📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: 37 minut temu

#historia

Historie żołnierzy przy których Rambo to amator

konto usunięte2013-07-17, 23:29
Drodzy Sadole, przedstawiam Wam artykuł Mateusza Zielińskiego z jednego z numerów CKMa pt. „Twardsi niż stal”.

John Rambo przy tych kozakach którzy istnieli naprawdę wypada iście blado
Poznaj historię prawdziwych żołnierzy, dokonali na wojnie takich rzeczy, że przy niech Rambo i inni filmowi herosi stają się małymi dziewczynkami w różowych sukienkach.
Nie nakręcono o nich hollywoodzkich przebojów. Nie postawiono im pomników. Piękne napalone kobiety nie pchały im się nieproszone do łóżka. Ale ci autentyczni żołnierze wyczyniali na froncie rzeczy, które nie śniły się nawet Chuckowi Norrisowi! Co więcej: przeżyli!


SIERŻANT YORK

Gdyby Amerykanin Alvin York urodził się sto lat później, spędziłby młodość, chlając w podejrzanych spelunkach, uczestnicząc w barowych mordobiciach i grając w „Battlefielda”. Ale za jego czasów komputerów nie było, więc musiał ograniczyć się tylko do chlania i mordobicia. Żył tak sobie wesoło aż do czasu, gdy wybuchła I Wojna Światowa. 8 października 1918 roku sierżant York stacjonował we Francji, a jego 18-osobowy oddział atakował niemieckie okopy. Szło im świetnie, puki nie wpadli pod ostrzał trzydziestu dwóch karabinów maszynowych. Szwabskie serie skosiły dziewięciu kumpli Alvina, a pozostali uznali że mają dosyć i schowali się w ziemiance. Wtedy Alvin York naprawdę się wk🤬ił. Zaczął ostrzeliwać załogi cekaemów ze zwykłego karabinu powtarzalnego Enfield. Chodź nigdy nie grał w „Battlefielda”, teraz strzał po strzale zdejmował kolejnych Niemców. Gdy sześciu szkopów wyskoczyło na niego z bagnetami, wyciągnął sześciostrzałowego Colta .45, zastrzelił wszystkich i jeszcze została mu jedna kula w zapasie. Wreszcie Niemcy uznali, że nie mają szans i rzucili broń… Łącznie sierżant York zabił tego dnia 28 żołnierzy wroga, a 132 wziął do niewoli! Sam nie został draśnięty.

SZALONY JACK

Jack Churchill uważał, że oficer udający się do boju bez miecza jest nieodpowiednio ubrany. Dlatego na pole bitwy zawsze zabierał szkockiego pałasza, a dodatkowo łuk z kompletem strzał oraz dudy. Nie było by w tym może nic dziwnego, gdyby np. żył w XV wieku – ale kapitan, później major, wreszcie podpułkownik Churchill żył w czasach II wojny światowej i był dowódcą angielskich komandosów! ! 1940 roku we Francji zaliczył w tamtej wojnie oficjalne zabicie Niemca strzałą z łuku. Rok później podczas desantu na brzegu Norwegii na przemian grał na dudach i rzucał granatami. W 1943 roku na Sycylii ruszył w nocy na niemieckie stanowiska z mieczem w ręku i przy wsparciu tylko jednego podoficera – bez oddania strzału wziął 42 jeńców. Aż wreszcie w 1944 roku razem ze swym oddziałem wylądował w Jugosławii, aby partyzantów w walce z hitlerowcami. W jednym z krwawych starć trafił do niewoli… Ale oczywiście Jack Churchill zbyt się tym nie przejął. Uciekł z obozu, został złapany, uciekł z drugiego obozu i przeszedł na piechotę 240 km przez Alpy, gdzie w końcu spotkał amerykański patrol. Ku jego zmartwieniu wojna w Europie już się kończyła. Pojechał do Birmy walczyć z Japończykami, ale na wieść o tym Imperium Japońskie od razu skapitulowało…

BIAŁA ŚMIERĆ

Dobra rada: nie wnerwiaj rolników z Finlandii. Simo Hayha był zwykłym farmerem. Owszem od czasu do czasu wygrywał jakieś turnieje strzelecki, ale na co dzień spokojnie uprawiał swoje pólko na farmie niedaleko ZSRR i był szczęśliwy. Aż w listopadzie 1939 r. niejaki Józef Stalin postanowił napaść na to jego pole i przy okazji na resztę Finlandii. Co zrobił Simo? Założył ciepłe gacie, biały mundur maskujący, wziął karabin snajperski Mosin (ale zdemontował z niego lunetę, bo mu przeszkadzała) i poszedł zabijać Sowietów. Przez całą zimę, maskując się w śniegu i czatując na drzewach w temperaturach do minus 40 stopni, Simo Hayha zastrzelił ze snajperki … 505 radzieckich żołnierzy! Gdzieś w połowie tej liczby Rosjanie zorganizowali specjalną jednostkę, której jedynym celem było jego odnalezienie i zlikwidowanie. Simo zabił ich wszystkich. Sowieci wysłali więc na niego grupę własnych snajperów. Simo zabił ich wszystkich. Za pomocą pistoletu maszynowego Suomi pozbawił życia jeszcze 200 innych wrogów i być może zabijałby Rosjan aż do dzisiaj, gdyby w końcu w marcu 1940 r. przypadkowa kula nie oderwała mu połowy głowy. Ku zdziwieniu lekarzy Simo Hayha nie zginął. Odzyskał przytomność dokładnie w dniu, w którym Finlandia i upokorzony ZSRR zawarły pokój.

MEDALISTA

Można powiedzieć, że Audie Murphy chciał zostać żołnierzem od małego. Ale to niezbyt ścisłe stwierdzenie, bo był kurduplem całe życie i nawet jako dorosły mierzył raptem 165 cm. Mimo nikczemnego wzrostu, gdy tylko do USA dołączyły do II wojny światowej, Audie na ochotnika zgłosił się do wojska. Trochę to trwało, zanim jakaś jednostka zechciała przyjąć liliputa, ale w 1943 roku kapral Murphy wreszcie desantował we Włoszech. Tam pokazał, że rozmiar nie gra roli, robiąc takie akcje, jak np. zdobycie samemu gniazda niemieckich karabinów maszynowych, a potem obrócenie zdobycznego MG42 i wykoszenie z jego pomocą jeszcze dwóch innych szwabskich cekaemów. Ale najlepsza akcja Murphy`ego miała miejsce 26 stycznia 1945 roku. Walczył wtedy we Francji tak się złożyło, że był sam – bo jego oddział został rozbity w poprzednim starciu. Tak więc mamy las, samotnego Audie Murphy`ego i nagle nadchodzą dwie kampanie wk🤬ionych hitlerowców, wspartych przez sześć Tygrysów. Normalny człowiek by od razu uciekł. Ale nie Audie! On wpierw wystrzelał do szkopów całą amunicję w swoim karabinie M1, a potem wskoczył na zniszczony, płonący transporter i zaczął pruć z jego wieżyczki z karabinu maszynowego! Walił tak przez niemal godzinę, a gdy już rozstrzelał ok. 50 Niemców, pomyślał o wsparciu przez telefon polowy naprowadził na cel artylerię, która wykończyła Tygrysy i resztę szkopów. Po tej Akcji Audie Murphy dostał 33 medale, wrócił do domu i… został gwiazdą Hollywood.

JOHN BROWN

Jan Zumbach oprócz polskiego paszportu miał też paszport szwajcarski. Mógłby więc całe życie nie wyściubiać nosa z neutralnego alpejskiego kraiku i podliczać złoto, po które nie zgłosili się właściciele. Ale wtedy byśmy o nim nie pisali w CKM. Jednak zamiast spokojnego życia Jan Zumbach wybrał karierę pilota. Dowodził dywizjonem 303 i zestrzelił 13 niemieckich samolotów, co uczyniło go jednym z największych asów w dziejach polskiego lotnictwa. Ale w CKM piszemy o nim z innego powodu. Otóż po II wojnie światowej podpułkownik Jan Zumbach wybrał życie przemytnika i najemnika. Do legendy przeszedł w 1967 r., gdy kupił z demobilu stary bombowiec B-26, stając się w ten sposób twórcą i naczelnym dowódcą sił powietrznych Biafry walczącej o oderwanie się od Nigerii. Zaorał pół kraju bombami zrobionymi z beczek wypełnionych benzyną i fosforem (ręcznie zrzucanymi lukiem towarowym przez czarnoskórych wojowników), a niedobitki rządowej armii dziurawił z karabinu maszynowego na dziobie bombowca (działało to tak, że Zumbach szarpał za sznurek, lokalny wojownik „na ślepo” naciskał na spust cekaemu, a kolejne szarpnięcie sznurka nakazywało przerwanie ostrzału) Brzmi prymitywnie? Ale wystarczyło, by m.in. podczas nalotu na lotnisko zabić szefa nigeryjskiej armii! Nic dziwnego, że spisane kilka lat później pamiętniki Jana Zumbacha stały się bestsellerem.

ŁAPACZ KUL

Grenadier Yogender Singh Yaday ma nazwisko trudne do wymówienia, ale w Indiach takie językowe łamańce są normą. Yaday wyróżnił się czymś innym. W 199 roku wybuchła krótka wojna w Kaszmirze. 3 czerwca 1999 roku jego oddział dostał zadanie z gatunku „niemożliwych” : indyjscy żołnierze mieli wejść na pokryty śniegiem pionowy klif i tam, na wysokości ponad 5000 m n.p.m., zniszczyć trzy pakistańskie bunkry. Yaday był najmłodszy, a może najgłupszy. W każdym razie zgłosił się na ochotnika, żeby wspiąć się gołymi rękami i na szczycie zainstalować uprzęże, po których wciągnie się reszta żołnierzy. W połowie drogi wrogie bunkry otworzyły ogień z cekaemów. Yaday dostał trzy kule, ale szedł dalej. Wdrapał się na szczyt klifu, oberwał kilka kolejnych kul, doczołgał się do pierwszego bunkra i zabił granatem całą jego załogę. Ale to nie koniec! Krwawiący z niezliczonych ran Yaday ruszył na drugi bunkier, oczywiście załapał kulkę, ale wcale się tym nie przejmując, wpadł do środka i w wale wręcz zabił trzech kolejnych żołnierzy! Wtedy wreszcie jego kumple z oddziału łaskawie sami wspięli się na klif i zdobyli trzeci bunkier… Za swój niewiarygodny wyczyn Yogender Singh Yaday został pośmiertnie odznaczony najwyższym indyjskim orderem. Po czym okazało się, że – choć ciężko ranny – to jednak żyje.

FORTECA

Gurkhowie, jeden z walecznych ludów Nepalu, służą w brytyjskiej armii od pierwszej połowy XIX wieku. Zawsze uważano ich za twardych żołnierzy. Ale po wyczynie kaprala Dipprasada Puna uważa się ich za najtwardszych niepokonanych sukinsynów na świecie. 17 września 2010 roku kapral Pun siedział na dachu posterunku w Afganistanie i pilnował okolicy. Słoneczko świeciło, krowy muczały. Sielanka skończyła się, gdy zza krów wyszło ok. 30 Talibów z kałasznikowami, którzy ze wszystkich stron otoczyli posterunek. Powtórzmy. Dipprasad Pun był sam. Ale nie miał zamiaru się poddać. Zdjął z trójnoga karabin maszynowy kaliber 7.62 mm z podpiętą taśmą amunicyjną i kilka minut niczym Rambo siekł z niego we wszystkich kierunkach. Gdy wystrzelił ponad 400 pocisków, skończyła się amunicja, a trochę napastników jeszcze stało na nogach, wiec zaczął rzucać granatami. Po 17 eksplozjach skończyły się też granaty i , choć nieposzarpanych Talibów było już niewielu, jakiś wyjątkowo odważny egzemplarz wdrapać się na dach posterunku. Dipprasad nie miał czym strzelać, więc strącił go na ziemię stalowym trójnogiem od cekaemu. Ostatnim wrogom odpalił w twarz kierunkową minę przeciwpiechotną Claymore i bitwa się skończyła. A trwała raptem kwadrans, czyli pewnie tyle ile Ty czytałeś ten artykuł…

Tekst przepisywane ręcznie. Literówki mogą gdzieś być.
Nie znalazłem po tagach bo nie szukałem

Jak obliczyć wysokość budynku za pomocą barometru?

konto usunięte2013-07-16, 18:41
Jak zmierzyć barometrem wysokość budynku?

Sir Ernest Rutherford, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki i przewodniczący Royal Academy, opowiedział kiedyś następującą historię:

Pewnego dnia zatelefonował do mnie pewien kolega. Właśnie miał oblać jednego ze swoich studentów za błędną odpowiedź na pytanie z fizyki, lecz tamten upierał się, że powinien dostać maksymalną ilość punktów. Obydwaj zgodzili się, aby tę kwestię rozstrzygnął niezależny sędzia i wybrano do tego celu mnie.

Czytam więc pytanie egzaminacyjne: „Wykaż, w jaki sposób można określić wysokość budynku za pomocą barometru.”

Student odpowiedział: „Bierzemy barometr na szczyt budynku, przywiązujemy barometr do liny, opuszczamy go na ulicę, zwijamy z powrotem i mierzymy długość wykorzystanej liny. Jej długość odpowiada wysokości budynku.”

Faktycznie, jego żądanie dotyczące maksymalnej ilości punktów było w pełni uzasadnione, gdyż jego odpowiedź była jak najbardziej prawidłowa! Z drugiej strony, oznaczałoby to przyznanie mu najwyższej oceny z fizyki, podczas gdy jego odpowiedź nie potwierdzała takiej wiedzy. Zasugerowałem, aby spróbował jeszcze raz. Dałem mu sześć minut na zastanowienie się, ale zastrzegłem, że odpowiedź powinna zawierać jakiś element wiedzy z fizyki.

Po pięciu minutach zauważyłem, że nie napisał nic. Zapytałem więc, czy chce się poddać, ale odpowiedział, że zna wiele rozwiązań i zastanawia się nad najlepszym. Przeprosiłem go zatem i kazałem kontynuować. Po kolejnej minucie odpowiedź była gotowa:

„Bierzemy barometr na szczyt budynku i wychylamy się poza krawędź dachu. Upuszczamy barometr na ziemię, mierząc czas jego lotu stoperem. Następnie za pomocą wzoru x=0.5*a*t^2 obliczamy wysokość budynku.”

W tym momencie zapytałem mojego kolegę, czy chce się poddać. Pokiwał głową na tak i przyznał studentowi niemal najwyższą ocenę.

Kiedy wychodziłem, zawołałem do siebie jeszcze raz studenta i spytałem go o te pozostałe odpowiedzi, nad którymi się zastanawiał.

- Cóż – odpowiedział – jest wiele sposobów na określenie wysokości budynku za pomocą barometru. W słoneczny dzień można np. zmierzyć jego wysokość, następnie wysokość cieni jego i budynku i z prostej proporcji określić wysokość samego budynku.
- No dobra, a co z tymi pozostałymi metodami?
- Jeśli pan chce, można obliczyć to podstawową metodą mierzenia wysokości. Bierzemy barometr i zaczynamy iść po schodach budynku. Podczas tej wspinaczki odmierzamy na ścianie długości barometru i docierając na samą górę znamy jego wysokość w długościach barometru.
- Dosyć bezpośrednia metoda.
- W rzeczy samej. Jeśli chciałby pan coś bardziej wyszukanego, możemy przywiązać barometr do końca sznurka i użyć go jak wahadła. Mierzymy wtedy siłę grawitacji na wysokości ulicy, a później na szczycie budynku. Z różnicy tych wyników można łatwo obliczyć jego wysokość.
Na tej samej zasadzie możemy przywiązać barometr do liny i opuścić go do poziomu ulicy i wtedy z okresów wahadłowego ruchu obliczyć samą wysokość.

No i w końcu prawdopodobnie najlepsza metoda. Bierzemy barometr, idziemy do piwnicy i pukamy nim w drzwi kierownika. Kiedy nam otworzy, mówimy: „Panie Kierowniku, mam tutaj świetny barometr. Jeśli powie mi pan, jaka jest wysokość tego budynku, barometr jest pański.”

W tym momencie zapytałem owego studenta, czy zna konwencjonalną odpowiedź na to pytanie. Przyznał że owszem, zna ją, ale miał dość mówienia mu przez szkołę, nauczycieli i kolegów tego, w jaki sposób ma myśleć.

Student nazywał się…

Niels Bohr

Został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki z 1922 roku.

Historia która przytrafiła się mojej koleżance

konto usunięte2013-07-08, 12:52
Opowiem historie która przytrafiła się mojej koleżance. Iga jako uczennica szkoły katolickiej była ukierunkowana przez religie w swoim życiu. Jednak jej chłopak Wojtek chodził do szkoły Metalowo-Drzewnej co oznacza , że obcował z szatanem i słuchał metalu.Pewnego wieczoru Wojtek razem z Igą oglądali film u Igi. Jednak nie było to zwyczajne oglądanie filmu iga zapomniała kupić piwa i przekąsek wiedziała , że Bóg to widzi i nie mogła pogodzić się z tym , że Wojtek cierpi. Czym predzej ruszyła do sklepu aby wykonać swoją kobiecą role. Jednak gdy wróciła coś się zmieniło w Wojtku , nie był taki jak wcześniej. W jego spodniach zauważyła dziwną postać jakby w spodniach miał wężą. Iga jako praktykująca katoliczka wiedziała , że to może być szatan więc poprosiła Wojtka aby zrzucił spodnie, chciała sama sprawdzić co to za demon siedzi w spodniach. Demon był jednak sprytniejszy popatrzył w same oczy Igi , I przemawiając przez Wojtka powiedział "żarty się skończyły do miecza ". Po tym incydencie ich związek nie był nigdy taki jak kiedyś. Iga zmieniła szkołę na Metalowo-Drzewną i od teraz codziennie walczy z demonem który zamieszkał w kroczu Wojtka.
Otóż sądzę, iż historia mego pradziadka jest odpowiednia dla tego portalu jak i jego czytelników. Postaram się przedstawić tę historię jak najlepiej tylko potrafię i umiem. Za wszelkie ewentualne błędy przepraszam.

Historię tę zasłyszałem od mego brata ciotecznego, który wypytywał mą babkę, dopiero po takim sznurku dane mi było ją usłyszeć przy piwku. Nie wiem ile z tego to prawda, a ile ktoś dodał wiadomo. Jednakże szkielet jakiś musi być prawdziwy. Więc mój przodek był wielce przeciwny rosjanom(specjalnie z małej), jak i komuchom. Działał niejako aktywnie przeciw nim, a takie działanie zawsze nagradzane było szeroko rozumianą wysyłką do obóz kilkuletnich czy nawet śmiercią w jego czasach. Gdy został złapany, został wpierw porządnie przekatowany przez ubeków, a wtem nagrodzony zsyłką na Sybir. Podczas przesłuchania nie dał z siebie żadnej pary z ust co zaowocowało kilkoma porządnymi uszkodzeniami i omawianą wysyłką na Syberię. Był tam trzymany dobrych kilka lat, dokładnej liczby nie jestem w stanie podać. Aczkolwiek i tam trzymał gębę krótko. Podobno wręcz nie odzywał się żadnym słowem. Czy było to spowodowane umyślnie czy też zamknął się w sobie, nie wiem. Mogę jedynie się domyślać. Wreszcie po kilku latach roboty i zapoznania się bliżej z metodami torturowania bolszewików został zwolniony z owego obozu. Ale jak to bywa, podróż koleją jest tylko jednostronna. Z tego powodu wracać musiał o własnych siłach, głównie podróżując na pieszo. Podróż wszak zajęła mu sporo czasu, aczkolwiek wreszcie dotarł do rodzinnego Miasta Trybunałów, tudzież Piotrkowa Trybunalskiego. Znalazłszy się tam problemem już nie były urazy cielesne, jednakże to że wciąż nie wydał ze swych ust żadnego słowa. Dopóty, dopóki... nie napił się wódki. Ot takiego miałem pradziadka, człowiek nie do zdarcia o jakich ciężkich w dzisiejszych czasach.

Mam nadzieję, że historia nie jest przydługa i czytało się ją wam przyjemne, a i końcowa anegdota była dla was zabawna. Pozdrawiam w tenże słoneczny dzień sadistikowicze.

Własność

konto usunięte2013-07-04, 15:24
Historia kolegi znajomego

Gość zap🤬lał na budowach domów w USA. Trochę się gościu dorobił i stwierdził, że to właściwy moment na to, aby wrócić do Polski i zbudować własny dom. W miarę szybko zamiar udało mu się zrealizować, przy czym popełnił jeden ważny błąd - bardzo spodobały mu się amerykańskie podmiejskie podwórka, które nie są ogrodzone żadnymi płotami, tylko np. niskim żywopłotem lub w ogóle. No i chłop zrobił sobie taki ogródek bez ogrodzenia.

I wprawdzie nikt mu chałupy nie obrobił (w sumie jak jest płot to i tak da się dom okraść), ale miał problem z polską mentalnością co chwilę ktoś mu właził na trawnik: a to jakaś pani z pieskiem, a to dzieciaki grały w nogę, innym znów razem po powrocie z pracy zastał grupkę młodzieży rozłożoną na całego z piwkiem w rękach. Przeganiał i przeganiał, ale co najśmieszniejsze najczęstszym argumentem przeganianych było "no przecież nie jest ogrodzone!" gość na początku starał się po dobroci - tłumaczył, że to przecież jego działka i sobie nikogo nie życzy. Znowuż innych pytał, czy chcieliby, żeby sobie wchodził na ich posesje i robił co mu się podoba.

Ostatecznie gość musiał postawić płot, bo już nie miał nerwów do tej zabawy.

Puenty w sumie żadnej w tej historii nie ma, ale za to świetnie pokazuje polskie podejście do pojęcia własności - jak nie ma płotu, czy chociaż jebuckiej tablicy, że nie wolno włazić, znaczy że ziemia niczyja i można grandzić

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem