📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 19:42

#polska

1000-lecie Polski

azerbejdzanification2013-03-14, 11:54
Dokument z obchodów 1000-lecia Państwa Polskiego.
Szkoda że 1000 naszego państwa musieliśmy obchodzić za czerwonych czasów

Polacy w afganie

azerbejdzanification2013-03-13, 17:50
Film znaleziony na jutube.Polski Kontyngent Wojskowy w Afganistanie IX zmiana.



"W głównej mierze żołnierze z 17. Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej, wchodzącej w skład „Czarnej Dywizji" - 11. Dywizji Kawalerii Pancernej z Żagania. Pozostałe elementy uzupełniają: Żandarmeria Wojskowa, 25. Brygada Kawalerii Powietrznej, 49. Pułk Śmigłowców Bojowych, 1. Brzeska Brygada Saperów, Centralna Grupa Wsparcia Współpracy Cywilno Wojskowej, Centralna Grupa Działań Psychologicznych, 9. Warmiński Pułk Rozpoznawczy oraz inne jednostki Sił Zbrojnych RP. Ponadto w skład Sił Zadaniowych wchodziło 1400 żołnierzy amerykańskich i 700 pracowników cywilnych.

Oprócz Polskich Sił Zadaniowych w PKW Afganistan pełnią służbę komandosi z 1. Pułku Specjalnego Komandosów, jednostki specjalnej GROM, Morskiej Jednostki Działań Specjalnych, Jednostki Wsparcia Dowodzenia i Zabezpieczenia Wojsk Specjalnych oraz Dowództwa Wojsk Specjalnych -- tworząc Zgrupowanie Sił Specjalnych, podległe dowódcy Sił Specjalnych ISAF."

Więzienny koszmar

garfild2013-03-13, 0:26
Kolejny przykład na nieludzkie warunki panujące w polskim więziennictwie oraz przykład jak można tą sytuację naprawić teraz tylko czekać aż jakaś telewizja stworzy taki program . a tak na serio nie k🤬y zap🤬lają w kamieniołomach a wieczorami niech r🤬ają ich strażnicy-rudzi-murzyni-ż__zi


tak wiem zaj🤬e z kwejka

Wybory parlamentarne 2011

choreszko922013-03-11, 21:25
Mój pierwszy post i mam nadzieje, że nie ostatni. w tamtym roku na przedmiot Wiedza o państwie i prawie miałem przygotować referat i o to on. smacznego

JESTEM PATRYJOTĄ I KATOLIKIEM I KOCHAM SWÓJ KRAJ.
NIE POPIERAM ŻADNEJ PARTI POLITYCZNEJ.
I NIE POZWOLĘ, ABY DZIAŁY SIĘ W MOJEJ OJCZYŹNIE TAKIE RZECZY O JAKICH NAPISAŁEM.

Głównym tematem mojego referatu są „Wybory parlamentarne 2011 oraz Polska po wyborach”, ale przede wszystkim skupię się na łamaniu prawa przez PKW, możliwością sfałszowania wyborów oraz tym jak będzie wyglądała Polska po tych wyborach.

Demokracja, słowo wywodzące się ze starożytności, DEMOKRATIA- „rządy ludu”, DEMOS-„lud”, KRATEO „rządzę”, ustrój polityczny, w którym źródło władzy stanowi wola większości obywateli. Większość obywateli to ponad 50% uprawnionych do głosowania,
a w Polsce podczas wyborów frekwencja wyniosła 48% , od czego musimy odliczyć 4,6 procenta (705 202 nieważne głosy) czyli 43,4%. Wynika z tego, że 56,6% wyborców zbojkotowało wybory i wybory w trybie natychmiastowym powinny być unieważnione, ponieważ jak mówi konstytucja, prawo stanowi większość. Jak powinny wyglądać wyniki wyborów o ile są one prawdziwe:
Głosy nieoddane / nieważne / zbojkotowane: 52,3% (0% oddanych) – według danych PKW 53,1%
PO: 18,89% (39,18% oddanych)
PiS: 14,67% (29,89% oddanych)
RP: 5,01% (10,02% oddanych)
PSL: 3,9% (8,2% oddanych)
SLD: 4,12% (8,24% oddanych)
PJN: 1,05% (2,19% oddanych)
NP: 0,53% (1,06% oddanych)
PPP: 0,28% (0,6% oddanych)

Powinny wyglądać właśnie w ten sposób, ponieważ, bierze się pod uwagę 100% społeczeństwa, a nie MNIEJSZOŚĆ, która poszła na wybory.

Zacznijmy temat „Łamanie prawa przez PKW”.

Tomasz Parol redaktor naczelny Nowego Ekranu oraz administrator blogu Łażący Łazarz
, a mianowicie jego partia nie została zarejestrowana przez PKW do startu w wyborach, ponieważ PKW odrzuciło zbyt duża liczbę podpisów na listach okręgowych. PKW tłumaczyła się nieczytelnością podpisów lub błędem w adresie, dopiero po wyroku Sąd Najwyższego ich kandydatura została przyjęta, gdy Sąd Najwyższy wydał oświadczenie że do weryfikacji podpisu wystarczy sprawdzenie PESELU czy taka osoba istnieje.
Oznacza to, że PKW łamało konstytucje, ograniczało prawo wolości wyborczej.
Do 31 sierpnia należało składać listy z podpisami, tak też uczyniła partia Tomasza Parola, lecz gdy jego listy zostały odrzucone i potem znowu przyjęte, PKW przedłużyło termin
zbierania podpisów o tydzień, co było kolejnym wykroczeniem i złamaniem konstytucji, mianowicie złamanie konstytucyjnego prawa równości wyborów i przestrzegania wszystkich wyznaczonych terminów. Prawo przedłużenia terminu składania list i zbierania podpisów ma jedynie prezydent.

Identyczna wręcz sytuacja miała miejsce z Anna Kalatą z partii Obywatele do Senatu.
PKW również odrzucało głosy z powodu „nieczytelności podpisów”. Ta partia również złożyła sprawę w Sądzie Najwyższym i ją wygrała. Sąd Najwyższy stwierdził, że PKW nie miała absolutnie prawa dokonywać w taki sposób jaki dokonywała weryfikacji tych osób.
Największym skandalem jeżeli chodzi O Annę Kalatę było wydanie oświadczenia przez PKW, że nie uznaje się jej 560 podpisów, a z wykazu nie uznanych podpisów wynikało, że 660, co było naruszeniem kodeksu wyborczego.

Sprawa Janusza Korwina Mikke była jedyna sprawą tego typu, o której mogliśmy usłyszeć w mediach. Jego partia 27 list do PKW (21 gwarantuje wpisanie na listę ogólnopolska i udział w losowaniu miejsca na liście wyborczej).
Z pośród tych 27 list uznanych zostało 19, ponieważ PKW stwierdziła, że nie zdążyła policzyć i zweryfikować wszystkich list, a jedną z list weryfikowała tydzień. Oczywiście Partia Janusza Korwina Mikke złożyła sprawę do Sądu Najwyższego i również ja wygrała.
Sąd Najwyższy stwierdził, że PKW robiła zupełnie odwrotnie to co powinna robić, czyli łamała konstytucję.

Nawet jeden incydent z pośród tak wielu, o których napisałem wyżej powoduje rozpisanie nowych wyborów, a rząd jest zobowiązany do podania się do dymisji. Dlaczego więc przy tak ogromnej liczbie wykroczeń nie zostały podjęte działania???

W dniu 8 października, czyli dzień przed wyborami obowiązywała cisza przedwyborcza, która została zakłócona. Na portalu Onet.pl 3-krotnie został wstawiony post o treści „Popieram Platformę”. Zakłócenie ciszy wyborczej ma takie same konsekwencje jak nieprzestrzeganie zasad konstytucji, mianowicie rozpisanie nowych wyborów. Oczywiście żadne działania nie zostały podjęte.

Przejdźmy do kolejnego tematu „Możliwość sfałszowania wyborów parlamentarnych 2011”

Przetarg na „wykonanie i wdrożenie oprogramowania dla obsługi wyborów do Sejmu i Senatu RP w 2011 roku wygrała spółka PIXEL Technology s.c. Jako spółka cywilna, nie ma ona osobowości prawnej i nie przekazuje do KRS informacji o sprawozdaniach finansowych, strukturze właścicielskiej, czy powiązaniach kapitałowych, bo spółki cywilne nie podlegają obowiązkowi rejestracji w KRS. Jedyne, co wiem, to że właścicielami spółki PIXEL Technology s.c. są: Tomasz Szeler, Jakub Musiałek i Adam Szczepanik.
Okazuje się, że w związku z wyborami do Sejmu i Senatu w 2011 roku było kilka przetargów. Jeden z nich dotyczył „wykonania i wdrożenia serwisu internetowego wyborów do Sejmu RP i Senatu RP w 2011 roku”, a drugi „wykonania i wdrożenia oprogramowania do obsługi wyborów do Sejmu RP i Senatu RP w 2011 roku.
Ogłoszenie o zamówieniu w trybie przetargu ograniczonego na „wykonanie i wdrożenie serwisu internetowego wyborów do Sejmu i Senatu RP w 2011 roku zamieszczono 07.04.2011 roku.
Specyfikacja istotnych warunków zamówienia na „Wykonanie serwisu internetowego wyborów do Sejmu RP i Senatu RP w 2011 r.” (już bez „wdrożenia”) wymaga złożenia ofert w terminie do 27 kwietnia 2011 roku w siedzibie PKW.
Według pisma z 11 maja 2011 roku, zamówienie publiczne na „Wykonanie serwisu internetowego wyborów do Sejmu RP i Senatu RP w 2011 roku” przyznano firmie Dituel Sp. z o.o. z Warszawy. W przetargu brały ponadto udział spółki Mikrobit Sp. z o.o. z Lublina oraz Squiz Poland Sp. z o.o. ze Szczecina – oferta tej ostatniej została odrzucona.
Firma Dituel powstała w 2001 roku, a od maja 2009 roku działa jako sp. z o.o. Firmą zarządzają Łukasz Sosnowski (prezes zarządu) oraz Dariusz Pietrzak (członek zarządu). W 2010 roku firmy osiągnęła przychody w kwocie 1 mln 27 tysięcy PLN oraz zysk w kwocie 44 629 PLN. Kapitał własny spółki wynosi ok. 90,5 tys. PLN. Według danych z KRS, firma wygrała trzy przetargi, wszystkie na rzecz Krajowego Biura Wyborczego (wykonanie i wdrożenie serwisu internetowego wyborów 2011 (198 030 PLN), wizualizacja wyników wyborów samorządowych kadencji 2011-2014 (44 280 PLN), wdrożenie i administracja serwisu internetowego wyborów samorządowych 2010 (239 120 PLN).
Natomiast Specyfikacja Istotnych Warunków Zamówienia (SIWZ), dotycząca oferty na „Wykonanie i wdrożenie oprogramowania do obsługi wyborów do Sejmu RP i Senatu RP w 2011 roku” wymagała złożenia ofert do 15 marca 2011 roku w siedzibie PKW. To ten przetarg, który wygrała spółka PIXEL.
W piśmie z 22 marca 2011 roku PKW informuje, że wykonawcą oprogramowania jest firma PIXEL Technology s.c. Jej konkurentami były firmy: RIGHT Information z Wrocławia, 3 Soft s.c. z Katowic, SPARQ-SYSTEMS z Łodzi, Espeo Software sp. z o.o. z Poznania, jPalio S.A. z Warszawy oraz Dituel Sp. z o.o. z Warszawy.
W końcu, jak mawiał wiecznie żywy towarzysz Stalin, „ nieważne kto głosuje, ważne kto liczy głosy”.

Wynika z tego, że jeden przetarg na najważniejsze oprogramowanie w Polsce wygrywa spółka o rocznych obrotach (nie dochodzie!) 1 mln PLN, do tego istniejąca od 2008 roku (przedtem właściciele nie mieli statusu sp. z o.o.), która wygrała tylko trzy przetargi – wszystkie dla PKW.
Z drugą spółką jest jeszcze ciekawiej, bo nic o niej nie wiadomo – jako s.c. nie podlega obowiązkowi rejestracji. Nie wiemy o jej obrotach, dokonaniach, osiągnięciach, powiązaniach kapitałowych, wygranych przetargach itp. Kolejne, co mnie zastanawia, to bardzo niska cena tych usług – świadczonych w skali całej Polski, w kilkuset lokalizacjach. 

Czy takimi sprawami nie powinna zajmować się firma z wieloletnim stażem, oraz opinia publiczna powinna wiedzieć o niej zupełnie wszystko, nawet nazwiska ludzi, którzy tam sprzątają.

9 października o godzinie 19:30 w głównym wydaniu wiadomości TVP podaje wyniki sondażowe w których:
 32,7% PO  29,6% PiS  12,9% SLD  9,3% PSL  8,9% Palikot  3,0% PJN
Zastanawiające jest to że o godzinie 2130 PO ma już prawie 40% poparcie.

13 października o godzinie 17:33 TVN24 przez chwilę omyłkowo podała prawdziwe, niezafałszowane wyniki wyborów (według mnie) z 99,5% komitetów wyborczych
PO:32,8 SLD:12,7 PSL:8,4 PJN:5,3 RP:4,2 NP:2,7 PIS:35,9. Sumując podane wyniki przez TVN - 32.8 + 12.7 + 8.4 + 5.3 + 4,2 + 2.7 + 35.9 = 102 % - tak zakłamuje się rzeczywistość, że nawet wychodzi więcej niż 100



Potem ten obrazek szybko usunięto. Wynika z niego, że mogłaby się zawiązać koalicja: PiS (35.9%) + PJN (5.3%) +PSL (8.4%).
Jak to się stało, że słupki z takimi wynikami pojawiły się w TVN24?
Otóż nawet najlepszy złodziej może mieć wpadkę. Coś mu się pokręci, nie wyśpi się… W mafii zdarzają się ludzie, których rusza sumienie, którzy w końcu idą na policję i się przyznają: „zamordowałem tego i tamtego”. Tu też tak mogło się stać. Nie to, że TVN24 to mafia, ale przecież wiemy czemu służą media.
Sądzę, że w tym przypadku, albo się komuś pomyliły połączenia na żywo, tzw. „live feed”, albo zrobiono to celowo, widząc co się święci. Nie sądzę by był to błąd, chociaż teraz tak się zapewne będzie to próbowało wytłumaczyć.
PiS, SLD, PJN i Nowa Prawica nie powinny tego zignorować, jest to wyraźny dowód, że w trakcie wyborów, a właściwie pod sam koniec, coś było nie tak.
Jeśli do stacji trafiały takie dane, to skąd wzięły się ostateczne wyniki wyborów?! Czyżby komputery zliczające były ustawione na założony wcześniej wynik?

W Skarżysku Kamiennej tamtejsza Policja zatrzymała szefa komisji wyborczej, który dopisywał krzyżyki do kart. W ten sposób głosy stawały się nieważne. Ale czy tak nie było w całym kraju? Czy to nie powinno napawać niepokojem? A może to dobitny dowód i przykład na to jak sfałszowano te wybory w całym kraju? Nie dajmy sobie wmówić, że jeden głos sfałszowany lub przerobiony na nie ważny to znikoma szkodliwość czynu. Prawo mówi wyraźnie, że wybory są równe. To znaczy, że każdy głos liczy się tak samo. A zatem jeśli jakiś głos pozbawiono siły wyborczej czyniąc go nieważnym, to złamano tym samym zasadę równości głosowania i to jest powód do unieważnienia wyborów.

Oficjalne wyniki wyborów prezentowały się następująco:

PO: 39,19 ,
PiS 29,88 , 
RP 10,01 , 
PSL 8,36, 
SLD 8,25.
PJN 2,19
NP. 1.06
PPP 0,55
KWP 0,24
NDP Smoobrona 0,07
Uprawnionych- 30 512 850 Głosów oddanych-15 076 705 Głosów ważnych- 14 369 503

GŁOSÓW NIEWAŻNYCH- 705 202
JEST TO LICZBA DWUKROTNIE WIEKSZA NIŻ W OSTATNICH WYBORACH W 2007 ROKU. STANOWI TO 4,6 % GŁOSÓW, CZYLI BARDZO DUŻO. CZY AŻ TYLU LUDZI POSZŁO, ABY PO PROSTU SOBIE WRZUCIĆ NIE WAŻNY GŁOS???
NIE SĄDZĘ…

Wybory było bardzo łatwo sfałszować, bo karty drukowane były na sprzęcie jaki jest w posiadaniu wielu ludzi. Drukarka laserowa, papier to żaden problem, nawet zrobienie pieczątki komisji, szczególnie, że w tych wyborach głosowaliśmy przy użyciu pliku kartek spiętych zwykłym zszywaczem.
Karta do głosowania do Senatu to jeszcze mniejszy problem, jej podrobienie zajmuje 25 sekund. Tyle bowiem czasu zajmuje skanowanie i drukowanie karty, a żółty papier nie stanowi problemu.W ferworze liczenia głosów członkowie komisji nie zauważą, czy pieczęć komisji jest autentyczna, czy wydrukowana najważniejsze to utrafić z odpowiedni odcieniem papieru.

Podsumowując, wyniki wyborów muszą , a nie mogą być unieważnione. Kilkukrotnie załamana jest konstytucja i prawa wyborcze.
Chcę także zacytować wypowiedz Zbigniewa Hołdysa, który podczas programu „śniadanie mistrzów” spotkał się z Donaldem Tuskiem: „ Dziś po raz pierwszy od wielu lat, ludzie zobaczyć mają nadzieję spektakl, w którym nie będą kąsać się Tusk z Giżyńskim, Brudziński z Niesiołowskim, tylko ludzie, przedstawiciele ludu jacy by oni nie byli z Premierem rządu.
A więc po raz pierwszy pan zdecydował się na publiczną rozmowę z tymi, którzy nie uczestniczą w tej grze. Telewizja jest przesiąknięta i media są przesiąknięte waszą walka, Riddicka Bowe z Andrzejem Gołotą, kto kogo uderzy w genitalia, a kto komu ucho odgryzie. To jest spektakl, w którym gracie sami dla siebie, my jesteśmy tylko widzami jako społeczeństwo. Nie mamy na to najmniejszego wpływu. To jest oczywiście ohydne, bo można przewidzieć natychmiast, gdyby pan tu usiadł z panem Kaczyńskim to nie będzie to rozmowa o problemach Polski tylko będzie to rozmowa na temat kto kogo położy na rękę, jakich użyć technik, żeby pana powalić, a pan, żeby powalić jego, a my możemy się tylko biernie przyglądać i mówić ale mu dołożył, natomiast nie, ale rozwiązał problem. Dla mnie od mojej pierwszej wizyty w programie u Marcina, która miała miejsce ze trzy lata temu, może dwa lata temu jasne jest jedno, Polska nie jest demokratycznym krajem, choć tak się nazywa. Nie może być demokratycznym krajem kraj, w którym jedna grupa polityków otrzymuje dofinansowanie z budżetu państwa na swoją działalność, a inni tej działalności z braku pieniędzy rozpocząć nie mogą. Nie jest demokratyczny kraj , w którym nie ma demokratycznych struktur w samych partiach. Kiedy pan układa listę wyborczą swojej partii i pan właściwie może zdecydować, że jak pan nie lubi Schetyny to pan go na tej liście nie umieści. Mało tego może pan zwyczajnie umieścić Schetynę, ale dać mu tysiąc złotych z budżetu państwa na kampanie, a panu Grasiowi, bardzo miłemu, którego pozdrawiam może dać pan sto tysięcy, bo pan decyduje o rozdziale państwowych pieniędzy, czyli naszych pieniędzy, kogo wyfaworyzować w tych wyborach. W waszych partiach nie ma prawdziwych prawyborów. W waszych partiach wy formułujecie zarząd, formułujecie najpierw nam parlament , z którego wybieracie swoje własne władze klubów parlamentarnych , wybieracie własne władze partyjne, członkowie waszych partii nie maja na to żadnego wpływu, tylko delegaci, których sami wybieracie.
Niech się pan nie gniewa, ale dla mnie dla człowieka, który śladowo, ale chyba jednak dobrze pamiętam Władysława Gomułkę, Edwarda Gierka, Generała Jaruzelskiego oni wchodząc do polityki proszę mi wierzyć budzili ogromne nadzieje. Gomułkę na Placu Defilad witało pięćset tysięcy ludzi, pełnych nadziei , Gierka to już chyba każdy z tego towarzystwa pamięta, że wszyscy krzyknęli „pomożemy”. Nawet Jaruzelski jak zostawał premierem wydawał się, że może pomoże ,że pójdzie na rękę ludziom. Dziś od dwudziestu lat rządzi dynastia, panowie należycie do dynastii, a pan jest delfinem tej dynastii, gdyż to była dynastia założona z resztą naszą wolą przez tych którzy rzeczywiście zakończyli straszny rozdział w historii Polski, za co jestem im dozgonnie wdzięczny, ale od tamtej pory żyjemy w kraju, którym dyktujecie nam na kogo mamy głosować i nie dajecie żadnej szansy, abyśmy wybrali spośród siebie. Gdyby Owsiak chciał kandydować musiałby wstąpić do PiSu albo PO albo SLD albo PSL. Nie ma żadnych szans na stworzenie żadnej struktury. I ostatnie zdanie. Partie stały się przedsiębiorstwami biznesowymi . Z kulturą to pan mi podpadł już tak naprawdę. Zawłaszczyliście media. Nasze media, społeczne, publiczne , wzięliście w swoje ręce, nie oddaliście ich społeczeństwu. Partie obsadzają swoimi ludźmi prezesury w poszczególnych programach, po to żeby lansować swoje tezy i ich ludzi, po to żeby oni weszli do parlamentu i dostali po kilkadziesiąt milionów dofinansowania żeby żyć. Nie kupują reklam, biorą media. I to wszystko powoduje, że choć mówimy, że Polska jest demokratyczna to ona jest demokratyczna tylko na tle komunizmu, ale nie jest demokratyczna w mojej ocenie.

Ostatnim podpunktem mojego referatu jest „obraz Polski po wyborach 2011”

Polska znalazła się nad przepaścią ekonomiczną. 3.8 biliona złotych długu publicznego i fakt, że ZUS stracił wypłacalność we wrześniu 2011 roku. Ponieważ ze względu na pustki w kasie zostały wykorzystane fundusze celowe rezerwy demograficznej, które skończą się w
listopadzie.
-można się spodziewać w związku z tym obniżki emerytur i rent nawet o 3/4, całkowite zablokowanie pozostałych pomocy socjalnych, podwyżki VAT do 24% i potem 25%, podwyżek cen towarów, usług, paliwa.
-czym to może skutkować? Tym, że emeryci nie będą płacić rachunków, więc straci budżet państwa i spółki energetyczne itp. Nie da się przecież wyrzucić na bruk 20 milionów ludzi (emeryci, ludzie ubodzy itp). Więc padnie energetyka, kryzys czeka kopalnie itp. 
-co dalej to może oznaczać? Będzie to skutkować pogłębianiem się kryzysu i tzw zwijaniem gospodarki. Padać będą po kolei coraz to nowe sektory gospodarki, bo ludzie będą rezygnować z coraz to nowych dóbr, w tym tych podstawowych. Bankructwo Polski
-po oficjalnym bankructwie Polski czeka nas oficjalna grabież: to logiczne, że banki będą żądały zapłaty w dobrach naturalnych. Rozpocznie się oddawanie za darmo kopalń, koncesji na autostrady i nawet na drogi ekspresowe, na pobieranie opłat za parkingi i to w całych miastach, nie tylko w centrach, prywatyzacja, czyli oddanie za darmo urzędów, policji, straży miejskiej, straży pożarnej, wojska. 
-także oddanie za darmo gruntów ornych i lasów państwowych, koncesji na infrastrukturę turystyczną, porty morskie, lotnicze. Oddanie za darmo infrastruktury kolejowej i jej radykalna zmiana, czyli zwolnienie 80% pracowników (jest ich po prostu za dużo). Na nasze tory, będące własnością banków, wkroczy DB. Być może DB przejmie infrastrukturę PKP i innych państwowych spółek.
-Polska będzie musiała oddać także to, co najważniejsze - czyli alarmowa mobilizacja wojsk i wysłanie setek tysięcy Polaków na wojnę z Syrią, Egiptem i Iranem. Bo coraz bardziej zawiązuje się koalicja tych trzech państw. Taki sam los czeka Grecję, które w zeszłym tygodniu zakupiła 400 czołgów w USA. Czy to nie dziwne, że kraj będący bankrutem dokonuje tak drogiego zakupu militarnego?
-pamiętacie, jak Tusk ukradł nasze składki z OFE, transferując je do ZUS? Ten rząd nie zawaha się, zanim dojdzie do kolapsu ekonomicznego, sięgnąć jeszcze bardziej do kieszeni obywateli. 
- spożycie mięsa, ryb oraz nabiału już jest dwukrotnie niższe niż w PRL-u, a biedę widać z kilometra.

JEDNAK WIERZE, ŻE MY POLACY WKOŃCU SIĘ OBUDZIMY Z TEGO GŁEBOKIEGO SNU. TAK ZAWSZE POKAZYWAŁA HISTORIA. ZAWSZE JEDNOCZYLIŚMY SIĘ GDY ODEBRANO NAM TO CO NAJWAŻNIEJSZE
NASZE PAŃSTWO. PRZY BOŻEJ POMOCY JESTEŚMY W STANIE DOKONAĆ CUDÓW, KTÓRYCH W NASZEJ PIEKNEJ HISTORII NIE BRAKUJE

Kryzys

konto usunięte2013-03-11, 15:03
W Polsce jest kryzys ? Przepraszam..kryzys to może być tam gdzie kiedyś był dobrobyt. To ja się pytam kiedy w Polsce był dobrobyt, żeby teraz mógł być kryzys. Kryzys to jest w Ameryce. Jaki tam jest kryzys.. tam normalnie idzie facet do bankomatu, wkłada kartę, wbija pin a bankomat wyświetla "pożycz pięć dych do poniedziałku" To jest kryzys !

Sytuacja Polski.

koloalu2013-03-10, 21:59
Po przeczytaniu wielu artykułów na temat absurdów życia w Polsce dochodzę jak wielu Polaków do wniosku że tak dalej być nie może.
To jak Nasz piękny kraj jest niszczony przez starych komuchów mnie doprowadza do szewskiej pasji. To co się dzieje przechodzi ludzkie pojęcie. Na paru przykładach można zobrazować obecną sytuację dla Polski:
- podatki jedne z najwyższych w europie
- drogi które się rozsypują a nowo wybudowane nie dadzą rady wytrzymać 5 lat bez jakich kolwiek uszkodzeń
- edukacja na coraz gorszym poziomie o tym co się dzieje w gimnazjach już nawet nie wspomnę
- służba zdrowia, wszyscy wiedzą jak jest... 100 lat za murzynami
- wojsko, że co!? u nas praktycznie nie ma wojska
- kolej zatrzymała się w latach 70'
- realne zadłużenie które jest ukryte. To o czym wiemy to tylko wierzchołek góry lodowej.
- ZUS czyli jeden z największych złodziei w Polsce skarbówki nie licząc
- przemysł a właściwie jego brak...
To tylko niektóre z przykładów na to w jakie sytuacji jest nasz kraj. Nic dziwnego, że młode pokolenie które reprezentuje chce wyjechać z stąd jak najszybciej w poszukiwaniu godziwego życia.
Jesteśmy tylko "rynkiem zbytu" dla reszty europy. Jak tak dalej pójdzie to albo wykupią nas ż__ki albo staniemy się kolonią niemiecką. Aż strach patrzeć w przyszłość. Albo coś z tym zrobimy albo europa zrobi z nas niewolników, którymi po części już jesteśmy...

Cytat:

Tragiczna sytuacja polskiej gospodarki. Tak źle nie było od lat
Ekonomiści od dawna ostrzegali, że końcówka roku 2012 pod względem gospodarczym nie będzie należała do udanych. GUS opublikował dane, które przerosły obawy najgorszych ekonomicznych pesymistów. Zatrudnienie w kraju zmalało o 0,5 proc., produkcja spadła o 10,6 proc., a w branży budowlanej tak źle nie było od dawna.GUS publikując swoje zestawienie wprowadził w życie najczarniejsze prognozy ekonomistów odnośnie polskiej gospodarki. Jak podaje "Gazeta Wyborcza", nawet najwięksi pesymiści nie spodziewali się, że spadek produkcji osiągnie wskaźnik 10,6 proc. Od prawie czterech lat nie było tak źle. W rozmowie z "GW", główny ekonomista ING Banku Śląskiego tłumaczy, że "produkcja przemysłowa spada nie tylko dlatego, że dni roboczych jest mniej, ale też i dlatego, że firmy redukują bieżącą działalność w miarę kurczenia się książek zamówień".

GUS przewidział taki wariant i obliczył spadek produkcji redukując efekt statystyczny. Produkcja pozbawiona "czynników sezonowych" spadła o 5,1 proc. Dla porównania, w listopadzie spadek wyniósł 1,9 proc.

GUS wziął pod lupę rynek pracy. Firmy zwalniają, bo nierzadko są do tego zmuszone. Przez cały 2012 rok ubyło 76 tysięcy etatów. Zatrudnienie spadło p 0,5 proc. w stosunku do 2011 roku. Choć jedynym pozytywnym wskaźnikiem jest fakt, że średnie
płace w Polsce rosną i na grudzień jest to 4 111 złotych, to w zestawieniu z rosnącymi cenami wynika, że tak naprawdę mimo wzrostu płac nie stać nas na tyle co we wcześniejszych latach.
Jakby tego było mało, wciąż rosną opłaty za wodę, komunikację, parkingi. Sytuacja finansowa polskich samorządów jest opłakana i tak źle jeszcze w ich historii nie było. Unia nie sfinansowała w całości inwestycji polskich miast. Musiały pomóc sobie kredytami. Boom na inwestycje minął, zadłużenie zostało, dlatego miasta szukają pieniędzy, gdzie tylko mogą.



Cytat:

Płacimy niepodległością za  rządy Tuska

Tusk jest jak czarownica z  bajek: pyta się koalicyjnego lustereczka, czy jest dobrym premierem, bo  wie, że  ono mu zawsze przytaknie. Tyle że  Polska myśli już całkiem inaczej –  mówi prof.  Krzysztof Szczerski w rozmowie z Katarzyną Gójską-Hejke.

Czy Polska nie jest demokratycznym państwem prawa?
Rozumiem, iż to  pytanie nawiązuje do  zespołu parlamentarnego, którym kieruję. Standardy demokratycznego państwa prawa obniżają się z  każdym rokiem rządów Platformy Obywatelskiej. Nie jest oczywiście tak, że  Polska jest krajem totalitarnym, czyli takim, w  którym nie funkcjonuje już podstawowa wolność w rozumieniu demokratycznego prawa do swobody poglądów politycznych. Ale gdy przyjrzymy się bliżej zachowaniu władzy względem ludzi myślących inaczej niż ona, to  zobaczymy, że  demokracja jest w  naszym kraju zagrożona, a  rządy prawa ustępują politycznym celom władzy.

W  2006 r. w  rozmowie z „GP” premier Jarosław Kaczyński powiedział: „W  Polsce nie ma  żadnego państwa. To  jedno z  głównych błędnych założeń mediów, które myślą tak: oto przychodzi nowy rząd i  aparat państwowy zaczyna realizować jego postanowienie. Otóż nie. Niczego takiego u  nas nie ma”. Coś się od  tego czasu zmieniło?
Nie ulega wątpliwości, że  ta  diagnoza dziś jest jeszcze ostrzejsza. Jestem posłem od  roku. W  ciągu tego czasu w  moim okręgu wyborczym przestały istnieć sąd, kilka szkół i  połączeń kolejowych, zamknięto oddział pogotowia ratunkowego, bankrutują jednostki straży pożarnej i  oddziały szpitali, likwiduje się ważne placówki obsługujące rolników –  a  to  i  tak niepełna lista. Nie sądzę, by  rejon Wadowic, Chrzanowa, Oświęcimia, Myślenic i  Suchej Beskidzkiej był terenem szczególnie niszczycielskiej działalności rządu Donalda Tuska. To  zapewne ogólnopolski standard. Prawda jest zatem taka, że  na  oczach obywateli znikają instytucje państwa, a  proces ten postępuje w  zatrważającym tempie. Ludzie rozglądają się wokół i  nie widzą państwa, które mogłoby służyć im pomocą.

Czy Donald Tusk uznał, że  im państwa mniej, tym ludziom lepiej? Czy stracił kontrolę nad czymkolwiek –  jest po prostu dramatycznie nieskutecznym premierem, a  zręcznym propagandystą?
Warto powrócić do  wizji państwa, którą Donald Tusk zaprezentował podczas swojego pierwszego exposé, ogłaszając „republikę miłości”. Otóż wówczas lider PO mówił o  czymś, co  można nazwać samobieżnym ładem: premier niewiele już może, sprawy toczą się same, a  obywatele muszą stać się niemal samowystarczalni. I trzeba przyznać, iż tej wizji pozostaje do  bólu wierny. To  przecież dlatego, pytany choćby o  notatkę w  sprawie Amber Gold, odpowiadał, że  gdyby miał wszystko czytać, to  by  zwariował, a  gdy jest obarczany odpowiedzialnością za  złe funkcjonowanie głównych instytucji państwa, tłumaczy, że  wszystkie są niezależne i  on nic do  nich nie ma. Z  tych niekiedy groteskowych wyjaśnień premiera wyłania się obraz państwa całkowicie rozprężonego, będącego zlepkiem kilkuset nieskoordynowanych ze  sobą instytucji, nad których pracą nikt nie panuje. Szef rządu interesuje się nimi dopiero wówczas, gdy jest to  w  jego politycznym interesie. Na  myślenie w  kategoriach interesu państwa w  ogóle nie ma  miejsca –  cała aktywność premiera determinowana jest celami politycznymi jego formacji. Dlatego właśnie rząd działa jak w  konwulsjach –  miota się od  akcji do  akcji. Gdy w  interesie Platformy jest walka z  dopalaczami, to  całe państwo jest dosłownie rzucone na  ten odcinek, a  kiedy doradcy od  PR wymyślają inny trik –  instytucje państwa otrzymują rozkaz zaprzestania tych wszystkich działań i  zajmowania się z  dnia na  dzień czym innym, np. maszynami do  gier losowych. I  tak w  kółko.
Mamy do  czynienia ze  zdecydowaną hegemonią woli politycznej nad procedurami i  prawem. Efektem tego jest wykształcenie w  machinie państwowej oczekiwania na dyrektywy polityczne. Jeśli one nie przychodzą, machina zastyga w  bezruchu. Tymczasem w  nowoczesnym państwie procedury i  prawo są  przestrzegane, a  urzędy wykonują swoje obowiązki w  sposób powtarzalny i  rytmiczny. W  takich warunkach nawet słaby premier, choćby taki, który uważa, że  nic nie może, nie popsuje zbyt wiele.

Czy tuskowe „nic nie mogę” nie jest tak naprawdę „nic mi  się nie chce”?
Tak. To  rzeczywiście bardziej precyzyjne określenie. Można je  uzupełnić jeszcze jedną dewizą Donalda Tuska: jeśli muszę coś zrobić, to  tylko wówczas, gdy wymaga tego mój interes polityczny. Wcielając ją  w  życie podczas pięciu lat swoich rządów, skutecznie zniszczył resztki proceduralnego państwa. Symbolem tego jest sędzia Milewski, który czeka na  wytyczne od „najwyższego zwierzchnika”, w  jaki sposób ma  zastosować superpodstawową procedurę –  rozpoznanie sprawy oskarżonego. Blokuje oczywiste działanie, bo  wie, że  w  Polsce rządzi polityczna dyrektywa, a  nie prawo. W  śledztwie dotyczącym przyczyn katastrofy smoleńskiej nie ma  nawet śladu działań proceduralnych. Jest wyłącznie polityka. Nikt nie pyta, jakie działania powinny wdrożyć instytucje państwa w  tak nadzwyczajnej sprawie, jest tylko troska o  właściwe rozegranie polityczne tej tragedii. Dlatego właśnie nie ma  dokumentów dotyczących porozumień z  Rosjanami, nie znamy podstaw prawnych, na  których się one opierały. Nie jesteśmy w  stanie określić, jaki status miał duet Kopacz– Arabski w  Moskwie. Premier mówi w  Sejmie, iż nie musieli tam jechać, a  skoro pojechali, to  wszyscy powinni być im wdzięczni. Jak mamy to  rozumieć? Negocjowali z  Rosjanami nie jako ministrowie, lecz jako wolontariusze?

Czy na pewno nie ma  dokumentów, o  których Pan mówi, czy po  prostu Donald Tusk wszystko utajnia?
Nie byłbym zaskoczony, gdyby po  dochodzeniu okazało się, że  decyzje i  działania w  sprawie Smoleńska nigdy nie miały odzwierciedlenia w  dokumentach. To  efekt nie tylko tajności, ale także dowód na  wyłączenie procedur i  dominację interesu politycznego. Taka sytuacja siłą rzeczy wyklucza jawność. Co  Tusk ma powiedzieć obywatelom: wybaczcie, ale władza jest dla nas najważniejsza, wasze sprawy i  przyszłość Polski nas nie obchodzą? Musi ukrywać przed opinią publiczną informacje o  działaniach swojego rządu. I  tak czyni –  posłowie opozycji nie mają szansy na  uzyskanie rzetelnych informacji, posłowie koalicji nie są  nimi zainteresowani.

W  Polsce pokutuje przekonanie, że  nowoczesne państwo to  takie, którego prawie nie ma  –  scedowało swoje obowiązki na  instytucje pozarządowe lub samorządowe, bo  mają być najskuteczniejsze.
Polakom od  lat wmawia się, że  mamy państwo zbyt socjalne, że  za  dużo od  państwa wymagamy. To, w  mojej ocenie, jedna z  większych fikcji. Jest dokładnie odwrotnie. Polacy są  bardzo zaradni i  nie oczekują od  państwa nie wiadomo czego. Są  przedsiębiorczy i  pracowici, a  Donald Tusk jest mistrzem nietrafionych podań. Marnuje potencjał wypracowywany przez obywateli. Tusk rządzi Polską od  pięciu lat. W  tym czasie Polacy co  roku wypracowują wzrost PKB, a  premier i jego ministrowie wypracowali 300 mld długu, 3 mln bezrobotnych (łącznie z  tymi, którzy musieli szukać pracy poza krajem). Na  domiar złego okazuje się, iż nie ma  pieniędzy na  zabezpieczenie podstawowych potrzeb ludności. O  przetrwanie walczą nawet tak kluczowe dla ochrony zdrowia instytucje jak Centrum Zdrowia Dziecka. Jako obywatel pytam: co  się dzieje z  naszymi pieniędzmi?
A  co  do  samorządów, to  oczywiście nie ma  nic złego w  delegowaniu zadań, ale trzeba zapewnić środki na  ich realizację. Metoda rządu jest taka: macie zrobić to  i  to, ale nie obchodzi nas, jak za  to  zapłacicie. Doprawdy, nie ma  w  tym nawet grama nowoczesności. Tydzień temu odwiedzałem w  jednej z  gmin w  moim okręgu wyborczym ludzi korzystających z  pomocy opieki społecznej. Spotkałem osoby, które nie chcą od  państwa zbyt wiele. Przeciwnie, radzą sobie ze  swoimi kłopotami, jak potrafią. Chcą tylko jednego: żeby nie byli przez rząd oszukiwani choćby nagłą zmianą listy leków refundowanych, która wywraca ich domowy budżet do  góry nogami. Samorządy chcą też tylko tego, by  obowiązki, które biorą na  siebie za  rząd centralny, były powiązane z  wysokością ich udziału w naszych podatkach. Takie proste, ale dla rządu takie trudne, bo  rząd gubi gdzieś pieniądze.

To  ja  zapytam jako obywatel –  wie Pan, co  się dzieje z  naszymi pieniędzmi?
Powracamy do  sprawy tajności. Mówię zupełnie szczerze –  posłowie opozycji są  skutecznie pozbawiani informacji o  działaniach rządu, o  możliwości kontroli już w  ogóle nie wspominam. Do  rangi symbolu urasta głosowanie w  sprawie powołania komisji śledczej dotyczącej Amber Gold. Mobilizacja Platformy była taka jak podczas głosowania votum zaufania dla rządu. Walka o  zablokowanie skutecznego i  przejrzystego zbadania piramidy finansowej Marcina P. było zatem dla PO bojem na  śmierć i  życie, równym walce o  rząd. Nikt chyba nie ma  wątpliwości, dlaczego. Afera Amber Gold to  modelowy przykład patologii czasów Donalda Tuska. Władza daje przyzwolenie różnym grupom towarzysko-biznesowo-przestępczym do  żerowania na  ludziach i instytucjach państwa. Korupcja, nepotyzm, niegospodarność zrobiły z  publicznej kasy sito. Dopiero następca Tuska będzie mógł sprawdzić, ile przez nie wyciekło.

W  jaki sposób wycofanie się rządu RP z  wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej wpływa na  postrzeganie Polski na  arenie międzynarodowej?
Katastrofa smoleńska jest momentem kulminacyjnym zacieśniania relacji polsko-rosyjskich, które rozpoczęło się na  samym początku rządu Donalda Tuska. Warto pamiętać, iż pierwszym zagranicznym rozmówcą lidera Platformy po  objęciu urzędu premiera był ambasador Federacji Rosyjskiej w  Polsce. Później było spotkanie na  Westerplatte z  Władimirem Putinem i  współdziałanie rządu Polski i  Rosji, którego celem było niedopuszczenie do  uczczenia przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Po  10 kwietnia 2010  r. to  reżyserowane i  niemające żadnego potwierdzenia w  rzeczywistości bratanie polsko-rosyjskie nabrało wręcz perwersyjnego charakteru. Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych resort kierowany przez pana Sikorskiego zaprezentował dokument, w którym śmierć całej delegacji RP z  prezydentem na  czele została określona jako „czynnik rzutujący na  relacje między Polską a  FR”. Nie treść, nie istotny punkt tych relacji, lecz „rzutujący czynnik”. Tak mogło się stać tylko dlatego, że  z  trumien ofiar katastrofy smoleńskiej uczyniono budulec nowych, przyjacielskich relacji polsko-rosyjskich, już na  drugi dzień zaczęto w  kółko o  tym mówić, żeby wbić to  Polakom do  głowy: Smoleńsk –  pojednanie, Smoleńsk – pojednanie. To  wręcz diaboliczne. Ale jednocześnie jest bardzo czytelnym sygnałem dla świata: Polska gra na  Rosję i  to  za wszelką cenę. Dzisiejsze nasze relacje z  Gruzją czy Ukrainą są  konsekwencją tego kursu. Jeśli symbolem wschodniej polityki śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego był przyjazd szefów państw naszego regionu do  Tbilisi w  obronie Gruzji, to  symbolem polityki dzisiejszej władzy jest tzw. trójkąt królewiecki. Jest to  trójkąt skrajnie nierównoboczny, w  ramach którego szefowie dyplomacji Niemiec i  Rosji dominują nad ministrem spraw zagranicznych RP.

Jakie są  konsekwencje perwersyjnego pojednania polsko-rosyjskiego zbudowanego na  grobach ofiar katastrofy smoleńskiej?
One w  dużej mierze są  jeszcze przed nami. I  w  mojej ocenie trudno jest je  dziś precyzyjnie określić. Widzimy te, które wynikają z  wyboru strategicznych partnerów: Rosji na  wschodzie i  Niemiec na  zachodzie. Polski rząd jest dziś na  arenie europejskiej całkowicie niesamodzielny, a  jego polityka to  seria straconych szans.

Czy polityka europejska rządu Donalda Tuska ma  w  ogóle jakiś cel?
Celem jest utrzymanie władzy.

Celem polskiej dyplomacji jest zapewnienie władzy liderowi PO? Chce Pan powiedzieć, iż MSZ ma  kompletnie w  nosie interes Rzeczypospolitej, a  cała jego aktywność nakierowana jest tylko na  to, czego chce Donald Tusk?
Jest nastawiona na  to, by  Unia Europejska, a  przede wszystkim jej –  używając określenia Radosława Sikorskiego –  „największy udziałowiec” wspierał władzę Donalda Tuska w  Polsce. Celem tego działania jest doprowadzenie do  sytuacji, w  której Polacy nie będą widzieli alternatywy wobec Platformy Obywatelskiej i jej lidera.

Czyli chodzi o  to, by  nas nastraszyć, iż bez Tuska u  władzy zostaniemy sami i  zginiemy?
W  mojej ocenie czeka nas scenariusz grecki. Jakakolwiek alternatywa dla skorumpowanego, nieudolnego, prowadzącego kraj do  poddaństwa rządu będzie przez świat zewnętrzny przedstawiana jako szaleństwo. Polacy usłyszą, że  jeśli wybiorą opozycję, to  rozpocznie się wojna z  Rosją i  nie dostaniemy ani jednego euro z  unijnej kasy. Na  taki scenariusz pracuje MSZ pod wodzą Radosława Sikorskiego.

Za  poparcie Tuska świat zewnętrzny nie wystawi rachunku PO, tylko Polsce. Ile zatem będzie kosztował zagraniczny PR premiera?
Cena będzie gigantyczna. Wystarczy przyjrzeć się temu, co  dziś dzieje się w  Unii Europejskiej. Niemcy zaganiają nas do  zagrody zwanej euro. Mrzonki Tuska i Sikorskiego o  prowadzeniu polityki zależności od  Niemiec i  uniknięciu przyjmowania zbyt wielu zobowiązań właśnie pryskają jak bańka mydlana. Co  chwilę rośnie cena za „bycie w  głównym nurcie”, cena płacona naszą niepodległością. Prosty przykład: jeszcze nie tak dawno rząd mówił, że  nie przystąpi do  unijnego nadzoru bankowego, dziś już tłumaczy, że  zrobi to  „dla naszego dobra”! Polska traci podmiotowość, bo  rząd utracił zdolność do  formułowania narodowych celów politycznych. Koszt tego zaczynamy wyraźnie odczuwać także we  własnych portfelach. Choćby poprzez rosnące ceny prądu czy wzrost podatków. Dzisiejszy świat należy do  tych, którzy upominają się o  swoje, bycie klakierem innych to  wyjątkowo mało opłacalne zajęcie. Tymczasem kryzys jest szansą ekspansji gospodarczej na  świat. Najlepsi polscy dyplomaci powinni pracować na  rzecz naszych przedsiębiorstw w  Afryce, Ameryce Południowej czy Azji Środkowej. Sprawne placówki dyplomatyczne w  tych, może egzotycznych dla nas, krajach to  nie fanaberia, lecz realny interes. Dzieje się jednak zupełnie odwrotnie –  MSZ ogranicza swoją działalność dokładnie wtedy i  tam, kiedy i  gdzie polscy przedsiębiorcy mogliby zarobić. Ale jak ma  być inaczej, skoro na  placówki minister Sikorski wysyła ludzi niekiedy zupełnie przypadkowych, takich od  Sasa do  lasa.

Czy są  granice naszej integracji z  Unią Europejską, skoro celem tego procesu jest interes dzisiejszej elity władzy, a  nie interes Polski?
Dokładnie zapamiętałem metaforę, której użył nowy minister odpowiedzialny w  rządzie za sprawy europejskie: „Celem rządu jest powolne zanurzanie Polski w  Unii Europejskiej”. Ta  uwaga nie wzbudziłaby zaniepokojenia, gdyby Polska była łodzią podwodną, a  nie państwem. Skoro tak nie jest, to  zanurzanie najpewniej okaże się przytapianiem. W  takiej sytuacji granicą jest –  kontynuując narrację pana ministra –  bezdech. A  teraz poważnie. Jeśli celem polityki jest coś innego niż interes państwa, to  tak naprawdę etapy integracji będą jedynie ceną, którą trzeba zapłacić. Granicy nie ma.

Czy trzecie exposé jest pierwszą pożegnalną mową Donalda Tuska?
Na  pewno jest ucieczką przed odpowiedzialnością. Nie można wiecznie ogłaszać nowego otwarcia, nie rozliczając dotychczasowych działań. Tak działają przywódcy niedemokratycznych państw. Mobilizują swoich obywateli do  kolejnego wysiłku, ale nie wspominają, jak spożytkowali poprzedni. Tusk odwołał się w  Sejmie do zaufania swoich partyjnych podwładnych, czyli posłów, bo  wie, że  nie może się odwołać do  zaufania społeczeństwa, skoro 3/4 ludzi nie chce tego rządu. Tusk jest jak czarownica z  bajek: pyta się koalicyjnego lustereczka, czy jest dobrym premierem, bo  wie, że  ono mu zawsze przytaknie. Tyle że  Polska myśli już całkiem inaczej.
Autor: Katarzyna Gójska-Hejke
Źródło: Gazeta Polska



"Tu się urodziłem i tu chcę żyć!" ale jak tak dalej pójdzie to skończę jak reszta w Anglii albo w Holandii...

Młodzi na rynku pracy...

Mr.Drwalu2013-03-10, 17:59


Młodzi na rynku pracy: niestrawność po McPracy...

McPraca jest zła dla młodych ludzi – głosił artykuł opublikowany 27 lat temu w „The Washington Post”. Dziś dziesiątki tysięcy wchodzących w dorosłość Polaków, podobnie jak ich koledzy z innych krajów, pracują w taki sposób. Czy rzeczywiście tracą czas?

Podawanie frytek, parzenie kawy, dowożenie pizzy, nalewanie coli czy układanie ciuchów na wieszakach – McPraca wszędzie wygląda tak samo. I na całym świecie przyciąga głównie młodych ludzi. W międzynarodowych sklepach z odzieżą, fast foodach, sieciowych kawiarniach i barach szybkiej obsługi widać same młode twarze. Tam nie wymaga się okazałego CV, dyplomu wyższej uczelni ani znajomości kilku języków i legitymacji Mensy. Ale też niewiele oferuje się w zamian. Marne szanse awansu, duża rotacja pracowników, zmechanizowane zadania, mały prestiż, niskie zarobki i ciężka praca – to cechy wspólne McJobów. Tę prawidłowość zauważono już w połowie lat 80. w Stanach Zjednoczonych. Pierwszy zdiagnozował to socjolog Amitai Etzioni, który ukuł termin McJob i ostrzegał, że dla młodych ludzi to wybór najgorszy z możliwych.

W sieci sieciówek

– Nie miałam czasu szukać innej pracy, trafiłam na ogłoszenie i długo się nie zastanawiałam, bo potrzebowałam kasy – mówi 26-letnia Małgorzata z Ostrowi Mazowieckiej, która od paru miesięcy pracuje w kancelarii notarialnej, ale jeszcze do niedawna jej głównym źródłem utrzymania była praca „na pół etatu” w jednym z warszawskich centrów handlowych, w sklepie z odzieżą. Etatu oczywiście nie miała, pracowała na śmieciówce. Miała zostać kilka miesięcy, do czasu skończenia studiów, ostatecznie utknęła tam na prawie dwa lata. – Przez pierwsze dni wracałam ze łzami w oczach. Wstawałam rano, a bolały mnie nogi, jakbym właśnie zeszła z parkietu. Później się przyzwyczaiłam. Zdarzało się, że musiałyśmy dźwigać paczki z magazynu i rzygać się chciało, jak trzeba było piąty raz z rzędu układać tę samą kupkę ubrań, ale przynajmniej grafik miałam elastyczny. Dzięki temu mogłam kończyć studia – mówi dziewczyna.

To właśnie uczniowie i studenci, którzy mogą dostosować godziny pracy do szkolno-uczelnianych zajęć, najczęściej zasilają kadrę sieciówek. Niektórzy pracownicy popularnych sklepów z odzieżą nieoficjalnie przyznają nawet, że polityka tych firm nie idzie w parze z zatrudnianiem osób po trzydziestce, bo po pierwsze to nie licuje z wizerunkiem odzieżówek, a po drugie wiąże się z większymi kosztami. Wbrew pozorom firmom łatwiej i taniej pogodzić się z dużą rotacją pracowników i przyuczać wciąż nowych ludzi, którzy posadę potraktują dorywczo. A to dlatego, że żaden z nich nie będzie walczył o etat i przywileje socjalne. Młody pracownik szybciej się uczy, więcej wytrzyma i jest pokorniejszy.

Nasza bohaterka zarabiała około 800 zł miesięcznie. Koleżanki Małgorzaty piszą, że w innych sieciach, pracując na pełen etat i wytrzymując 11-, 12-godzinny dzień pracy z jedną tylko krótką przerwą, można liczyć najwyżej na 1,5 tys. zł. Ale bywa ciężko. „U mnie trzeba stać cały dzień na sklepie wyprostowanym, nie rozmawiać ze współpracownicami, każde wyjście do toalety trzeba zapisać w zeszycie, nie można usiąść, nie można używać telefonu komórkowego, koszmar”, opisuje jedna z internautek. Ale w innym poście przyznaje, że do sklepu poszła pod koniec szkoły średniej, nie mając żadnego doświadczenia, i wątpi, czy gdzieś indziej znalazłaby zatrudnienie.

McSurferzy

Amitai Etzioni, charakteryzując McJoby, wspominał nie tylko o braku perspektyw czy wyzysku młodego pracownika. Zwracał też uwagę na to, że niewymagające większych kompetencji prace na najniższych stanowiskach w gastronomii czy handlu, które do niedawna były pierwszym krokiem na ścieżce kariery, coraz powszechniej zmieniają się w zatrudnienie stałe. A to już jest niebezpieczne. Dziś wielu młodych ludzi wpada w spiralę McPracy i utyka w tym systemie na lata. Tacy ludzie nie mają co liczyć na karierę albo na zasadniczo większe zarobki, które pozwoliłyby im na realną poprawę standardu życia i planowanie przyszłości. Ta grupa pracuje tylko po to, by utrzymać się na powierzchni, niczym surferzy na fali. Nawet jeśli rozwijają się czy kształcą, to nie potrafią wspiąć się parę szczebli wyżej.

Tak jak 29-letnia Agnieszka, sprzątaczka w jednym z warszawskich hoteli. Dziewczyna właśnie odebrała nagrodę za 10-letnią wysługę. Dostanie podwyżkę – 200 zł miesięcznie – i uścisk ręki szefostwa. Sęk w tym, że nie tego oczekiwała. Agnieszka w ciągu tej dekady zdążyła skończyć zaocznie hotelarstwo i turystykę. Po cichu liczyła, że ktoś to doceni i ją awansuje. Sprzątaczka z magistrem? – pukały się w czoło koleżanki po fachu, dziwiąc się, że Agnieszka nie znalazła czegoś lepszego. A jej zabrakło sił, ambicji i determinacji. Przestała rozsyłać CV. – Zasiedziałam się, straciłam wiarę w siebie – przyznaje.

Studia wyższe nie pomogły też 25-letniej Beacie. – Przez pięć lat rodzice płacili po 2,5 tys. zł za semestr. Poszło na to razem z kosztami dojazdów, podręczników, kserówek jakieś 25 tys. zł. I niestety już wiem, że to najgorzej wydane pieniądze w ich życiu – opowiada. Beata w ubiegłym roku skończyła administrację na jednej z warszawskich uczelni prywatnych. Studiowała zaocznie i na zajęcia dojeżdżała co dwa tygodnie w weekendy ze wsi pod Mińskiem Mazowieckim. W czasie studiów, podobnie jak wcześniej, pomagała rodzicom, którzy mają gospodarstwo i sami sprzedają uprawiane warzywa na jednym z warszawskich bazarów. – Sprzedaję od dziesięciu lat i myślałam, że po studiach uda mi się znaleźć lepszą pracę. Niestety. Nawet jeśli pojawiały się propozycje, za normalną pracę w wymiarze 40 godzin tygodniowo chcieli płacić tysiąc złotych i to brutto na umowie o dzieło. Wiem, że wiele osób skrytykuje takie podejście i będzie się mądrzyć, że lepsza taka praca niż bezrobocie albo że za tysiąc złotych żyją całe rodziny, ale mnie się naprawdę taka praca nie opłaca – tłumaczy dziewczyna i wylicza, że same dojazdy kosztowałyby ją ponad sto złotych miesięcznie, a do tego jeszcze jakieś jedzenie w pracy, więc okazałoby się, że zarobiła najwyżej 700 zł. – Zamiast tego nadal handluję dla rodziców, płacą mi bardzo podobnie, ale dojeżdżam razem z nimi, sprzedaję tylko przez trzy, cztery dni w tygodniu, a więc mam więcej czasu dla siebie. Tylko tych pieniędzy i czasu straconego na studia mi szkoda – dodaje nasza rozmówczyni.

A może frytki do tego?

Do krytyki modelu pracy, którego nazwę zaczerpnięto od najbardziej znanej na świecie sieci fast foodów, z czasem zaczęło się przyłączać coraz więcej socjologów i ekonomistów. Tak bardzo, że termin McJob zaczął poważnie ciążyć samemu McDonaldowi. Koncern od blisko dwóch dekad stara się o zmianę definicji tego słowa, które w oczywisty sposób kojarzy się z firmą. Próbował najpierw na drodze prawnej, choćby walcząc z tym, że termin ten znalazł się w słownikach języka angielskiego Oxford Dictionary i Merriam-Webster. W ostatnim czasie zmieniono strategię. McDonald postanowił po prostu poprawić swój wizerunek jako pracodawcy.

W Stanach Zjednoczonych już w 2006 r. ruszyła kampania plakatowa McDonalda pod hasłem „Not bad for a McJob” (Nieźle jak na McJob), która promowała pracę w firmie, przedstawiając politykę koncernu jako niezwykle przychylną dla zatrudnionych – głównie w kwestii opieki zdrowotnej, elastycznego czasu pracy i zarobków. W Polsce w przededniu wybuchu kryzysu McDonald rozpoczął cykl kampanii reklamowych od zachęcających do pracy seniorów, poprzez polecanie jej młodzieży szkolnej jako pierwszego zatrudnienia, po najgłośniejsze spoty z hasłem „A może frytki do tego”. – To naprawdę zadziałało. Zmienia się, i to wyraźnie, sposób postrzegania pracy w McDonaldzie – przekonuje rzecznik prasowy koncernu Krzysztof Kłapa. – Owszem, kampanie reklamowe pomogły, ale najmocniej zadziałało to, że u nas jest porządna oferta. Zatrudniamy ponad 16,5 tys. osób, z tego ponad 3 tys. to menedżerowie, z których większość przeszła normalną ścieżkę awansu w firmie. Podstawowa godzinna stawka wynagrodzenia dla szeregowych pracowników to przykładowo w Warszawie 11,5 zł, a po awansie zarabia się coraz lepiej. Dodatkowo, co ważne, my zatrudniamy na normalne umowy na etat, z ubezpieczeniem, ze wszystkimi składkami. To wszystko przecież całkiem przeczy terminowi McPraca – dodaje Kłapa.

I choć częściowo jego tłumaczenia to PR firmy – bo jak wynika z ostatnich wyliczeń amerykańskiego Bloomberga McPraca pozostała McPracą, a w ostatniej dekadzie różnica między płacami najniżej opłacanych zatrudnionych i kierownictwem McDonalda w USA się podwoiła – jest w tym też ziarno prawdy.

– Rzeczywiście dziś jako McPracę, czyli taką „junk”, „śmieciową”, można postrzegać dwa rodzaje sytuacji zawodowej. Po pierwsze zatrudnionych na umowach, które nie pozwalają na stabilizację zawodową i życiową. Szczególnie gdy nie są to warunki będące wyborem pracownika, który woli elastyczne zatrudnienie, tylko zostały narzucone przez pracodawców. Po drugie to taka pozycja, która jest znacznie poniżej kompetencji, wykształcenia i oczekiwań pracownika, na którą decyduje się przymuszony przez sytuację rynkową – tłumaczy Dominik Owczarek, analityk Instytutu Spraw Publicznych. – Tu niezwykle ważny staje się element psychiczny. Jeżeli pracownik nie czuje dyskomfortu i jest usatysfakcjonowany warunkami ekonomicznymi, to kategoria McPracy go nie dotyczy – dodaje.

Kolejka do ekspresu

Rzeczywiście, wielu młodych trafiających nawet na najniższe stanowiska, do pracy fizycznej i wcale nie nadzwyczaj dobrze płatnej, jest z tego zadowolonych. W połowie stycznia ponad dwieście osób przyszło na spotkanie rekrutacyjne na otwarcie nowego McDonalda w Skierniewicach, natomiast kilka tygodni temu w Londynie na dziewięć etatów baristy w nowej kawiarni Costa Coffee zgłosiło się zaś aż 1,6 tys. chętnych.

– I ja ich rozumiem. Sam jestem w podobnej sytuacji – opowiada Tomasz, absolwent zarządzania i marketingu na Uniwersytecie Wrocławskim. – Z zewnątrz moja praca może wydawać się beznadziejna. Od poniedziałku do piątku i w co drugi weekend przez dziesięć godzin dziennie sprzedaję wycieczki w biurze podróży w centrum handlowym. Praca za 1,5 tys. zł na rękę. Ale mi się to naprawdę podoba – przekonuje Tomasz. Po studiach nie udało mu się znaleźć zatrudnienia we Wrocławiu, bo jedyne propozycje, jakie dostawał, to praca w callcenter i wprowadzanie danych w centrach usług. Postanowił wrócić do rodzinnego Gniezna.

– Najpierw do mojej pracy dopłacał urząd pracy w ramach stażu absolwenckiego, po jego zakończeniu szefostwo uznało, że się sprawdziłem, i zatrudniło mnie już na normalnej umowie. Nie są to kokosy, ale dopóki mieszkam z rodzicami, wystarcza – opowiada i tłumaczy, że praca za biurkiem w centrach usług lepsza byłaby tylko w teorii. – Proponowano mi góra 2,5 tys. zł brutto na umowie śmieciowej, to dawałoby ponad 2 tys. zł, bez ubezpieczenia i składki emerytalnej. Na samo mieszkanie musiałbym wydać co najmniej tysiąc złotych. A sama praca zapowiadała się przeraźliwie nudno. Bycie zwykłym sprzedawcą wycieczek jest o wiele ciekawsze, mam kontakt z ludźmi, mogę sobie z nimi porozmawiać. Choć szkoda mi, że moje studia i biegły niemiecki zupełnie się nie przydają, ale może za jakiś czas zacznę korzystać z wykształcenia – opowiada 25-latek.

Ten optymizm młodych McPracowników może być dosyć złudny. – Ja bym tego nie nazwał optymizmem, tylko realizmem. Są bardzo świadomi tego, jak wygląda rynek pracy, że jest kryzys. Widzą, jakie problemy mają ze znalezieniem pracy ich rówieśnicy, więc kiedy już sami pracę zdobywają, naprawdę się z niej cieszą. Choć jest to zajęcie grubo poniżej ich kompetencji, to w przeciwieństwie do pracowników takich miejsc jak centra usług i call center nie popadają tak często w marazm, nie zakopują się w nich na lata, tylko traktują je jako trampolinę do dalszego rozwoju – mówi Dominik Owczarek.

Jego zdaniem praca w charakterze pracownika fizycznego dla nikogo nie jest spełnieniem marzeń. Ale może być idealnym sposobem na zdobycie pierwszych doświadczeń, zarobienie pieniędzy wystarczających, by się utrzymać i wciąż mieć czas na dalszy rozwój.

– Żadna praca nie hańbi i żadnej pracy nie należy się wstydzić – mówi Piotr Palikowski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami. Jego zdaniem podejmowanie McPracy świadczy o zaradności i determinacji młodych ludzi, a to cechy, które pracodawcy bardzo cenią u swoich potencjalnych pracowników, dlatego tym bardziej nie należy ich ukrywać w CV albo w czasie rozmowy kwalifikacyjnej. – Zdaniem przedsiębiorców kandydatom do pracy brakuje głównie umiejętności miękkich, czyli takich cech jak samodzielność, przedsiębiorczość, przejawianie inicjatywy, odporność na stres, motywacja do pracy czy kompetencje interpersonalne związane z umiejętnościami komunikacyjnymi i pracą zespołową. Każda posada pozwala młodym ludziom na zdobywanie doświadczenia zawodowego i nabywanie właśnie tych umiejętności, co przekłada się potem na wyższą efektywność, skuteczność, lepsze wykonywanie swoich obowiązków – mówi.

Zauważa też, że obecnie prawie 80 proc. pracodawców ma problemy z rekrutacją osób o odpowiednich kwalifikacjach, a polski system edukacyjny nie przygotowuje młodych ludzi na potrzeby rynku, dlatego im większe doświadczenie i obycie w organizacji, nawet jeżeli jest to McPraca, tym większe szanse na znalezienie lepszej posady w przyszłości.

Imiona bohaterów zostały zmienione

Źródło: KLIKNIJ TUTAJ

Monitoring

teściowa2013-03-10, 16:05
Monitoring polskiej wsi czas zaczac



tak znalezione na innej stronie, jak bylo albo suchar to wiadomo co z tym zrobic

Euro 2008 okiem kibica

konto usunięte2013-03-10, 15:59


Pamiętny mecz widziany okiem kibica

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem