Czerwiec 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3
4 5 6 7 8 9 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30
Lipiec 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1
2 3 4 5 6 7 8
9 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31
Sierpień 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3 4 5
6 7 8 9 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31

Bitka w talkshow w Rasiji

wbo2012-07-01, 14:17


Swoją drogą nie przypomina wam Butterbeana?

Marihuana zabija!!

Hempsmoker2012-07-01, 13:47
Krotka bajka o...

Uważajcie na siebie.

Pogrzeb

kuzax2012-07-01, 13:09
Ksiądz spotyka imama:
- Ciężki dzień?
- Tak. Rano zmarł jeden z naszych braci, Ahmed, więc przygotowuję się do popołudniowego pogrzebu.
- Dlaczego tak szybko?
- Zgodnie z naszą tradycją staramy się pochować zmarłego w przeciągu 24 godzin po śmierci.
- Naprawdę? W kulturze chrześcijańskiej czekamy kilka dni. Zanim ciało zacznie brzydko pachnieć… acha, już rozumiem…

Tajemnice syberyjskiej Doliny Śmierci

Konto usunięte • 2012-07-01, 22:55


W północno-wschodniej syberyjskiej Jakucji, w basenie rzeki Wiluj znajduje się trudnodostępna okolica nosząca ślady ogromnego kataklizmu, jaki miał tu miejsce przed około ośmioma setkami lat i który przewrócił wszystkie drzewa i porozrzucał fragmenty skał na obszarze o powierzchni setek kilometrów kwadratowych.

Na obszarze tym zlokalizowane są także rzekomo zagadkowe metalowe obiekty spoczywające głęboko w wiecznej zmarzlinie. Na powierzchni ich obecność dostrzegalna jest jedynie poprzez kępy bujnej roślinności. Dawna nazwa tego obszaru to Uliuju Czerkeczech, co tłumaczyć można jako Dolina Śmierci.

Aby dostarczyć jak najpełniejszego obrazu tego, co ma miejsce w Dolinie Śmierci, relacje podzielone zostały na trzy kategorie. Pierwsza z nich obejmuje fakty oraz relacje świadków, druga prezentuje dawne legendy ludów zamieszkujących region oraz twórczość poetycką ludów sąsiednich, które obserwowały dziwne zjawiska. Ostatecznie uwaga kieruje się na kryjące się za tym wszystkim siły sprawcze.

RELACJE NAOCZNYCH ŚWIADKÓW



Obszar, o którym mowa może zostać scharakteryzowany jako wymieszane na przemian z tajgą bagna, niemalże niemożliwe do przebycia, które razem pokrywają obszar ok. 100.000 km kwadratowych.

Z regionem wiążą się pewne interesujące opowieści dotyczące metalowych obiektów o nieznanym pochodzeniu rozmieszczonych na całym obszarze.

Aby rzucić więcej światła na owe struktury istniejące tuż obok nas, które dały źródło opowieściom, należy zagłębić się w historię regionu i odkryć jego wierzenia i legendy. Zdołaliśmy odtworzyć pewne elementy lokalnej paleotoponimi, które w zaskakujący sposób odpowiadają treści legend. Wszystko wskazuje na to, iż odnosiły się one do jasno określonych rzeczy.

W dawnych czasach Dolina Śmierci stanowiła część szlaku używanego przez lud Ewenków, rozciągającego się od Bodajbo do Annybaru i ku wybrzeżu Morza Łaptiewów.

Niektóre ze struktur zapadły się w gruntOkoło 1936 roku podróżował tym szlakiem kupiec nazywany Sawinow. Kiedy porzucił zajęcie, miejscowi zaczęli opuszczać te miejsca. Ostatecznie wiekowy kupiec i jego wnuczka Zina zdecydowali się przenieść do Siuldiukaru. Gdzieś na obszarze między rzekami znanym jako Cheldju (co w miejscowym języku znaczy żelazny dom), starszy pan zaprowadził ją do niewielkiego, lekko spłaszczonego łuku, gdzie jak okazało się, za spiralnym korytarzem znajdują się metalowe komnaty, w których spędzili noc. Dziadek powiedział Zinie, że nawet w najtęższe mrozy w komnatach było ciepło jak latem.

W dawnych latach wśród miejscowych myśliwych zdarzali się śmiałkowie, którzy w komnatach spędzali noce, jednakże odchorowywali to ciężko, zaś ci, którzy zdecydowali się spędzić w nich kilka dni pod rząd, umierali. Jakuci twierdzili, że Dolina to miejsce bardzo niedobre, podmokłe, zwykle omijane przez zwierzynę. Położenie tych konstrukcji znane było jedynie starszym, którzy w młodości zajmowali się łowiectwem i często odwiedzali te miejsca. Wiedli koczowniczy tryb życia i wiedzieli o charakterze okolicy oraz miejscach, gdzie było wolno się udać i gdzie nie, co było sprawą wagi życiowej. Ich potomkowie przyjęli osiadły tryb życia, zaś wiedza z przeszłości uległa zatraceniu.

Obecnie jedynymi śladami wskazującymi na istnienie owych konstrukcji są dawne nazwy, jednakże za każdym z tych toponimów kryją się setki, jeśli nie tysiące, kilometrów kwadratowych.

W 1936 roku geolog prowadzony przez starszych autochtonów napotkał wzdłuż rzeki Ołguidach (Miejsce z kotłem) półkolisty metalowy obiekt w kolorze czerwonawym o tak ostrej wystającej krawędzi, że można było przeciąć nią paznokieć. Jego ściany były grube na około 2 cm, zaś na powierzchni widoczna była prawdopodobnie jedna piąta jego średnicy. Stał nachylony, więc można było wjechać pod niego na reniferze. Geolog wysłał opis do Jakucka, centrum regionu. W 1979 r. ekspedycja archeologiczna ze wspomnianego miasta próbowała odnaleźć półkulę. Przewodnik grupy przyznał, iż widział ją kilkukrotnie w młodości, jednakże jak stwierdził, w międzyczasie okolica niezwykle się zmieniła. Należy stwierdzić, iż w tym regionie można przejść 10 kroków od czegoś i nie zwrócić na to uwagi, więc wcześniejsze odkrycia tłumaczyć można czystym szczęściem.

Jednak znacznie wcześniej, w 1853 roku, R.Maak, znany badacz regionu napisał: „W Suntar [jakuckiej osadzie] powiedziano mi, że w górnym biegu Wiluj znajduje się potok o nazwie Ałgyj timirbit (co przetłumaczyć można jako „wielki kocioł zatonął”), który wpływa do Wiluj. Niedaleko jego brzegów w lesie znajduje się gigantyczny kocioł wykonany z miedzi. Jego rozmiary są nieznane, gdyż nad powierzchnią ziemi widać jedynie obrzeża, ale rośnie w nim kilka drzew…"

To samo odnotował N.D. Archipow – badacz dawnych kultur Jakucji: „Wśród populacji basenu Wiluj istnieją dawne legendy o istniejących w górnym biegu rzeki brązowych kotłach zwanych ołgui. Legenda ta zasługuje na uwagę, gdyż w okolicach, gdzie rzekomo znajdują się mityczne kotły płynie kilka potoków o nazwie Ołguidach czyli „Kotłowy Potok”.

Oto urywek listu napisanego w 1996 przez kolejną osobę, która odwiedziła Dolinę Śmierci. Michaił Koreckij z Władywostoku napisał:

„Byłem tam trzykrotnie. Pierwszy raz w 1933, gdy miałem 10 lat i podróżowałem z ojcem, kiedy on wybrał się w poszukiwaniu zarobku. Następnie w 1937, bez ojca. Ostatni raz zaś w 1947 jako członek grupy młodych osób.

Dolina Śmierci rozciąga się na obszarze po prawej stronie dopływu Wiluj. W rzeczywistości to cały szereg dolin wzdłuż zalanych obszarów. Przez wszystkie trzy razy byłem tam w towarzystwie przewodnika, Jakuta. Nie udaliśmy się tam dlatego, że żyło się dobrze, ale w dawnych czasach można było szukać złota bez zagrożenia, że zostanie się obrabowanym lub dostanie kulę w łeb.

Co do tajemniczych obiektów, to jest ich tam najprawdopodobniej wiele, gdyż za każdym razem widziałem 7 z owych „kotłów”. Wszystkie zadziwiły mnie będąc zupełnie niewiarygodnymi konstrukcjami. Po pierwsze zadziwiał ich rozmiar – od 6 do 9 m. średnicy.

Jeden z "żelaznych domów"
Rysunek przedstawiający jeden z kotłów

Po drugie, wykonane były one z dziwnego metalu. Wszyscy piszą, że wykonane były z miedzi, ale ja jestem pewien, że nie była to miedź. Chodzi o to, że nawet przy pomocy zaostrzonego dłuta nie dało się porysować „kotłów” (a próbowaliśmy nieraz). Metal nie pękał i nie dało się go odłamać przy pomocy młotka. Na miedzianej powierzchni młotek zostawiłby z pewnością zauważalne wgniecenia. Jednak ta „miedź” pokryta jest powłoką nieznanego materiału przypominającego szmergiel. Jednak nie jest to śniedź ani łuska – nie da się tego ani wykruszyć ani też zadrapać.

Nie napotkaliśmy schodzących w dół szybów z komnatami, ale zauważyłem, że roślinność wokół kotłów jest nienaturalna – zupełnie inna od tego, co rośnie wokoło.

Jest znacznie bardziej obfita: łopian o wielkich liściach, bardzo długie łoziny i dziwna trawa, półtora lub nawet dwa razy wyższa od człowieka. W jednym z „kotłów” cała nasza grupa (6 osób) spędziła noc. Nie wyczuwaliśmy niczego niedobrego i opuściliśmy go bez żadnych nieprzyjemnych zdarzeń. Nikt nie czuł się potem źle za wyjątkiem tego, że 3 miesiące później jednemu z moich przyjaciół wypadły wszystkie włosy. Mnie zaś po lewej stronie głowy (na której zazwyczaj śpię) pojawiły się trzy niewielkie wrzody wielkości główek zapałek. Próbowałem się ich pozbyć całe życie, ale są ze mną do dziś.

Nasze wysiłki w próbach odłamania choć kawałka dziwnego „kotła” nie przyniosły skutków. Jedyną rzeczą, jaką przywiozłem był kamień. Jednak nie zwyczajny kamień: w połowie doskonale okrągły, 6 cm średnicy. Był czarny i nie nosił żadnych śladów obróbki, choć był niezwykle gładki, jakby wypolerowany. Podniosłem go z ziemi wewnątrz jednego z tych kotłów.

Zabrałem moją pamiątkę z Jakucji do wsi Samarka w dystrykcie Czugujewka w Kraju Primorskim, gdzie w 1933 mieszkali moi rodzice. Odłożyłem go aż do czasu, gdy moja babka zdecydowała się na budowę domu. Trzeba było wstawić szyby do okien, ale w całej wsi nie było szklarza. Starałem się przeciąć szybę krawędzią półkolistego kamienia i okazało się, że tnie on z zadziwiającą łatwością. Potem moje znalezisko używane było często w charakterze diamentu przez naszych krewnych i przyjaciół. W 1937 roku dałem kamień dziadkowi, ale na jesieni został on aresztowany i wywieziony do Magadanu, gdzie przetrzymywany był bez wyroku do 1968, kiedy to zmarł. Nikt nie wie, gdzie znalazł się mój kamień…”

W swym liście Korecki podkreśla, że w 1993 roku jakucki przewodnik powiedział mu, że … 5 lub 10 lat temu odkrył kilka okrągłych kotłów (były zupełnie okrągłe), które wystawały wysoko (wyżej niż człowiek) nad powierzchnię gruntu. Wyglądały na zupełnie nowe. Następnie myśliwy widział je znowu, jednakże teraz zniszczone i porozbijane. Korecki zauważa także, iż gdy odwiedzali jeden z kotłów po raz drugi, widoczne stało się stopniowe pogrążanie konstukcji w ziemi.

A. Gutieniew i J. Michałowskij – dwaj badacze mieszkający w mieście Mirnyj w Jakucji twierdzili, iż w 1971 roku stary myśliwy z ludu Ewenków powiedział, że w okolicy między dwiema rzekami znanej jako Niugun Bootur („Ognisty bohater") oraz Atadarak („Miejsce z trzygraniastym harpunem") znajduje się wystający z gruntu obiekt, dzięki któremu okolica uzyskała swą nazwę – bardzo duży trzygraniasty żelazny harpun, zaś w okolicy znanej jako Cheliugur („Metalowi ludzie") położona jest ponoć żelazna nora, w której leżą chudzi, czarni i jednoocy ludzie w ubraniach z metalu. Powiedział także, że wie gdzie znajduje się to miejsce i może je pokazać, gdyż nie jest to daleko. Nikt nie uwierzył mu, on zaś w międzyczasie zmarł.

Jeden z tych obiektów napotkany został w czasie budowy tamy na Wiluj, niedaleko miasta Erbije. Zgodnie z relacją jednego z budowniczych Wilujskiego Projektu Hydroenergetycznego, po ukończeniu prac nad kanałem odwadniającym i osuszeniu głównego kanału, odkryto w nim wypukły metalowy punkt. Z racji ścigających terminów, po szybkiej inspekcji znaleziska, kierownictwo wydało rozkaz kontynuowania prac.

Istnieje wielu opowieści ludzi, którzy napotkali podobne konstrukcje przypadkiem, jednakże bez precyzyjnych wskazówek jest niezwykle trudno zlokalizować je w niezwykle monotonnym krajobrazie.

Pewnego razu starsi mężczyźni opowiadali o miejscu zwanym Tong Duurai i przepływającym tak potoku Ottoamoch (którego nazwa oznacza „szczeliny w ziemi"), w której to okolicy znajdują się niezwykle głębokie otwory w ziemi nazywane śmiejącymi się przepaściami. Miejsce to pojawia się także w legendach mówiących, że stanowi ono dom „ognistego giganta", który niszczy wszystko dookoła. Sześć lub siedem wieków temu, ogromna kula ognia wyleciała stamtąd i albo odleciała w dal, potem zaś (sądząc po kronikach i legendach innych ludów) eksplodowała, albo wybuchła tuż nad miejscem swego wyjścia, w wyniku czego obszar setek kilometrów wokół stał się jałową pustynią usianą porozrzucanymi skałami.

Jakuckie legendy zawierają liczne odniesienia do eksplozji, ognistych tornad i płonących kul wznoszących się w powietrze. Wszystkie te zjawiska są w pewien sposób połączone z tajemniczymi metalowymi konstrukcjami, jakie znajdują się w Dolinie Śmierci. Niektóre z nich stanowią znacznej wielkości okrągłe metalowe domy stojące na licznych wspornikach. Nie posiadają ani drzwi ani okien, a jedynie przestrzenny właz na szczycie kopuły. Niektóre z nich pogrążyły się już niemal kompletnie w wiecznej zmarzlinie z ledwie dostrzegalnym łukowatym wybrzuszeniem na powierzchni. Obcy sobie świadkowie opisywali ów „grzmiący metalowy dom" w ten sam sposób. Inne obiekty porozrzucane po okolicy to metaliczne półkoliste pokrywy skrywające coś nieznanego. Jakuckie legendy mówią, że tajemnicze płonące kule produkowane są przez otwór miotający dym i ogień z grzmiącą stalową pokrywą.

Jest to również źródło ognistych wiatrów, których opisy przypominają dzisiejsze eksplozje nuklearne. Na około wiek przed każdą eksplozją lub ich serią, lecąca z dużą prędkością ognista kula wyłania się z żelaznego otworu i bez powodowania większych zniszczeń, wznosi się ku górze w formie cienkiego słupa ognia. Na jego szczycie pojawia się następnie wielka płonąca kula. W akompaniamencie następujących kolejno po sobie grzmotów, wznosi się ona jeszcze wyżej i odlatuje, pozostawiając ślad dymu i ognia. Następnie w oddali słychać szereg eksplozji…

W latach 50-tych XX wieku radziecka armia zwróciła uwagę na ten obszar, najwyraźniej z powodu niezwykle niskiego zaludnienia na jego północnych krańcach, po czym przeprowadzono tu serię testów jądrowych. Jedna z eksplozji wzbudziła wielkie zdziwienie i wciąż stanowi żywotny temat wśród zagranicznych specjalistów. Jak poinformowała we wrześniu 1991 roku niemiecka stacja radiowa Deutsche Welle, w 1954 roku przeprowadzono test 10-kilogramowego urządzenia nuklearnego i z nieznanych powodów parametry eksplozji były o 2000 – 3000 wyższe niż zakładano, osiągając 20-30 megaton, co zostało zarejestrowane przez laboratoria sejsmiczne na całym świecie. Powód tak znacznej rozbieżności w mocy eksplozji pozostaje niejasny. Agencja informacyjna TASS wydała oświadczenie, iż testowano wybuch powietrzny bomby wodorowej, ale jak się okazało później nie były to trafne informacje. Po testach na obszarze ustanowiono kilka wydzielonych stref, gdzie przez kilka lat przeprowadzano sekretne prace.

MITY I LEGENDY



Spójrzmy w daleką przeszłość oraz to jak przedstawia ją epicka twórczość mieszkańców. Jak twierdzą przekazywane z ust do ust legendy, w zamierzchłym okresie, kiedy wszystko się zaczęło, obszar ten zamieszkiwała niewielka grupa nomadzkich Tunguzów. Pewnego razu ich dalecy sąsiedzi ujrzeli jak ich ziemia spowita została przez smolistą czerń zaś okolicą wstrząsnął ogłuszający ryk.

Podniósł się huragan z niewidzialnej siły, pioruny przecięły go we wszystkich kierunkach naraz, a kiedy wszystko się uspokoiło i ciemność przerzedła, oczom koczowników ukazał się niespodziewany widok. Pośrodku jałowej krainy, lśniąc w słońcu, stała wysoka struktura, która widoczna była nawet z odległości wielu dni drogi.

Przez długi czas wydawała ona z siebie nieprzyjemne dla ucha dźwięki, ale stopniowo zmniejszała się, aż wreszcie zniknęła. W miejscu gdzie stała znajdowała się ogromna pionowa przepaść. Wedle słów legend, składała się ona z trzech stopni „śmiejących się przepaści". W jej otchłani rzekomo znajdowała się podziemna kraina ze swym własnym słońcem, które zaczęło jednakże blaknąć. Z otworu dochodził tak duszący odór, że nikt nie osiedlał się wokół niego. Jak dostrzegli niektórzy w oddali, nad przepaścią unosiła się wirująca wyspa, co okazało się być „grzmiącym deklem", zaś ci, którzy pokusili się, aby zajść bliżej i przyjrzeć się temu, nigdy już nie powrócili.

Przeminęły wieki i życie toczyło się jak przedtem. Nikt nie spodziewał się niczego nadzwyczajnego, ale pewnego dnia zdarzyło się niewielkie trzęsienie ziemi, zaś na niebie pojawił się cienki ognisty wir, na szczycie którego płonęła oślepiająca kula. Przy wtórze czterech grzmotów i zostawiając po sobie ślad z dymu i ognia, kula wystrzeliła lecąc w dół, zaś kiedy skryła się za horyzontem, eksplodowała. Koczownicy byli oszołomieni, jednakże nie opuścili ziem, które były dla nich domem, gdyż ów „demon" nie przyniósł im żadnych szkód, a eksplodował nad ziemiami wrogiego im sąsiedniego plemienia. Kilka dekad później wydarzenia powtórzyły się: kula ognia podążyła tą samą trajektorią i wybuchła nad ich sąsiadami. Najwyraźniej ów demon był w pewien sposób ich obrońcą, o którym zaczęto tworzyć legendy, zwąc go Niurgun Bootur – ognisty bohater.

Ale jakiś czas później zdarzyło się coś, co wzbudziło przerażenie nawet w najdalszych zakątkach. Gigantyczna ognista kula wyłoniła się z otworu z ogłuszającym grzmotem i eksplodowała tuż nad głowami! Rozpoczęło się trzęsienie ziemi. Niektóre ze wzgórz poprzecinane zostały rozpadlinami głębokimi na 100 m. Po eksplozji wokół szalało nadal potężne morze ognia z wirującą nad nim wyspą o kształcie dysku. Skutki eksplozji rozciągały się na obszarze ponad tysiąca kilometrów. Plemiona nomadów zamieszkujące obrzeża tego obszaru, które przeżyły kataklizm rozpierzchły się we wszystkich kierunkach, ale i to nie uchroniło ich przed śmiercią. Wszyscy zapadali na pewną dziwną chorobę, która dziedziczona była następnie przez ich potomków. Jednakże pozostawili oni dokładne relacje co do tego, co miało miejsce na podstawie czego jakuccy twórcy zaczęli układać piękne, niezwykle tragiczne legendy.

Minęło trochę ponad 600 lat. Zniknęło i pojawiło się wiele pokoleń nomadów. Zapomniano o przestrogach od zamierzchłych przodków i ludzie znów pojawili się w dawnej przeklętej okolicy.

Historia powtórzyła się… Niurgun Bootur w formie kuli ognia znów pojawił się nad ognistym wirem i znów eksplodował za horyzontem. Kilkadziesiąt lat później druga z kul, zwana teraz Kiun Erbie („lśniący powietrzny goniec" lub „wysłannik") pojawiła się na niebie, po czym nastąpiła następna niszczycielska eksplozja, którą uczłowieczyły legendy nadając imię Uot Usumy Tong Durai, co ogólnie przetłumaczyć można jako „nieznajomy złoczyńca, który przekłuł ziemię i ukrył się w głębinach, wszystko wokół niszcząc ognistym wirem".

Należy zauważyć, że w przeddzień przylotu negatywnego bohatera Tong Duurai, na niebie pojawił się posłaniec boskiej Djesegei, Kiun Erbie, który przeciął nieboskłon pod postacią spadającej gwiazdy albo okazałego pioruna, aby ostrzec Niurgun Bootura o nadchodzącej bitwie.

W legendach sprawą wagi najwyższej było wyjście Tong Durrai z podziemi i stoczenie bitwy z Niurgun Booturem. Miało to miejsce w następującej kolejności: po pierwsze, przypominający węża rozgałęziony ognisty wir wyskakiwał z przepaści, zaś na jego szczycie pojawiała się ponownie gigantycznych rozmiarów kula, która po kilku uderzeniach pioruna wybijała się wysoko w niebo. W locie towarzyszyli mu jego pomocnicy – rój czerwonych tornad, który wzbudzał wokół postrach.

Ale istniały też okazje, gdy Tong Duurai napotykał Niurgun Bootura powyżej miejsca, gdzie wystartował, zaś potem przez długi czas obszar ten pozbawiony był życia. Odtwarzane obrazy tych wydarzeń różnią się dość znacznie od siebie: kilku ognistych bohaterów mogło jednocześnie wydostać się z otworu, przelecieć pewien dystans i eksplodować w jednym miejscu. Stało się to z lotem Tong Duurai. Badania pokładów gleb wskazują, że przerwy między wybuchami nie przekraczały 600 – 700 lat.

Legendy barwnie oddają tamte wydarzenia, ale brak źródeł pisanych oznacza, że nie zostały one zarejestrowane w formie dokumentów. Zdaje się jednak, że jest to zrekompensowane w kronikach innych ludów.

Z KRONIK POZOSTAŁYCH LUDÓW



W sumie, w okresach przerw trwających od 600 do 700 lat miało miejsce kilka eksplozji, lub raczej cały kompleks zdarzeń obejmujących także ich zapowiedzi. Wszystkie te wydarzenia znalazły jaskrawy wyraz w epickiej twórczości, tradycjach i legendach. Ciekawym faktem jest, że podobne legendy powstały w strefach równikowych planety, gdzie eksplozje gigantycznych kul ognia, jakie nagle przysłaniały niebo,Czy wydarzenia z ludowych legend mówią tak naprawdę o działaniu tajemniczego kompleksu stworzonego przez nieznanych budowniczych? były początkami kresu kilku centrów starożytnych cywilizacji.

Sądząc po rezultatach archeologicznych badań przeprowadzanych w górnym biegu Wiluj przez S. A. Fiedosejewa, nieregularny charakter osadnictwa na tych terytoriach rozpoczyna się w IV wieku p.n.e. W pierwszym stuleciu naszej ery, linia wydarzeń historycznych zdaje się być przerwana i nie przeciwstawia się to możliwej dacie ostatniej z historycznych eksplozji we wrześniu 1380 r. Chmura, jaka wówczas powstała przysłoniła Słońce nad Europą na kilka godzin. W kilku geoaktywnych strefach wydarzyły się silne trzęsienia ziemi.

Wydarzenie to odnotowano w źródłach pisanych. W ruskich kronikach współistnieje ono z Bitwą na Kulikowym Polu: „Mrok rozproszył się jedynie w drugiej połowie dnia. Wiał wiatr o tak wielkiej sile, że strzała wystrzelona z łuku nie mogła się przezeń przebić."

Jednakże eksplozje opisane w legendach Tunguzów są znacznie barwniej niż w innych źródłach. Sądząc po relacjach, były one znacznie gorsze niż wybuchy dzisiejszych broni jądrowych.

Jeśli przyjmiemy rok 1380 za datę początkową i cofniemy się w tył, możemy wyśledzić podobne wydarzenia. Dla przykładu, w roku 830, zniszczona została kultura Majów zamieszkujących meksykański półwysep Jukatan.

Niektóre wersety Biblii również noszą podobieństwo do jakuckich legend. Są to m.in. opisy plag egipskich czy upadku Sodomy i Gomory. Na jednej z oaz na Półwyspie Arabskim, jedno z miast zostało dosłownie obrócone w pył. Zgonie z legendami miało to miejsce w czasie, gdy na niebie pojawiła się ogromna kula ognia, a następnie eksplodowała.

W położonym na subkontynencie indyjskim Mohendżo-Daro archeolodzy odkryli zniszczone miasto. Ślady katastrofy – stopione kamienne mury, wskazują jasno na eksplozję porównywalną z wybuchem bomby jądrowej. Podobne zjawiska opisywane są w chińskich kronikach z XIV wieku. Mówią one, że daleko na północy nad horyzont wzniosła się ciemna chmura, pokrywając niebo w połowie i rozrzucając fragmenty skał. Kamienie spadały z nieba także w Skandynawii i Niemczech. Uczeni ustalili wówczas, że były to zwyczajne kamienie pochodzące z erupcji wulkanu.

Być może powodem tych nieszczęść był w rzeczywistości Tong Duurai, który wyłaniał się spod ziemi przez wiele wieków? W czasie gdy Niurgun Bootur zabarwiał wraz ze swym pojawieniem się połowę nieba, Tong Duurai znacznie przewyższał go rozmiarami i wznosząc się w niebiosa, znikał zupełnie z pola widzenia.

Zauważyliśmy, że w Dolnie Śmierci zawyżone promieniowanie tła obserwowane było w kilku przedziałach czasowych. Zjawiska tego specjaliści nie są w stanie wytłumaczyć.

CO STOI ZA EKSPLOZJĄ TUNGUSKĄ?

30 czerwca roku 2008 roku przypadnie setna rocznica jednej z najbardziej tajemniczych katastrof: eksplozji ciała kosmicznego w pobliżu rzeki Podkamiennaja Tunguska. Trudno w ubiegłym wieku znaleźć wydarzenie o podobnej skali. Siła eksplozji przekroczyła wówczas siłę bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki o ponad 2000 razy. Poza tym tunguska eksplozja spowodowała m.in.:

- niecodzienne świecenie się nieba, jakie zaobserwować można było nawet na 10 dni później oraz pojawienie się srebrzystych chmur;

- zaburzenia w działaniu przyrządów meteorologicznych oraz pojawienie się powierzchniowych trzęsień ziemi;

- falę dźwiękową, która dwukrotnie okrążyła glob;

- poprzewracane drzewa na ogromnym obszarze ponad 2000 km kwadratowych;

- słabe ślady radioaktywności wykryte w próbkach drzew oraz pokładach lodów arktycznych datowanych na 1908;

- anormalne właściwości gleby i minerałów w obszarze wybuchu;

- niezwykle szybki wzrost roślinności w epicentrum eksplozji tunguskiej;

- ochłodzenie klimatu Ziemi w kilku następnych latach;

Pomimo faktu, że zdarzenie takiej rangi nie przeszło niezauważone, pierwsze próby wyjaśnienia tego, co rzeczywiście miało miejsce w odległej syberyjskiej tajdze powzięte zostały wiele lat później, około 1927 roku. Od tego czasu dziesiątki wypraw badawczych odwiedziły region, powstały setki naukowych prac oraz podobna liczba hipotez, co do przyczyn zjawiska. Jednakże ani jedna z nich nie była w stanie w pełni wyjaśnić złożonego zjawiska, jakie poprzedziło i towarzyszyło eksplozji tunguskiej. Niektóre ze zjawisk zaobserwowanych przez świadków nie pasują do ram istniejących teorii. Wiele z tego, co się wydarzyło nie może zostać zinterpretowane z punktu dzisiejszego naukowego widzenia.

Co więcej, odnieść można trwałe wrażenie, że napotykamy coś mieszczącego się zupełnie poza granicami naszego prostego rozumienia świata wokół. Być może dzisiaj jesteśmy bliżsi niż kiedykolwiek znalezienia rozwiązania tajemnicy, która stanie się punktem zwrotnym w rozwoju ludzkiej świadomości. Wymagać będzie to jednak pewnej śmiałości oraz zdolności patrzenia z otwartym umysłem niepowstrzymanym przez obecne w nauce dogmaty, aby ocenić najbardziej niewytłumaczalne elementy wydarzenia.

Przeprowadzane przez generacje naukowców i badaczy prace dostarczyły nam bogatego źródła faktów i materiału naukowego pozwalającego rzucić więcej światła na prawdziwe przyczyny i naturę zjawiska, jakie miało miejsce niemalże 100 lat temu w okolicach nad Podkamienną Tunguską.

Nie powinniśmy omijać kluczowych elementów każdej ze znanych hipotez, ale jednocześnie skoncentrować się na tych faktach, które zawsze pozostaną w cieniu i z pewnych niejasnych powodów nie otrzymają uwagi, jaka się im należy. Co zdumiewające, zebrane razem z dawnymi poematami epickimi, fakty te prezentują zupełnie odmienny obraz wydarzenia, jakie miało miejsce na początku ubiegłego wieku.

Na samym początku owego studium podkreślić należy, że zarówno przed jak i po eksplozji tunguskiej miało miejsce kilka wydarzeń połączonych z nią w pewien sposób i będących ogniwami jednego łańcucha. Dlatego też, używając metod stosowanych w kryminalnych dochodzeniach, powinniśmy połączyć je w pojedynczy przypadek. Aby ujrzeć rzeczywistość, która przez wiele lat umykała oczom badaczy, powinniśmy poruszać się w przód i tył w czasie i przestrzeni, by przyjrzeć się zdarzeniom, które dzielą nieraz dziesiątki czy setki lat.

Powinniśmy także zwrócić uwagę na relacje naocznych świadków, których liczba nawet na rzadko zaludnionej Syberii szła w tysiące. Jeszcze w latach 60-tych XX wieku można było odnaleźć około 3000 osób, które były świadkami tego niezwykłego wydarzenia.

Zanim jednak powrócimy do faktów, powinniśmy podzielić to, co zgromadzone zostało w czasie naszego śledztwa: hipotezę o eksplozji tunguskiej, która dla wielu będzie zaskakująca, ale która powstała w czasie analiz wielu danych. Opierając się na relacjach tysięcy świadków eksplozji tunguskiej, odkryciach badaczy, tekście poematu Oloncho, zrekonstruowanej chronologii zdarzeń i analizie konsekwencji eksplozji opisanych nie tylko w epice, ale także poprzez wysiłki naukowców, możliwe jest wysunięcie sugestii, że na ogromnym niezamieszkałym obszarze północno-zachodniej Jakucji znajduje się pradawna podziemna instalacja techniczna.

W zamierzchłych czasach „ktoś" skonstruował to, co dziś znamy jako Dolinę Śmierci – kompleks, który istnieje do dziś dnia i ochrania Ziemię przed meteorytami i asteroidami. Oczywiście sugestia ta jest zaskakująca, bowiem o podobnej możliwości trudno nawet myśleć. Przez tysiące lat obok nas istniało coś, co przysłania nie tylko nasze dotychczasowe osiągnięcia, ale nawet najśmielsze fantazje. My tego nie dostrzegliśmy. Naturalnie, nikt z tych, którzy badali różnorakie naukowo niewyjaśnione konsekwencje katastrofy tunguskiej nie wyobrażali sobie, że wszystkie pozostawione przez eksplozję ślady były rezultatami działania pewnego starożytnego systemu obrony kosmicznej pozostawionego przez nieokreślonych budowniczych.

„Dziadek” Matwiej (lat 108) – świadek eksplozji tunguskiej w 1908. Na fotografii z autorem w ewenkijskiej osadzie Siuldiukar w 1997 r. (fot. archiwum W. Uwarowa).

MIEJSCOWE LEGENDY I PRZESTROGI SZAMANÓW

Oto jeden ze szczegółów, jaki przechował się w pamięci archetypowej lokalnej populacji, przekazywany przez tysiąclecia w starożytnym epickim poemacie. Legenda przekazywana słownie opowiada o tym, jak kraina pogrążyła się niegdyś w nieprzebytej ciemności i wszystkim wstrząsnął ogłuszający ryk. Podniósł się huragan stworzony z niewidzialnej siły i uderzył w ziemię.

Gdy wszystko ucichło, zaś ciemności przerzedły, mieszkańcy ujrzeli niezwykłą rzecz. Pośrodku opustoszałej krainy stał wysoki słup widoczny z daleka, który wydawał głośne dźwięki, powoli zmniejszając się, zaś w miejscu, gdzie się znajdował pozostała ogromna przepaść.

Eksponując dalsze fakty, zaprezentujemy kilka fragmentów Oloncho, który zdaje się mocno potwierdzać przytoczoną hipotezę z racji czysto technologicznej natury wydarzeń opisanych w starożytnych opowieściach. Zaskakujące jest, że ludzie, którzy tłumaczyli i analizowali owe teksty nie zauważyli tego i niczego nie przypuszczali.

Zacznijmy od szczegółowej rekonstrukcji zdarzeń starając się uformować fundamentalny obraz tego, co poprzedziło i towarzyszyło katastrofie z 1908 roku.

Pierwszymi, którzy dowiedzieli się o nadciągającym kataklizmie byli szamani miejscowych plemion. Na dwa miesiące przed eksplozją między mieszkańcami tajgi zaczęły rozprzestrzeniać się pogłoski o mającym rzekomo nadejść końcu świata. Przemieszczając się ze wsi do wsi, szamani ostrzegali ludzi przed nadciągającym kataklizmem. Ludzie zaczęli przepędzać swe stada z górnego biegu Podkamiennej Tunguski do obszarów nad Niżną Tunguską oraz dalej, w kierunku rzeki Leny.

Eksodus Ewenków zaczął się zaraz po zebraniu się sugłan (zgromadzenia) wszystkich miejscowych klanów, jakie miało miejsce w miesiącu Teliat (maj). Sekretna konferencja starszych ustaliła, że ich cykliczny kurs wędrówek powinien zostać zmieniony, zaś klany powinny podążać blisko siebie wzdłuż nowego szlaku.

Przy następnej zbliżającej się okazji Wielki Szaman ogłosił koniec świata:

„Przodkowie powiedzieli, że musieli ruszyć się z ich tradycyjnych miejsc. Nikt nie powinien znajdować się tam po miesiącu Teliat, w miesiącu Muchun [czerwiec], tak powiedzieli przodkowie… Wyżsi chcieli odwiedzić Dulię… Nikt nie powinien tego widzieć."

I w ten sposób koczownicy rozprzestrzenili się po tajdze…

Słuchając wewnętrznego instynktu, a zarazem wspierając rewelacje szamanów, z regionu zaczęły znikać dzikie zwierzęta. Ptaki odleciały ze swych siedlisk, łabędzie opuściły jeziora, a z rzek zniknęły ryby. Ogromny obszar tajgi, mierzący dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych, jakby pozbawiony został fauny. W strefie zagrożenia pozostali jedynie ci, którzy nie chcieli słuchać ostrzeżeń szamanów.

Wszystko mówi za siebie. Najwyraźniej pewien system wcześniejszego ostrzegania przekazany został za pośrednictwem szamanów, którzy rozmawiali z duchami przodków. Zwierzęta, ptaki i ryby zareagowały na zbliżające się niebezpieczeństwo instynktownie, reagując na negatywny wpływ zwiększającego się ziemskiego pola elektromagnetycznego w tej części tajgi.

Po przestudiowaniu tekstów „Oloncho", rozmowach z miejscowymi myśliwymi i tymi, którzy pozostali przy życiu i pamiętają dawne dzieje, sformowaliśmy przypuszczenie, że kompleks, o którym mowa, rozciąga się na całej przestrzeni tajgi, zaś jego elementy skupiają się głównie pod ziemią.

L. Kulik, pierwszy badacz eksplozji tunguskiej (fotografia z lat 30-tych z biblioteki KMET).

ELEKTROWNIA INSTALACJI

Zniszczenie albo deflekcja meteorytów lub asteroidów osiągana jest przy użyciu pola siłowego, które przekazywane jest w skoncentrowanej formie przez pewien rodzaj elektromagnetycznych tworów, które przypominają świecące kule. Przypominają one pioruny kuliste z tą różnicą, że największy znany nauce twór tego typu mierzył ok. 2 m średnicy, podczas gdy kule używane do niszczenia meteorytów są gigantycznych rozmiarów, a rozmiary niektórych dochodzą do 60 metrów średnicy.

To właśnie ich lot obserwowany był w 1908 roku przez tysiące ludzi w znacznej części Syberii z tym rezultatem, że świadkowie wydarzeń tunguskich przypisali całą rzecz pojawieniu się serii ogromnych piorunów kulistych.

Kule plazmowe, które najwyraźniej generowane są przez elektrownie umieszczone głęboko pod powierzchnią gruntu, które znajdują się w miejscu specjalnie przez kogoś wybranym. Łączy się to z charakterystyczną cechą tej części planety, mianowicie ze wschodniosyberyjską anomalią magnetyczna. Magazyn „Technika Młodzieży" (#1, 1984) nazwał ją magnetyczną superanomalią, której źródło leży na głębokości połowy promienia Ziemi. Innymi słowy, elektrownie kompleksu mogą stanowić jedno ze źródeł owej anomalii.

Przygotowania do kontruderzenia zbliżającego się meteorytu tunguskiego (był to meteoryt; Kulik w pewnym sensie miał rację) zaczęły się na dwa miesiące przed eksplozją, co potwierdzić można zachowaniem się szamanów oraz zwierząt w tajdze. Na około 10 dni przed eksplozją, instalacja zlokalizowana w Dolinie Śmierci weszła w fazę działania. Była to aktywacja elektrowni i zwiększenie poziomu jej energii spowodowane przez rozpoczęcie przez kompleks przygotowań do generowania energii (kul elektromagnetycznych), oddziałujących na środowisko, co stało się przyczyną pojawienia się głównych atmosferycznych anomalii połączonych ze wzrastającymi napięciami w ziemskim polu elektromagnetycznym.

Działanie instalacji było na tyle silne, że na 10 dni przed eksplozją, w wielu krajach europejskich, a także nad Zachodnią Syberią, ciemność nocy ustąpiła niezwykłej jasności, jak gdyby obszary te doświadczały białych nocy. Wszędzie tam pojawiły się święcące jaskrawo w zmierzchu i mroku srebrzyste chmury rozciągające się ze wschodu na zachód i formujące linie, niczym te, które zdarzają się między biegunami magnesu. Pojawiło się przeczucie, jak zauważył E. Krinow, jeden z badaczy zdarzenia tunguskiego, że zbliżało się jakieś niezwykłe naturalne zjawisko.

Wiele lat później badacze z Tomska natknęli się na zapomnianą publikację prof. Webera dotyczącą silnych perturbacji geomagnetycznych zaobserwowanych w laboratorium Uniwersytetu Kiel w Niemczech na 3 dni przed eksplozją obiektu, które zakończyły się dokładnie wtedy, gdy gigantyczny bolid eksplodował nad Płaskowyżem Środkowosyberyjskim.

Artystyczna wizja anormalnej zorzy obserwowanej po eksplozji.

METEORYT TUNGUSKI A „POMOCNICY”

Dziesięć dni minęło, zaś potem, rankiem 30 czerwca 1908 roku, ciało z przestrzeni kosmicznej weszło z ogromną prędkością w ziemską atmosferę. Podążyło trajektorią z południowego-wschodu na północny-zachód. Określenie dokładnej trajektorii meteorytu odgrywa ważną rolę w śledztwie dotyczącym zdarzenia, po pierwsze z tego powodu, że jak zobaczymy, nad tajgą przeleciało kilka obiektów, nadlatując z kilku stron nad miejsce eksplozji. Badaczy zdziwiła rozbieżność w relacjach świadków, którzy w tym samym czasie obserwowali obiekty w różnych obszarach Syberii oddalonych od siebie, poruszające się po rożnych kursach, ale zmierzające do jednego punktu. Skłoniło to do powstania hipotezy, że nad syberyjską tajgą mógł nawet manewrować statek kosmiczny.

38 minut przed zniszczeniem meteorytu tunguskiego, prace kompleksu w Dolinie Śmierci weszły w kulminacyjną fazę. Rozpoczęło się generowanie kul, które dla własnych potrzeb nazwiemy pomocnikami.

W kopalni Stiepanowskij (leżącej blisko Jużno-Jenisejska), na 30 minut przed upadkiem meteorytu miało miejsce trzęsienie ziemi.

Jeden ze świadków tych wydarzeń znajdował się blisko niewielkiego jeziora, gdy grunt zaczął drżeć pod jego nogami. Zaczęło się coś na podobieństwo trzęsienia ziemi. Nagle w mężczyźnie pojawiło się niewytłumaczalne, wręcz nieludzkie uczucie strachu, pochodzące gdzieś z wewnątrz – jakaś siła, która próbowała odciągnąć go od jeziora. W owym momencie woda w jeziorze zaczęła opadać, ukazało się jego dno, które rozdzieliło się na dwie części, niczym dwa liście. Świadek, gnany niezwykłym przerażeniem uciekł w popłochu, najszybciej jak tylko mogły ponieść go nogi.

Po przebyciu znacznego dystansu potknął się o krzak i upadł, a gdy podniósł się z powrotem i spojrzał za siebie, ujrzał słup światła wznoszący się z miejsca, które jeszcze przed momentem było jeziorem, zaś na szczycie kolumny znajdował się przypominający kulę obiekt. Wszystkiemu towarzyszył przeraźliwy ryk i szum. Zaczęło się tlić ubranie jakie miał na sobie, zaś promieniowanie paliło jego twarz i uszy…

Epizod ten współgra zadziwiająco z tekstem eposu Oloncho i opowieściami starszych ludzi o miejscu zwanym Tong Duurai, poprzez które płynie potok Ottoamoch („Szczeliny w ziemi"), gdzie znajdują się znane jako śmiejące się rozpadliny niezwykle głębokie szyby. Z nich, jak mówią legendy, wieją ogniste wiry. Po długim okresie ciszy, wynoszącym około stulecia przed każdą dużą eksplozją lub ich serią, następuje zdarzenie na mniejszą skalę. Legendy mówię, że cienka kolumna ognia wyłania się z żelaznej przepaści. Na jej szczycie pojawia się bardzo duża kula ognia. Towarzyszą jej w locie pomocnicy, rój krwistych tornad, jakie wzbudzają w okolicy postrach. Po czterech grzmotach następujących kolejno po sobie, kula wzlatuje jeszcze wyżej, pozostawiając ślad z dymu i ognia, potem zaś w oddali słychać kanonadę eksplozji.

Niezwykłe jest, że legendy jakuckie zawierają tak wiele odniesień do eksplozji, ognistych wirów i kul ognia wydostających się z przepaści zionących ogniem i dymem okrytych grzmiącymi pokrywami, pod którymi mieści się podziemna kraina. Zamieszkuje ją ognisty złoczyńca, Uot Usumu Tong Duurai.

RELACJE NAOCZNYCH ŚWIADKÓW

O tym właśnie mówią legendy oraz relacja G. K. Kulesza, który był obserwatorem w stacji meteorologicznej w Kireńsku oddalonym o ok. 460 km od miejsca tunguskiej eksplozji.

„30 czerwca na północny-zachód od Kireńska obserwowano niezwykłe zjawisko, które trwało od 7:15 do 8 rano. Nie widziałem tego osobiście, gdyż usiadłem do pracy po zarejestrowaniu i odczytaniu urządzeń meteorologicznych. Oto co się stało (podam sedno tego, co powiedzieli ci, którzy byli tego świadkami).

7:15 na północnym-zachodzie pojawił się słup ognia o średnicy ponad 8 metrów, mający kształt włóczni. Kiedy zniknął, słyszeć się dało pięć silnych uderzeń, niczym strzałów armaty następujących szybko i wyraźnie jeden po drugim. Potem na miejscu tym pojawiła się ciemna chmura. Jakieś 15 minut później, te same uderzenia słychać było znowu i powtórzyły się po raz kolejny po następnym kwadransie. Sternik barki, były żołnierz i ogólnie człowiek inteligentny, roztropny w mowie, naliczył 14 uderzeń w trzech grupach. Służba nakazywała mu przebywanie na brzegu i widział on i słyszał całe zjawisko od początku, aż do końca."

Wiele osób widziało słup ognia, ale jeszcze więcej słyszało wybuchy. We wsi Korelinaja leżącej 20 wiorst (21 km) od Kireńska, mieszkańcy mówili o silnym wstrząsie, jaki sprawił, że z okien wypadły szyby. Potwierdził to barograf.

W archiwach byłego Irkuckiego Obserwatorium Magnetycznego i Meteorologicznego badacze natrafili na notatki A. K. Kokorina – obserwatora ze stacji pogodowej nad Keżmą, oddaloną od miejsca eksplozji tunguskiej o ok. 600 km. W swym dzienniku obserwacyjnym z czerwca 1908 w dziale Notatki zapisał on rzecz niezwykle ważną. Wskazuje on na to, że w powietrzu znajdowało się wówczas więcej niż jedno ciało.

„Około 7 rano dwa ogniste pierścienie gigantycznych rozmiarów pojawiły się na północy. 4 minuty po ich zniknięciu, pojawiły się ponownie. Wkrótce po zniknięciu ognistych kół dał się słyszeć głośny hałas, przypominający szum wiatru, jaki przeszedł z północy na południe. Hałas trwał około 5 minut. Następnie pojawiły się dźwięki i grzmoty niczym strzały z ogromnych pistoletów, jakie zatrzęsły szybami w oknach. Strzały te trwały przez 2 następne minuty, po czym nadszedł a potem przerwa niczym strzał z karabinu. Te ostatnie dźwięki trwały 2 minuty. Wszystko miało miejsce w świetle dnia."

W tym czasie T. Naumienko obserwował lot kuli we wsi Keżma, leżącej nad rzeką Angara. Utrzymywał on, że obiekt był większy niż Księżyc i przeleciał na tle Słońca, które w tym czasie znajdowało się na wysokości 27 stopni nad horyzontem. W tym samym momencie, meteoryt tunguski przeleciał nad wsią Mironowo (58º 14' N, 109º 29' E).

Pierwszymi, którzy obserwowali lot pomocników niosących potężne ładunki elektromagnetyczne byli mieszkańcy wsi Aleksandrowka, która jest oddalona o niemalże 1500 km od miejsca eksplozji.

Relacja pozostawiona przez Iwana Nikanorowicza Kudriawcewa, który był świadkiem przelotu ognistej kuli, zawiera szczegóły wskazujące na elektromagnetyczną naturę pomocników:

„30 czerwca 1908 był jasnym dniem. Siedziałem naprzeciw okna wychodzącego na północny-zachód. Nasza wieś, Aleksandrowka, rozciąga się wzdłuż wąwozu… Po przeciwnej stronie wsi, na grzbiecie Semi, wznosi się szczyt góry Gliadeń. O 7 rano słońce już wstało, ale nie pokazało się jeszcze zza Gliadenia. I wówczas nagle jasna kula pojawiła się na niebie, raptownie rosła i jaśniała coraz bardziej. Leciała na północny-zachód. Lecąca kula była w rozmiarze Księżyca, jednakże była jaśniejsza, choć nie oślepiająca: można było patrzeć na nią w locie bez odrywania wzroku. Leciała bardzo szybko. Kula zostawiała za sobą na swym kursie biały dymny ślad szerszy niż ona sama. Gdy tylko pojawiła się, wszystko wokół zostało oświetlone jakimś nienaturalnym światłem, zaś ono samo nie intensyfikowało się powoli, lecz poprzez pewne fluktuacje, falowe błyski. Nie było hałasu, w czasie lotu kuli nie towarzyszył żaden ryk, choć nienaturalne światło wzbudzało pewien rodzaj strachu, niepokoju…"

J. Sarijczew zapytany przez D. F. Landsberga w Kańsku, 11 października 1921, odpowiedział:

„Wraz z rozpoczęciem się hałasu pojawił się w powietrzu pewien rodzaj łuny o okrągłym kształcie, rozmiaru około połowy Księżyca, o niebieskawym odcieniu, lecący szybko z Filimonowa w kierunku Irkucka. Łuna zostawiła ślad w formie bladobłękitnego pasa, jaki rozciągał się niemalże na całej długości lotu, potem stopniowo zanikał od końców. Łuna skryła się za górą bez dzielenia się. Nie byłem w stanie określić długości zjawiska, ale trwało krótko.

W tym samym czasie lot ciała niebieskiego lecącego po zmiennej trajektorii zaobserwowany został na południe od terytorium krasnojarskiego, 60 km na północ od Minusińska, 930 km od miejsca eksplozji. Prawdopodobnie w tym samym czasie obiekt widziany był w regionie osady Niżnije-Ilimskoje, 418 km od miejsca katastrofy. Potem zaś, jak ustalono, obiekt przeleciał nad wsią Prieobrażeńka leżącej nad rzeką Niżnaja Tunguska. Wszystkie te obiekty poruszały się w jednym kierunku: miejsc eksplozji Szyszkowa i Kulika oraz krateru Woronowa."

Obraz, jaki wyłania się z relacji świadków, zdaje się mówić jasno, że obiekty obserwowane przez nich z różnych części tajgi, nie mogły być meteorytami. Było ich wiele i poruszały się po różnych trajektoriach, choć w jednym kierunku. Co niezwykłe, naukowcy i badacze, którzy tak dokładnie przesłuchali licznych świadków, nie byli w stanie wyśledzić w ich relacjach jakichkolwiek różnic między zachowaniem meteorytu a kulami asystentami, które zbliżały się z różnych stron z zamiarem zniszczenia go. Wiadomym jest, że lot meteorytu przez ziemską atmosferę jest zwykle bardzo krótki (sprawa kilku sekund) i niezwykle szybki (od 6 do 22 km/s), odbywa się pod kątem względem powierzchni ziemi i po prostej trajektorii, pozostawiając po sobie ślad ognia i dymu, jaki rozciąga się na długości 200 – 300 km i blednie po kilkudziesięciu minutach.

Raporty badaczy oraz naukowe wyjaśnienia mówią o pojedynczym obiekcie tunguskim. Jednakże relacje świadków zdarzenia wraz z dowodami badaczy wskazują nieugięcie, że na niebie znajdowało się kilka obiektów, podążających różnymi trajektoriami, z różnych kierunków, ale co najważniejsze, poruszających się powoli, równolegle względem powierzchni ziemi, czasem zatrzymując się, zmieniając kurs i prędkość, czyli innymi słowy manewrując, co zupełnie wyklucza sugestię, że widziane obiekty były kometami lub meteorytami, które przecież nie poruszają się w taki sposób.

Tysiące obserwatorów nie mogło się po prostu mylić, gdyż niebo tego ranka było bezchmurne. Ludzie zamieszkujący w promieniu 800 km od miejsca, gdzie upadł kosmiczny intruz, obserwowali niezwykły przelot ognistych obiektów emanujących iskry i pozostawiających za sobą tęczowe ślady. Najistotniejszym punktem jednak było to, że nie widzieli oni pojedynczego obiektu, ale różne kule towarzyszące, które między sobą różniły się zachowaniem i wyglądem.

Po tym, jak pomocnicy zostali stworzeni a następnie wystrzeleni z szybów instalacji, zaczęli poruszać się w pewnym kontrolnym kierunku – miejscu ich ostatniego rekonesansu przed zniszczeniem meteorytu. Na pewnym pułapie lotu, kule zatrzymały się, aby ustalić swe pozycje względem spadającego meteorytu, aby następnie, przybierając ogromną prędkość i wydając ryk, ruszyć na jego spotkanie.

Poniżej znajduje się fragment relacji świadka zamieszkałego wówczas we wsi Moga nad Niżną Tunguską, 300 km na wschód od miejsca eksplozji. Cytowany był on w książce Jurija Sbitniewa pt. „Echo" i mówi sam za siebie.

„Pamiętam ów czas dobrze – miałem wówczas 11 lat. Wstałem dość wcześnie. Było jasno i bezchmurnie… Nasz dom znajdował się tu, gdzie stoi obecnie, na wzgórzu. Klepałem kosę.

Uderzałem w kosę, ale dźwięk dochodził z innego miejsca. Zamarłem, a gdy wsłuchiwałem się, zaczął się prawdziwy hałas. Niebo było jasne, bez żadnej widocznej chmury. Nie istniały oczywiście wówczas samoloty ani helikoptery. Dopiero w niedługo potem przyzwyczailiśmy się do nich. Ale wówczas był ten hałas. Nie brzmiał jak burza i wciąż wzrastał, grzmiąc głośniej…

Niespodziewanie przez niebo przetoczyło się drugie słońce. „Nasze” biło w tył mojej głowy, zaś tamto było na moich oczach. Nie mogłem patrzeć, wszystko przeszło w czerń. Wbiegłem do domu, zaś nowe słońce świeciło przez okno a światło poruszało się po piecu […].

[…] Okna wychodziły na wschód i południe. Jedno niewielkie skierowane było na północny-zachód a owo „słońce” świeciło właśnie przez nie, malując białą ścianę wielkiego rosyjskiego pieca na kolor szkarłatny. Owa łuna poruszała się z lewa na prawo, w kierunku wschodnim. Przez okno wpadały zwykłe promienie słoneczne oświetlając drugą ścianę pieca.

Patrzyłem na słońce oświetlające przez okno piec a moja szczęka opadła. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Hałas zaś rozbrzmiewał dalej. Nie było ulgi. Mój dziadek usiadł na piecu i zaczął głośno zawodzić modlitwę. Zaśpiewał i powiedział do mnie: „Stiopa, módlmy się! Wszyscy się módlcie! To się staje… Nadchodzi…”

Jak się modlić? Chciałem pobiec gdzieś, ale nie było gdzie. Hałas był wszędzie wokoło, zaś ognista kula pędziła ku nam. Wciąż wiło się po piecu, potem zaś zatrzymało się.

Ognista kula, jaka pojawiła się na czystym, pozbawionym chmur niebie, zbliżyła się do ziemi z rykiem. Rosła, gdy się na nią patrzyło, płonęła i stała się tak niezwykle jasna, że nie dało się na nią patrzeć. W pewnej ulotnej chwili, przeraźliwy huk przeszedł w nieprzerwany ryk, zaś kula przestała się poruszać, zawisając nad ziemią niczym słońce nad horyzontem tuż przed zachodem. Trudno powiedzieć, na ile zatrzymało się, ale ognista kula stała nieruchomo przez wystarczająco długo, aby stan ten odcisnął się w zadziwionym ludzkim umyśle.

Bałem się wyjrzeć przez okno, ale na piecu dostrzegłem, że zatrzymało się. Potem niespodziewanie nabrał szybkości, błysnął przez piec i zniknął. Hałas był nie do wytrzymania. Ziemia trzęsła się. Zostałem przewrócony na podłogę a szyba z małego okna posypała się na nas, jak gdyby została przez kogoś wybita… Nie leżałem na ziemi przez długo. Wstałem z myślą: „Gdzie dziadek? Nie mówcie, że go przewróciło!” Leżał na brzuchu na samej krawędzi pieca i nieprzerwanie pytał: „Stiopa, co to jest?” Był mokry i biały, biały… Myślałem, że grunt wciąż się trzęsie, podłoga poruszała się pod moimi stopami albo to moje nogi się trzęsły. Było to przerażające!

Nikt nie Był w stanie zrozumieć, gdzie się udało owo słońce. Świeciło jeszcze na chwilę przedtem. I to tak silnie, że w chwilę zniknęły cienie. Zaś światło walczące ze światłem, odarło świat ze znanych nam, przyjemnych kształtów. Wszystko, od najmniejszego źdźbła trawy po cedr zdawało się być różne od tego jakim było zawsze. Zniknęły kolory, tak samo jak i zwykła trójwymiarowość świata, ciepło, czułość. Nasz świat zniknął."

Sądząc po szczegółach tejże relacji, narrator znajdował się bardzo blisko miejsca, gdzie wygenerowana została kula-pomocnik. Innymi słowy, w bliskiej odległości od jednego z słupów energii (ognistych wirów) wynoszących pomocnika na powierzchnię.

Zarejestrowana przez Sbytniewa relacja zawiera ważny element:

Ktoś ujrzał ognisty słup wraz ze zmierzającą ku ziemi kulą ognia i przez chwilę pojawiło się tam coś na podobieństwo ogromnego drzewa o okrągłej płonącej koronie. Ktoś zauważył, że ów szalejący snop światła odrywa się i jakby pojawiła się więcej niż jedna kula światła, która podążyła na wschód. Inni jednak twierdzili, że nie było drugiej kuli, ale owa jasność, tamto słońce, samo przetoczyło się w dół po skosie.

Wielu obserwowało to i było wiele różnych wersji. Wszyscy jednak zgadzali się, że ruch owego tajemniczego ognistego ciała ustał i zawisło ono na jakiś czas w bezruchu nad ziemia. Słyszeć się dał ryk… Potem zaś nastąpiło coś w rodzaju eksplozji, trzęsienie ziemi i gw🤬towny ruch w oddali, podnosząc się, ten sam huk, ale teraz cichnący i blednął coraz bardziej i bardziej szał ognia, aż trudno było odnaleźć go na przepastnym białym niebie.

Ołoncho

Rozrzucając deszcz kamieni,

Wzniecając błysk błyskawic,

I uderzenie czterokrotne grzmotu,

Za nim,

Niurgun Bootur niezachwiany leci …

Dokładne przestudiowanie Oloncho skłania do poważnych wniosków. Pewne elementy eposu opisują wzór odzwierciedlający dokładnie fazy rozwoju wydarzeń, jakie okresowo mają miejsce nad Syberią. Staje się jasne dlaczego tekst Oloncho zawiera tak zdumiewające elementy relacji naocznych świadków. Oto kilka dalszych linijek eposu:

W odległości trzech dni drogi,

Dym wznoszący się ujrzeć da się,

Rozchodzący się ku górze jakby grzyb,

Kraina wokół pokrywa się,

Pyłem i popiołem,

Dym kotłuje się,

Gęsty i czarny,

Wnosi się do góry jako czarna chmura,

Słońce przyćmiewając.

W innych czasach scenariusz taki toczył się na oczach tysięcy ludzi. Wśród najbardziej interesujących relacji podobnego typu znajduje się raport holenderskiego ambasadora barona de Bij, który I.V. Bogatyrjew odnalazł w Narodowym Morskim Archiwum ZSRR:

„2 (13) kwietnia 1716 roku, w drugi dzień po święcie wielkanocnym, około 9 wieczorem pojawił się na czystym i bezchmurnym niebie najjaśniejszy meteor, czego stopniowy rozwój jest tutaj przedstawiony.

W północno-wschodniej części nieba powstała najpierw z horyzontu bardzo gęsta chmura zaostrzona na szczycie i szeroka u podstawy. Rosła tak szybko, że w nie więcej niż 3 minut osiągnęła pół wysokości do zenitu.

W tejże chwili, gdy pojawiła się ciemna chmura, na północnym-zachodzie zjawiła się ogromna lśniąca kometa, która wzniosła się 12 stopni nad horyzont, potem zaś na północy pojawiła się inna ciemna chmura, z zachodu, szybko wznosząc się do chmury, która zbliżała się trochę wolniej. Między tymi dwiema chmurami na północnym-wschodzie uformowało się białe światło w kształcie kolumny, jakie przez kilka minut trwało w swej pozycji, podczas gdy chmura, która pojawiła się z zachodu poruszyła się, aby spotkać je z ogromną prędkością i zderzyła się z drugą chmura z tak potężną siłą, że w niebiosach wskutek tej kolizji powstał szeroki płomień wraz z dymem, podczas gdy łuna rozciągała się z północnego-wschodu aż na zachód. Prawdziwy dym uniósł się 20 stopni nad horyzont, podczas gdy promienie ognia przecinały go stale we wszystkich kierunkach, tak jakby miała miejsce bitwa między wieloma narodami i armiami.

Cud ów trwał dalej przez pełen kwadrans w swej najjaśniejszej formie, potem zaś zaczęło to po trochu blednąć i zakończyło się pojawieniem się sfory jasnych strzał, jakie sięgały 80 stopni ponad horyzont. Chmura, jaka pojawiła się na wschodzie zniknęła. Potem druga zniknęła zupełnie tak, że do 10 wieczorem niebo stało się na powrót jasne i świeciło migoczącymi gwiazdami."

Nie sposób wyobrazić sobie, jak przerażające było owe zjawisko, gdy zderzyły się ze sobą dwie chmury, gdy zwarły się jak gdyby z ogromnego podmuchu z towarzyszącymi niezwykle szybkimi grupami małych chmur kierujących się na zachód. Płomień, jaki powstał z nich był jak uderzenie pioruna, niesamowicie jasny i oślepiający.

MYŚL TECHNICZNA STOJĄCA ZA INSTALACJAMI

Analizując konsekwencje eksplozji, które miały miejsce nad tajgą w czasie minionych 100 lat, można odnieść można uczucie wdzięczności i podziwu dla myśli tych, który tysiące lat temu zbudowali kompleks mający bronić naszej pięknej błękitnej planety i jej wszystkich mieszkańców. Nawet pierwsze uderzenie, gdy meteoryt znajduje się wciąż wiele kilometrów od Ziemi powoduje wystarczającą zmianę jego toru lotu, aby móc uniknąć wszystkiego tego, co potem może nastąpić zaś wszelkie konsekwencje eksplozji, która niszczy meteoryt mają miejsce z dala od gęsto zaludnionych obszarów.

źródło:
infra.org.pl/wiat-tajemnic/strefy-anomalne/223-tajemnice-syberyjskiej-...

Witryna heinekena

maq20122012-07-01, 2:14
Fantastyczne wykonanie w berlinskim supermarkecie



a tu skad sie to wzielo:

Problem z kobietami

adiii2012-07-01, 22:02
<sumerski> od 3 lat jestem z dwiem dziewczynami, one nie wiedzą o sobie, a ja niewyobrażam sobie zycia bez obu, ale takie życie jest trochę męczące... czy powinienem je zapoznać ze sobą? czy może poszukać trzeciej?
<Eliah> Spuść z jednej powietrze.

Afrykańskie cuda natury

Konto usunięte • 2012-07-01, 16:10
Drugi największy i najbardziej zaludniony (po Azji) kontynent świata. Czarny Ląd, zwany też czasem kolebką życia. Niestety również najbiedniejszy. Matka Natura wynagradza to jednak niezwykłymi krajobrazami i zjawiskami.



#1 Rafa koralowa, Morze Czerwone



Rafa na dnie Morza Czerwonego rozciąga się na długości 2000 km wzdłuż wybrzeży Egiptu, Sudanu i Erytrei. Jest domem dla 1100 gatunków ryb, z czego 10% żyje wyłącznie tutaj.

#2 Kilimandżaro



Najwyższa góra Afryki (5895 m) ze swoim ośnieżonym szczytem stanowi już od dawna wizytówkę tego kontynentu. Posiada rozbudowany układ pięter roślinnych - począwszy od stepów, przez rzadkie suche lasy, wiecznie zielone lasy górskie, roślinność krzewiastą, łąki górskie, aż po wieczne śniegi.

#3 Sahara



Największa pustynia świata (nie licząc Antarktydy) - Sahara, to również jedna z pierwszych rzeczy, jakie pojawiają się w myślach, kiedy pada nazwa "Afryka". Rozciąga się ona od Morza Czerwonego na wschodzie, po Ocean Atlantycki na zachodzie, i od Morza Śródziemnego na północy po rzekę Niger na południu. Swoim terytorium zahacza o Algierię, Czad, Egipt, Libię, Mali, Mauretanię, Maroko, Niger, Saharę Zachodnią, Sudan i Tunezję.

#4 Wielka Migracja



Największa masowa migracja w naturze, w której udział biorą nawet 3 mln zwierząt (w większości antylopy gnu). Starają się one przekroczyć rzekę Mara w Kenii, niejednokrotnie tratując się wzajemnie i tonąc. To bezsprzecznie jedno z najbardziej niesamowitych, ale i tragicznych zjawisk w przyrodzie.

#5 Tsingy de Bemaraha



Pod tą dziwną nazwą kryją się piękne i dość nietypowe formacje wapienne w kształcie stożków, położone na Madagaskarze. W okolicy znajdują się też lasy namorzynowe.

#6 Aleja Baobabów



Baobaby znaleźć można w różnych miejscach Afryki (największe okazy znajdują się na południu kontynentu), ale żeby zobaczyć słynną Aleję, należy udać się na Madagaskar. Te niezwykłe drzewa mogą mieć obwód nawet do 50 metrów i potrafią zmagazynować w pniu nawet 120 000 litrów wody.

#7 Krater Ngorongoro



Tę olbrzymią kalderę nazywa się czasem Afrykańskim Edenem. Szeroki na 19 km krater jest domem dla ponad 30 000 zwierząt, wliczając w to słonie, lwy, gepardy, bawoły, antylopy i rzadko już występujące nosorożce czarne.

#8 Atol Aldabra



To drugi (po Kiritimati) największy atol na świecie o długości 34 km i szerokości 14,5 km. W jego skład wchodzą cztery wyspy, otaczające płytką lagunę. Atol jest niezamieszkany i oznacza się dziewiczą przyrodą, szczególnie nietkniętą przez człowieka fauną, w której skład wchodzi kilka endemicznych gatunków.

#9 Zuma Rock



Gigantyczny monolit w stanie Niger w Nigerii, nazywany "Bramą do Abudży". Wznosi się na wysokość 1125 m n.p.m. a jego wybitność wynosi 725 m.

#10 Delta Okawango



Jest największą na świecie deltą śródlądową. W delcie Okawango żyją niezliczone ilości ptactwa i liczne inne zwierzęta, korzystając z obfitych zasobów wody i – co za tym idzie – bujnej roślinności.

FSO Polonez 2000 "Czerwony Książę"

Konto usunięte • 2012-07-01, 19:57
Nasza duma z zmierzłych czasów, FSO Polonez 2000 "Czerwony Książę". Piękny zlepek nagrań o pięknym samochodzie, z również piękną muzyką tamtych czasów:



Cytat:


31 lat temu Maciej Stawowiak i Ryszard Żyszkowski jako pierwsza polska załoga zdobyli punkty w klasyfikacji generalnej Rajdowych Mistrzostw Świata. Dokonali tego podczas Rajdu Portugalii- "zabójcy samochodów", jadąc polskim Polonezem. Ich wyczyn udało się powtórzyć dopiero 29 lat później Krzysztofowi Hołowczycowi który zapunktował w WRC podczas Rajdu Polski jadąc Fordem Focusem RS-WRC.

FSO Polonez 2000 Rally debiutował w 1978 roku, w kilka miesięcy po oficjalnym rozpoczęciu produkcji seryjnego Poloneza 1500. Zaprojektowany w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym Samochodów Osobowych przy FSO którego dyrektorem był wówczas PRLowski playboy Andrzej "Czerwony Książę" Jaroszewicz. Swój światowy debiut samochód miał podczas Rallye Monte Carlo 1979 w którym wystartowały dwa wyczynowe Polonezy 2000 Rally pomalowane w barwy Wolf-Racing granat-czerwień oraz jeden zbliżony do seryjnego. Do końca rajdu Andrzej Jaroszewicz notował czasy w pierwszej 20tce, niestety próba ataku na pierwszą dziesiątkę skończyła się błędem i wypadkiem. Polonez Jaroszewicza uderzył w skałę i stracił koło. Mimo to okaleczony samochód dotarł do mety, poniósł jednak ciężkie straty.

Niestety były to już ostatnie chwile kiedy klasyczne tylnonapędowe samochody miały coś do powiedzenia, a przeciwko polskiemu auto sprzysięgło się wiele innych czynników. Zespół FSO wycofał się z WRC w 1983 roku z przyczyn finansowych (z braku funduszy i tak startował tylko w 2- 3 rajdach na sezon) lecz Polonez 2000 Rally i Turbo dominowały w bloku wschodnim aż do końca swej kariery, często bijąc sprowadzane z zachodu maszyny.

W zależności od wersji rajdowe Polonezy 2000 dysponowały mocą od 170 do 400KM. Kłowa skrzynia biegów pozwalała na błyskawiczną zmianę biegów bez użycia sprzęgła, zaś z czasem w nadwoziu coraz więcej elementów wykonywano z lekkich tworzyw. Na krótkich przełożeniach nawet 170 konny Polonez 2000 Rally przyspieszał od 0-100km/h w mniej niż 6 sekund. Samochód wykorzystywał m.in. zaciski i wentylowane tarcze hamulcowe z Porsche 911 RS.

W roku 78 nie posiadający jeszcze homologacji Polonez otrzymywał ostatnie numery startowe. Wbrew przepisom polscy sędziowie pozwalali rajdówce FSO startować wbrew kolejności przed najwolniejszymi autami ale i tak Polonez na odcinku wyprzedzał po kilkanaście samochodów. I w latach 80tych choć w Polsce pojawiały się szybkie zachodnie rajdówki, Polonez często dopędzał je na odcinkach.

Po zakończeniu kariery modeli 2000, FSO reprezentowały jeszcze A i Ngrupowe Polonezy 1600 "Gravel Champion" i 1.5C Turbo "Żelazny Deszcz" do roku 1990 kiedy zlikwidowano FSO SPORT. Fabryczna dokumentacja została zniszczona w 1990 bądź za rządów Daewoo które prowadziło politykę niszczenia wszelkich śladów intelektualnego potencjału fabryki.

Następcą Poloneza 2000 Rally i 2000 Turbo miał być FSO Oberek. Lżejszy, mocniejszy, krótszy, szerszy, z niezależnym zawieszeniem i centralnie umieszczonym silnikiem.

W roku 2009tym Piotr Zaleski wystartował 150 konną repliką Poloneza 2000Rally w historycznej edycji rajdu Monte Carlo. Na odcinkach wyprzedzał po kilkanaście samochodów, a podczas próby wyścigowej na lodowym torze uzyskał 9 czas pokonując m.in wiele Porsche 911.
W 2010tym roku Tomasz Myszkier dwa razy z rzędu na Polonezie 2000wygrał klasę HS podczas GSMP Sopot ,a w klasyfikacji generalnej pokonał wiele samochodów nowszej generacji, m.in. Escort Cosworth, BMW M3, Seat Leon Supercopa



Muzyka:

Zdzisława Sośnicka - "Aleja Gwiazd"

Killing Joke - "Love Like Blood"

Małżeństwo

kuzax2012-07-01, 20:49
Popieram małżeństwa osób tej samej płci.
To, że ktoś jest gejem nie znaczy, że nie powinien cierpieć.


Miała być „zielona wyspa” i obniżanie POdatków. Jest podniesienie wieku emerytalnego i kolejna próba wprowadzenia podatku katastralnego, przemycona w dokumencie o „założeniach polityki miejskiej”. Jeśli wejdzie w życie, uderzy w posiadaczy jakiejkolwiek nieruchomości z siłą, o której rażeniu możemy mieć mgliste wyobrażenie.

Rząd Donalda Tuska ma najwyraźniej kolejne kłopoty finansowe, a być może środki „państwowe” (czy „budżetowe” – nieważne, jak je nazwiemy) po prostu się skończyły, i trzeba w związku z tym sięgnąć po prywatne mienie Polaków. Dodajmy: mienie o podstawowej wartości dla każdego człowieka, albowiem chodzi o dach nad głową. Nie ma bowiem co marzyć, że zlikwiduje się na przykład 100 tysięcy etatów urzędniczych, albo jedną ze służb specjalnych, które mają prawo nas inwigilować.

4 czerwca poseł Mariusz Błaszczak skierował do prezesa Rady Ministrów list, którego wyjątki zacytujmy, gdyż daje on dobry obraz kwestii, jaka już wkrótce może stać się zmorą właścicieli domów czy najzwyklejszych mieszkań:

„Zaprezentowany 22.05 br przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego projekt dokumentu pt. Założenia Krajowej Polityki Miejskiej do 2020 zawiera wiele wielce kontrowersyjnych propozycji."

Jedna z nich wzbudza nasz szczególnie ostry sprzeciw. Jest to zapowiedź wprowadzenia podatku od wartości nieruchomości ad walorem, czyli podatku powszechnie zwanego katastralnym.


Podatek katastralny spowoduje, że znacznej grupy właścicieli nieruchomości nie stać będzie na jego zapłacenie, a w konsekwencji zmusi do pozbycia się majątku. Zwracamy się zatem o wycofanie się z tego pomysłu, tym bardziej, że Pan Premier w kampanii wyborczej odżegnywał się od takich rozwiązań”.

Swoim zwyczajem, urzędnicy zapewniają oczywiście, że cała sprawa jest niewinna, zaś z założeń tego dokumentu nie wynika wprowadzenie tego podatku, tylko co najwyżej „reforma podatku od nieruchomości”, tak jakby nazwa nowej daniny miała jakiekolwiek znaczenie. Zresztą każdy, kto pamięta rozmaite wypowiedzi polityków PO „odcinające” się od rzeczy, które potem i tak wprowadzają, nie jest chyba na tyle naiwny, by uwierzyć, że w sytuacji finansowego noża na gardle klasy rządzącej, która nagle zorientuje się, że zieleń „wyspy” jest już tylko zgnilizną, cofnie się ona przed podjęciem kroków, o których pisał pewien Francuz. „Nie ma takiego okrucieństwa, do jakiego nie posunie się najłagodniejszy skądinąd rząd, gdy zabraknie mu pieniędzy”.

Zorganizowana grabież

Oczywiście, istnieją liczne inne formy kradzieży popełnianych bezpośrednio przez jednych ludzi na innych (takie jak rabunki indywidualne czy włamania połączone z kradzieżą, oszustwa w handlu, kradzieże kieszonkowe, itp.), ale suma kosztów wszystkich tego rodzaju przestępstw stanowi tylko stosunkowo znikomy procent kosztów, jakie ponosi naród będący ofiarą kradzieży popełnianych przez państwo, w tak zwanym majestacie prawa. W tym kontekście jeszcze dobitniej brzmi zapytanie, co poczują miliony Polaków, kiedy do ich drzwi najpierw zapuka urzędnik, by dom zgodnie z własnym postrzeganiem sprawy wycenić, a następnie przyśle rachunek do zapłacenia, podatek za dom, którego państwo nam nie wybudowało, albo za mieszkanie, które za własne pieniądze musieliśmy wykupić.

Radykalna, bezprawna i rabunkowa zmiana stosunków własnościowych, jest od zawsze cechą rządów niemoralnych, występujących przeciwko harmonijnemu rozwojowi społeczeństw, przeciwko rodzinie, przeciwko cywilizacji chrześcijańskiej wreszcie. Przy tym, i zdaje się, że tę metodę w działaniu obecnie obserwujemy, nie musi to już być gilotynowanie rozmaitych „ci-devants”, założenie jakiejś nowej formy Hakaty, albo nawet wydawanie kolejnych „dekretów Bieruta” czy rozporządzeń Minca, nie – to źle wyglądałoby w mediach, bo nie wypadałoby milczeć o czymś takim. Lepiej jest zmienić zasady dziedziczenia, jak podczas rewolucji we Francji, czy po prostu podnieść lub wprowadzić nowe, drakońskie podatki.

Podatek katastralny uderzy zatem – jeśli nie uda się skutecznie sprzeciwić jego wprowadzeniu – w ludzi, którzy doszli do posiadania własnego mieszkania lub domu ciężką pracą i wieloletnimi wyrzeczeniami, a przede wszystkim inwestowali w nie z dochodów, które już raz zostały opodatkowane. Czy chodzi o to, by, jak pisze cytowany już Jan M. Jackowski, umożliwić spekulantom z zagranicy masowy wykup nieruchomości za półdarmo? Na pewno bowiem nie chodzi o coś, co jeden z dziennikarzy w osławionym pytaniu do jednego z ex-prezydentów określił jako „dobro Polski”, a czego zrozumienie wśród rządzących naszym krajem jest, jak widać, nadal opaczne. A może inaczej im nie wolno?

Wprowadzenie podatku katastralnego, uzależnionego wprost lub pośrednio od wartości nieruchomości miałoby niewątpliwie niesłychanie negatywne skutki społeczne. Byłoby formą kradzieży popełnionej na milionach Polaków, którzy własnym sumptem, i z pieniędzy, które państwo już raz (albo i kilka razy, pamiętajmy o tym, że opodatkowane jest wszystko, pensje, materiały budowlane, transport) opodatkowało, bądź wybudowali domy, bądź, często odmawiając sobie szeregu innych dóbr, wykupili mieszkania. Problem zatem nie w nazwie, ale w tym jak podatek ma funkcjonować, i jakie będzie miał skutki dla ludzi, którzy np. posiadają w Warszawie mieszkanie własnościowe wycenione na 300, czy nawet 500 tysięcy złotych, zaś ich dochód miesięczny to pensja czy emerytura nie przekraczająca trzech tysięcy złotych? Jak poradzą sobie w sytuacji, gdy będą musieli płacić jeden procent rocznie lub na początku, dla uspokojenia nastrojów, może nawet nieco mniej (niestety rządzący nie zwierzają nam się do tego stopnia z obranej taktyki), od wartości swojego domu? Kto ją będzie wyceniał? A co z emerytami, którzy posiadają mieszkania w centrach miast, często w zabytkowych kamienicach, które ze względu na usytuowanie i „plany zagospodarowania przestrzennego” znajdują się na terenach o ogromnej wartości?

Nie ulega wątpliwości, że sprawa dotyczy sporej większości Polaków. Dla wielu z nas, posiadanie na własność choćby skromnej nieruchomości jest tak naprawdę podstawową inwestycją dokonywaną w życiu. Jan Maria Jackowski przypomina: „Mamy bowiem z powodu doświadczeń historycznych większy imperatyw do wyrzeczeń w celu uzyskania prawa własności do nieruchomości, niż osoby mieszkające w krajach starej UE. (…) Nasz kraj był rujnowany przez wojny, Niemców i komunistów, a w wyniku księżycowej gospodarki socjalistycznej w okresie PRL popadliśmy w zacofanie cywilizacyjne i technologiczne. Jednak mimo tych niesprzyjających warunków zdecydowana większość właścicieli dochodziła do własnego domu czy mieszkania kosztem ogromnej determinacji, wyrzeczeń, pomocy rodziny i przyjaciół, budowania całą rodziną przez lata, zapożyczenia się na pokolenie”. Obłożenie zdobytych kosztem takich wyrzeczeń domów podatkiem liczonym od ich wartości, płatnym corocznie, jest niczym innym jak „zachęceniem” Polaków do pozbywania się własnych siedzib. A nie każdego stać na posiadanie nieruchomości za granicą. Naprawdę zamożni ludzie mają nieruchomości właśnie za granicą (co nie jest oczywiście niczym złym czy hańbiącym), lub je tam kupią. Na podatku katastralnym najbardziej stracą w tej sytuacji ci, którzy we własny dom włożyli oszczędności swojego życia, bo ich po prostu nie będzie stać na to, by mieszkać w domu, który wybudowali.

Warto pamiętać, iż został już przez Donalda Tuska Zespół ds. Rządowego Programu Rozwoju Zintegrowanego Systemu Informacji o Nieruchomościach (ZSIN), a więc zdublowany poza księgami wieczystymi państwowy rejestr nieruchomości i ich wartości, który jest podstawowym instrumentem do wprowadzenia podatku katastralnego. W tym kontekście zapewnienia, że nie ma mowy o żadnym nowym podatku, są po prostu cyniczne.

Nie sposób nie zgodzić się z publicystą „Naszego Dziennika”, który pisze: „Widzimy, jak rząd Donalda Tuska, który specjalizuje się w oszukiwaniu i grabieniu społeczeństwa (np. emerytury), zabiera się za kolejny obszar. Mocodawcy tego rządu dobrze wiedzą, że bez własności nie ma wolności, i dlatego kombinują jak najlepiej Polaków pozbawić ich mieszkań i domów”. W tym tkwi właśnie sedno sprawy: bez własności nie ma wolności! Taka forma opodatkowania będzie niczym innym, jak kradzieżą na gigantyczną skalę. Przypomnijmy, iż kradzież to właśnie pozbawianie człowieka jego godziwie nabytej własności, prawa do niej, albo ograniczanie mu tego prawa, wreszcie zaś pozbawianie człowieka owoców jego wysiłków, pracy, wyrzeczeń i zysków.

Wzorem rewolucjonistów

Oczywiście, istnieją liczne inne formy kradzieży popełnianych bezpośrednio przez jednych ludzi na innych (takie jak rabunki indywidualne czy włamania połączone z kradzieżą, oszustwa w handlu, kradzieże kieszonkowe, itp.), ale suma kosztów wszystkich tego rodzaju przestępstw stanowi tylko stosunkowo znikomy procent kosztów, jakie ponosi naród będący ofiarą kradzieży popełnianych przez państwo, w tak zwanym majestacie prawa. W tym kontekście jeszcze dobitniej brzmi zapytanie, co poczują miliony Polaków, kiedy do ich drzwi najpierw zapuka urzędnik, by dom zgodnie z własnym postrzeganiem sprawy wycenić, a następnie przyśle rachunek do zapłacenia, podatek za dom, którego państwo nam nie wybudowało, albo za mieszkanie, które za własne pieniądze musieliśmy wykupić.

Radykalna, bezprawna i rabunkowa zmiana stosunków własnościowych, jest od zawsze cechą rządów niemoralnych, występujących przeciwko harmonijnemu rozwojowi społeczeństw, przeciwko rodzinie, przeciwko cywilizacji chrześcijańskiej wreszcie. Przy tym, i zdaje się, że tę metodę w działaniu obecnie obserwujemy, nie musi to już być gilotynowanie rozmaitych „ci-devants”, założenie jakiejś nowej formy Hakaty, albo nawet wydawanie kolejnych „dekretów Bieruta” czy rozporządzeń Minca, nie – to źle wyglądałoby w mediach, bo nie wypadałoby milczeć o czymś takim. Lepiej jest zmienić zasady dziedziczenia, jak podczas rewolucji we Francji, czy po prostu podnieść lub wprowadzić nowe, drakońskie podatki.

Podatek katastralny uderzy zatem – jeśli nie uda się skutecznie sprzeciwić jego wprowadzeniu – w ludzi, którzy doszli do posiadania własnego mieszkania lub domu ciężką pracą i wieloletnimi wyrzeczeniami, a przede wszystkim inwestowali w nie z dochodów, które już raz zostały opodatkowane. Czy chodzi o to, by, jak pisze cytowany już Jan M. Jackowski, umożliwić spekulantom z zagranicy masowy wykup nieruchomości za półdarmo? Na pewno bowiem nie chodzi o coś, co jeden z dziennikarzy w osławionym pytaniu do jednego z ex-prezydentów określił jako „dobro Polski”, a czego zrozumienie wśród rządzących naszym krajem jest, jak widać, nadal opaczne. A może inaczej im nie wolno?

Zródło: kliknij tutaj (.)(.)

*Info było poruszane w różnych tematach na forum lecz w śladowych ilościach. Artykuł powinien rozwiać wszelkie wątpliwości.