📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 23:53

Scena zbrodni

konto usunięte2013-12-16, 22:27


Dokument amerykańskiego reżysera Joshui Oppenheimera skupia się na dwóch indonezyjskich masowych mordercach, dowodzących brygadami śmierci egzekwujących antykomunistyczną czystkę w latach 1965-1966. W jej wyniku zginęło ponad pół miliona osób (niektóre źródła podają, że nawet około miliona), partia komunistyczna została całkowicie zlikwidowana, a mordercy ustanowili „Nowy porządek”, do tej pory zasiadając na ważnych politycznie stołkach.
Co wyróżnia ten film od innych, to fakt, że reżyserowi… udało się namówić zbrodniarzy do odegrania swoich ulubionych morderstw przed jego kamerami, stylizując je na wybrane przez nich gatunki filmowe. Zanim stali się mordercami, Anwar Congo i Adi Zulkadry zajmowali się rozprowadzaniem na czarnym rynku biletów kinowych, więc możliwość pochwalenia się swoimi czynami na modłę produkcji gangsterskiej, westernowej czy musicalowej była dla nich wyjątkowo kusząca.
Za zbrodnie przeciwko ludzkości nigdy nie zostali ukarani i, co więcej, do momentu premiery dokumentu nie uważali, by zrobili coś złego. W trakcie kręcenia filmu Anwar, który własnoręcznie udusił około 1000 osób, zaczął odczuwać wyrzuty sumienia, ale pozwolił na kontynuowanie tego nietypowego filmowego przedsięwzięcia. Obaj mordercy nie czują się oszukani przez reżysera i nazywają „Scenę zbrodni” najbardziej prawdziwym filmem, jaki mógł powstać.

1. Link do całego artykułu o sadystycznych dokumentach kulturawplot.pl/2013/12/16/najbardziej-szokujace-dokumenty/)

2. Link do całego filmu z trailera movie4k.to/The-Act-of-Killing-watch-movie-3782574.html
Przedstawie wam pewnego znanego osobnika .


Pan wojewoda Kozłowski od początku swej kadencji zarządzania województwem mazowieckim zajmuje się głównie cyklicznym zamykaniem stadionu Legii Warszawa. Uaktywnia się niemal zawsze, gdy warszawska Legia gra mecz u siebie, strasząc, że zamknie stadion. Powód? Pirotechnika. Platforma zrobiła sobie ustawę „o imprezach masowych”. Według jej założeń, racę stawia się na równi z materiałami wybuchowymi, aby było o czym mówić w wiadomościach, by można pokazywać, że coś się robi, rozprawiając się z wyimaginowanym wrogiem, czyli kibolami. Jak wiadomo, pan wojewoda uaktywnił się ostatnio zamykając stadion przy ul. Łazienkowskiej 3 podczas meczu Legia – Ruch (2-0).

Po tej akcji uaktywniła się redakcja „DL” i zajęła się kimś kim nie ma sensu się zajmować z zasady, ale cóż… skoro „wywołano wilka z lasu”… Dorzucę coś.

Wojewoda chyba załapał do czego służy dym z rac, i tak nawija o tych racach, że media głównego nurtu nie chciały zapewne zauważyć, że główny anty piroman tak zarządza mazowieckim, że nie jest w stanie płacić tzw. podatku „janosikowego”.

Janosikowe to system subwencji, w ramach którego bogatsze samorządy przekazują biedniejszym część dochodów. W listopadzie Sejm przyjął nowelizację ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego odnoszącą się do janosikowego, które ma uiścić województwo mazowieckie w 2014 r. Województwo miało zapłacić 640 mln zł, jednak na mocy noweli kwota ma być zmniejszona do 400 mln zł, a pozostałe 240 mln zł ma zostać zapłacone w latach 2015-2017.

W Senacie PO zgłosiła poprawkę do ustawy, tak aby udało się pożyczyć pieniądze wojewodzie z budżetu…, aby wpłacił te pieniądze z powrotem do tego budżetu.

Warunek jest taki, że w zamian ograniczy wydatki i „zracjonalizuje budżet”. Znając życie cięcia dopadną zwykłych mieszkańców, koledzy którzy trzymają z władzą swoje zarobią, na promocję gender i innych zboczeń się znajdzie, bądź HGW (płezydent Warszawy) wspomoże kolegę z partii, jak już miała w zwyczaju.

Jaskrawy przykład populizmu, Platformy (Kolesi). Nie potrafią radzić sobie, i nie chcą z faktycznymi problemami. Bardzo często sami do nich doprowadzają poprzez niegospodarność i złodziejstwo.

Jedyne na co ich stać to tworzyć mitycznych chuliganów i krwiożercze trybuny gdzie odpala się „dwie race na krzyż”, tylko po to by mieć temat zastępczy dla zmanipulowanych mas.

Mój pierwszy post więc chyba nie mogę podać link do źródła skąd wziąłem tekst. Polecam również ich e-zina "Droga Legionisty".

Bonneville Speedway

konto usunięte2013-12-15, 20:28
Witajcie sadole,

Dzisiaj przeglądając w necie zdjęcia, natrafiłem na kilka ciekawych fotek przedstawiających Bonneville Speedway. Moja pierwsza myśl to film „Prawdziwa historia”, który opowiadał o trochę ekscentrycznym staruszku, autorze niepobitego do dziś rekordu prędkości dla motocykli w klasie poniżej 1000 cm³ .
Jednak jego historia to tylko dodatek, bardziej pasjonujące są same zawody, oraz sceneria w jakiej się odbywają. Kilka zdań o zawodach, a następnie kilkanaście fotografii przedstawiających zawody.

Bonneville Speedway odbywają się na obszarze Bonneville Salt Flats(słona równina, pozostałość po jeziorze z czasów Plejstocenu), niedaleko Wendover w stanie Utah. Pierwsze wyścigi motocyklowe we wspomnianym miejscu odbyły się w 1912 roku, jednak ich popularność wzrosła dopiero w latach trzydziestych. Najbardziej prestiżowe i popularne zawody są organizowane co roku w sierpniu. „Speedweek” przyciąga kilkuset kierowców, którzy próbują pobić rekordy prędkości w różnych kategoriach.

Kilka rekordów:
-1960 r. Mickey Thimpson został pierwszym Amerykaninem, który przekroczył 644 km/h
-1965 r. Craig Breedlove osiągnął prędkość 966,574 km/h
-1970 r. Gary Gabelich osiągnął 1001,67 km/h
Natomiast wspomniany w tekście Burt Munro (jego historię przedstawiono w „Prawdziwej historii”), kierując zmodyfikowany przez siebie motocykl Indian, osiągnął w 1967 roku prędkość 295.44 km/h.







Reszta zdjęć w komentarzach.













Burt Munro
W pobliżu pola campingowego nr 202 "Pod Jabłoniami" w Tarnowie, znajdują się pozostałości dawnej strzelnicy garnizonowej, mieszczą się one przy ul. Piłsudskiego tuż za obiektami KS. Błękitni. Strzelnica dzielnie służyła do wczesnych lat dziewięćdziesiątych XX wieku, później popadła w zapomnienie, zarosła zielskiem i obecnie tonie w śmieciach. Było to miejsce zawodów nie tylko strzeleckich, ale również latawcowych. Dojeżdżając do obiektu miniemy po drodze, około 100 letni Dąb Szypułkowy "Kościuszko".

Na terenie strzelnicy około 30 metrów na północ za kulochwytem stały dwa "ruchome" obiekty wojskowe.
Czołg T34, oraz niemiecki bojowy wóz piechoty prawdopodobnie SD.Kfz250. Było to miejsce bardzo interesujące dla dorastających dzieci, lubiących zabawy w "Czterech Pancernych i Psa". Niejeden doznał tu uszczerbku na zdrowiu np. przygnieciony lufą czołgu...






Reszta w komentach













Adam Danek: Korzenie PRL

whorejp2013-12-14, 9:20
Poniższe uwagi nasunęły mi się podczas lektury wojennych wspomnień Stanisława Zabiełły, zatytułowanych „Na posterunku we Francji”.

Najpierw kilka słów o autorze. Stanisław Zabiełło (1902-1970) był zawodowym dyplomatą. Od 1934 r. kierował referatem sowieckim w Wydziale Wschodnim polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wiosną 1939 r. awansował dodatkowo na zastępcę wicedyrektora Departamentu Politycznego MSZ. Już w pierwszej połowie feralnego września 1939 r. przewidywał wkroczenie bolszewików do Polski. 12 września rozmawiał na ten temat z wiceministrem spraw zagranicznych, hrabią Janem Szembekiem, który zanotował potem w swoim diariuszu: „Po południu wezwałem do siebie p. Zabiełłę i poprosiłem go, by mi przedstawił swoją ocenę stanowiska Sowietów. P. Zabiełło oświadczył mi, że – jego zdaniem – Sowiety niewątpliwie pchały do wojny z jednoczesnym zamiarem pozostania na uboczu i skorzystania dopiero z osłabienia państw wojujących, by przystąpić na serio do zbolszewizowania Europy. Klęska jednej ze stron może ich oczywiście pobudzić do przyłączenia się do drugiej strony. Kto wie, czy na wypadek naszych niepowodzeń nie powiedzą sobie, że jest lepiej na nas uderzyć i za jednym zamachem załatwić sobie kwestię białoruską i ukraińską. Na moją uwagę, że to wszystko wygląda nad wyraz niepokojąco, potwierdził to moje wrażenie.” Po wejściu bolszewików Zabiełło w kolumnie rządowej przekroczył granicę Rumunii, skąd udało mu się przedostać do Paryża i podjąć służbę w zreorganizowanym MSZ w rządzie Władysława Sikorskiego. Po pokonaniu Francji przez III Rzeszę pełnił funkcję zakonspirowanego przedstawiciela dyplomatycznego Rzeczypospolitej Polskiej przy władzach Państwa Francuskiego (1940-1943), dopóki nie został namierzony i aresztowany przez niemiecki kontrwywiad. W styczniu 1944 r. zesłano go do obozu w Buchenwaldzie, stamtąd do jednego z najcięższych niemieckich obozów pracy przymusowej w miejscowości Dora w górach Harz, a wreszcie do kacetu w Bergen-Belsen, skąd w kwietniu 1945 r. uwolniły go wojska amerykańskie. Po wojnie Zabiełło powrócił do Kraju i zajął się pisaniem książek o treści historycznej.

Wspomnienia Zabiełły ukazały się w 1967 r. nakładem Instytutu Wydawniczego Pax. Uderza w nich przede wszystkim brak nachalnej krytyki sanacji i oskarżeń pod jej adresem o spowodowanie klęski wojennej w 1939 r. Przez długie lata w PRL publikowano pamiętniki osób wysoko postawionych w Polsce pomajowej, na przykład wyższych dowódców wojskowych (generałowie Leon Berbecki, Juliusz Rómmel, Józef Rybak), sztabowców (płk dypl. Marian Romeyko), wysokich urzędników państwowych (Czesław Bobrowski) czy dyplomatów (Jan Gawroński) pod warunkiem takiej ich redakcji, by przedstawiała w jak najgorszym świetle rządy piłsudczyków, ukazując ich zwłaszcza jako winowajców przegranej w wojnie z Niemcami. W efekcie w krajowym obiegu wydawniczym mogły ukazywać się książki niewątpliwie wartościowe i interesujące, bo pisane przez naocznych świadków historii, ale pod tym względem sztucznie tendencyjne. W książce Zabiełły brak podobnego demonstracyjnego krytykanctwa pod odgórny strychulec ideologiczny. Autor zajął wobec rządów pomajowych stanowisko umiarkowanie apologetyczne. Dość surowo osądził za to emigracyjną politykę generała Władysława Sikorskiego, któremu zarzucił gloryfikację własnej osoby, partyjnictwo, mściwość wobec oponentów politycznych, serwilizm wobec zachodnich „sojuszników”. Stanął tym samym w jednym szeregu z konserwatystami (Stanisław Cat-Mackiewicz), nacjonalistami (Tadeusz Bielecki, Adam Doboszyński, Zygmunt Przetakiewicz) i piłsudczykami (płk Ignacy Matuszewski, mjr Henryk Floyar-Rajchman, August Zaleski), krytykującymi rządy Sikorskiego „z prawa”.

Jednocześnie Zabiełło nie ukrywa swego pozytywnego stosunku do powojennego państwa polskiego. Z pogardą odrzuca pomysły przywrócenia w Polsce „burżuazyjnej demokracji”. Co może przesądzić o dodatniej ocenie zarazem systemu politycznego stworzonego po zamachu majowym i systemu politycznego stworzonego po II wojnie światowej? To, co miały one ze sobą wspólnego: centralna dla nich obu idea silnej władzy państwowej. Ideę tę pod nazwą „silnego rządu” wprowadził do polskiej myśli politycznej jeden z konserwatystów krakowskich, Michał Bobrzyński (wielokrotnie wznawiany w PRL). Po stańczykach odziedziczyli ją znienawidzeni przez Bobrzyńskiego piłsudczycy. Następnie odziedziczyli ją wrodzy piłsudczykom komuniści. Szczególnie znamienny wydaje się przypadek sanacyjnego historyka i ideologa mjr. Olgierda Górki, który w swoich pracach uzasadniał potrzebę istnienia silnej władzy państwowej przed wojną pod rządami piłsudczyków, a po wojnie pod rządami komunistów.

Statokratyzm był obcy endeckiej tradycji politycznej. Endecy zamiast na państwo stawiali na społeczeństwo, naród. Ale czy PRL nie podjęła również ich testamentu ideowego? Trafnej odpowiedzi udzielił na to pytanie Stefan Kisielewski: „Endecy i komuchy dzisiejsze (narodowe w formie) wcale dobrze do siebie pasują. Dmowskiego koncepcja narodu była kolektywistyczna i wsparta na socjologii – np. antysemityzm wynikał z przekonania, że z powodu opanowania miast przez Ż__ów nie może się rozwinąć polskie mieszczaństwo, a więc naród jest niepełny, spaczony. Kolektywna koncepcja narodu wsparta była na konstrukcji historyczno-geograficznej i antyniemieckiej – kierowała się ku Śląskowi i Pomorzu, rezygnując z nazbyt etnicznie mieszanego Wschodu. To więc także bardzo się dziś nadaje. Polska jednolita narodowo, bez Ż__ów, władająca Śląskiem, Pomorzem, Prusami, oparta na Odrze i Nysie – toć przecież istny raj endecki. Dmowski wprawdzie nie uznawał walki klas i wszystkich tych teorii profetyczno-społecznych, ale skoro klas już i tak nie ma, to o cóż się kłócić?” Pokazowe wojowanie z nieistniejącą od dawna PRL, pod nazwą „antykomunizmu” uprawiane dziś w Polsce przez tzw. narodowców, to doprawdy chichot historii.

Powyższe fakty każą skorygować popularny sąd o PRL. Źródłem niechęci do Polski „Ludowej” był (i jest) narzucony jej z zewnątrz, obcy system ideologiczny. Ale ideowe oblicze PRL nigdy nie sprowadzało się do tego systemu. Obok przywiezionych ze Związku Sowieckiego elementów marksistowskich występowały idee rodzime, zaczerpnięte od obozu narodowego, ruchu ludowego (hasło zamiany państwa polskiego w „Polską Rzeczpospolitą Ludową” ukuł jeszcze przed wojną Związek Młodzieży Wiejskiej „Wici”), piłsudczyków, konserwatystów czy polskich socjalistów. Rzetelna ocena okresu PRL powinna się opierać m.in. na prześledzeniu, czy powojenny obóz rządowy podejmował działania na rzecz wzmocnienia tych drugich kosztem tych pierwszych, czyli na rzecz budowania suwerenności ideologicznej państwa w ramach bloku wschodniego. Jedno nie ulega wątpliwości: nie można uważać PRL za twór obcy, pozbawiony związków z polskimi tradycjami – także politycznymi.

Adam Danek

Chiński program kosmiczny

konto usunięte2013-12-13, 19:36
Zorientowani nie od dziś wiedzą, że USA jest kolosem na glinianych nogach, ratującym się przed bankructwem biznesem wojennym i kombinacjami z dolarem z Chinami. Chinom dobrze to widać wychodzi, gdyż planują już nawet przebicie USA w ich największym medialnym sukcesie- lądowaniu na Księżycu. Najpierw były plany:

"Chiny zadeklarowały zamiar wysłania człowieka na Księżyc. Gdyby się to udało Państwo Środka stało by się pierwszym krajem, który dotarł do powierzchni Księżyca od czasu ostatniej misji amerykańskiej w 1972 roku.

W dokumencie opublikowanym w czwartek zarysowano pięcioletni plan rozwoju nowych satelitów, pojazdów kosmicznych i budowy stacji kosmicznej. Najważniejszym elementem tego dokumentu jest pierwsze oficjalne potwierdzenie chińskich ambicji księżycowych.

Lądowanie nie nastąpi raczej przed 2020 ale według rządowego dokumentu można oczekiwać przełomów technologicznych związanych z branżą kosmiczną.

W 2016 roku Chiny planują zakończyć budowę własnej stacji kosmicznej. Wykonano już pierwszy krok, jakim było udane dokowanie dwóch elementów przyszłej stacji kosmicznej.

Dwa chińskie loty spodziewane są w 2012 roku, to już dziewięć lat po tym, gdy Chiny udowodniły zdolność wynoszenia na orbitę ludzi. Pierwszym kosmonautą chińskim był Yang Liwei.

Plany Chin wydają się być w opozycji do tych, jakie ostatnio zaprezentowali Amerykanie. Ich plan powrotu na powierzchnię srebrnego globu zapowiadał George W. Bush, ale wszystko odwołał Barack Obama powołując się na ogromne koszty.

W lipcu zakończyła służbę flota promów kosmicznych, co kończy 30 letnią erę tych pojazdów. Jednak myliłby się ten, kto by sądził, że Amerykanie zarzucili kompletnie idee posiadania floty kosmicznych samolotów. Nawet w tej chwili na orbicie znajduje się należący do armii pojazd X-37B.

Chińczycy zaznaczyli w cytowanym dokumencie, że, mimo, iż ich program kosmiczny jest kierowany przez wojsko to kraj nie ma ambicji do tego, aby posiadać broń w przestrzeni kosmicznej. Sprzeciw Chin odnośnie militaryzacji kosmosu może być jednak jedynie wołaniem typu "łapaj złodzieja".

W podsumowaniu Chińczycy zaznaczyli, że ich program kosmiczny prowadzony jest przy współudziale krajów takich jak Wielka Brytania, Francja, Brazylia i Rosja."
Teraz udowodnili, że to nie były przechwałki:

"Wczoraj, tj. 1 grudnia o godzinie 19:30 czasu polskiego z kosmodromu Xichang, znajdującego się w chińskiej prowincji Sichuan, wystrzelona została rakieta z urządzeniem badawczym Chang – 3, które ma wylądowac na powierzchni srebrnego globu.

Na szczycie rakiety Długi Marsz umieszczono statek kosmiczny zawierający pierwszy chiński łazik księżycowy, którego celem jest dokonanie badań budowy geologicznej i substancji występujących na powierzchni Księżyca. Do tej pory chińskie statki kosmiczne nie lądowały na naturalnym satelicie Ziemi.

Chińska nazwa programu eksploracji księżyca „Chang” związana jest ze starożytną chińską boginią i składa się z trzech faz. Chang – 1 i Chang – 2 krążyły wokół satelity Ziemi. Na księżycu lądować mają Chang – 3 i Chang – 4. Chang – 5 i Chang – 6 po okrążeniu księżyca powrócić mają na Ziemię. Aparat Chang – 1 wyprodukowano w 2007 roku i z powodzeniem wprowadzono go na 200 kilometrową orbitę księżyca. Chang – 2 uruchomiono w październiku 2010 roku i już w listopadzie latał wokół Księżyca na średniej wysokości 100 kilometrów." Ale to nie koniec chińskich planów. Najlepsze ujawnili niedawno:

"Chińczycy planują budowę bazy rakietowej na Księżycu

Już niedługo chiński lądownik znajdzie się na powierzchni Księżyca. Wraz z nim znajdzie się tam również łazik księżycowy. Będzie to pierwsze lądowanie na srebrnym globie od kilkudziesięciu lat. Chiny ruszają na Księżyc i planują zbudować tam nawet bazę wojskową.

W przeważającej większości publikacji na temat planów budowy bazy rakietowej na Księżycu, które właśnie zostały ujawnione przez Chiny, można spotkać porównania do słynnej Gwiazdy Śmierci, czyli sztucznego księżyca o możliwościach bojowych znanego sympatykom cyklu Star Wars. Okazuje się, że mimo, iż nic nam nie wiadomo o chińskim Vaderze, to plany "komunistycznych" Chin zaczynają przypominać te wyrażone fantazją Georga Lucasa.

Ambitny plan wojskowej obecności na Księżycu ma zostać zrealizowany do 2050 roku. Publikacje na ten temat zwykle powołują się na źródła z Chińskiej Agencji Kosmicznej. Z informacji wynika, że naturalny satelita Ziemi ma się stać zamieszkały przez Chińczyków i znajdzie się tam też chińska broń. Dzięki temu wykorzystają oni Księżyca, jako platformę dla startu rakiet, które mogłyby trafić w dowolny cel na kuli Ziemskiej.

Chińscy naukowcy twierdzą, że Księżyc może być doskonałym miejscem do startu statków kosmicznych, które mogłyby lecieć do innych planet, a zatem możliwe będzie zarówno militarne jak i naukowe wykorzystanie obecności ludzi na srebrnym globie.

Ambitny program kosmiczny Chin zakłada teraz umieszczenie lądownika na Księżycu, co ma nastąpić 14 grudnia tego roku. Gdy to się uda następnym etapem podboju Księżyca będzie wysłanie tam w końcu ludzi. Przedtem jednak Chiny planują ukończenie własnej stacji kosmicznej, co ma nastąpić do 2020 roku. Pierwszy Chińczyk stanie na Księżycu w 10 lat później. Jeśli uda się osiągnąć te kamienie milowe, budowa bazy rakietowej na naszym satelicie będzie też w zasięgu technologicznym państwa środka."
Tak,jestem kilka dni opóźniony informacyjnie, ale sezon 0 już rozpoczęty.

Można też dodać, że ich programu pewno nikt nagle nie przerwie z braku pieniędzy. Tam nie socjal-ochlokracja a...hm...mniejsza o to. W każdym razie, rząd każe i ma być zrobione, pieniądze też są.

Niezłomni.Pod drutami Auschwitz.

konto usunięte2013-12-13, 17:15
Dziś chciałem się podzielić nieznaną w Polsce historią, działalności oddziału AK "Sosieńki " w obrębie KL Auschwitz.Niestety komunistyczna władza przyłożyła się na tyle do usuwania wszelkich śladów ruchu oporu że ciężko jest znaleźć jakiekolwiek info na temat tego oddziału.
Niedawno miała miejsce premiera filmu pt:Niezłomni.Pod drutami Auschwitz, w którym miałem zaszczyt grać.Zachęcam do zapoznania się z historią, jest opisanych wiele sytuacji jak akowcy potrafili zrobić ssmanów w ch.... ;)Film powstał praktycznie bez pomocy z zewnątrz, jest to dokument z wstawkami fabularnymi .Jak się spodoba wrzucę ciekawsze zdjęcia z planu
Do rzeczy:
Przez 5 lat walczyli z niemieckim okupantem pod drutami Auschwitz. Pomagali więźniom. Informowali świat o niemieckich zbrodniach. Co trzecia udana ucieczka z obozu była ich dziełem. Partyzanci oddziału Armii Krajowej „Sosienki” pod dowództwem porucznika Jana Wawrzyczka ps. „Danuta”, „Marusza”. Po wojnie nękani przez NKWD i UB, przez komunistyczną propagandę odarci z zasług i zepchnięci w niepamięć. Nie opiewają ich bardowie, nie interesują się nimi historycy. Nie mają nawet notki w Wikipedii.

Wyprodukowany przez Stowarzyszenie Auschwitz Memento i PROJEKT: PILECKI film "NIEZŁOMNI. Pod drutami Auschwitz" w reżyserii Mirosława Krzyszkowskiego i Bogdana Wasztyla to pełnometrażowy fabularyzowany dokument ukazujący nieznaną historię, która nam, Polakom, pozwoli zobaczyć nasze Matki i naszych Ojców w zupełnie nowym świetle. Po raz pierwszy prawdziwi bohaterowie mają możliwość pokazania światu, jak wyglądało życie w cieniu Auschwitz. Nikt wcześniej nie podjął tego tematu w polskim filmie.

Film i jego bohaterowie mają dedykowaną stronę internetową. Na niej znajdą się relacje partyzantów zebrane przez prezesa Towarzystwa Miłośników Bielan Marcina Dziubka.
Zapraszam na stronę
www.sosienki.auschwitzmemento.pl
Obiekt wojskowy leży w pobliżu miejscowości Zdżary (województwo podkrapackie, powiat dębicki, gmina Czarna). W latach 1983-84 wojsko polskie przygotowuje teren pod sowiecką jednostkę wojskową obejmujące: wyrysowanie map, doprowadzenie prądu, odwierty geologiczne dotyczące wody, wyznaczenie terenu itp. W 1985 r. sprowadzają się do Czarnej pierwsi sowieccy żołnierze, którzy rozbijają namioty pod lasem obok ujęcia wody. Sowieci mają ze sobą samochodowe radiostacje wojskowe, trwają przygotowania do zainstalowania się na stałe w lesie. Mieszkańcy okolic z niepokojem komentują tą sprawę, snują różne domysły, gdyż na tym terenie nie było Sowietów od czasów wojny. Przez lato 1985 roku widać było coraz więcej sowieckich żołnierzy, w lesie zaczęto wycinać drzewo. Potem było wiadomo, że Rosjanie zlokalizowali się na skraju lasu w Żdżarach, przywozili tam różne materiały budowlane i budowali bazę dla siebie. W pierwszej kolejności zbudowano baraki dla żołnierzy i oficerów, przybywało różnego sprzętu, widoczne to było na ulicach i drogach w okolicy. W latach 1986 do 1990 była duża budowa, w tym czasie były w lesie dwie jednostki wojskowe; jedna łączności, a druga to jednostka budowlana, razem, według różnych szacunków było tam około 500 żołnierzy. Na terenie Żdżar, na powierzchni 13 ha na skraju lasu, ulokowano bazę i zbudowano wiele obiektów w tym:

- baraki;

- blok mieszkalny na 27 mieszkań, dla rodzin oficerów;

- koszary dla żołnierzy i sztabu;

- stołówkę;

- kotłownię;

- różne magazyny;

- bunkry (schrony) na radiostację;

- bazę techniczną i samochodową;

- zamontowano zbiorniki podziemne na paliwo;

- masę kanałów na sieci ciepłownicze, wodne i kanalizacyjne;

- wieże antenowe;

- hydrofornię i studnie głębinowe na wodę;

Teren oświetlono, całość ogrodzono siatką z drutem kolczastym. Materiały budowlane przyjeżdżały wagonami na rampę kolejową w Czarnej, gdzie były rozładowywane i samochodami przewożono do bazy. Wcześniej zrobiono w tym celu remont rampy rozładowczej w Czarnej.

W 1990 roku w wyniku rozpoczętych przemian ustrojowych w Polsce prace budowlane w tej bazie zostały wstrzymane. Jednostkę budowlaną wyprowadzono z lasu, część baraków rozebrano a pozostało około 100 żołnierzy razem z oficerami i ich rodzinami, samych łącznościowców. 14 czerwca 1993 roku w wyniku porozumienia Prezydentów Polski L. Wałęsy i Rosji - Jelcyna w sprawie wyprowadzenia wojsk sowieckich w oparciu o opcję zerową – wojska te, pozostawiły wszystkie budowle, zabrały swój sprzęt, załadowały na wagony i odjechały w kierunku Kaliningradu. 15 czerwca 1993 r radziecki generał z Legnicy oficjalnie przekazał teren i wszystkie budowle (te zakończone i nie) wojewodzie tarnowskiemu – (wtedy p. Jerzy Orzeł). Wojewoda wynajął firmę ochroniarską, która pilnowała tego majątku przed rozgrabieniem do 31 grudnia 1994 roku. Od 1 stycznia 1995r bazę sowiecką przejął wójt gminy Czarna (wtedy; p. Wiesław Woda). Józef Chudy – wójt gm. Czarna 2 stycznia 1995 roku zwołał ludzi poprzez sołtysów do zabierania tego co się nadaje do użytku, dla każdej wioski, sam natomiast wynajął ludzi do rozbierania bloku mieszkalnego – wycięto wszystkie grzejniki, zdjęto kuchenki, wymontowano wanny i umywalki z łazienek. To, co zdemontowano zmagazynowano w GS-ie w Czarnej. To czego nie zdemontowano pozostawiono w lesie na pastwę losu. W czasie dewastacji obiektu zgłosiło się wiele osób chętnych do uzyskania mieszkania w bloku na terenie obiektu - wszystkim jednak odmówiono. Przez kolejny czas, każdy mógł wejść do obiektu i zabrać co chciał, rozebrano większość budowli, ogrodzenia, oświetlenia, pozostał szkielet bloku mieszkalnego i niedokończona budowa koszar. Policja "goniła" złodziei ale to nie przynosiło efektów. O kradzieżach mienia z bazy została powiadomiona Prokuratura w Dębicy ale nie chciała zająć się sprawą, więc grabieże trwały nadal. W latach 1998-2000 zbudowano w miejscu dawnego sowieckiego ujęcia wody dla bazy - hydrofornię i zbiorniki na wodę, zaopatrujące w wodę kilka miejscowości na terenie gm. Czarna.
W związku z fatalnym stanem zabudowań, pozostać ma tylko największy bunkier w ramach małego muzeum a cała reszta idzie niestety do rozbiórki.

Zdjęcia robione zwykła cyfrówka i aparatem z Xperii także niestety bez cudów Zdjęcia w komentarzach

Mit groźby radzieckiej inwazji w Polsce w 1981r.

konto usunięte2013-12-13, 11:09
Mit groźby radzieckiej inwazji w 1981 roku w opinii sowieckich prominentów

Jak wynika z sondażu CBOS przeprowadzonego w pierwszej połowie listopada 2011r. co trzeci ankietowany podziela opinię, jakoby wprowadzenie stanu wojennego miało na celu uchronienie Polski przed radziecką interwencją zbrojną. Praktycznie taki sam odsetek badanych wyrażał przekonanie, że decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego była kierowana chęcią utrzymania władzy przez ówczesne kierownictwo partii. Jeszcze bardziej interesujący obraz sytuacji wyłania się z badań przeprowadzonych przez OBOP, niemal równolegle do badań CBOS, w których przeszło połowa respondentów wyrażała opinię, zgodnie z którą stan wojenny uchronił kraj przed napaścią radziecką.
Ktoś może powiedzieć – nic szczególnego, ot zwyczajna rozbieżność opinii wobec oceny faktu sprzed trzydziestu lat. Najpewniej wiele innych, również ważnych faktów historycznych będzie budziło najróżniejsze skojarzenia i opinie. Wydaje się jednak, że w tym przypadku mamy do czynienia z bardzo silną manipulacją dokonywaną na pamięci zbiorowej polskiego społeczeństwa, mającej na celu jej zaciemnienie i rozmycie. W rzeczywistości bowiem, nie chodzi o wydarzenie pozostające w głęboko skrywanej tajemnicy, nie chodzi o spisek tajnych służb, o zdarzenie z mozołem odkrywane przez pasjonatów zagadek historycznych, ale o wydarzenie, co do którego dysponujemy bardzo bogatym materiałem faktograficznym, który nie pozostawia najmniejszych wątpliwości, co do prawdziwych motywów jego dokonania.
Naturalnie, można spierać się o oceny pewnych wydarzeń, dywagować nad tym, co by było gdyby, czy można było pokierować tym inaczej, jak zachowalibyśmy się dzisiaj. Do tego każdy ma prawo i jak najbardziej nie mam zamiaru tego zmieniać. Ale w tym wypadku nie chodzi o ocenę, o opinię, o dywagację, ale o zwyczajne stwierdzenie historycznego faktu. Jak wynika z dostępnych powszechnie danych, materiałów historycznych, archiwalnych dokumentów, wspomnień uczestników tamtych wydarzeń, równie dobrze moglibyśmy się spierać o to, czy rzeczywistym motywem wybuchu drugiej wojny światowej była rzekoma polska prowokacja w Gliwicach, czy może plany polskiej interwencji wojskowej na terenie III Rzeszy. Ktoś powie, że przesadzam, ale absolutnie nie, nie ma tu żadnej przesady, ocena motywów wprowadzenia stanu wojennego jest obecnie tak samo jednoznaczna.
Aby nie pozostać gołosłownym pozwolę sobie przytoczyć chociaż kilka argumentów, które poświadczają takie stanowisko. Pochodzą one przede wszystkim ze źródeł radzieckich i później rosyjskich, co jest o tyle ważne, o ile rzekomo to właśnie tam miały zapadać decyzje o możliwości wprowadzenia wojsk Układu Warszawskiego na tereny PRL. Dysponujemy też materiałami niedawno udostępnionymi przez NATO, które dysponując materiałami wywiadowczymi posiadało cenne informacje na temat planów militarnych strony sowieckiej.


Przewidywania i brak pewności NATO


Właśnie z dokumentów przedstawionych przez NATO, a pochodzących z tygodni bezpośrednio poprzedzających wprowadzenie stanu wojennego wynika, iż sowiecka interwencja w Polsce była brana pod uwagę tylko i wyłącznie w przypadku zbrojnej interwencji NATO bądź w przypadku wybuchu faktycznej anarchii lub wojny domowej w Polsce. Pierwszy warunek można odrzucić wprost, ponieważ nie ma żadnych dokumentów, które chociażby sugerowały możliwość agresji Sojuszu Północnoatlantyckiego na tereny Polski, tym bardziej z pominięciem agresji na NRD. Także spełnienie drugiego warunku było nierealne, głównie ze względu na to, że rzekoma wojna domowa nie mogłaby dojść do skutku, w sytuacji, w której opozycja antykomunistyczna nie dysponowała dostępem do środków prowadzenia walk, na wystarczającą skalę. Można tu powiedzieć, że istniała tylko jedna strona przygotowana do prowadzenia walki, a jak wiadomo, do tanga trzeba dwojga.
NATO miało jednak świadomość tego, że lada moment w Polsce dojdzie do poważnych zmian. Na zaledwie cztery dni przed wprowadzeniem stanu wojennego, 9 grudnia Komitet Wojskowy NATO wyraźnie wskazywał, że eskalacja kryzysu politycznego dochodzi do punktu przełomowego i „szykuje się coś niezwykłego”. Z kolei, niezwykle ciekawa depesza NATO-wska pochodzi z samego 13 grudnia, ponieważ pojawiają się w niej słowa, których echo przebrzmiewa w Polsce do dzisiaj. Zauważano bowiem, że Jaruzelski, aby dokonać pacyfikacji społeczeństwa i zachować resztki autorytetu „będzie musiał przekonać społeczeństwo, iż działa w dobrej wierze i po to, aby uniknąć interwencji sowieckiej”. Już wtedy zatem zdawano sobie sprawę z tego, że sowieckie alibi prędzej czy później będzie uruchomione. Zapewne nie spodziewali się, że banda Jaruzelskiego sięgnie po nie tak późno, ale o tym może dalej.[/list]

Opinie szefa KGB i szefa MON ZSRR


Przejdźmy jednak do dokumentów radzieckich i rosyjskich, które odsłaniają pełną prawdę o motywach zorganizowania i ogłoszenia stanu wojennego w Polsce w 1981 roku. Rosyjski historyk Rudolf Pichoja, zajmujący się w sposób szczególny tym zagadnieniem zdecydowanie podkreśla, że w momencie katastrofalnej sytuacji gospodarczej, w jakiej znajdował się Związek Radziecki, a także w momencie trwającej od dwóch lat wyniszczającej wojny w Afganie, przeprowadzenie innej zbrojnej interwencji było zwyczajnie niewykonalne. Wyraźnie wskazuje, że „w żadnym z protokołów Biura Politycznego nie znalazła się bezpośrednia wzmianka o przygotowaniach do ewentualnego wkroczenia wojsk radzieckich do Polski".
Jak wynika z zachowanych stenogramów rozmów prowadzonych na najwyższym szczeblu radzieckim, szef KGB Jurij Andropow w październiku 1981 roku mówił: „Powinniśmy twardo trzymać się swojej linii – nie wprowadzać do Polski naszych wojsk”. W podobnym zdecydowanym tonie wypowiadał się minister obrony ZSRR Dymitr Ustinow: „W ogóle należy powiedzieć, że nie powinniśmy wprowadzać do Polski naszych wojsk”.
Minęły kolejne tygodnie, aby na trzy dni przed wprowadzeniem stanu wojennego Andropow powiedział: „Choć popieramy ideę internacjonalistycznej pomocy i jesteśmy zaniepokojeni sytuacją w Polsce, problem musi być rozwiązany własnymi siłami przez polskich towarzyszy. Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski”. Należy jednoznacznie wyjaśnić jednak, że głównemu wówczas czekiście bynajmniej nie chodziło o dobro naszego kraju, jego ocena sytuacji była podyktowana troską o kondycję systemu władzy w samym ZSRR, a tym samym o własny stołek. Z resztą sam Andropow obszernie uzasadniał decyzję o nie wysyłania wojsk radzieckich do Polski: „Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać wojsk do Polski. Jest to słuszne stanowisko i musimy się go trzymać do końca. Nie wiem, jak rozwinie się sprawa z Polską, ale jeśli nawet Polska będzie pod władzą "Solidarności", to będzie to tylko tyle. A jeśli na Związek Radziecki rzucą się kraje kapitalistyczne, a oni już mają odpowiednie uzgodnienia o różnego rodzaju sankcjach ekonomicznych i politycznych, to dla nas będzie to bardzo ciężkie. Powinniśmy przejawiać troskę o nasz kraj, o umacnianie Związku Radzieckiego”. Z kolei Ustinow nie pozostawiał wówczas żadnych wątpliwości co do radzieckich intencji wobec Polski: „W toku prowadzonych rozmów odpowiedzieć Polakom, że (…) my nie szykujemy się do wprowadzenia wojsk na terytorium Polski”.

Opinie kierownika rezydentury KGB w Polsce

Powyższe słowa Andropowa i Ustinowa znajdują potwierdzenie także we wspomnieniach Witalija Pawłowa, kierownika rezydentury KGB w Polsce. Odnosząc się do decyzji podejmowanych w tygodniach bezpośrednio poprzedzających ogłoszenie stanu wojennego w Polsce Pawłow pisał: „Ani jedna interwencja radzieckich wojsk – ani na Węgrzech, ani w Czechosłowacji, ani w Afganistanie – nie dokonała się bez uprzedniej decyzji politycznej. A w płaszczyźnie politycznej kwestia wkroczenia wojsk radzieckich do Polski nie była omawiana (...). Na Biurze Politycznym ani razu nie stawiano pytania – wkraczać do Polski czy też nie (...). Wiem z całą pewnością, że Andropow, Ustinow i Gromyko występowali kategorycznie przeciwko. Dzisiaj sądzę, że po prostu obawiali się, że w Polsce będzie o wiele trudniej niż w Afganistanie (...). Osobiście wiedziałem, że o żadnej interwencji nie może być mowy”.
Pawłow wspomina również pewne zdarzenie z lata 1981 roku, kiedy to anonsował w centrali KGB nowego polskiego szefa MSW, gen. Czesława Kiszczaka. Epizod ten jest też ciekawym z punktu widzenia relacji zachodzących między polskimi dyspozyturami a radzieckimi mocodawcami, ponieważ jak się okazuje szef polskiego MSW zaraz po odebraniu nominacji w Warszawie musiał jechać do Moskwy, aby złożyć hołd lenny szefowi wywiadu sowieckiego. Wróćmy jednak do wspomnień Pawłowa, w kontekście potencjalnej agresji sowieckiej w Polsce. W czasie tego spotkania, mającego miejsce na pół roku przed wprowadzeniem stanu wojennego Andropow powiedział Kiszczakowi: „Drogi towarzyszu Kiszczak. Przekaż Stanisławowi [Kani] i towarzyszowi Jaruzelskiemu, że nie mamy najmniejszego zamiaru wprowadzać swoich wojsk. Nie chcemy i nie możemy tego zrobić. Mamy dość Afganistanu”. Jakim więc cudem Kiszczak może opowiadać bajki o tym, że polskie kierownictwo obawiało się radzieckiej interwencji, skoro sam szef KGB osobiście wykluczał możliwość takiej interwencji, nie mówiąc już o tym, aby takową miał straszyć?

Opinie i wspomnienia szefa sztabu głównego Układu Warszawskiego

Kolejnym wysoko postawionym wojskowym sowieckim, którego wspomnienia z tego okresu przekreślają wyjaśnienia składane przez Jaruzelskiego, Kiszczaka, Siwickiego oraz różnych środowisk medialnych i politycznych, które ich wspierają jest gen. armii Anatolij Gribkow, który w momencie wprowadzania stanu wojennego w Polsce pełnił funkcję szefa sztabu Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego, czyli nominalnie najwyższego dowódcy tego sojuszu. Omawiając przebieg naradę składu MON ZSRR z grudnia 1981 roku Gribkow wspomina, że szef sztabu armii czerwonej Nikołaj Ogarkow „nie proponował skrajnych rozwiązań – wykorzystania wojsk (…) państw sojuszniczych. [Wprawdzie] niektórzy uczestnicy narady przedstawiali propozycje radykalne i jednoznacznie opowiadali się za wprowadzeniem wojsk, [to] większość występujących była jednak temu przeciwna”. Także sam Gribkow obecny na tej naradzie zabrał głos ostrzegając: „Wojsko Polskie zachowuje zdolność bojową, jest nastawione patriotycznie. Do własnego narodu strzelać nie będzie. W wypadku wprowadzenia (…) wojsk sojuszniczych, kierownictwo Solidarności wezwie naród do walki. (…) Może rozpocząć się wojna domowa”. Jeszcze dalej wyjaśnia sprawę bardziej przekonująco: „w żadnym wypadku nie wolno do Polski wprowadzać sojuszniczych wojsk. Następstwa takiej akcji są nie do przewidzenia. Na całym świecie stracimy autorytet i wielu przyjaciół. Zachód nie będzie patrzył na naszą akcję przez palce. [Stąd] istniejący kryzys (…) polskie kierownictwo powinno rozwiązać własnymi siłami”. Na naradzie obecny był również wspominany już wcześniej Ustinow, który podsumował wypowiedzi swoich poprzedników następująco: „wprowadzenie wojsk to katastrofa dla Polski i dla Związku Radzieckiego”.
Opinie pracownika KC KPZR ds. państw bloku sowieckiego
Jeszcze zupełnie inne światło na stanowisko sowieckie wobec polskiego kryzysu rzucają zapiski prowadzone przez ówczesnego pracownika KC KPZR zajmującego się państwami bloku sowieckiego, Anatolija Czerniajewa. Już 19 września 1980 roku, a więc w krótkim czasie po gdańskich porozumieniach sierpniowych zanotował w swoim notesie wymowne słowa „Polacy nie Szwejki”. Było to bezpośrednim nawiązaniem do 1968 roku, do czasu „Praskiej Wiosny”, kiedy to wojska Układu Warszawskiego pod presją sowiecką najechały Czechosłowację. Czerniajew dawał zatem wyraz temu, że w Polsce taka interwencja nie będzie możliwa, że będzie groziła wybuchem otwartej wojny domowej, która może spowodować reakcję państw NATO. Chodziło głównie o to, że polskie społeczeństwo było zupełnie inne niż czeskie, powstanie „Solidarności” było sygnałem, że nie jest to zatomizowana masa, ale jest to społeczeństwo o potężnym potencjale mobilizacyjnym. Radzieccy analitycy zauważali też, że nawet polska armia może okazać się czynnikiem niepewnym, zbytnio przywiązanym do uczuć patriotycznych, przez co może nie złożyć broni przed „bratnimi sojusznikami”.
Z zapisków tego samego Czerniajewa sporządzanych rok później, jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego w Polsce wynika, że nawet sam sekretarz generalny KC KPZR Leonid Breżniew wydawał się pogodzony z możliwością utraty Polski, bądź też możliwości zaistnienia tam poważnych zmian politycznych. Pisał bowiem: „Breżniew powiedział, że relacje z Polską będą się układały w zależności od tego, jaka ona będzie w przyszłości... Jeśli pozostanie socjalistyczna, stosunki będą internacjonalistyczne, jeśli zaś stanie się kapitalistyczna – będą inne relacje, zarówno na płaszczyźnie państwowej, gospodarczej, jak i politycznej". Z tych słów wynika jednoznacznie, że z pewnością Breżniew musiał brać pod uwagę możliwość przejęcia władzy w Polsce przez „Solidarność”, chociaż na pewno brał ten wariant jako ostateczność, w dodatku bardzo niekorzystna ostateczność. Na pewno jednak nie zamierzał ryzykować wojną światową w obronie bandy zebranej wokół kierownictwa PZPR.

Opinie najbliższego pretorianina Breżniewa

W sprawę kryzysu politycznego w Polsce zaangażowany był co zrozumiałe także czołowy ideolog partii radzieckiej, najwierniejszy pretorianin Breżniewa, Michaił Susłow. To on 7 grudnia 1981 roku przekazał radzieckiemu ambasadorowi w Polsce, Borysowi Aristowowi, że nikt ze ścisłego kierownictwa KPZR nie przyjedzie w najbliższym czasie do Polski, że wojska radzieckie nie zostaną wykorzystane operacyjnie na terytorium PRL, a kryzys polityczny ma zostać załatwiony siłami polskich komunistów. Podobnie jak inni radzieccy prominenci także i Susłow uzasadnia swoje stanowisko trudną sytuacją gospodarczą w jakiej znajdował się wówczas ZSRR, trwającą wojną w Afganie oraz możliwością ekonomicznej interwencji NATO skierowanej w Moskwę w przypadku otwartego wejścia zbrojnego do Polski. Mówił wówczas: „Prowadzimy na wielką skalę walkę o pokój i nie możemy obecnie zmieniać swego stanowiska. Światowa opinia publiczna nas nie zrozumie”. Wspomniał jedynie, że kwestie ewentualnej pomocy ekonomicznej zostaną bliżej przedstawione przez Nikołaja Bajbakowa, przewodniczącego rządowej komisji planowania. Z relacji samego Aristowa wynika, że komunikat Susłowa został przekazany na ręce Jaruzelskiego i ten doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie jest stanowisko radzieckich towarzyszy.
Generał prosi sowietów o zbrojną interwencję w Polsce
Wspomnienia Aristowa potwierdzają zapiski i dyspozycje samego Jaruzelskiego, który następnego dnia na naradach z własnymi towarzyszami przerażony wybąkał „Związek Radziecki dystansuje się od nas”. Nie tracił jednak nadziei na bratnią pomoc, podobną do tej, jakiej zaznała trzynaście lat wcześniej Czechosłowacja. Natychmiast wysyła gen. Floriana Siwickiego ówczesnego szefa sztabu generalnego LWP oraz wiceszefa MON do z marsz. Wiktora Kulikowa głównodowodzącego wojsk Układu Warszawskiego, aby ten jeszcze raz upewnił się, jakie jest stanowisko sowieckie w tej sprawie. Oficjalnie Siwicki miał upewnić się czy sowieci nie planują zbrojnej inwazji w przypadku pogłębienia się kryzysu w Polsce, jednak w rzeczywistości miał możliwie delikatnie naciskać na sowietów, aby ci przyszli ekipie Jaruzelskiego ze zbrojną pomocą wymierzoną przeciwko polskiemu społeczeństwu.
Kiedy misja Siwickiego spaliła na panewce i nie uzyskał on obietnicy radzieckiej pomocy militarnej sam Jaruzelski podjął jeszcze rozpaczliwą próbę interwencji u Kulikowa. Jak wnika bowiem z zapisków Wiktora Anoszkina, który był wówczas adiutantem Kulikowa Jaruzelski w następujący sposób przekonywał sowieckiego towarzysza: "Strajki są dla nas najlepszym wariantem. Robotnicy pozostaną na miejscu. Będzie gorzej, jeśli wyjdą z zakładów pracy i zaczną dewastować komitety partyjne, organizować demonstracje uliczne itd. Gdyby to miało ogarnąć cały kraj, to wy będziecie nam musieli pomóc. Sami nie damy sobie rady". Mamy już tu do czynienia z jawną zdradą stanu i zbrodnią przeciwko własnemu narodowi jakiej dopuszcza się Jaruzelski wysyłając swojego pomagiera do sowietów, aby prosił o to, aby ci zaatakowali Polskę.
Sam Jaruzelski od dawna doskonale wiedział, że sowieci właśnie od niego oczekują rozprawy z własnym narodem. W tym miejscu postać Jaruzelskiego jawi się niemal faktycznie tragicznie, jako osoba przed którą postawiono trudny wybór: albo dobro ojczyzny albo ochrona stanowiska. No rzeczywiście, wybór niesłychanie trudny. Sam zainteresowany jeszcze w październiku starał się ratować skórę próbując chociaż część odpowiedzialności zrzucić na sowieckich towarzyszy. W czasie telefonicznej rozmowy z Breżniewem, które miało miejsce 19 października, a zatem zaraz po tym, jak Jaruzelski zastąpił Stanisława Kanię na stanowisku pierwszego sekretarza KC PZPR miała miejsce następująca wymiana zdań:

– Dzień dobry, Wojciechu.
– Dzień dobry, wielce szanowny, drogi Leonidzie Iljiczu…
– Masz największy autorytet w partii. Natchniesz ją duchem walki. Podołasz, Wojciechu, podołasz.
– Dziękuję za zaufanie, jakie mi okazaliście, drogi towarzyszu Leonidzie Iljiczu. To bardzo ciężkie i trudne zadanie. Ale rozumiem, że to słuszne i konieczne, skoro wy sami tak uważacie. Zrobię wszystko, jako komunista i żołnierz, żeby okazanego mi przez was zaufania nie zawieść. Chciałem wam zameldować, towarzyszu Leonidzie Iljiczu, że będziemy bić przeciwnika, żeby to przynosiło rezultaty.

Czy naprawdę potrzeba czegoś więcej? Myślę, że wszelkie komentarze są zbędne. Jaruzelski był postacią ze wszech miar negatywną, o mentalności lokaja biegającego na posyłki do sowieckich towarzyszy, która nie cofnie się przed żadną zbrodnią jeśli tylko będą jej od niego wymagali. Owszem, może pomarudzi, może spróbuje się jakoś wymigać, ale koniec końców stanie na wysokości zadania, aby tylko przypodobać się radzieckim mocodawcom. Bardzo prawdopodobne jest, że podobne oczekiwania sowieci wystosowali wobec Stanisława Kani, który jednak nie zdecydował się wypowiedzieć wojny własnemu narodowi. W oczach sowietów okazał się za miękki, potrzebowali kogoś bez zahamowań, kogoś kto nie myśli tylko działa, Jaruzelski okazał się idealny. Jak widać jednak, kiedy objął stanowisko pierwszego sekretarza KC PZPR, dysponując już władzą premiera PRL oraz szefa MON, a zatem de facto już wówczas pełnią władzy w kraju nie tylko nie próbował ratować kraju przed widmem wojny domowej czy katastrofy gospodarczej, ale wręcz przeciwnie, szczuł jeszcze naród polski sowieckimi wojskami. Nie tylko nie obawiał się interwencji radzieckiej w Polsce, ponieważ doskonale wiedział, że sowieci nie mają najmniejszej ochoty wysyłać wojsk na ulice polskich miast i wiosek. On sam nalegał na to, aby radzieccy towarzysze uratowali jego stołek rozjeżdżając „Solidarność” gąsienicami swoich czołgów. Dopiero kiedy stało się jasne, że sowieci jednak nie wejdą, zdecydował się samemu wypowiedzieć wojnę własnemu narodowi. Z pewnością należy go jednoznacznie określić jako sowieckiego agenta na terenie PRL, jako zdrajcę narodu polskiego, tchórza i mordercę.

Fabrykowanie pamięci zbiorowej o stanie wojennym

Sprawa oceny motywów wprowadzenia stanu wojennego w Polsce w 1981 roku jest z punktu widzenia historycznego czymś oczywistym jak atak japoński na Pearl Harbor albo zburzenie muru berlińskiego. To jest zwyczajny fakt historyczny, bardzo dobrze udokumentowany w źródłach, dokumentach, depeszach, stenogramach, listach, co do których autentyczności nie ma cienia wątpliwości. Z drugiej strony sam fakt, że po trzydziestu latach od wprowadzenia stanu wojennego blisko połowa polskiego społeczeństwa wierzy w bajkę wymyśloną przez Jaruzelskiego i jego klikę już po porozumieniach okrągłostołowych jest czymś zdumiewającym. Jest to żywym dowodem na to, jak silne są w Polsce środowiska którym tak bardzo zależy na zakłamaniu rzeczywistości, na tym, aby prawda o tamtych wydarzeniach nie przedostała się do szerszej opinii społecznej.
Prawda o Jaruzelskim i jego bandzie nie może przedostać się do świadomości polskiego społeczeństwa, ponieważ wówczas autorytet wszystkich tych, którzy z nim się dogadywali zostałby zmieszany z błotem. Jak bowiem wyjaśnić, że kierownictwo „Solidarności” obściskiwało się i piło wódkę ze zdrajcą narodu, mordercą, tchórzem, sowieckim agentem, człowiekiem który rozjechał czołgami kształtujące się polskie społeczeństwo obywatelskie, który doprowadził ten kraj na skraj katastrofy gospodarczej i ekonomicznej. To byłoby niemożliwe, zatem konieczne było zniekształcenie zbiorowej pamięci o tamtych wydarzeniach, tak aby przedstawić Jaruzelskiego, jako polskiego patriotę, zmuszonego do podjęcia tak straszliwej decyzji i wzięcia na swe barki tak straszliwej odpowiedzialności.
To zadanie wzięła na siebie przede wszystkim Gazeta Wyborcza ale zaraz za nią inne środowiska polityczne, medialne i prawnicze, które wzięły pod ochronę dobre imię „generała”. Miesiąc w miesiąc, rok w rok sączono w mediach mniej lub bardziej wyraźne komunikaty mające na celu przekonanie Polaków, że ryzyko interwencji radzieckiej w 1981 roku było realne. Wpajano do głów i nadal się wpaja to samo kłamstwo, które z historycznego punktu widzenia można zwyczajnie obśmiać. Jak kłamstwo powtarzane setki razy istotnie uzyskuje znamiona prawdy, czego dowodzą publikowane sondaże CBOS i OBOP. Prawda jest jednak taka, że żyjemy w społeczeństwie świadomie manipulowanym i okłamywanym przez najważniejsze i najbardziej wpływowe środowiska opiniotwórcze. To przykre, ale takie społeczeństwo nigdy nie dorośnie do miana społeczeństwa obywatelskiego i demokratycznego.

Źródło: wpisz temat postu w Google a znajdziesz
Wiele teorii spiskowych mówi o tym, że Ż__zi rządzą światem. Większość z nich jest wyssana z palca, jednak w tej jest całkiem sporo prawdy. Oto historia Koszer Nostry – ż__owskiej mafii o ogromnych wpływach na całym świecie.

Powstanie ż__owskiej mafii można datować na przełom XIX i XX wieku, a jej największy rozwój nastąpił wraz z rozwojem przemysłu w latach 20-tych i prohibicją, która dała możliwości rozszerzenia wachlarza działań. Wówczas to pojawiły się takie znane postaci w świecie przestępczym, jak Arnold Rothstein, który, jak pisał Leo Katcher, "przekształcił przestępczość prowadzoną przez drobnych chuliganów w wielki biznes działający niczym korporacja, a sam usadowił się na samym szczycie." W latach dwudziestych ż__owsko-amerykański gang znany jako Murder Inc. rządził na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych konkurując z włoskimi organizacjami przestępczymi.

Ż__owscy gangsterzy byli zaangażowani w ściąganie haraczy, przemyt i produkcję alkoholu, prostytucję, a także przemyt oraz produkcję narkotyków. Ustawiali również wyniki spotkań sportowych. W tej kwestii doszli do mistrzostwa ustawiając nawet wszystkie mecze baseballowej World Series w sezonie 1919.

Co najważniejsze mieli ogromne poparcie w społeczeństwie, zwłaszcza wśród rosnącego w siłę ruchu robotniczego. Z drugiej strony morderstwa i brutalne ściąganie haraczy powodowało wzrost antysemityzmu wśród drobnych przedsiębiorców i polityków. Zwłaszcza, że większość z nich była powiązana z konkurencyjnymi mafiami: włoską lub irlandzką. Dopiero czystki wśród polityków przeprowadzone przez FBI pod koniec lat 20-tych zrównały obraz wszystkich mafii działających na terenie USA. Dotychczas bowiem Irlandczycy i Włosi przedstawiani byli przez media jako obrońcy amerykańskich wartości.

Meyer Lansky był drobnym złodziejaszkiem i przemytnikiem, jednak dzięki bezwzględności i umiejętnościom "dyplomatycznym" szybko zaczął piąć się po szczeblach mafijnej kariery. W czasie wojny Castekkammarese, która toczyła się pomiędzy włoskimi rodzinami mafijnymi, ten młody gangster stanął po stronie Giusepppe "Joe Bossa" Masserii, szefa jednego z największych włoskich gangów, przeciwko Salvatore Maranzano. Kiedy okazało się, że Masseria przegrywa walkę, on i Lucky Luciano, kolejny młody gniewny, porozumieli się z Maranzano i zlikwidowali swego dotychczasowego sojusznika.

Po tym wydarzeniu Maranzano dał w swojej organizacji bardzo wysoką pozycję wszystkim uczestnikom spisku, a zwłaszcza Lucky'emu Luciano, który był zastępcą Maranzano. Jednak pokój nie trwał długo - Luciano i Lansky ustalili, że trzeba się pozbyć Maranzano, do czego doszło 10 września 1931 roku.

Zaogniło to sytuację, która i tak była napięta, zwłaszcza, że część byłych członków ż__owskiej mafii, jak Red Levine, czy Bo Weiberg, przeszło na stronę Włochów, gdzie byli cenieni jako lojalni współpracownicy, którzy sprawnie wykonywali wyroki na przeciwnikach. Po kilku miesiącach wyczerpani wojną przeciwnicy zasiedli do rozmów.

Spotkanie mafijnych rodzin odbyło się 11 listopada 1931 roku w Hotelu Franconia. Tam Luciano i Lansky, porozumieli się w sprawie współpracy i wspólnego prowadzenia biznesu z Irlandczykami i pozostałymi organizacjami ż__owskimi i włoskimi, a także wprowadzili strefy wpływów. Ż__zi byli bardzo niechętni do tworzenia mafii ponadnarodowej. Jednak Lansky przekonał pozostałych ż__owskich gangsterów, m.in. Jacoba "Gurraha" Shapiro, Josepha "Doca" Strachera, Hymana "Curly" Holtza i Harry'ego Tietlebauma do wzięcia udziału w przedsięwzięciu. W ten sposób powstało konsorcjum przestępcze znane jako Narodowy Syndykat, czyli Nowa Mafia Amerykańska.

Lansky nie mógł być szefem żadnej z rodzin ponieważ nie był Włochem, jednak to on kierował działaniami organizacji z tylnego fotela mając największy wpływ na sposób jej działania. Był on ostatnim wielkim bossem ż__owskiej mafii. Stworzył podwaliny dla wielkiej międzynarodowej organizacji przestępczej, na której wzorowali się później wszyscy najwięksi bossowie na świecie. Również pokolenie współczesnych ż__owskich mafiosów.


Meyer Lansky

Koszer Nostra to gra słów odnosząca się do najsłynniejszej mafii świata - Cosa Nostry. Ich rolę mieli przejąć ż__owscy mafiosi, którzy wyemigrowali z krajów Europy Wschodniej. Pierwszy raz to określenie pojawiło się w latach 20-tych i odnosiło się do zatrudnionych przez Włochów w roli "cyngli" młodych bezwzględnych Ż__ów. Później zostało ono przeniesione na całą etnicznie czystą mafię ż__owską.

Dziś ż__owska mafia jest oparta na emigrantach pochodzących z byłego ZSRR i działa praktycznie na całym świecie. Siły bezpieczeństwa Izraela i Stanów Zjednoczonych uważają, że mafia stworzona przez rosyjskich Ż__ów odpowiada za 60 procent przemytu broni na świecie i jest głównym dostawcą uzbrojenia dla Hezbollahu toczącego wojnę z Izraelem.

Od czasów, kiedy Meyer Lensky był głową wszystkich organizacji przestępczych wiele się zmieniło. Początek lat 80-tych był wręcz wymarzonym okresem dla mafiosów. Kiedy Breżniew zezwolił Ż__om na ograniczony wyjazd do Izraela, najczęściej korzystali z tego członkowie gangów, których było stać na przeprowadzkę. Tym samym zwiększali obszar swoich interesów.

Wraz z najsłynniejszym handlarzem bronią, Wiktorem Butem, sprzedawali uzbrojenie do państw całego świata - do Afryki, Azji, na Bliski Wschód i do Ameryki Południowej. Zaopatrywali m.in angolskich rebeliantów, bojówki Hutu z Rwandy, a także wielkich przywódców, jak Muammara Kaddafiego z Libii czy Charlesa Taylora z Liberii.

W tej chwili największymi organizacjami przestępczymi prowadzonymi przez Ż__ów są rodziny Abergil i Zeeva Rosensteina. W oświadczeniu wydanym przez amerykański Kongres ujawniono, że w poprzednim dziesięcioleciu mafie te opanowały rynek narkotyków i handlu bronią warty kilkadziesiąt miliardów dolarów w samych tylko Stanach Zjednoczonych.

Zeeva Rosensteina aresztowano w Izraelu w 2006 roku i przewieziono do USA, gdzie został skazany na 12 lat za handel narkotykami i przestępstwa skarbowe. Nie przeszkadza mu to jednak w kierowaniu organizacją, która obecnie po rządzie Stanów Zjednoczonych jest największym handlarzem bronią na świecie.

Obecnie mafia izraelska jest największą organizacją piorącą pieniądze w światowych bankach. Szacuje się, że rocznie przez ich konta przepływa więcej pieniędzy, niż wynosi budżet Izraela. Dzięki powiązaniom ze światem polityki dzisiejsi bossowie są właściwie nieuchwytni, dodatkowo sytuację zaciemniają teorie spiskowe, które bardzo dobrze maskują prawdziwe działania mafiosów.

facet.interia.pl/obyczaje/styl-zycia/news-koszer-nostra-czyli-zydowska...

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem