relacji południowoafrykańskiej gazety "Pretoria News", pod koniec 1974 roku togijski szaman Togbui Siza Aziza w Akrze pozwolił się pochować ba trzy godziny w zwykłej trumnie, którą przywalono kamiennymi płytami i zaprawą murarską. Po dwóch godzinach tłum wpadł w panikę i zaczął zaklinać Azizę, którego stłumiony głos jeszcze było trochę słychać, by zrezygnował. W końcu zatrzęsła się ziemia i Aziza wydobył się spod cementu, bez trudu odsuwając płyty. Trumna jednak nadal była zabita gwoździami. Aziza wyjaśnił, że swoje magiczne siły zawdzięcza medytacjom pod ziemią. Siły te polegały między innymi na zdolności uzdrawiania, rozumieniu mowy zwierząt i nie odczuwaniu bólu.

Spośród innych afrykańskich relacji na temat stanów podobnych do śmierci, szczególnie warta odnotowania jest historia "schodzących pod wodę", którą opowiedział Ivanowi Sandersonowi w 1932 roku N.H. Cleverly, angielski gubernator w Calabarze w Kamerunie. Cleverly posłał urzędnika z administracji wraz z miejscowym strażnikiem buszu, żeby się dowiedzieli, dlaczego kilka wiosek na obszarze zamieszkanym przez plemię Ibibio odmawia płacenia podatków. Na wielkich wyspach otoczonych bagnami nigdzie nie można było znaleźć wieśniaków, aż w końcu strażnik zdjął mundur i zaczął szukać incognito. Wreszcie dokonał zaskakującego odkrycia. Patrząc zza prawie dwumetrowej skarpy, dojrzał "całą gminę (ponad 100 dusz: mężczyzn, kobiet i dzieci oraz zwierzęta domowe, zamknięte w ażurowych koszach i sprawiające wrażenie śpiących) siedzącą bez ruchu na dnie wody, tyłem do brzegu". Widok strażnika trzęsącego się ze strachu oraz przeświadczenie, że "budzenie" wieśniaków zanurzonych 2,5 metra pod wodą jest beznadziejnym przedsięwzięciem, były ponad siły towarzyszącego mu europejskiego urzędnika, który nie ociągając się wrócił do Calabaru. W drogę ruszyła inna, doświadczona ekipa, ale nim dotarła do wioski, życie powróciło już tam do normy, a strażnik ściągnął podatki. Sanderson przez 15 lat bezskutecznie usiłował dowiedzieć się czegoś więcej o plemieniu Ibibio. "Problem polega na tym - napisał - że nie mogę wśród naszej cywilizacji znaleźć nikogo, kto by chciał rozsądnie porozmawiać ze mną o tej sprawie..."

źródło: eioba.pl

Dziewczyna która pokonała śmierć

konto usunięte2014-07-15, 8:42
Długość może odstrasza , ale myślę że jak ktoś jest zainteresowany to obejrzy , polecam ! Warto obejrzeć , może dzięki temu ktoś w przyszłości będzie walczyć do samego końca !

Dodam że wszystko dzieję się w Dani
Amerykańska agencja badawcza DARPA ogłosiła sukces w pracach nad kierowanymi pociskami do wielkokalibrowych karabinów wyborowych kalibru 12,7 mm. Pocisk Extreme Accuracy Tasked Ordnance (EXACTO) może zmieniać swoją trajektorię po wystrzeleniu, znacznie podnosząc nie tylko zasięg skutecznego ognia, ale też szansę zniszczenia pierwszym strzałem np. ruchomych celów.
Prace nad pociskiem tego typu trwają w DARPA od wielu lat. Celem jest stworzenie pierwszego na świecie systemu broni strzeleckiej z pociskiem kierowanym. W tym wypadku chodzi o karabin wyborowy kalibru 12,7 mm (0.50 cala), czyli broń wielkokalibrową, jednak nadal EXACTO pozostaje najmniejszym pociskiem zdolnym do samodzielnego manewrowania podczas lotu.

Konstrukcja wystrzeliwana z broni palnej tego typu wymaga nie tylko znaczącej miniaturyzacji systemu sterowania, zasilania i naprowadzania, ale również odporności na ogromne przeciążenia powstające podczas wystrzelenia. DARPA może się w tej kwestii poszczycić sukcesem, którego dowodem są próbne strzelania, podczas których pocisk EXACTO trafia w cel znacząco oddalony od punktu, w który skierowana jest lufa broni.



Przebieg testów jest widoczny na udostępnionym przez agencję filmie. Pocisk nie posiada stateczników, lecz zmienia swoją trajektorię dzięki otwieraniu i zamykaniu specjalnych kanałów sterujących wewnątrz jego obrysu. Dzięki temu amunicją tego typu można strzelać ze standardowej broni, wyposażonej w odpowiedni system celowniczy, pozwalający na wprowadzenie korekty.

Pociski powstały na podstawie doświadczeń z Afganistanu, gdzie okazało się iż w warunkach zmiennego wiatru i ekstremalnych czynników pogodowych trudno jest razić ruchome cele na dużych dystansach. Wprowadzenie amunicji z korektą trajektorii w czasie rzeczywistym pozwoli snajperom atakować cele z większej odległości, co nie tylko zwiększa bezpieczeństwo strzelca, ale też przyspiesza jego wejście do akcji w sytuacji wsparcia własnych oddziałów. Nowa amunicja ułatwi także prowadzenie precyzyjnego ognia z ruchomych platform, takich jak pojazdy czy śmigłowce.

Konkretni Twardziele

konto usunięte2014-07-07, 10:24
Jako że mam właśnie naradę redakcji to zdecydowałem się pokazać wam kilku zajebistych twardzieli. Nie, oni nie leją się po mordach. Ci goście mają jaja ze stali i wspinają się po skałach i górach.

NR 1 - Dan Osman. Niestety zginął w 1998 roku podczas powtórki legendarnego już skoku na linie która rozpięta była między dwoma szczytami. Specjalność? - zdobywanie ścian na czas.



oraz skoki na linie.





NR 2 - Alex Honnold - Pewnie teraz gimbaza zaczyna już pisac komentarze w stylu: co za gej, ale ciota. Nieważne. Alex Honnold wchodzi bez zabezpieczeń wszędzie tam gdzie jest to niemożliwe (tzn. do chwili kiedy on to zrobi). Np. Ściana Half Dome czy El Cap.



NR 3 - Dean Potter. Koleś najpierw wchodzi na szczyt a potem robi z niego BASE. (BASE jumping dla niekumatych). Widziałem go na własne oczy w Tatrach. Kozak. Asekurację traktuje bardzo luźno.

Tu solóweczka na Separate Reality. Kto się wspinał choćby na ściance po hipermarketem ten wie co to takiego. Ostatni wyciąg to mistrzostwo świata. Ćwiczy się go przez wiele godzin przed wspinaczka i zdobywa w jeden konkretny sposób. (Choć widziałem laskę która zrobiła to inaczej)

Dean uwielbia też łażenie na linie bez zabezpieczeń.



Tyle. Jak się spodoba moge wstawić więcej.
Tragedia Górnośląska obejmowała szereg działań o charakterze zbrodniczym wobec cywilnych mieszkańców Górnego Śląska. Rozpoczęła się wraz z wkroczeniem wojsk radzieckich i polskich pod koniec stycznia 1945 r. na terytorium ówczesnej Prowincji Górnośląskiej. Wiązała się z masowymi mordami, gw🤬tami, grabieżami i dewastacją materialnego dziedzictwa, tworzeniem przyzakładowych obozów pracy oraz obozów koncentracyjnych, a także z deportacjami do Związku Radzieckiego oraz wysiedleniami Ślązaków zweryfikowanych jako Niemcy. Tym działaniom towarzyszyły nadużycia o charakterze materialnym oraz nieuzasadnione aresztowania. Równolegle z wydarzeniami odbywała się skomplikowana akcja osadnicza -określanych eufemistycznie- repatriantów, którzy zostali wypędzeni z Kresów Wschodnich. Górnośląska Tragedia kończy się w 1948 r., kiedy zrealizowano plan wysiedleń oraz zwolniono ostatnich więźniów z obozów będących pod zarządem radzieckim.
Tragedia Górnośląska wpisuje się w szerszy kontekst budowy państwa jednonarodowego, państwa jednolitego etnicznie. Projekt przedwojennej endecji został przejęty przez polskich komunistów i wdrożony tuż po zakończeniu wojny. Prowadził do eliminacji całych grup narodowościowych i etnicznych uznanych za „element niepewny”. Jego bezpośrednimi ofiarami byli Ślązacy, Mazurzy, Słowińcy, Warmiacy, Kaszubi, Niemcy, Ukraińcy czy Łemkowie.

Masakry dokonywane przez Armię Czerwoną
Wydarzenia związane z bezpośrednim przejściem frontu wschodniego otwierają krwawe karty historii Tragedii Górnośląskiej. Mordy dokonywane na ludności cywilnej Śląska były przez dziesięciolecia pomijane w historiografii peerelowskiej. Przykładem ukrywanej prawdy była masakra w Miechowicach. Zbadaniem tej sprawy zajął się dopiero III RP Instytut Pamięci Narodowej. 27 stycznia 1945 r. po zajęciu miejscowości przez żołnierzy 309 pułku 291 Dywizji Piechoty Armii Czerwonej rozpoczął się krwawy odwet. W dokumentach USC podano godziny śmierci między 5.00 a 18.00 200 osób. Z domów i piwnic wyciągano mężczyzn i na miejscu lub pod lasem, gdzie ich odprowadzano, strzelano do nich lub czasami mordowano, bijąc ich po całym ciele kolbami karabinów. Ponadto wiele rannych osób zmarło wskutek obrażeń kilka dni później. Zginęło wielu inwalidów, bo żołnierze zakładali, iż kalectwa nabawili się na wojnie, choć wielu z nich było rencistami kopalnianymi. Dopiero po tygodniu, 3 lutego, sytuacja się na tyle unormowała, że mieszkańcy przestali obwiać się wychodzić z domów. Zaczęli poszukiwać ciał bliskich i zajmować się pochówkiem ofiar. Przyjmuje się, że w miejscowości zostało zamordowanych ponad 240 osób. Wiele kobiet, w tym kobiet w ciąży, zostało zgw🤬conych. Dokładna liczba i rozmiar nie zostaną już nigdy wyjaśnione. (Koj, 2012: 74-78). Zbadane w miarę szczegółowo wydarzenia z Miechowic miały miejsce w wielu górnośląskich miastach i wsiach.

Polityka weryfikacji mieszkańców Górnego Śląska
Ustawa z 6 maja 1945 r. o wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego wrogich elementów objęła swym obowiązywaniem również terytorium Województwa śląsko-dąbrowskiego. Jej założenia stały w sprzeczności z sytuacją społeczną Górnego Śląska, gdyż przyjmowały dychotomiczny podział na Niemców i Polaków. Absurdalną praktyką było opierania weryfikacji na niemieckiej liście narodowej (Deutsche Volksliste-DVL) oraz kryterium znajomości języka polskiego. Warto przypomnieć, że na Górnym Śląsku wpis do DVL był obowiązkowy w przeciwieństwie do terenów Generalnej Guberni, gdzie miał charakter fakultatywny. Ponadto sam Rząd Polski na Uchodźstwie nalegał by, w celu uniknięcia represji Górnoślązacy podpisywali volkslistę.
Zweryfikowana jako Niemcy ludność Górnego Śląska miała zostać osadzona w obozach, a następnie przewieziona do radzieckiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej. Zarządzenie Wojewody śląsko-dąbrowskiego z 10 lipca 1945 r. zintensyfikowało akcję weryfikacyjną poprzez powołanie oprócz gminnych, miejskich i powiatowych komisji weryfikacyjnych. W toku weryfikacji dochodziło ze strony funkcjonariuszy MO i UB do łamania prawa, nadużyć o charakterze materialnym (zabieranie mienia osobistego, żywności) oraz nieuzasadnionych aresztowań i osadzania w obozach pracy.

Deportacje
Zatrzymywanie i wywózki górników rozpoczęły się już na początku lutego 1945 r. Na terenie miast i wsi Górnego Śląska rozplakatowano ogłoszenia wzywające do zgłaszania się do po frontowych prac porządkowych. Sugerowano w nich zabranie ze sobą koców, przyborów toaletowych, sztućców i żywności na kilka dni. W przypadku nie zgłoszenia się do punktu zbiorczego groził sąd wojskowy. Do niewolniczej pracy w ZSRR ściągano często z ulicznych łapanek lub wyciągano z domu. Zdarzały się zatrzymywania całych zmian górniczych wyjeżdżających na powierzchnię, jak miało to miejsce w kopalni „Bobrek” w Bytomiu.
Ujętych przewożono do podobozów w Nowym Bytomiu, Pszczynie, Sosnowcu-Radoszcze, Cieszynie, Giszowcu, Chorzowie, Knurowie, Szopienicach, Mysłowicach, Kończycach Wielkich, Siemianowicach, Świętochłowicach, Katowicach-Ligocie, Czeladzi, Bielsku, Wojkowicach, Blachowni, Kędzierzynie, Kluczborku. Zatrzymanych później kierowano do większych obozów (np. w Łabędach k. Gliwic na 5 tyś. osób), skąd od końca marca zaczęto ich deportować w bydlęcych wagonach do ZSRR.Wielu nie przeżyło samej podróży wskutek dramatycznych warunków sanitarnym i braku żywności. Górnoślązacy pracowali w kopalniach, fabrykach zbrojeniowych lub kołchozach w przede wszystkim w Zagłębiu Donieckim, Syberii i Kazachstanie. Tylko nie wielu wróciło po latach do swoich rodzin. Przytoczmy relację syna jednego z deportowanych.

„Z opowiadań ojca (Karola B.) wiem, że pracował w nieludzkich warunkach w kopalni węgla w Donbasie. Obóz, w którym przebywał, był silnie strzeżony. Wokół znajdowały się wieże obserwacyjne i druty kolczaste. Strażnicy byli wyposażeni w broń oraz towarzyszyły im psy. Ucieczki kolegów z reguły kończyły się niepowodzeniem. Po schwytaniu uciekinierów sprowadzano ich z powrotem do łagru. Następnie na oczach kolegów, dla odstraszenia nieludzko torturowano ich. Pokład, w którym pracował ojciec, miał 60 cm wysokości. Głód i choroby wykańczały internowanych. Z wywiezionych do ZSRR współtowarzyszy kopalni »Bytom« prawie nikt nie ocalał. Do 1947 r. ojciec był świadkiem ich śmierci. Brał udział w ich »pogrzebie«. Ofiary represji zostały ulokowane w bunkrze pełnym wody. Gdy nastąpił rozkład ciał, kazano mojemu ojcu usunąć zmarłych. Musiał to robić gołymi rękami. Trupy zostały załadowane na wóz i następnie wrzucone do wykopanego dołu”.
(List R. Piecki, Śląska tragedia, „Górnik” 1992, nr 14 z 4 kwietnia.)

„Szacuje się, że można mówić o liczbie około 150 do 200 tysięcy osób wywiezionych z całego obszaru Górnego Śląska w głąb Związku Sowieckiego. Ludzie ci byli traktowani gorzej nawet od niemieckich jeńców wojennych, którzy -aczkolwiek Związek Radziecki nie podpisał porozumienia w tym względzie- teoretycznie mogli powoływać się na Konwencję Genewską.” – prof. Roman Kochnowski

Obozy
Obozy represji, do których kierowano ludność autochtoniczną Górnego Śląska, można podzielić na dwie kategorie: 1. będące pod zarządem NKWD – powstawały tuż po zajęciu przez Armię Czerwoną Górnego Śląska, osadzano w nich jeńców wojennych, a także więźniów osadzonych bez nakazów prokuratorskich, ludność cywilną zatrzymaną z różnych powodów. Usytuowane m. in. w Blachowni, Zdzieszowicach, Kędzierzynie, Oświęcimiu, Gliwicach, Łabędach, Mysłowicach, Jaworznie działały do połowy 1948 r. 2. obozy koncentracyjne, obozy przejściowe, w których gromadzono ludność rodzimą – mające różne eufemistyczne określenia (obozy dla wysiedlonych Niemców, izolacyjne lub odosobnienia, obozy pracy); zarządzane przez polski aparat bezpieczeństwa i stworzone na potrzeby akcji weryfikacyjnej. Kierowano do nich ludność autochtoniczną uznaną za niemiecką celem przesiedlenia do radzieckiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej, Ślązaków powracających z ewakuacji, żołnierzy Wermachtu pochodzących z Górnego Śląska zatrzymani przez UB i MO, a także funkcjonariusze NSDAP i innych formacji paramilitarnych. W obozach znalazł się również znaczny odsetek Ślązaków zweryfikowanych jako Polacy (w Gliwicach stanowili 70%, a w powiecie opolskim 90%).
Obozy drugiej kategorii były tworzone na mocy zarządzeń Wojewody śląsko-dąbrowskiego z 18 czerwca i 2 lipca. Aby uszczegółowić kontekst przybliżmy funkcjonowanie jednego z nich, obozu w Łambinowicach. Powstał on na mocy decyzji starosty niemodlińskiego, Władysława Wędzicha. Poniżej poufny protokół z zebrania organizacyjnego (oryginalna pisownia):

Zebrani postanowili na podstawie danych przedstawicieli Starostwa Powiatowego, Zarządu m. Niemodlina, Komendy Powiatowej, Milicji Obywatelskiej, Komisariatu M.O. w Niemodlinie, Powiatowej Komendy U.B.P.,Sekretariatu powiatowego kom.P.P.R. oraz Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, w obliczu niemożliwości rozwiązania innymi drogami problemu osiedlenia na terenie naszego powiatu — stworzenie obozu koncentracyjnego dla niemców.
Obrano były karny obóz jeńców wojennych w Łambinowicach, mogący pomieścić bez trudności ok. 20 000 ludzi.
Komendantem obozu zaproponowano ob. członka M.O. Gemborskiego Czesława.
Postanowiono:Komenda Powiatowa M.O. zawiadomi natychmiast Wojewódzką Komendę Milicji o powziętym kroku i poprosi o odpowiednią pomoc i instrukcje. Komenda Powiatowa M.O. zwróci się do Wojewódzkiego Wydziału Więzieńnictwa przy Wojewódzkiej Komendzie U.B.P. w Katowicach o bezzwłoczne przesłanie wyszkolonej kadry więzienników w liczbie 50 osób, dla prowadzenia obozu.
Komenda Powiatowa U.B.P. zawiadomi odnośne władze o powziętym kroku i poczyni starania o przysłanie instrukcji i pomocy w tej materii.
Sekretariat Powiatowej Kom. P.P.R. wyśle pismo zawiadamiające Wojew. Kom. P.P.R. o powziętej decyzji z prośbą o poczynienie kroków w celu uzyskania broni i pomocy w postaci instrukcji i interwencji u innych władz.
Obóz będzie zdolny do przyjęcia pierwszych oddziałów więźniów najdalej 25 lipca 1945.
W Niemodlinie stworzono pomocniczy dobrze wyposażony obóz (na 500 osób), który posłuży jako punkt przejściowy z obozu łambinowickiego.
Prace w celu zorganizowania i przeprowadzenia wyżej wymienionych zamierzeń zaczyna się od dnia dzisiejszego (14 lipca 45)
Opieramy się o instrukcje Wojewody Śląsko- Dąbrowskiego Nr 88 Ldz. Nr. W-P-r-10-2/45 z dnia 18-6-45.
Szczegóły przeprowadzenia akcji zostaną ujęte w dokładne instrukcje i opracowane przez przedstawicieli wyżej wymienionych władz.
[Za: Nowak: 1991,64]

Obóz rozpoczął funkcjonowanie końca lipca 1945 r. Pierwszym komendantem został Czesław Gęborski, który przekształcił go na obóz represji. Trafiali do niego mieszkańcy z okolicznych wiosek: Kuźnia Ligocka, Lipowa, Jaczowice, Grodziec, Ligota Tułowicka, Wierzbie, Przechód, Szydłów, Magnuszowice Wielkie, Jakubowice, Klucznik, Przędza, Oldzydowice, Łambinowice, Wesele, Szczepanowice. O akcji przesiedleńczej ludność wspomnianych miejscowości była informowana na kilka godzin przed. Pozwalano jej zabrać niewiele rzeczy osobistych, które zresztą konfiskowano po osadzeniu w obozie. Poniżej przedstawiane są dwie relacje opisujące wspomniane wydarzenia:

28 września 1945 r. wieś Ligota Tułowicką została otoczona przez MO i UB. Rozkazano nam wszystkim zebrać się na pastwisku. Ponieważ nie byliśmy uprzedzeni o wysiedleniu, zdążyliśmy zabrać tylko odzież i trochę żywności. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka, jednak wszyscy spodziewali się, że wywiozą nas z wioski. Osadnicy czekali już na gospodarstwa i mieszkania. Pytano się, kto jest Polakiem. Matka zgłosiła się, że potrafi mówić po polsku. Ponieważ reszta rodziny nie potrafiła, wszystkich nas zabrano do obozu. Mężczyźni szli pieszo. Kobiety z dziećmi jechały na samochodach
(Łucja Kurian z Ligoty Tułowickiej, za: Nowak, 1991: 81-82)

W dniu 30 lub 31 sierpnia 1945 r. mieszkańcy wsi Kuźnica Ligocka, a w tej liczbie i ja — zostali wysiedleni przymusowo i umieszczeni w obozie w Łambinowicach, pow. Niemodlin. Akcja wysiedleńcza wyglądała następująco: o świcie do naszej wsi przyjechały samochody ciężarowe w liczbie około pięciu, z wojskiem i osobami cywilnymi. Wśród nich rozpoznałem wówczas ówczesnego wicestarostę z Niemodlina — Stani¬sława Nowaka i szefa PUBP — Filipka [...]. Wojsko i cywile w sposób brutalny wypędzali ludzi z mieszkań, a następnie grupowali ich w ogrodzie Jana Lisonia. Widziałem osobiście, że podczas tej akcji żołnierze i cywile bili miejscową ludność oraz rabowali ubrania, obrączki i inne wartościowe przedmioty. Do wspomnianego ogrodu spędzeni zostali wszyscy mieszkańcy wsi Kuźnicy Ligockiej, w tej liczbie również kobiety, starcy, dzieci. Następnie zebrano nas na podwórku przedszkola, skąd pieszo wyruszyliśmy do Łambinowic odległych o 12 km. W czasie drogi żołnierze i cywile bili tych ludzi, którzy nie mogli iść lub wychodzili z kolumny. W czasie drogi do Łambinowic śpiewaliśmy po polsku pieśń kościelną Pod Twoją obronę. Po przybyciu na teren obozu w Łambinowicach zostaliśmy dotkliwie pobici przez strażników tegoż obozu, po czym umieszczono nas w barakach
(Jan Staisz, sołtys wsi Kuźnica Ligocka, za: Nowak, 1991: 82-83)

Obóz składał się z 6-8 baraków mieszkalnych (każdy o pojemności ok. 1000 osób). Barak złożony był z izb, w których umieszczono piętrowe prycze. Każdy internowany dostawał dwa koce i siennik. Początkowo osadzeni byli rozdzielani na podstawie miejsca zamieszkanie, jednak wkrótce dokonano selekcji wg płci i wieku. Poszczególne baraki zajmowali mężczyźni, kobiety z dziećmi, dziewczęta i chłopcy powyżej 14 lat.
Dla zatrzymanych uruchomiono warsztaty pracy oraz urządzenia sanitarne. Obóz zabezpieczony był drutem kolczastymi i kilkoma wieżami wartowniczymi wyposażonymi w broń maszynową.

Zerżnięte:http://gornyslask.wordpress.com/tragedia-gornoslaska-1945-48/

Ale i tak wrzucę resztę w komentarzach

Skarb III Rzeszy

konto usunięte2014-07-05, 22:26
Kto by nie słyszał o Skarbie III Rzeszy? Złocie, depozytach i dziełach sztuki. Znacie historię zaszyfrowanej listy 80 miejsc ich ukrycia? W kolejnym odcinku wyruszamy zbadać jedno z nich. Zamiast opisywać wolimy je wam pokazać. Jak zwykle nie zabraknie wiadomości historycznych, idiotycznych porad i ogólnie pojętego debilizmu. W roli głównej turbo babcia!

Węgorzyce - bloki widma

ademicus2014-07-02, 19:15
Zapraszam na wędrówkę, która rozpoczęła się w roku 1998 i została brutalnie przerwana dwa lata później. Wędrówkę po miejscu znajdującym się w Gminie Osina, które dla wielu mieszkańców jest widokiem dnia codziennego, a dla innych czymś, co straszy i przypomina o minionych czasach, kiedy działające PGR-y były chlubą regionu. Niedokończone bloki...

Często tędy przejeżdżam i za każdym razem spoglądam zza szyby swojego samochodu na ten twór. Za każdym razem myślę, dlaczego nie zostało to ukończone i dlaczego nie dano możliwości wprowadzenia się tam rodzinom. Biało-szare ściany z ziejącymi otworami zamiast okien powodują, że patrząc na to miejsce, tak nieodległe od ulicy, miałem ochotę tam wejść i zobaczyć, jak czas i okoliczni szabrownicy sponiewierali te budynki.

Wczoraj, uzbrojony w aparat, postanowiłem w końcu to zrobić.

Do budynku wprowadza mnie okoliczny mieszkaniec, mężczyzna mieszkający nieopodal. Podchodzimy powoli, wszędzie wokoło pełno szkła, butelek, śmieci. Trzeba uważać by nie wdepnąć w coś, co potem z trudnością będzie usunąć ze swoich butów. Pod zdezelowaną klatkę podchodzę bardzo powoli, napawając się widokiem ruin, które kiedyś były marzeniem niejednego pracownika ówczesnego kombinatu rolniczego.

Wszędzie pełno szkła i gruzu który zgrzyta pod moimi stopami powodując, że zaczynam obawiać się czy jakieś ustrojstwo nie przebije mi podeszwy i spowoduje, że przez najbliższe dni nie będę mógł normalnie chodzić. Wcale się tym nie martwie. Otchłań budynku pcha mnie ku srodkowi...

Od Marty Góreckiej, mieszkanki Osiny, otrzymałem taki oto tekst o budowlach:
"Obecnie jest to nieruchomość stanowiąca prywatną własność osoby fizycznej. Okres budowy 1988 - 1990 - ostatni etap Kombinatu Państwowych Gospodarstw Rolnych w Osinie. Miały to być mieszkania dla pracowników Zakładu Rolnego w Węgorzycach, który podlegał pod KPGR Osina. Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa przejęła zasoby po byłym KPGR Osina, aczkolwiek nie dokończyła budowy, gdyż nie wchodziło to w zakres jej zadań. Nazwę Agencja zmieniła na Agencję Nieruchomości Rolnych, która ogłosiła przetarg w ramach którego obecny właściciel nabył budynki. Więcej nie wiem..."
A szkoda, chciałoby się powiedzieć.... idę dalej, poruszając się po zniszczonych korytarzach, jednocześnie co chwile robiąc zdjęcie. Mój przewodnik opowiada mi o budynku, o tym co z niego rozkradziono i jak zostało one miejscem odwiedzanym głównie przez osoby, spragnione w spokoju napicia się czegoś mocniejszego.
Ogarnia mnie coraz większa fascynacja. Im wchodzę wyżej na kolejne piętra i kondygnacje, tym bardziej jestem ciekaw tego miejsca. Mój przewodnik gdzieś zniknął, zainteresowany starym stołem znajdującym się gdzieś, w jednym z pomieszczeń. Zostałem sam. Sam ze swoją fascynacją.
Skrzypiący pod nogami gruz jest jedynym odgłosem, jaki słyszę w budynku. Zapominam że muszę uważać gdzie stąpam. Pchany ciekawością posuwam się coraz wyżej, i wyżej, na kolejne piętra starając się nie pominąć żadnego pomieszczenia.

W wielu pomieszczeniach są napisy na ścianach. Wykonane zwykłą farbą i pędzlem, świadczące o tym ze to miejsce, pomimo że straszące pustką, jest odwiedzane przez innych, którzy zostawiają tutaj ślady swej bytności...
Napisy wulgarne, ośmieszające, a także sugerujące, że jest to miejsce całkiem tętniące życiem.... martwym życiem.W prawie każdym pomieszczeniu odnajduje butelki, głównie po najtańszym alkoholu, tzw. beczułki, a także piwie czy wódce. Natknąć się można także na ekskrementy, które świadczą o tym, ze ktoś nie zdążył do domu ze swoją potrzebą fizjologiczną. Powoduje to, że wielu pomieszczeniach unosi się obrzydliwy fetor, sprawiający że bardzo szybko opuszczam takie miejsca.

Postanawiam zwiedzić dach budynku, a raczej to, co pełni funkcje dachu, ponieważ prawdopodobnie nie został on ukończony. Pchany swoją ciekawością spojrzenia na okolicę z najwyższego punktu, znajdującego się w tej wsi. Po drodze pozwalam sobie na jeszcze kilka ciekawych zdjęć, które wprawiły mnie w chwile zadumy i zastanowienia...

Puste okna, które w swej szarości ścian są otworem na zieleń otaczającą budynek. Rosnące krzewy, drzewa, od wielu lat nie pielęgnowana trawa powoduje, że z większej odległości nie widać brudu i śmieci, okalających to miejsce.

W końcu docieram na sam szczyt. Z ciemnej czeluści wypełnionej zatęchłym powietrzem znalazłem się na wolnej przestrzeni. Rozglądam się wokoło podziwiając widoki i przyglądając się ogromowi zniszczeń, jakie zostały dokonane na tej budowli. Poruszam się powoli, przyglądając się naturze, która dokonuje reszty zniszczenia poprzez wypełnianie każdego wolnego kawałka pomiędzy cegłami.

Wychodzę z budynku. Zaczyna być bardzo późno, muszę wrócić do domu. Żałuję że nie zostałem tam dłużej.

Zdjęc mi nie wstawia. Link do strony gdzie sa tez fotki

jestemnaplus.blogspot.com/2014/07/wegorzyce-bloki-widma.html

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem