#historia

Sensacje XX W Katyń

ddobry102013-01-30, 18:12
Zauważyłem że dużo tematów o II WŚ jest na temat Niemiec itp. Zapominając o największym sk🤬ysyństwie podczas II WŚ i w sumie chyba największej tajemnicy do tej pory.

CZ I
1/3

2/3

3/3

CZ II
1/3

2/3

3/3

Może ta historia niżej będzie nie na miejscu do filmików wyżej ale przypomniała mi się po obejrzeniu wyżej zamieszczonego materiuału.

Przypomniało mi się że kiedyś zapytałem się mojej babci kto był gorszy, niemieccy żołnierze czy rosyjscy? I czy pamięta czasy II WŚ. Powiedziała że nie za bardzo bo była młoda ale opowiedziała mi jednak jedną historię bo sobie coś tam przypomniała. Jak to na wsi hodowali świnie, mieli konia i takie tam. Kiedy przyjechali niemieccy żołnierze byli schludnie ubrani zjedli po pili i szli dalej i nie zabierali wszystkiego zostawili coś na przetrwanie żeby nie umarli z głodu przynajmniej z 3 świnie i parę kur trochę ziarna . Gdy przyjechali rosyjscy mówiła że gorzej wyglądali i zachowywali się jak świnie, zabierali wszystko świnie, konie, bili gw🤬cili podpalali. Kiedy zabierali ostatnią świnie mama mojej babci wstawiła się i nie chciała jej oddać szarpała się z nimi, wtedy to "stado chamów" jak powiedziała moja babcia. Wzięło mamę babci pod stodołę i chcieli ją rozstrzelać a dokładnie ten ich dowódca, moja babcia była mała i wstawiła się przed nią złapała tego dowódcę za rękaw i zaczęła płakać wrzeszczeć jak to dzieci żeby jej nie zabijali itp odepchnął ją że się wywróciła i nic tym nie zdziałała bo rusek wyciągnoł broń i strzelił. Jej mama przeżyła tylko dlatego że zaciął się "bydlakowi" pistolet i powiedział że ma szczęście i odeszli . Mam nadzieje że nie zepsułem tym wyżej wstawionego tematu.

Tajemnica dziewczyny-mumii

Konto usunięte • 2013-01-29, 20:58


W Andach naukowcy systematycznie trafiają na ślady zamrożonych ciał kobiet. Wiele z nich jest zachowanych w doskonałym stanie. Stanowią one ofiary, które Inkowie przed kilkuset laty składali swoim bóstwom.

Jedną z największych sensacji archeologicznych końca minionego wieku było odkrycie dokonane w 1999 r. Właśnie wtedy znaleziono ciało młodej dziewczyny, która została zamordowana prawdopodobnie podczas rytuału w ramach obrzędu capacocha. Jej ciało spędziło wieki na wysokości 6739 metrów. W chwili dokonania odkrycia jej skóra była niemal nienaruszona zębem czasu. W doskonałym stanie zachowały się też włosy.

Zaskakujący jest fakt, że dziewczyna na pierwszy rzut oka wyglądała tak, jakby dopiero poszła spać. To wszystko to jednak tylko pozory. Dopiero szczegółowy rekonesans ujawnił wstrząsającą prawdę. Niewiasta została zabita w wieku ok. 15 lat, a potem złożona w ofierze bogom. Przez naukowców została nazwana La doncella. Inne niezwykłe odkrycia tego typu dokonywane były także wcześniej.

W 1995 r. naukowcy także natrafili na interesujące, ale i wstrząsające znalezisko. W rejonie peruwiańskiej góry Malpato znaleźli tajemniczy obiekt. Dalsze badania wykazały, że są to doskonale zachowane zwłoki młodej dziewczyny, która została zamordowana ok. 500 lat wcześniej. Nazwano ją Juanita.

Na ślad zamrożonych, doskonale zakonserwowanych zwłok natrafiło dwóch badaczy - dr Reinhard i profesor Jose Antonio Chavez. Znaleźli oni ukryte w kraterze zmarznięte ciało. Dokonane 18 lat temu odkrycie Juanity odbiło się szerokim echem w świecie nauki. Magazyn "Time" ochrzcił znalezisko mianem jednego z najważniejszych odkryć archeologicznych. Rok później jej szczątki wystawione zostały w instytucie National Geographic Society w Waszyngtonie.
Co ciekawe, dwa lata później w pobliżu tego miejsca udało się odnaleźć mumię kolejnej dziewczyny, która została złożona w ofierze. W 2006 r. na temat niezwykłych odkryć, dokonywanych w tym rejonie powstała nawet książka pt.: "The Ice Maiden: Inca Mummies, Mountain Gods, and Sacred Sites in the Andes."

Zagadnienie pochodzących z Państwa Inków dziewcząt, które zostały okrutnie zamordowane, wciąż wzbudza gorącą dyskusję. Dla wielu co bardziej wrażliwych osób jest namacalnym świadectwem istnienia kultur, w których życie ludzkie nie miało żadnej wartości. Ale wystarczy dobrze rozejrzeć się dookoła, by stwierdzić, że w wielu kręgach kulturowych niewiele się od tamtego czasu zmieniło.







i jeszcze znalazłem video:

Witam z racji że mój śp dziadek był jednym z żołnierzy AK Obwodu „Gołąb” Garwolin i nigdy mi nie opowiadał o żadnych akcjach bo w sumie byłem mały i moje zainteresowanie o II WŚ zaczęło się później, postanowiłem poszukać w internecie co na ten temat i o to wygrzebałem bardzo ciekawą historie z której dowiedziałem o zamachu na Karla Ludwiga Freudenthala - doktor praw, wyższy oficer SS, od stycznia 1941 roku objął funkcję Kreishauptmanna (starosty) powiatu Garwolin I z tej akcji jestem bardzo dumny. Wiem Tekst może i jest długi ale naprawdę miło się go czyta i zachęcam go do przeczytania.

Od pierwszych dni działania administracji okupacyjnej do końca 1940 r. funkcję Kreishauptmanna (starosty) powiatu Garwolin pełnił dr Klein. Był to człowiek dość łagodny i wyrozumiały. W tym czasie ludność miasta i powiatu nie odczuła zbyt ciężko rygorów władzy okupacyjnej. Ten okres względnego spokoju został przerwany w 1941 r., kiedy to urząd Kreishauptmanna powiatu Garwolin objął Karl Ludwig Freudenthal, doktor praw, wyższy oficer SS.

Freudenthal był spokrewniony ze zbrodniarzem wojennym, generalnym gubernatorem Hansem Frankiem. Był z tego pokrewieństwa bardzo dumny i stale je podkreślał. Ów despota dał się poznać jako zaciekły polakożerca, którego rządy zaznaczyły się pasmem okrucieństw.

Już w pierwszym miesiącu urzędowania, w styczniu 1941 r., Freudenthal polecił usunąć z Garwolina obywateli narodowości ż🤬dowskiej i przesiedlić ich do gett w Żelechowie, Sobolewie, Łaskarzewie i Parysowie. Gestapowcom i żandarmom nakazał każdego schwytanego w mieście Ż🤬da na miejscu zastrzelić.

W drugiej połowie 1941 r. na rozkaz Freudenthala w centralnej części miasta wybudowano obóz karny. Niemcy przetrzymywali jednorazowo w obozie ponad 200 osób, część więźniów, bez względu na pogodę, zmuszona była przebywać pod gołym niebem. W obozie maltretowano obywateli polskich - przeważnie rolników, aresztowanych za niewywiązywanie się ze zbyt wysokich kontyngentów żywca i zboża. Strażnicy pod dowództwem oficera SS Lorentza np. co godzina lub dwie w nocy urządzali zbiórki, stosowali różne wymyślne ćwiczenia fizyczne, niemiłosiernie bijąc najmniej sprawnych.

Natychmiast po objęciu urzędu starosty Freudenthal wyrzucił księży z plebanii, przebudowując ją na swoją rezydencję. Ogród plebanii, o powierzchni około 3 ha, zamienił w park. Przeprowadzono prace adaptacyjne: meliorację, niwelację terenu, układanie nawierzchni parkowych i sadzenie drzew. Do ubijania terenu posłużono się wałem, przy czym konie mechaniczne zastąpiono siłą ludzkich mięśni. Do wału przymocowywano dwie liny, do każdej przydzielając po pięciu więźniów. "Zaprzężonych" strażnicy popędzali pejczami. Gdy pojawiał się Freudenthal, ustawiali się po obu stronach ciągnących wał więźniów i bezlitośnie ich katowali. Na twarzy Freudenthala sceny te wywoływały uśmiech zadowolenia. Wszystko to przypominało epokę niewolnictwa, do której tak gorliwie starał się nawiązać hitlerowski doktor praw.

Innym przykładem brutalnych metod był sposób egzekwowania od rolników zbyt wygórowanych kontyngentów rolnych. Do wybranej wsi Kreishauptmann przyjeżdżał w asyście "czarnych" i żandarmów. Jeżeli któryś z gospodarzy nie mógł udowodnić terminowej dostawy, wymierzano mu karę cielesną na oczach zebranych. Kładziono go na ustawioną na środku drogi beczkę i zadawano pejczem ustalaną przez Freuenthala liczbę razów. Zdarzało się, że niektórzy z gospodarzy mimo otrzymanych kar nie mogli się wywiązać z nałożonych kontyngentów. Wtedy Freudenthal polecał rekwirowanie inwentarza żywego i rozbiórkę zabudowań, a gospodarza z całą rodziną wysyłał do Rzeszy. Był również wypadek wykonania kary śmierci. Zamordowany rolnik nazywał się Stanisław Pietrzak i pochodził ze wsi Ksawerów. Człowieka tego na polecenie Freudenthala publicznie powieszono na rynku w Żelechowie.

17 lipca 1942 r. warszawskie Gestapo przy współudziale Freudenthala dokonało licznych aresztowań oraz mordów obywateli powiatu. Aresztowano m.in. ks. Mariana Juszczyka, notariusza Jana Pinakiewicza, pracownika magistratu Bolesława Warownego oraz Narcyza Witczaka-Wiaczyńskiego, chorążego 1 Pułku Strzelców Konnych (członka sztabu Obwodu AK Garwolin). Bolesław Warowny nie figurował na liście aresztowanych. Poszukiwano natomiast Jana Zaniewskiego, byłego studenta prawa. Obaj wymienieni byli do siebie podobni z uwagi na rodzaj kalectwa. Niemcy nie mieli dokładnego adresu Zaniewskiego, ale wiedzieli, że jest garbaty. Poszukując go, pytali o człowieka z garbem. Ktoś z pytanych, nieświadomy niebezpieczeństwa, wskazał, że taki człowiek pracuje w magistracie. W ten sposób Bolesław Warowny stał się ofiarą swego kalectwa.

O mających nastąpić aresztowaniach wywiad AK dowiedział się dość późno i dlatego nie wszystkich można było ostrzec. Kilkanaście osób udało się jednak w porę zawiadomić. Niektórzy, jak ks. Juszczyk i chorąży Witczak-Witaczyński, nie ulękli się i wytrwali na posterunku. Ksiądz kanonik w rozmowie z ludźmi, którzy namawiali go, by ukrył się, oświadczył, że zdaje sobie sprawę, iż godziny jego życia są policzone, jednak obowiązek kapłana i honor Polaka nie pozwalają mu uciekać przed katami. Podobną postawę reprezentował chorąży Witczak-Witaczyński.

Bezpośrednio po aresztowaniu wywieziono go na Pawiak. Przebywał tam kilka miesięcy, przechodząc bardzo ciężkie śledztwo. Dzielny żołnierz nie załamał się i nikogo nie wydał. Odesłano go do obozu w Majdanku, gdzie wkrótce zmarł śmiercią męczeńską. Księdza Juszczyka, notariusza Pinakiewicza i pracownika magistratu Warownego wywieziono do lasu koło Pilawy i zastrzelono. Ciała zamordowanych zakopano na drodze, a dla zatarcia zbrodni miejsce, w którym zakopano zwłoki, rozjechano kilkoma samochodami. Ten bestialski mord był osobistą "zasługą" Freudenthala, który szczególną nienawiść przejawiał wobec duchowieństwa i inteligencji polskiej.

Do końca 1942 r. na rozkaz Freudenthala lub za jego zgodą Gestapo i żandarmeria zamordowały na terenie miasta i powiatu 890 osób. Do obozów koncentracyjnych lub do pracy przymusowej wywieziono 2100 osób. Za zbrodnie te Sąd Delegatury Rządu na Kraj wydał na przełomie lat 1942-1943 wyrok skazujący Freudenthala na karę śmierci.

W latach 1939-1940 na terenie Obwodu AK "Gołąb" - Garwolin powstało 10 grup dywersyjno-sabotażowych (12-20 żołnierzy każda). Tworzyły one oddział Kedywu obwodu, którym dowodził ppor. "Ziuk" Wacław Matysiak.

W początkach 1943 r. na terenie tym utworzono również oddział partyzancki "Chochlik". Dowodził nim kpt. "Komar" Czesław Benicki. W pierwszych dniach lipca 1943 r. w czasie narady dowództwa na wniosek ppor. "Ziuka", komendant obwodu mjr "Marcin" Władysław Szkuta wydał rozkaz, aby oba zgrupowania, oddział partyzancki i oddział dywersji, wykonały wyrok na Freudenthalu.

Dokładne rozpoznanie zachowania się Freudenthala w pracy, terminów i tras jego wyjazdów służbowych pozwoliło wybrać najpewniejszy wariant akcji.

Zamach będzie miał miejsce na szosie Garwolin-Warszawa, poza granicami powiatu. Ustalono, że Freudenthal raz w tygodniu lub co drugi tydzień wyjeżdża do Warszawy. Zawsze tą samą drogą. Od granicy powiatu garwolińskiego towarzyszy mu już niewielka eskorta esesmanów. Kreishauptmann wyjeżdża najczęściej w godzinach 7-8, wraca między 16 a 19. Silna grupa żandarmów eskortuje go tylko do Starej Wsi (gmina Kołbiel - 20 km od Garwolina). Wyjeżdżają też po niego na granicę powiatu około godz. 17. Na trasie prowadzącej przez powiaty Mińsk Mazowiecki i Warszawa ubezpiecza Freudenthala tylko straż osobista.

28 lutego 1944 r. doszczętnie spalono wieś Wanaty, a jej mieszkańców w bestialski sposób wymordowano (zginęło 108 osób). Zbrodni tej dokonała duża grupa gestapowców, żandarmerii i własowców pod osobistym kierownictwem Freudenthala. Okrucieństwo obudziło pragnienie jak najszybszego odwetu. Robiono wszystko, aby osaczyć Freudenthala. Ten jednak unikał pułapek.

W końcu zamachowcom dopisuje szczęście. 5 lipca o 6 rano wywiad obwodu "Gołąb" zawiadamia ppor. "Ziuka", że Freudenthal szykuje się do wyjazdu. Niespodziewana decyzja wynika z konieczności odwiezienia żony i syna do Warszawy, skąd mają odjechać do Berlina pociągiem ewakuującym rodziny niemieckie. Coraz bliższy bowiem jest front wschodni.

Po potwierdzeniu tej wiadomości "Ziuk" wyznacza gońców, którzy mają obserwować Kreishauptmanna i natychmiast przekazywać uzyskane informacje. Jednocześnie dowódcom grup dywersyjnych na terenie Garwolina, "Czarnemu" i "Sękowi", rozkazuje zebrać ludzi, wyposażyć ich w broń oraz przygotować transport konny potrzebny do przewiezienia broni. Do dowódcy placówki AK wachmistrza "Groma" w Woli Rębkowskiej wysyła gońca z zaszyfrowanym meldunkiem, aby przebywającą na jego terenie grupę dywersji, odpowiednio uzbrojoną, skierował na miejsce zbiórki oddziału.

Następnie przedkłada mjr "Marcinowi" plan działania. Do akcji na szosie należy wprowadzić dwie grupy dywersyjne składające się z około 20 żołnierzy:

l) grupę z Garwolina (dwie sekcje dowodzone przez st. sierż. "Czarnego" i st. wachm. "Sęka" w sile 12 żołnierzy); uzbrojenie - l erkaem "browning", 4 peemy "sten", 10 pistoletów "vis", 16 granatów i kilka butelek z płynem zapalającym;

2) grupę z Woli Rębkowskiej (pod dowództwem kpr. "Świecia" w sile 10 żołnierzy); uzbrojenie - 2 erkaemy "browning", 4 peemy "sten", 2 kbk, 6 pistoletów "vis" i kilka granatów.

Broń z Garwolina należy przewieźć na miejsce zbiórki furmanką, dla zamaskowania załadowaną obornikiem. Zbiórka oddziału nastąpi na skraju lasu na północ od miejscowości Miętne - około 400 m na zachód od szosy Warszawa - Lublin. Żołnierze dotrą na miejsce zbiórki polami, bez broni. Następnie oddział zostanie przewieziony samochodem, który trzeba zdobyć na szosie, przed Starą Wsią. W odległości 3 km przed tą wsią grupa powinna opuścić samochód i wyjść na główną szosę na północ od cegielni Anielinek.

"Piotruś" przekazuje z punktu kontaktowego: za kilka minut Freudenthal wyrusza do Warszawy. Wszystkie bagaże spakowane, jego żona żegna się właśnie z Niemkami - pracownicami starostwa. "Ziuk" poleca "Czarnemu" przerzucić natychmiast sprzęt na miejsce zbiórki.

Tymczasem następują nieprzewidziane komplikacje. W pobliżu Miętnego słychać nagle odgłos strzałów. To dwaj żołnierze grupy garwolińskiej, strzelcy Kazimierz Stachowiak i Zygmunt Barcz, spotykają niespodziewanie w okolicy glinianek kilku żandarmów. Na widok Niemców młodzi chłopcy nie wytrzymują nerwowo i zaczynają uciekać. Żandarmi otwierają do nich ogień z broni krótkiej i rozpoczynają pościg. Stachowiak wpada w łany żyta i ucieka (poległ wkrótce w walce pod Wilgą), natomiast Barcz zatrzymuje się i zostaje aresztowany. Na szczęście nie ma przy sobie żadnych obciążających materiałów. Po trzech dniach aresztu udaje się go wydostać z rąk Niemców.

Na miejsce zbiórki oddziału przybywa jedynie 8 ludzi z grupy garwolińskiej. Oprócz Stachowiaka i Barcza nie stawia się jeszcze dwóch żołnierzy. Szczęśliwie dowieziono sprzęt i broń. Woźnicą, który je przywiózł, był brat st. wachm. "Sęka" Józef Jaworski. Natomiast nie stawia się grupa z Woli Rębkowskiej. Wywołuje to zrozumiały niepokój. Z przewidzianych 22 ludzi liczba uczestników zamachu maleje do 8! Znacznie również zmniejsza się siła ognia grupy atakującej, pozbawionej broni oddziału z Woli Rębkowskiej. Sytuacja staje się^ krytyczna. Poszukiwanie grupy "Świecia" zajęło zbyt dużo czasu. Niewiele go już zostało na zdobycie samochodu i dojazd do Starej Wsi. Dalsze czekanie grozi dotarciem na miejsce akcji już po przejeździe Freudenthala.

A zatem tylko 8 ludzi podejmuje trudne zadanie zgładzenia kata garwolińskiego. Są to: ppor. "Ziuk" (Wacław Matysiak) - dowódca akcji, st. sierż. "Czarny" (Jan Piesiewicz) i st. wachm. "Sęk" (Stanisław Jaworski) - zastępcy dowódcy oraz wachm. "Grześ" (Franciszek Lussa), plut. "Kruczek" (Stefan Zysk), st. 8trz. "Grab" (Stanisław Tobiasz), st. strz. "Brodacz" (Henryk Winek) i st. strz. "Szczupak" (Kazimierz Wielgosz).

Grupa opuszcza miejsce zbiórki i podąża lasem w kierunku odległej o 400 m szosy Warszawa - Lublin. Zapada w rosnących przy szosie krzakach. "Sęk" i "Kruczek" wychodzą, aby zarekwirować potrzebny im samochód. Na nieszczęście na szosie panuje ożywiony ruch. Przejeżdżają samochody różnych formacji SS i Wehrmachtu. Z pełną gotowością bojową, z bronią skierowaną w kierunku lasu. Powiat Garwolin Niemcy zaliczali do bardzo niebezpiecznych.

Upływają minuty. Nareszcie nadjeżdża kryty plandeką samochód ciężarowy, "Sęk" z "Kruczkiem" zatrzymują go. Staje. Lecz zanim schowani w krzakach zamachowcy zdołają podnieść się ze swych stanowisk, "Sęk" gw🤬townie daje sygnał: kolumna w drodze! Wciskają się w ziemię. Tuż koło nich przejeżdżają samochody z żołnierzami formacji lotniczej. Co za napięcie! Przecież teraz kierowcy zatrzymanego samochodu w każdej chwili mogą wszcząć alarm. "Ziuk" obserwuje swoich żołnierzy. Są spokojni - to dobry znak. Kolumna niemiecka przejeżdża, a dwaj kierowcy ciężarówki, Polacy, nie awanturują się. Droga wolna! Podbiegają do samochodu.

"Czarny" i "Sęk" zajmują miejsca obok kierowców, "Ziuk" z pozostałymi żołnierzami ładują się pod plandekę. Samochód rusza. "Ziuk" analizuje sytuację. Nie jest najlepsza, do rozpoczęcia ataku została zaledwie godzina. Natomiast na dojście tam drogą okrężną obok Starej Wsi, potrzeba około 2,5 godziny. W tej sytuacji "Ziuk" podejmuje ryzykowną decyzję: pojadą samochodem na samo miejsce akcji. Nadrobią stracony czas, choć narażą się na niebezpieczeństwo spotkania z żandarmerią na lotnym posterunku w Starej Wsi.

"Ziuk" wydaje instrukcje siedzącym w szoferce zastępcom. Gdyby żandarmi chcieli zatrzymać samochód - przyhamować, ale nie zatrzymywać się. Gdy padną strzały - dodać gazu i szybko oddalić się. Ukryci pod plandeką żołnierze, z bronią gotową do strzału, mają obserwować szosę z obu stron i otwierać ogień jedynie na rozkaz wydany przez dowódcę akcji.

Samochód zbliża się do punktu kontrolnego. Lecz żandarmów nie widać! Wszyscy oddychają z ulgą. Teraz ciężarówka pędzi pełnym gazem. Wkrótce dojeżdża do celu. Wokół lasy. Chłopcy zeskakują z samochodu.

Zbliża się chwila rozprawy z katem. Oddajmy głos dowódcy akcji, ppor. "Ziukowi":

Oddział zapada w zaroślach tuż w pobliżu szosy. Wraz z zastępcami ustalam stanowiska ogniowe. Będziemy działać w trzech zespołach, każdy po dwóch żołnierzy. Odległość między stanowiskami około 50 m. Zadanie dla zespołów uzależnione jest od kolejności samochodu Freudenthala, który w czasie jazdy często przemieszczał się w szyku; raz jechał na przodzie, a innym razem za samochodem eskorty. Stanowisko pierwsze (od strony Warszawy): "Czarny" (dowódca stanowiska) i "Brodacz". Uzbrojenie: l peem "sten", 2 pistolety "vis", 4 granaty ręczne, 2 butelki zapalające. Zadanie: jeżeli Freudenthal jedzie pierwszym samochodem, nie strzelać do niego, ogień otworzyć do samochodu eskorty, a jeżeli jedzie w tyle kolumny - ogień otworzyć wyłącznie do samochodu Freudenthala.

Poza tym "Czarny" i "Brodacz" ubezpieczają z kierunku Warszawy.
Stanowisko drugie (środkowe): "Ziuk" i "Grześ". Uzbrojenie: l erkaem "browning", l peem "sten", 2 pistolety "vis" i 4 granaty ręczne. Zadanie: obojętne w jakiej kolejności jedzie Freudenthal, ogień kierować wyłącznie na jego samochód. Na "Ziuku" i "Grzesiu" spoczywa zadanie zatrzymania samochodu i dokonania likwidacji. Stanowisko trzecie (od strony Garwolina): "Sęk" (dowódca stanowiska) i "Grab". Uzbrojenie: l peem "sten", 2 pistolety "vis", 4 granaty ręczne, 2 butelki zapalające. Zadanie: cala uwagę skierować na Freudenthala.

W wypadku zatrzymania samochodu Kreishauptmanna przez pierwsze dwie dwójki ogień skierować na samochód eskorty oraz w miarę możliwości włączyć się do wykonania głównego celu. I ubezpieczać teren od strony Kolbiel - Garwolin.

"Kruczek", uzbrojony w peem "sten", pistolet "vis", 3 granaty ręczne i butelkę z płynem zapalającym, udaje się na punkt obserwacyjny, położony 300 metrów w kierunku Warszawy. Jest w ubraniu robotnika drogowego. Najlepiej zna samochód, w którym jedzie Freudenthal. Znakiem umownym przekaże czy oczekiwane samochody nadjeżdżają i w jakiej kolejności jedzie Freudenthal. Do pilnowania kierowców samochodu, który przywiózł oddział, oraz do zatrzymywania przechodniów - od chwili zajęcia stanowisk ogniowych do momentu zakończenia walki - zostaje wyznaczony "Szczupak", uzbrojony w pistolet "vis" i granat ręczny. Ustalono kierunek odwrotu i miejsce zbiórki w wypadku rozproszenia oddziału.
Godzina 17. Grupy zajmują stanowiska bojowe! "Kruczek" tkwi w punkcie obserwacyjnym, "Grześ", zamaskowany małymi sosenkami, usadawia się z erkaemem na samym brzegu wykopu. Jego zadanie: ogniem z erkaemu zatrzymać samochód wiozący Freudenthala. Ruch na szosie duży, szczególnie z kierunku Warszawy. Większość samochodów wypełniona wojskiem.

17.30. "Kruczek" przekazuje umówiony sygnał. Freudenthal jedzie pierwszym samochodem! Samochody szybko zbliżają się. Odległość gw🤬townie maleje. Zerkam na "Grzesia". Z całym spokojem prowadzi samochód na muszce. Już 50, 30 metrów. Wreszcie słychać gw🤬towny jazgot erkaemu. To "Grześ" ładuje serię w silnik samochodu.

Samochód gw🤬townie skręca w lewo i wpada przodem do rowu naprzeciw naszych stanowisk, po drugiej stronie szosy. Spostrzegam górne krawędzie otwierających się drzwi. Wykorzystując naturalną osłonę, Niemcy wysypują się z samochodu i zajmują stanowiska ogniowe na skarpie szosy. Zaczynają ostrzeliwać się. Rozgorzała walka. Widzę czołgającego się kierowcę samochodu. Podrywa się i ucieka w kierunku Kołbieli. Słyszę serię z peemu z lewej strony, to "Czarny" strzela do samochodu z eskortą.

Za moment wóz ten z dużą szybkością przemyka przed lufami drugiego stanowiska. Nasz ogień jest jednak prowadzony wyłącznie na grupę Freudenthala nie angażujemy się w walkę z eskortą i pozwalamy jej uciec. Znowu seria z prawej strony. Tym razem "Sęk" strzela do samochodu eskorty, która umyka, nie podejmując walki. "Sęk" poleca więc "Grabowi" obserwować drogę w kierunku Kolbiel-Garwolin, a sam włącza się do walki, atakując ogniem z flanki. Gw🤬towna strzelanina. Strzały Niemców są niecelne. Nasz ogień nie pozwala im na otwarte prowadzenie walki. Wyraźnie grają teraz na zwłokę. Postanawiam zwiększyć silę rażenia. Rzucam granat, który niestety nie wybucha. Tymczasem z kierunku Warszawy nadjeżdża kilkanaście samochodów z Wehrmachtem. Niemcy słyszą odgłosy walki, Kolumna zjeżdża na prawą stronę i zatrzymuje się w odległości około 150 metrów od naszych stanowisk. Niemieccy żołnierze wyskakują z samochodów i zapadają w rowie obok szosy.

Podejmuję decyzję, która moim zdaniem powinna szybko rozstrzygnąć walkę. Rozkazuję "Grzesiowi" nadal prowadzić ogień, a sam z grupą "Sęka" postanawiam uderzyć na broniących się Niemców od tyłu. Przebiegamy we trójkę szosę, wychodząc na stanowiska nieprzyjaciela z przeciwnej strony lasu. W odległości około 10 metrów widać jak na dłoni Niemców. Jeden z osłony już nie żyje. To na pewno "Sęk" zgasił go ogniem flankowym. Freudenthal jest ranny. Strzela jeszcze w kierunku "Grzesia", ale jego ruchy są powolne. "Sęk" błyskawicznie krótką serią likwiduje Niemca z osłony. Ja strzelam z peemu do Freudenthala. Jednocześnie "Sęk" ładuje w niego serię ze swojego "stena" (dostał 17 kul). Freudenthal wypuszcza pepeszę z rąk. Stacza się ze skarpy i odwraca twarzą ku górze.

Ogarnęła nas radość. Wreszcie koniec z nim! Podbiegam do samochodu, zabieram teczkę z dokumentami i broń osobistą Freudenthala - pistolet typu "mauser". "Sęk" i "Kruczek", który zdążył wrócić z punktu obserwacyjnego, zabierają resztę broni i dokumenty zabitych.

Rezultat akcji: zabito trzech Niemców, a wśród nich Freudenthala, zdobyto teczkę z ważnymi dokumentami oraz l pepeszę, l peem, 3 pistolety ręczne, 2 kbk i dużo amunicji (Freudenthal jeździł stale z pepeszą). Od strony Warszawy droga jest całkowicie zablokowana samochodami. Przebiegamy powtórnie szosę. Sprawdzam stan oddziału. Brak tylko "Szczupaka", który pełnił nadzór nad kierowcami i przechodniami. Po chwili i on dołącza do oddziału. Są wszyscy. Robimy odskok w lasy.

Zadanie wykonane. Teraz trzeba bezpiecznie wycofać się i wrócić do Garwolina.

Kolumna wojskowa, która zatrzymała się w odległości około 150 m od miejsca akcji, okazała się kompanią wojsk łączności, podążających na wschód. Słysząc strzelaninę, żołnierze wyskoczyli z samochodów i zajęli pozycje w przydrożnych rowach, lecz nie włączyli się do walki. Niezależnie od kolumny wojskowej zgromadziło się kilkanaście samochodów prywatnych, wśród nich jeden z Garwolina. Pasażerowie tej ciężarówki w obawie przed pociskami leżeli na podłodze. Później opowiadali, że widzieli oddział partyzantów w sile około 200 ludzi. Strach ma wielkie oczy.

Kierowca samochodu Jan Zimny nie odniósł żadnych obrażeń. Według jego relacji, seria strzałów z erkaemu ugodziła w przód wozu i wytrąciła mu z rąk kierownicę. Samochód wpadł do rowu. Zimny wysunął się i wyczołgał z pola rażenia. Przebiegł 3 kilometry i zgłosił się na posterunku żandarmerii w Kołbieli. Należy tu przypomnieć, że Freudenthal zatrudniał dwóch kierowców i obaj byli Polakami. Był przekonany, że uchroni go to od zamachu. Jeden z tych kierowców, Stanisław Lussa (stryj "Grzesia"), był członkiem komórki wywiadu i dostarczył wiele cennych informacji o Freudenthalu. Drugi, Jan Zimny, do konspiracji nie należał i nic o przygotowaniach do zamachu nie wiedział. Zresztą atakujący byli poinformowani, kto prowadzi samochód Freudenthala i starali się oszczędzić kierowcę.

Powróćmy do dalszych wydarzeń. Gdy rozstrzygały się losy Freudenthala, z pola walki umykał samochód jego osobistej eskorty. Znajdowało się w nim 6 Niemców pod dowództwem oficera SS Lorentza. W wyniku ostrzelania przez partyzantów jeden żołnierz został ranny, uszkodzono też nadwozie. Wóz mknął w kierunku Garwolina, nie zatrzymując się w Kołbieli i nie zawiadamiając o zamachu żandarmów oczekujących na Freudenthala. Stan nerwów tych "bohaterów" nie był najlepszy, skoro dopiero po pół godzinie zdołano od nich wydobyć informacje o wydarzeniu. I dopiero wtedy żandarmeria w Garwolinie zawiadomiła wszystkie pobliskie jednostki, nakazując przeszukanie okolicznych lasów.

Tymczasem zamachowcy, odskoczywszy na odległość około 3 kilometrów od miejsca walki zatrzymali się, aby przejrzeć broń i uzupełnić amunicję w magazynkach. Posuwano się lasem, ubezpieczając się i zachowując wzmożoną czujność. Na wysokości Celestynowa szperacze zasygnalizowali dużą grupę Niemców. Oddział zaszył się w młodym zagajniku. Wkrótce około 50 Niemców pomaszerowało w kierunku Celestynowa.

Było to ostrzeżenie, że Niemcy rozpoczęli przeczesywanie lasów. Należało poruszać się szczególnie ostrożnie i powoli. Dopiero po wejściu w większe kompleksy leśne żołnierze poczuli się bezpieczni. Około godziny 23 zmęczeni i głodni dotarli do wsi Zabieżki. Jeden z gospodarzy odwiózł ich pod wieś Krystyna, skąd przeszli lasami do Woli Rębkowskiej. Po ukryciu broni powrócili do swoich domów. Porucznik "Ziuk" złożył meldunek o przebiegu akcji komendantowi obwodu, mjr "Marcinowi".

Wieść o likwidacji Freudenthala szybko rozeszła się po terenie, wywołując mieszane uczucia. Z jednej strony - radość z powodu kary, jaka spotkała okrutnego Kreishauptmanna, z drugiej - strach przed represjami, jakie spaść mogły na mieszkańców Garwolina.

Na zemstę okupanta nie czekano długo. Ofiarami nie stali się jednak mieszkańcy powiatu. Wczesnym rankiem 8 lipca 1944 r. przywieziono z warszawskiego Pawiaka 30 więźniów. Zakładników tych z zagipsowanymi ustami rozstrzelano w Garwolinie na skarpie przebiegającej przez środek miasta szosy Warszawa - Lublin, tuż za mostem przez Wilgę.

Ciała zamordowanych wywieziono ciężarówką. Wkrótce czerwone plamy na skarpie pokryła gruba warstwa kwiatów. Był to ostatni krwawy akt związany z osobą Freudenthala...

BÓG HONOR OJCZYZNA!!!

Sztyletnicy

nuker922013-01-20, 12:45
Sztyletnicy- zbrojna i dywersyjna organizacja, powstała w okresie powstania styczniowego

Rankiem 27 czerwca 1862 r. w Ogrodzie Saskim w Warszawie doszło do zamachu na carskiego namiestnika Królestwa Polskiego hrabiego Aleksandra Nikołajewicza von Lüdersa. Zamachowiec, oficer pochodzenia ukraińskiego, Andriej Potebnia wypalił mu w kark z pistoletu i szybko się oddalił. Namiestnik, choć ciężko ranny przeżył.

Andriej Potebnia

Zamach ten zapoczątkował serię ataków na funkcjonariuszy władz carskich, których wykonawcami w większości było tzw. bractwo sztyletników, tajnych egzekutorów działających na zlecenie Komitetu Centralnego Narodowego, który z chwilą wybuchu Powstania Styczniowego przekształcił się w Tymczasowy Rząd Narodowy.

Do kolejnego zamachu doszło już tydzień później. 2 lipca 1862 roku do Warszawy przybył nowy namiestnik, brat cara Aleksandra II, Wielki Książę Konstanty Nikołajewicz Romanow w towarzystwie ciężarnej małżonki Wielkiej Księżnej Aleksandry Josifowny. Fakt że trzymał pod rękę ciężarną żonę uratował mu życie, gdyż wśród witających na dworcu czekał zamachowiec, czeladnik krawiecki, Ludwik Jaroszyński, jeden z ludzi Jarosława Dąbrowskiego. Widząc ciężarną kobietę nie zdecydował się strzelać. Zrobił to na drugi dzień w Teatrze Wielkim, niestety kula utkwiła w szlifach munduru i Konstanty przeżył, Jaroszyńskiego zaś ujęto i stracono na stokach Cytadeli Warszawskiej 21 sierpnia 1862 r.

Ludwik Jaroszyński

Nie tylko Rosjanie mogli obawiać się o swoje bezpieczeństwo, również Polacy współpracujący z zaborcą narażeni byli na stratę życia. Przekonał się o tym margrabia Aleksander Wielopolski, naczelnik zależnego od Rosji cywilnego rządu Królestwa Polskiego. Uznany za zdrajcę sprawy narodowej miał zostać zabity przez dwóch konspiratorów Jana Rzońcę i Ludwika Rylla. Mimo dwóch prób zamachu, 7 i 15 sierpnia 1862 r., akcja się nie powiodła a obydwu zamachowców ujęto, przy Ryllu znaleziono sztylet którego ostrze, wg policji carskiej, pokryte było strychniną. Rzońca i Ryll zostali straceni 26 sierpnia 1862 r. na stokach Cytadeli Warszawskiej w publicznej egzekucji. Publicznie – ku przestrodze, chociaż efekt był całkiem odwrotny, chętnych do walki było coraz więcej i coraz większa nienawiść była do zaborcy. Potiebnia, Jaroszyński, Ryll i Rzońca mieli godnych naśladowców.

Sztyletnicy działali od stycznia 1863 r. w strukturze Policji Narodowej, jako oddział wydzielony Żandarmerii Narodowej – tzw. Straż Przyboczna. Do ich zadań należała ochrona członków władzy powstańczej oraz egzekwowanie wyroków na zdrajcach i wrogach państwa polskiego. Dowódcą Straży był Paweł Landowski, a po jego rezygnacji i przejściu do partyzantki Emanuel Szafarczyk. Nie wiadomo jaka była liczebność oddziału sztyletników. Żandarmów w Warszawie było 200-250 z tego prawdopodobnie około 100 zaangażowanych było w działalność odwetową. Członkowie oddziału rekrutowali się głównie z niższych warstw społecznych. Za swoją służbę otrzymywali żołd, zwrot wydatków służbowych oraz premię za wykonane wyroki. Te z kolei wykonywane były na podstawie orzeczeń Sądu Powstańczego (przekształconego potem w Trybunał Rewolucyjny). Choć oskarżeni siłą rzeczy nie uczestniczyli w posiedzeniach sądu i wyroki były wydawane oczywiście zaocznie to zdarzało się iż docierały one opatrzone odpowiednimi pieczęciami do adresata, tak się stało np. w przypadku majora Wasyla von Rothkircha, wicedyrektora Kancelarii Specjalnej od spraw Stanu Wojennego. Zamach się nie powiódł, oficer ów został ranny.

Pierwszą ofiarą sztyletników w Warszawie był naczelnik kancelarii tajnej policji Paweł Felkner, były inspektor szkolny. Usunięty ze stanowiska przez Wielopolskiego wstąpił do carskiej policji i został szefem komórki zajmującej się inwigilacją spiskowców. Został zasztyletowany w bramie własnego domu przy ulicy Twardej 8 listopada 1862 r. Akcji przewodził młody 22-letni konspirator Władysław Kotkowski, wśród zamachowców znaleźli się także urzędnik Józef Marcinkiewicz, rzemieślnicy Romuald Dzwonkowski i Marceli Szulc oraz gimnazjalista Stanisław Rabiński. Felknerowi zabrano dokumenty i odcięto ucho na znak że egzekucję wykonano.

Bardzo głośne było zabójstwo publicysty rządowego „Dziennika Powszechnego” Józefa Aleksandra Miniszewskiego, piszącego kąśliwe artykuły na temat manifestacji, ruchu spiskowego i powstania. Został zasztyletowany 2 maja 1863 r. na werandzie własnego domu przy ulicy Rymarskiej.

Również we własnym domu został zabity Aleksander Mirza Tuhan-Baranowski, wysoki funkcjonariusz carskiej policji odpowiedzialny za represje wobec mieszkańców Warszawy. Zginął mimo tego ze miał przydzielona osobista ochronę.

Zdarzały się niestety też sytuacje kiedy celami były niewinne osoby, tak się stało w przypadku doktora Messerschmidta (został ranny), lub decyzja o wykonaniu wyroku była podejmowana samorzutnie bez wiedzy i decyzji Rządu Narodowego.

Do najbardziej spektakularnej akcji z udziałem sztyletników doszło 19 września 1863 r. Celem był nowy namiestnik Królestwa Polskiego hrabia Fiodor Fiodorowicz Berg. Inicjatorem zamachu był Ignacy Chmieleński. Niespokojny duch, zawodowy konspirator, co ciekawe, syn generała-major wojsk carskich. To on był jednym z organizatorów nieudanego zamachu na Wielkiego Księcia Konstantego. Zyskał przydomek „małego Robespierra”. Gdy przybył do Warszawy, zjednał sobie sztyletników i z ich pomocą, dzięki rozmaitym knowaniom i intrygom, został szefem Rządu Narodowego i wojskowym naczelnikiem miasta stołecznego Warszawy. Widząc że powstanie przygasza zapragnął sukcesu, dzięki któremu mógłby ponownie porwać ludzi do walki. Tym sukcesem miało być zabicie Berga.

Zamach planowano niezwykle starannie. Z obserwacji Berga wynikało że prowadzi on niezwykle regularny tryb życia. Poruszając się po mieście jego powóz jeździł ciągle tymi samymi ulicami i często o tych samych godzinach. To znakomicie ułatwiało zadanie. Dowódcą oddziału mającego dokonać zamachu był Paweł Landowski, naczelnik Żandarmerii Narodowej. To on dokonał wyboru miejsca akcji. Był nim Pałac Zamoyskich, stojący do dziś u zbiegu Nowego Światu i Świętokrzyskiej.

Gdy 19 września około godziny 17 powóz hrabiego Berga przejeżdżał koło kamienicy, z trzeciego piętra budynku, z mieszkania pod numerem 6 posypały się bomby wypełnione siekańcami i butelki z płynem zapalającym. Namiestnik cudem ocalał. Jego powóz został przebity odłamkami w 17 miejscach, raniono 5 koni i 3 kozaków eskorty. Sam hrabia nawet nie został ranny, miał tylko przebity kołnierz płaszcza.

Po zamachu na rozkaz Berga wojsko otoczyło budynek, mieszkania splądrowano a wszystkie meble i większe przedmioty wyrzucono na ulicę. Wszystko to spalono, wśród tych rzeczy znajdował się fortepian Fryderyka Chopina, przechowywany w jednym z mieszkań. Wszystkich mężczyzn aresztowanych w kamienicy, wśród nich hrabiego Stanisława Zamoyskiego, uwięziono w Cytadeli. Zamach skutkował także drastycznymi represjami wobec społeczeństwa, zaczęto przeprowadzać publiczne egzekucje schwytanych powstańców. Rozpoczęto poszukiwania zamachowców. Większości z nich udało się uciec. Chmieleński wyjechał z kraju już 1 października, także Landowskiemu udało się uniknąć aresztowania.

Ignacy Chmieleński

Ostatnim dowódcą warszawskich sztyletników był Emanuel Szafarczyk. Młody, 25-letni, pochodzący ze Śląska, syn stolarza, pozbawiony władzy w prawej ręce, zyskał sławę dzięki udanym zamachom na wspomnianego już Aleksandra Mirzę Tuhan-Baranowskiego i szpiega carskiego Bertholda Hermaniego. Kolejne akcje: zamach na majora von Rothkircha czy generał-policmajstra Fiodora Trepowa sprawiły że był on szczególnie poszukiwany przez carską policję. Wpadł we wrześniu 1864 roku zdradzony przez przyjaciela, którego zaborca przekupił koncesją na prowadzenie gospody. Mimo iż mógł uciec z kraju to jednak pozostał. Został powieszony w Cytadeli 17 lutego 1865 roku w raz z ostatnim Naczelnikiem Warszawy Aleksandrem Waszkowskim. Była to ostatnia publiczna egzekucja uczestników powstania.

Ogółem w ciągu roku, między styczniem 1863 r. a styczniem 1864 r. dokonano w Warszawie 47 zamachów w których zginęły 24 osoby a 23 zostały ranne. Według generał-policmajstra Trepowa w całym Królestwie w wyniku skrytobójczych ataków na przedstawicieli rosyjskiej administracji i sympatyków cara zginęło około tysiąca osób. Aż tyle, ponieważ prowincja też miała swoich sztyletników- byli to tzw. „żandarmi wieszający” działający we wsiach i małych miasteczkach.

W kontekście Powstania Styczniowego rzadko się wspomina sztyletnikach. Wynika to nie tylko z głębokiej konspiracji oddziału i co za tym idzie szczupłości materiału archiwalnego na ich temat. Sztyletnik po prostu nie pasuje do etosu powstańca- bohatera walczącego oko w oko z śmiertelnym wrogiem. Sposób ich działania może budzić niechęć i odrazę czemu dawała wyraz ówczesna rosyjska prasa nazywając ich terrorystami i nawet dziś w krajowych publikacjach na ich temat tak są określani. Ale czy można nazwać terrorystą bojownika walczącego z okupantem o wolność swojego Narodu na Ojczystej Ziemii?

źródło:
historia.org.pl

Kobiety z Auschwitz

ddobry102013-01-18, 0:30
Film dokumentalny o kobietach które przeżyły obóz koncentracyjny w Oświecimiu.
Jakość audio jest jaka jest. Zostaje podkręcić głośniki

1/3



2/3



3/3



Szukałem ale nie znalazłem, jak było to przepraszam

Nowy Jork z lat 80'

Vof2013-01-11, 16:49
Dlaczego Nowy Jork był lepszy w latach 80' niż teraz oto 15 powodów:
1.Każdy w okolicy należał do "Ekipy"

2.Budki telefoniczne były doskonałym miejscem do zrobienia sobie portretu

3.Wrotkarze!

4.Łatwiej było znaleźć mieszkanie

5.Można było rozpalić(umieścić) grill na schodach pożarowych(ewakuacyjnych)

Reszta w Komentarzach.


Ostatnio "wrzuciłem" na sadistic postać niestety dość zapomnianą, mianowicie generała Stanisława Sosabowskiego.

Wydaję mi się, że tematyka się niektórym spodobała, więc dzisiaj trochę o człowieku, o którym chyba każdy coś tam słyszał, jest to generał Władysław Anders.


Władysław Anders był prawdziwym żołnierzem z krwi i kości. Udowodnił to już podczas służby w wojsku rosyjskim, a następnie w nowo odrodzonym Wojsku Polskim. Sławę jednak zyskał jako twórca oraz dowódca Polskiej Armii utworzonej w ZSRR w 1941 r., a także zdobywca wzgórza Monte Cassino w maju 1944 r. Po wojnie nazywany był przez władze PRL jednym z przywódców "reakcyjnej emigracji" i mitycznym wyzwolicielem na białym koniu.



Władysław Anders urodził 11 sierpnia 1892 r. w Błoniu koło Kutna w rodzinie agronoma i administratora majątków ziemskich. Jego ojciec, Albert Anders, oraz matka Elżbieta z domu Tauchert byli z pochodzenia Niemcami wyznania ewangelickiego. Władysław miał trzech braci: Tadeusza, Karola i Jerzego oraz siostrę Irenę. Wszyscy trzej bracia w okresie międzywojennym byli oficerami Wojska Polskiego, zasłużonymi podczas wojny polsko-bolszewickiej (dwóch zostało odznaczonych Orderem Virtiti Militari). Siostra natomiast została wydziedziczona z powodu małżeństwa z ubogim mężczyzną.

Młody Władysław edukację podstawową ukończył w warszawskim gimnazjum realnym. We wrześniu 1910 r. zgłosił się na ochotnika na roczną służbę w armii rosyjskiej, którą ukończył w stopniu chorążego. Następnie podjął studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki w Rydze, gdzie również zaangażował się w działalność Korporacji Akademickiej Arkonia. Studia przerwał mu wybuch I wojny światowej, gdy jako oficer rezerwy został powołany do armii carskiej i przydzielony do 3. Noworosyjskiego Pułku Dragonów Jej Cesarskiej Mości Wielkiej Księżny Heleny Władimirowny, gdzie w stopniu porucznika dowodził jednym ze szwadronów i został trzykrotnie ranny. W 1917 r. otrzymał dyplom ukończenia kursów carskiej Akademii Sztabu Generalnego w Petersburgu. Po ukończeniu kursów brał udział w formowaniu I Korpusu Polskiego, tworzonego w Rosji przez gen. Dowbor-Muśnickiego. Kiedy oddziały te rozwiązano, wrócił do Warszawy w stopniu podpułkownika i brał udział w rozbrajaniu Niemców w Polsce.

Kiedy Polska tworzyła swe wojsko, Władysław Anders został szefem sztabu Dowództwa Głównego Sił Zbrojnych w byłym zaborze pruskim. Na przełomie 1918, a 1919 r. walczył w powstaniu wielkopolskim jako szef sztabu Armii Wielkopolska. W okresie wojny polsko-bolszewickiej był dowódcą 15. pułku ułanów poznańskich, z którym przeszedł trudny szlak wiodący m.in. przez Mińsk, Bobrujsk oraz Iwachnowicze, gdzie 29 lipca został ranny. Po zakończeniu wojny udał się do Paryża, by ukończyć studia Ecole Superieure de Guerre i praktyki w szkole kawalerii w Saumur. Powrócił do Polski w 1924 r., gdzie otrzymał awans do stopnia pułkownika. Następnie został nominowany na dyrektora nauk na kursie dla wyższych dowódców, potem zaś pracował w sztabie Generalnego Inspektora Kawalerii.

W czasie przewrotu majowego opowiedział się przeciwko Piłsudskiemu i był szefem sztabu dowódcy wojsk rządowych. W okresie od 1928 do 1937 r. dowodził początkowo 5. Brygadą Kawalerii „Brody”, potem Wołyńską Brygadą Kawalerii. W 1934 r. awansował do stopnia generała brygady. W 1937 r. mianowany został dowódcą Nowogrodzkiej Brygady Kawalerii. Przez cały okres II Rzeczpospolitej Władysław Anders kilkakrotnie brał również udział wielu międzynarodowych zawodach jeździeckich, m. in. w Nicei w 1925 r. ekipa jeździecka, którą kierował zdobyła Puchar Narodów.


Święto 15 pułku ułanów poznańskich w Poznaniu, gen. Anders pierwszy z prawej w pierwszym rzędzie


Wielka Rewia Kawalerii w Krakowie w 1933 r., płk Władysław Anders pierwszy z prawej.

Wojna obronna z września 1939 r. zastała gen. Władysława Andersa na stanowisku dowódcy Nowogórdzkiej Brygady Kawalerii, która była podporządkowana Armii "Modlin". W ramach tej armii prowadziła walki na południe od Prus Wschodnich, w rejonie Płocka i Warszawy. W czasie odwrotu spod Mławy nie wykonał rozkazu osłony ruchu 20. Dywizji Piechoty, co stało się jedną z przyczyn jej rozbicia. Następnie gen. Tadeusz Kutrzeba wydaje gen. Andersowi rozkaz obrony fragmentu Puszczy Kampinoskiej, ten jednak odmawia wykonania rozkazu motywując to przewidywanymi zbyt dużymi stratami swojej brygady.

12 września 1939 r. zostaje dowódcą Grupy Operacyjnej Kawalerii swojego imienia, w skład której wchodziły trzy brygady: Nowogródzka Brygada Kawalerii, Wołyńska Brygada Kawalerii oraz Kresowa Brygada Kawalerii. Wycofując się na południe stoczył ciężkie walki przeciwko Niemcom w okolicach Mińska Mazowieckiego oraz Tomaszowa Lubelskiego, w tzw. drugiej bitwie tomaszowskiej. Gdzie po lokalnych sukcesach – zdobyciu Krasnobrodu, samowolnie wycofał się, nie informując dowództwa Frontu Północnego, do Lwowa, w wyniku czego udało mu się przebić na południe. Wobec zajęcia terenów wschodniej Polski przez ZSRR otrzymał rozkaz przebicia się na Węgry lub do Rumunii. Po ciężkich walkach, podczas których został dwukrotnie ranny, 29 września w okolicach Sambora dostał się do niewoli radzieckiej.

Początkowo więziony we Lwowie, a następnie przewieziony przez NKWD do Moskwy i osadzony na Łubiance oraz w Butyrkach. Podczas 22-miesięcznego pobytu w więzieniu był wielokrotnie przesłuchiwany oraz, ze względu za zasługi z I wojny światowej, bezskutecznie namawiany do wstąpienia do Armii Czerwonej. Po ataku III Rzeszy na ZSRR i zawarciu układu Sikorski-Majski w 1941 r. zwolniony z więzienia, żeby objąć dowództwo powstającej tam Armii Polskiej. Tym samym 11 sierpnia 1941 r. został awansowany do stopnia generała dywizji.


Gen. Władysław Anders dokonuje inspekcji oddziałów Armii Polskiej w ZSRR

Gen. Władysław Anders - dowódca Armii Polskiej w ZSRR i płk. dypl. Leopold Okulicki

Pierwszy rozkaz gen. Andersa o formowaniu polskich sił zbrojnych i apel do obywateli polskich o wstępowanie do wojska wydany został 22 sierpnia 1941 r. Po nim do Armii Polskiej, formującej się okręg Buzułuku, zaczęli napływać głównie jeńcy wojenni oraz Polacy deportowani z terenów okupowanych przez ZSRR. Działo się to w niesłychanie trudnych warunkach, przy niesprzyjającej władzy radzieckiej i utrudnionym zapasach przesyłanych przez Brytyjczyków. Łącznie wcielono do Armii 25 115 osób, w tym 960 oficerów, a oprócz tego wraz z żołnierzami do polskich obozów przybywało wiele tysięcy dzieci, najczęściej skrajnie wynędzniałych, wśród których było bardzo wiele sierot. Żołnierze objęli dzieci troskliwą opieką. Zaczęto od razu organizować dla nich szpitale, sierocińce, szkoły.

Wiosną 1942 r. wobec coraz gorszych przydziałów żywnościowych dla Armii Polskiej oraz żądań Stalina o natychmiastowe wysłanie Polaków na front, gen Władysław Anders, po porozumieniu radziecko-brytyjskim rozpoczął wycofywanie Wojska Polskiego do Pahlavi w Iranie. Ogółem ZSRR opuściło 41 tysięcy wojskowych i 74 tysiące cywili – obywateli polskich. Gen. Anders uważał ewakuację za swój sukces, jednak obecnie wielu historyków uważa, że ewakuacja wojsk polskich z ZSRR z punktu widzenia polskiej racji stanu była błędem.

12 września 1942 r. gen. Władysław Anders został nominowany na dowódcę nowo utworzonej Armii Polskiej na Wschodzie, która została przeniesiona do Iraku oraz zreorganizowana według etatów brytyjskich. W lipcu 1943 r. nastąpiła kolejna reorganizacja armii, z której wyłączono 2. Korpus Polski w celu włączenia go do działań wojennych na froncie włoskim. Dowództwo Korpusu objął gen. Anders i przeniósł się do Palestyny, aby następnie w listopadzie tego samego roku przegrupować się w Egipcie przed transportem na kontynent europejski.


Podróż gen. Władysława Sikorskiego do Armii Polskiej na Bliskim Wschodzie

Wizyta gen. Władysława Andersa w oddziałach Pomocniczej Służby Kobiet 2. Korpusu Polskiego

Na przełomie 1943 i 1944 r. do Włoch został przetransportowany 2. Korpus Polski w skład którego zasadniczy trzon stanowiły: 3. Dywizja Strzelców Karpackich, 5. Kresowa Dywizja Piechoty, 2. Samodzielna Brygada Czołgów, pułk samochodów pancernych oraz armijna grupa artylerii i służby. Łącznie Korpus liczył wówczas ponad 52 tysiące żołnierzy. Po wylądowaniu Polacy zostali podporządkowani rozkazom gen. Oliviera Lee – dowódcy brytyjskiej VIII Armii.

W maju 1944 r. 2. Korpus rozpoczął swój szlak bojowy. 11 maja ruszyło pierwsze polskie natarcie na silnie umocniony masyw Monte Cassino. Drugie natarcie (17 i 18 maja) doprowadziło do zdobycia wzgórza oraz klasztoru Monte Cassino. Polskie walki pod Monte Cassino były niezwykle krwawe, w natarciu zginęło 924 żołnierzy, 2930 zostało rannych, a za zaginionych uznano 345. Poprzez zwycięstwo okupione polską krwią droga na Rzym została otwarta, który został zajęty przez amerykanów 4 czerwca, a więc w dwa tygodnie po bitwie. Warto wspomnieć że wcześniej pod Monte Cassino siły niemieckie wiązały aliantów przez ponad cztery miesiące.

Następnie, w czerwcu, 2. Korpus Polski ponownie wkroczył do akcji, odznaczając się w bitwie o Ankonę, której zdobycie było jedyną operacją Wojska Polskiego na froncie zachodnim, która była czysto polską operacją, a nie jedynie udziałem naszych żołnierzy w alianckiej operacji. Tu dowodzili Polacy. Plan natarcia na Ankonę opracował gen. Władysław Anders i jego sztab, któremu podporządkowane zostały jednostki brytyjskie i Włoski Korpus Wyzwolenia. Po zdobyciu Ankony 2. Korpus walczył o przełamanie linii Gotów, w Apeninach Emiliańskich, aby zakończyć swój szlak bojowy zdobyciem Bolonii w lutym 1945 r.

W czasie gdy 2. Korpus Polski walczył we Włoszech gen. Anders zaczął coraz bardziej interesować się wydarzeniami politycznymi. Staje się zdecydowanym przeciwnikiem polityki lansowanej przez Stanisława Mikołajczyka oraz powstania warszawskiego. Szczególne emocje wzbudza u niego fakt przegrywania sprawy Kresów Wschodnich przez polskich dyplomatów. Zmianę na stanowisku premiera przyjął z zadowoleniem i od tej pory jego krytyka przeniosła się na sojuszników zachodnich. W 1945 roku, po konferencji jałtańskiej, doszło do dramatycznego spotkania między gen. Andersem, a premierem brytyjskim Winstonem Churchillem. Polak ostro skrytykował ustalenia konferencji i wyraził myśl, iż lepiej by było, gdyby w formowanym Rządzie Tymczasowym znaleźli się sami komuniści, ponieważ wtedy świat dowiedziałby się o ich intencjach. Churchill z kolei zaatakował go za jego nieprzejednaną postawę i stwierdził, iż żołnierze 2. Korpusu Polskiego nie są mu już potrzebni. Od 26 lutego do 21 czerwca 1945 roku Anders pełni obowiązki Naczelnego Wodza i Generalnego Inspektora Polskich Sił Zbrojnych.

Gen. Anders oraz gen. Bronisław Duch pod Monte Cassino

Narada gen. Oliviera Leese i gen. Władysława Andersa w rejonie rzeki Sangro we Włoszech

Po zakończeniu II wojny światowej większość żołnierzy 2. Korpusu Polskiego, z powodu swych przeżyć w Związku Radzieckim, zdecydowała się nie wracać do Polski. Również gen. Władysław Anders pozostał na emigracji. 26 września 1946 r. uchwałą rady Ministrów PRL pozbawiony został obywatelskiego polskiego. Pozostając na emigracji kontynuował działalność polityczną, ukierunkowaną na zachowaniu ciągłości konstytucyjnej Rządu Emigracyjnego w Londynie. W listopadzie 1946 r. został mianowały Naczelnym Wodzem i Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych, chociaż w tym czasie funkcja ta miała już głównie tytularny charakter. Funkcję tę pełnił do demobilizacji Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Od 1949 roku był przewodniczącym Skarbu Narodowego, a w 1954 roku został członkiem Rady Trzech. 16 maja 1954 r. otrzymał awans do stopnia generała broni. Zmarł 12 maja 1970 r. w Londynie. Zgodnie z ostatnią wolą, został pochowany na Polskim Cmentarzu Wojennym pod Monte Cassino, wśród swoich żołnierzy.

Grób gen. Władysława Andersa na cmentarzu zołnierzy polskich pod Monte Cassino

ps. Jeżeli ktoś ma zamiar narzekać "gdzie tu hard", polecam najpierw zajrzeć do regulaminu.

Nieznana książka

~LegendarnyZiom2013-01-06, 17:46
Krótka historia o chłopcu który lubił czytać książki. Słuchać całego, bo złapiecie o co chodzi w zakończeniu.

jak przywitałem Nowy Rok

nelbox2013-01-04, 22:56
Nie było, bo historia niestety własna sprzed kilku dni.
Idę na Sylwestra z moim (byłym) przyjacielem Stefanem. Impreza domowa, na której nikogo nie znam, ale ma tam być trochę singielek, a wiadomo jak wtedy bywa. Można poznać wybrankę, jeżeli nawet nie życia, to chociażby nocy.

Po wejściu do mieszkania od razu ją zobaczyłem - piękną długonogą uroczą Aleksandrę, która swoim magicznym uśmiechem oświetlała całe mieszkanie. Od razu wiedziałem, że to jest to i że nie mogę zmarnować tego wieczoru. Biorę się więc do dzieła, tak spokojnie, nie za szybko. Zaznaczam obecność na imprezie, rozdaję suchary, które ochoczo są zjadane przez nieznanych mi słuchaczy.

Idzie wszystko w dobrym kierunku, aż tu nagle bac! Czuję, że znacznie przyśpieszyła mi perystaltyka jelit (przyśpieszona perystaltyka w języku potocznym oznacza nadchodzącą srakę – przyp. autora). Proces postępuję bardzo gw🤬townie, no ale myślę sobie „spoko luzik, szybko do kibelka i z powrotem - do swojej przyszłej wybranki”. I tu spotykam się z pierwszym przysłowiowym schodkiem. Drzwi do toalety wychodzą wprost na salon, gdzie już zgromadziło się około piętnastu osób. W tym miejscu taka mała dygresja. Jeżeli kiedykolwiek postanowicie przerobić normalne ludzkie mieszkanie pod swój indywidualny, niepowtarzalny i nowatorski styl, to nigdy nie róbcie wyjścia sracza na salon. NIGDY! To jest chore i durne. Koniec kropka!

Wracając do tematu. Myślę sobie, że to nic poważnego. W końcu kupkę (a właściwie kałużkę) i tak da się zrobić bez przykuwania uwagi widzów i słuchaczy. Wyraźnie czuję jednak, że oprócz mocno „rozluźnionych” jelit, mój brzuch też mocno napęczniał. A wiadomo przecież, że ciecz wydobywająca się pod dużym ciśnieniem wraz z powietrzem przez małą heteroseksualną dziurkę musi oznaczać narodziny niezłego dubstepu z basami.

No ale myślę sobie, że w sumie to jeszcze nie problem. Przecież na imprezie gra się muzykę głośno, więc jestem uratowany. Grzecznie proszę o puszczenie jakiejś przedsylwestrowej muzy. Co się dowiaduję? Dwie głupie p🤬y zamieszkujące ten niezwykły i nowoczesny lokal z wyjściem sracza na salon wymyśliły tzw. „efekt przejścia”. Tak, tak – efekt przejścia. Chodzi o jakieś bzdury, że do dwunastej ma być cicho i bez muzyki, a po dwunastej ostra zabawa na całego w innym klimacie. Na moje argumenty, że to idiotyczny pomysł, na idiotę (o dziwo dla mnie) w oczach świadków wyszedłem właśnie ja. Nie wiem czy ma to jakieś znaczenie dla was, ale dodam, że obydwie te p🤬y miały małe cycki i obwisłe tyłki. Moim zdaniem to dodatkowo potwierdza, że ich pomysł był wyjątkowo głupi.

Ale wracając do sedna. Nie mając już czasu w rezerwie, proszę mojego (byłego) przyjaciela Stefana, aby ten zagaił głośno tych lemurów jakąś historyjką, bo muszę pilnie do kibla i będę raczej głośno. (były) przyjaciel Stefan kiwnął do mnie głową z pełnym zrozumieniem, po czym ja udałem szybciutko do kibla.
Jestem już w środku. Zaczynam wydalać z moich wnętrzności nagromadzoną magmę, przysłuc🤬jąc się mimo woli do dźwięków z salonu i nie wierzę! No k*rwa, nie wierzę! Z nieskończonej ilości historii, opowiadań, zdarzeń, zagadek i ciekawostek tego Świata mój (były) przyjaciel Stefan opowiada historię, jak dziesięć lat temu ja zaciągnąłem podczas Sylwestra laskę do łóżka w akademiku, ale byłem tak narąbany, że zrzygałem się na nią. Później wycierałem z niej rzygi, ona płakała itd. Oczywiście nie przeszkadza mu, że słuchaczem tego zacnego opowiadania jest również ta przeznaczona prze niebiosa dla mnie - piękna Aleksandra ;-(

Myśląc, że gorzej już nie może być i pragnąc jak najszybciej zabić mojego (byłego) przyjaciela Stefana, zauważam, że w toalecie nie ma papieru. Żadnego! K*rwa nic, czym można było usunąć resztki mokrego kału z mojej dupy. Może to też część ich planu? – efektu przejścia z brudną dupą w Nowy Rok. Głupie p🤬y.

Szybko zrozumiałem, że jestem stracony i na pewno nie będę miał jak podetrzeć się, co w mojej sytuacji było czymś naprawdę potrzebnym. Nie pozostało mi nic innego jak tylko wysłać do (byłego) przyjaciela Stefana SMS z prośbą o przyniesienie papieru. Po wysłaniu SMSa aż mną zaczęło trząść, bo już widziałem oczami wyobraźni, jak ten klaun czyta na głos mojego SMSa i wszyscy się śmieją dookoła. Przysłuc🤬ję się zatem, ale nic takiego się nie wydarza, a ja dostaję tylko zwrotny SMS „OK”.

Trochę ulżyło mi, więc czekam już tylko na ten zasrany papier. I oto ta chwila! Na delikatne pukanie otwieram nieco drzwi i w szczelinie pojawia się ręka z rolką papieru toaletowego. jestem uratowany! Hura!! Hura?? Po bransoletce na ręce poznaję, że to ręka… Aleksandry. Mojej Aleksandry…

Kończę w tym miejscu, bo długawa opowieść wyszła, no ale jak będzie trochę piw, to napiszę czym się skończyło.

Stefanie, ty sk%rwysynie!

[ Komentarz dodany przez: Angel: 2013-01-06, 19:02 ]
ciąg dalszy historii
sadistic.pl/jak-przywitalem-nowy-rok-vt165182,105.htm1724748
Film przedstawia rozwój gier od 1952r. do 2012r, film znaleziony na YT, nie mojego autorstwa:)