📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:08

#polska

Urodziłem się w Polsce

kamilgar2013-06-06, 11:57
Trzy minutowy filmik, który przedstawia najważniejsze dzieje z historii Polski. Polecam

Tak jak obiecałem w jednym z postów, zrobiłem Wam Sadole temat z najciekawszymi pająkami jakie możecie spotkać w Polsce !
Jak nie będzie durnych wklejek na poziomie gimbazy z klapkami, miotaczami itp.. to zrobię kolejną część o Jadowitych Wężach, a zebrałem całkiem sporą ilość ładnych zdjęć.
Jeżeli chcecie jeszcze jakieś odjechane pająki to piszcie, jutro wkleję w komentarzach...

1. Sieciarz jaskiniowy - (Meta menardi) - najbardziej jadowity pająk występujący w naszym kraju





Tym jadowitym stawonogiem jest Sieciarz jaskiniowy (Meta menardi). Gatunek został opisany przez francuskiego arachnologa Pierre André Latreille’a w 1804 roku. Sieciarz występuje powszechnie w Europie – od Skandynawii po basen Morza Śródziemnego, a także w Azji. Lokalizuje się w studzienkach kanalizacyjnych, jaskiniach, piwnicach, a także u wylotów tuneli kolejowych. Gatunek ten osiąga pokaźne rozmiary – odwłok liczy jedynie 1,5 cm długości, ale wraz z odnóżami jego ciało ma około 5 cm. Pająk ten nie tka zwyczajnej sieci. Buduje zazwyczaj swojego rodzaju pajęczą sieć komunikacyjną, po której przemieszcza się, polując. Gatunek ten opracował spowolnione użytkowanie energii, dzięki temu wydajniej migruje i poluje przez cały rok. Sieciarz charakteryzuje się sezonowymi wędrówkami (w zimie), w celu zdobywania pożywienia. Żywi się innymi stawonogami, głównie wijami oraz ślimakami z rzędu trzonkoocznych.

W Polsce sieciarz uznawany jest za najbardziej jadowitego pająka. Na szczęście, nie stanowi wielkiego zagrożenia dla ludzi. Jego ukąszenie może być wyjątkowo nieprzyjemne – porównuje się je do użądlenia przez szerszenia.

Sieciarz jest prawdziwą osobliwością. Dorosłe osobniki charakteryzują się fotofobią. Wybierają ciemne miejsca z racji swoich wrażliwych oczu, które nie zniosłyby jasnego, intensywnego światła. Całkiem inaczej zachowują się jednak młode osobniki. W przeciwieństwie do rodziców, wykazują tzw. fototaksję – poruszanie się w kierunku światła. Ewolucjoniści podejrzewają, że jest to rodzaj adaptacji, która pozwala młodym zasiedlać nowe, korzystniejsze terytoria.

Sieciarz jaskiniowy zaliczany jest do rodziny kwadratnikowatych (Tetragnathidae). Według danych z 2009 roku, rodzina ta obejmuje aż 947 gatunków. Wiele z nich zajmuje tereny rzeczne oraz różnego rodzaju mokradła; jedynie rodzaj Meta, do którego należy sieciarz, preferuje jaskinie i podobne do nich lokalizacje.

Meta menardi jest pająkiem o lśniącym, gładkim odwłoku w kolorze od ciemnoczerwonego po czarny. Spotykane są osobniki, których odwłok jest nawet bardziej zróżnicowany kolorystycznie – o wyraźnym, ciemnooliwkowym odcieniu. Sieciarz jaskiniowy jest często mylony z innym gatunkiem - Meta bourneti. Nawet doświadczony arachnolog musi dokonać analizy mikroskopowej, aby odróżnić od siebie te dwa gatunki.

Dekadę temu pająk ten miał swoje pięć minut w brytyjskich mediach. Pracownicy firmy telekomunikacyjnej British Telecom, którzy mieli zainstalować kable pod królewskim zamkiem Windsor, nieopodal Londynu, natknęli się na liczną populację pająków. Niezwykle szybko mieszkańców i pracowników British Telecom ogarnęła panika. O pająkach mówiono, że są ogromne i jadowite oraz, że dzięki swoim aparatom gębowym są w stanie przegryźć ludzką skórę. Na szczęście, afera ucichła, gdy tylko arachnolodzy zainterweniowali, opisując te „ogromne” pająki jako Meta menardi i zapewniając, że nie stanowią zagrożenia. Wciąż jednak, wiele osób panicznie się ich boi.

2. Kolczak zbrojny (Cheiracanthium punctorium) - moim zdaniem najmocniej i najbardziej nieprzyjemnie kąsający polski pająk !





gatunek średniej wielkości pająka z rodziny zbrojnikowatych (Miturgidae). Osiąga około 10–15 mm długości), ma duże szczękoczułki. Występuje w Europie (głównie w Niemczech, Francji, Szwajcarii, Włoszech i dawnej Jugosławii, w Polsce głównie na południu) i Azji. Poluje na owady ze swojej rurkowatej pajęczyny.

Jest jednym z nielicznych pająków występujących w Polsce, których ukąszenie wywołuje objawy zatrucia. Powoduje piekący ból i stan zapalny. Jad zawiera hemolizyny. Jest śmiertelny dla owadów, natomiast u człowieka powoduje długotrwałe bóle, osłabienie i dreszcze. Objawy ukąszenia mogą utrzymywać się do dwóch tygodni

3. Bagnik nadwodny (Dolomedes plantarius) – największy pająk naszego kraju





poniżej jego mniejszy kuzyn Bagnik przybrzeżny (Dolomedes fimbriatus)



gatunek dużego europejskiego pająka z rodziny darownikowatych (Pisauridae).
Osiąga do 22 mm długości (wraz z odnóżami do 7 cm). Samice nieco większe od samców. Ubarwienie brązowe z niewielkimi biało-kremowymi kropkami. Zakończenia odnóży pokryte wypłowiałym czarnym kolorem. Białe pasy po bokach ciała – charakterystyczne dla bagnika przybrzeżnego – są bardzo słabo widoczne lub brak ich wcale.
Żyje w bezpośredniej bliskości wody (brzegi rzek i jezior, podmokłe łąki, lasy bagienne), umie poruszać się po jej powierzchni oraz nurkować gdzie też sprawnie poluje.
Żywi się wodnymi owadami oraz rybami (do wielkości ciernika), kijankami, a nawet niewielkimi dorosłymi żabami. Nie buduje sieci, poluje aktywnie.
Zasięg jego występowania obejmuje praktycznie całą Europę i Azję, jednak wszędzie jest on rzadki lub – jak w wielu rejonach na zachodzie Europy – wymarły. W Polsce nieliczny.
Pokrewnym gatunkiem jest bagnik przybrzeżny (Dolomedes fimbriatus), osiągający takie same rozmiary i żyjący w zbliżonych biotopach, lecz znacznie pospolitszy. Łatwy do odróżnienia ze względu na wyraźnie widoczne białe pasy po bokach karapaksu.

4. Tygrzyk paskowany (Argiope bruennichi) – najładniejszy sieciowy pająk Europy



dorosła para:




gatunek pająka sieciowego z rodziny krzyżakowatych. Samice osiągają do 25 mm, samce tylko 7 mm. Pająk ten nazwę swą zawdzięcza ubarwieniu podobnemu do futra tygrysa. Głowotułów ma srebrzysty, odwłok zaś srebrzysty lub złotawy z czarnymi poprzecznymi prążkami.
Ze względu na wyraźne rozprzestrzenienie się tygrzyka w całym kraju w ostatnich 20 latach, jednocześnie braku stwierdzenia dla niego zagrożeń – gatunek został usunięty z listy gatunków objętych ochroną prawną w Polsce.
Gatunek ten występuje w Europie w strefie umiarkowanej. W Polsce spotykany jest najliczniej na południu, głównie na porośniętych wysoką trawą, zarówno suchych, jak i wilgotnych łąkach, nieużytkach, skrajach młodników nad brzegami zbiorników wodnych, a nawet w ogrodach, bardzo często występuje na krzewach owocowych, takich jak malina. Ostatnio spotykany jest także w zbożu.
Dawniej ten palearktyczny gatunek występował w środkowej Europie na szczególnie ciepłych stanowiskach. Obecnie rozszerza zasięg i wyraźnie zwiększa swoją liczebność. Występuje na terenie całej Polski, w niektórych okolicach bywa bardzo liczny
Pajęczyna tygrzyka paskowanego jest duża, kolista, gęsto upleciona w płaszczyźnie pionowej, z charakterystycznym zygzakowatym szwem wzmacniającym (stabilimentum).
Tygrzyki żywią się tym, co złapią w sieć, głównie są to muchy, koniki polne, motyle i inne owady, pająk ten potrafi upolować nawet ważkę oraz osę i pszczołę (lecz gdy zostanie użądlony, umiera na miejscu). Jeden owad wystarczy tygrzykowi nawet na tydzień; gdy jest głodny, wisi sam na środku sieci i czeka na ofiarę.
Okres godowy pająki przechodzą pod koniec lata. Malutkie samce wysyłają sygnały – szarpnięcia nici, ostrożnie zbliżając się do samicy. Ta, jeśli jest gotowa do kopulacji, pozwala mu wśliznąć się pod odwłok. Na ogół zjada samca po kopulacji, czasami nawet w czasie jej trwania. Członek pozostaje w narządzie rozrodczym samicy. Później przędzie balonowy kokon, w którym wylęgają się, a następnie zimują młode pająki.

5. Topik (Argyroneta aquatica) - jedyny polski pająk prowadzący całe swoje życie pod wodą





gatunek wodnego pająka z rodziny topikowatych (Argyronetidae). Osiąga 15 mm długości. Bywa niekiedy klasyfikowany w rodzinie lejkowcowatych (Agelenidae).
Jako jedyny pająk całe swoje życie spędza w wodzie, ale nie różni się od innych pająków budową ani fizjologią. Zdolność przebywania w wodzie uzyskał dzięki wykształceniu odpowiedniego zestawu zachowań. Podobnie jak inne pająki topik oddycha powietrzem atmosferycznym. Aby pogodzić to z wodnym trybem życia, pokrywa odwłok (na którym znajdują się otwory narządów oddechowych – płucotchawki) specjalną otoczką powietrzną utrzymywaną przez włoski na odwłoku. Otoczka ta powstaje przez wciągnięcie do wody bańki powietrza. Aby tego dokonać, pająk wynurza z wody koniec odwłoka wraz z kądziołkami przędnymi i tylnymi nogami, między którymi rozsnuwa plątaninę nici pajęczyny, wciąga pajęczynę pod wodę, zagarniając nią bańkę powietrza, która przylepia się do odwłoka. Topik zsuwa potem bańkę nogami z odwłoka i uzupełnia nią zapas powietrza w podwodnym "dzwonie", w którym mieszka w cieplejszej porze roku.

6. Strojniś nadobny (Philaeus chrysops) - najładniejszy polski skakun

samiec:




samica:


gatunek średniej wielkości pająka z rodziny skakunowatych (Salticidae)
Jeden z największych przedstawicieli skakunowatych w Polsce; samce, o czarnym głowotułowiu i ceglastoczerwonym odwłoku z czarnym wzdłużnym pasem, osiągają 8 mm długości, zaś szaro-brązowe samice nawet 12 mm.
Strojniś nadobny jest gatunkiem wyjątkowo ciepłolubnym, stąd częściej spotykany jest na południu Europy; w Polsce zanotowany tylko w kilkunastu stanowiskach, głównie na południu kraju. Występuje na nasłonecznionych murawach o rzadkiej roślinności, najczęściej położone na stokach o południowej ekspozycji.
Żywi się niewielkimi bezkręgowcami, na które poluje - jak inni przedstawiciele skakunowatych - długimi skokami. W polowaniu pająkom tym pomaga bardzo dobry wzrok, dorównujący sprawnością wzrokowi człowieka.

7. Gryziel tapetnik (Atypus piceus) – gatunek pająka z rodziny gryzielowatych. Jeden z trzech gatunków występujących w Polsce, bardzo rzadki.







Wielkość: Samce do 9 mm, samice nawet do 20 mm.
Długość życia: Samce 4 lata, samice 10 lat.
Pożywienie: Owady, wije, ślimaki.
Występowanie: Środkowa i południowa część Europy.
Siedlisko: Zamieszkuje tereny przyleśne oraz murawy ciepłolubne.
Gryziel tapetnik charakteryzuje się budowaniem norek, które sięgają do głębokości około pół metra. Obok niej robi pajęczynowy oprzęd. Na dnie norki przebywa głównie nocą. W dzień czyha w oprzędzie. Kiedy na oprzęd przysiądzie jakiś owad, gryziel natychmiast go atakuje i zabija.

8. Poskocz krasny (Eresus cinnaberinus nom. dub.) - pająk z rodziny poskoczowatych (Eresidae), dosyć pospolity w Europie południowej, w Polsce rzadki.





dorosła para podczas kopulacji :


Poskocz krasny osiąga długość 1 cm. Występuje wyraźny dymorfizm płciowy. Samce mają jaskrawoczerwony, czarno nakrapiany, owłosiony odwłok, paskowane odnóża i czarny głowotułów. Samice są brązowoszare.
Poskocz krasny żyje na terenach nasłonecznionych. Samice całe życie spędzają w podziemnych norach, samce wychodzą na powierzchnię.
W Polsce objęty ochroną gatunkową

9. Plądrownik osobliwy - (Walckenaeria acuminata) - najbardziej osobliwy pająk naszych stron





Ciężko cokolwiek znaleźć o tym gatunku, w sieci jest bardzo mało publikacji na jego temat.. Niewątpliwie jest to jeden z najdziwniejszych polskich pająków. Mierzą ok 5mm samice, samce 3mm długości głowotłowia . Charakterystyczną i osobliwą cecha jest u samca wyrostek na karapaksie. Jest on grubości końskiego włosa i sterczy na prawie 1/3 długości ciała samca, na tym wyrostku ma umieszczone wszystkie 4 pary oczu.
Samica ma ma stożkowo wzniesioną przednią część karapaksu. Występuje na łąkach, polanach.. nie jest rzadki choć trudno go znaleźć.
Ciekawostką może być to że osobliwego samca w formie imago (dorosłej płciowo) można spotkać tylko w ziemie, od października do marca. Często w cieplejsze dni wprost na śniegu..

10. Mrówczynka (Myrmarachne formicaria) – gatunek pająka z rodziny skakunowatych (Salticidae).







Długość 5–7 mm, ciało wydłużonej budowy, odnóża długie, głowotułów długi. Pająk ten wyglądem przypomina niektóre gatunki mrówek.
Występuje szeroko w Europie i Azji. Żyje na terenach otwartych w trawach na skraju lasu oraz przy brzegach stawów.
Nie buduje sieci. Do swoich ofiar skrada się na odległość kilku centymetrów, po czym błyskawicznie skacze.

..

Kolorowych Snów .. Sesesese



..

Piekło misjonarza

Spartan117pl2013-06-05, 19:39
Materiał o naszych chłopakach w Afganistanie.



Po tagach nie znalazłem. Jak było to do Bajkonuru i wy***ać w kosmos.


Szwedzki gigant meblowy sfinansował przebudowę torów kolejowych pomiędzy Szczytnem a Wielbarkiem w województwie warmińsko-mazurskim, aby ułatwić pracownikom swojego zakładu produkcyjnego dojazd do pracy. Okazało się jednak - już po wykonaniu remontu - że decyzją władz samorządowych połączenie kolejowe pomiędzy tymi miastami ma zostać zlikwidowane.

Zdaniem Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Marszałkowskiego to, że Ikea wyłożyła kasę na remont, to za mało. Firma ta powinna jeszcze ufundować prywatną kolej (sic!). Wszystko wskazuje zatem na to, że z uwagi na trwający proces "likwidacji Polski lokalnej", pieniądze przeznaczone na remont torów poszły w błoto.



Źródło:
niewygodne.info.pl/artykul/00430.htm

Nowe logo

konto usunięte2013-06-03, 22:30
Moja propozycja. Wezmę połowę tego co goście od nowego logo.
Wszystko na miejscu, tak jak trzeba. Wiadomo kto jedzie, po co i z czyjego polecenia

Jazda po warszawsku

mnt_132013-06-03, 21:45
Co tu dużo pisać, charakterystyczny styl jazdy

Polski kosmos

Tuskobus2013-06-02, 17:42
Marsjańskie łaziki z Polski zajęły dwa pierwsze miejsca w prestiżowych, międzynarodowych zawodach University Rover Challenge rozgrywanych w USA. Zwyciężył Hyperion zespołu z Politechniki Białostockiej, a drugi był Scorpio III z Politechniki Wrocławskiej.


Załoga z Białegostoku osiągnęła najwyższy wynik w historii zawodów, zdobywając 493 na 500 możliwych punktów - poinformowało w przesłanym komunikacie Mars Society Polska, koordynator wyjazdu wszystkich polskich łazików do Stanów Zjednoczonych.
To już druga wygrana Polaków w historii University Rover Challenge. W ubiegłym roku najwyższe miejsce na podium zajął łazik Magma2, również skonstruowany w Białymstoku.
- Świetny wynik polskich zespołów to rezultat ciężkiej pracy studentów, uczelni i organizatorów. Po raz kolejny udowodniliśmy, że jeśli bierzemy się za jakiś projekt, to chcemy i potrafimy być w nim najlepsi - uważa Mateusz Józefowicz z Mars Society Polska.
W tym roku do udziału w zawodach zgłosiło się 14 drużyn z USA, Kanady, Polski i Indii. Polskę reprezentowały trzy zespoły - z Białegostoku, Wrocławia i Rzeszowa.Zawody URC odbywały się na amerykańskiej pustyni w stanie Utah w warunkach zbliżonych do marsjańskich. Podczas trzech dni, zespoły musiały wykonać skomplikowane zadania, w tym rozpoznanie terenu, poszukiwanie śladów życia w próbkach gleby oraz dostarczenie pakietu medycznego rannemu astronaucie. Wysoka temperatura oraz przypominający warunki marsjańskie pył i niska wilgotność powietrza są prawdziwym wyzwaniem dla maszyn i ludzi.Zespół Hyperion sprawdził się we wszystkich konkurencjach. - Podczas przejazdu terenowego wyznaczoną przez bramki trasę pokonał w rekordowym czasie 12 min. Ostatnie zadanie - pomoc astronaucie, zespół wykonał jak zwykle wzorowo i jak zwykle w rekordowym czasie 13 minut - poinformował Robert Lubański z Mars Society Polska.
Drugi zwycięski łazik Scorpio III powstał na Politechnice Wrocławskiej. - Każde z jego sześciu kół jest napędzane osobnym silnikiem. Konstrukcja opiera się na ramie aluminiowej, która powinna dobrze znieść trudy zawodów na pustyni - podkreślał przed wyjazdem drużyny na zawody Łukasz Leśniak, student wrocławskiej uczelni i jeden z konstruktorów maszyny.
Łazik znakomicie spisuje się w terenie dzięki zastosowaniu w jego konstrukcji przegubu, który pozwala lepiej skręcać i najeżdżać na wysokie przeszkody. Unowocześnieniem są też bardzo lekkie koła o konstrukcji siatkowej. Jedna para kół jest natomiast miękka i wykonana z wytrzymałego materiału (kordury), wypełnionego sypkim granulatem. Dzięki temu robot, jadąc nawet po bardzo nierównej powierzchni, nie przenosi drgań na resztę konstrukcji.

A to zwycięzki zespół z Białegostoku ze swoim łazikiem (Mars Society) Jak jest ktoś zainteresowany to moge wrzucić pare zdjęć zespołu i łazików w komentarzach

Kompilacja Wypadków

14082013-06-02, 14:14


PS. Nawet nie próbujcie zmazać tego syfa z prawego górnego rogu ekranu

Biznes w Polsce

Vof2013-06-01, 17:24
Kilka tygodni temu na rogu ulic Żelaznej i Twardej na warszawskiej Woli na witrynie pojawiły się niepokojące napisy: "Przyjazna gmina?", "Straciłam już 300 tys. zł", "Biznesowi ku przestrodze". Wcześniej przez prawie rok lokal stał pusty, komunikat zwróciły więc uwagę przechodniów i kierowców. Podobno na skrzyżowaniu zwiększyła się liczba wypadków drogowych. Niestety to jedyny efekt tej akcji, urzędnicy nadal są nieprzejednani.

Restauracji L’Entrecote de Paris nie ma jeszcze w Polsce, ale w Paryżu lokal tej sieci mieści się przy prestiżowych Polach Elizejskich. Sukces odnoszą również filie otwierane w innych krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii i Libanie. W Warszawie pierwszy punkt chciała uruchomić Anna Maria Wielgus, młoda inwestorka z podwójnym, polsko-francuskim obywatelstwem. Jednak od roku nie może nawet ruszyć z remontem.


A wydawało się, że wszystko musi się udać. Zbliżało się Euro 2012 i do Polski miało zjechać dużo turystów, znających markę restauracji z zachodniej Europy. Dzięki swoim kontaktom Anna Maria Wielgus przekonała do swojego pomysłu francuską sieć, zapłaciła pierwszą ratę franszyzy i dostała kompletne know-how.

- Chciałam wyjechać za granicę do pracy, ale jak zobaczyłam tę restaurację, to wpadłam na pomysł, że otworzę ją w Polsce - mówi inwestorka w rozmowie z Wirtualną Polską. - Nie bałam się zaczynać tego biznesu, bo wiedziałam, że mnie poprowadzą od początku do końca - dodaje.

Rzeczywiście strona francuska rzetelnie podeszła do zadania i pomogła w wyborze lokalizacji przyszłej restauracji. Spośród kilkunastu miejsc wybrano róg Żelaznej i Twardej. Bank udzielił kredytu pod zabezpieczenie mieszkania babci. Można było wynająć lokal i zacząć szykować się do otwarcia restauracji, w której pracę miało znaleźć kilkanaście osób. Niestety nikt nie przewidział, że wszystko pogrzebią biurokratyczne zawiłości.

Dwie łazienki jak wieżowiec

Plany o otwarciu na Euro upadły bardzo szybko ze względu na opieszałość wspólnoty mieszkaniowej. Na stosowną zgodę pani Wielgus czekała pięć miesięcy. Dopiero w lipcu 2012 r. mogła wybrać się do urzędu po wydanie warunków zabudowy.

- Obowiązują mnie przepisy, jakbym stawiała 40-pietrowy budynek - żali się restauratorka. Tymczasem chodzi o adaptację lokalu na potrzeby gastronomii, czyli budowę dwóch łazienek, trzech dojść do wody i doprowadzenie klimatyzacji.

- Te przepisy nie są łatwe. Ale tak po prostu jest - tłumaczy Monika Beuth-Lutyk, rzecznik prasowy Urzędu Dzielnicy Wola. - Urząd nie wymyśla przepisów, tylko musi się do nich stosować. Gdyby te przepisy były prostsze, to nam wszystkim byłoby lepiej, ale żyjemy w określonych realiach - dodaje.

Tysiąc złotych dziennie

Realia te oznaczają też wakacyjny okres urlopowy, podczas którego, jak usłyszała pani Wielgus, urzędnicy nie mogli szybciej zająć się jej sprawą. Minął sierpień, a ta wciąż nie była załatwiona. Inwestorka usłyszała w wydziale architektury, że problem w szybkim uzyskaniu warunków zabudowy może stanowić projekt tarasu, a rezygnacja z niego przyspieszy procedurę.

Ponieważ i tak nie było szans na otworzenie restauracji przed zimą, inwestorka postanowiła zrezygnować z tarasu i złożyć nowe warunki zabudowy. Wówczas dowiedziała się, że urząd ma kolejne 3 miesiące na rozpatrzenie sprawy. Tymczasem każdy dzień zwłoki dla przedsiębiorcy oznacza poważne straty.

- Na spłatę kredytu, bieżące opłaty, czynsz i ZUS wychodzi mniej więcej 1000 zł dziennie - wylicza Anna Maria Wielgus. - Gdy mówi się urzędnikowi, że traci się pieniądze, on w ogóle nie chce słuchać - dodaje. Do dziś koszty urosły już do ok. 400 tys. zł.

- Są określone terminy i one są takie same dla wszystkich. Ta sprawa niczym nie różni się od innych spraw, bo każdy inwestor, każdy przedsiębiorca przechodzi dokładnie taką samą drogę - twierdzi rzecznik Urzędu Dzielnicy Wola.

Siedź cicho, bo zobaczysz

To, czym różni się sprawa pani Wielgus, to na pewno zaangażowanie właścicielki w dochodzenie swoich praw.
- Wszyscy znajomi mówili, żeby czekała spokojnie, ale jak mam siedzieć cicho, kiedy każdego miesiąca tracę 30 tysięcy?! - pyta. - Puściły mi nerwy i zaczęłam pisać listy: do premiera, prezydent miasta, ministra pracy, ministra gospodarki - wylicza.

Efekty były odwrotne od zamierzonych. Sprawa zamiast zostać przyspieszona, uległa dalszemu opóźnieniu. - Jeżeli podpadłam jakiemuś urzędnikowi, to jedna pani powie drugiej "weź, jak przyjdzie do ciebie taka dziewczyna, to ją przetrzymaj" - mówi z rozgoryczeniem Wielgus.

Na wydanie warunków zabudowy przyszło jej czekać do 20 grudnia. Decyzja musiała się jeszcze uprawomocnić. Bez tego przedsiębiorcy nie uzyskaliby klauzuli ostateczności.

Jeżeli pani wycofa zarzuty...

Tymczasem ze względu na jej interwencję sprawa trafiła do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które zabrało dokumenty i wydanie klauzuli ostateczności okazało się niemożliwe.
- Usłyszałam, że jak wycofam zażalenia, to będzie szybciej - referuje Anna Maria Wielgus.
Skargi nie wycofała i na wydanie dokumentu czekała kolejne dwa miesiące.

- Skarga został przez Samorządowe Kolegium Odwoławcze oddalona - mówi Monika Beuth-Lutyk.
Dodaje, że organ nadzorujący pracę urzędników nie dopatrzył się nieprawidłowości.

Jak w takim razie określić praktyki urzędników, którzy wydając klauzulę ostateczności 26 lutego wpisują datę 15 stycznia? Wpisanie niewłaściwej daty potwierdza inny dokument, wypożyczony 16 stycznia, na którym widnieje adnotacja, że wówczas klauzuli ostateczności jeszcze nie było.

Sprawa zakończona

W połowie marca udało się już złożyć wniosek o pozwolenie na budowę. Niestety po dwudziestu dniach okazało się, że w dokumentacja jest niekompletna. Pomimo kilkukrotnego uzupełniania za każdym razem znów coś było nie tak. Ostatecznie sprawa nie została rozpatrzona ze względu na upłynięcie terminu.

- Można przesłać kilka pism, w których się opisze, że się traci dużo czasu, pieniądze, że się zaciągnęło kredyt i to jest wszystko prawda, ale to nie zmienia faktu, że takie a nie inne dokumenty do urzędu dostarczyć trzeba - mówi Monika Beuth-Lutyk. - Ta sprawa została zakończona i nierozpatrzona, ponieważ do urzędu nie dostarczono dokumentu, który był potrzebny. W tym konkretnym przypadku chodzi o oświadczenie o dysponowaniu na cele budowlane działką sąsiednią w stosunku do tej, na której ma powstać restauracja, ponieważ w przedstawionym projekcie system wentylacyjny przechodzi na sąsiednią działkę. Urząd nie może wydać decyzji pozwolenia na budowę, gdzie inwestycja obejmuje także działkę sąsiada, bo wówczas sąsiad może przyjść ze skargą do urzędu.

Wytłumaczenie urzędu brzmi sensownie, problem jednak w tym, że oświadczenie zostało złożone, tylko były w nim niewielkie braki. Urząd na powiadomienie o brakach czekał do niemal ostatniego możliwego terminu.

Inwestorka ma żal przede wszystkim o to, że za każdym razem, gdy ona lub jej pełnomocnik przynosili dokumentację do urzędu i dopytywali, czy wszystko jest w porządku, otrzymywali odpowiedzi twierdzące.

- Żaden urzędnik niczego takiego nie powie, ponieważ w momencie, gdy dokumenty wpływają do urzędu, to na pierwszy rzut oka nikt nie będzie ich oceniał - twierdzi rzecznik Monika Beuth-Lutyk.

Stanowisku temu przeczy doświadczenie. - Wczoraj urzędniczka znów powiedziała, że niczego nie brakuje. Mam to nagrane - mówi pani Wielgus.

Urzędnik nie jest zły

Ze względu na upłynięcie terminu Annie Marii Wielgus nie pozostało nic innego, jak złożyć wniosek po raz kolejny. Urząd na jego rozpatrzenie znów ma 65 dni.

- W interesie urzędu nie leży przedłużanie procedur, przecież załatwianie tych spraw to jest nasza praca. Po co mielibyśmy kazać ludziom przynosić kolejne kwity? Z czystej złośliwości? To byłoby zupełnie bez sensu. To nie jest tak, że urzędnik jest zły - mówi pani rzecznik.

Pozostaje pytanie: z czego więc wynika tak długi czas załatwiania sprawy?

- Nasze życie publiczne jest skonstruowane przez przepisy, które uprzywilejowują urzędników, którzy tymi niejasnymi przepisami mogą dowolnie manipulować - mówi Marcin Kołodziejczyk, rzecznik Stowarzyszenia Niepokonani 2012. - Żyjemy w kraju, w którym urzędnik może zrujnować komuś przedsiębiorstwo poprzez wydanie złej decyzji albo opóźnianie wydania decyzji, która ma istotne znaczenie dla jego działalności gospodarczej. Tego typu przypadki, chociaż dowodów rzecz jasna nie ma, mogą wskazywać na proceder wrogiego przejęcia - dodaje.

Nie ma również dowodów na próbę wymuszenia korupcji, choć według relacji pani Wielgus inny restaurator z Woli przyznał się jej, że dostał pozwolenie dopiero, jak zapłacił.

Młoda inwestorka nie chce działać niezgodnie z prawem, ponieważ operuje pożyczonymi pieniędzmi (gdy skończył się pierwszy kredyt, musiała wziąć drugi z gwarancją BGK). Z tych samych przyczyn nie chce łamać również prawa budowlanego i zacząć adaptację bez zezwoleń.

Nie wiadomo, jak długo poczekamy na otwarcie pierwszej w Polsce restauracji L’Entrecote de Paris. Na razie istnieje ona tylko jako profil na Facebooku. Ale w wirtualnej przestrzeni biznesy otwiera się znacznie łatwiej niż w biurokratycznej Polsce.

Urzędnik(pan i władca za biurkiem)=kanalia. Daj łapówkę i wszystko załatwisz k🤬a prawie jak Rosja

Historia Polskiej mafii

konto usunięte2013-06-01, 12:10
Polska pruszkowska Mafia wybuchła w Polsce 15 lat temu. Skąd się wzięła? Z zapyziałego pruszkowskiego Żbikowa, z podwarszawskich Ząbek, z ulicy Żabiej w Szczecinie, z miasteczka Zawidów pod Zgorzelcem. Wychynęła z mrocznych zaułkówod początku brutalna, żarłoczna i żądna krwi. To o niej ta cykliczna opowieść.

Piotr PytlakowskiRok 1990 - pierwsze głośne strzały. Najpierw 29 maja na szosie katowickiej w miejscowości Siestrzeń z pędzącego samochodu wyrzucono ciała dwóch zastrzelonych mężczyzn. Tak skończyli Lulek i Słoń. Szóstego lipca w motelu George przy tej samej szosie policja zorganizowała zasadzkę na sześciu pruszkowiaków, którzy próbowali wymusić okup za auto ukradzione pewnemu Polakowi z niemieckim paszportem. Towarzyszył mu policjant w cywilnych ciuchach, udający ochroniarza. Gangsterzy zaatakowali policjanta nunczakiem. Ten sięgnął po broń i wystrzelił. Tak zginął Szarak.

Lulek, Słoń i Szarak odeszli na samym początku, nie zdążyli zyskać mołojeckiej sławy. Ale to dzięki nim nazwa Pruszków weszła do obiegu jako symbol polskiej mafii. Politycy jeszcze długo upierali się, że to nieprawda, to zaledwie raczkująca forma przestępczości zorganizowanej. Prawdziwa mafia to Sycylia, no, może jeszcze jej amerykańska odmiana. Spory o nazewnictwo spowodowały, że trochę zbagatelizowano rolę grup przestępczych. Dopiero kiedy ministrem spraw wewnętrznych został w rządzie Jerzego Buzka Marek Biernacki, uznano, że zagrożenie jest realne - w Polsce mafia istnieje.

W strzelaninie w motelu George ranę odniósł niejaki Parasol. Wcześniej świat go nie znał. Ale wystarczyło, że policjant trafił Parasola pociskiem (złośliwi mówili potem, że to był wstydliwy postrzał, bo poniżej pleców), aby anonimowy przedstawiciel grupy pruszkowskiej zyskał rozgłos.

Parasol wyrósł na jednego z przywódców organizacji pod nazwą Pruszków. Obok niego w pierwszym szeregu: Ali, Budzik, Kiełbasa, Pershing, Wańka, Malizna, Kajtek, Krzysiek, Słowik, Bolo. Tylko ten pierwszy uniknął kryminału, bo postanowił odejść z grupy i żyć nie łamiąc prawa, a przynajmniej na niczym go dotychczas nie przyłapano. Kiełbasa i Pershing zginęli zastrzeleni. Pozostali siedzą.

Najpierw banda, potem gang

Styl pruszkowski narzucił bandyta Barabasz (albo Barabas), postrach Żbikowa. Kradł i napadał już w latach 70. Przewodził bandzie, w której - jak wspomina Andrzej Wielondek, były naczelnik wydziału kryminalnego Milicji Obywatelskiej w Pruszkowie - przestępczego fachu uczyli się Dziki, Parasol, Kajtek, Krzysiek, Grzyb, Śledź i Ali. Później dołączyli młodzi, czyli Kiełbasa, Masa i Szarak. Dopiero po latach te pseudonimy stały się sławne. Do tego stopnia weszły do obiegu publicznego, że nazwiska gangsterów nic nikomu nie mówiły, ale ich ksywki kojarzono natychmiast. Media niektóre trochę poprzerabiały i tak zamiast Dzikusa pojawił się Dziki, a zamiast Kiełbachy Kiełbasa. Często pseudonimy nadawali przestępcom policjanci, bo łatwiej rozpracowywało się Bola niż Zygmunta R. Dziad do dzisiaj twierdzi, że nadano mu pseudonim należący do jego brata, nazywanego tak we wczesnej młodości, a dopiero później ochrzczonego Wariatem. Najczęściej pseudonim bandyty miał związek z jego nazwiskiem, czasem z charakterem albo wyglądem (Masa był mężczyzną wielkiej postury).

Barabasz (od biblijnego zabójcy) był prymitywnym i bezwzględnym człowiekiem, ale jedno trzeba mu przyznać - trzymał się grypserskich zasad, zgodnie z którymi w ferajnie obowiązywała swoista lojalność i sprawiedliwość. Główna zasada brzmiała: kto kapuje, ten nie żyje. Banda Barabasza żyła przede wszystkim z włamań. Łupy dość regularnie przepijano w restauracji Urocza w centrum Pruszkowa. - Czasem, kiedy już wyprztykali się z gotówki, płacili biżuterią - wspomina bywalec knajpy. - Na własne oczy widziałem, jak Barabasz za rachunek zapłacił kawałkiem złotej obrączki. Po prostu klapcążkami odciął część, bo wyliczył, że to wystarczy.

W Uroczej bandyci Barabasza zajmowali połowę sali, drugą okupowali milicjanci po służbie. - W Pruszkowie nie było dużego wyboru lokali - wspomina Andrzej Wielondek. Początkowo obie grupy trzymały się oddzielnie, jak na weselu, kiedy rodziny pana młodego i panny młodej zachowują dystans. Ale po kilku półlitrówkach dochodziło do ogólnego zbratania, stoliki łączono i pito wspólnie. - To tłumaczy, dlaczego tak wielu pruszkowskich milicjantów było na "ty" z lokalnymi bandytami - wyjaśnia Wielondek.

Barabasz zginął tragicznie pod koniec lat 80. Pędził swoją Ładą z Pruszkowa do Komorowa, nie wyrobił się na zakręcie i wpadł na drzewo. Pozostawił żonę i syna. Banda, pozbawiona przywództwa, na chwilę przycichła. W Polsce właśnie zmienił się system, krajem rządził pierwszy niekomunistyczny premier, w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych trwały weryfikacje. I w takim gorącym politycznie okresie nagle i niespodziewanie dawna banda Barabasza odrodziła się w postaci nowoczesnego gangu.

Jak to się stało, że lokalnej grupie przestępczej z Pruszkowa pozwolono stworzyć tak rozgałęzioną strukturę, z zarządem, księgowymi i żołnierzami od czarnej roboty? - Może trochę ich zlekceważyliśmy - przyznają policjanci. - A może trafili na podatny grunt?

Jak narodziły się polskie mafie

Grunt dla gangów był podatny, bo trafiły na czas chaosu. Milicja zmieniona w policję dopiero uczyła się nowych obowiązków. Wszelkimi siłami odcinano się od PRL, przy okazji spuszczając ze smyczy tzw. osobowe źródła informacji, czyli agentów milicji i SB w świecie przestępczym. Wielu znanych w latach 90. gangsterów w poprzedniej dekadzie zajmowało się cinkciarstwem (uliczny handel walutami). Wśród waluciarzy SB miała mocną agenturę. Większość esbeków zweryfikowano negatywnie i role się odwróciły, teraz oni stali się agenturą świata przestępczego. Gangsterzy wykorzystywali ich kontakty i znajomości z milicjantami przemianowanymi na policjantów, z prokuratorami, a nawet z sędziami.

Być może głoszona przez niektórych teza, że polską mafię stworzyła Służba Bezpieczeństwa, jest za bardzo spiskowa, ale coś jednak jest na rzeczy. Otóż dzisiejsi gangsterzy w latach 80. dziwnie łatwo wyjeżdżali do Niemiec na wielomiesięczne pobyty. Bez problemów dostawali paszporty w czasach, kiedy nie było to wcale takie proste. Niemiecką mekką dla polskich złodziei były wtedy Hamburg i inne miasta nadmorskie. Bywali tam Nikoś, Wariat, Oczko, Słowik, Kiełbasa i Masa. W tymże Hamburgu już w latach 70. w ramach nadzorowanej przez Służbę Bezpieczeństwa akcji o kryptonimie "Żelazo" dokonywano napadów rabunkowych. Zyski z przestępstw zasilały nielegalną kasę MSW. Dziad w swojej książce ("Świat według Dziada") pisze zagadkowo o tajnej wiedzy swojego brata Wariata na temat afery "Żelazo". Nie podaje szczegółów, ale sugestia jest jasna: Wariat mógł brać udział w akcjach sterowanych przez oficerów SB.

- Istniał dyskretny nadzór ze strony SB nad pruszkowską bandą Barabasza - twierdzi jeden z byłych policjantów z Komendy Rejonowej w Pruszkowie. - To była swego rodzaju opieka. Za czyny, jakie ludzie Barabasza popełniali w latach 80., można było trafić do ciupy na bardzo długo. A oni nie trafiali.

Ulubionym miejscem spotkań chłopców od Barabasza był wspomniany już motel George. Warto wiedzieć, że w jednym z pokoi tegoż motelu stale urzędowali funkcjonariusze SB, mieli tu swój tajny lokal. Jedni o drugich musieli wiedzieć.

Początek lat 90. przyniósł zmiany w kodeksie karnym. - Przestał obowiązywać artykuł, który mówił o zorganizowanej działalności godzącej w interes państwa, i drugi - o niegospodarności w zarządzaniu mieniem społecznym - mówi Marian Duda, emerytowany policjant, były naczelnik wydziału kryminalnego na Pradze Południe. - To stworzyło próżnię, w którą natychmiast weszły gangi.

Na początku lat 90. w Polsce odbyła się międzynarodowa narada przedstawicieli resortów spraw wewnętrznych i sprawiedliwości. Delegaci z Europy Zachodniej pytali, dlaczego Polska nie wprowadza sprawdzonych na świecie narzędzi do zwalczania procederu prania brudnych pieniędzy: prowokacji policyjnej i przesyłki kontrolowanej. Strona polska wyjaśniała, że w społeczeństwie, które właśnie uwolniło się z systemu totalitarnego, takie metody byłyby źle przyjęte. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy taka interpretacja była tylko naiwnością ówczesnych decydentów, czy też stanowiła parawan dla tych, którzy korzystali z braku odpowiednich narzędzi prawnych. Wprowadzono je (a także instytucję świadka koronnego) dopiero w 1997 r. Do tego czasu Polska była potężną pralnią nielegalnej forsy.

Na przełomie lat 80. i 90. uchylono furtkę, dzięki której legalnie sprowadzono do Polski miliony litrów spirytusu z zachodniej Europy. Powstały ogromne fortuny. Zjawisko nazwano aferą alkoholową. I chociaż furtkę zamknięto, transporty wypełnione alkoholem nadal przekraczały granice, teraz już jako kontrabanda. Dla gangów przemyt spirytusu i wprowadzanie go do obrotu w postaci fałszywej wódki stały się złotą żyłą. Gang z Pruszkowa jako pierwszy opatentował własny wynalazek. Po co ryzykować wpadkę na granicy, bezpieczniej po prostu okradać przemytników. Zaczęto na masową skalę napadać na należące do różnych szemranych biznesmenów tiry z nielegalnym spirytusem.

Styl pruszkowski szybko podchwycili gangsterzy z innych części Polski. Przez prawie 10 lat trwała hossa świata przestępczego. Inaczej niż za PRL, przestępcy trafiali teraz na czołówki największych gazet, sponsorowali imprezy, bawili się w vipowskich salach najlepszych klubów, zamieszkiwali w najdroższych apartamentowcach, obok polityków, znanych aktorów i biznesmenów, odpoczywali na egzotycznych wysepkach, weszli do kultury masowej. Mit twardych, bezlitosnych facetów, którzy się niczego nie boją, stał się atrakcyjny w wielu zaniedbanych społecznie środowiskach. Bycie gangsterem wręcz nobilitowało, wydawało się świetnym sposobem na łatwe, choć często krótkie życie. W czasie, kiedy status materialny stał się najistotniejszym wyznacznikiem sukcesu, wielkie pieniądze mafiosów przemawiały do wyobraźni.

Po czym poznać mafiosa

Styl pruszkowski stał się - dosłownie i w przenośni - modny. Dosłownie, bo każdy początkujący bandyta nosił się, jak kazała moda: dresik, adidasik, złote ozdoby. Dopiero po latach dresy zastąpiły skórzane kurtki, a nawet garnitury. Standardowe wyposażenie gangstera początku lat 90. to BMW albo Mercedes, koniecznie z przyciemnianymi szybami. Obowiązkowym atrybutem mafiosa była też broń. Dostęp do niej okazał się powszechny. Towar w postaci pistoletów, karabinów, a nawet granatów oferowano na każdym bazarze. Ceny niewygórowane. Bazarowy arsenał pochodził głównie z przemytu i z magazynów stacjonujących w Polsce jednostek armii radzieckiej. Sołdaci postradzieccy w szaleńczym tempie wyprzedawali wszystko, co mieli na stanie, kiedy było już pewne, że niedługo opuszczą Polskę. Wojsko wyjechało, karabiny przejęły gangi.

Niejaki Kapiszon z Targówka, który za zastrzelenie na początku lat 90. dwóch praskich bandytów (Szajby i Leona) trafił do kryminału, mówi, że kupił sobie pistolet makarow na straganie przy Stadionie Dziesięciolecia. - Dałem Ruskiemu 600 dolarów - twierdzi.

O Szajbie, Leonie i Kapiszonie szybko zapomniano, bo to nie byli gangsterzy z top-listy, ale zaledwie podoficerowie w armii świata przestępczego. Przez kroniki kryminalne lat 90. przewinęło się tysiące takich funkcjonariuszy mafijnych średniego szczebla. Jedni w roli sprawców, inni jako ofiary. Ginęli jak muchy i to przeważnie z ręki własnych kumpli, bo we wzajemnych sporach po broń sięgano równie szybko jak na Dzikim Zachodzie. Policja z ukrytych kamer filmowała ich pogrzeby. Kobiety lamentowały, mężczyźni dyskretnie ronili łzy. Ta rozpacz nie była udawana, podczas pogrzebów silni ludzie przeżywali prawdziwe chwile refleksji. Ale poza murami cmentarza wzruszenie szybko mijało, wszystko wracało do normy. I znów chwytano za broń i naciskano spusty.

Dziad, uważany za przywódcę grupy wołomińskiej, który wśród swoich rozlicznych biznesów miał też zakład kamieniarski, wyliczył kiedyś, że na zmarłych kamratach dorobił się niezłej sumki, bo postawił bodajże siedemdziesiąt nagrobków. Mawiał, że wojna gangsterska w Warszawie to był mały Wietnam.

Wojna na śmierć i życie

Grupy przestępcze swoje nazwy wzięły od miast okalających Warszawę. Lokalni złodzieje z przedmieść stolicy nagle przemienili się w gangsterów działających w związkach mafijnych nazywanych swojsko: Otwock, Żyrardów, Wyszków. Na tej samej zasadzie ochrzczono Pruszków i Wołomin - dwie największe organizacje przestępcze - które początkowo zgodnie ze sobą współpracowały. Niejaki Ceber, który wspólnie z Dziadem prowadził kantor i lombard w Ząbkach, jednocześnie pracował dla grupy pruszkowskiej. Inny wspólnik Dziada Lutek aż do dnia swojej śmierci w 1999 r. (zastrzelony w barze Gama na warszawskiej Woli) krążył między Wołominem a Pruszkowem. Sam Dziad też miał wspólne interesy z pruszkowiakami. W 1992 r. został nawet aresztowany razem ze Słowikiem i Oczkiem - przyłapano ich wraz z transportem nielegalnego spirytusu. Aż nagle w 1993 r. zgoda się skończyła i wybuchła krwawa wojna. Powód? Jak zawsze pieniądze.

Stroną atakującą był przeważnie Wołomin, a właściwie Ząbki. W tym czasie bowiem gangi z prawej strony Wisły podzieliły się na mniejsze struktury. Wołominem rządzili Lutek i Klepak, osobno hasała grupa Kikira, a osobno ludzie Dziada. Do dzisiaj trwają spory, kto tak naprawdę rządził mafią: Dziad czy jego starszy brat, słynny Wariat. To Wariat próbował porwać pruszkowskiego bossa Wańkę i zastrzelić Pershinga. Ksywkę Wariat nadano mu właśnie z powodu gw🤬townego charakteru - decyzje podejmował raptownie i bez specjalnego namysłu. Kiedy zamiast Pershinga postrzelił jego kierowcę i ochroniarza Florka, miarka się przebrała.

Pruszków szukał odwetu. Dopadli Wariata dopiero w 1998 r. - zginął od kul na ul. Płowieckiej, pod sklepem nocnym. Zanim do tego doszło, przez Warszawę przetoczyła się fala wybuchów bomb podkładanych pod auta i knajpy, w ulicznych strzelaninach śmierć poniosło kilkadziesiąt osób. Dziad, który odsiaduje w więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim siedmioletni wyrok, z jednej strony narzeka, że to kara za niewinność, ale refleksyjnie zauważa przy okazji, że być może dzięki pobytowi w kryminale uratował życie.

Tego szczęścia nie mieli bohaterowie Pruszkowa: Kiełbasa, Pershing, Dreszowie (ojciec i syn), Junior, Ksiądz, Kciuk, Klajniak, Zwierzak i dziesiątki innych. Ginęli przeważnie z ręki własnych kamratów, tak ostro walczono o władzę. W Pruszkowie było zresztą o co walczyć, bo ta grupa podporządkowała sobie większość przestępczej Polski. Nie bez powodu Jarosław S., ps. Masa, dzisiaj świadek koronny, nazywa gangsterską mapę kraju Polską pruszkowską.

Młodzi w miejsce starych

Mafia rozpełzła się po kraju. Małe lokalne grupy przestępcze kolejno przystępowały do większych struktur. Bossowie Pruszkowa mieli w zwyczaju wspólne wyprawy do innych miast. Wystarczyło, że pokazali się w Szczecinie, Zgorzelcu, Suwałkach czy Lublinie, a już miejscowi gangsterzy na wyścigi deklarowali poddaństwo. Za Pruszkowem szła bowiem legenda. - Bardzo pomogli nam dziennikarze - przyznaje Jarosław S., ps. Masa. - Pisali, jacy jesteśmy groźni, jacy krwawi.

Z Pruszkowem współpracowały m.in.: szczecińska grupa Oczki, lubelska Dziuńka, katowickie Simona i Krakowiaka, Sandokan z Częstochowy, część gangów z Gdańska (poza Nikosiem, który trzymał z wołomińskim Wariatem). Ustalił się następujący podział: Pruszków rządził terenami na zachód, północ i południe od Warszawy; Wołomin nadzorował granicę wschodnią.

Tej mapy już nie ma. Starzy pruszkowscy, jak nazywany jest skazany niedawno prawomocnym wyrokiem zarząd gangu, siedzą, większość starych wołomińskich już w grobach (Lutek, Klepakowie, Kikir, Wariat). Zginęli Simon i Nikoś. Dziad w kryminale. Trwają procesy Oczki (w jednym już został skazany na 13 lat), Krakowiaka, Dziuńka. Natura nie znosi jednak próżni, miejsce starych zajmują młodzi, ale ich kariery nie są tak błyskotliwe. Szybko zaczynają i szybko kończą. Giną w wymianie ognia z innymi młodymi bandziorami albo trafiają za kraty, bo policja już nauczyła się skutecznie z nimi walczyć.

Jedynym z czołówki polskich mafiosów, który ma szansę uniknąć kary, jest słynny Carrington, zwany też królem przemytu. Działał w rejonie Zgorzelca. Nadal tam mieszka.

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem