Jak ja bym go straszył, to by się facet posrał.
Mam chorą tendencję do straszenia chyba w najgorszy możliwy sposób - zachodzę ofiarę i jak najdłużej pozostaję tuz obok niej. Im dłużej tym lepiej. Zbliżam się na maksymalnie bliską odległość, głowę trzymam jak najbliżej głowy ofiary, ciało również, ale tuż tuż poza zasięgiem wzroku. Jeśli ofiara zbyt długo nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności, a czasem mijają nawet całe minuty, to w końcu daję sygnały w postaci delikatnego oddechu na kark albo włosy. Jest to kurewsko niepokojące. Ja natomiast wpatruję się dokładnie w takie miejsce, że jeśli się odwróci to zobaczy moją twarz dosłownie nos przy nosie.
Wyobraź sobie - myjesz sobie zęby i ryj, co chwila spoglądasz w lusterko - pusto. Schylasz głowę, żeby wypłukać ryj, umyć twarz czy coś, prostujesz się, otwierasz oczy i juz widzisz mnie dosłownie centymetr od siebie.
Dajcie namiar na gościa, chce z nim pracować, dopiero zobaczycie "scary movie"