📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 8:40

#historia

Historia zaczerpnięta z YAFUDA. Nie moja, ale mnie rozbawiła.

Niedawno doznałem złamania stopy w 3 miejscach. Jest to moje pierwsze złamanie w życiu (a mam 20 lat). Następnego dnia pojechałem do lekarza, który zaproponował aby nastawić mi to "na żywca". Powiedział, że będzie bardzo bolało i czy jestem gotów. Odpowiedziałem, że tak. Chrzęk kości, odgłos mojego głośnego bąka i głośny krzyk "kuu..." poszły na całe pomieszczenie. Lekarz spytał "boli?" i w emocjach odpowiedziałem mu "no nie k🤬a, łaskocze", a tata mnie jeszcze powalił tekstem "dobrze że nie miałeś kreta w drodze". YAFUD

Kulisy powstania TVN-u.

Mr.Drwalu2013-02-09, 20:05


Już w 1983r. komunistyczne władze Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej doceniały propagandowy talent Mariusza Waltera, współzałożyciela koncernu medialnego ITI (w skład którego wchodzi m.in. telewizja TVN czy portal internetowy Onet). Rozwój ITI był inspirowany i finansowany przez władze oraz służby PRL.

Przytoczmy treść listu Jerzego Urbana – ówczesnego rzecznika prasowego rządu PRL do Czesława Kiszczaka:

Czesław Kiszczak
Warszawa 22 lutego 1983r.


List do Tow. Generała Czesława Kiszczaka, Ministra Spraw Wewnętrznych

Proponuję utworzenie w MSW oddzielnego pionu (służby) propagandowej, działającej także w obrębie MO. Znaczna część politycznie ważnych w skali kraju przedsięwzięć polityczno-propagandowych ma związek z domeną działalności MSW. Dopóki w kraju toczyć się będzie walka polityczna, MSW będzie planować i realizować przedsięwzięcia o największym znaczeniu z punktu widzenia jej przebiegu. Niezbędny jest, więc poważny, instytucjonalny instrument umożliwiający lepsze wykorzystanie propagandowe tych operacji, bezpośrednie oddziaływanie na społeczeństwo w pożądanym kierunku. (…)

Służba propagandowa MSW powinna mieć możliwość dawania do TV, radia i prasy gotowych programów do druku, albo też dostarczania TV, radiu i prasie półproduktów, którym ostateczny kształt nadadzą redakcje TV, radia i prasy. (…) W przypadku tego rodzaju rozbudowy służby propagandowej, decydujące znaczenie będzie mieć obsada kadrowa. Trudno jednak znaleźć dobrych dziennikarzy, którzy zdecydują się przejść do MSW. Nie mniej mam pewne propozycje, które jak uważam, warto przynajmniej rozważyć:

1. Mariusz Walter nadaje się na głównego konsultanta, jakiegoś szefa propagowania, szefa realizacji programów radiowo-tv – jednym słowem na kierownika pionu propagandy, lecz główną siłę koncepcyjno – fachową. (…) Pozytywnie zweryfikowany w 1982r. Sam się usunął z TV, mając dość nękania go. (…) Walter zwleka z decyzją powrotu, żądając satysfakcji i pognębienia jego wrogów. (…) Walter jest więc w tej chwili do wzięcia i wkrótce będzie za późno, bo ma otrzymać wysokie stanowisko w TV, jak mu się tam oczyści przedpole. (….)

Gdyby udało się pociągnąć Waltera, on zaproponuje dużo młodych, zdolnych ludzi. Ja dalej będę myśleć, rozglądać się, szukać.

Jerzy Urban
Rzecznik Prasowy Rządu PRL

Źródło: Biuro Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN IPN BU MSW,
II 1013, k 36-41, oryginał, mps. Biuletyn IPN 11.12.2006r. str.104-109.

Kopia biuletynu:

Kopia biuletynu - KLIKNIJ TUTAJ

Mariusz Walter w latach 1967–1983 był członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W 1983 r. założył z Janem Wejchertem holding ITI (International Trading and Investment). Firma otrzymała koncesję od władz PRL na sprowadzanie sprzętu elektronicznego z zagranicy i dystrybucję filmów na kasetach video w Polsce. W 1997 stanął na czele telewizji TVN, której kierownictwo w 2001 przekazał synowi Piotrowi.

Przytoczmy jeszcze treść przesłuchania Grzegorza Żemka:

Sąd Okręgowy w Warszawie sygn. akt VIIIK37/98 t. IV, akta tajne

Przesłuchanie Grzegorza Żemka – kadrowego oficera Wojskowych Służb Informacyjnych


„Odpowiedzialnym z ramienia II Zarządu Sztabu Generalnego WP za lokowanie agentów w sferze mediów był Ryszard Pospieszyński, najpierw pracownik Komitetu Centralnego ZPR, a później dyrektor generalny Filmu Polskiego. Ja dostałem od służb specjalnych wojskowych zadanie po konsultacjach z Pospieszyńskim aby znaleźć za granicą firmę, która mogłaby pełnić rolę „konia trojańskiego”, to znaczy która mogłaby służyć do wprowadzenia agentów na obszar na Zachodzie, w dziedzinie mediów. (…) Jedyną firmą zagraniczną w dziedzinie mediów, którą znałem była firma należąca do Jana Wejcherta, ulokowana w Irlandii, na obszarze doków portowych, które stanowiły wydzielony w Irlandii obszar tzw. „raju podatkowego”. (…) Ta firma finansowała się z kredytów banku handlowego International w Luksemburgu.

Zapytałem służb wojskowych czy mogę podjąć kontakt z Wejchertem. Otrzymałem wówczas informację, że on już współpracuje ze służbami wojskowymi, więc będzie to proste. W tym czasie byłem dyrektorem Departamentu Kredytów w BHI. Poznałem w czasie tych rozmów z Wejchertem jego współpracowników m.in. Waltera. Zasugerowali mi, że jeżeli jest potrzeba zorganizowania – znalezienia przykrycia dla agentów działających w dziedzinie mediów i ich finansowanie, to najlepiej stworzyć międzynarodowy koncern z udziałem Filmu Polskiego. (…) Przekazałem te sugestie do wojska, ale postawiłem warunek że jeżeli mam się tym zająć to muszę dostać ludzi którzy znają się na mediach i byliby w stanie taki koncern zorganizować. (…)

Dokument znajduje się w Raporcie Komisji Weryfikacyjnej o działalności żołnierzy i pracowników WSI. Str. 302-303 i stanowi aneks nr 9.

Antoni Macierewicz w 2007 r. mówił o związkach ITI z wojskowymi służbami specjalnymi PRL i finansowaniu jej ze środków FOZZ. Te słowa spowodowały pozwy ITI i założycieli polskiej filii tego koncernu – Wejcherta i Waltera. Żądano w nich od Macierewicza przeprosin i wpłaty po 100 tys. zł na cel charytatywny. Zarzucano mu nadszarpnięcie reputacji spółki przez podanie nieprawdziwych informacji o jej założycielach.

W 2008 r. Sąd Okręgowy oddalił powództwo ITI, uznając, że Macierewicz jako urzędnik państwowy mówił o urzędowym dokumencie, korzystającym z domniemania prawdziwości. ITI odwołała się, twierdząc, że Macierewicz w wywiadzie wykroczył poza raport i podał nieprawdę. W grudniu 2008 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie prawomocnie utrzymał wyrok.

W lutym br. Sąd Najwyższy uznał jednak kasację ITI i nakazał powtórzenie procesu. Sąd Najwyższy uznał, że to na pozwanym spoczywa ciężar wykazania, że jego działanie nie było bezprawne. Ponowny proces zakończył się oddaleniem pozwu. Jak uzasadniał sędzia Tomasz Gal, Macierewicz nie musiał dowodzić prawdziwości słów o związkach szefów ITI ze służbami, bo jego działanie nie było bezprawne. Sąd uznał, że jako szef komisji weryfikacyjnej miał prawo mówić o ustaleniach raportu, które “powielił w wywiadzie”. Sąd ocenił, że poseł PiS miał też prawo mówić o finansowaniu ITI ze środków FOZZ, bo tylko przypominał takie słowa oficera służb wojska płk. Jerzego Klemby, co – według sądu – nie narusza dóbr powoda.

Tak, w świetle przytoczonych wyżej dokumentów, wyglądają “historyczne” podstawy, na jakich powstał koncern medialny ITI i rzeczywiste inspiracje jego twórców. Nie ma żadnych powodów, by sądzić, że współpracujący z wojskowymi służbami specjalnymi Wejchert i Walter zakończyli tę współpracę w wolnej Polsce. Takich ludzi i takiego majątku służby nie wypuszczały z rąk. Jeżeli przyjąć, że układ PRL -owskich służb wojskowych przetrwał w niezmienionej formie do obecnych czasów, w takim samym stopniu przetrwała również szeroko rozumiana agentura.

Jak wyraźnie wynika z zeznań Grzegorza Żemka – kadrowego oficera WSI, finansowanie koncernu medialnego odbywało się poprzez Bank International w Luksemburgu, służący wywiadowi PRL do dokonywania nielegalnych operacji finansowych. Jasno też określono zadania operacyjne medialnego “konia trojańskiego”. Dalekowzroczna strategia służb sowieckich, zakładała proces transformacji ustrojowej, w której przeprowadzeniu szczególną rolę przypisano “wolnym mediom”. W tworzeniu pozorów państwa demokratycznego, konieczne były struktury propagandy, kamuflowane pod przykryciem prywatnych mediów, dające solidne zaplecze finansowe i służące manipulacji opinią publiczną. Innym sposobem, była zgoda komunistycznych służb na powołanie mediów, zarządzanych przez koncesjonowaną opozycję – czego przykładem może być Gazeta Wyborcza, powstała na skutek ustaleń, zawartych przy Okrągłym Stole.

Jeżeli z tej perspektywy spojrzeć na informacyjną działalność TVN -u, nietrudno dostrzec, że jej priorytetem jest obrona status quo, zwanego umownie III Rzeczpospolitą. To wokół mediów takich jak TVN czy Gazeta Wyborcza, powstały środowiska opiniotwórcze i tam należy szukać pierwszej linii obrony frontu – ustaleń Okrągłego Stołu. Łatwość, z jaką tego typu media, posługują się materiałami uzyskanymi od służb specjalnych, znajduje swoje uzasadnienie w słowach Jerzego Urbana –„Służba propagandowa MSW powinna mieć możliwość dawania do TV, radia i prasy gotowych programów do druku, albo też dostarczania TV, radiu i prasie półproduktów, którym ostateczny kształt nadadzą redakcje TV, radia i prasy.”



Źródło: bankier.pl/forum/temat_kulisy-powstania-tvn-i-gw,8943607.html
Przeglądajac mteriały archiwalne do magisterki trafiłem na bardzo ciekawy maszynopis etnogrtaficzny, opisujący metody leczenia chorób w XVII wieku na terenie gminy Łańcut.

Chorzy na padaczke musieli mieć niezłą traumę

Wspomnienia wypędzonej Niemki

Vof2013-02-06, 2:35
12 LUTEGO(1945r.)
Od 6.00 stoję w długiej kolejce przed domem partii. Wydają tu podobno zaświadczenia uprawniające do korzystania z transportu kolejowego. Spodziewając się bałaganu, zostawiam dzieci w domu. Po jakichś trzech godzinach nadchodzi wreszcie moja kolej, ale odsyłają mnie z kwitkiem. Z moich pięciorga dzieci ( przyp. 1) jedno - Margot - ma ponad sześć lat. Mogę więc wyruszyć z transportem dopiero po 14 lutego. [...]
Uzbrojeni esesmani opróżniają dom partii, wyposażenie ładuje się na wojskowe samochody. Ale żeby odjechać, muszą torować sobie drogę, grożąc bronią. Partyjni notable wyjeżdżają. O 12.00 znowu krąży samochód. Przez megafon wzywa się wszystkich zdolnych do marszu mieszkańców, by pieszo opuścili miasto. Ale dokąd iść? Drogi na zachód zapchane. Dokąd ruszyć z małymi dziećmi w takie zimno i na niepewne? [...]13 LUTEGO
Przez całą noc my, kobiety, nie możemy zmrużyć oka. Nasłuc🤬jemy w napięciu, wpatrując się w krystalicznie czyste powietrze mroźnej nocy przy pełni księżyca. [...] Koło 2.00 widzimy, jak od Pilgramshainu ( przyp. 2) w kierunku miasta toczą się
wojskowe pojazdy. Znikają na wysokości kamieniołomów. To nie mogą być Niemcy. Nie pada ani jeden strzał. Może to rosyjski zwiad?
Na dworcu ciągle jeszcze ożywiona krzątanina. Wielu ludzi zdąża przez Bahnhofstraβe do specjalnego pociągu. Miał odjechać około 3.00. Ale jeszcze stoi. [...] O 6.30 w mieście potężny wybuch. Huk dobiega z południa. Niemieccy saperzy wysadzają dwa ważne wiadukty nad szosą. Linia kolejowa uszkodzona. W ten sposób dopływ uciekinierów został zwyczajnie przerwany. Ludność ma odciętą drogę ucieczki w stronę gór. Dokładnie o 7.00 zaczyna się. Rosjanie przypuszczają szturm, strzelają działa, grają „organy Stalina"( przyp.3) , których wszyscy się tak boją. Bomby lotnicze spadają na dworzec, połączenie kolejowe przerwane. W domu obchód blokowego: „Rosjanie idą! Wszyscy do schronów!".Tkwimy w ciemnym schronie, stłoczeni jeden obok drugiego. Mija godzina, dwie. Nasłuchiwanie, co na zewnątrz. Ze dwadzieścia kobiet i trzynaścioro dzieci w wieku 3-14 lat. Mój mały jest najmłodszy. Nie ma żadnego mężczyzny, który mógłby nam pomóc w razie napaści. Około 9.30 nagła cisza. Co robić?

Jakaś energiczna młoda kobieta zdobywa się na odwagę i wymyka się na zewnątrz. Wraca za 20 minut i mówi, że ani na ulicy, ani w domu nikogo nie widać. Ostrożnie przechodzimy do mieszkań. Jest już około południa, kiedy spostrzegam rosyjskich żołnierzy, jak biegną wzdłuż domów po prawej i po lewej na Pilgramhainer Straβe. Przeczesują miasto.
Nagle na niebie pojawiają się niemieckie samoloty, nisko, tuż nad dachami. Rzucają bomby na miasto zapchane ludźmi. Pociski padają na pobliskie domy. Trafiony budynek „Son-nenland" parę metrów od nas, hala sportowa i dom Langera. Pożary. W panicznym strachu zbiegamy znowu do schronu.
Noc zdaje się nie mieć końca. Cały czas słychać ostrzał. Z czyjej strony, nie wiadomo. Nagle detonacja w naszym domu. Nikt nie ma odwagi wyjść. To okropne - tak siedzieć bez światła, bez wody, w lodowatym zimnie. Mamy na sobie tylko najpotrzebniejsze ubrania. Wszystko dzieje się tak szybko.

14 LUTEGO
Po nieskończenie długim czasie nastaje cisza. Jeszcze jest ciemno, kiedy odważam się wejść do mieszkania. Na szczęście nie zostało trafione. W domu też nic się nie pali. Brakuje mi odwagi, żeby zobaczyć, co się naprawdę dzieje. Szybko zgarniam parę koców, biorę coś do picia i z powrotem do dzieci, do schronu.
Około 6.00 tupot ciężkich butów na piwnicznych schodach, gardłowe okrzyki i łomot do drzwi. Ktoś otwiera je kopniakiem i stoimy w snopie światła kieszonkowych latarek.
Strzał z karabinu w powietrze i komenda: „Deutsche rausl". Dorośli przerażeni, dzieci krzyczą i tak wypadamy ze schronu na podwórze. Wszyscy muszą położyć się w zimny śnieg. Już nigdy nie zapomnę dotknięcia lufy karabinu na twarzy. I jak wstaję na rozkaz: „Frau, komml". Rozwierają się przede mną bramy piekieł.

Dwóch albo trzech podpitych rosyjskich żołnierzy zaciąga mnie do sieni. Czuję smród samogonu, męski pot, woń prochu i dymu od ich brudnych mundurów. Jeden spogląda na mnie, jakby chciał mnie pożreć, pociąga łyk z butelki i oblizuje usta. Czuję, jak ogarniają mnie mdłości, obrazy jakichś koszmarnych scen przemykają mi przez głowę. Zesztywniała ze strachu, nie mam siły krzyczeć.
Jakiś wysoki mężczyzna po prostu mnie przewraca, pochyla się nade mną i odsłania zęby. Próbuję doczołgać się do ściany, żeby się skryć. Mężczyzna chwyta mnie za nogi i przyciąga do siebie jak kawał drewna. W tej samej chwili zrywa mi spódnicę, a ja leżę na plecach z wyciągniętymi ramionami, niezdolna poruszyć się albo bronić. Ostry ból przeszywa ciało. Żołdak lufą karabinu rozdziera mi bluzkę aż do szyi. W tym momencie mogę znowu nabrać oddechu i zaczynam krzyczeć. Żołnierze wrzeszczą, klaszczą w dłonie i piją. Najwyższy i najbardziej odrażający brzegiem dłoni zadaje mi cios w twarz i wpycha brudną szmatę w usta. Mogę jeszcze tylko jęczeć.

Dwaj trzymają dygocące nogi, a jeden obnaża się, żeby zaraz na mnie runąć. Pod jego ciężarem nie mogę złapać tchu. Zdaje mi się, że słyszę, jak pękają mi żebra. Ale ból w piersiach jest jeszcze niczym w porównaniu z tym, który rozlewa się po podbrzuszu. Ten drań wdziera się we mnie tak brutalnie, że czuję jakby rozpalone żelazo we wnętrznościach.

Walczę z odruchem wymiotnym i z kneblem, w rozpaczy ledwo łapię powietrze, a korpus mężczyzny rozgniata moje ciało. I jeszcze raz, i jeszcze raz wdziera się we mnie, jakby chciał mnie rozerwać. Zmysły wyłączają się, obrona słabnie. Jego gęsta ślina kapie mi na twarz, a stękanie w obcych głoskach pobrzmiewa jak odległy, nierealny ryk. Prześladowca przyciska mi butem lewą nogę w kostce do ziemi. Mam wrażenie, jakby już nie była moja...
Boże drogi, za co mnie tak karzesz?! Cóż uczyniłam, że na to pozwalasz?!
Z ostatnim sapnięciem mężczyzna stacza się na ziemię. Następny rzuca się i wbija się we mnie, nie zważając na sączącą się spomiędzy moich ud ciepłą krew. Zalewa mnie fala mdłości i bólu.

Kiedy i ten mnie zostawia, doznaję dziwnego uczucia, jakbym była gdzieś daleko, daleko, gdzieś nad wodą, na bagnach, czuję smak stęchlizny w ustach... Przez zasłonę z łez spostrzegam następnego i jeszcze następnego. Wraz z tępym bólem czuję, jak jeden z nich oddziera kawałek mojej bluzki i wyciera mi spermę i krew między udami. On też wdziera się we mnie z odwróconą twarzą, porusza kilka razy lędźwiami i stacza się na ziemię.
Przeciągły, tępy ból nie pozwala mi zarejestrować, ilu ich jest.
Po nieskończenie długim czasie nagle, w jednej chwili, pojawia się inne odczucie. Zalewa mnie fala gorąca, coś dławi. Robi mi się lodowato. Nienawiść! Tak silnie jeszcze nigdy jej nie czułam. Nienawiść wypiera cały strach.
Porzucają mnie na posadzce jak bydlęcy ochłap. Mam się wykrwawić? Nieposkromiona siła albo zupełna rozpacz każe mi wstać. Gdzie moje dzieci? Na czworakach pełznę po schodach do mieszkania, ostatkiem sił pukam do drzwi. Na wpół świadomie postrzegam, jak jakieś kobiece ręce wciągają mnie do środka - i tracę przytomność.

Długo trwa, zanim zaczynam powoli dochodzić do siebie. Zdaje mi się, że budzę się z koszmarnego snu, ale ból w podbrzuszu natychmiast przywołuje pamięć o tym, co się stało. Tylko dzięki troskliwej opiece obu kobiet mogę przetrwać kolejne godziny. Dzieci nie pojmują, co się ze mną stało. Muszę być silna, nie mogę pokazywać słabości, muszę się o nie zatroszczyć. I mimo bólu zmuszam się do wstania.

20 CZERWCA
Wszystkie kobiety zdolne do pracy znowu muszą iść na służbę. My, obie matki, codziennie opuszczamy nasze mieszkanie. Już sama droga na plac budowy jest niebezpieczna. Chodzimy tylko w małych grupkach.
W czasie pracy wszystkie moje myśli krążą wokół dzieci. Co się z nimi stanie, jak ktoś się włamie? Już kilka razy na podwórku Siegfried i Klaus dostali cięgi od obcych dzieci, ale i od dorosłych. Zabrali im ubrania. Nie ma żadnego nadzoru, nic nie gwarantuje bezpieczeństwa. Nawet Polacy i Rosjanie powracający z robót do domu muszą sami troszczyć się o wyżywienie. Panuje coraz większy bałagan. Po bodaj dziesięciu dniach pociągi wiozą ludzi dalej na wschód, a z Niemiec nadchodzi kolejny transport. Nowi przybysze kontynuują terror swych poprzedników. Ale będzie jeszcze gorzej! [...]

25 CZERWCA
Niemiecki wiceburmistrz mieszka w sąsiednim domu. Opowiada, że polski burmistrz Nosek i inni polscy „urzędnicy", ot tak, po prostu, przejęli zarząd miasta. Ustanowili też polską milicję jako „organ bezpieczeństwa publicznego". Jej siedziba znajduje się w dawnym domu NSDAP. Jakie to znamienne! Urząd zatrudnienia też jest obsadzany Polakami.

27 CZERWCA
Czwartek, 8.00. Muszę zgłosić się w urzędzie zatrudnienia, by przydzielili mi pracę na następny tydzień. Dochodzi do gw🤬townej przepychanki między uzbrojonymi polskimi milicjantami a niemieckimi kobietami, które chcą wejść do gmachu. A potem strzelanina. Polska milicja strzela do Niemek i dwie rani. Uciekam ze strachu przed milicją i nie zgłaszam się do urzędu.

28 CZERWCA
Dzisiaj dzieje się coś niepojętego. Od strony Pilgramshainu około 10.00 nadchodzą funkcjonariusze milicji, wpadają do domów na naszej ulicy i rozkazują, abyśmy w ciągu pięciu minut opuścili wszystkie mieszkania. Na to nie jesteśmy przygotowani. Pakujemy najpotrzebniejsze rzeczy i zbiegamy na ulicę. Polacy gnają nas pod obstawą w kierunku śródmieścia, na rynek. „Punkt zborny przed wymarszem do Rzeszy" - widnieje na dużej tablicy. Przez megafony każą nam ustawić się w kolumny marszowe. Spędzają razem mieszkańców Striegau i jeszcze jakichś pozostałych w mieście uciekinierów. Staram się, żeby dzieci były przy mnie. [...]

Żałosny to pochód. Na wpół ubrane, płaczące dzieci, starzy mężczyźni i kobiety, chorzy na ręcznych wózkach albo taczkach, boso albo w kapciach. Byliśmy już parę razy w podobnej sytuacji, dlatego jakoś sobie radzimy. Dzieci też już wiedzą, co trzeba. Niedola, jaką przeżyliśmy w czasie ucieczki, niejednego nas nauczyła.
Milicja z bronią wypędza nas z miasta w kierunku Fehe-beutel i dalej przez Grote Rosen, Herzogswaldau, Seckerwitz ( przyp. 4) . Tych, co nie nadążają, spycha do rowu, razem z bagażem. Krok w krok podążają za nami polscy i ukraińscy cywile i rabują wycieńczonych. Pod wieczór docieramy do Jauer. Miasto jest wyludnione, prawdopodobnie zostało opróżnione w podobny sposób.

Przy wyjściu z miasta w kierunku Peterwitz ( przyp. 5) postój. Zrobiło się już za ciemno na dalszy marsz pod obstawą. Stoją tu jakieś pojazdy. Milicjanci wsiadają i odjeżdżają w kierunku Striegau. Polacy i Ukraińcy, którzy towarzyszyli nam aż do tego miejsca, krążą teraz jak hieny. Gorzkie doświadczenia nauczyły nas trzymać się trochę z boku. [...] Nie mamy nic, tylko to, co na sobie. Wózek już nam zabrała zgraja.
Ogarnia mnie zwątpienie i wściekłość. Przecież wojna już się skończyła, Polacy nie mogą robić z nami, co chcą. Jestem u kresu sił. Przychodzi mi do głowy, że trzeba by skończyć z tym wszystkim. W szopie, w której się schroniliśmy, sznurów jest pod dostatkiem. Wściekłość na męża, że nie troszczy się o nas i nas nie ochrania! Wściekłość na Boga, że na to wszystko pozwala! A moje dzieci? Co będzie z nimi, jak mnie zabraknie? Trzeba jakoś to ciągnąć. Jakoś...

Noc jest straszna, nie mogę zmrużyć oka. Bezustannie czuwam, aby nic się nie stało, obserwuję dzieci. Śpią spokojnie, mocno. To jakiś cud, że to wszystko wytrzymują.

29 CZERWCA
Rankiem głośne krzyki i strzały. Polscy milicjanci są już na miejscu i zrywają nas ze snu. Gnają nas dalej, nie troszcząc się o pojedyncze osoby. [... ] Zachowują się coraz brutalniej. Sama też obrywam pejczem, kiedy zasłaniam sobą Margot. Po raz pierwszy czuję tak piekielny ból. Wieczorem docieramy do Seichau ( przyp.6) Postój w dawnym majątku na skraju wsi. Szybko znaleźć na noc kawałek dachu nad głową. Ostatni Niemcy doczłapują do postoju, a Polacy odjeżdżają ciężarówkami. Polscy i ukraińscy cywile już nie szli za nami. Na szczęście mamy więc spokój.

Jest już ciemno, kiedy samochodem nadjeżdża jakiś Niemiec z zarządu Striegau i oznajmia: „Możemy wracać do miasta!". Niesłychane ożywienie. Niektórzy zaraz wyruszają. My jesteśmy zbyt zmęczeni. Nie mogę już skazywać dzieci na drogę powrotną. Urządzamy się więc na nocleg. Jak zwykle Margot i Siegfried udają się na poszukiwanie łupów. Koniecznie potrzebujemy czegoś do jedzenia i picia. Jednak nic nie znajdują. Na podwórzu stoi pompa, możemy więc przynajmniej napić się wody i obmyć. [...]
Co robić? Wracać? Z powrotem do mieszkania? Co nas tam czeka?

Tymczasem jesteśmy już ostatni. W spokoju rozglądamy się, czy nie znajdzie się coś przydatnego. A przydałby się wózek, jedzenie i picie, jakieś rzeczy do ubrania. [...] W końcu postanawiamy, że pójdziemy do Pombsen ( przyp. 7) , do babci. Ruszamy w drogę, chociaż nie wiem, czy rodzice jeszcze tam są. Dobrze znam drogę przez las z Seichau przez Willmannsdorf ( przyp. 8). Zawsze chodziliśmy tu na grzyby, na wędrówki. Stąd jest jeszcze jakieś 10 kilometrów do domu rodziców. Na dobrą sprawę można je przejść w ciągu pięciu godzin. Pogoda jest w miarę dobra i mamy nadzieję, że w górach nie natkniemy się na Rosjan ani Polaków. [...]
Wędrówka przebiega bez zakłóceń. Po drodze nie spotykamy żywej duszy. W lesie nieskończona cisza. Jaka piękna jest nasza ziemia ojczysta! Parę razy zatrzymujemy się na odpoczynek, ciesząc się przyrodą dookoła. [... ]

Docieramy do skraju rozciągniętej ulicówki, mojej rodzinnej wsi Pombsen. Dom rodziców stoi mniej więcej w środku. Przez chwilę obserwuję drogę z ukrycia. [...] Dzieci już niezwykle ożywione, tak długo nie widziały dziadka i babci. Jaka to radość wziąć ich znowu w ramiona! Trwamy tak przez chwilę i nie powstrzymujemy łez. [...]
We wsi mało śladów wojny. Niektóre domy stoją puste, inne natomiast zamieszkane są przez uciekinierów. Nie ma tu ani żołnierzy rosyjskich, ani polskiej milicji, a w tej chwili nie ma nawet polskiej ludności cywilnej. [...]

1 - Pierwsze dziecko mieszkało z dziadkami.
2 - Żółkiewka.
3 - Katiusze.
4 - Rogoźnica, Niedaszów, Siekierzyce.
5 - Piotrowice
6 - Sichów
7 - Pomocne
8 - Stanisławów

Obóz Bromberg-Ost

TYMB4R`k2013-02-03, 17:40
Sieć niemieckich obozów spowiła Europę podczas II Wojny Światowej. Oprócz niesławnego obozu pracy przymusowej DAG Fabrik Bromberg istniał w Bydgoszczy jeszcze jeden.



W 1944 roku zaczynało brakować miejsc w KL Stutthof co było bezpośrednią przyczyną tworzenia sieci podobozów. Dwunastego września 1944 roku komendant obozu w Sztutowie - SS-Sturmbannführer Paul Werner Hoppe - podpisał rozkaz utworzenia w Bydgoszczy obozu pracy przymusowej dla kobiet. Zlokalizowano go na rogu Fabrikstrasse oraz An den Gleisen Strasse (dzisiejszy róg Kamiennej i Fabrycznej). Już następnego dnia do obozu skierowano około trzystu kobiet - ż__ówek, pochodzących głównie z Rygi, Kowna oraz Węgier. Wśród uwięzionych znalazło się kilka Polek oraz Ukrainek. Zakwaterowano je w barakach niedaleko stacji kolejowej Bydgoszcz-Wschód.

Podobóz został oddany na potrzeby Deutsche Reichsbahn (Niemieckich Kolei Państwowych). Funkcje komendanta sprawował SS-Scharführer Anton Kniffke. Dodatkowo do obozu oddelegowano siedem nadzorczyń ze Sztutowa, w tym Ewę Paradies i Gerdę Steinhoff, które po wojnie zostały schwytane i powieszone, oraz Hertę Bothe. Dowodziła nimi Oberaufseherin Johanna Wisotzki.



Więźniarki były wykorzystywane do robót przy kolei. Do ich obowiązków należała budowa torów, załadunek towarów do wagonów i ich rozładunek oraz kopanie rowów ochronnych. Musiały też na bieżąco czyścić tłuczeń między torami. Fakt ten wykorzystywali pobliscy młodzieńcy, którzy wczesnym rankiem zakradali się na tory i wkładali między kamienie opakowane kawałki chleba, starając się w ten sposób pomóc uwięzionym kobietom. Chłopcy mieli po szesnaście - osiemnaście lat i ryzykowali w ten sposób życiem.

Ciężkie prace jakie wykonywały oraz niesprzyjające warunki atmosferyczne były przyczyną wielu zachorowań. Kobiety pracowały bez żadnej odzieży ochronnej do ósmego grudnia 1944 roku, kiedy to na wniosek komendanta obozu przysłano ze Sztutowa kilkaset płaszczy zimowych. Opiekę medyczną sprawowali lekarze kolejowi oraz jedna z więźniarek.

Obóz został zlikwidowany 20 stycznia 1945 roku po kilku miesiącach istnienia. Pozostałe przy życiu 295 więźniarek pospiesznie ewakuowano do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen-Oranienburg. Połączono je w jedną kolumnę wraz z tysiącem Ż__ówek z podobozu Bromberg-Brahnau (DAG Fabrik Bromberg) i skierowano przez Koronowo do Sępólna Krajeńskiego. Podczas marszu nie otrzymywały żadnego pożywienia, mimo że był sam środek zimy. Wiele z nich umarło z wycieńczenia bądź zamordowane przez strażników. Ze Złotowa do Czaplinka więźniarki przewieziono odkrytymi wagonami towarowymi. Następnie trafiły do Złocieńca. Po kilkunastu dniach Marszu Śmierci pozostałe przy życiu kobiety zostały uwolnione przez żołnierzy Armii Czerwonej.



Powojenne losy osób związanych z obozem:

Komendant Anton Kniffke został po wojnie schwytany i w czwartym procesie załogi Stutthofu w Gdańsku skazany na trzy lata więzienia, gdzie po krótkim czasie zmarł.

Nadzorczyni Ewa Paradies wróciła w styczniu 1945 do KL Stutthof. Mimo ucieczki pod koniec wojny została schwytana i 31 maja 1946 została skazana na śmierć przez sąd w Gdańsku. Wyrok wykonano 4 lipca o godzinie 17 na gdańskiej Biskupiej Górce przez powieszenie.



Również Gerda Steinhoff w styczniu 1945 wróciła do Sztutowa. Tydzień po tym - 25 stycznia - została odznaczona Krzyżem Żelaznym za "zasługi jako nadzorczyni". Zatrzymano ją dokładnie cztery miesiące później. Skazana na śmierć w tym samym procesie co Paradies, zginęła tego samego dnia co ona. Również przez powieszenie.



Herta Bothe po wojnie została skazana na więzienie, z którego wyszła już w 1951 roku. Wyszła za mąż i zmieniła nazwisko na Lange. Zmarła w marcu 2011 roku. W wywiadzie udzielonym przed śmiercią utrzymywała, że musiała zostać strażniczką obozu koncentracyjnego, bo inaczej naziści sami by ją tam osadzili. ("What do you mean, made a mistake? No... I'm not quite sure I should answer that. Did I make a mistake? No. The mistake was that it was a concentration camp, but I had to go to it, otherwise I would have been put into it myself. That was my mistake." - Friederike Dreykluft, Holokaust (2004))



Paul Werner Hoppe - ostatni komendant KL Stutthof i osoba, która wydała rozkaz utworzenia podobozu Bromberg-Ost - został skazany w 1955 roku przez niemiecki sąd na 5 lat i trzy miesiące więzienia. W 1957 roku zamieniono wyrok na 9 lat, jednak opuścił więzienia już w 1960. Umarł czternaście lat później.

Historia radiografi

piotrwiacek12013-02-03, 13:03
Przypadkowo znalazłem film na temat aparatów rtg jak i ich historii i sposobu działania.Filmik w języku angielskim, jednak nawet dla mniej zaawansowanych powinien być zrozumiały.
Swoją drogą stare aparaty były dość niebezpieczne w użytkowaniu a gość z filmiku dał sobie niezłą dawkę promieni x. Dzisiejsze aparaty rtg są o niebo lepsze i bezpieczniejsze niż było to około 15 lat temu.

Zbrodnia w Nalibokach

konto usunięte2013-02-01, 17:26


Swego czasu kontrowersje wzbudził film “Opór” (Defiance), oparty na książce Nechamy Tec “Defiance. The Bielski Partisans” (“Opór. Partyzanci Bielskiego”).

W filmie nie zobaczymy rzeczy najważniejszej. “Partyzanci” Tewje Bielskiego i Simchy Zorina są bowiem oskarżani o współudział w pacyfikacji Naliboków, dokonanej 8 maja 1943 r. przez zgrupowania sowieckie. Na ten temat dysponujemy już dość sporą literaturą (dokumentami, wspomnieniami, relacjami). Od lat toczy się też śledztwo w Instytucie Pamięci Narodowej. Twórcy filmu nie są tym jednak zainteresowani, więc największej “operacji wojskowej” nie zobaczymy, a szkoda, ponieważ przestaje to być historią, a jest tworzeniem szkodliwych mitów.



Banda Tuwii Bielskiego


Od 2001 r. Instytut Pamięci Narodowej – Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi prowadzi (na wniosek Kongresu Polonii Kanadyjskiej) śledztwo w sprawie zbrodni popełnionej przez partyzantkę sowiecką w Nalibokach. Pomimo że KPK załączył obszerną, bogatą dokumentację źródłową, śledztwo toczy się bardzo niemrawo. Według komunikatu IPN z 15 maja 2003 r., zbrodnię tę, jak też inne, popełnione na tym terenie “zakwalifikowano jako zbrodnie komunistyczne, będące jednocześnie zbrodniami przeciwko ludzkości, których karalność nie ulega przedawnieniu. Wskazać przy tym należy, iż są to jedynie najbardziej tragicznie przykłady. Wiele bowiem innych wsi i osad na terenie woj. nowogródzkiego było atakowanych przez partyzantów radzieckich”.

Warto zwrócić uwagę, że w corocznym sprawozdaniu prezesa IPN dla Sejmu (był nim wówczas prof. Leon Kieres) usunięto wszelkie informacje o udziale w tej zbrodni osób pochodzenia ż__owskiego (zob. “Informacja o działalności Instytutu Pamięci Narodowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w okresie 1 lipca 2001 r. – 30 czerwca 2002 r. Warszawa, wrzesień 2002″ – www.ipn.gov.pl).

Wobec szybkiego wymierania bezpośrednich świadków (a także uczestników pacyfikacji) można założyć, że sprawa nigdy nie zakończy się wyjaśnieniem najważniejszych okoliczności, ustaleniem sprawców, a już z pewnością ich ukaraniem, choćby symbolicznym. Zostanie nam tylko film, którego bohater – jak James Bond – będzie dokonywać cudów w ekranowej walce z Niemcami.

Nieustanne pasmo zbrodni

Kresy Północno-Wschodnie, a szczególnie tereny, gdzie podczas okupacji niemieckiej operowała grupa braci Bielskich, czyli Puszcza Nalibocka, znajdowały się pod faktyczną okupacją partyzantki sowieckiej. Ludność polska tych ziem przechodziła niewyobrażalną gehennę. We wrześniu 1939 r. tereny te zajęli Sowieci w wyniku porozumienia z hitlerowskimi Niemcami.

Pierwsze represje i pacyfikacje ludności miały miejsce już od 17 września 1939 r., gdy komunistyczne bojówki (złożone głównie z mniejszości narodowych) atakowały i mordowały grupki polskich żołnierzy, ziemian, księży i urzędników. Był to proceder, który ogarnął całe Kresy. Zamordowano wówczas około 10 tys. ludzi, często w niezwykle okrutny sposób. Następnie była okupacja sowiecka. Do czerwca 1941 r. sowieccy komuniści (przy pomocy miejscowych kolaborantów, wśród których wymienia się także komunistów ż__owskich) w kilku operacjach “deportowali” setki tysięcy ludzi na Sybir. Niezwykle dramatyczny był też początek wojny niemiecko-sowieckiej. NKWD pośpiesznie ewakuowało swe przeludnione więzienia i areszty, zabijając przy tym dziesiątki tysięcy więźniów.

Niemcy, jako nowy okupant, niejednokrotnie witani byli jako wybawcy, albowiem wydawało się, że już gorzej być nie może. A jednak było. Lata 1941-1944 to nie tylko okupacja niemiecka, z krwawymi pacyfikacjami, wywożeniem ludzi “na roboty” i rozstrzeliwaniem za każde nieposłuszeństwo wobec nowej władzy. Na to przecież nakładała się jeszcze “druga okupacja”, czyli działalność partyzantki sowieckiej oraz licznych, szczególnie w pierwszym okresie, pospolitych band rabunkowych.


Banda ż__ów operująca głównie w Nalibokach


Między Niemcami a Sowietami

W niezwykle trudnych warunkach rozwijała się na tych terenach polska konspiracja, głównie ZWZ-AK. W Puszczy Nalibockiej stacjonowało do 10 tys. sowieckich “partyzantów” (byli to głównie żołnierze sowieccy, którzy zostali za frontem w rozbitych jednostkach i nie poszli do niewoli). Sowieci szybko opanowali te masy, tworząc odgórnie struktury dowódcze i partyjne, zasilane politrukami zrzucanymi z samolotów. Ich celem głównym miała być partyzancka walka z Niemcami na zapleczu frontu. Jednostki te pozbawione były jednak większej wartości bojowej i w bezpośrednich starciach z doborowymi oddziałami niemieckimi nie miały szans. Stanowiły jednak śmiertelne zagrożenie dla partyzantki polskiej, którą zwalczały wszelkimi środkami (również drogą denuncjacji do Niemców). Tereny te bowiem traktowano już jako terytorium Związku Sowieckiego, na których “bandy białopolskie” były wrogiem numer jeden.

Na to wszystko nakładały się jeszcze grupy i grupki ludności ż__owskiej, zbiegłej do lasów i puszcz, ukrywające się przed Niemcami. Nastawione były przede wszystkim na przetrwanie, tworząc tzw. obozy siemiejnyje, czyli rodzinne. I właśnie jedną z takich grup (zwaną “Jerozolimą”) zorganizowali w Puszczy Nalibockiej i dowodzili nią bracia Bielscy. Jej fenomen – liczebność i przetrwanie całej okupacji niemieckiej – opisała Nechama Tec i stało się to kanwą wspomnianego filmu.

Naliboki były w II RP uroczym kresowym miasteczkiem o wielowiekowej historii. Położone w powiecie stołpeckim, na skraju wielkiej i dzikiej Puszczy Nalibockiej, w pobliżu granicy II RP z Sowietami, żyło z dala od głównych wydarzeń. W 1939 r. liczyło ok. 3 tys. mieszkańców, wśród których ponad 90 procent było katolikami. W miasteczku żyło też 25 rodzin ż__owskich. Okupacja sowiecka w latach 1939-1941 była wielkim dramatem. W ramach rugowania polskości Sowieci wywieźli z terenu powiatu stołpeckiego ponad 2 tys. ludzi, w tym część mieszkańców Naliboków.

Na terenie pobliskiej puszczy gromadzili się rozbitkowie z Czerwonej Armii, tam też chroniła się ludność ż__owska. Ż__zi utworzyli dwa duże “obozy rodzinne”. Pierwszym zawiadywali bracia Bielscy (Tewje, Asael, Zus i Aron). Schronili się w nim uciekinierzy z Naliboków i pobliskich miejscowości. W 1944 r. liczył on 941 osób, w tym sporo kobiet i dzieci. Tylko 162 osoby były uzbrojone. Obóz drugi, pod dowództwem Simchy Zorina, gromadził uciekinierów z gett. Liczył 562 osoby (w tym 73 uzbrojone).


Zbrodniarz Tuwia Bielski, przywódca najbardziej okrutnej bandy ż__owskiej.


“Życie ludzkie straciło wszelką cenę”

Ich celu nie stanowiła bezpośrednia walka z Niemcami, najważniejsze było bowiem przeżycie wojny. Obozy były jednak podporządkowane sowieckiemu dowództwu i na jego żądanie musiały każdorazowo wydzielać kontyngent uzbrojonych mężczyzn “na akcje”. Sowieci nie tolerowali na tym terytorium żadnych “obcych” sił, o czym świadczy bezwzględne zwalczanie polskiej partyzantki. Ż__om pozostawili jednak ogromną autonomię, pozwalając im utrzymywać w obozie nawet synagogę.
Dla polskiego podziemia sprawą najważniejszą było zapewnienie względnego bezpieczeństwa w terenie i ochrona ludności stale gnębionej przez pacyfikacje niemieckie, sowieckie oraz najazdy ż__owskich i sowieckich “grup zaopatrzeniowych”.


Zbrodniarz ż__owski Abba Kowner


Raporty Delegatury Rządu z tego okresu są wstrząsające:

“Zagadnienie bezpieczeństwa w ogóle nie istnieje a teren objęty partyzantką robi wrażenie “dzikich pól”. Życie ludzkie straciło wszelką cenę a doraźne egzekucje są powszechne na całym terenie. (…)
Teren, gdzie Niemcy nie docierają, a zwłaszcza Puszcza Nalibocka, jest siedliskiem przeważnie sowieckich oddziałów dywersyjnych. Są one dobrze uzbrojone w broń ręczną i maszynową, dowodzone przez oficerów sowieckich specjalnie wyszkolonych do walki partyzanckiej i podobno liczą ok. 10.000 ludzi. (…) Ludność miejscowa jest zmęczona i znękana ciągłymi rekwizycjami a często i rabunkiem odzieży, żywności i inwentarza.
Najbardziej dają się we znaki, zwłaszcza w odniesieniu do ludności polskiej tzw. oddziały rodzinne (siemiejnyje), składające się wyłącznie z Ż__ów i Ż__ówek w sile 2-ch batalionów”

(Raport Delegatury Rządu, AAN, 202/III-193, k. 131, 160).


Zbrodniarz ż__owski Izrael Azenman


Konflikty rodziły się przede wszystkim na tle osławionych “akcji zaopatrzeniowych”. Strona polska uznawała istniejące status quo, usiłując doprowadzić do jakichś porozumień z Sowietami, aby uniknąć gehenny ludności cywilnej. Stawiała jednak zdecydowane warunki, wśród nich podkreślała zaś wybitnie negatywną rolę grup ż__owskich, działających z niezwykłym okrucieństwem. Odbyło się więc kilka spotkań oficerów Okręgu Nowogródzkiego AK z dowódcami sowieckimi.

Już podczas pierwszego z nich, 8 czerwca 1943 r., strona polska zażądała, aby na akcje rekwizycyjne Sowieci nie wysyłali grup ż__owskich:

“(…) nie wysyłanie Ż__ów na rekwizycje (ludność się skarży) samorzutnie chwyta za broń w swej obronie, bo ci się znęcają, gw🤬cą kobiety i małe dzieci (…), obrażają ludność, straszą późniejszą zemstą sowietów, nie mają miary w swej nieuzasadnionej złości i w rabunku”
(“Protokół spisany dn. 8 czerwca 43 r. przez Delegata Sztabu Głównego partyzantów polskich – Wschód – oraz Komendy Lenińskiej partyzanckiej brygady sowieckiej”. Archiwum WIH, III/32/10, k. 1).

Jedli, pili, gw🤬cili

Grupy ż__owskie przeprowadzały bowiem te rekwizycje (zwane operacjami gospodarczymi) najbardziej bezwzględnie. Według jednego z raportów, obóz Bielskiego “zgromadził” “200 t ziemniaków, 3 t kapusty, 5 t buraków, 5 t zboża, 3 t mięsa i 1 t kiełbasy”. Z raportów sowieckiej partyzantki wynika, że nie było problemu z wyżywieniem, co więcej, rabunki prowadzono na tak wielką skalę, że istniał wprost nadmiar żywności, a “partyzanci” mogli dowolnie wybierać rodzaj jadła:

“Wyżywienie partyzantów jest bardzo dobre (…). Zawsze mają tłuszcze, mięso, mleko, jajka, kury itd. Odżywiają się jak żadne wojsko w czasie pokoju. Zapasów nie robią, ale jedzą cały czas bez końca”. Z kroniki jednej z brygad wynika, że “we wszelkich warunkach partyzant jadł bez ograniczeń. Duże spożycie mięsa źle odbijało się na zdrowiu niektórych partyzantów”.

Jeszcze długo po wojnie sowieccy partyzanci wspominali te czasy jak raj na ziemi:

“Po partyzancku mówiliśmy, jedz, ile się zmieści. To samo dotyczy mięsa. Do 1944 roku mięsem pogardzaliśmy. U nas była wyłącznie wieprzowina, cielęcina, baranina. (…) Wiele osób wzdycha teraz do tamtej kuchni”.

W powojennych wspomnieniach ż__owscy “partyzanci” z tych obozów podkreślali męstwo i niezwykłe zasługi obozu Bielskiego. Na przykład Anatol Wertheim pisał:

“Na jego czele stało czterech braci Bielskich, synów młynarza spod Nowogródka. (…) Z czasem znalazło się w ich szeregach trzystu bojowników, których brawura stała się legendarna w całej Puszczy. Partyzanci z podziwem powtarzali opowieści o ich pomysłowych zasadzkach na Niemców, odważnych akcjach i o karach, jakie bracia Bielscy wymierzali kolaborantom”.

Niestety, żaden z nich nie podaje konkretów, nie można więc zweryfikować owej potężnej akcji antyniemieckiej…
O codziennym życiu i obyczajach panujących w tym obozie wiemy nie tylko z opowieści Nechamy Tec. Opisał je również czasowy zastępca Tewje Bielskiego, polski przedwojenny komunista Józef Marchwiński (który był żonaty z Ż__ówką o imieniu Ester i z tej racji został dołączony do obozu przez dowództwo sowieckie).

“Bielskich było czterech braci, chłopów rosłych i dorodnych i nic też dziwnego, że mieli powodzenie u niewiast w obozie. Byli to mołojcy do wypitki i miłości, nie mieli jednak ciągotek do wojaczki. Najstarszy z nich (dowódca obozu) Tewie Bielski zarządzał nie tylko wszystkimi Ż__ami w obozie, lecz dowodził również dość licznym i ślicznym “haremem” – niby król Saud w Arabii Saudyjskiej. W obozie, gdzie rodziny ż__owskie kładły się często na spoczynek z pustymi żołądkami, gdzie matki przytulały do wyschniętych piersi głodne swoje dzieci, gdzie błagały o dodatkową łyżkę ciepłej strawy dla swoich maleństw – w tymże obozie kwitło inne życie, był też inny, bogaty świat!
Bielski i jego świta nie narzekali na złe warunki, na okupację. Posiadając złoto i kosztowności swoich ziomków, mogli prowadzić wystawny tryb życia. W ziemiankach braci Bielskich i najbliższego ich otoczenia, stoły uginały się od wytrawnych potraw i napojów, a liczne grono pięknych kobiet stale otaczało Tewie Bielskiego i jego trzech budrysów. Piękności te nie znały głodu i niedostatku. Były zawsze ślicznie ubrane a na ich rękach i szyjach lśniły blaskiem drogie klejnoty i kamienie, nie zbrukały też zbożną pracą swych białych rączek”.


Z racji zgromadzonych na prywatny użytek bogactw Tewje był surowo oceniany w raportach sowieckich:

“Bielski nie zajmował się pracą bojową, a spekulował w oddziałach. Brał od swoich partyzantów złoto na zakup broni i przywłaszczał je, a broni nie dawał”. On sam w swych powojennych wspomnieniach (wydanych w Palestynie w 1947 r.) podkreślał, że jego “Jerozolima” – “nigdy nie weszła do akcji z okupantem”.


Bandy prowadziły wesołe życie


U Simchy Zorina było bardzo… wesoło

Podobnie było w sąsiednim obozie Simchy Zorina. Wspomniany Wertheim opisywał to z wyraźną nostalgią:

“jedzenia było pod dostatkiem, a nawet gromadziły się zapasy. Jeszcze w dniu połączenia się z Armią Czerwoną wyciągnęliśmy z jeziora kilkaset zatopionych worków z mąką (…). Nadwyżki jedzenia posyłaliśmy nawet do Moskwy. Raz w tygodniu lądował na polowym lotnisku w puszczy samolot: przywoził gazety i materiały propagandowe, a zabierał z powrotem samogon, słoninę i kiełbasy naszego własnego wyrobu”.

Wystawne uczty i alkoholowe libacje zajmowały czas “partyzantom”. W ocenie Wertheima – “Z powodu pijaństwa wydarzały się w oddziałach nieodwracalne tragedie – zbrojne konflikty, strzelaniny…”. Jednak to było dla nich nieistotne:

“Najweselsze wizyty spędzałem z Zorinem. Nasz komendant był bardzo kochliwy, za moich czasów miał już drugą czy trzecią żonę w oddziale, ale uważał, że to wcale nie dosyć. Codziennie rano zasiadał do stołu w towarzystwie aktualnej żony Geni. Pod stołem stała przygotowana zawczasu kadź z samogonem, który Zorin czerpał filiżanką: wtedy pojawiała się kucharka sztabu Ethel i, głęboko patrząc szefowi w oczy, pytała go z przejęciem, czego sobie życzy na śniadanie. Zorin przesuwał czapkę w tył, drapał się przez chwilę w głowę i zamawiał zawsze takie samo “menu”: twarożek ze śmietanką na zakąskę, kawałeczek śledzia i kiełbasę naszego własnego wyrobu”.


Zbrodniarz ż__owski Szolem Zorin


Broń służyła tym “partyzantom” nie tylko do przeprowadzania “operacji gospodarczych”. Gdy już dobrze pojedli i popili, korzystali jeszcze z innych uciech. Broń potrzebna im była przede wszystkim do terroryzowania okolicy, w poszukiwaniu nowych kobiet. To też bezwiednie ujawnił wspomniany Wertheim:

“[Zorin] po śniadaniu, jeżeli był w dobrym humorze i nie miał akurat nic lepszego do roboty, wzywał mnie do siebie i proponował: “Nu dawaj, naczalnik sztaba, pajedziom żenitsia!”.

Na “ożenek” jechaliśmy zazwyczaj do jakiejś odległej wsi, gdzie Zorin miał z góry upatrzoną dziewuchę. Zajeżdżaliśmy z fasonem – pod eskortą przynajmniej trzydziestu konnych. Nasz watażka zwracał się wprost do ojca wybranki, oznajmiając mu, że właśnie ma zamiar ożenić się z jego córką. Partyzantom w ogóle trudno było odmówić, a co dopiero takiemu komendantowi jak Zorin! Dla większego efektu wyciągał z kieszeni skórzany woreczek, wysypywał z niego na stół “świnki”, czyli złote carskie ruble, i bawił się nimi niby od niechcenia, dając do zrozumienia, że nie tylko z niego potężny komendant, ale też nie byle jaki bogacz! Ślub ciągnął się przez dwa, trzy dni, aż Zorin decydował, że pora wracać do oddziału i Geni – przynajmniej do czasu następnego ożenku”.

Podobne “normy moralne” obowiązywały też w “Jerozolimie” Bielskiego, który przecież też miał swój harem.
Trudno więc wymagać, aby taka “partyzantka” cieszyła się jakimkolwiek szacunkiem okolicznej ludności. Czy to zobaczymy w hollywoodzkim filmie? Ależ skąd, zarówno Bielscy, jak i Zorin są wielkimi bohaterami, którzy w ten sposób – dodatkowo uwiecznieni przez X muzę – wejdą do komiksowego panteonu II wojny światowej.

Pacyfikacja Naliboków 8 maja 1943 r.

Jak doszło do ludobójczej pacyfikacji? Kto brał w tym udział? Niemcy nakazywali tworzenie w miasteczkach i wsiach, nękanych przez grupy sowiecko-ż__owskie, tzw. samoochowy (samoobrony). To ona miała odpowiadać za bezpieczeństwo mieszkańców i bezproblemowe oddawanie kontyngentów żywności. W Nalibokach samoobrona powstała w połowie 1942 r. i była faktycznie przykrywką dla miejscowej placówki Armii Krajowej. Dla Sowietów “samoochowa” była solą w oku, traktowano ją jak jednostkę kolaboracyjną i starano się ją podporządkować swoim interesom. W końcu doszło do bezpośredniego spotkania dowódców polskiej samoobrony z przedstawicielami sowieckich partyzantów. W kwietniu 1943 r. Sowieci postawili ostre warunki: wyrażenie zgody na “rozbicie” samoobrony (która miała na stanie zaledwie 2 rkm i 26 starych kb), wcielenie jej do szeregów partyzantki sowieckiej i złożenie przysięgi na wierność Stalinowi. Polacy, ze zrozumiałych względów, przyjęli jednak tylko pierwszy warunek, uzgadniając datę przeprowadzenia pozorowanej akcji na 3 maja 1943 roku. Tego terminu Sowieci jednak nie dotrzymali. Ale rankiem 8 maja Naliboki zostały otoczone przez kolumny sowieckich i ż__owskich “partyzantów” z Puszczy Nalibockiej.

Pech chciał, że w miasteczku (w którym nigdy nie było żadnej placówki niemieckiej) akurat tego dnia nocował u swej ciotki policjant białoruski z Iwieńca, który na widok Sowietów wystrzelił i zabił jednego z ich dowódców. Dalej wypadki potoczyły się bardzo szybko i drastycznie. Wacław Nowicki, który był naocznym świadkiem, tak to opisał:

“Godzina 5 rano, 8 maja 1943 roku. Długa seria z kaemu rozpruła poniżej okien frontową ścianę naszego domu, stojącą pod nią kanapę, przeleciała przez pokój i ugrzęzła w przeciwległej ścianie zaledwie kilka centymetrów nad naszymi głowami. (…) Mama dopadła okna.
– Wieś płonie! – krzyczy. (…)
O godzinie 7.00 strzały i jęki ucichły. Zewsząd wiało grozą śmierci i zniszczenia. Ocaleni od pogromu mogli teraz zobaczyć tragedię swego miasteczka i dokonanego w nim ludobójstwa. W niespełna 2 godziny zginęło 128 niewinnych ludzi. Większość z nich, jak stwierdzili potem naoczni świadkowie, z rąk siepaczy Bielskiego i “Pobiedy”. Mordercy obojga płci wpadali do mieszkań i seriami z automatów unicestwiali we śnie całe rodziny, a obrabowane w pośpiechu (nawet z zegarków) domostwa palili i pijani od krwi, z okrzykiem “hura!” szli dalej mordować. Wielu zbudzonych nagłą strzelaniną i jękiem sąsiadów wylatywało na podwórko. Tych rozstrzeliwano z dziećmi pod ścianami chat. Jedni i drudzy wraz z domostwem obracali się w popiół. Daleko słychać było ryk bydła i rżenie zagrabianych koni. Podczas dantejskiego pogrzebu trudno było zidentyfikować pozostałe czasem tylko kończyny dzieci, rodziców, dziadków z rodów Karniewiczów, Łojków, Chmarów i wielu innych”

(W. Nowicki, Żywe echa, Warszawa 1993, s. 99-100).

Według współczesnych ustaleń, ofiar było 128-132, w tym kobiety i dzieci. Z niektórych rodzin zginęło nawet po 7-8 osób. Wśród napastników mieszkańcy rozpoznali niektórych (znanych im już wcześniej) “partyzantów” sowieckich oraz tych Ż__ów, którzy byli mieszkańcami Naliboków.

Grupa Keslera

Sąsiadów z Naliboków w obozie Bielskiego nie było wielu, ale ta grupa była akurat bardzo charakterystyczna. Przewodził jej Izrael Kesler, przedwojenny zawodowy złodziej (za ten proceder miał być nawet karany więzieniem). Do grupy należeli również bracia Borys i Icek Rubieżewscy. Po wejściu Niemców Kesler dowodził kilkunastoosobową bandą rabunkową, która szybko powiększała swe szeregi, przyjmując grupy Ż__ów ukrywających się w okolicznych lasach. Według różnych danych, powiększyła się do kilkudziesięciu (a nawet do ponad stu) osób i z czasem weszła w skład obozu Bielskiego. Keslerowcy uzyskali w zamian pewną autonomię w ramach “Jerozolimy”, ale nawet tam uchodzili za grupę bezwzględnych rabusiów.

W 1980 r. ukazała się w Izraelu książka Sulii Wolozhinski Rubin – żony Borysa Rubieżewskiego (“Against the Tide. The Story of an Unknown Partisan”, Jerusalem 1980). Opisała ona napad na Naliboki (w ramach grupy Izraela Keslera), choć nie wymieniła tej nazwy:

“Nieopodal [dworzeckiego] getta znajdowała się wioska. Ż__zi musieli przez nią przechodzić po drodze do lasu, a partyzanci [sowieccy] w drodze z lasu. Ci wieśniacy ostrzegali biciem w dzwony i waleniem w miedziane garnki o przemarszu takich osób, aby ostrzec pobliskie wioski. Chłopi wybiegali z siekierami, sierpami – czymkolwiek, co może służyć do zabijania – i rżnęli każdego, a potem rozdzielali między siebie cokolwiek ci nieszczęśliwi mieli. Grupa Borysa [Rubieżewskiego] zdecydowała, aby położyć raz na zawsze kres takiej działalności. Wysłali kilku ludzi do tej wioski, a sami zaczaili się w zasadzce. Wkrótce rozległy się sygnały alarmowe i uzbrojeni chłopi wybiegli, aby zabić “przeklętych Ż__ów”. No, ale rozległy się salwy i skoszono ich ze wszystkich stron. Trzy dni zajęło, aby zbić trumny [dla poległych chłopów] i ponad 130 osób pochowano. Nigdy już więcej żaden Ż__ czy partyzant nie zginął na tych drogach”
(S. Wolozhinski Rubin, Against the Tide. The Story of an Unknown Partisan, Jerusalem 1980, s. 126-127).

Jest to oczywiście opis skrajnie fałszywy, dokonany został niewątpliwie na użytek czytelnika anglojęzycznego, nieznającego w ogóle wojennych i okupacyjnych realiów w Polsce.

Jest już jeden film

Na podstawie książki Sulii Wolozhinski Rubin powstał w 1993 r. film dokumentalny “The Bielsky Brothers: The Unkown Partisans” (Soma Productions, 1993) wykorzystywany jako materiał pomocniczy w nauczaniu o holokauście. W filmie Sulia dodała nowe, drastyczne szczegóły o ojcu swego męża, którego Polacy mieli jakoby zamęczyć w okrutny sposób, co miało jeszcze mocniej uzasadniać pacyfikację Naliboków:

“Jego ojca Szlomka (…) ukrzyżowano na drzewie. (…) Borys się o tym dowiedział. Wioska już nie istnieje. (…) Tego dnia pochowano 130 osób”. Zapomniała już natomiast o tym, co napisała we wcześniejszych wspomnieniach, opublikowanych w 1980 r., że rok przed tymi wydarzeniami Szlomo Rubieżewski zginął w getcie zabity przez Niemców.

W tym samym filmie przyznano jednak, że grupy ż__owskie dokonywały rabunków okolicznej ludności: “Największym kłopotem było (…) wyżywienie tylu ludzi. Grupy 10 do 12 partyzantów wymaszerowywały na odległość 80 do 90 kilometrów, aby rabować wioski i przynieść żywność dla partyzantów”. Sulia chwaliła też spryt przyszłego męża, który po tej pacyfikacji obdarował ją futrem, ubraniami i butami. Brat Borysa – Icek, wymieniany był nawet w raportach sowieckich jako notoryczny rabuś, za co groziło mu rozstrzelanie.

Dalsze losy Keslera potoczyły się zgodnie z ówczesnymi regułami. Usiłował on jakoby przejąć kontrolę nad całą “Jerozolimą” Tewje Bielskiego, więc został przez niego zamordowany.

Naliboki nie były jedyną polską miejscowością, okrutnie spacyfikowaną przez sowieckich “partyzantów”. Kilka miesięcy później, 26 sierpnia 1943 r., inna grupa Sowietów podstępnie wymordowała ok. 50 partyzantów AK wraz z ich dowódcą por. Antonim Burzyńskim “Kmicicem”. Według ustaleń Nechamy Tec, w tym również brała udział wydzielona grupa pomocników z obozu Bielskiego.

Kolejne rocznice haniebnej pacyfikacji Naliboków są całkowicie przemilczane i ignorowane przez polskie władze. Czy można jeszcze ustalić choćby niektórych sprawców? Niewątpliwie tak. Praktycznie wszyscy “partyzanci” Bielskiego, którzy przeżyli wojnę, pozostawili swe relacje w Związku Sowieckim. Pokaźne zbiory takiej dokumentacji zgromadził również Izrael. Czy ktoś pokusił się o takie badania?

Pięć lat temu powstała w USA książka Petera Duffy’ego pt. “The Bielski Brothers. The True Story of Three Men Who Defied the Nazis, Saved 1,200 Jews, and Built a Village in the Forest” (New York 2003). O Nalibokach nie ma w niej w ogóle mowy.

Bielscy są jednak nagłaśniani i w Polsce. W 2003 r. napisał o nich w “Polityce” Marian Turski, podkreślając, że było to zgrupowanie o… wysokiej etyce, w którym wszelkie konfiskaty (poza żywnością), były jakoby surowo karane śmiercią:

“Nieformalny kodeks etyczny, narzucony przez Bielskiego i jego braci, najsurowiej tego zakazywał… A konfiskata żywności i bydła? Trzeba powiedzieć otwarcie, że ludzie ze zgrupowania Bielskiego – podobnie jak wszystkie inne oddziały partyzanckie! – czynili to bez zahamowań”
(M. Turski, Republika braci Bielskich, “Polityka” nr 30, 26 VII 2003).

Turski sprawę Naliboków całkowicie zbagatelizował:

“Przed dwoma laty IPN zwrócił się do organów ścigania Białorusi o wszczęcie własnego śledztwa w sprawie zbrodni w Nalibokach, dokonanej przez partyzantów radzieckich w 1943 r. Śledztwo w tej sprawie prowadzi oddział IPN w Łodzi. Jak można było przeczytać w komunikacie PAP, “Informacji o udziale Ż__ów w zbrodni w Nalibokach polskie organa ścigania na razie nie zweryfikowały”. (…) Za życia Tewje Bielski nie zaznał zbyt wiele glorii. Ale po śmierci jego ciało zostało sprowadzone do Izraela i pochowane na Cmentarzu Bohaterów”.

Po upływie trzech miesięcy od pacyfikacji sowiecko-ż__owskiej, Naliboki przeżyły kolejną tragedię. Tym razem Niemcy, w ramach operacji “Hermann”, 6 sierpnia 1943 r. zrównali miasteczko z ziemią, a ludność częściowo wymordowali, częściowo wywieźli na roboty. Odbudowano je już po wojnie, ale pozostało w nim niewielu dawnych mieszkańców. Dziś nieliczni już nalibocczanie i ich potomkowie mieszkają w USA, Kanadzie, Australii, są również rozproszeni po Polsce.

Jest jeszcze jeden polski wątek, który wiąże się z historią braci Bielskich, całkiem współczesny. Oto kilka miesięcy temu media doniosły, że amerykańskie małżeństwo – Aron i Henryka Bell – porwało 93-letnią Janinę Zaniewską z Florydy i umieściło ją w domu opieki Hospes Hospiti w Pobiedziskach pod Poznaniem. Miały to być jej “wakacje” w dawno niewidzianej Polsce. Przy okazji małżonkowie wyłudzili od niej pełnomocnictwo i ogołocili jej konto z sumy 250 tys. dolarów życiowych oszczędności. Sprawa wyszła na jaw i Aron oraz Henryka Bell zostali w USA aresztowani pod zarzutem porwania i oszustwa.

Aron Bell do 1951 r. nazywał się Bielski. Jest najmłodszym bratem Tewjego. Wyłudzenie 250 tys. dolarów od Janiny Zaniewskiej było zapewne jego ostatnią już “operacją gospodarczą”, których tyle przeprowadził w latach okupacji wraz ze swymi braćmi (uwaga red.: Wspomniane tu zdarzenia zostały opisane w anglojęzycznym tekście Jewish hero who rescued Jews from Nazis charged with conning Holocaust survivor.

Leszek Żebrowski

Potrącony pies

ControlYourMind2013-01-31, 18:46
Ojciec do ośmioletniego syna:
-Chciałbym Ci opowiedzieć pewną historię. Pewnego razu Twój pies został potrącony przez ciężarówkę tego ranka.

już

Smaczki z odtwórstwa historycznego- wizyty w szpitalu

konto usunięte2013-01-31, 14:44
Jak wiadomo machanie mieczami i toporami bywa kontuzyjne. Oto zbiór kilku co ciekawszych historii na temat reakcji lekarzy: zasłyszanych, własnych i znalezionych na necie:)

Rozmowa lekarzy w karetce
-Co to jest?
-Chyba ścięgno
-To weź mu to do czegoś przyszyj

Moi lekarze zawsze reagowali nadzwyczaj normalnie
-co się panu stało
-z miecza dostałem
-chwileczkę [podnosi słuchawkę] Aniu przyślij kogoś z nićmi bo pan z miecza dostał. Co do pana- następnym razem proszę sobie zrobić oplot kolczy na hełmie.

W karetce pogotowia:
-Ile pan ma lat?
-30
-I nie pan w tym wieku innych zajęć? A co na to żona?
-Nie mam żony
-Mądry chłopak- ratujemy!

W bohurcie (napieprzanie się do upadłego) brakło mi powietrza - nie mogłem oddychać - wracam z pola, ludzie mnie po drodze rozbierają, padam na trawę i ledwie zipię podchodzi pani doktor z pielęgniarką
-Jak mogę panu pomóc
-ma pani piwo
-?? nie
-to mi pani nie pomoże
co za ludzie co za ludzie wypowiedziała odchodząc i wymac🤬jąc rękami

Chirurgia płucna w Czerwonej Górze, środek nocy, pół turnieju, w strojach oczywiście, mnie odwiozło. Nieszczęśnik z łóżka obok (nowotwór, płuco na śmietnik), po dwóch dniach nabrał śmiałości i zeznał:
-Panie, myślałem, że umarłem i przyszli po mnie.
No i pan doktor w Lublinie, po szyciu tych ścięgien:
-Zrobię sobie ksero dokumentacji, bo mi koledzy nie uwierzą

Pamiętam jak kumpla w płycie wwieźli do gabinetu na łóżeczku na kółkach,podbiegła pięlęgniara ze strzykawką,i z wyrazem rozpaczy rozłożyła ręce
-i gdzie ja to mam panu wbić??

Tekst ratownika z karetki do koleżanki z dyspozytorni:
-Szykujcie nożyce do blachy albo cęgi do metalu - rycerza wieziemy!

Lekarz przy tomografie do ciężkozbrojnego
-k🤬a panie! Nie no- w czymś takim na tomograf!? Maszynę mi pan rozp🤬oli!

Dowieźli do szpitala gościa w stroju historycznym:
-A pan widzę z tego turnieju, nieźle pan tym mieczem oberwał, hełmu pan nie nosi?
-A tam zaraz oberwał... wyj🤬em się na schodach.

Mam nadzieję że się podobało

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem