Dziś kolej na łódzką historię... Będzie ona dotyczyć młodego człowieka, który swe życie i życie wielu ludzi zmienił w piekło jednym głupim pomysłem.
PIOTR DOMAŃSKI
Spokojny i zamknięty w sobie. Tak o Piotrze Domańskim, studencie Politechniki Łódzkiej, który w roku 1998 dokonał potrójnego morderstwa, mówili jego znajomi ze studiów.
Co sprawiło, że ten niczym się nie wyróżniający student dokonał potwornej zbrodni, która wstrząsnęła całym miastem?
Otóż student Politechniki postanowił zostać dilerem narkotykowym, licząc na szybki i łatwy zarobek. Zaciągnął dług u swojego brata, żeby kupić dużą ilość narkotyków i sprzedać je z zyskiem. Domański dał pieniądze znajomemu dilerowi, ale ten go oszukał. 23-latek został bez pieniędzy, narkotyków, za to z dużym długiem, o którego spłatę zaczęła się upominać rodzina. Tak zrodził się plan napadu na kantor. Broń kupił na Górniaku. W tamtych latach na łódzkim targowisku bez problemu można było kupić pistolet. Do zrealizowania planu potrzebował jednak jeszcze samochodu, dlatego postanowił napaść na taksówkarza...
... "Mam nowe dokumenty, nową twarz i pełen luz. Znowu zaczynam marzyć. Widzę piękne, czarne bmw 325, odpicowane, że mała głowa. W środku ogolony prawie na łyso gość. Ciemne okulary, cygaro w gębie, dobra giwera pod pachą. Żyć nie umierać. I do tego, k🤬a, dążę. Tak ma być. Właśnie po to zszedłem z prostej ścieżki (...)
POCZĄTEK
Jest 7 października 1998 roku. Wieczorem do nieistniejącej już korporacji taksówkarskiej Merc dzwoni telefon. Młody mężczyzna zamawia taksówkę. Kurs bierze Wojtek Krasoń i jedzie pod wskazany adres. Na miejscu czeka na niego 23-letni Piotr Domański. Wyciąga broń i z zimną krwią zabija taksówkarza, a jego ciało wkłada do bagażnika. Następnie wsiada za kierownicę mercedesa i jedzie pod kantor, gdzie zamierza dokonać napadu na właściciela. Zatrzymuje się na parkingu.
Tam dochodzi do kolejnego morderstwa, ale Domański przez pomyłkę zabija dozorcę parkingowego - Wiesława Człapę. Jego ciało wrzuca na tylne siedzenie mercedesa i spanikowany ucieka bez pieniędzy. Odjeżdża samochodem wraz z ciałami swoich ofiar, spędza z nimi dwie noce...
- Gdy Wojtek nie wrócił z kursu, natychmiast rozpoczęliśmy poszukiwania. Szybko ktoś zauważył jego samochód. Miał charakterystyczne felgi. Rozpoczął się pościg. Dołączyła też policja - opowiada Jerzy Jagusiak, prezes Radio Taxi Merc. -
Cały czas kontaktowaliśmy się przez radio. Okazało się, że najbliżej poszukiwanego samochodu był Piotrek, taksówkarz, który akurat miał wolne. Kolega jechał z żoną i 2-miesięcznym dzieckiem w odwiedziny do rodziców. Sam, z własnej woli, przyłączył się do pościgu.
Taksówka, którą przemieszczał się Domański, została zauważona przez 27-letniego taksówkarza Piotra Różejewicza - kolegę Krasonia.
Auto prowadzone przez bandytę w pewnym momencie uderzyło w drewnianą szopę. Różejewicz wysiadł wtedy, by ująć Domańskiego. Okazało się to śmiertelnym w skutkach błędem - został dwukrotnie postrzelony przez 23-latka.
Zabił go na oczach żony i dziecka - opowiada Jagusiak. -
Piotrek umierał mi na kolanach. Pogotowie przyjechało dopiero po 20 minutach.
Domańskiemu udało się uciec z miejsca zdarzenia, by następnie, dzięki dwóm kolegom (Maciejowi P. i Radosławowi A.), którzy mu pomagali, przez miesiąc ukrywać się w lesie w okolicy Inowłodza.
Został schwytany w listopadzie 1998 roku i w łódzkim areszcie oczekiwał na rozprawę.
KONIEC
Sąd Okręgowy w grudniu 1999 roku w Łodzi skazał studenta Politechniki Łódzkiej na karę potrójnego dożywotniego więzienia. Nie znalazł żadnych okoliczności, które mogłyby obniżyć karę.
Ani jeden mięsień nie drgnął na twarzy, gdy 20 grudnia 1999 roku Sąd Okręgowy w Łodzi trzykrotnie skazywał go na dożywocie . Poruszał ustami, jakby żuł gumę. Z niechęcią spoglądał na dziennikarzy i publiczność.
Jego zbrodnie okrzyknięto najbardziej niezrozumiałymi w dziejach bandytyzmu polskiego.
Ojciec Domańskiego przeprosił rodziny ofiar i poprosił, by nie robić z procesu igrzysk.
Sąd zwrócił uwagę na to, że morderstwo nie zostało popełnione z biedy. Chłopak wychowywał się w normalnej, zamożnej rodzinie, rodzice troszczyli się o niego. -
Tylko kara najsurowsza jest adekwatna i tylko ona nie pozostaje w sprzeczności ze społecznym poczuciem sprawiedliwości - powiedziała sędzia Ewa Krajewska, ogłaszając wyrok.
Wyrok dożywocia może w praktyce oznaczać 30 lat pozbawienia wolności, bo po takim okresie skazany będzie mógł się starać o warunkowe przedterminowe zwolnienie. W tym roku mija 26 lat od ogłoszenia wyroku...
APELACJA
W 2000 roku obrońca Domańskiego złożył apelację od wyroku.
Uważał, że wyrok trzeba uchylić, a sprawę rozpoznać jeszcze raz. Zarzucał sądowi pierwszej instancji uchybienia proceduralne, które, jego zdaniem, powinny automatycznie unieważnić wyrok. Uważał też, że sąd nie wyjaśnił wątpliwości i sprzeczności w opinii biegłych psychiatrów i psychologa. –
Bronię człowieka, a nie zarzucanych mu czynów – podkreślił mecenas Włodzimierz Politański.
– Oskarżam człowieka, który bez najmniejszych skrupułów odebrał życie trzem innym ludziom – replikowała prokurator Elżbieta Zwierko. Domagała się utrzymania kary dożywotniego pozbawienia wolności. Poparli ją bliscy zamordowanych i ich pełnomocnicy.
– Jestem zwolenniczką kary śmierci i Piotr Domański byłby kandydatem do jej wymierzenia – mówiła Zwierko. –
Przepisy uniemożliwiają jednak wymierzenie takiej kary, a dożywotnie pozbawienie wolności jest karą zastępczą. I tylko taka jest współmierna do jego winy.
Sędzia uznał apelację obrońcy Domańskiego za niezasadną. Jego zdaniem, opinie biegłych psychiatrów i psychologa wyjaśniły wszelkie wątpliwości podnoszone przez obrońcę oskarżonego. Według sądu, na to, żeby skazać Domańskiego za usiłowanie zabójstwa są wystarczające dowody oraz, że jedyną karą na jaką zasługuje były student jest dożywocie. Sąd apelacyjny podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji.
Dwaj koledzy, którzy pomagali Domańskiemu także zostali postawieni przed sądem. Sąd skazał ich za to na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz kary grzywny po 1000 zł.