Panie i Panowie - tak się postępuje z komunistami
Funkcjonariusze z Poznania, których sąd podejrzewa o podrzucenie nastolatkom narkotyków, zostali odsunięci od patrolowania ulic
Chodzi o policyjnych wywiadowców, którzy ulice Poznania patrolują w cywilu. Przed rokiem zatrzymali 17-letniego Borysa Simińskiego i jego kolegów. Chłopak znalazł się w komisariacie ze złamaną nogą, śladami pobicia i przypalania papierosami.
Policjanci twierdzili, że zatrzymali nastolatków za posiadanie narkotyków. Na dowód pokazali woreczek z marihuaną. Tyle że chłopakom nikt nie postawił za to zarzutów.
Na woreczku nie było odcisków palców, a tajemniczy mężczyzna, który przed zatrzymaniem zagadywał nastolatków o narkotyki, okazał się policjantem w cywilu. Jego dowódca chciał to ukryć - jedna z policjantek zeznała, że namawiał ją do kłamania w protokole. Policjantka dodała, że "miała wrażenie przeprowadzenia prowokacji".
Do takich wniosków doszedł też sędzia Robert Kubicki, który czytał akta sprawy, gdy prokuratura umorzyła wątek pobicia Borysa. Sędzia stwierdził, że policjanci mogli podrzucić nastolatkom narkotyki, by zwiększyć wykrywalność i dostać premię. Wymienił dowody, które mogą na to wskazywać. Pisaliśmy o tym w połowie września.
Sędzia Kubicki nakazał prokuraturze zbadać wątek "policyjnej prowokacji". Śledztwo trwa.
A policyjni wywiadowcy? Zostali odsunięci od patrolowania ulic. Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji, informuje, że przeniesiono ich do pracy w sztabie komendy miejskiej. Kiedy? Dopiero po artykule "Gazety", mimo że zarzuty sędziego Kubickiego policja znała już wcześniej, co potwierdził nam Borowiak.
Oficjalnie policjantów przeniesiono, by "zapewnić właściwe funkcjonowanie referatu wywiadowczego i spokojne wypełnianie zadań przez policjantów tam pracujących." Nieoficjalnie wśród poznańskich policjantów można usłyszeć, że to skutek zainteresowania się "narkotykową prowokacją" przez Komendę Główną Policji. Dotychczas wywiadowcy cieszyli się opinią nietykalnych, przełożeni cenili ich i nagradzali za łapanie sprawców na gorących uczynkach.
Borowiak nie wyjaśnia, czym zajmują się wywiadowcy w policyjnym sztabie. Z naszych informacji wynika, że sprawdzają w komputerowych bazach, czy osoby legitymowane na ulicach są poszukiwane (w policyjnym slangu mówi się, że "siedzą na kartotece").
Po artykule "Gazety" policja wszczęła wewnętrzne postępowanie - ma ocenić funkcjonowanie wydziału, którego częścią jest referat wywiadowczy, bo skarg na poznańskich policjantów było ostatnio więcej. Wyniki na razie nie są znane.
Własną kontrolę prowadzi też Komenda Główna Policji. Zapytaliśmy jej rzecznika, co ustalono. Odpowiedzi na razie nie dostaliśmy.
Dziewczyna z Kolonii (gm. Bolesław) i jej narzeczony, człowiek jeżdżący na wózku, oskarżają policję z Dąbrowy Górniczej o brutalne pobicie. Złożyli już w tej sprawie doniesienie do prokuratury. Policja wszczęła wewnętrzne dochodzenie.
Tej nocy oboje nie mogą zapomnieć. Katarzyna Klajny (25 lat) i jej narzeczony Paweł Gudowski (27 lat) wracali z rodzinnej imprezy. Było przed godz. 1 w nocy z soboty na niedzielę (21 na 22 września). Wysiedli z taksówki na al. Tadeusza Kościuszki w Dąbrowie Górniczej. Paweł zaczął przywiązywać nogi do wózka, bo bez tego nie może się poruszać.
- Wtedy nadjechało policyjne auto. Krzyknąłem: "Poczekajcie, chyba nie przejedziecie kulawego" - relacjonuje Gudowski.
Potem para poszła do sklepu nocnego po papierosy. Tam, według ich relacji, wszystko się zaczęło. - Zostałem oślepiony latarką i usłyszałem: "To ty jesteś tym cwaniakiem?" Po czym dostałem pięścią w policzek, wózek się przewrócił, a ja uderzyłem głową o ziemię - wspomina mężczyzna.
Wtedy zareagowała narzeczona Pawła, ale została uderzona w twarz.
- A kiedy chciałam, żeby policjant się wylegitymował, usłyszałam: "Co ty wiesz, szmato" - opowiada Katarzyna Klajny. - Kiedy to zobaczyłem, nie wytrzymałem. Krzyknąłem: "co wy k... robicie, przecież tak nie można". Wtedy policjant uderzył moją głową w ziemię, tak że straciłem na chwilę przytomność - dodaje Paweł.
Na miejsce podjechały kolejne radiowozy. Dziewczyna relacjonuje, że widząc to, szybko zadzwoniła po swojego ojca.- W międzyczasie policjanci zabrali Pawłowi wózek, bili go. Był też duszony i dostał gazem łzawiącym w twarz - mówi drżącym głosem dziewczyna.
- Zabrali mi wózek i za ręce ciągnęli mnie do radiowozu, jak szmatę - opowiada mężczyzna, nie ukrywając rozgoryczenia.
Z relacji poszkodowanych wynika, że na komisariacie nie było lepiej. Pawłowi kazali leżeć na ziemi, nie oddali wózka, ciągnęli go po schodach za ręce. Nie pozwolili iść do toalety, nie pozwolili skorzystać z telefonu.- Wyśmiewali się ze mnie, że nie mam żadnych praw i straszyli, że znów pobiją - denerwuje się Paweł.
Katarzyna pierwsza opuściła komisariat. Odebrał ją ojciec. Szybko powiadomiła też rodziców Pawła o tym, co się dzieje. Policjanci odwieźli Pawła do domu dopiero ok. 2.30. Nikomu nie postawiono żadnych zarzutów.
Poszkodowani nie zamierzają tego tak zostawić. Następnego dnia po pobiciu zgłosili się na obdukcję. Złożyli też na policjantów zawiadomienie do prokuratury.
- Często spotykam sie z nietolerancją wobec mojej choroby, ale coś takiego wcześniej się nie zdarzyło - mówi Gudowski. - W porządku, wypiliśmy wcześniej wino, ale to chyba nie zbrodnia napić się z rodziną w sobotni wieczór - dodaje. - Policja ma sprawiać, że czujemy się bezpiecznie. A ja teraz boję się policji - nie ukrywa Katarzyna.
Według policji, para została zatrzymana, bo urwali lusterko w policyjnym radiowozie. Tak podobno zeznał świadek. - Na tę chwilę trudno coś więcej powiedzieć. W Dąbrowie są policjanci z komendy wojewódzkiej. Ustalamy, co tam się wydarzyło - podkreśla Adam Jachimczak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.
Obdukcja
Żeby mieć dowód na to, co się stało, Paweł po zdarzeniu zgłosił się do Szpitala im. Starkiewicza w Dąbrowie Górniczej na obdukcję. Na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym stwierdzono otwartą ranę głowy, stłuczenie klatki piersiowej oraz otarcia naskórka i zadrapania. Lekarz wykonujący obdukcję również zauważył liczne obdarcia naskórka i sińce. "Powyższe obrażenia powstały od urazu zadanego narzędziem twardym, tępym, takim jak twarde podłoże, ręka, pięść ludzka, obuta stopa (...)" - czytamy w dokumencie.
Zamieszkujący w Teksasie ojciec natknął się na molestującego córkę i nie tracąc czasu pobił go. Ława przysięgłych uznała go za niewinnego, ponieważ prawo stanowe pozwala na użycie każdego środka [było "deadly force", ale "śmiertelna siła" jakoś dziwnie brzmiało przyp. tłum.] żeby powstrzymać przemoc na tle seksualnym.
Incydent miał miejsce 9 czerwca nieopodal Shiner w Teksasie. Ktoś zauważył rolnika Jezusa Floresa [przypadek?] niosącego dziewczynkę w odosobnione miejsce i zaalarmował jej ojca. Zaniepokojony ojciec pobiegł w kierunku, z którego dochodziły jej krzyki i znalazł dwójkę bez ubrań. Wk🤬ił się, i pobił FLoresa do nieprzytomności, po czym zadzwonił na 911 [ichnie 997 przyp. tłum.] "Przyjeżdżajcie! Ten człowiek zaraz mi się przekręci i nie wiem, co robić!" Krzyczał.
Wydarzenie zostało potraktowane, jak zabójstwo, ale ojciec nie pójdzie do pierdla i nie zostanie w żaden sposób obciążony.
Kilkuset pseudokibiców Ruchu Chorzów pobiło część załogi meksykańskiego żaglowca, który przypłynął do Gdyni.
Meksykanie przypłynęli do Gdyni żaglowcem Cauhtemoc.
Według relacji świadków pseudokibice ganiali Meksykanów po całej plaży i nie tylko ich kopali, ale też rozbijali im na głowach butelki.
***
Szalikowcy Ruchu Chorzów przyjechali do Gdyni na mecz piłkarskiego Pucharu Polski. W niedzielę o godz. 18:30 ich drużyna ma zmierzyć się z gdyńską Arką. Chorzowianie byli w Gdyni już rankiem. W tym czasie wielu z nich zdążyło już się upić.
- I można było przewidzieć, że będą się awanturować. Nie potrzeba do tego żadnej wyobraźni, a policji wokół nie było żadnej - denerwuje się pan Marcin, który był świadkiem incydentu do jakiego doszło na gdyńskiej plaży Śródmieście zobacz na mapie Gdyni.
Odpoczywali tam Meksykanie, którzy przypłynęli do Gdyni żaglowcem Cauhtemoc (zobacz relację z wizyty żaglowca). Według naszych informatorów banda pijanych pseudokibiców całkowicie sterroryzowała plażę.
- Byli agresywni, ewidentnie szukali zaczepki i w efekcie skupili się na Meksykanach, których skopali, krzycząc "brudasy", "cz🤬chy" i "mieszańce". Pomocy musiała udzielić im karetka - relacjonuje pani Ewa.
Dopiero potem na miejsce przyjechała policja, która ustawiła kordon obok Teatru Muzycznego i odeskortowała "kiboli" do podstawionych autobusów.
- Nie byłoby tego gdyby Policja i Straż Miejska zareagowały prewencją np. aresztując tych, którzy odpalali petardy na środku pełnej plaży już dwie godziny wcześniej. Albo zabrali pijanych, wrzeszczących, półnagich facetów z Bulwaru Nadmorskiego. Masakra i wstyd, że takie rzeczy dzieją się w biały dzień, pod okiem 137 policyjnych kamer monitoringu - dziwi się pani Marta.