📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: 21 minut temu
🔥 A masz! - teraz popularne

Gołąb Cher Ami

Muzz2013-02-13, 2:58
Wielu ludzi z niechęcią patrzy na hodowców gołębi, a ich pupili traktuje lekceważąco, czasami wręcz wrogo, nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo ptaki te zasłużyły się człowiekowi. Szczególnie w trakcie obu wojen światowych, gdy wiadomości przenoszone przez gołębie ratowały tysiące ludzkich istnień. Dostarczały także materiały wywiadowcze, za co odznaczane były najwyższymi medalami wojskowymi.

Za największego skrzydlatego bohatera I wojny światowej uznano gołębia o imieniu „Cher Ami” (fr. „Drogi Przyjaciel”), który został wyhodowany w Wielkiej Brytania, a następnie dołączył do grupy 600 gołębi wykorzystywanych przez armię Stanów Zjednoczonych na terenie Francji. Wykonał on 12 lotów, z których ostatni był niezwykle spektakularny.
3 X 1918 r. jeden z batalionów 77. Amerykańskiej Dywizji Piechoty, dowodzony przez mjr. Charlesa Whittleseya, został otoczony przez Niemców w okolicy Verdun. Żołnierze nie mieli sprawnej radiostacji, przez co nie mogli poinformować dowództwa o swoim położeniu. Następnego dnia „zaginiony batalion” zaczął być ostrzeliwany przez własną artylerię. W wyniku walki z Niemcami i alianckiego ostrzału zginęło około 300 żołnierzy. Charles Whittlesey wysłał do dowództwa 3 gołębie z prośbą o pomoc. Niestety, wszystkie zostały zestrzelone przez Niemców. Ostatnim pozostałym przy życiu gołębiem był „Cher Ami”. Do kapsułki meldunkowej umocowanej do jego nogi włożono rozpaczliwy meldunek następującej treści:

We are along the road parallel to 276.4. Our own artillery is dropping a barrage directly on us. For heaven's sake, stop it!”.

W trakcie przelotu nad liniami niemieckimi „Cher Ami” został postrzelony i spadł na ziemię. Cudem udało mu się poderwać i dotrzeć do dowództwa wojsk sprzymierzonych. Odległość 25 mil pokonał w zaledwie 25 min., mimo iż w trakcie przelotu stracił oko i został postrzelony śrutem w klatkę piersiową. Gdy dotarł na miejsce noga, do której przymocowana była tulejka meldunkowa w wyniku postrzału wisiała na ścięgnach… Dzięki heroicznemu poświęceniu tego gołębia udało się uratować 194 żołnierzy z „zaginionego batalionu”. Ranami gołębia zajęli się najlepsi wojskowi lekarze, którym nie udało się jednak uratować nogi ptaka. Gdy jego stan zdrowia poprawił się, gołąb został przewieziony do Stanów Zjednoczonych. W uroczystościach związanych z opuszczeniem Francji przez „Cher Amiego” osobiście brał udział dowódca Armii Stanów Zjednoczonych gen. John J. Pershing. Za swoje zasługi „Cher Ami” został odznaczony przez rząd Francji medalem „Croix de Guerre” z palmami. O jego poświęceniu pisały gazety na całym świecie, a w Ameryce stał się prawdziwym narodowym bohaterem, którego znało każde dziecko. „Cher Ami” zakończył swój ptasi żywot 13 VI 1919 r w Fort Monmouth, New Jersey. Pośmiertnie został spreparowany, by mogły go podziwiać przyszłe pokolenia. Bohaterskiego ptaka można oglądać w National Museum of American History w Waszyngtonie.



Jak widać wojna to nie tylko ludzie i maszyny, ale także małe kreatury, które teraz poza sraniem na nasze głowy nic nie robią ciekawego Ale nawet ktoś taki potrzebuje mieć swojego bohatera

Tak, kradzione : )

O rezygnacji Papieża słów kilka

konto usunięte2013-02-12, 22:25
krótki tekst w temacie, który ostatnio jest na fali
miłego czytania



Cytat:

Niewątpliwie rezygnacja papieża ze swej funkcji jest aktem rzadkim. Dzisiaj media powtarzają nawet, że w historii Kościoła katolickiego jedynie papież Celestyn V zrezygnował z tej godności w 1296 roku. Nie jest to jednak informacja ścisła. Bo takich przypadków było więcej.

Nie jest wprawdzie jasna rezygnacja papieża Marcellina (296-308), który miał odejść ze swego urzędu w 304 roku w okresie prześladowań Dioklecjana, a jeszcze bardziej wątpliwa jest ustąpienie papieża Liberiusza (352-366). O tych rezygnacjach niewiele pewnego można powiedzieć z powodu szczątkowych i niespójnych źródeł. Złożona jest także postawa papieża Marcina I, który w 654 roku, jeszcze za swego życia, zaakceptował wybór swego następcy, papieża Eugeniusza I (faktycznie zatem sam rezygnował). Decyzję tę podjął jednak pod przymusem, gdy był uwięziony w Konstantynopolu i torturowany na rozkaz cesarza bizantyńskiego Konstansa II.

Przypadki usunięcia papieży lub zmuszenia ich do rezygnacji były znane w X-XI wieku. W 964 cesarz Otton I odwołał z urzędu papieża Benedykta V. Ponieważ papież nie chciał bronić się przed zarzutami cesarza, niektórzy uznają jego postawę jako odpowiednik rezygnacji. Podobnie w 1009 roku tron papieski opuścił Jan XVIII; brak źródeł nie powala stwierdzić, czy uczynił to ze swej woli czy był zmuszony do tej decyzji. W każdym razie, według jednego z katalogów papieży, miał zakończyć życie jako mnich. Niewątpliwie wymuszone, chociaż historycznie po raz pierwszy jasno potwierdzone, były rezygnacje papieży Benedykta IX w 1045 roku oraz Grzegorza VI w 1046 roku.

Prawdą jest, że najlepiej znana, a zarazem najbardziej oczywista (bo dobrowolna !) była rezygnacja papieża Celestyna V. Został on wybrany na papieża 5 lipca1296 roku w wyniku trudnej sytuacji konklawe, które trwało już ponad dwa lata. Przed wyborem prowadził on życie pustelnicze w środkowej Italii. Słynął ze świętości, która przyciągnęła uwagę kardynałów. Sam nie będąc kardynałem, zdobył w konklawe większość głosów. Po namowach zgodził się przyjąć godność papieską. Nie miał jednak doświadczenia w kierowaniu skomplikowanym światem papieskiego państwa. Postanowił zrezygnować. Dwóm kardynałom, ekspertom prawa kanonicznego polecił sprawdzić, czy z punktu widzenia prawa kanonicznego rezygnacja z urzędu papieskiego jest możliwa. Po otrzymaniu wyjaśnień, kilka dni później 13 grudnia 1294 r. złożył urząd (zaledwie sześć miesięcy po swym wyborze !). W obecności kardynałów w Neapolu odczytał formułę własnej rezygnacji, złożył insygnia papieskie oraz poprosił ich o wybór nowego papieża, a następnie powrócił do życia pustelniczego. Współcześni różnie oceniali ten krok. Petrarka widział w tym wyraz wolności i dobrego ducha papieża, natomiast Dante uznał to przejaw małoduszności i umieścił papieża Celestyna za bramami piekieł (w pierwszej księdze Boskiej Komedii czyli w Inferno).

Przed obecną decyzją Benedykta XVI, ostatnim papieżem, który złożył rezygnację, był Grzegorz XII. W ten sposób chciał on zakończyć podział w Kościele, znany jako schizma Zachodnia (wówczas poza Grzegorzem XII, który rezydował w Rzymie, było dwóch innych pretendentów do tronu papieskiego, antypapieży: Benedykt XIII w Awignonie i Jan XXIII w Pizie). Jest faktem, że Grzegorz XII był wezwany przez kardynałów do ustąpienia z urzędu, jednak można uznać, że decyzję podjął dobrowolnie. Przed rezygnacją zwołał posiedzenie już działającego soboru w Konstancji i zobowiązał kardynałów do wyboru następcy. Na tym soborze w 1415 roku wydał bullę rezygnacyjną, sobór zaś wybrał nowego papieża Marcina V, który został powszechnie przyjęty.

W historii Kościoła zdarzały się także warunkowe rezygnacje, które nie zostały zrealizowane. Gdy w 1804 roku papież Pius VII musiał udać się na koronację Napoleona do Paryża, przed wyjazdem podpisał dokument rezygnacji, która miałaby nastąpić, jeśliby został we Francji uwięziony. Podobnie podczas II wojny światowej, Pius XII podpisał swą rezygnację, która wchodziłaby w życie, gdyby został zatrzymany przez nazistów; papież polecał także, by po jego rezygnacji kolegium kardynalskie zebrało się w neutralnej Portugalii, by tam wybrać następcę. Wreszcie znawcy życia papieża Jana Pawła II potwierdzają, że napisał on pismo rezygnacji, która miałaby nastąpić, gdyby z powodu choroby nie był zdolny wypełniać swych obowiązków.

Dodajmy, że prawo kanoniczne nie podaje, kiedy papież powinien zrezygnować. Prawo to określa jednak, ze biskup diecezjalny musi złożyć rezygnację z zarządzania diecezją po ukończeniu 75. roku życia, i kardynałowie nie mogą brać udziału w konklawe i innych tajnych posiedzeniach po osiągnięciu 80. roku. Te zasady nie dotyczą jednak papieża jako biskupa Rzymu. Od czasu wprowadzenia w życie tych reguł dotyczących biskupów diecezjalnych i kardynałów, trzech papieży, Paweł VI, Jan Paweł II i Benedykt XVI przekroczyli 80-ty rok życia podczas swych pontyfikatów.

Kanon Prawo Kanonicznego 332 §2 stwierdza jedynie, że jeśli papież zrezygnuje ze swej funkcji, rezygnacja ta musi być podjęta w sposób wolny i powinna być właściwie zadeklarowana, natomiast nie wymaga czyjejkolwiek akceptacji (tak mówi Kodeks Prawa Kanonicznego wydany przez Jana Pawła II w 1996 r., w podobny sposób o tej rezygnacji mówił Kodeks z 1917 i regulacje ustanowione przez papieża Pawła VI w 1975 r.).

Tak więc rezygnacja papieża, który jest następcą św. Piotra i zastępcą Jezusa na ziemi, jest możliwa i przewidywana w prawie Kościoła. W historii takich rezygnacji było więcej, chociaż nie zawsze można wyraźnie określić, czy były one dobrowolne czy wymuszone. Wskazują one jednak, że historia papiestwa jest złożona i zarazem fascynująca. Chociaż dziś jest ona bardziej możliwa z formalnego punktu widzenia (jeśli weźmiemy pod uwagę chociażby wymagania co do wieku biskupów i kardynałów), to nadal budzi emocje ze względu na wyjątkowy autorytet moralny i religijny papieża. Jest interesujące, że w przypadku rezygnacji papieże seniorzy wybierali niemal zawsze klasztor jako miejsce swego życia i modlitwy.

Jeszcze jedna uwaga: dokumenty kościelne zawsze używają terminu „rezygnacja”. Nigdy nie stosują terminu „abdykacja”, który źle określa ustąpienie z urzędu papieskiego. I warto taką terminologię uszanować.

Mięso halal

Mizantrop2013-02-12, 21:54
Pozwoliłem sobie skopiować pewien ciekawy artykuł o mięsie halal.

Tytułem wstępu:

Cytat:

Halal lub halaal (arab. حلال, to, co nakazane) – w islamie określenie wszystkiego, co jest dozwolone w świetle szariatu. Przeciwieństwo haram – czynów zabronionych. Słowo to jest zazwyczaj znane jako nazwa muzułmańskiej diety.
Halal dzieli się na cztery typy:
wadżib (obowiązkowe) – unikanie tych czynów uważane jest za grzech (do czynów tych zalicza się np. modlitwa, post w miesiącu ramadan);
mustahabb (dozwolone i zalecane) – czyny te nie są obowiązkowe, ale są bardzo silnie zalecane. Za ich unikanie nie ma kary, lecz za ich wypełnianie będzie nagroda (do czynów tych zalicza się np. opiekowanie się potrzebującymi, szacunek dla starszych);
mubah (neutralne) – nie istnieją żadne prawne wskazania ani przeciwwskazania co do tych czynów. Można je wypełniać albo nie;
makruh (dozwolone, lecz niezalecane) – tych czynów lepiej jest unikać, choć nie ma takiego obowiązku. Popełnianie zbyt wielu czynów makruh może prowadzić do grzechu.



Cytat:

Alain de Peretti

Problem z żywnością halal przywoływany jest zawsze w kontekście cierpienia zwierząt oraz islamskiego podatku dla konsumentów.

Te problemy są oczywiście prawdziwe. Ale jest jeszcze jeden, który dotyczy nas wszystkich i powinien być wspomniany. To sprawa kluczowa – aspekt sanitarny. Pamiętajmy bowiem, że w uboju halal zwierzę zwrócone jest w kierunku Mekki, wykrwawia się nie będąc wcześniej otumanione, a jego gardło poderżnięte jest głęboko, aż do kręgów i przecięte są wszystkie narządy, wszystkie żyły szyjne i tętnica, a także tchawica i przełyk. Taka praktyka pociąga za sobą następujące konsekwencje anatomiczne i fizyczne:

1.Cofanie się zawartości żołądka przez przełyk, który jest blisko tchawicy.

2.Zwierzę zaczyna oddychać bardzo ciężko z powodu agonii, która może trwać nawet około kwadransa. Pamiętajmy, że wdycha substancje fekalne, obfitujące w różnego rodzaju zarazki.

3.Wszystko to, co zwierzę wdycha do pęcherzyków płucnych, przenika do krwi bardzo łatwo (wraz z zarazkami), ponieważ błona tam jest cienka. Pamiętajmy również, że krew nadal krąży w ciele zwierzęcia pomimo tego stopnia agonii, a nawet wydarza się to szybciej ze względu na stres, przynajmniej jeśli chodzi o doprowadzanie krwi do kluczowych narządów.

4.Istnieje więc ogromne ryzyko zakażenia mięsa nawet głęboko w ciele.

5.Obserwujemy, także ze względu na wysoki poziom stresu, dwa fizjologiczne zjawiska, które łaczą się ze sobą: zapaść wszystkich systemów immunologicznych oraz gromadzenie się krwi w kluczowych organach; można powiedzieć, że zwierzę zachowuje swoją krew. Jest to naturalny proces chroniący przed śmiercią, który sprawia również, że zwierzę nie krwawi tak bardzo. Jest to sytuacja odwrotna w stosunku do tego, co twierdzą ludzie wykonujący tę praktykę (taki ubój ma według islamu sprawiać, że zwierzę straci jak najwięcej krwi, która uważana jest za nieczystą i nie powinna być spożywana). Tak naprawdę produkcja toksyn w organizmie zwierzęcia jest większa.

6.Wraz z trwaniem agonii pojawiają się gw🤬towne konwulsje, którym towarzyszy wypróżnienie, a uryna i kał rozpryskują się po całej powierzchni rzeźni.

Wyraźnie widzimy więc konsekwencje, wpływające na stan mięsa halal spożywanego przez konsumentów. Prawdą jest, że europejskie prawo, CEE857-2004, w swoim załączniku, w rozdziale 4 zatytułowanym „Higiena rzeźni”, w paragrafie 7, linijce A mówi:

„Tchawica i przełyk muszą pozostać nienaruszone w trakcie wykrwawiania (z wyjątkiem dla rytualnego uboju)”

Problemem jest to, że według najnowszych szacunków około 50% spożywanego mięsa jest halal. A to dlatego, że nawet jeśli muzułmanie są wciąż mniejszością i nie spożywają niektórych części, nie można wyrzucić reszty mięsa. Łatwiejsze i przynoszące więcej korzyści dla przemysłu jest posiadanie jednej linii uboju, tak więc całe zwierzę zostanie skonsumowane poza rynkiem halal. Jest ono wtedy jednak uśmiercane zgodnie z tym orientalnym rytuałem.

Konkluzja:
Naruszamy świętą ideę zasady ostrożności, żeby respektować egzotyczną praktykę, która jest irracjonalna, niemożliwa do uzasadnienia pod żadnym względem. Oparta jest na średniowiecznym zabobonie, funkcjonującym do dziś. Czy w tych okolicznościach można zaakceptować ustępstwa w europejskim prawie, zazwalające na rytualny ubój? Można było z góry przewidzieć mnożenie się przypadków toksycznych infekcji – co dotknie przede wszystkim niemuzułmanów, którzy nie są świadomi ryzyka wyjętego spod kontroli prawa, ani też kulinarnych zwyczajów powodujących, że konsumenci jedzą mięso bardziej nieprzetworzone (takie właśnie spożywają muzułmanie.(p)

Autor jest francuskim lekarzem weterynarii

Tłumaczenie: Sy
Źródło: vladtepesblog.com/?p=41428
Oryginał francuski: fr.novopress.info/104433/les-risques-sanitaires-lies-a-l%E2%80%99abatt...|+Agence+de+presse+ind%C3%A9pendante%29
euroislam.pl/index.php/2012/01/mieso-halal-nie-jest-czyste/

Ży­dow­ski te­le­fon za­ufa­nia

konto usunięte2013-02-12, 21:44
*Krzysz­tof Gó­rec­ki, 8 lu­te­go 2013

Nie­zwy­kle to­le­ran­cyj­ny mu­si być na­ród, w prze­wa­ża­ją­cej mie­rze ka­to­lic­ki, wy­bie­ra­ją­cy pre­zy­den­ta ma­ją­ce­go ży­dow­skich przod­ków, sy­na ra­bi­na na mi­ni­stra, wnu­ka żoł­nie­rza We­hr­mach­tu na pre­mie­ra, od­da­ją­cy w więk­szo­ści głos na par­tię kie­ro­wa­ną przez mniej­szo­ści na­ro­do­we.

Na­zy­wa­jąc Ja­na Ko­by­lań­skie­go an­ty­se­mi­tą i ty­pem spod ciem­nej gwiaz­dy, za naj­bar­dziej ob­cią­ża­ją­cy za­rzut Si­kor­ski uznał spo­strze­że­nie li­de­ra po­łu­dnio­wo­ame­ry­kań­skiej Po­lo­nii: W Pol­sce mu­szą rzą­dzić Po­la­cy, to tra­ge­dia, że w pol­skim MSZ 80 proc. sta­no­wisk ma­ją Ży­dzi”. Cie­ka­we, że do­strzegł to też Bar­to­szew­ski. W lu­tym 2011 r. po wi­zy­cie pre­mie­ra w Je­ro­zo­li­mie, zna­ny z nie­po­ha­mo­wa­ne­go ga­dul­stwa, ogło­sił: Pol­ska to ewe­ne­ment. Pro­szę wska­zać in­ny kraj w Eu­ro­pie, w któ­rym w ostat­nim 20-le­ciu trzech sze­fów dy­plo­ma­cji, Mel­ler, Rot­feld i Ge­re­mek, by­ło ży­dow­skie­go po­cho­dze­nia, je­den ma ho­no­ro­we oby­wa­tel­stwo Izra­ela, a obec­ny ma żo­nę Ży­dów­kę (dziw­nie za­po­mniał o ro­do­wo­dzie swo­im, swo­jej żo­ny i żo­ny pre­zy­den­ta). Z ko­lei mi­ni­ster (ten od żo­ny Ży­dów­ki) przy tej sa­mej oka­zji za­de­kre­to­wał: Pol­ska to kraj fi­lo­se­mic­ki. Wie­my, tak­że od Bar­to­szew­skie­go, jak zo­sta­je się mi­ni­strem spraw za­gra­nicz­nych. Ge­re­mek te­le­fo­nicz­nie za­py­tał go: Wła­dek, mam dla cie­bie pro­po­zy­cję na tak lub na nie. Chcesz po­rzą­dzić w MSZ?

Ewe­ne­men­tem w ska­li świa­to­wej jest zdo­mi­no­wa­nie przez mniej­szość jed­ne­go z de­cy­du­ją­cych seg­men­tów ad­mi­ni­stra­cji pu­blicz­nej, i to w kra­ju o spo­łe­czeń­stwie ho­mo­ge­nicz­nym na­ro­do­wo­ścio­wo, jak żad­ne in­ne w Eu­ro­pie. Rze­czą złą jest dys­kry­mi­no­wa­nie ko­go­kol­wiek tyl­ko z po­wo­du je­go po­cho­dze­nia, ale ha­nieb­ną – wy­mu­sza­nie dla sie­bie spe­cjal­nych przy­wi­le­jów tyl­ko dla­te­go, że się jest okre­ślo­nej na­cji i wza­jem­ne wspie­ra­nie się w tym w ra­mach so­li­dar­no­ści et­nicz­nej. Nie­zwy­kle to­le­ran­cyj­ny mu­si być na­ród, w prze­wa­ża­ją­cej mie­rze ka­to­lic­ki, wy­bie­ra­ją­cy pre­zy­den­ta ma­ją­ce­go ży­dow­skich przod­ków, sy­na ra­bi­na na mi­ni­stra, wnu­ka żoł­nie­rza We­hr­mach­tu na pre­mie­ra, od­da­ją­cy w więk­szo­ści głos na par­tię kie­ro­wa­ną przez mniej­szo­ści na­ro­do­we. W tej sy­tu­acji Bar­to­szew­ski i Si­kor­ski sta­ją za gra­ni­cą przed nie la­da trud­nym i dwu­znacz­nym za­da­niem prze­ko­ny­wa­nia roz­mów­ców, że ich oskar­że­nia Po­la­ków o na­cjo­na­lizm, an­ty­se­mi­tyzm i kse­no­fo­bię oraz że w Pol­sce nie brak lu­dzi my­ślą­cych tak, jak Bre­ivik, są praw­dzi­we.

W świe­cie cy­wi­li­zo­wa­nym od daw­na funk­cjo­nu­je za­wo­do­wy kor­pus urzęd­ni­ków, po­zo­sta­ją­cych w służ­bie pań­stwa, obo­wią­zu­ją ja­sne kry­te­ria przy­stę­po­wa­nia do nie­go, a dy­plo­ma­ta­mi są lu­dzie zna­ją­cy swój fach. Nie z ukła­du, ale za spra­wą pre­zen­to­wa­nych kom­pe­ten­cji. Nie­na­gan­na prze­szłość, po­czu­cie od­ręb­no­ści wo­bec in­nych na­ro­dów kształ­to­wa­ne przez czyn­ni­ki ta­kie, jak: ję­zyk, świa­do­mość po­cho­dze­nia, po­czu­cie toż­sa­mo­ści na­ro­do­wej, hi­sto­ria, wię­zy krwi, sto­su­nek do dzie­dzic­twa kul­tu­ro­we­go, szcze­gól­nie ujaw­nia­ją­ce się w sy­tu­acjach kry­zy­so­wych, gdy po­trzeb­ne jest wspól­ne dzia­ła­nie na rzecz ogól­nie po­ję­te­go do­bra na­ro­du – oto pod­sta­wo­we ce­chy, któ­re po­win­ny okre­ślać dy­plo­ma­tę Rze­czy­po­spo­li­tej.

Nie­ste­ty, moż­na po­wie­dzieć, że w Pol­sce obo­wią­zu­je mo­del sta­li­now­ski, gdzie am­ba­sa­do­ra­mi i wy­so­ki­mi ran­gą dy­plo­ma­ta­mi zo­sta­ją lu­dzie, któ­rych głów­ną re­ko­men­da­cją jest zna­jo­mość z kimś waż­nym, przy­na­leż­ność do jed­nej ko­te­rii, ra­sy. Po­ma­ga me­try­ka uro­dze­nia i po­wią­za­nie z kla­no­wym ukła­dem na­ro­do­wo­ścio­wym. Cza­sa­mi wy­glą­da na to, że do­brze być „wy­se­lek­cjo­no­wa­nym przez Kisz­cza­ka” lub „po­le­co­nym przez Urba­na”. Szan­sę stwo­rze­nia po 1989 r. pro­fe­sjo­nal­nej służ­by dy­plo­ma­tycz­nej zmar­no­wa­ło wą­skie gro­no lu­dzi zwią­za­nych z Ge­rem­kiem, któ­rzy po­trak­to­wa­li MSZ nie­mal jak łup, ob­sa­dzi­li w nim wszyst­kie waż­niej­sze sta­no­wi­ska, do­brze przy tym chro­niąc PRL i je­go no­men­kla­tu­rę.

Je­śli się przyj­rzeć bli­żej spra­wie Ge­rem­ka, w ści­słym kie­row­nic­twie dy­plo­ma­ci z klu­cza na­ro­do­wo­ścio­we­go sta­no­wi­li nie mniej niż 80 pro­cent. Pa­ra­dok­sal­nie – rów­no­cze­śnie je­go par­tia oraz je­go „or­gan pra­so­wy” – „Ga­ze­ta Wy­bor­cza” – twier­dzi­li, że Pol­ska to kraj nę­ka­ny an­ty­se­mi­ty­zmem bez Ży­dów. Że cho­dzi­ło o coś zu­peł­nie in­ne­go, niech świad­czą wy­po­wie­dzi so­jusz­ni­ków Ge­rem­ka „w rzą­dze­niu kse­no­fo­bicz­nym na­ro­dem”. W wy­wia­dzie dla ukra­iń­skie­go „Zier­ka­ło Nie­die­li” – Kwa­śniew­ski rzekł: w na­szym kra­ju nie ma zbyt licz­nie re­pre­zen­to­wa­nych mniej­szo­ści na­ro­do­wych, tym bar­dziej je więc wy­so­ko ce­ni­my. Wtó­ro­wał mu Mich­nik: być mo­że rzą­dy AWS przy­nio­są po­że­gna­nie z mi­tycz­ną, choć bez­sen­sow­ną wia­rą w pań­stwo na­ro­do­wo-ka­to­lic­kie rzą­dzo­ne przez lu­stra­to­rów i de­ko­mu­ni­za­to­rów.

I przy­nio­sły – w MSZ do ta­kie­go po­że­gna­nia do­szło. „Do­ro­bek ka­dro­wy” Ge­rem­ka w uwal­nia­niu MSZ od cho­rej pol­skiej kse­no­fo­bicz­nej tra­dy­cji był za­iste im­po­nu­ją­cy. Znacz­na ilość nie tyl­ko waż­nych sta­no­wisk, ale tak­że do­ty­czą­cych sze­ro­ko ro­zu­mia­nej po­li­ty­ki za­gra­nicz­nej zna­la­zły się pod kon­tro­lą owej mniej­szo­ści: Ge­re­mek i je­go eki­pa w MSZ, prze­wod­ni­czą­cy ko­mi­sji spraw za­gra­nicz­nych Sej­mu i Se­na­tu, szef Ko­mi­sji In­te­gra­cji Eu­ro­pej­skiej, do­rad­ca li­de­ra „S” ds. za­gra­nicz­nych. Je­śli do­rzu­ci­my do nich, jak go na­zwał Sie­miąt­kow­ski, „Moj­że­sza pol­skiej le­wi­cy” – Kwa­śniew­skie­go, upior­ny krąg się do­mknął. Przed­sta­wi­cie­le owej mniej­szo­ści ni­by żar­tem kon­sta­to­wa­li, że w ta­kiej sy­tu­acji ze­bra­nie „mi­nia­nu”, tj. co naj­mniej 10 męż­czyzn po­trzeb­nych dla od­by­cia po­po­łu­dnio­wej mo­dli­twy ży­dow­skiej, sta­ło się w ści­słym kie­row­nic­twie MSZ, po raz pierw­szy od 1968 r., zno­wu moż­li­we.

Dzie­ła Ge­rem­ka w MSZ do­koń­czył Si­kor­ski. Lu­dzie „kor­po­ra­cji Ge­rem­ka” ma­so­wo po­ja­wi­li się w je­go oto­cze­niu, a on sam sku­tecz­nie „dba” o nich, chy­ba spła­ca­jąc w ten spo­sób dług z kam­pa­nii wy­bor­czej. Ga­bi­ne­ty dy­rek­tor­skie mi­ni­ster­stwa wy­peł­ni­ły się – tak, jak za cza­sów Ge­rem­ka – praw­dzi­wy­mi we­te­ra­na­mi gru­py „wuj­ka Bron­ka”. Przy­glą­da­jąc się pol­skim dy­plo­ma­tom, nie spo­sób nie za­uwa­żyć, że naja­trak­cyj­niej­sze am­ba­sa­dy otrzy­ma­li w mniej­szym lub więk­szym stop­niu zwią­za­ni z nie­boszcz­ką UW. Ca­łą dwu­li­co­wość Si­kor­skie­go moż­na by stre­ścić w no­mi­na­cji Ry­szar­da Schnep­fa na am­ba­sa­do­ra w Wa­szyng­to­nie. Schnepf to waż­na po­stać „lob­by ży­dow­skie­go”: je­go oj­ciec, funk­cjo­na­riusz In­for­ma­cji Woj­sko­wej, przez wie­le lat stał na cze­le Związ­ku Re­li­gij­ne­go Wy­zna­nia Moj­że­szo­we­go, a sam syn w la­tach 90. był dy­rek­to­rem w Fun­da­cji Sha­lom, kie­ro­wa­nej przez Goł­dę Ten­cer i Szy­mo­na Szur­mie­ja. Gdy przy­po­mni­my, że od dwóch lat kon­su­lem ge­ne­ral­nym w No­wym Jor­ku jest czo­ło­wa fi­lo­se­mit­ka Ewa Juń­czyk-Zio­mec­ka, a w Los An­ge­les Jo­an­na Fry­bes-Ko­ziń­ska, moż­na wręcz po­wie­dzieć, że sto­sun­ki pol­sko-ame­ry­kań­skie Si­kor­ski za­mie­nił w sto­sun­ki ży­dow­sko-ame­ry­kań­skie.

Po 1944 r. Sta­lin z peł­nym cy­ni­zmem po­wie­rzył wła­dzę w Pol­sce et­nicz­nym mniej­szo­ściom, umie­ścił ko­la­bo­ru­ją­cych z So­wie­ta­mi Ży­dów na klu­czo­wych sta­no­wi­skach w par­tii i ad­mi­ni­stra­cji pań­stwo­wej. Naj­waż­niej­sze mi­ni­ster­stwa, w tym spraw za­gra­nicz­nych, zo­sta­ły ob­sa­dzo­ne przez jej przed­sta­wi­cie­li. Był to wy­ra­cho­wa­ny za­mysł so­cjo­tech­nicz­ny dla znie­wo­le­nia i po­dzie­le­nia Po­la­ków. Mniej­szość pod­da­wa­ła się ła­twej kon­tro­li, by­ła w opo­zy­cji do więk­szo­ści, speł­nia­ła wszyst­kie po­le­ce­nia no­we­go oku­pan­ta. Waż­ne tak­że by­ły mo­ty­wa­cje ide­olo­gicz­ne, tj. jej hi­sto­rycz­ne za­uro­cze­nie ko­mu­ni­zmem. Sta­lin po woj­nie przy­słał do Pol­ski ty­sią­ce ta­kich agen­tów, aby w miej­sce wy­nisz­czo­nych pol­skich elit sta­no­wi­li trzon no­wej „pol­skiej” in­te­li­gen­cji. Naj­waż­niej­sze sta­no­wi­ska rzą­do­we ob­ję­li wy­wo­dzą­cy się z KPP lu­dzie na­ro­do­wo­ści ży­dow­skiej, ci sa­mi, któ­rzy 17 wrze­śnia 1939 r. „ca­ło­wa­li so­wiec­kie czoł­gi” we Lwo­wie i Bia­łym­sto­ku. Z so­wiec­kie­go punk­tu wi­dze­nia by­li wprost bez­cen­ni. Nie­ska­że­ni pa­trio­ty­zmem gwa­ran­to­wa­li brak ja­kich­kol­wiek skru­pu­łów w spra­wach na­ro­do­wych. Pod tym wzglę­dem So­wie­ci się nie za­wie­dli. Gor­li­wość ko­la­bo­ran­tów by­ła wiel­ka.

Jak­że prze­wrot­nie w świe­tle po­wyż­sze­go brzmią żą­da­nia or­ga­ni­za­cji ży­dow­skich pod ad­re­sem Pol­ski – „za­dość­uczy­nie­nia za krzyw­dy, ja­kich do­zna­ła lud­ność ży­dow­ska na sku­tek ko­mu­ni­stycz­nych prze­śla­do­wań”. Ich zda­niem mniej­szość ta by­ła obiek­tem bru­tal­nej dys­kry­mi­na­cji z rąk ko­mu­ni­stów-Po­la­ków i od­da­na w „pol­ską nie­wo­lę”. W 1968 r. róż­ni „Mich­ni­ki i Szlaj­fe­ry” spre­pa­ro­wa­li „po­wra­ca­ją­cą fa­lę pol­skie­go an­ty­se­mi­ty­zmu” oraz exo­du­su resz­tek Ży­dów z zie­mi pol­skiej, emi­gra­cję „od­da­nych człon­ków par­tii” do Izra­ela. Przed „okrą­głym sto­łem” za­czę­to przed­sta­wiać mar­co­wych emi­gran­tów ja­ko wcie­le­nie opo­ru an­ty­ko­mu­ni­stycz­ne­go, wręcz uoso­bie­nie wszel­kich cnót i za­sług. Traf­nie ujął to J. Eisler, któ­ry przy­znał, iż współ­cze­snych po­li­ty­ków pol­skich zro­bi­ła mar­co­wa pro­pa­gan­da ko­mu­ni­stycz­na. Moż­na za­ry­zy­ko­wać ana­lo­gię, że tak, jak Sta­lin w 44 r. się­gnął do Ber­ma­na i Min­ca, tak Ja­ru­zel­ski ma­newr ten po­wtó­rzył z Ge­rem­kiem i Mich­ni­kiem. W 1989 r. lu­dzie po­ko­le­nia mar­ca swych przed­sta­wi­cie­li wpro­wa­dzi­li do wszyst­kich waż­nych struk­tur rzą­do­wych (a i an­ty­rzą­do­wych na wszel­ki wy­pa­dek). Oka­za­ło się, że w su­we­ren­nej RP aby zo­stać am­ba­sa­do­rem, naj­le­piej być mar­co­wym kom­ba­tan­tem. Gdy w do­dat­ku po­cho­dzi­ło się z ro­dzi­ny so­wiec­kich agen­tów al­bo in­nych TW – za­wrot­na ka­rie­ra by­ła nie­mal za­gwa­ran­to­wa­na. To dla­te­go syn KPP-owca i sta­li­now­skie­go dy­plo­ma­ty, gdy „wy­po­mnia­no” mu oj­ca, od­pa­ro­wał: prze­cież w 1968 r. mó­wi­li­śmy wam, że wró­ci­my!

W nie­któ­rych przy­pad­kach na dy­plo­ma­tycz­nych stoł­kach sie­dzi już dru­gie, a na­wet trze­cie po­ko­le­nie po­cho­dzą­cej od sta­li­now­skich wład­ców Pol­ski tej mniej­szo­ści. Wła­ści­wie nic się nie zmie­ni­ło. Mniej­szość ta jak rzą­dzi­ła, tak rzą­dzi. Re­pro­duk­cji po­ko­le­nio­wej i swo­iste­mu ide­olo­gicz­ne­mu re­cyc­lin­go­wi pod­le­ga ko­lej­ne po­ko­le­nie KPP-owców. Dzi­siej­sza de­ko­mu­ni­za­cja w Pol­sce lub ra­czej jej nie­uda­ne pró­by nie się­ga­ją isto­ty pro­ble­mu pol­skie­go sta­li­ni­zmu, gdzie Ży­dzi by­li ka­stą rzą­dzą­cą, a co naj­mniej znacz­ną jej czę­ścią. Po­cią­gnię­cia de­ko­mu­ni­za­cyj­ne, któ­re przede wszyst­kim po­win­ny by­ły ob­jąć sta­li­now­skich siew­ców ko­mu­ni­zmu oraz lu­dzi po­kro­ju Mich­ni­ka, Urba­na i Ge­rem­ka, do­tknę­ły je­dy­nie sze­re­go­wych człon­ków PZPR i za­zwy­czaj tyl­ko tych, któ­rzy wal­czy­li o wpły­wy z KOR-owca­mi.

W 1989 r. w MSZ za­ro­iło się od na­zwisk „z no­te­su wuj­ka Bron­ka”: Szlaj­fer, Mel­ler, Minc, Re­iter, Schnepf, Wi­nid, Kranz, Ana­nicz, Lin­den­berg, Per­lin. Wszy­scy ko­lej­ni wło­da­rze mi­ni­ster­stwa mie­li bar­dzo dziw­ną pre­dy­lek­cję do ob­co brzmią­cych na­zwisk, mi­mo świa­do­mo­ści, że nie za­wsze są praw­dzi­we. Mo­de­lo­wym wręcz przy­kła­dem owych „80 pro­cent sta­no­wisk” jest Ry­szard Schnepf – au­tor ha­nieb­nej na­gon­ki na Ja­na Ko­by­lań­skie­go, syn po­cho­dzą­ce­go z Ukra­iny ży­dow­skie­go funk­cjo­na­riu­sza NKWD, ofi­ce­ra In­for­ma­cji Woj­sko­wej, jed­ne­go z sze­fów spo­łecz­no­ści ży­dow­skiej w PRL. In­nym zna­mien­nym przy­kła­dem „uda­nej” wy­mia­ny elit i „re­cy­klin­gu” po­ko­le­nio­we­go w Pol­sce po­sierp­nio­wej, gdy dy­plo­ma­cja pa­dła łu­pem opcji na­ro­do­wo­ścio­wej zwią­za­nej z no­men­kla­tu­rą PRL sprzed mar­ca 1968 r., czy­li de fac­to tych sa­mych, co za cza­sów Bie­ru­ta i Ber­ma­na elit wła­dzy, jest Ste­fan Mel­ler – po­to­mek agen­ta Ko­min­ter­nu i ofi­ce­ra In­for­ma­cji Woj­sko­wej. I w je­go przy­pad­ku po­ko­le­nio­wa zmia­na war­ty uda­ła się zna­ko­mi­cie. Wy­wo­dzą­cy się ro­dzin­nie z krę­gów agen­tu­ral­nej, an­ty­pol­skiej or­ga­ni­za­cji zna­lazł się w pierw­szym sze­re­gu bu­dow­ni­czych Rze­czy­po­spo­li­tej. W su­we­ren­nej RP do­szło przy tym do bez­pre­ce­den­so­wej sy­tu­acji. Dwóch po­tom­ków sta­li­now­skich ofi­ce­rów – Ci­mo­sze­wicz i Mel­ler, zo­sta­je, je­den po dru­gim, mi­ni­sta­mi SZ. W ja­kim in­nym kra­ju moż­li­wa by­ła­by tak że­la­zna lo­gi­ka po­stę­po­wa­nia, pre­cy­zja w ob­sa­dzie klu­czo­we­go sta­no­wi­ska?

Oprócz „spraw­dzo­ne­go pa­trio­ty” Ge­rem­ka za głów­ne­go kon­struk­to­ra na­ro­do­wo­ścio­wej po­li­ty­ki per­so­nal­nej dy­plo­ma­cji moż­na uznać… Urba­na i je­go or­gan pra­so­wy – ty­go­dnik „Nie”. I to bez wzglę­du na to, kto w MSZ rzą­dzi. Gdy­by przyj­rzeć się bli­żej je­go dzia­łal­no­ści, to moż­na spo­strzec, że nie­jed­ne­go dy­plo­ma­tę wy­pro­mo­wał i nie­jed­ne­mu ka­rie­rę zła­mał. Swo­istą „fi­lo­zo­fię ka­dro­wą” Urba­na do­brze ilu­stru­je za­miesz­czo­ny w je­go szma­tław­cu cy­tat, a ra­czej in­struk­cja: „Praw­dzi­wi zwo­len­ni­cy su­we­ren­no­ści co­dzien­nie po­ka­zu­ją, że Pol­ska, w któ­rej ze­chce żyć więk­szość Po­la­ków, su­we­ren­na być nie mo­że. Jej wład­ca­mi by­li­by bo­wiem Ry­dzyk, Świ­toń, Glemp, Ol­szew­ski”.

Wbrew lo­gi­ce – du­że zna­cze­nie w spra­wach ka­dro­wych ma­ją… żo­ny mi­ni­strów. Po­kre­wień­stwo z ni­mi pro­cen­tu­je zna­ko­mi­cie. Krzysz­tof Krzy­mow­ski, am­ba­sa­dor RP w Zjed­no­czo­nych Emi­ra­tach Arab­skich jest sio­strzeń­cem Zo­fii Le­win, po­ło­wi­cy Bar­to­szew­skie­go. W ka­rie­rze po­ma­ga też żo­na sto­sow­ne­go po­cho­dze­nia. Ra­ban wsz­czę­ty w związ­ku ze zde­ma­sko­wa­niem przez „Nasz Dzien­nik” ko­mu­ni­stycz­ne­go ka­pu­sia, dzien­ni­ka­rza „Po­li­ty­ki”, am­ba­sa­do­ra w In­diach Krzysz­to­fa Mro­zie­wi­cza, miał chy­ba zgo­ła in­ne po­wo­dy. Mro­zie­wicz au­re­olą dzien­ni­kar­skiej sła­wy opro­mie­nio­ny zo­stał po roz­trop­nym ożen­ku z Ali­cją Al­brecht, cór­ką Je­rze­go, sta­re­go KPP-owca, by­łe­go se­kre­ta­rza KC PZPR. Wie­le wska­zu­je, że in­ną, ale też ory­gi­nal­ną i nie­zwy­kle sku­tecz­ną me­to­dę ro­bie­nia ka­rie­ry ob­ra­ła Re­gi­na Jur­kow­ska (by­ła kon­sul przy Schnep­fie i Gu­ga­le w Uru­gwa­ju), zgła­sza­jąc się, z wła­snej ini­cja­ty­wy, na świad­ka obro­ny w pro­ce­sie wy­to­czo­nym przez Si­kor­skie­go J. Ko­by­lań­skie­mu. Jak wi­dać – na na­gro­dę nie cze­ka­ła dłu­go. Jest wi­ce­dy­rek­to­rem De­par­ta­men­tu Współ­pra­cy z Po­lo­nią. Tak­że na­bór, a ra­czej se­lek­cja mło­dzie­ży do pra­cy w MSZ prze­bie­ga w spo­sób świad­czą­cy o za­mia­rze szyb­kie­go uwal­nia­nia Pol­ski od cho­rej i kse­no­fo­bicz­nej czę­ści „po­pu­la­cji” (że­by użyć ulu­bio­ne­go sło­wa red. Skal­skie­go z „GW”). Wśród dy­plo­ma­tycz­ne­go na­ryb­ku ma­my: wnu­ka sze­fa dys­tryk­tu lo­ży B’nei B’rith w II RP i wnu­ka ostat­nie­go w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym Wiel­kie­go Mi­strza Wiel­kiej Lo­ży Na­ro­do­wej Pol­skiej. Są też by­li sta­ży­ści Fun­da­cji So­ro­sa i Fun­da­cji Sha­lom.

Nikt nie chce ich pięt­no­wać za prze­szłość oj­ców. Ale czy w pierw­szym sze­re­gu dy­plo­ma­cji su­we­ren­nej Rze­czy­po­spo­li­tej po­win­ny być dzie­ci funk­cjo­na­riu­szy KPP, lu­dzi wy­wo­dzą­cych się ro­dzin­nie z krę­gów agen­tu­ral­nej, an­ty­pol­skiej or­ga­ni­za­cji? Je­śli oj­ciec był so­wiec­kim agen­tem, czy syn mo­że być pol­skim pa­trio­tą i przy­zwo­itym czło­wie­kiem? Wy­da­je się to bar­dzo ma­ło praw­do­po­dob­ne. Jabł­ko od ja­bło­ni nie­da­le­ko pa­da. Wszy­scy wy­mie­nie­ni, ze Schnep­fem na cze­le, twier­dzą, że w dy­plo­ma­cji zna­leź­li się dzię­ki po­sia­da­nym kwa­li­fi­ka­cjom, ta­len­to­wi lub szczę­ściu, a nie po­wią­za­niom ro­dzin­nym. Wy­da­je się jed­nak, że ich ka­rie­ry i, jak w przy­pad­ku Schnep­fa, funk­cje spo­łecz­ne i urzę­dy to na­stęp­stwo „za­po­bie­gli­wo­ści” Ber­ma­na, Ge­rem­ka lub Kisz­cza­ka.

Tak­że Le­wi­ca prze­ja­wia­ła, co nie dzi­wi, sła­bość do po­tom­ków „de­san­tu wschod­nie­go”. Za­kom­plek­sio­na wo­bec USA SLD ewi­dent­nie sta­ra­ła się ko­kie­to­wać Wa­szyng­ton po­przez przy­po­do­ba­nie się krę­gom ży­dow­skim. Wy­bra­niec Ro­sa­tie­go Da­niel Pas­sent w swym po­że­gnal­nym fe­lie­to­nie, przed wy­jaz­dem do Chi­le, na­pi­sał: oj­czy­zna po­wie­rza mi za­szczyt­ny obo­wią­zek am­ba­sa­do­ra RP, zo­sta­ję am­ba­sa­do­rem wszyst­kich Po­la­ków., co w je­go wy­ko­na­niu za­brzmia­ło jak kpi­na, zwłasz­cza, że w in­nym miej­scu przy­znał, iż jed­nym z po­wo­dów je­go wy­jaz­du do Chi­le jest fakt, że czu­je się zmę­czo­ny Pol­ską. Uro­dzo­ne­mu w Ko­ło­myi w 1941 r. w do­brych so­wiec­kich cza­sach An­drze­jo­wi Za­łuc­kie­mu za­wdzię­cza­my nie­za­po­mnia­ną hu­mo­ry­stycz­ną i za­ra­zem ro­dza­jo­wą scen­kę: w do­bo­ro­wym to­wa­rzy­stwie – z jed­nej stro­ny Pri­ma­ko­wa (Joj­ny Fin­kel­ste­ina), a z dru­giej „na­sze­go” am­ba­sa­do­ra w Mo­skwie, Ge­re­mek w lu­tym 1998 r. ni stąd, ni zo­wąd, oświad­czył: pol­skie spra­wy są w pol­skich rę­kach. Ku zdu­mie­niu oto­cze­nia Ge­re­mek szcze­gól­nie za­in­te­re­so­wał się lo­sem Mar­ka Gre­li, dy­plo­ma­ty ści­śle po­wią­za­ne­go z SLD, PZPR i in­ny­mi „or­ga­na­mi” oraz Ro­sa­tim. Skąd owa tro­ska? Spra­wa wy­da­je się pro­sta: spo­wi­no­wa­ce­nie et­nicz­ne i za­słu­gi wo­bec na­ro­du wy­bra­ne­go. Do­wo­dy? Gre­la był au­to­rem de­cy­zji rzą­do­wej z 1997 r. o prze­ka­za­niu 40 kg zło­ta, war­to­ści pół mi­lio­na do­la­rów na fun­da­cję po­mo­cy ofia­rom Ho­lo­cau­stu. By­ła to ostat­nia część zde­po­no­wa­ne­go po woj­nie w skarb­cach za­chod­nich na­leż­ne­go nam krusz­cu, zra­bo­wa­ne­go z NBP przez hi­tle­row­skie Niem­cy. Adam Da­niel Rot­feld w cią­gu kil­ku mie­się­cy swe­go urzę­do­wa­nia wy­pro­mo­wał i ro­ze­słał po świe­cie, ni­czym Troc­ki, ku­rie­rów Ko­min­ter­nu, kil­ku­na­stu wy­so­kich ran­gą dy­plo­ma­tów „et­nicz­ne­go cho­wu”. Sam Rot­feld utrzy­mu­je, że z po­wo­du „nie­słusz­ne­go na­zwi­ska” i tzw. złe­go wy­glą­du ka­rie­ry w dy­plo­ma­cji PRL nie zro­bił. Do MSZ w 1956 r. nie zo­stał przy­ję­ty, mi­mo iż – jak twier­dzi – był jed­nym z trzech, któ­rzy zda­li eg­za­min ce­lu­ją­co. W znaj­du­ją­cych się w ar­chi­wach IPN mel­dun­kach ope­ra­cyj­nych MBP (przy­po­mnij­my, wów­czas za­rzą­dza­ne­go przez Fej­gi­na i Ró­żań­skie­go) za­rzu­co­no mu kon­tak­ty z sy­jo­ni­sta­mi (m.​in. ze spo­krew­nio­nym z nim oj­cem obec­ne­go mi­ni­stra fi­nan­sów). Ten­że Rot­feld, eks­po­nent dy­plo­ma­tycz­nej eli­ty RP, tak dla „Rz” wy­ło­żył teo­re­tycz­ne pod­wa­li­ny teo­rii two­rze­nia elit: na­ród po­zba­wio­ny elit jest tłu­mem, mo­tło­chem, a nie spo­łe­czeń­stwem. Jak wi­dać, eli­ta MSZ zo­sta­ła stwo­rzo­na, cho­ciaż nie­po­lska, ale mo­tłoch… po­zo­stał.

Czy od przed­sta­wi­cie­la mniej­szo­ści na­ro­do­wej moż­na ocze­ki­wać re­pre­zen­to­wa­nia i obro­ny pol­skie­go in­te­re­su na­ro­do­we­go? Czy nie doj­dzie u nie­go, prę­dzej czy póź­niej, do kon­flik­tu iden­ty­fi­ka­cyj­ne­go i po­czu­cia lo­jal­no­ści? Ry­szard Schnepf, ja­ko mi­ni­ster w kan­ce­la­rii pre­mie­ra, szcze­gól­nie gor­li­wie zaj­mo­wał się lob­bin­giem na rzecz or­ga­ni­za­cji ży­dow­skich z USA, do­ma­ga­ją­cych się od Pol­ski mi­liar­do­wych od­szko­do­wań za mie­nie po­zo­sta­wio­ne w Pol­sce. Jest tak­że współ­za­ło­ży­cie­lem i człon­kiem lo­ży – B’nai B’rith, któ­ra ofi­cjal­nie za cel sta­wia so­bie wal­kę o prze­ję­cie mie­nia ży­dow­skie­go. Czy, ja­ko am­ba­sa­dor RP, da tym rosz­cze­niom wła­ści­wy od­pór? Wo­bec ko­go prze­wa­ży po­czu­cie lo­jal­no­ści? Ja­cek Cho­do­ro­wicz, for­mal­nie „am­ba­sa­dor wszyst­kich Po­la­ków” w Tel Awi­wie, pierw­sze urzę­do­we kro­ki skie­ro­wał do Da­wi­da Pe­le­ga dy­rek­to­ra World Je­wish Re­sti­tu­tion Or­ga­ni­za­tion, chy­ba tyl­ko po to, aby wy­słu­chać je­go rosz­czeń ma­jąt­ko­wych wo­bec Pol­ski i pil­nie prze­ka­zać je rzą­do­wi RP! Za swą pierw­szą po­win­ność dy­plo­ma­tycz­ną uznał tak­że wy­stą­pie­nie o przy­zna­nie ho­no­ro­we­go oby­wa­tel­stwa pol­skie­go sze­fo­wi Mo­sa­du. Ta­de­usz Cho­mic­ki, am­ba­sa­dor RP w Pe­ki­nie, z uwa­gi nie tyl­ko na wzrost w MSZ zwa­ny „Da­wid­kiem”, u za­ra­nia swo­jej dy­plo­ma­tycz­nej ka­rie­ry był dy­rek­to­rem ko­mór­ki kon­tro­lu­ją­cej eks­port bro­ni. Utwo­rzył tzw. li­stę ne­ga­tyw­ną, czy­li wy­kaz państw, do któ­rych bro­ni eks­por­to­wać nie wol­no. By­ła ona dłuż­sza od ana­lo­gicz­nej ONZ i USA. Stra­ci­li­śmy z te­go po­wo­du du­że pie­nią­dze, prze­ry­wa­jąc zy­skow­ny eks­port, m.​in. do kra­jów arab­skich i Bir­my. Słusz­ne za­tem wy­da­je się po­dej­rze­nie, że głów­nym jej ce­lem by­ło zruj­no­wa­nie bran­ży, a praw­dzi­wą hi­po­te­za, iż po­zo­sta­ją­cy w pol­skich rę­kach prze­mysł zbro­je­nio­wy ska­za­ny zo­stał na za­gła­dę i ru­go­wa­nie z ryn­ków, a je­go pro­duk­cja za­stą­pio­na mi­liar­do­wym im­por­tem z… Izra­ela.

Od wie­lu już lat Pol­ska i Po­la­cy są obiek­tem wście­kłej kam­pa­nii plu­ga­wie­nia, in­spi­ro­wa­nej przez mię­dzy­na­ro­do­we śro­do­wi­ska ży­dow­skie. Tym­cza­sem urzęd­ni­cy MSZ, z wy­ra­cho­wa­nia i z pre­me­dy­ta­cją, upra­wia­ją pro­pa­gan­dę szko­dzą­cą wi­ze­run­ko­wi Pol­ski za gra­ni­cą, sprzecz­ną z jej in­te­re­sa­mi, a na­wet jej wro­gą. Wy­słan­nik RP w Pe­ki­nie swym kre­tyń­skim wy­głu­pem kom­pro­mi­tu­je w oczach za­gra­ni­cy kraj, z któ­re­go się wy­wo­dzi, Pol­skę.

Czyż to nie my Po­la­cy, a zwłaszcza spraw­dzo­ny pol­ski pa­trio­ta – Jan Ko­by­lań­ski – je­ste­śmy upraw­nie­ni do na­zwa­nia osob­ni­ka, któ­ry stoi za no­mi­na­cją Cho­mic­kich, Cho­do­ro­wi­czów, Schnep­fów, któ­ry utoż­sa­mia się ze śro­do­wi­ska­mi an­ty­pol­ski­mi, ty­tu­łem: an­ty­po­lak i typ spod ciem­nej gwiaz­dy?

*Autor jest pracownikiem MSZ, pisze pod pseudonimem.
Witam

Zaznaczam od razu, że jeżeli nie lubisz czytać i nie obchodzą cię sprawy polskiego internetu, to przewiń w dół i nie hejtuj. A więc zaczynamy...

Zapewne znacie użytkownika shogun1978 sławiący się filmikami o życiu w USA. Dość popularny vlogger i jeden z tych mądrzejszych na Polskiej scenie YouTube. Teraz kolejna osobliwość, BrzydkiBurak i BuraczekCebulaczek. Jest to sama osoba, także kręcąca vlogi używając swojego "świetnego" głosu i kręcąca słynnego "Majnkrafta". a więc co łączy te dwie osoby. Już tłumaczę! Shogun, czyli po prostu Sebastian opublikował ok. rok temu filmik o zarobkach na YouTube, zyskał on na popularności i właściwe wtedy wszystko się zaczęło. Kolejna wojna... Nie będę wszystkiego pisał, bo wiem, że nie lubicie czytać, a chcę żeby więcej osób się tym zainteresowało, więc proszę, oto materiał prosto od Sebastiana.



Temat na Wykopie
wykop.pl

Polecam także przeczytanie opisu pod filmem Sebastiana, znajduje się tam bardzo ciekawy komentarz z Wykopu.

Pozdrawiam Sadyści!
A wszystko to zawarte jest w jednym kawałku Amerykańskiego rapera Włoskiego pochodzenia Vinniego Paz'a. Gościu w swoich kawałkach nie jednokrotnie opisywał m.in wojnę w Wietnamie czy działania armii Amerykańskiej na bliskim wschodzie
Wystawiam jako dokument myślę że Admini będą wyrozumiali bo inaczej nie widać napisów ponieważ są wystawione w formie adnotacji, jeśli nie jest to zgodne z regulaminem wiadomo gdzie to umieścić


Komsomoł

BongMan2013-02-11, 14:32
Wiele złego można powiedzieć o komuchach, ale trzeba przyznać, że organizację mieli zajebistą.

Komsomoł (ros. Комсомол) – komunistyczna organizacja młodzieży w Związku Radzieckim, powstała w 1918 roku. Nazwa jest akronimem od słów Kommunisticzeskij Sojuz Mołodioży (Коммунистический союз молодёжи) czyli Komunistyczny Związek Młodzieży. Komsomoł skupiał młodych ludzi w wieku od 14 do 28 lat, natomiast funkcjonariusze organizacji (tak zwani działacze) byli często znacznie starsi.

Działalność

W latach 20. XX wieku ruch komsomolski odegrał dużą rolę w budowie przemysłu ciężkiego w ZSRR. Zaciągi były odzewem na VII Zjazd Komsomołu w 1926. Dzięki pierwszemu zaciągowi wyjechało 200 tys. komsomolców na tzw. Wielkie Budowy Socjalizmu, oraz 66 tys. na Ural. Największym czynem pozostała budowa w 1937 r. Komsomolska nad Amurem (Komsomoł budował także inne miasta np.: Turksib, Magnitka itd.) oraz Bajkalsko-Amurskiej Magistrali Kolejowej. Za czasów kolektywizacji na wieś udało się 140 tys. komsomolców, przyczynił się do likwidacji analfabetyzmu (od 1930 r. objął patronat nad szkołami i od 1931 r. nad Marynarką Wojenną i siłami powietrznymi ZSRR). W latach 1971-1975 do budowy 670 obiektów wyjechało ok. 500 tys. komsomolców, były to budowle KamAZ-u (przedsiębiorstwo aut ciężarowych), BAM-u (Magistrala Kolejowa), elektrownie jądrowe "Atommasz", wspólne budowle krajów RWPG, kombinat apatytów, ropy naftowej i gazu ziemnego na Syberii, kombinat elektrometalurgiczny w Oskole, czy zagospodarowanie nieczarnoziemnej strefy niezamieszkanej w RFSRR, prace melioracyjne, wiejskie hufce pracy (liczyły 20. tys. osób) i inne. Należy także wymienić akcję z lat 70 "Komsomoł – wiejskiej szkole" kiedy wybudowano 10tys. szkół i wyposażono 98 tys. pracowni szkolnych i warsztatów. W różnych formach dokształcania poza szkolnego brało udział 19,1 mln osób. Ważną dziedziną wychowawczą było sprawowanie politycznego i organizacyjnego kierownictwa nad organizacjami pionierów i Oktiabriat, w których wychowywanych było ponad 25 mln dzieci. Komsomoł wydawał 159 młodzieżowych i dziecięcych gazet o nakładzie 40 mln egzemplarzy oraz 43 mln egzemplarzy książek. Komsomoł miał trzy wydawnictwa (największe "Mołodaja Gwardia"). Naczelną władzą dla nich była Naczelna Redakcja Programów Młodzieżowych. Korzystano z telewizji (Komsomoł miał 122 regionalne studia telewizyjne, oraz radiostacja "Junost" – 154 redakcje radiowe).

Skład

Lata 70. XX wieku były okresem największego rozkwitu organizacji, ocenia się, że przewinęło się przez nią około dwóch trzecich populacji Rosji. Między rokiem 1978 a 1979 skupiała ona ponad 60% młodego pokolenia w ZSRR i liczyła 38 mln osób. Ponad 58% było zatrudnionych w gospodarce ZSRR. Z dojściem Breżniewa do władzy organizacja stała się masowa a większość członków płaciła składki nie uczestnicząc czynnie w działaniach. Komsomoł w tym czasie stracił charakter robotniczo-chłopski. Nadal jednak 42% członków uczniowie i studenci, 34,9% to robotnicy, 6,4% rolnicy, ale 16,7% to pracownicy aparatu partyjno-państwowego w ZSRR. Co piąty nauczyciel, co czwarty pracownik naukowy i wykładowca na wyższej uczelni w końcu lat 70 był komsomolcem. W ciągu pierwszych 60 lat istnienia Komsomołu przez tę organizację przeszło 120 mln osób. Jednym z bardziej znanych członków jest Michaił Chodorkowski były prezes Jukosu.

Największe akcje

- tzw. "Subotniki" czyli soboty, kiedy to młodzi komsomolcy pracowali w czynie społecznym,
- czynny udział w industrializacji (m.in. w latach 1929–1931 zbudowali Magnitogorsk, w 1932 Komsomolsk nad Amurem),
- podczas II wojny światowej tworzyli oddziały Młodej Gwardii,
- budowy ze składek np. okręt "Leninskij Komsomolec" został wybudowany ze składek komsomolców
- międzynarodowa edukacja młodzieży,
- udział w kolektywizacji wsi.

Obecnie

Po reformach Gorbaczowa organizacja zupełnie straciła na znaczeniu i została rozwiązana w 1991. Do dnia dzisiejszego istnieje natomiast gazeta, która była organem prasowym Komsomołu: Komsomolskaja Prawda. Dziś odrodzony Komsomoł jest młodzieżówką Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej.

Źródło: Wikipedia.

Technologia rozpijania społeczeństwa

konto usunięte2013-02-11, 7:01
Rosyjski film o rozpijaniu społeczeństwa. Sporo niedociągnięć i przekłamań ale oglądnąć się da Ogólnie rzecz biorąc film propagandowy...

Hitlerowskie UFO

konto usunięte2013-02-10, 22:12
Za czasów Hitlera, gdy panowała II Wojna Światowa, lądowiska na samoloty w Niemczech były doszczętnie niszczone przez przeciwników, więc zrodził się pomysł na zrobienie obiektu szybszego od samolotów, a w szczególności mającego pionowy start. Do tego celu zebrano najlepszych naukowców, aby zrodzony plan mógł zaistnieć. Projekt nosił nazwę "Dzwon" a pierwsze obiekty były podobne do tzw. dzwonu.

Niektórzy twierdzą, że to brednie. Inni - w tym uznani autorzy, dziennikarze - utrzymują, że w czasie II wojny światowej niemieckim naukowcom udało się skonstruować latające talerze, których zamierzali użyć na polu walki. Podobno latające spodki ze swastykami wzbijały się w powietrze jeszcze przed końcem wojny, a po jej zakończeniu niezwykłe statki przejęli alianci. Czy można w to wierzyć?
Ponad wszelką wątpliwość pierwszy latający spodek pojawił się w Niemczech w 1938 roku i był dziełem... modelarza. Artur Sack z Lipska zaprezentował go podczas zorganizowanych tam Pierwszych Państwowych Zawodów Modeli Latających z Silnikiem Spalinowym. Model był inspirowany konstrukcją pierwszych pionowzlotów, tzw. autożyro (połączenie samolotu i śmigłowca), miał dyskokształtne skrzydło i przypominał wentylator. Na zawodach wzbudził sensację i ciekawość nie tylko gapiów, ale też obserwatorów z Luftwaffe i inżynierów lotniczych. Wkrótce zaczęło pojawiać się więcej latających talerzy, które zainteresowały wojskowych. Niestety mimo początkowego entuzjazmu osobliwe aparaty latające z silnikami spalinowymi nie spełniły pokładanych w nich nadziei i nie wyszły nawet poza fazę prób. O latających talerzach na parę lat zapanowała głucha cisza.

Skradające się srebrzyste kule

Bomba wybuchła 14 grudnia 1944 r. za oceanem, za sprawą dziennika ''New York Times'', który w jednym z artykułów informował, że pilot Amerykańskich Sił Powietrznych doniósł, iż podczas lotu zwiadowczego zauważył srebrne, okrągłe obiekty na niemieckim niebie. Kule znajdowały się w gromadzie lub poruszały się same. Bywały momenty, kiedy stawały się półprzezroczyste. Bliskie spotkanie, przywidzenie czy zwykła fantazja? Tę ostatnią możliwość można by przyjąć, gdyby nie fakt, że podobne zdarzenie zgłosił kilka dni później inny pilot (z 415. Nocnej Eskadry USAF), który w misji zwiadowczej przelatywał nad niemieckim miastem Hagenau.

Był 22 grudnia, szósta rano. Maszyna znajdowała się na stosunkowo niewielkiej wysokości, ok. 1000 stóp. Za ogonem samolotu pilot i operator radaru zauważyli dwa tajemnicze obiekty świecące pomarańczowym światłem i zbliżające się co chwilę do maszyny. Przez dwie minuty obiekty ''skradały się'' za samolotem, zmuszając pilota do serii gw🤬townych uników. Potem zniknęły równie niespodziewanie, jak się pojawiły.

Wojskowi analitycy podeszli do obu relacji jak najbardziej poważnie, jednak do dziś nie udało się znaleźć sensownego wytłumaczenia spotkań. Udało się jedynie ustalić, że nie były to ani przypadki dostrzeżenia tzw. piorunów kulistych, jakie zdarzają się niekiedy pilotom, ani żadne z urządzeń latających znanych aliantom. Tajemnicze obiekty nazwano ''Foo Fighters'' i przez następne lata, mieszając fikcję z rzeczywistością, lansowano tezę, że ich pochodzenie jest... pozaziemskie. Dzisiaj większość zajmujących się nimi badaczy twierdzi, że w rzeczywistości były to wytwory niemieckiej tajnej technologii opartej na napędzie antygrawitacyjnym.

Zbuduję wam latający talerz

Temat niemieckiego UFO powrócił w 1950 roku za sprawą Rudolpha Schrievera, który opublikował w tygodniku "Der Spiegel" sensacyjny artykuł o doświadczalnych latających spodkach, konstruowanych w tajnych pracowniach niemieckich naukowców podczas wojny. Przedstawiona w nim relacja o osobliwych doświadczeniach miała pochodzić z pierwszej ręki. Schriever stwierdził m.in., że inżynierowie z całego świata od początku lat 40. prowadzili badania nad latającymi spodkami. Prace miały być prowadzone w tajnym ośrodku pod Pragą. 40-letni naukowiec zadeklarował na łamach tygodnika, że jest gotowy zbudować taką maszynę dla Stanów Zjednoczonych, bowiem udało mu się potajemnie sporządzić kopię jej dokumentacji jeszcze przed upadkiem Niemiec. Schriever utrzymywał, że jego latający spodek może rozpędzić się do prędkości około 2600 mil na godzinę.

Niektóre dokumenty Schrievera trafiły do mediów, budząc powszechną sensację i zrozumiałe zainteresowanie. Były wśród nich rysunki dużych latających spodków i niekompletne niestety opisy techniczne. Jednemu z badaczy Billowi Rose'owi udało się ustalić, że naukowiec rzeczywiście pracował w tajnym ośrodku pod Pragą z innymi inżynierami, m.in. Włochem Giuseppe Belluzzo i Niemcami Klausem Habermohlem i dr. Walterem Miethe, który był dyrektorem programu pojazdów grawitacyjnych w dwóch podpraskich ośrodkach badawczych. Wśród osób związanych z badaniami pojawia się też nazwisko Viktora Schaubergera, który oprócz prac nad latającym dyskiem miał prowadzić tajemnicze badania nad lewitacją obiektów materialnych.

Fabryka żywej wody

Jedna z najbardziej osobliwych głoszonych przez niego teorii mówiła, że obecną produkcję energii można zastąpić odwrotnym procesem. Krytykował np. hydroelektrownie, twierdząc, że gdy woda pod ciśnieniem przelatuje przez turbiny, rezultatem jest martwa woda, tymczasem można przeprowadzić proces jej ożywienia - naładowania energią. Schauberger opatentował nawet służące do tego urządzenie i nazwał je maszyną żywej wody. Fantastyczne teorie Schaubergera już w 1934 r. zainteresowały samego Hitlera, który miał zaprosić uczonego na spotkanie w Berlinie i zlecić mu budowę pojazdu poruszającego się na zasadzie lewitacji, bez używania efektu spalania stosowanego powszechnie w tradycyjnych silnikach lotniczych. Schauberger utrzymywał, że już wtedy odkrył możliwość lewitacji małych obiektów w odpowiednich warunkach. Podobne wyniki 70 lat później osiągnęli amerykańscy naukowcy. W laboratorium udało im się za pomocą impulsu laserowego wystrzelić niewielki dysk na wysokość kilkunastu metrów, a doświadczenia okazały się na tyle obiecujące, że grupa uczonych otzrymała państwowe dotacje na swoje eksperymenty.

Jakkolwiek fantastycznie by to nie brzmiało, poważni autorzy zajmujący się tajną historią II wojny światowej, tacy jak Carl Munich, twierdzą, że Schauberger był wynalazcą i konstruktorem nowego rodzaju napędu opartego na implozji, która używając jedynie powietrza i wody generuje światło, ciepło i energię ruchu. Wykorzystując tę technologię, uczony miał wraz ze swoimi współpracownikami stworzyć pokaźnych rozmiarów dysk zdolny do rozwinięcia prędkości 2000 km/h. Według Municha w 1945 roku naukowcy przekroczyli barierę prędkości około 2,5 tysiąca km/h, a ich latający dysk miał wznieść się 12 tysięcy metrów nad ziemię. Podobno srebrzysty obiekt świecił przy tym niebieskozielonym światłem. 19 lutego 1945 wielu mieszkańców Pragi rzeczywiście zaobserwowało na niebie tajemniczy obiekt o średnicy około 50 metrów, poruszający się w niespotykany dotąd sposób. Czy był to latający spodek ''made in Germany'', czy po prostu piorun kulisty? Do dzisiaj nie wiadomo.

Ziarno prawdy w korcu mitów

Rewelacje o latających spodkach zdaje się potwierdzać związany ze sprawą były agent CIA Virgil Armstrong, który w swoich opublikowanych po II wojnie światowej wspomnieniach wyznał, że we wczesnych latach wojny alianci nie wierzyli w tę zaawansowaną broń, dopóki informacji nie dostarczył amerykański wywiad, który po natknięciu się na szczegóły tych projektów zaczął intensywne prace w tym kierunku. Projekty zostały uznane za realne, a kilka lat później bronią grawitacyjną dysponowały już nie tylko Niemcy. Czy można mu wierzyć? Przez lata powstały setki publikacji i filmów na temat ''niemieckiego UFO'' i tajnych eksperymentów z napędem grawitacyjnym. Ich autorzy są święcie przekonani, że tajemnicze obiekty istniały.

Skoro tak, to co się z nimi stało? Według entuzjastów teorii istnienia ziemskich latających spodków w tajemnicy przejęli je alianci i dalej prowadzili doświadczenia. Rzeczywiście, tak stało się z inną ''cudowną bronią'' - rakietami V2, których kilkadziesiąt sztuk Amerykanie potajemnie załadowali na statek i wywieźli za ocean wraz z częścią ekipy inżynierów z Peenemunde. Przez wiele lat utrzymywali ten fakt w tajemnicy. W końcu jednak pokazali światu egzemplarze różnych rodzajów Wunderwaffe (m.in. rakiet i samolotów odrzutowych), a V2 można dzisiaj oglądać w londyńskim War Museum i wielu innych muzeach na świecie. Kilka lat po wojnie alianci ujawnili i inne swoje odkrycia, których dokonali w tajnych niemieckich laboratoriach i opuszczonych fabrykach. Były wśród nich takie osobliwości jak latające skrzydła czy działa dźwiękowe (!). Dlaczego zatem Amerykanie mieliby trzymać w tajemnicy do dzisiaj, ponad 60 lat po wojnie, fakt istnienia broni grawitacyjnej?

Kolejny słaby, a nawet wywołujący uśmiech punkt teorii o nazistowskich latających talerzach to ich rzekome osiągi. Miały rozpędzać się od zera do kilku tysięcy kilometrów w ułamku sekundy. Rzeczywiście możliwe jest uzyskanie takiego przyspieszenia, jednak w żadnym wypadku nie wytrzyma go człowiek, a niektóre prototypy miały być przecież pilotowane.

Następna wątpliwość: jeżeli technologia grawitacyjna była tak obiecująca, jak chcą autorzy licznych publikacji, to dlaczego przez ponad pół wieku nie rozwinięto jej i nie wprowadzono do masowego użytku, chociażby w wojsku. Przykład skonstruowanego dużo później lasera (za datę jego narodzin uważa się 1960 rok) mówi, że tak powinno się stać. Dzisiaj laser jest używany nie tylko na polu walki, ale także powszechnie w przemyśle i w medycynie.

Jest jeszcze jedna luka w historii o latających spodkach ze swastyką. Jeżeli prawdą było funkcjonowanie dwóch ośrodków badawczych i skonstruowanie kilku prototypów, to podobnie jak np. w Peenemunde musiały w nich pracować setki, jeśli nie tysiące naukowców i techników. Dlaczego zatem tylko garstka osób wspomina po latach o ich istnieniu? Dlaczego wreszcie na podstawie dokumentacji Rudolfa Schrievera, przy dzisiejszych ogromnych możliwościach technicznych, nie udało się stworzyć choćby kopii ''ognistych kul'' czy latających talerzy?

Wątpliwości wokół istnienia grawitacyjnej Wunderwaffe można mnożyć i nie podważają ich nawet publikowane dziesiątkami zdjęcia tajemniczych obiektów. Dzisiaj nawet laik może za pomocą zwykłego komputera sfabrykować ''autentyczne'' zdjęcie UFO. Dlaczego więc legenda wciąż żyje? Może dlatego, że ludzie zawsze lubili historie owiane mgłą tajemnicy, a może dlatego, że w każdej, najbardziej wątpliwej i niesamowitej historii jest ziarno prawdy...

wcielenie zła

konto usunięte2013-02-10, 20:00
Myra Hindley: wcielenie zła
25 sty, 09:39
Małgorzata Kaprys
6 października 1965 roku. Dochodziła prawie północ, kiedy Myra Hindley poprosiła szwagra, aby odprowadził ją do domu. David Smith chętnie zgodził się i liczył, że zamieni jeszcze kilka słów z chłopakiem Myry, który niezwykle mu imponował. Kiedy dotarli na miejsce, Ian Brady ucieszył się z wizyty, ale swojego gościa zostawił w kuchni i poszedł do salonu, z którego po chwili dobiegł rozdzierający krzyk. Mężczyzna pobiegł sprawdzić co się dzieje i nie dowierzał w to, co widzi. Na podłodze leżał młody człowiek cały we krwi, a Ian uderzał w niego tępą stroną siekiery. Mrożące krew w żyłach wydarzenia październikowej nocy były końcem zbrodniczej działalności Myry i Iana.

Myra Hindley, fot. AFP
Edward Evans, który zginął w salonie domu Myry Hindley i Iana Bradego, był 17-letnim chłopcem, który przyjął zaproszenie na drinka od dopiero co poznanego w bufecie na Dworcu Głównym w Manchesterze, Iana. Mężczyźni wsiedli do samochodu, który prowadziła Myra i postanowili "cieszyć się" dobrze zaczętym wieczorem. Kiedy dojechali na miejsce, kobieta powiedziała, że musi coś załatwić i udała się do szwagra – Davida Smitha. Miała go przyprowadzić do mieszkania. Był to przemyślany plan. Ian chciał wciągnąć Davida w ich zbrodniczy proceder. Myślał, że mężczyzna, który tak wyraźnie był nim zafascynowany, chętnie na to przystanie. Na szczęście się mylił. Gdyby miał rację, z rąk bezwzględnych oprawców mogłoby zginąć jeszcze nie jedno dziecko w Wielkiej Brytanii.

Po nitce do kłębka

Edward Evans otrzymał kilkanaście cisów siekierą w głowę. Kiedy przestał się ruszać, Ian zmusił Davida, aby pomógł usunąć z mieszkania ślady zbrodni. Powiedział, że to jego obowiązek, ponieważ jest zamieszany w morderstwo. Przerażony mężczyzna wykonywał polecenie. Ciało chłopca wsadzono do plastikowej torby i wyniesiono do innego pomieszczenia, a następnie zajęto się czyszczeniem zbrukanego krwią salonu. Myra zachowywała się tak, jakby to były zwykłe, ot sobotnie, porządki. Mimo że podczas samego aktu zbrodni nie było jej w salonie, doskonale musiała zdawać sobie sprawę z tego, co się tam dzieje. W tym czasie kiedy nastoletni Edward konał, ona spokojnie siedziała w kuchni.

Kiedy nad ranem David wrócił do domu, opowiedział o wszystkim siostrze Myry. Oboje postanowili poinformować policję. Byli zszokowani, bali się, ale wiedzieli, że dobrze robią. Pod dom morderców udało się dwudziestu funkcjonariuszy. Zatrzymano morderczy duet i znaleziono zwłoki Edwarda Evansa. Zeznania Smitha zainspirowały policję do wnikliwego przeszukania mieszkania. Mężczyzna powiedział, że Brady zwierzał mu się z zamordowania jeszcze innych dzieci. Ponoć swoje ofiary zakopywali z Myrą na wrzosowiskach Saddleworh. Faktycznie - para często tam jeździła.

Makabryczne odkrycia

Podczas szczegółowej rewizji domu w którym mieszkała Myra Hindley i Ian Brady, policja znalazła album z ich wspólnymi zdjęciami, wykonanymi podczas spacerów na wrzosowiskach. Śledczych zaintrygował także kwit z przechowalni bagażu na dworcu w Manchesterze. Okazało się, że w skrytce była walizka, a w niej m.in. zdjęcia i nagrania dokumentujące krzyk, tortury, gw🤬t i ostatnie chwile 10-letniej Lesley Ann Downey.

Dziewczynka mieszkała w jednej z dzielnic Manchesteru. 26 grudnia 1964 roku wybrała się z braćmi i koleżankami na świąteczny kiermasz. Tylko na chwilę oddaliła się od grupy, a wtedy została uprowadzona. Zwyrodnialcy przewieźli ją do domu i zmusili, aby pozowania do zdjęć pornograficznych (widać na nich, że dziecko miało związane za plecami ręce i zakneblowane usta). Na nagraniu słychać, jak bardzo dziewczynka bała się i błagała o pomoc Myrę. Ta jednak była nieugięta, kazała jej zamknąć się i groziła, że ją uderzy.

21 października 1965 roku Myra i Ian usłyszeli zarzut zamordowania Edwarda Evansa i Lesley Ann Downey. Podczas przesłuchań oboje nie przyznawali się do winy i próbowali obciążyć Davida. Na szczęście nikt tym bestiom nie uwierzył. Okazało się jednak, że mordercza para ma na swoim sumieniu jeszcze inne zabójstwa.

fot. Getty Images/FPM - poszukiwanie zwłok zamordowanych dzieci
Ich pierwszą ofiarą była 16-letnia Pauline Reade, która w lipcu 1963 roku wybierała się na tańce do Klubu Pracowników Kolei. Po drodze zaczepiła ją jadąca samochodem Myra i zapytała czy nie pomogłaby jej szukać rękawiczki, którą zgubiła na wrzosowiskach. Dziewczyna zgodziła się, prawdopodobnie dlatego, że znała Myrę z widzenia. Skusiła ją też perspektywa otrzymania w podzięce kilku płyt gramofonowych. Pauline wskoczyła do auta i pojechały w stronę wrzosowisk Saddleworth. Ian jechał za nimi na motocyklu. Nie wiadomo co dokładnie się stało i jak wyglądały ostatnie chwile dziewczynki. Na pewno została zgw🤬cona i poderżnięto jej gardło, a zwłoki zakopano na wrzosowiskach.

Następną ofiarą morderczego duetu był 12-letni John Kilbride. Chłopczyk mieszkał w Ashton-under- Lyne (koło Manchesteru) i zniknął w listopadzie 1963 roku. Tego dnia był z kolegą w kinie, a potem poszedł z nim na miejscowy rynek, aby pomagając kupcom przy zamykaniu straganów, zarobić parę groszy. Ostatni raz był widziany przed stoiskiem z dywanami. Myra i Ian zwabili go do samochodu i wywieźli na wrzosowiska. Tam został zgw🤬cony i uduszony przy pomocy sznurka. Zwłoki ukryto w płytkim grobie.

Trzecią ofiarą był 12-letni Keith Bennet. Zwyrodnialcy uprowadzili go w czerwcu 1964 roku, kiedy szedł do babci. Podobnie jak John został zgw🤬cony, uduszony i pogrzebany na wrzosowiskach. Jego ciała nigdy nie znaleziono.

Potem nastapiło morderstwo Lesley i Edwarda.

Zła czy zmanipulowana?

Co skłoniło Myrę Hindley do popełnienia tych okropnych zbrodni. Czy nakłonił ją do tego jej chłopak, czy spotkanie z nim uwolniło drzemiące w niej zło? Nic nie zapowiadało, że ta niepozorna dziewczyna z przeciętnego domu dopuści się w przyszłości tak okrutnych morderstw. Uważana była za inteligentną dziewczynkę. Przejawiała zdolności literackie, uprawiała lekkoatletykę i pływanie. O ironio, była też wziętą opiekunką do dzieci. Lubiła dorabiać w ten sposób, a maluchy wprost za nią przepadały.

Iana Bradego poznała w pracy, w styczniu 1961 roku, miała wtedy 19 lat a on 23. Był to dość osobliwy człowiek, trzymający się na uboczu. Uwielbiał czytać, ale jego biblioteka wzbudzała kontrowersje. Jedno z czołowych miejsc zajmowała pozycja "Mein Kampf" Adolfa Hitlera… W młodości był niepokorny, często wpadał w tarapaty i był zamieszany w liczne włamania. Myra zainteresowała się tajemniczym, wyróżniającym się wśród innych Ianem (nosił się na czarno i gładko zaczesywał włosy do tyłu). Wydawało się jej, że właśnie kogoś takiego potrzebuje. Chłopak szybko wprowadził się do domu dziadków Myry.

Ich proces rozpoczął się w kwietniu 1966 roku. Oskarżyciel i obrońca uważali, że sprawa jest tak drastyczna, że nie zgodzili się, aby na ławie przysięgłych zasiadły kobiety. Mieli odpowiadać za zabójstwo Edwarda Evansa, Lesley Ann Downey i Johna Kilbride’a. Do aktu oskarżenia nie włączono sprawy pozostałej dwójki dzieci (wtedy jeszcze nie znaleziono ich zwłok). Oboje zostali skazani na dożywocie. Właściwie o włos uniknęli stryczka – dosłownie cztery tygodnie przed ich aresztowaniem wszedł w życie akt uchylający karę śmierci.

W więzieniu, po latach, Brady przyznał się do wszystkich pięciu morderstw. Powiedział, że żałuje tego co zrobił i nie będzie się ubiegał o warunkowe zwolnienie. Natomiast Hindley cały czas utrzymywała, że nie brała czynnego udziału w zabójstwach i starała się wyjść na wolność, ale nigdy tego nie dopięła. Społeczeństwo było oburzone, jak "ta zła kobieta" może ubiegać się o przedterminowe zwolnienie. Za kratkami pisała listy w których tłumaczyła powody swego postępowania. Usprawiedliwiała swoje zachowanie, twierdziła, że była w pułapce, w sytuacji bez wyjścia i musiała robić wszystko, czego chciał Ian Brady.

W więzieniu podobno przeszła przemianę. Stała się innym człowiekiem, katoliczką z licznymi zainteresowaniami. Praktycznie nikt nie wierzył w jej metamorfozę i zwalał to na karb jej wyrachowania – po prostu chciała wyjść na wolność. W ostatnich latach życia miała poważne problemy ze zdrowiem, cierpiała na dusznicę, osteoporozę, miała tętniaka mózgu i przeszła prawdopodobnie kilka niewielkich udarów. Więzienie opuściła dopiero po śmierci, 15 listopada 2002 roku. Za kratkami spędziła 33 lata.

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem