Przed sądem w Sulechowie toczy się proces karny, jakiego nie powstydziłyby się organy PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości. Oskarżonym jest człowiek, który ośmielił się piętnować nadużycia lokalnej straży miejskiej. Prokurator uznał, że filmowanie czynności służbowych podejmowanych przez straż miejską stanowi przestępstwo stalkingu. Proces jest brudny. Zastrzeżenia budzi nie tylko postawa prokuratora, ale także sędziego, który wydalił z rozprawy publiczność. Arogancja władzy może doprowadzić do niepokojów społecznych. Przed sądem w Sulechowie toczy się proces karny, jakiego nie powstydziłyby się organy PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości. Oskarżonym jest człowiek, który ośmielił się piętnować nadużycia lokalnej straży miejskiej. Prokurator uznał, że filmowanie czynności służbowych podejmowanych przez straż miejską stanowi przestępstwo stalkingu. Proces jest brudny. Zastrzeżenia budzi nie tylko postawa prokuratora, ale także sędziego, który wydalił z rozprawy publiczność. Arogancja władzy może doprowadzić do niepokojów społecznych.
1. Aktorzy
Oskarżonym jest Pan Emil – człowiek, który ośmielił się monitorować działania fotoradarowych straży gminnych oraz piętnować nieprawidłowości w działaniach tychże straży.
Pokrzywdzoną i zarazem oskarżycielka posiłkową jest Katarzyna S. pełniąca funkcję Komendanta Straży Miejskiej w Kargowej.
Oskarżycielem jest prokurator Arkadiusz Flis z Prokuratury Rejonowej w Świebodzinie.
Świadkiem w sprawie jest Leszek W. – właściciel fotoradaru (czy też przedstawiciel firmy wynajmującej fotoradar gminie Kargowa).
Adwokata oskarżycielce posiłkowa wynajęła Gmina Kargowa (ciekawe co na to mieszkańcy Kargowej oraz Regionalna Izba Obrachunkowa w Zielonej Górze?).
2. O co (i po co) ten proces?
Otóż Pani Komendant wraz z panem Leszkiem W., z którym od lat razem wykonuje pomiary prędkości, przygotowała na pana Emila zasadzkę (niektórzy twierdzą, że autorem tego pomysłu jest Pan Leszek). A było to tak.
Kiedy Pan Emil przyjechał swoim samochodem w dniu 3 sierpnia 2012 r. do Kargowej, pani Komendant (chociaż nie miała takich uprawnień), dokonała zatrzymania Pana Emila. Uczyniła to w ten sposób, że stanęła przed maską jego samochodu uniemożliwiając mu przejazd. W pewnym momencie Pani Komendant zgięła się wpół, udając, że samochód pana Emila na nią najechał i potrącił ją w kolano. Leszek W. zamiast ratować upadająca panią komendant, podbiegł na ten moment z aparatem fotograficznym, który akurat przypadkowo miał w rękach, aby uwiecznić ten „upadek”…
Chcąc nie chcąc, przypomina się scena z serialu Zmiennicy, w której to Maniuś zostaje przyłapany z panienką lekkich obyczajów i sfotografowany „na gorącym uczynku”…
Na szczęcie pan Emil zawsze ma włączoną kamerę w samochodzie i ta kamera uwieczniła to zdarzenie. Na zarejestrowanym filmie widać wyraźnie, że w momencie kiedy Pani Komendant schyla się udając uderzenie – samochód Pana Emila stoi w miejscu…
Usiłowano „zabezpieczyć” kamerę Pana Emila, ale Pan Emil kamery nie oddał i nagranie posiada. Gdyby nie to nagranie – nie chciał bym być w jego sytuacji….
Pani Komendant posiada natomiast obdukcję oraz opinię lekarza sądowego, z której wynika, iż doznała ona w dniu 3 sierpnia 2012 r. następujących obrażeń:
- zasinienie i obrzęk kolana prawego,
- bolesność uciskową rzepki.
Lekarz sądowy zaznaczył w swojej opinii z dnia 26 października 2012 r. iż: „obrażenia te mogły powstać w sposób i w czasie podawanym przez pokrzywdzoną”. Opinia ta wywołana została w wykonaniu postanowienia o powołaniu biegłego lekarza z zakresu medycyny sądowej, które wydał w dniu 16 października 2012 r. prokurator Arkadiusz Flis.
Prokurator Arkadiusz Flis oskarżył ponadto pana Emila o popełnienie przestępstwa stalkingu, a dokładnie o to, że jeżdżąc za Panią Komendant swoim samochodem obserwował ją oraz filmował podczas wykonywanych czynności służbowych, a także sugerował że w sposób niewłaściwy i nieprofesjonalny wykonuje swoje obowiązki służbowe, czym wzbudził u Katarzyny S. uzasadnione okolicznościami poczucie zagrożenia…
Na ten temat była już mowa tutaj: prawonadrodze.org.pl/batalia-o-jawnosc-procedur-publicznych-w-ruchu-drogowym/
3 . A o co chodzi tak naprawdę?
Naprawdę chodzi o to, że w tych dniach, kiedy Pan Emil obserwował pomiary prędkości dokonywane przez Panią Komendant wraz z panem Leszkiem W. nie było żadnych dochodów z mandatów, gdyż kierowcy widząc, że coś się dzieje na drodze, jeździli prawidłowo i nie popełniali wykroczeń. Gmina zatem miała straty… Desperacja Gminy Kargowa w wyeliminowaniu pana Emila jest tak duża, że na koszt Gminy Kargowa wynajęto dla Pani Komendant adwokata, który reprezentuje ja w procesie (ciekawe co na to mieszkańcy Gminy oraz Regionalna Izba Obrachunkowa?).
Gmina (tzn. jej włodarze) ma zatem interes w tym, żeby pozbyć się intruza, który wykrywa nieprawidłowości w działalności straży gminnej i psuje dobry fotoradarowy biznes. Świadek (właściciel fotoradaru, wynajmowanego gminie) ma interes w tym, żeby sobie nadal wynajmować gminie fotoradar. Za pieniądze, które gmina wydała na wynajem tegoż fotoradaru mogłaby sobie kupić kilka takich urządzeń, ale z jakiegoś powodu woli wynajmować…
4. Sąd ogranicza jawność procesu
O tej precedensowej sprawie winno być na bieżąco informowane społeczeństwo. Niestety nie jest to możliwe, gdyż prowadzący sprawę sędzia Piotr Filipczak nie zezwolił na nagrywanie rozprawy. Sąd nie przychylił się do wniosku pana Emila o umożliwienie mu rejestracji rozprawy za pomocą dyktafonu. Pan Emil złożył taki wniosek po tym, gdy Sąd nie zaprotokołował słów pokrzywdzonej, z których mogło by wynikać, że cała akcja, która miała miejsce w dniu 3 sierpnia 2012 r. została przez pokrzywdzoną oraz świadka zaplanowana. Sąd uzasadnił swoją decyzję następująco: „gdyż ma to wpływ na prawidłowość postępowania, a w szczególności z uwagi na istotę sprawy, na swobodę wypowiedzi świadka”.
Chwilę potem sędzia Piotr Filipczak postanowił wydalić z sali całą publiczność! Jako podstawę prawną swojej decyzji wskazał art. 48 ust. 3 ustawy o ustroju sądów powszechnych.
Powołany przepis ten brzmi:
„ Sąd może wydalić z sali rozpraw publiczność z powodu jej niewłaściwego zachowania”.
W protokole rozprawy z dnia 13 czerwca 2013 r. całe zdarzenie opisane zostało w sposób następujący:
„W tym miejscu Prokurator oświadcza, iż z widowni podawane są oskarżonemu karteczki zawierające jakieś notatki.
Przewodniczący stwierdził, że takiego faktu nie zauważył, jednak zauważył, że przed oskarżonym leży zapisana kartka, którą w trybie art. 217 § 1 i § 2 KPK wydano Przewodniczącemu.
Na kartce jest zapisek o treści: „kto zapłacił honorarium adwokackie pełnomocnikowi oskarżycielki posiłkowej, ona sama, czy gmina ze środków gminnych”?
Przewodniczący dołączył kartkę do akt sprawy.
W tym miejscu oskarżony oświadczył, że to nie jego pismo.
Sąd postanowił
Wobec powyższego na podstawie art. 48 ust. 3 Ustawy o Ustroju Sądów Powszechnych wydalić publiczność z Sali.
5. Ocena decyzji sądu o wydaleniu publiczności
Jedną z naczelnych zasad polskiego procesu jest zasada jawności. Rozpoznawanie spraw sądowych odbywa się publicznie. Zasada ta zagwarantowana jest w Konstytucji. Zasada ta zabezpiecza przed arbitralnością procesu sądowego, a także ma istotne znaczenie dla budowania zaufania do sądów, poprzez poddanie ich społecznej kontroli. Obowiązujące przepisy przewidują pewne odstępstwa od tej zasady. W niniejszej sprawie nie wystąpiły żadne przesłanki do podjęcia przez sędziego Piotra Filipiaka decyzji o usunięciu publiczności z sali rozpraw. Publiczność zachowywała się spokojnie. Wszyscy w milczeniu i ze smutkiem w oczach obserwowali toczący się proces. Wszyscy byli trzeźwi, schludnie ubrani. Wszyscy byli pełnoletni.
W trakcie rozprawy trwającej kilka godzin dwukrotnie podana została z sali kartka w kierunku ławy oskarżonego. Sąd tego nie zauważył. Podanie kartki nie zakłóciło w najmniejszym stopniu przebiegu rozprawy. Kartki przez kilkanaście minut leżały na ławie oskarżonego i dopiero po tym czasie zareagowali na ten fakt adwokat oskarżycielki posiłkowej oraz prokurator.
Takie sytuacje, że ktoś podaje w milczeniu na sali rozpraw jakąś informację zapisaną na kartce zdarzają się bardzo często. Zachowania takiego w żaden sposób nie można zakwalifikować jako spełniającego dyspozycję normy zawartej w art. 48 ust. 3 Ustawy o Ustroju Sądów Powszechnych. A jeśli nawet, w przekonaniu Sądu, takie zachowanie uznać należało za niewłaściwe, to Sąd mógłby wówczas, co najwyżej, usunąć z sali tę osobę, która podawała kartki, a nie cała publiczność!!!
Opisywana sprawa wywołuje szeroki rezonans społeczny i jest niezwykle ważna z punku widzenia interesu publicznego. W procesie tym Prokuratura oskarża człowieka, który wykazując się wyjątkowo obywatelska postawą, monitorował działania władz lokalnych ujawniając nadużycia tych władz. Człowiek ten jest ponadto dziennikarzem oraz członkiem Stowarzyszenia, którego statutowym celem jest monitorowani działalności władz publicznych. Sąd nie ma prawa pozbawiać społeczeństwa udziału w postępowaniu, które dotyczy człowieka, który walczy o respektowania zasad społeczeństwa obywatelskiego.
„Wpływanie na skład publiczności przychodzącej do sądu to przejaw naruszenia zasady jawności, niedającego się usprawiedliwić nawet dla celów respektowania ważnych interesów jednostkowych. Stanowi bowiem zaprzeczenie idei swobody dostępu obywateli do rozpraw” (R. Koper, Jawność rozprawy głównej a ochrona prawa do prywatności w procesie karnym.)
Sędziemu Piotrowi Filipczakowi należy też przypomnieć, że „Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu” (art. 4 ust. Konstytucji). Tego właśnie Narodu, który bezprawnie został usunięty z sali obrad.
Kolejna rozprawa w niniejszej sprawie odbędzie się w dniu 6 sierpnia 2013 r. o godzinie 9.00 w budynku sądu w Sulechowie, a grupa obywateli wybiera się, aby ją obserwować i patrzeć na ręce procedującemu Sądowi. Co teraz wymyśli sędzia Piotr Filipczak?
Źródło: Stowarzyszenie Prawo na Drodze – Artur Mezglewski
2009-07-17 Czy Polska jest w posiadaniu bomby atomowej?
Nietypowe odkrycie w dawnej bazie radzieckiej na Pomorzu. Takiego znaleziska w Polsce jeszcze nie było. Czy Rosjanie porzucili w swojej bazie bombę atomową? W pobliżu miejscowości Borne Sulinowo (woj. Pomorskie) specjalna wojskowa komisja dokonała nietypowego odkrycia. Przypomnijmy, że Borne Sulinowo to dawne, największe na terenie Polski, radzieckie osiedle mieszkaniowe oraz baza wojsk ZSRR. W 1993 roku Rosjanie opuścili bazę zostawiając tylko gołe ściany. Zabrali dosłownie wszystko, ale czy na pewno jest to prawda?
Od dawna krążyły niesprawdzone pogłoski, że w bazie przechowywano także broń atomową. W zeszłym miesiącu na głębokości 4 metrów pod powierzchnią ziemi odnaleziono wyrzutnie rakiet typu ziemia- ziemia. Wyrzutnia była prawie idealnie zamaskowana.
Znaleziono pięć pustych gniazd wyrzutni, natomiast w ostatnim, szóstym gnieździe znajdowała się gotowa do wystrzału rakieta uzbrojona w głowicę nuklearną mocą podobną do tej, jakiej użyto w ataku na Hiroszimę! Miejsce zostało na razie zabezpieczone kordonem wojskowym.
Komisja wojskowa uspokaja, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa dla ludności Polski, ani naszych sąsiadów. Rakieta jest doskonała zabezpieczona i mogłaby przeleżeć w ziemi jeszcze wiele lat. Nie ma możliwości nie kotrolowanego odpalenia ładunku, nie posiadamy bowiem specjalnych kluczy i aparatury do odpalenia rakiety. Powstał problem dlaczego rakieta nie została wywieziona przez wycofujących się Rosjan? To bada już MON i MSZ.
Wstępne, nieoficjalne informacje od członków komisji potwierdzają, że Rosjanie po prostu nie mieli pieniędzy na przewóz takiego ładunku.
W 1993 roku ZSRR już się rozpadło i Rosjanie mieli wiele innych problemów na głowie. „W tym czasie po orbicie okołoziemskiej krążyła przez ponad rok stacja kosmiczna Mir z kosmonautą bijąc rekordy przebywania w kosmosie, bo nie miał kto się tym zająć, a co dopiero jedna rakieta w Polsce”- mówi jeden z członków komisji.
Powstaje problem czyja jest uzbrojona rakieta? Umowy polsko-radzieckie nie przewidywały takiego wypadku.
Emerytka z Bornego Sulinowa znalazła bombę atomową we własnej piwnicy!
78 letnia Genowefa Piszczała, mieszkanka Bornego Sulinowa znalazła gotowa do użycia bombę atomową we własnej piwnicy! Prawdopodobnie pozostawili ja tam wycofujący się w 1993 roku żołnierze Armii Czerwonej.
Borne Sulinowo to miasto w województwie zachodniopomorskim. Do 1993 roku nie było go na żadnych mapach, ponieważ było miastem garnizonowym dla Armii Czerwonej. Pod skrzydła polskiej administracji wróciło w 1993 roku.
- Przeprowadzili my się tu w 1993 roku ze wsi - mówi nam pani Genowefa - Ja tu za bardzo przyjeżdzać nie chciała, na wsi siedzieć wolała, powietrze, ludzi się zna. Ale dzieci do miasta chcieli - mówi pani Genowefa - Bawić się chcieli, po miastowemu żyć, na dyskotieki chodzić, piwo pić i w fabryce zarabiać. To i nam obok siebie mieszkanie wyszykowali.
Niecodzienne znalezisko we własnej piwnicy odkryła sama.
- Zawsze stary do piwnicy chodził po kartofle - mówi pani Genowefa, wskazując na lezącego w łożku męża - ale ostatnio się chorowity zrobił i na plecy narzeka. To sama poszła. Co się nieroba prosić będzie!
Pani Genowefa jest osobą bardzo czystą, wobec czego bardzo zdenerwował ją nieporządek, jaki zastała w piwnicy.
- Uj, jak się zdenerwowała! - mówi pani Genowefa - A naświnił jako świnia, albo inny wieprz - mówi, wskazując na męża -
- Zawsze nieporządziuch był! To jak kartofli przyniosła i na obiad nastrugała, to zaraz do piwnicy poszła porządek czynić.
Po kilkudziesięciu minutach porządkowania i wynoszenia śmieci uwagę pani Genowefy wzbudziła metalowa beczka, leżąca na ziemi.
- Uj, co się zdenerwowała! - mówi pani Genowefa - Stary gadał, że ruskie tam samowara zostawili i żeby nie ruszać, to
się na działkę może zawiezie i się herbatkie parzyć będzie.Nu ja go nogą - łup! łup! Patrzę, a to kij, nie samowar! A stary ślepy
zawsze był - rzecze zdenerwowana pani Genowefa, po raz kolejny z nienawiścią wskazując na leżącego w łóżku męża - to ja widziała, że to nie samowar i kazała synowi to wynieść, to się miejsce na kartofli zrobi więcej!
Syn pani Genowefy z pomocą innego sąsiada wydostał metalową beczkę na dwór. Tutaj, w świetle słonecznym okazało się,
że to ... rosyjska bomba atomowa! Syn natychmiast wezwał policję, która zawiadomiła saperów.
- Uj, panie, a co się wystraszyła! - mówi pani Genowefa - Jakby to hukło to i kartofli i cała piwnica i cały dom by poszedł w pierony!
- A ten głupi baran gadał, że to samowar - mówi pani Genowefa, ze złością wskazując na męża - ty masz samowar a nie głowa!
Nie wiadomo, co stanie się z niecodziennym znaleziskiem, czy zostanie ono oddane poprzednim właścicielom, czy tez wzmocni
potencjał obronny polskiej armii. Wojsko wstrzymało się od komentarzy.
- A niechaj tam panie polskie wojskowe trzymają - mówi pani Genowefa, która jest prawdziwą polską patriotką - jak Miemce znowu wlezą, albo ruskie, albo litwiny to od razu na łeb, łubudu i po sprawie! - cieszy się pani Genowefa - Jeszcze starego do wojska wyslę, bo leży tylko w domu, żre i marudzi - mówi pani Genowefa, wskazując na leżącego w łóżku męża.
Mocarstwowy sen
A gdyby tak Polska posiadła niezależne siły atomowe, zdolne do porażenia największych miast sowieckiego imperium? Czy nadal byłaby wyłącznie wasalem ZSRR czy może zaczęłaby dyktować coraz częściej własne warunki, dotychczasowy haracz zastępując zwyczajną wymianą handlową z Sowietami? Takie pytania zadawał sobie prawdopodobnie Edward Gierek, kiedy obejmował stanowisko I sekretarza KC PZPR w roku 1970.
Gierek – wychowany we Francji syn polskich emigrantów – był wielkim miłośnikiem i naśladowcą swojej przybranej ojczyzny. Za wzór stawiał sobie Charles’a de Gaulle’a. Francuski mąż stanu zaskarbił sobie przyjaźń Polaków uznając jako pierwszy spośród zachodnich przywódców granicę na Odrze i Nysie. Na całym świecie zasłynął jako człowiek, który nie tylko wyprowadził Francję z kryzysu i poniżenia ale zdołał ją uniezależnić nawet od Stanów Zjednoczonych. Ten ostatni cel uzyskał wprowadzając Francję do grona mocarstw atomowych.
Polska nie miała takiego potencjału gospodarczego jak Francja a Związek Radziecki był Wielkim Bratem bez porównania trudniejszym do zniesienia niż Stany Zjednoczone. Mimo to wygląda na to, że Gierek i jego ekipa postanowili zaryzykować. Pierwszy sekretarz jest dzisiaj często postrzegany za polityka wysługującego się ZSRR i oddający polskie kredyty i owoce inwestycji za bezcen. Jest to chyba jednak prawda połowiczna. Polskie surowce i wyroby przemysłowe były oddawane za pół darmo, jednak wydaje się, że chodziło głównie o zamydlenie oczu radzieckim „towarzyszom”.
Pierwsze badania nad polską bronią termonuklearną rozpoczęły się jeszcze za czasów Gomułki a od początku lat 70. ruszyły pełną parą. Pozyskiwanie surowców i konstrukcję niezbędnych maszyn rozpoczęto w największej tajemnicy przed ZSRR. W całość tej operacji idealnie wpisuje się działalność opisywanego wcześniej Mariana Zacharskiego, który miał pozyskiwać nowoczesne technologie dla uniezależnienia polskiego przemysłu i nauki.
Polacy mieli własną koncepcję uzyskania reakcji termonuklearnej. Naukowcy Wojskowej Akademii Technicznej: dr Zbigniew Puzewicz, twórca pomysłu, i prof. Sylwester Kaliski byli zdania, że można do niej doprowadzić przy użyciu lasera o dużej mocy. Badania prowadzono w specjalnej podziemnej hali wybudowanej na warszawskiej Woli. Od ewentualnego wybuchu miał chronić stolicę wał ziemny (!), zaś próbny wybuch planowano przeprowadzić w kopalnianej sztolni.
Lata siedemdziesiąte były sceną, na której rozgrywała się cicha rozgrywka pomiędzy polskim wywiadem a KGB. Wygląda na to, że sowieci dosyć szybko zorientowali się do czego dąży Gierek, jednak uznali stopień zaawansowania polskiego projektu za niegroźny. Radzieccy naukowcy uznali, że próba doprowadzenie do reakcji za pomocą lasera jest niemożliwa. Moskwa uznała, że nie ma o co robić afery, polski program atomowy był dyskretnie monitorowany, a tymczasem Związek Radziecki spokojnie odbierał „zamydlający oczy” haracz.
Gierek wpadł w pułapkę sam o tym nie wiedząc – brnął na ślepo zgodnie z powziętym wcześniej planem wydając kolosalne sumy zarówno na program atomowy jak i opłacenie się ZSRR. Od 1976 roku doszły poważne problemy z wewnętrzną opozycją – naród nie był już w stanie wytrzymać szalonych inwestycji. Wreszcie w roku 1978 w tajemniczych okolicznościach ginie profesor Kaliski. Oficjalnie zginął w wypadku samochodowym - ponoć był kiepskim kierowcą – możliwe jednak, że osiągnął jakiś przełom i zginął z rąk KGB.
Program atomowy Gierka zakończył się w podobny sposób jak inne wielkie reformy. Do dziś pozostaje kwestią sporną, czy jego upadek był spowodowany amatorskim wykonaniem, czy rozłamem wewnątrz partii i zniszczeniem programu przez ZSRR.