📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 23:46

#historia

Patologia Transformacji

konto usunięte2013-10-17, 20:58
Patologia Transformacji – Tekst został napisany na podstawie informacji zawartych w książce Pana Witolda Kieżuna, która omawia negatywne strony przemian w Polsce po 1989 roku na tle światowej gry bezwzględnego międzynarodowego kapitału.

Autorem „Patologii Transformacji” jest Prof. zw. dr hab. Witold Kieżun, doktor honoris causa i profesor Akademii Leona Koźmińskiego, członek International Academy of Managment, kierownik projektów ONZ dotyczących modernizacji zarządzania w Afryce Centralnej (w Burundi i Rwandzie), a także powstaniec warszawski, który został odznaczony w czasie Powstania Orderem Virtuti Militari. Natomiast w latach 1945-1946 był więziony w Polsce i w radzieckim gułagu na pustyni Kara-Kum.

W swojej książce Pan Kieżun udowadnia, że Polska w zbyt dużym stopniu zależne jest od zagranicznego kapitału, który napłynął do Polski po 89 roku. Zagraniczny kapitał przejął nasze zakłady za grosze, część z nich został sprywatyzowany na zasadzie wrogiego przejęcia (czyli de facto likwidację zakładów, które byłyby konkurencją dla firm zagranicznych [i byłyby zagrożeniem dla władzy ze względu na duże zgrupowanie ludzi i możliwość ich organizowania się w formie protestów a nawet i wystąpień przeciwko władzy ]), a w części nadal działa i pracują w nim Polacy za minimalne wynagrodzenie. W procesie prywatyzacyjnym przejęte zostały także bardzo dochodowe w dłuższej perspektywie czasu gałęzi naszej gospodarki. Mam tu na myśli np. banki, handel, firmy telekomunikacyjne, które gdyby były w naszych rękach przynosiłyby dochody do naszego budżetu co roku, a tak niestety się nie dzieje. Czy ma to wpływ na naszą gospodarkę ? Tak, ma to duży wpływ, bo zyski m.in. z sieci handlowych, banków (90% z kapitałem zagranicznym) i innych firm z kapitałem zagranicznym nie wpływają do naszego budżetu, lecz są transferowane za granicę! Czyli z tytułu tych transferów nasz budżet traci rocznie ok. 50 mld zł. Są to olbrzymie pieniądze, które umożliwiłyby naszemu państwu wzrost i bilansowanie się budżetu. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że kapitał zagraniczny wyzyskuje nasz kraj, ale nie zabija. Jesteśmy „białymi murzynami”/niewolnikami we własnym kraju.

Zacznijmy może od początku. Postkomunistyczne kraje przeszły transformację na wzór tej, która była w krajach afrykańskich. Kapitał zagraniczny w Afryce mówił tym krajom, że są niepodległe, ale wykupi im przedsiębiorstwa. Natomiast mieszkańcy krajów afrykańskich mieli prowadzić małe i średnie przedsiębiorstwa, pracować w rolnictwie i kupować towary produkowane przez zagraniczny kapitał. Te kraje niewiele produkując zmuszone zostały do importu towarów zagranicznych. W ostatecznym rozrachunku efektem neokolonializmu był wyzysk i uzależnienie ekonomiczne. Nie przypomina Wam to czegoś ? Tak właśnie wyglądały przemiany po 1989 roku w Polsce, których skutki gospodarcze odczuwamy cały czas.

W końcówce lat 80-tych władza w obliczu klęski gospodarki planowanej wprowadziła w 1988 roku wolność gospodarczą w postaci ustawy Wilczka. Miało to na celu zabezpieczenie pozycji społecznej panującej władzy. Przy czym ideologiczne (socjalistyczne) cele przestały mieć znaczenie. Najważniejsze dla tamtych elit było uwłaszczenie się na majątku narodowym. Dalsze decyzje były efektem obrad Okrągłego Stołu. W lutym 1989 roku przeprowadzono tzw. reformę bankową, która doprowadziła do wykreowania 9 komercyjnych banków refinansowanych przez NBP. Obsadzano te instytucję oczywiście specjalistami bankowymi powiązanymi z PZPR. Powstanie banków prywatnych przyczyniło się do ukształtowania się I etapu prywatyzacji nomenklaturowej. Ten etap prywatyzacji polegał na przejmowaniu średnich przedsiębiorstw przez kadrę gospodarczą poprzedniego systemu. Ten etap prywatyzacji można podzielić na 2 kategorie:Dyrektorzy państwowych firm zakładali prywatne przedsiębiorstwa na podstawione osoby lub na własne nazwisko i z czasem przejmowali nisze rynkowe w tej dziedzinie, w której pracowali na wysokich stanowiskach.

Poprzez tworzenie spółek publiczno-prywatnych pod swoim kierownictwem. Środki na ich założenie pozyskane zostały z kredytów zdobytych z banków komercyjnych za, które wykupili udziały państwowe. A w bankach komercyjnych na najwyższym szczeblu byli przedstawiciele byłego systemu, którzy byli powiązane z osobami tworzącymi te spółki, więc wszystko zostało w „rodzinie”.

Z przeprowadzonych w późniejszym okresie badań wynika, iż 80 % personelu nowych prywatnych firm pracowało wcześniej w firmach państwowych, a ponad 60 % właścicieli nowych małych i średnich firm prywatnych pełniło funkcje kierownicze za czasów PRL.Jedynym plusem tego procesu prywatyzacji jest to, że ta część majątku narodowego została w rękach Polaków, choć nie był to proces przeprowadzony do końca zgodnie z prawem.

Teraz będzie mowa o terapii szokowej, którą przeszła nasza gospodarka po zmianie ustroju. Po wejściu w Zycie ustawy Wilczka była konieczność gruntownej zmiany całego systemu gospodarczego. Zdaniem Profesora Kieżuna przedstawiciele wielkiego kapitału jak George Soros, Geoffrey Sachs, korzystając z ignorancji polskich elit oraz międzynarodowych kontaktów elity postkomunistycznej, zaproponowali reformy, których celem miała być rekolonizacja naszego kraju. Staliśmy się kolonią wielkich zagranicznych koncernów.

Waldemar Kuczyński (doradca ekonomiczny premiera Mazowieckiego i pierwszy minister Ministerstwa Przekształceń Własnościowych) napisał swego czasu tak : „Soros przyjechał z planem reformy gospodarczej polskiej, zwanej planem Sorosa. To była kombinacja „szokowej” operacji z restrukturalizacją naszych firm. Miałem wrażenie, że głównym obiektem zainteresowania Sorosa nie była Polska, lecz Związek Radziecki, a jego plan dla Polski miał być eksperymentem, przećwiczeniem drogi od gospodarki planowanej do rynkowej, którą mógłby powtórzyć później Związek Radziecki ”. Można stwierdzić, że w kształtowaniu misji i strategii dla Polski uczestniczyli Soros i w jego imieniu Sachs, a realizacją zajął się Prof. Balcerowicz.

Sachs spotyka się ze strategami Solidarności:„W maju ’89 roku idzie do Geremka. Geremek przyznaje, że nie ma zielonego pojęcia o ekonomii. Jadą do Kuronia na Żoliborz. Kuroń nie zna angielskiego, więc zapraszają Liptona, który pracuje w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, a jednocześnie w redakcji „Gazety Wyborczej”. Kuroń powtarza, że wszystko na pewno wyjdzie i poleca Sachsowi opracowanie programu. Jadą do „Gazety Wyborczej”, gdzie jest komputer i do rana Lipton z Sachsem opracowują program. Biegną do Michnika, który też wyznaje, że nie ma zielonego pojęcia o ekonomii. Ale decyduje się napisać artykuł: „Wasz prezydent, nasz premier” i zobowiązać rząd do realizacji programu. Nie odkrywam niczego nowego. Wszystko jest w książce Jeffreya Sachsa: „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia”. Później Sachs spotyka się z OKP w sejmie… ” – Tak powstawał program przemian dla Polski po 1989 roku (w siedzibie Gazety Wyborczej). To nie żart…

Ostatecznie program Jeffreya Sachsa (wcześniej zajmował się zmniejszaniem inflacji w Boliwii, doprowadzając do spadku dochodów ludzi o ok. 30 % i spadku inflacji dopiero po kilku latach, a nie po kilku miesiącach, jak zakładał) został nieco zmieniony i przekształcony w pakiet ustaw i rozporządzeń, które wdrażał Leszek Balcerowicz (były działach PZPR, który studiował w USA).

Plan Balcerowicza był zawarty w formie ustawy i zakładał m.in. :

- Pełną liberalizację rynku, likwidację kontroli cen przy jednoczesnym ograniczeniu płac w formie podatku od ponadnormatywnych wynagrodzeń w firmach państwowych (popiwek).

- Stabilizację – ograniczenie inflacji i wprowadzenie stabilnej i wymienialnej waluty jaką miał być dolar wart 9500 zł, przy dewaluacji rocznej na poziomie 9,6 %.

- Prywatyzację przedsiębiorstw państwowych.

- Niską indeksację płac (0,3-0,4).

- Bardzo wysokie oprocentowanie kredytów również wcześniej udzielonych.

- Tylko częściową rewaloryzację oszczędności bankowych.

Efekty Planu Balcerowicza:

- Roczna inflacja w 1990 roku miała być na poziomie kilku %, a w rzeczywistości wyniosła ona 600 %, a zakładany poziom inflacyjny osiągnął wartość jednocyfrową dopiero w 1999 roku (zdławienie inflacji miało zająć pół roku).

- Średnie ceny w roku 1990 wzrosły 6-7 krotnie.

- Realne płace spadły o 25 %.

- Wartość przeciętnej emerytury, czy renty spadła o 19 %.

- Dochód netto z rolnictwa na jednego pracującego spadł o ponad 60 %.

- Poniżej minimum egzystencji w 1993 roku było aż 40 % ludzi.

Największym błędem Balcerowicza było zmniejszanie inflacji nie zważając na koszta społeczne, spadek dochodów, masowe bezrobocie i duży spadek pkb. Te decyzje doprowadziły do poważnego zubożenia społeczeństwa i bankructwa przedsiębiorstw, finansowanych ze środków NBP na zasadzie obligatoryjnego kredytowania, środkami z obrotowych niskooprocentowanych kredytów (które automatycznie bardzo podrożały). Za błędne należy uznać usztywnienie kursu złotego do dolara : „Znając utajniony fakt zabezpieczenia stabilizacji złotego przy jedynie 9,6 % rocznej dewaluacji złotego można było w całkowicie legalny sposób szybko dorobić się fortuny. W Kanadzie łatwo było uzyskać kredyt hipoteczny na budowę domu na poziomie 7 %, a np. uzyskany 1 mln $ kredyt można było wymienić na złotówkę u umieścić na rachunku bankowym w Polsce (oprocentowanego nawet na 90 %). Po zwiększeniu jego wartości (poprzez wysoką stopę % ) można było ponownie kupić dolary i wywieść do np. Kanady. Taki zabieg był możliwy, bo istniało na rynku dużo prywatnych kantorów w Polsce nad, którymi nie było kontroli. W taki sposób ludzie mogli nawet podwoić/potroić swój kapitał. Straty budżetowe były na poziomie miliardów złotych”.

Za patologiczne działanie należy też uznać horrendalnie wysokie stopy %, na nowe, ale i także na istniejące już wcześniej kredyty państwowych przedsiębiorstw. Nasz rynek został zalany konkurencyjnymi artykułami z zagranicy, pracownicy zostali zdemotywowani do pracy na skutek wysokiego podatku od wysokich płac (popiwku), a także utraciliśmy ewentualnie posiadane oszczędności. Wszystkie te czynniki ograniczające efektywność działalności produkcyjnej w Polsce skutkowała masowymi bankructwami, likwidację dużej liczby firm produkcyjnych i w efekcie tego nastąpiła ekspansja zagranicznych producentów na nasz rynek i niewłaściwy bilans handlowy (import był większy od eksportu). Ten proces dotyczył także polskich producentów agd/wysokiej technologii, który istniał o dziwo w PRL. Tego typu przedsiębiorstwa zostały sprywatyzowane poprzez wrogie przejęcia (likwidację) przez zagraniczne koncerny po cenie tzw. rynkowej, która była dużo niższa od realnej wartości, bądź ograniczono w nich produkcję do części marginalnych. Po 1989 roku w Polsce firmy nie były jeszcze do końca przystosowane do nowej rzeczywistości w systemie wolnorynkowym, w którym musiały walczyć z firmami zagranicznymi, które były lepiej rozwinięte i lepiej przystosowane do tego ustroju. Firmy zagraniczne miały o tyle łatwiej, że miały dużo tańszy kredyt w swoich państwach i mogły stosować także tzw. dumping, czyli sprzedaż po cenach poniżej produkcji, aby wykończyć polską konkurencję. Przedsiębiorstwa zagraniczne mogły sobie na to pozwolić, bo dysponowały dużo większym kapitałem niż polskie firmy. W ten sposób bardzo dużo produktów w Polsce pochodziło z importu. Było to o tyle niekorzystne, że nie były to skomplikowane produkty, których sami nie moglibyśmy sobie wyprodukować. Te decyzje doprowadziły do upadku setek dużych zakładów w Polsce i do masowego bezrobocia, które gnębi nasz kraj po dzień dzisiejszy. Jeszcze w 1990 roku mieliśmy nadwyżkę budżetową (po 1990 mamy co roku deficyt budżetowy), dług publiczny był na poziomie 53 mld zł (obecnie zbliża się do biliona złotych), mieliśmy całkiem dobry bilans w handlu zagranicznym (teraz dużo więcej importujemy niż sami sprzedajemy za granicę). Przy takich wskaźnikach makroekonomicznych nie ma co się dziwić, że nasz kraj jest w takim stanie jakim jest. W dalszej części artykułu opiszę proces prywatyzacji, który miał miejsce w naszym kraju.

Prof. Aurelia Polańska w taki oto sposób opisała niedotrzymane obietnice z 1990 roku, „zapewniano, że koszty reform będą sprawiedliwie rozłożone na wszystkie grupy społeczne i, że reformy pozwolą stosunkowo szybko odzyskać poniesione koszty, miało to nastąpić po 3, 6, a najpóźniej po 9 miesiącach. Społeczeństwu nikt nie wyjaśnił dlaczego nie spełniono wspomnianych obietnic, w tej sytuacji trudno się dziwić, że wybory parlamentarne w 1993 roku wygrała partia komunistyczna (sld) ”.

Inwazja kapitału zagranicznego po 1989 roku w stosunku do Polski w poważnym stopniu udała się poprzez ukształtowanie niewłaściwej struktury polskiej gospodarki. Przede wszystkim:

- Zlikwidowano poprzez wrogie przejęcia, potencjalnych polskich konkurentów w przemyśle wyższej techniki.

- Obecnie największe polskie przedsiębiorstwo PKN Orlen uzależnione jest od dostaw z Rosji. 3 kolejne największe polskie firmy mają wysoki % akcji w rękach zagranicznych.

- Na 500 największych polskich firm mniej niż połowa jest w polskich rękach i ta proporcja jest coraz gorsza.

- „Złote jabłko biznesu”, czyli wielki handel jest w większości w rękach zagranicznych. W dłuższej perspektywie wygląda na to, iż prywatny polski handel będzie miał charakter marginalny.

- Na chwilę obecną mamy tylko jeden bank ze 100 % polskim udziałem. Natomiast pozostałe 3 polskie banki są spółkami z niskim % udziałem akcji Skarbu Państwa. Przy czym na polskim rynku jest obecnych ponad 60 banków zagranicznych (filie i oddziały).

- Telefonia znajduje się w rękach francuskich.

- Telefonia komórkowa jest w niemal w 100 % w rękach zagranicznych.

- Prasa jest w zdecydowanej większości własnością zagraniczną.

- Utraciliśmy szereg przemysłów.

- Płace w Polsce są kilkukrotnie niższe niż w innych krajach UE.

- Płace pracowników polskich w przedsiębiorstwach i bankach zagranicznych w Polsce są na znacznie niższym poziomie niż pracowników zagranicznych na tych samych stanowiskach.

- Polska ma stale ujemny bilans handlu zagranicznego, więcej importujemy, a niżeli eksportujemy.

- Nasz dług publiczny stale rośnie i wynosi już grubo ponad 800 mld zł, zadłużenie prywatne przekracza 700 mld zł, a ukryty dług w ZUS, to kolejne miliardy złotych.

- Mamy stale bardzo wysokie bezrobocie. Sięgało ono nawet 20 %, a po otwarciu granic stale utrzymuje się na dwucyfrowym poziomie, ale jest nierównomiernie rozłożone, w zależności od regionu.

- Tracimy dużą część dochodu narodowego poprzez przekazywane za granicę zyski, dywidendy, gigantyczne uposażenia personelu zagranicznego, ale też przez manipulacje cenami transferowymi.

Proces prywatyzacji na rzecz kapitału zagranicznego doprowadził do utraty poważnej części zysków gospodarki narodowej. Jest rzeczą normalną, że zagraniczni inwestorzy przekazują zyski na swój rachunek w rodzimym kraju. Polska nie miała planu na przemianę gospodarczą. Dotyczyło to także prywatyzacji. Nie było listy firm, które powinny zostać w rękach skarbu, aby przynosiły dochody do budżetu państwa.

Prywatyzację potraktowano jako sprzedaż majątku narodowego mającego na celu łatanie dziury budżetowej(można to potraktować jak rozbiór Polski pod względem ekonomicznym). Proces prywatyzacji objął przede wszystkim najlepsze polskie firmy. Przy tych transakcjach jak twierdzi Prof. Kieżun zwyczajowo dostawało się „prowizje” (łapówki). Także Ci, którzy do tego dopuścili z pewnością się na tym wzbogacili jak twierdzi Profesor. „Autentyczna prywatyzacja polegała jednak na zakupie i dalszym prowadzeniu działalności gospodarczej, przewidywaniu wysokich zysków związanych z niskimi kosztami osobowymi, a także wykorzystywaniu znanych za granicą wysokich kwalifikacji polskiego robotnika i inżyniera”.

Prywatyzację można podzielić na kilka rodzajów. Poprzez wcześniej omawianą prywatyzację nomenklaturową uwłaszczyli się dawni działacze PZPR. Prywatyzacja poprzez wrogie przejęcie przez kapitał zagraniczny doprowadziła do zamknięcia polskich firm, które mogły być potencjalnym konkurentem dla firm z kapitałem zagranicznym.

Miała też miejsce patologiczna wyprzedaż polskiego dorobku narodowego, jak np. prywatyzacja Zakładów Produkcji Papieru i Celulozy w Kwidzynie. Maszyny koprodukcji w zakładzie kosztowały 400 mln $, drugie tyle to koszt zakupu terenu pod fabrykę, budowę fabryki i infrastruktury. Wówczas fabryka wytwarzała połowę papieru gazetowego w Polsce i była największym w całej Europie producentem celulozy. W firmie pracowało 3600 ludzi. Zakład w 1990 roku został zakupiony przez amerykański koncern International Paper INC na zasadzie 80 % akcji za 120 mln $ i paroletnie zwolnienia podatkowe, a 20 % akcji miało trafić do pracowników. Okazało się, że zwolnienia podatkowe osiągnęły ponad 140 mln zł, czyli koszt zakupu fabryki. Do tego wyniku przyczyniło się podniesienie ceny papieru o 150 % do poziomu cen światowych. W jednym z wywiadów dyrektor do spraw rozwoju International Paper oświadczył, iż : „ Cena była na takim poziomie, iż wierzymy, że będziemy mieć atrakcyjny dochód. Rząd polski wydał prawdopodobnie trzy do czterech razy tyle na zbudowanie fabryki i dzisiaj byłaby ona w zasadzie nie do zastąpienia za nawet zbliżoną cenę nigdzie na świecie ”.

Takich przykładów sprzedaży dochodowych i nowoczesnych zakładów można by mnożyć. Za niekorzystne należy też uznać blisko 90 % udział kapitału zagranicznego w naszym sektorze bankowym. Banki z kapitałem zagranicznym zyski transferują za granicę, prowadzą politykę kredytową jaką chcą, czyli nie muszą wspierać procesu kredytowania polskich firm/inwestycji, mogą blokować projekty, które byłyby konkurencyjne dla krajów z, których pochodzi kapitał danego banku, mogą poznawać dane finansowe przedsiębiorstw, a w razie problemów gospodarczych mogą skupić się przede wszystkim na rynku bankowym w kraju pochodzenia właściciela banku i mogą wówczas wstrzymać nawet proces udzielania kredytów w Polsce.

Poza tym banki zagraniczne zamiast udzielać kredytów wolą skupować obligacje skarbu państwa, które zapewniają im całkiem dobry zysk bez ryzyka (my pośrednio składamy się na to w podatkach). Przejęty w dużym stopniu wielki handel także wpływa niekorzystnie na naszą gospodarkę. Zyski uciekają z Polski do krajów właścicieli danej sieci handlowej. Coraz to mniejsza konkurencja umożliwia takim sieciom podwyżkę cen i generowanie coraz to większych zysków. Także polskie media są w dużym stopniu w rękach firm z kapitałem zagranicznym. Wielonakładowa prasa zagranicznej własności obejmuje aż 80 % całej publikacji tego typu oddziałując na miliony czytelników, kształtując postawę postępowo-liberalną. Przez prywatyzację nasz budżet jest uszczuplony o zyski, które firmy sprywatyzowane przynosiłyby do naszego budżetu, które szacuje się na 50-100 mld zł/rocznie.

Interesującą opinię wyraził chiński ekonomista Song Hongbing „ Polska, Węgry, Rosja, Ukraina – wszystkie te państwa dotknęła bolesna utrata majątku, co doprowadziło do tego, że od dwóch dekad ich gospodarki wciąż nie mogą odzyskać sił”. Zdaniem profesora Kieżuna poza zdławieniem inflacji, zniszczeniem państwowych przedsiębiorstw, PGR-ów, masowym bezrobociem, jednocześnie zalano nas produktami importowanymi (nawet makulaturą). Zamiast przeanalizować w jaki sposób należy rozprawić się z inflacją, rozwinąć produkcję, zgodziliśmy się na rewolucję, która spowodowała masowe bezrobocie i doprowadziła do znacznej likwidacji naszego przemysłu.

Profesor Kieżun tak ocenia obecną sytuację w Polsce „ Jest tragiczna. Suma długu państwa i długu prywatnego przekracza poziom dochodu narodowego. A dług rośnie, bo całe 20 lat mamy ujemny bilans w handlu zagranicznym. Żyjemy wedle filozofii sformułowanej przez premiera Tuska – „tu i teraz”. Nie ma żadnego planu strategicznego ”. Profesor Kieżun uważa, że mogliśmy inaczej zreformować gospodarkę naszego kraju. Mogliśmy pójść drogą Chin lub Korei Południowej. Innym rozwiązaniem mogło być zreformowanie gospodarki przez polskich ekonomistów, którzy mieszkali w krajach z ukształtowaną gospodarką rynkową. Mieliśmy niesłychanie tanią siłę roboczą. Dzięki temu mogliśmy tanio sprzedawać nasze produkty za granicę. Tak postąpiły Chiny. Zdaniem prof. Kieżuna by coś zmienić w Polsce należy zmienić rozbudowany aparat administracji państwowej. Autor książki „Patologia Transformacji” negatywnie ocenia powstanie powiatów. Jego zdaniem powstały one tylko dlatego, że partia, która miała w planach przeprowadzenie reformy samorządowej, uznała, że ma duże szanse na objęcie stanowisk w nowych instytucjach samorządowych. Profesor Kieżun uważa, że należy wprowadzić jednomandatowe okręgi wyborcze (jowy). Jeśli kogoś zainteresowała tematyka przemian w Polsce po 1989 roku, to serdecznie zachęcam do zakupu książki „Patologia Transformacji” Prof. Kieżuna.

Przez wszystkie te lata rządzą nami partie, które uwłaszczyły się na majątku narodowym (prywatyzacja nomenklaturowa – lewica) i przeprowadzały skandaliczną prywatyzację (wszystkie partie – w tym także osoby powiązane z obecną władzą). Te decyzje podejmowane przez wszystkie rządy po 1989 roku wpływają na nasz los po dzień dzisiejszy, bo nasz budżet traci kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie z tego powodu. Receptą na zmianę jest wprowadzenie jowów i rozgonienia całego towarzystwa z Wiejskiej, które zawłaszczyło państwo i jego instytucje, a posadkami obsadziło swoje rodziny i znajomych („rodzina na swoim”). Bez zmiany obecnego systemu nasze państwo będzie zmierzało ku ruinie, a my jako niewolnicy systemu będziemy coraz więcej płacić, aby władza, grupy uprzywilejowane(mające wysokie państwowe pensje/wysokie emerytury) mogło nadal żyć w luksusie, a my sami będziemy mieli groszowe emerytury, które nie pozwolą na przeżycie. Jest to nieetyczne i nieuczciwe. O tym problemie napisał Profesor Rybiński w swoim artykule:http://www.rybinski.eu/2013/03/demontaz-ofe-to-eskalacja-wojny-pokolen/ Warto także przeczytać artykuł o obecnym systemie emerytalnym, który bez zmian czeka katastrofa:http://www.students.pl/spolecznosc/user/blog/Vash_Hunter/63779/Emerytalna-katastrofa-i-jak-sie-uchronic-przed-jej-skutkami Wiosną 2013 roku Paweł Kukiz ze swoim projektem zmieleni.pl będzie próbował zmienić system wyborczy w Polsce na Jednomandatowe Okręgi Wyborcze (https://pl-pl.facebook.com/Zmieleni ) Jest to szansa na, to żeby wybierani posłowie odpowiadali przed swoimi wyborcami, a nie przed wodzami partyjnymi, którzy wpisują ich na listy wyborcze. To jest prawdziwa demokracja bezpośrednia i ku temu należy dążyć. Bez tego nic w naszym kraju się nie zmieni.

Za: zmieleni.pl/poznaj-prawde-o-przyczynach-obecnej-sytuacji-w-polsce/

Seryjny samobójca

konto usunięte2013-10-15, 21:59
Zasłyszane od znajomej:
Kurs prawa jazdy. Babka z pogotowia opowiada kursantom historię. Otóż był sobie pewien miły pan, który najprawdopodobniej cierpiał na jakieś zaburzenia psychiczne, gdyż regularnie dzwonił na pogotowie, grożąc, że się zabije. Zgłoszenia nie mogli zlekceważyć, bo typ jeszcze faktycznie by sobie coś zrobił. Wysyłano karetkę, a gdy pacjent słyszał jej sygnał, skakał z taboretu z pętlą u szyi. Sanitariusze wchodzili do mieszkania, ratowali go i podjeżdżali. Jednak pewnego dnia facet skoczył i umarł. Karetka, którą akurat usłyszał nie jechała do niego.
A nauka dla kursantów była następująca: nigdy nie zaprzestawaj resuscytacji krążeniowo-oddechowej, gdy usłyszysz sygnał nadjeżdżającej karetki.

Próbna matura

konto usunięte2013-10-11, 15:00
Z próbnej matury z historii:
"Opisz krótko sytuację ekonomiczną Trzeciej Rzeszy podczas II Wojny Światowej."

"Ceny gazu wzrastają, a mydło tanieje."

Ćwiczenie nie zostało zaliczone, wezwanie rodziców do dyrektora i nagana dla ucznia.

Ułani- historia 2 pułku

konto usunięte2013-10-09, 20:19
Kolejna po "Gniewie Husarii" amatorska produkcja filmowa chłopaków z CrusaderFilms. Tym razem czasy napoleońskie, czyli historia 2 pułku ułanów Księstwa Warszawskiego.
Bij Moskala!

Dlaczego niektórzy nie powinni pić wódki

konto usunięte2013-10-06, 12:16
Ostatnio było kilka prawdziwie ciekawych tekstów o negatywnych skutkach picia wódki, więc postanowiłem podzielić się z wami historią mojego znajomego, który tej alkoholowej przygody nie może wspominać dobrze (a raczej w ogóle).

Poszliśmy całą grupką znajomków na koncert Comy. Grali w plenerze za darmo, więc była kaska na drobne podk🤬ienie i można było poskakać w pogo. Traf chciał, że do naszej zgranej paczki dokuśtykał (ma jedną nogę krótszą) Bauer - pewien osiedlowy idiota, który był maskotką do pomiatania jednego z naszych znajomych (reszta, od "beki" z niedorozwoja wolała dobrą zabawę). Żebyście nie czuli współczucia dla tego półgłówka muszę nakreślić jego postać. Gość mimo krzywych nóg i opuszczenia przez rodziców nie jest wcale zacofany. Jest po prostu wk🤬iający - zawsze opowiada kogo ze znanych muzyków poznał. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że po odrobinie alkoholu przylepia się do każdego i nawija o tym samym przez godziny, nie łapie żartów i żebrze cokolwiek ktoś ma (faje, alko etc.).
Gdy do nas dołączył olaliśmy go i po prostu pojechaliśmy się bawić. Koncert trwał, za kołnierz nie wylewaliśmy, w pogo się nie oszczędzaliśmy. Podobnie Bauer. Najpierw wypił trochę cytrynówki i to starczyło już by zachwiać jego nienaganną postawę. Mimo to, pił dalej - wyzerował połówkę wspomnianej cytrynówy i się zaczęło. Totalnie mu odp🤬liło. Próbował iść w pogo, ale zatrzymał się na betonowym wazonie, odbijał się od ludzi jak piłka, bełkotał coś i nie potrafił utrzymać pion (jakby na trzeźwo potrafił...). Wreszcie koncert się skończył i podjęliśmy próbę powrotu. Na wpół nieprzytomnego Bauera dociągnęliśmy na przystanek, gdzie zaległ w krzakach w gazonie. Co było jeszcze bardziej zabawne - idiota ubrał białe spodnie i jasną kurtkę, które już zaczynały wyglądać jakby je psu z gardła wyjąć. Pomijając fakt, że się sk🤬ił jak szmata; kto normalny na koncert i pogo zakłada jasne ciuchy?
Wreszcie przyjechał autobus i zapakowaliśmy do niego trupa. Dalsza część to opowieść moich dwóch znajomych, którzy go targali do domu.
Gdy dojechali na osiedle, Bauer wypadł z busa i nawet nie próbował się podnieść. Jakiś gość się doczepił, że jeżeli się nie ogarnie, to zadzwoni po psy. No to kumple postawili go do pionu, ten ustał, a gdy tylko tamten facet się odwalił i odwrócił, Bauer znów leżał. Gdy ponownie go podnieśli, oznajmił, że chce mu się srać. I teraz zaczyna się gwóźdź programu.
Najpierw Bauer rozj🤬 się na trawniku zaraz przy ulicy, ale nie był w stanie nawet zdjąć spodni, to też zaległ i w bezruchu kontemplował aspekty swojego życia. Gdy tylko znajomi go podnieśli, bo dość mieli czekania, aż tamten się wyleży znowu oznajmił, że musi, bezapelacyjnie i natychmiast, się wysrać. Zaciągnęli go w głąb osiedla, zostawili na trawniku i obserwowali.
Bauer zdjął spodnie, przewrócił się i wreszcie przybrał pozycję pająka (podparł się za plecami rękami) i zaczął walić kloca. Nie wiem czy stracił siły, podmuch wiatru był za silny, albo ulga tak duża, ale Bauer wpadł dupskiem w swój kał i próbując się podnieść tylko up🤬lił się bardziej (białe spodnie [*]). Wreszcie jakoś zaciągnął gacie i wołał pomocy z wstaniem. Przezwyciężając obrzydzenie, moi kumple pomogli temu idiocie. Gdy tylko się podniósł zaczął rzygać. Obrzygał przede wszystkim siebie i doczłapał się, wciąż porzygując gdzieniegdzie, do kolejnego gazonu (jak teraz na to patrzę, to były dla niego swego rodzaju checkpointy) i położył się w ziemi, która go wypełniała. Do pyska mokrego od bełta przykleiła mu się czarna ziemia przez co wyglądał jak bambo z Afryki. Poleżał tam chwilę i wreszcie znajomi przenieśli go pod dom. Rzucili pod drzwiami, zapukali i sobie poszli. Podobno otworzyła mu ciotka, która kazała mu spać obsranym, obrzyganym i obtoczonym w ziemi w swoim łóżku.

Od tej pory nikt nie utrzymuje z nim kontaktów.

UFC Tribute

Cyjanek2013-10-02, 15:54
Kto nie widział, ten zobaczyć musi...



...Niektórych nokautów/ akcji, które są w tym filmiku nie zobaczycie nigdzie indziej, ponieważ wszystkie materiały z początków UFC zostały usunięte np 2:23. Ja się tym jaram

Zdjęcia, które musisz zobaczyć

konto usunięte2013-10-02, 0:02

Charlie Chaplin at age 27, 1916


Unpacking the head of the Statue of Liberty, 1885


Circus hippo pulling a cart, 1924


Testing of new bulletproof vests, 1923


Annette Kellerman promotes women’s right to wear a fitted one-piece bathing suit, 1907. She was arrested for indecency

Reszta w komentarzu

Szewczyk dratewka

konto usunięte2013-09-28, 13:12
Prawdziwa historia

Prawdziwa historia loga pepsi

konto usunięte2013-09-26, 21:31
Dzisiaj w szkole moim kumplom na religii trochę się nudziło i oto co im z tych nudów wyszło. Myślę że takie właśnie było przesłanie loga pepsi.



Źródło: własne
Na wstępie zaznaczam że będzie to bardzo długi post.

Mój wrzesień. Wspomnienia z początków niemieckiej okupacji.

Polski profesor w pamiętniku opisał swoje przeżycia z września 1939 roku i początków niemieckiej okupacji. „Focus Historia Ekstra” jako pierwszy opublikował treść tych wspomnień.

W Niemczech pamiętnikami prywatnych osób zajmuje się specjalna instytucja – Deutsches Tagebucharchiv. Gromadzone są tam nie tylko dzienniki prywatnych osób, ale również ich korespondencja. Po konserwacji udostępniane są naukowcom i pasjonatom historii. W Polsce ten sposób obchodzenia się z zapiskami czasami zupełnie anonimowych osób dopiero raczkuje. Tymczasem w takich dokumentach obraz historycznych wydarzeń bywa czasami zupełnie inny niż w fachowej literaturze. Ich autorzy kładą nacisk na inne zdarzenia. Czasami bardzo osobiste.

Autorem wspomnień, które publikujemy, jest Wiktor Wąsik. Urodził się 23 grudnia 1883 roku. Był historykiem filozofii i pedagogiki. Uczył w stołecznych szkołach średnich, wykładał też w Państwowym Instytucie Pedagogicznym i na Wolnej Wszechnicy Polskiej. Wrzesień 1939 roku zastał go na warszawskiej Ochocie, gdzie mieszkał razem z rodziną. Jego notatki nie są klasycznym diariuszem. To bardziej zapis przeżyć zbierany zaraz po opuszczeniu przez autora więzienia na Pawiaku. Dedykowany jest wnukowi Wiktorowi.

Publikując fragmenty wspomnień prof. Wąsika, postanowiliśmy zachować ich oryginalną pisownię i układ.

WOJNA



Pamiętam doskonale, że jako dyżurny na podwórzu naszej kolonii, członek O.P.L [obrona przeciwlotnicza – dop. red.] o godz. 6 czy 7 szedłem z posterunku i w sypialnym pokoju począłem się rozbierać, by się trochę zdrzemnąć. Naraz usłyszałem jakieś okrzyki na podwórzu: wyjrzałem przez okno i od zachodniej strony zobaczyłem wyraźnie ciemny aeroplan, który jak się okazało, był niemiecki, i nasze, które go odpędzały, czy też toczyły z nim walkę. Za parę minut nieprzyjacielski wycofał się, ale było to dowodem, że wojna istotnie rozpoczęła się w samej rzeczy.

Pierwsze dni wojny minęły dla nas zupełnie spokojnie. Spędzaliśmy czas oczywista głównie w domu, oddalając się od naszej willi tylko wówczas, gdy zachodziła konieczność. Gdy jednak w naszej dzielnicy jako najbardziej wysuniętej na zachód miasta stawało się coraz goręcej, a większość mieszkańców poczęła opuszczać mieszkania i przenosić się do Śródmieścia, z namowy żony, bo ja i Wiktorek byliśmy temu przeciwni zasadniczo, uczyniliśmy i my to samo i przenieśliśmy się na Tamkę do mieszkania p. Puchalskiego pod nr 44, który wówczas nie był dla nas jeszcze cyfrą nieszczęścia. Zresztą ja szczególnie, a niekiedy i moja żona od czasu do czasu telefonowaliśmy do domu, a prawie codziennie odwiedzaliśmy nasze mieszkanie na Mochnackiego, gdzie zostawiliśmy kucharkę, z sobą zaś zabraliśmy pokojówkę. Po kilku jednak dniach pobytu na Tamce, gdy przekonaliśmy się, że tam wcale nie jest lepiej, powróciliśmy na stałe do naszej willi i powoli z wielkim trudem i dużymi wydatkami poprzenosiliśmy i poprzewoziliśmy wszystkie rzeczy, które wzięliśmy z sobą na nowe tymczasowe mieszkanie.

W czasie naszej nieobecności willa nasza była prawie nieuszkodzona, a kilka szyb i rozbite poszczególne dachówki naprawił nam przygodny rzemieślnik, o którym dowiedziałem się potem, że został zabity niedługo przez bombę na sąsiednim podwórku. I ogródek nasz wyglądał wówczas jeszcze bardzo ładnie: zieleniła się trawka, kwitły w rabatkach kwiaty, rozwijały się róże, bo była piękna pogoda i zupełnie ciepło. W skrzynkach pod oknami i na zewnętrznych murkach kwitły w najlepsze czerwone pelargonie i białe petunie. Kwiaty domowe były w dobrej kondycji: a nawet wówczas kwitła gardenia, w akwarium spokojnie pływały rybki.

Jeden z odprysków bomby wpadł do pokoju naszego synka, który znajdował się na poddaszu i zrobił dziurę w suficie i uszkodził w samym środku otomanę, na której on sypiał. Inny uczynił jakieś nieznaczne szkody w naszym jadalnym pokoju m.in. w zegarze ściennym.

Nawet po dwóch tygodniach wojny nie odczuwaliśmy zbytniej jej grozy, choć robiło się coraz gorzej. Od kilku dni przenieśliśmy się z wyższych kondygnacji do przyziemia i tam zajęliśmy pokoik tzw. francuski w samym rogu domu od strony ogródka na sypialnię, który wydał się najlepszym schronieniem: poziom podłogi, na której spaliśmy na materacach był o pół metra niższy od poziomu ogródka, mury były dość grube, okno zaopatrzone w żelazne kraty, które nadto osłoniłem korytkami z kwiatami i osypałem ziemię cegłami; od strony południowej był mocno zbudowany taras. W kącie moim zdaniem najbardziej bezpiecznym spał Wiktorek pod samą ścianą, ja pośrodku, a żona na końcu. Przez kilka nocy i dni było stosunkowo dość spokojnie. Dopiero ostatnie trzy dni bombardowania z aeroplanów i ogniem artyleryjskim były straszne i bitwa o Warszawę, a raczej o jej zniszczenie poczęła przejawiać się w całej grozie; ale i wówczas noce były stosunkowo spokojne. Bombardowanie gw🤬towne rozpoczynało się od świtu i trwało do zmierzchu; a potem słabło, choć i w nocy nie ustawało.




Powoli zamierało życie w naszym domu i z czasem byliśmy coraz bardziej odcięci od reszty Warszawy. Najpierw przestał działać telefon (podczas rozmowy z Jagowdem, już nie pamiętam, którego dnia), potem radio, dalej gaz, następnie elektryczność i wreszcie przestała dochodzić woda.

Tak szczęśliwie złożyło się w tym nieszczęściu, że dzięki zapobiegliwości Natalci mieliśmy nagromadzony zapas wody, węgla i koksu, nafty i świec i wszelkiego rodzaju żywności; wobec tego nie odczuwaliśmy braku tych koniecznych do życia elementów. Wody nam starczyło prawie do uruchomienia wodociągów po oblężeniu; nawet ubikacja dzięki umiejętnemu i oszczędnemu szafowaniu wodą sprawnie działała; węgla i koksu starczyło nam nawet na całą następną zimę zupełnie dostatnio; również nafty i świec; zapasy zaś żywnościowe dojadaliśmy już w czasach okupacji.

Pamiętne ostatnie trzy dni oblężenia przepędziliśmy głównie w kuchni, a nawet raczej w małej sionce, która łączyła kuchnię ze spiżarką i korytarzem wyjściowym do ogródka, gdyż ze względu na grube ściany tę małą sionkę uważałem za miejsce najbezpieczniejsze. W czasie gw🤬townej strzelaniny, a trwało to całymi godzinami, staliśmy troje obok siebie, trzymając się za szyję, bezbronni, pocieszając się wzajemnie i zachęcając do wytrwania. Trudno zapomnieć te straszne godziny, kiedy w powietrzu było słychać warkot aeroplanów, przeraźliwy poświst zrzucanych z nich bomb w najbliższej okolicy, a jednocześnie grzmot artyleryjskich pocisków, które przelatywały nad naszą willą. Domek bowiem nasz był oddzielony od Domu Akademickiego, potężnej Bastylii, tylko stosunkowo wąską ulicą i niewielkim ogródkiem. Niemcy skierowali ogień artylerii na ten wielki blok i nieustannie go ostrzeliwali szczególnie w ostatnich dniach obrony. Otóż wszystkie te pociski rozrywały się w bliskości naszej willi, która trzęsła się i rechotała, bo za każdym wystrzałem spadały dachówki i wypadały z brzękiem szyby. Od strony naszego domu, tj. od strony południowej narachowaliśmy z synkiem w ścianie domu akademickiego po zakończeniu oblężenia trzydzieści parę pocisków; prócz tego może tyleż w ogródek i jezdnię pomiędzy tymi budowlami. Jeden z tych pocisków trafił w naszą willę, a mianowicie w górną część muru (framugę) nad oknem (zachodnim) w naszym stołowym pokoju, wpadł do niego, i wszystkie meble rozbił w nim na drzazgi, jako też poczynił pewne szkody w pokoju sypialnym, położonym nad stołowym. Jako tako w stołowym pokoju ocalała nasza piękna staroświecka szafa, służąca za kredens, którą po oblężeniu pięknie wyremontowaliśmy, wiszący nad nią obraz Matki Boskiej i niektóre drobiazgi, m.in. jeden talerz na ścianie, stół, krzesła, szafa, akwarium i wiele innych rzeczy przestało istnieć, m.in. dwa piękne sztychy kolorowe, angielski duży w bidermajerowskich ramach, mój portret i inne obrazki.



Jest rzeczą ciekawą, że w sąsiednich pokojach, m.in. saloniku, gdzie był saski porcelanowy zegar z figurkami, duży żyrandol kryształowy z setką kryształowych wisiorków, wiele cennych obrazów, staroświeckie okrągłe lustro w rzeźbionej złoconej ramie, świeczniki, piękne stylowe mahoniowe meble i wiele innych rzeczy, wszystko to nie doznało najmniejszego szwanku, nawet zegar spokojnie cykał (choć czasem zaszkodziło mu byle co, nawet przeciąg, albo kichnięcie), choć oddzielały go od pokoju stołowego tylko szklane szerokie drzwi, w których wypadła jedna szyba. W holu również obok pokoju stołowego, było wybite tylko parę szyb w obrazach od podmuchu i jedna od odłamka, natomiast ani sześcioświecowy żyrandol, ani kinkiety, ani świeczniki, ani zegar, ani nawet największe nasze tremo nie doznały zupełnie żadnych uszkodzeń.

Najważniejszą rzeczą jednak było to, że nikogo nie było w pokoju w czasie wybuchu, ani też w najbliższym sąsiedztwie; nadto pocisk nie spowodował pożaru z tego względu, że uderzył właśnie w grubą szynę, która była wmurowana w sklepienie okna, a następnie na pokój chlusnęła woda z dużego akwarium, a prócz tego wylała się z kaloryferów, w których parę elementów było rozbite. Pocisk ten doszczętnie zniszczył jeden pokój, w którym sufit nad oknem zupełnie opuścił się, ale nie spowodował większych uszkodzeń w innych pokojach.

Wobec tego, że była nieustanna strzelanina, nikt z nas nie był w stanie odróżnić w tym ciągłym huku, gdzie trafił pocisk i dopiero, gdy zaczęła spływać po schodach woda i kapać z sufitu w pokoju służących, który znajdował się pod stołowym, jedna z nich zainteresowała się przyczyną tego i weszła do pokojów na parterze. Po powrocie oznajmiła nam, że pokój stołowy jest zupełnie rozbity.



Weszliśmy niezwłocznie na górę. Drobne odłamki szkła i tynku na schodach i w holu. W pokoju zaś stołowym jedna kupa gruzu, połamanych mebli, tynku, który poodpadał ze ścian i sufitu; kawałki szkła, porcelany i papierów piętrzyły się przy wewnętrznej ścianie pokoju. Na wszystko spoglądało wielkie oko, utworzone przez wielki otwór w murze, powiększony przez okno, które przestało istnieć wraz z ramami, okiennicami, a nawet tzw. futryną. Pokój ten przedstawiał obraz makabrycznego rumowiska. Zeszliśmy po chwili na dół do kuchni pośpiesznie, znów wzmógł się ogień artyleryjski. Ściany schodów i korytarza na wysokości głowy były pokryte bliznami od odłamków. Przypadek zdarzył, że tędy nikt nie przechodził w tym czasie.

Byliśmy jak w kotle i nie mogliśmy wycofać się na inną pozycję, a przecież lada chwila mógł paść drugi i trzeci pocisk i naszą willę zamienić w gruzy. Naokoło szalały tu i ówdzie pożary, co szczególnie było widoczne, gdy zapadała noc. Z willi sąsiednich już i przedtym zaczęli się schodzić nieliczni mieszkańcy, szczególnie służba, pozostawiona na straży domu, bo bodaj tylko nasza rodzina, tj. my wszyscy i służba nasza pozostaliśmy na miejscu. Postanowiliśmy ostatecznie ukryć się w piwnicy, która jednak miała porządne sklepienie i czekać sądnego dnia. Tam w czasie największej strzelaniny zgromadzili się wszyscy zebrani w naszej willi i poczęli odmawiać głośno i chóralnie pacierz i litanię. Widoku tego nigdy nie zapomnę i zawsze tkwić mi będzie w pamięci gromadka ludzi nieszczęśliwych i bez żadnej winy, klęczących na betonie piwnicy przy świetle lampki naftowej, albo wprost w ciemnościach i odmawiających drżącym głosem żałosne modły – to były prawdziwe katakumby cywilizacji i kultury wieku XX, jakże gorsze od tych czasów Nerona. Wówczas nasz Wiktorek po raz drugi uszedł śmierci, tak niechybnie grożącej mu jak przy szkarlatynie.

Otóż chcę tu pokrótce powiedzieć o zachowaniu się w tych ciężkich chwilach, w tych minutach i godzinach krytycznych naszego Wiktorka, bohatera centralnego tego smutnego pamiętnika i tej tragicznej opowieści. Był on z natury bez wątpienia odważny, odważny dziedzicznie i osobiście, co wykazał zresztą, jak zobaczymy w późniejszym swoim życiu, ale bynajmniej już wówczas jako dziesięcioletni chłopiec nie lekceważył niebezpieczeństwa i nie narażał się ani teraz, ani później bez potrzeby i lekkomyślnie. Był zupełnie karny i zawsze wykonywał moje zarządzenia, choć często przed tym zgłaszał sprzeciw, że nie widzi nic groźnego. Zakazałem mu np. w kuchni stać przy oknie, a zarządziłem ukrywanie się za ścianą. Zasadniczo do tego stosował się, ale często, gdy aeroplany huczały, a świstały pociski, zbliżał się do okna powodowany żywą ciekawością i przez nie spoglądał. Gdy go przywoływałem do porządku, natychmiast odchodził, ale za chwilę znów zapominał i powtarzał ten sam manewr.

Najlepiej można go było opanować dobrocią; gdy go pocałowałem w czuprynkę i poprosiłem serdecznie, by stosował się do moich zarządzeń, szczerze przyrzekał i mnie przepraszał, gdy zapominał. Miał naturę o płomiennym sentymencie, ale potencjalnym, który rzadko aktualizował i to tylko fragmentarycznie. Gdy staliśmy podczas najgw🤬towniejszej strzelaniny w przedsionku, o czym już wyżej nadmieniłem, obejmował mnie serdecznie, co bynajmniej nie było objawem jego bojaźni, bo był odważny i zupełnie spokojny, ale raczej troską o mnie i o swoją ukochaną mamusię; przytulał się do nas i pieszczotliwie łasił. Mówiłem do niego: „Synku, trzymajmy się razem, bo albo wszyscy troje wyjdziemy cało, albo wszyscy zginiemy” – przyciskał się do nas i zachowywał się spokojniej, nie okazując najmniejszego lęku; raczej był przekonany, że gdy do nas przytuli się, wszyscy unikniemy klęski. Podczas tych strasznych chwil wykazywał niezwykły spokój i zupełne opanowanie bojaźni i usiłował nas jakoby pocieszyć w najkrytyczniejszych sytuacjach. Ten właśnie spokój, opanowanie i odwagę, ale nie lekkomyślne narażanie się uważałem za stałą cechę jego charakteru od dzieciństwa, która później, gdy był starszy, ukształtowała się bardzo szlachetnie. W tych pamiętnych czasach wydawało się nam, że raczej on nami opiekuje się, a nie my nim.



KAPITULACJA

Okazywał tyle prawdziwego synowskiego uczucia dla swych rodziców, że z prawdziwym wzruszeniem po tylu latach klęski wspominam te czasy, które były dla mnie lepsze, niż obecne w czasach quasi wolności. Hart jego charakteru i czułość, ale nie czułostkowość, której zresztą nigdy nie okazywał, były wprost imponujące i wzruszające. Krystalizował się już wówczas w nim, jako w dziesięcioletnim chłopcu prawdziwy charakter, inteligentna samodzielność, ale i refleksyjna karność, czego później dał liczne dowody.

Już po trzech dniach naszych biernych zapasów z ruiną i przy największym naprężeniu nerwów naraz poczęło robić się ciszej. Poczęły kursować plotki, że to polskie wojsko przyszło na odsiecz a nawet, że armia bolszewicka ruszyła na Niemców i odpędziła ich od Warszawy. Okazało się jednak niebawem, że była to tylko kapitulacja. Muszę wyznać zupełnie szczerze, że w danej sytuacji było mi wszystko jedno: wszak byliśmy zupełnie bezbronni i jeszcze takich parę dni, jak ostatnie trzy, wykończyłoby nas zupełnie; skoro więc miało to stać się co się stało, lepiej, że stało się wcześniej. Bynajmniej nie tylko według mego zdania, ale ogólnego, kapitulacja nastąpiła o trzy dni za późno; nic nie uratowano, a można było ocalić wiele rzeczy pamiątkowych i cennych zbiorów, jako też wiele życia ludzkiego; wiele osób padło ofiarą barbarzyńskiego bombardowania dzielnic Warszawy przez Niemców właśnie w tych ostatnich trzech dniach.

Gdy wreszcie zupełnie ucichło i nie było słychać żadnych strzałów, poczęli ludziska wychodzić z głębiny domów. Wyszliśmy również i my wszyscy i obejrzeliśmy ogólnie, a potem dokładnie naszą willę z zewnątrz i z wewnątrz. Wewnątrz domu z wyjątkiem zniszczonego doszczętnie pokoju stołowego były tylko niewielkie szkody stosunkowo: w sypialnym pokoju opuściła się podłoga przy oknie, pod którym w pokoju wpadł szrapnel i zrobił wyłom w murze zewnętrznym; góra tego wyłomu wychodziła nad powierzchnię podłogi i był popękany tynk, złamany stolik i poprzewracane rzeczy w sąsiedztwie okna; w moim gabinecie odszedł tynk nad drzwiami do schowka w kształcie wielkiego pęcherza. Tu i ówdzie tkwiły niewielkie odłamki w ścianach. Natomiast liczne w naszym domu lustra, żyrandole i szklane przedmioty ocalały; nawet wszystkie zegary, nie wyłączając rocznego pod szklanym kloszem zupełnie, ocalały, chodziły i nawet pokazywały dobry czas.

Zupełnie były nietknięte moje księgozbiory tj. mój i syna. Wszystko jednak było pokryte grubą warstwą pyłu głównie wapiennego, kurzu a niekiedy i tynku. Najlepiej prócz izb, znajdujących się w przyziemiu zachował się gabinet żony i pokoik Wiktorka na poddaszu. Natomiast popsuły się kaloryfery i wyciekła z nich wszystka woda z górnych pięter.

Gorzej bez wątpienia przedstawiał się widok zewnętrzny willi. Pospadało dużo dachówek – holenderek, inne pozsuwały się w przedziwny sposób, tworząc jakiś makabryczny kilim, wybite były na wszystkich piętrach prawie wszystkie szyby, w wielu miejscach poodpadał tynk, a niekiedy były głębsze uszkodzenia w murach szczególnie od strony północnej, tj. od Domu Akademickiego. Stosunkowo najlepiej przedstawiała się strona południowa. Od strony zachodniej był uczyniony przez pocisk artyleryjski wielki wyłom, dziura, która prawie łączyła okno na parterze stołowego pokoju z oknem na pierwszym piętrze sypialnego.

Po wszechstronnym upewnieniu się, że bombardowanie istotnie ustało, zabraliśmy się wszyscy do porządkowania domostwa i jego otoczenia. Najpierw wszyscy przystąpiliśmy do uprzątania gruzów, skorup i połamanych rzeczy w pokoju stołowym, co trwało bardzo długo. Ja z Wiktorkiem starannie przeszukiwaliśmy gruz i m.in. odszukaliśmy rozrzucone we wszystkich kątach i warstwach śmieci elementy dużego staroświeckiego gdańskiego żyrandola korpusowego; nadto inne wartościowe drobiazgi, a najważniejsze, że udało się nam odnaleźć wszystkie nawet najmniejsze kawałki uszkodzonej częściowo z jednego boku wspaniałej antycznej szafy bretońskiej. Śmieci przez wyłom wyrzucaliśmy do ogródka. Potem żona z dwiema służącymi sprzątała inne pokoje, ja zaś z synkiem zająłem się uporządkowaniem ogólnym otoczenia naszej willi, co polegało głównie na usuwaniu gruzu szczególnie od strony zachodniej, gdzie pocisk, który trafił w nasz dom, wywalił dużo cegieł ze ściany domu i wyrył wielkie wgłębienie w ogródku tuż pod oknem.

Ponieważ w jezdni i na chodniku na ul. Mochnackiego w pobliżu naszej willi, albo tuż pod naszym murkiem było dużo głębokich lejów, postanowiliśmy tam nosić odłamki muru, kawały tynku i potłuczone dachówki w kubłach. W krótkim stosunkowo czasie zapełniliśmy je do powierzchni ulicy. Kawałki szyb i szkła gromadziliśmy oddzielnie na trawniku, połamane drewniane meble też oddzielnie koło piwnicy. Pracowaliśmy wszyscy i wewnątrz i zewnątrz domu przez cały dzień i robotę zasadniczą wykonaliśmy tylko częściowo.

Po naradzie z żoną postanowiliśmy naprawić niezwłocznie to, co było konieczne, a konieczne były trzy rzeczy: dach, wyłom od granatu w pokoju stołowym i szyby przynajmniej pojedyncze (rzadko w którym oknie była jakaś szyba, a było ich około 200 – ściśle 186 – a wypadło ich dlatego tyle, że w całym mieszkaniu były zamknięte podwójne okna).

Wówczas było to bardzo trudno zrobić z różnych względów. Udało mi się jednak znaleźć i przygodnego dekarza, który drogo i tandetnie naprawił dach i rynny, i murarza, który porządnie zamurował wyłom i wprawił nową futrynę, podniósł do właściwej wysokości sufit i zatynkował wszystkie dziury wewnątrz domu. Wreszcie rozpoczęliśmy szklić okna. Miałem trochę zapasowych szyb, tzw. katedralnych i matowych na przygórku, które jakoś ocalały; nadto powyjmowałem trochę szyb z obrazów, gdzie można było, tj. ze wszystkich olejnych i to była pierwsza szansa, ewentualnie dopasowywałem dykty. W stołowym pokoju wyrwane okno, gdzie wprawiliśmy tylko futrynę, zabiliśmy z Wiktorkiem deskami i linoleum, a na to powiesiliśmy dywan; tak że w parę tygodni można powiedzieć mieliśmy w całym domu pojedyncze okna – to była pierwsza transza.

Później co jakiś czas w różnych odstępach i w różny sposób powoli wprawialiśmy szyby, usuwaliśmy dykty, tak że ostatecznie po kilku tygodniach całe mieszkanie miało podwójne szyby. Naprawiliśmy również uszkodzone kaloryfery i gdy uruchomiono wodociągi, zaczęliśmy mieszkanie ogrzewać zupełnie normalnie. Ale wówczas ja już nie byłem na Mochnackiego…

Taka oto notatka domowa: Na początku wojny sypialiśmy z żoną w sypialnym pokoju, a Wiktorek w swoim pokoiku na poddaszu, a po paru dniach w moim gabinecie. Mniej więcej po tygodniu nocowaliśmy wszyscy na ul. Tamce 44. Po przybyciu z powrotem na Mochnackiego do kapitulacji nocowaliśmy w przyziemiu. Po kapitulacji w moim gabinecie, gdy tu były wszystkie szyby wewnętrzne /jedyny pokój w całej willi/. Następnie gdy oszkliliśmy pokoik synka i gdy robiło się już zimno, tam przenieśliśmy się i sypialiśmy, bo w nim był tylko piec tzw. szrajberowski. Zawsze przez ten czas sypialiśmy wszyscy troje razem w jednym pokoju. Po wyreperowaniu kaloryferów – do sypialnego pokoju, który był już oszklony dawniej i to podwójnymi szybami i mieliśmy się wszyscy przenieść. Było to właśnie 10-tego listopada. W dniu tym zaszedł wypadek, wskutek którego byłem rozłączony z rodziną na całe trzy miesiące, tj. kwartał.



O godz. 7-ej rano wbiegło szybko po schodach na I piętro dwóch żandarmów niemieckich, gdy właśnie stałem w małym holu na tym piętrze, kierując się do łazienki. Zapytali się, gdzie tu jest Wiktor Wąsik. Powiedziałem im, że to właśnie ja nim jestem. Kazano mi się zaraz ubierać, gdyż jestem aresztowany i mam z nimi udać się niezwłocznie do więzienia na ul. Dzielną, to znaczy się, mówiąc po warszawsku, do Pawiaka. Byli stosunkowo grzeczni i dokonali tylko powierzchownej rewizji w moim gabinecie, zaglądając do szuflad. Pytali się o mój zawód. Już w parę minut kazali mi schodzić ze schodów. Przed ich przybyciem nie zdążyłem się jeszcze ogolić, umyć się i zjeść śniadania.

Przynaglali, abym zaraz szedł z nimi. Spojrzałem na stojącą obok mnie żonę i synka. Żona była smutna, ale spokojna i pytała ich o powód mego aresztowania. Odpowiedzieli jej, że tylko na parę dni jestem wzięty jako zakładnik i że niebawem wrócę do domu. Obok mnie stał mój Wiktorek zmieszany i bezradny. Nastąpiło krótkie pożegnanie z żoną i synkiem. Ten objął mnie za szyję, mocno przycisnął i pocałował parę razy, a w oczach jego kręciły się ciche łzy. Był blady zupełnie i zrezygnowany. Powiedziałem im na pożegnanie to, co mogłem: „Bądźcie zdrowi! Niedługo zapewne powrócę…” w co zresztą sam nie wierzyłem.

Wyszliśmy przez drzwi frontowe na ganek. Z drugiej strony jezdni stała limuzyna. Jeden z żandarmów otworzył drzwi i kazał mi wsiąść, a sam zajął miejsce obok mnie. Drugi usiadł obok kierowcy, również żandarma. Nie znali widocznie dobrze drogi, bo pojechali ze mną aż na Plac Teatralny, później Bielańską w stronę Pawiaka, przy ul. Dzielnej samochód zatrzymał się stanął u Bram tzw. Serbii, tj. żeńskiego oddziału Pawiaka. Przesiedziałem tu do 10 lutego 1940 roku, tj. okrągły kwartał. Nie byłem wcale badany ani przy wejściu, ani przy wyjściu, jak zresztą przeważnie wszyscy z mojej grupy, którzy w dniu tym byli aresztowani.

W dużej celi na pierwszym piętrze, gdzie byłem osadzony, zastałem wielu znajomych, m.in. prof. Konstantego Krzeczkowskiego, paru adwokatów (Wojciechowskiego, syna b. prezydenta, Brokmana, Chciszewskiego, Gamarnikowa, Bartczaka i in.), nauczycieli gimnazjum (np. Pieniążka, Usarka, Jarocińskiego i in.), prof. Bystronia, Wolfels, Zottego z synem. Później przybył Michał Wawelberg z synem i inni. Zresztą ciągły był ruch osób: jednych zwalniano lub przenoszono do innych cel, inni nowi przybywali.

O ile początkowo byli ludzie ze sfer zawodowej inteligencji z przewagą adwokatury, o tyle później przybywali przedstawiciele kupców, przemysłowców, urzędników. W naszej celi przez całe trzy miesiące pobytu nie było ani jednego robotnika lub rolnika.

Cela była urządzona na 18 osób, ale przez czas mego pobytu bardzo rzadko i to tylko na początku tylu w niej przebywało: przeważnie było ich znacznie więcej, a niekiedy cyfra więźniów dochodziła do 40 osób. Podczas dnia było tu jako tako, ale w nocy cela była przepełniona do ostatnich granic.

Na wszystkich pryczach i na całej podłodze byli ułożeni do snu więźniowie jeden przy drugim, a cela ograniczona czterema ścianami o dwu zakratowanych oknach i obitych grubą blachą drzwiach, wyglądała jak otworzone pudełko szprotów i sardynek z wysokości mojej pryczy. Ja bowiem jako najdawniejszy więzień (takich było 18), z których do chwili Powstania Warszawskiego dożyło 12: trzech: Wojciechowski, Arciszewski i Słotwiński – zginęli w Oświęcimiu; Gamarnikow umarł w więzieniu, a dwaj pozostali po wyjściu z niego. Później Brokman był zamordowany przez Niemców. Zapewne do końca okupacji pozostało już niewielu z nas.




Po tygodniu zacząłem otrzymywać paczki żywnościowe z domu. Trwało to do Bożego Narodzenia; później zabroniono i pozostałem już do końca swego pobytu całkowicie na wyżywieniu więziennym. Jak wiadomo, było ono zupełnie liche i właściwie głodowałem. Choć nie przechodziłem okropności śledztwa, doznałem wszystkich innych udręczeń życia więziennego.

Dużo mam wspomnień z tych czasów, ale tu uważam za niepotrzebne o tym wszystkim mówić, bo nie odpowiada to celowi moich wspomnień. Ograniczę się więc tylko do tego, co stoi w związku z domem, a przede wszystkim z Wiktorkiem.

Od chwili przybycia na Pawiak trapiła mnie nieustannie myśl, co stało się z moją najbliższą rodziną. Dochodziły nas więźniów z zewnątrz wieści różne: mówiono m.in., że niekiedy mieszkania, z których zabrano zakładników, są później szczegółowo rewidowane, i czasem członkowie rodzin aresztowani. Otóż obawiałem się, że coś podobnego mogło stać się z moją rodziną, w danym przypadku z żoną. Gdy inni po paru dniach poczęli otrzymywać z domu paczki, a ja jeszcze nie, okoliczność ta jak gdyby potwierdzała moje przypuszczenia. Ale po tygodniu i ja otrzymałem z domu wałówkę. Nie pisało na niej od kogo, ale po adresie poznałem charakter pisma mojej żony. Osądziłem więc wówczas, że nic szczególnego w domu nie zaszło, bo przecież skoro żona jest jeszcze na wolności, to zapewne mój dziesięcioletni syn tym bardziej. Po paru dniach otrzymałem drugą paczkę, na której adres był napisany ręką syna, co potwierdziło moje przypuszczenia. Stała, bo prawie codzienna później wymiana paczek z żywnością i bielizną pozwoliła mi ostatecznie ustalić fakt, że moja rodzina na razie ocalała; na podstawie przedmiotów, które mi przysyłano, a więc kubków, słoików, łyżek, bielizny i in. drobiazgów przekonałem się zupełnie, że i nasze mieszkanie zasadniczo istnieje.



Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale tak coś po miesiącu odnalazłem pod kołnierzykiem koszuli, przysłanej mi z domu kartkę, napisaną ręką żony, ale i z podpisem Wiktorka, której treść potwierdzała całkowicie moje przypuszczenia. Pisała mi, że w różny sposób stara się mnie zwolnić i że ma pewne nadzieje, iż niedługo to nastąpi. Co do możliwości zwolnienia wątpiłem, ale to wszystko świadczyło, że życie w domu płynie na ówczesne warunki stosunkowo normalnie, co mnie najbardziej pocieszało.

Bodaj że przed samym Bożym Narodzeniem, a może nawet w dniu moich imienin (23.XII) zauważyłem na drugim chodniku ul. Dzielnej przez zakratowane okno więzienia żonę z Wiktorkiem, ubranym w dobrze mi znane granatowe palto z karakułowym kołnierzem i w nowej czapce narciarskiej. Widok żony, a szczególnie synka niezmiernie mnie ucieszył, bo miałem prosty dowód, że są zdrowi i chodzą na wolności w Warszawie, nie tylko, że istnieją na świecie, ale że mieszkają na Mochnackiego, o czym świadczyło ubranie. Przez cały czas mego pobytu na Pawiaku widziałem synka bodaj jeszcze raz pod murami więzienia. Serce mi się ściskało, gdy Wiktorek mój patrzył na ojca za kratą; przyglądał mi się bacznie, uśmiechał się nawet smętnie i kiwał mi głową. Miał bowiem niezwykle dobry wzrok i, jak mi później opowiadał, widział mnie dość dobrze, opisał nawet, jak byłem ubrany i że byłem bardzo blady i nieogolony.

Gdy leżałem już w nocy na pryczy, nasuwały mi się przykre głównie refleksje: czy w ogóle powrócę do domu, czy też może mnie gdzie wywiozą, a nawet zamordują Niemcy, bo takie przypadki bywały z innymi współwięźniami moimi: mogę również zachorować i umrzeć za kratą, nie ujrzawszy już nigdy swoich najbliższych. Takie i tym podobne myśli snuły mi się po głowie podczas długich niekiedy bezsennych nocy w specyficznej ciszy więziennej przy akompaniamencie przeróżnych odgłosów, a szczególnie chrapaniu zdrowych, stękania zaś chorych współwięźniów.

Niekiedy wśród głuchej nocy zimowej, bo w tym właśnie pamiętnym roku 1939 były niezwykłe mrozy, rozlegał złowróżebny warkot samochodu, który stawał przed bramą więzienną: „Och zapewne kogoś przewieźli” – pomyślałem sobie. Po paru minutach było słychać na korytarzu na kamiennej posadzce stuk butów niemieckich. Niekiedy otwierało się oko judaszowe naszej celi, zapalało się światło i po chwili gasło, albo też rozlegał się zgrzyt klucza i cela otwierała się. Wpuszczano nowego gościa, którego wsiedlano w naszą celę. Najbliżsi wejścia pytali się, kim jest nowo przybyły i o okoliczności jego aresztowania. Za chwilę światło gasło, a nowy towarzysz niedoli lokował się tymczasowo na jakimś sienniku i symfonia nocy więziennej rozpoczynała się na nowo.

Przeżycia więzienne stanowią poważną pozycję w moim życiu osobistym, a podczas długich kolejnych nocy i rozmyślań dotyczących spraw naszych ogólnych politycznych i społecznych doszedłem do różnych niekiedy dla mnie niespodziewanych wniosków. Ale to wszystko nie nadaje się, jak już wyżej zaznaczyliśmy do tego pamiętnika, w którym postanowiłem odzwierciedlić inne dziedziny swego osobistego życia.

Otóż dnia 10 lutego zaraz po obiedzie najniespodziewaniej stawił się w naszej celi Nr 50 dyżurny na naszym korytarzu strażnik więzienny i zapytał się: „Czy tu jest pan Wąsik?”. Odezwałem się, że właśnie ja tym jestem. Wówczas z widocznym zadowoleniem doniośle wypowiedział radosną dla mnie wiadomość: „Pan na wolność. Zaraz…”.

Wiktor Wąsik przeżył wojnę, był podczas niej bardzo aktywny w konspiracji, zajmując się tajnym nauczaniem. Zmarł w Warszawie w 1963 roku.

Zapis wspomnień udostępnili nam do publikacji przyjaciele profesora. Być może staną się częścią projektu Ośrodka Karta „Dzienniki poszukiwane”, który ma na celu stworzenie kolekcji polskojęzycznych dzienników dokumentujących XX wiek.

źródło: historia.focus.pl/wojny/moj-wrzesien-wspomnienia-z-poczatow-niemieckie...

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem