#poezja

Poezja

ControlYourMind2013-11-13, 13:51
Trochę poezji.

"Na kanapie leży leń. Czarną ma skórę ten nasz koleżka"

Poezja śpiewana

C................r • 2013-10-07, 2:20
przyciąga tylko prawdziwych koneserów

Kazimierz Ratoń - Poeta wyklęty

B................z • 2013-05-23, 17:16
Witam.
Widzę że pojawiło się sporo wpisów o polskich poetach dlatego chciałbym przybliżyć nieco jednego z najbardziej niedocenianych współczesnych poetów.

Czasie mego życia i czasie mej śmierci. Słońce, słońce, ubóstwiam cię bardziej niż ciemności, choć znam twe iluzje i twą nędzę. O pustynie, na które uciekałem, by zginąć lub skonać. I nie umrzeć przy tym. Oto ucieczka w wolność straszliwą i złowieszczą. Potem nieubłagane powroty, ciężar czasu i nowych podróży. Życie, życie, które jesteś nieustającą, potworną agonią i płomiennymi urodzinami. Ten wielki , długi szok, wstręt i zachwyt, który stawal się moim grobem, krzyżem i nadzieją...Czyż wszelkie nadzieje bywają tylko złudzeniem i są daremne?... Nie! nie! Trwam dzieki nim i miłościom. O serce moje, które zmienne jesteś ; tak różne jak moich kilka twarzy. Mam dla was czułość i nienawiść palącą jak ogień. O istoty ludzkie, mogę was znieść, lecz trudno mi czasami znieść wasze życie. O poezjo i sztuko, które ocalacie byt i nadajecie mu sens. Święta naiwności... Osiągałem pustkę, aby stawać się później po stokroć pełniejszym. O poezjo i sztuko, mój drogi okręcie, mój orle szalony. I ty mój losie trwożliwy, przeklinany tylekroć , nieubłagany. Floro, fauno, wszystkie zwierzęta- wzywam was oto- otoczcie moje wiary, zwątpienia i wszelkie cmentarze boskim natchnieniem. Lecz może Stwórca...
Dość!... Dość! Nie sięgam dziś nieba, by je obalać lub utrwalać. Stałem się zbyt smutnym, o jakże okropnym dla siebie nawet. Więc dość!...Spokój i cisza opanowują ziemię. By potem!...lecz dość! Zbyt wiele potu, rozpaczy, łez i krwi.




Kazmierz Ratoń (1942-1983) urodził sie w Sosnowcu. Jego poezja jest dość hermetyczna i nieprzenikalna, nie do zrozumienia dla ludzi młodych i zdrowych, dla których ból i cierpienie są rzeczami abstrakcyjnymi znanymi jedynie z literatury czy filmów. Ratoń chorował na gruźlicę mózgu, najcięższą postać gruźlicy pozapłucnej, która nieleczona lub niedostatecznie wcześnie wykryta powoduje nieodwracalne uszkodzenia neurologiczne, psychiczne i charakterologiczne. Załatwiano mu szpitale, sanatoria, lecz ten nie potrafił poddać się reżimom szpitalnej terapii, zwłaszcza, że chciano go wyleczyć później także z alkoholizmu.

Zacząłem kochać tylko siebie
I tylko siebie nienawidzieć.
Żyłem już tylko sobą -
I tak zacząłem umierać.


Za życia wydał jeden tomik Gdziekolwiek pójdę, doceniony zresztą i nagrodzony w roku 1974 nagrodą Roberta Gravesa przyznaną przez Zarząd Główny Polskiego Pen-Clubu. Kazimierz Ratoń nazywany jest „poetą cierpienia prawdziwego” gdyż doskonale wiedział, czym jest prawdziwe cierpienie i obłęd spowodowany wyniszczającą chorobą. Chory od jedenastego roku życia najpierw na gruźlicę płuc, a później na gruźlicę kości i mózgu – najcięższą odmianę gruźlicy pozapłucnej umierał żywcem, bez znieczulenia. Całe jego życie było codzienną walką z cierpieniem, walką ze spoglądaniem na swoje ciało, które uważał za rozpadająca się padlinę toczoną przez robactwo.

Chory
Z wyjętymi wnętrznościami
Z wyjętym sercem
Z wyjętym mózgiem
Gnijący szkielet
Gnijące mięso
Gnijący grób
Zmurszały krzyż


Trudno wyobrazić sobie żeby miłość była dostępna dla człowieka tak zniszczonego cierpieniami fizycznymi połączonymi z cierpieniami duszy. Z wypowiedzi ludzi, którzy znali Ratonia wynika, że poeta nie poznał nigdy kobiet, a równocześnie sprawiły mu one wielki ból. Jan Marx przytacza cytat, który doskonale obrazuje gorycz niespełnienia w miłości, cytat ten pochodzi z dziennika poety: „Kobiety nie będą mnie sądzić”. Mimo wszystko poeta często przytacza w swojej twórczości obraz dam, nie jest to jednak obraz zbyt piękny i z całą pewnością niewiast Ratoń nie ubóstwia, często jest to wizerunek kobiety gw🤬conej lub rozpustnicy:

Kobieta
części ciała zespolone stawami
wnętrzności wzmocnione biodrami
serce oddychające sutkami

Kobieta
strzępy mięsa uformowane w rzeźby
gładkie i wilgotne w zakończeniach
rzeźby miękkie i cuchnące


Poeta sprowadza do poziomu rynsztoka zarówno miłość jak i jej symbol- kobietę. Bulwersuje przekonaniem, że wszystkie są k🤬ami, a ich mężczyźni jedynie klientami: na tym polega – zdaniem poety- miłość. To bardziej wysublimowane, lepsze i spełnione uczucie, może pojawić się jedynie w śnie. Kobieta z krwi i kości utożsamiona zostaje z rozczarowaniem i destrukcją, fizjologią i marzeniem – dającym złudną nadzieję i codzienne umieranie nadziei : ” Kobieta/ brzuch i uda rozdzielone kroczem/ kroczem o oddechu agonii/ Kobieta jest śmiercią/ długą i bolesną śmiercią” ( “Nie ruszaj się” )..



Kazimierz Ratoń w tym czasie żył już tylko samym sobą i umieraniem. Nie zdecydował się- jak inni “poeci przeklęci- na samobójstwo, bo wciąż “żył z kobietami, które nie istnieją i nie żył z kobietami innymi”. Czuł obrzydzenie do trywialnej rzeczywistości lecz nie ulegał mirażom rezygnacji i apatii. Tylko marzenia na jawie i w śnie pozwalały mu dalej trwać. Tylko tęsknota.

Jego wiersze są może obsesyjne, ale wolne od stylizacji, pisane ze środka cierpienia, swoista "agonia oddychającego jeszcze mięsa". Ratoń umierał żywcem, bez znieczulenia, przez wiele lat. Snuł się po Warszawie coraz bardziej umarły, widmowy, odrażający fizycznie. Oglądał świat przez pryzmat śmierci. Sam był personifikacją umierania, stał się człowiekiem widmem, żywym trupem odczuwającym rzeczywistość jak cmentarzysko. Choroba wyniszczała jego organizm, tak jak leki psychotropowe popijane denaturatem lub wodą brzozową, bowiem na piwo czy wódkę nie było go stać. Był nędzarzem, jednak nie dało mu się w żaden sposób pomóc, należał do tego typu ludzi, wobec których bezsilna jest jakakolwiek filantropia czy pomoc społeczna. Nieszczęśliwy człowiek pokrzywdzony przez los i życie.

Lecz oto żyjesz jeszcze nie żyjąc
Błazeński grymas wstrząsa twoim ciałem
Jest jedynym objawem istnienia

Lecz oto żyjesz jeszcze udając życie
Bełkotliwe strugi modlitw i przekleństw
Pozostawiasz za umęczonym ciałem

Lecz oto żyjesz jeszcze w ostatnich godzinach
Z twego ciała wypływa niemy jęk
Jęk zabijanego zwierzęcia

Dlaczego nie przestaniesz żyć


"Umarł w styczniu 1983 roku. Trudno jednak dokładnie określić dzień śmierci. Podaje się, iż stało się to 14 stycznia, ale równie dobrze mogła nastapić trzy lub dwa dni wcześniej. Niektórzy mówią nawet o grudniu. Umierał samotnie, w samym centrum Warszawy, wśród butelek po wodzie brzozowej, odoru denaturatu, na posłanym szmatami tapczaniku. Poeta Kazimierz Ratoń." (B. Bocheński "Kloszard z Emilii Plater", Nowa Trybuna Opolska 1994 nr 12 s 11)

Pochowała go opieka społeczna na dalekim Żoliborzu, w Wólce Węglowej.

Muzyczna interpretacja jednego z Jego wierszy wykonana przez Black Metalowy zespół "Non Opus Dei"

Romantyk z zespołem

k................u • 2012-02-15, 16:03
Uroczy wierszyk

Gimbusom proponuję sprawdzić co to jest zespół tourette'a.
Ps Pozdrawiam wszystkich którzy przyp🤬olą się do powyższego komentarza, p🤬da, k🤬a, c🤬j.

Poezja,skokowa?

j................t • 2011-09-05, 23:31
Innaczej!

Poezja, opowiadanie

A................r • 2011-02-10, 21:08
Poranek wczesny
Jadę pospiesznym
Wprost do Warszawy
Załatwiać sprawy
Pociąg o czasie
Ja w drugiej klasie
Wagon się kiwa
Pije trzy piwa
Łódź Niciarniana
W pęcherzu zmiana
Pęcherz nie sługa
A podróż długa
Ruszam z tej racji
Do ubikacji
Kto zna koleje
Wie, jak się leje
Wyciągam łapę
Podnoszę klapę
Biada mi biada
Klapa opada
Rzednie mi mina
Trza klapę trzymać
Łokieć, kolano
Trzymam skubana
Celuje w szparkę
Puszczam Niagarkę
Tryska kaskada
Klapa opada
Fatum złowieszcze
Wszak wciąż czcze jeszcze
Organizm płynną
Spełnia powinność
Najgorsze to, ze
Przestać nie może
Toczę z nim boje
Jak Priam o Troje
Chce się powstrzymać
Ratunku ni ma
Pociąg się giba
A piwo spływa
Lecę na ścianę
Z mokrym organem
Lecąc na druga
Zraszam ja struga
Wagonem szarpie
Leje do skarpet
Tańcząc Czardasza
Nogawki zraszam
O, straszna męko
Kozak, flamenco
Tańczę, cholera
Wzorem Astair'a
Miota mną, ciska
Ja organ ściskam
Wagon się chwieje
Na lustro leje
Skład się zatacza
Ja sufit zmaczam
Wszędzie Łabędzie
Jezioro będzie
odtańczam z płaczem
La Kukaracze
Zwrotnica, podskok
Spryskuje okno
Nierówne złącza
Buty nasączam
Pociąg hamuje
Drzwi obsikuje
I pasażera
Co drzwi otwiera
Plus dawka spora
Na konduktora
Resztka mi kapie
Na skrót PKP
Wreszcie pomału
Brnę do przedziału
Pasażerowie
Patrzą spod powiek
Pytania skąpe
Gdzie pan wziął kąpiel?"
Warszawa, Boże!
Nareszcie dworzec!
Chwilo szczęśliwa
Na peron spływam
Walizkę trzymam
Odzież wyżymam
Ach, urlop błogi
Od fizjologii
Ulga bezbrzeżna
Pociąg odjeżdża
Rusza maszyna
Hen w dal
Po szczy...
Po szynach.

Było? Usuń.

Bańki mydlane

V................k • 2010-08-19, 18:50
Odrobinkę się różnią od tych, które puszczaliście bądź puszczacie w domu

Mam Talent! (wersja brytyjska)

P................s • 2009-08-27, 19:25
Sama morda powala...


jego wierszyki na polski to:
"Nigdy nie przejdziesz" mówili,
Odrzucą Cię wybierając innych.
Jesteś nieudacznikiem, takim zawsze byłeś,
Więc poszedłem za to powiedzieć "Dziękuję mamo".
Nie jestem jednak akrobatą
Nie umiem żonglować piłkami
W dzieciństwie nie miałem nawet psa.
Przyjaciół również nie.
Może wykonam trochę magii,
Tak by było łatwiej mi
Więc gdy wchodzę do sali pełnej ludzi
wszystkie kobiety znikają wnet.

nie oceniać ludzi po wyglądzie QFA!

Charles Baudelaire - Padlina

szemel2009-05-28, 13:24
Pomyślałem że nie może tutaj tego zabraknąć

Charles Baudelaire
Padlina



Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna,
W ten letni tak piękny poranek:
U zakrętu leżała plugawa padlina
Na scieżce żwirem zasianej.

Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety,
Parując i siejąc trucizny,
Niedbała i cyniczna otwarła sekrety
Brzucha pełnego zgnilizny.

Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze,
Jakby rozłożyć pragnęło
I oddać wielokrotnie potężnej Naturze
Złączone z nią niegdyś dzieło.

Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy,
Co w kwiat rozkwitał jaskrawy,
Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy,
Żeś omal nie padła na trawy.

Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra
I z wnętrza larw czarne zastępy
Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta
Na te rojące się strzępy.

Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało,
Jak fala się wznosiło,
Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało
Samo się w sobie mnożylo.

Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym
Jak wiatr i woda bierząca
Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym
W opałce obraca i wstrząsa.

Forma świata stawała się nierzeczywista
Jak szkic, co przestał nęcić
Na płótnie zapomnianym i który artysta
Kończy już tylko z pamięci.

A za skałami niespokojnie i z ostrożna
Pies śledził nas z błyskiem w oku
Czatując na tę chwilę, kiedy będzie można
Wyszarpać ochłap z zewłoku.

A jednak upodobnisz się do tego błota,
Co tchem zaraźliwym zieje,
Gwiazdo mych oczu, słońce mojego żywota,
Pasjo moja i mój aniele!

Tak! Taka będziesz kiedyś, o wdzięków królowo,
Po sakramentch ostatnich,
Gdy zejdziesz pod ziół żyznych urodę kwietniowa,
By gnić wśród kości bratnich.

Wtedy czerwiowi, który cię będzie beztrosko
Toczył w mogilnej ciemności,
Powiedz, żem ja zachował formę i treść boską
Mojej zetlałej miłości.