📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 2:09
Marzec 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31
Kwiecień 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1
2 3 4 5 6 7 8
9 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30
Maj 2012
PN WT ŚR CZ PT SO ND
1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 31

Czytam i nie wierzę!

Cytat:

Policjanci z Rudy Śląskiej odebrali prawo jazdy Rafałowi Mikulskiemu i oskarżyli go o prowadzenie auta po pijanemu. Problem w tym, że mężczyzna szedł pieszo, a nie jechał, a badanie krwi potwierdziło, że był trzeźwy.

Problemy Mikulskiego zaczęły się 1 czerwca zeszłego roku, kiedy pojechał autem na zakupy. Gdy zaparkował przed osiedlowym sklepem przy ul. Gilów w Rudzie Śląskiej, w stojącym przed nim samochodzie włączył się alarm. - Myślałem, że uruchomiłem go, zamykając swój wóz pilotem, bo miałem już wcześniej takie przypadki - mówi Mikulski. Po zakupach wsiadł do wozu i pojechał do garażu. Była godz. 16.40.

Przyjdę pieszo, bo właśnie piję piwo

Było ciepło, więc Mikulski otworzył piwo i usiadł w ogródku. Po półgodzinie zadzwoniła do niego żona, że do mieszkania przyjechała policja, bo podobno spowodował kolizję. Mężczyzna poprosił żonę, żeby dała mu do telefonu jednego z policjantów. - Chciał, żebym przyjechał pod sklep, bo podobno uszkodziłem jakieś auto. Powiedziałem, że przyjdę piechotą, bo właśnie piję piwo - wspomina Mikulski.

Pod sklepem właściciel auta, w którym włączył się alarm, pokazał dziurę w tablicy rejestracyjnej, którą mógł wyrządzić tylko hak holowniczy, oraz pęknięty zderzak. Mikulski poprosił więc funkcjonariuszy, aby pojechali z nim do garażu i zobaczyli jego auto. Okazało się, że nie ma haka holowniczego, a na karoserii jego wozu nie ma nawet rysy. Koncepcja, że to on mógł spowodować kolizję, upadła.

Myślałem, że policjanci robią sobie jaja

O 17.50 funkcjonariusze poprosili Mikulskiego, aby dmuchnął w alkomat. Wynik: 0,22 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Czyli o 0,02 przekroczona dopuszczalna norma. Funkcjonariusze zabrali mężczyźnie prawo jazdy. - Myślałem, że robią sobie jakieś jaja, przecież wiedzieli, że przyszedłem pieszo, bo wypiłem piwo. Kiedy okazało się, że nie, kazałem się wieźć na badanie krwi - wspomina Mikulski.

Na wyniki trzeba było czekać prawie cztery tygodnie. Kiedy przyszły, kierowca był pewien, że to koniec sprawy. Wynik pierwszej próbki wskazywał bowiem 0,0, a drugiej 0,19 promila alkoholu. To wartości dopuszczalne przez przepisy i wskazujące na to, że stężenie rośnie, więc Mikulski musiał pić alkohol krótko przed oddaniem krwi. Niestety, policja skierowała do sądu wniosek o ukaranie go za jazdę samochodem pod wpływem alkoholu.

- Napisali w nim, że o godz. 16.40 na ul. Gilów miałem 0,22 promila. Skąd taki wniosek, skoro badali mnie o 17.50? - pyta Mikulski.

Według komisarza Krzysztofa Piechaczka, rzecznika prasowego komendy miejskiej w Rudzie Śląskiej, funkcjonariusze mają obowiązek przebadania alkomatem wszystkich uczestników kolizji. - Wyniki były takie, a nie inne, więc uznaliśmy, że to sąd powinien ocenić, czy kierowca był pod wpływem alkoholu - mówi komisarz Piechaczek.

Odwołanie dzień po końcu kary

Sąd w trybie nakazowym (bez wzywania świadków, wyłącznie na podstawie materiałów policji) uznał, że Mikulski prowadził po pijanemu, i na pół roku zabrał mu prawo jazdy. Kierowca po jego odbiór miał się zgłosić 1 grudnia. - Ten wyrok był kuriozalny, więc się od niego odwołałem - mówi.

Problem w tym, że termin rozpoznania odwołania wyznaczono na... 2 grudnia. Czyli dzień po tym, jak minęła mu kara. - Kiedy przyszedłem na salę rozpraw, sędzina powiedziała mi, że jeśli będę chciał postępowania dowodowego, to sprawa przeciągnie się o kilka miesięcy, a prawo jazdy ciągle będzie w sądzie. Machnąłem więc ręką, wycofałem zażalenie i odebrałem prawo jazdy - mówi Mikulski.

Józef Kogut, były szef policji w Chorzowie, a obecnie prezes śląskiego oddziału Stowarzyszenia Pomocy Ofiarom Przestępstw, uważa, że funkcjonariusze ewidentnie chcieli poprawić statystyki. - Skoro badanie krwi potwierdziło wersję kierowcy, a oni nadal mieli wątpliwości, to powinni powołać biegłego. Niestety, pogoń za wynikami w policji powoduje, że coraz trudniej tam o trzeźwą ocenę sytuacji - mówi Kogut. I przypomina, że zgodnie z polskim prawem wszystkie wątpliwości zawsze rozstrzygane są na korzyść obwinionego.

Mikulski: - I co z tego, skoro jestem pierwszym Polakiem, któremu zabrano prawo jazdy za to, że szedł pieszo i był trzeźwy.

PS Dane bohatera zostały zmienione



Źródło:

Deprawacja sensoryczna

konto usunięte2012-04-07, 18:23
Może i nie sadystyczne, ale to dział dokumentalne więc żeby nie zaśmiecać poczekalni wrzucam tutaj.

CO, GDZIE I JAK?

Deprawacja sensoryczna to nic innego jak pozbawienie mózgu wszelkich bodźców z zewnątrz – wzrokowych , słuchowych, dotykowych, smakowych i zapachowych. Może on być pozbawiony uczucia temperatury i grawitacji przez zaurzeie w cieczy. Zostajesz tylko Ty i Twój mózg. Poprzez odizolowanie mózgu od świata zewnętrznego (wraz z wydłużaniem okresu izolacji) zaczyna on tworzyć „własne bodźce” – halucynacje. O ile krótkotrwała deprawacja sensoryczna działa relaksująco, to zbyt długa może prowadzić do depresji i zachowań aspołecznych.

BADANIA

Badania nad deprawacją sensoryczną rozpoczął kanadyjczyk Donald Hebb. Ale jako pierwszy zainteresował się tym zjawiskiem badacz hipnozy S. Ferenczi. W latach 60 badania przeprowadzano w zbiornikach izolacyjnych wymyślonych w 1954 roku przez Johna C. Lilly’ego.
Donald Hebb przeprowadził w 1949 roku (oczywiście na studentach) eksperyment nazwany ARTICHOKE (karczoch), polegający na tym, że przez 8 godzin dziennie nic nie robili. Leżeli w wygodnych łóżkach z oczyma przysłoniętymi półprzezroczystymi okularami (przepuszczały światło, lecz uniemożliwiały spostrzeganie kształtów) z przymocowanymi na rękach specjalnymi cylindrami (badany mógł poruszać ręką, lecz nie doznawał żadnych dotykowych wrażeń), z założonymi na uszy słuchawkami, w których stale było słychać brzęczenie. Warunki eksperymentu zezwalały jedynie na spożycie posiłku i wyjście do toalety. Tylko niewielu studentów mogło wytrzymać taką monotonię przez więcej niż dwa lub trzy dni. Górna granica wyniosła sześć dni. Badani chętnie słuchali czegokolwiek, co przerywało tę monotonną sytuację - nawet dziecięcego gaworzenia, którego unikaliby w normalnych warunkach. W końcu odczuwali nieodpartą chęć patrzenia, słyszenia, normalnej aktywności. Skarżyli się na niemożność logicznego myślenia, byli mniej sprawni w rozwiązywaniu prostych zadań i pojawiały się u nich omamy. Jeden widział szeregi żółtych ludzików w czarnych czapkach, inni maszerujące wiewiórki z workami na plecach lub prehistoryczne zwierzęta w dżungli. Sceny te opisywali jako podobne do filmów rysunkowych. Występowały również omamy czuciowe. Odczuwali np. jakby mieli dwa ciała, czuli oddzielanie się głowy od reszty ciała. Niektórzy badani podawali, że mieli wrażenie, iż ich umysł odłącza się od ciała i mogą obserwować samych siebie leżących nieruchomo na łóżku. Eksperyment Hebba uważany jest w tej dziedzinie za pionierski. Wiele ośrodków naukowych, zwłaszcza w Kanadzie i USA, podjęło później badania nad deprywacją sensoryczną. Miały one ogromne znaczenie praktyczne. Po zakończeniu doświadczeń uczestniczący w nich studenci przez wiele dni, a nawet tygodni nie mogli dojść do siebie. Ich losami zainteresowała się prasa. Na naukowców posypały się gromy, a służby wywiadowcze (przynajmniej oficjalnie) wycofały się z tych badań.
Szczególne zainteresowanie problematyką izolacji przejawia kosmonautyka. Powodzenie długotrwałych lotów kosmicznych z załogą ludzką w dużej mierze uzależnione jest od wyeliminowania deprywacji sensorycznej.
Najbardziej wyrafinowane badania nad deprywacją sensoryczną zapoczątkowano w Veterans Administration Hospital of Oklahoma City. Ograniczano w nich wszystkie rodzaje bodźców zmysłowych. Osoby badane, nagie, zaopatrzone tylko w maskę tlenową, zanurzone były w wodnym roztworze soli fizjologicznej o takim stężeniu, że całe ciało człowieka utrzymywało się tuż pod powierzchnią. Temperatura wody odpowiadała temperaturze ciała. Basen znajdował się w ciemności. Eksperymentator noktowizyjnie (w paśmie promieniowania podczerwonego) kontrolował zachowania uczestników eksperymentu. Taka sytuacja redukowała praktycznie do minimum nie tylko bodźce wzrokowe, słuchowe i dotykowe, ale także odczucia ciężaru i położenia przestrzennego własnego ciała. Poddający się eksperymentowi już po kilkudziesięciu minutach doznawali licznych halucynacji wzrokowych i słuchowych, mieli zaburzoną zdolność myślenia logicznego, tracili poczucie czasu i położenia własnego ciała. Przeżywali silny lęk, stopniowo pojawiały się u nich mimowolne skurcze i drgawki mięśniowe. W miarę upływu czasu coraz trudniej oddychali, a funkcje poszczególnych narządów wewnętrznych rozregulowywały się. Żaden z badanych nie był w stanie wytrzymać w takiej sytuacji dłużej niż 6 godzin. Po zakończeniu badania przez kilkanaście minut widzieli wszystko dwuwymiarowo, a poziom ich logicznego myślenia był znacznie obniżony.
Od dwudziestu paru lat prowadzi się badania kosmonautów w warunkach lotów orbitalnych. Stwierdzono, że deprywacja doznań grawitacyjnych, a także ograniczenie innych bodźców wywołuje u kosmonautów szereg efektów. Na przykład w czasie orbitowania Jegorowa i Fieokistowa jednemu z nich wydawało się, że znajduje się głową w dół, drugiemu, że głową w górę. Kiedy Jegorow siedząc w fotelu zamykał oczy, od razu doznawał uczucia obrotu do tyłu. Gdy tylko otwierał oczy, iluzja znikała.
Amerykański kosmonauta Grissom, odbywający lot w ramach programu “Merkury”, doznał w nieważkości zawrotów głowy. Wnętrze kabiny zaczęło mu wirować przed oczami z dużą szybkością, a on sam miał uczucie spadania w otchłań bez dna. Ponadto szybko rozwinęły się u niego symptomy “choroby morskiej”.
W przeważającej liczbie przypadków iluzje u kosmonautów przebywających w nieważkości dotyczą uczucia spadania lub zawieszenia głową w dół. Niekiedy doznania takie miały skrajnie silne natężenie. Towarzyszyły im: przerażenie, krzyki i bezładne miotanie się po kabinie. Jeden z kosmonautów opisuje swoje doznania:
(...) Przed startem byłem spokojny, mogłem spokojnie rozmawiać. Od pierwszych sekund nieważkości poczułem, że spadam w dół. Wydawało się, że wszystko wokół się wali. Ściany kabiny, grożąc zgnieceniem, zbliżały się do mnie. Następnie zaczęły się wydłużać, uciekając na wielką odległość. Ogarnęło mnie skrajne przerażenie. Nie rozumiałem, co wokół się dzieje. Nagle poczułem, jakby coś uderzyło mnie w głowę. Moje ciało z olbrzymią szybkością zaczęło krążyć po kabinie. Nie mogłem się niczego uchwycić. Obraz kabiny migotał i wirował. Cały czas oczekiwałem straszliwego uderzenia w ciało na skutek upadku. Gdy później oglądałem na taśmie filmowej samego siebie, widziałem przerażenie na swojej twarzy, podczas gdy ciało nieruchomo wisiało w kabinie.
Dezorientacji przestrzennej może doznać każdy, chodząc w gęstej mgle. Lotnicy znają uczucie utraty orientacji co do położenia statku powietrznego względem Ziemi podczas lotów bez jej widoczności. Sam przeżywałem to zjawisko, wykonując szybowcowe loty w chmurach. Miałem np. wyraźne uczucie krążenia w lewo, podczas gdy przyrządy wskazywały na obrót w przeciwnym kierunku. Wylatując z chmury każdorazowo stwierdzałem, że to przyrządy miały rację, a nie mój błędnik. Piloci samolotowi w trakcie długotrwałych nocnych lotów tracą często poczucie położenia własnego ciała względem ziemi i za punkt odniesienia przyjmują kabinę. Wydaje im się, że lecą prawidłowo, gdy w rzeczywistości lot odbywa się głową w dół. Nie reagują na wskazania przyrządów, co może się zakończyć katastrofą.
Deprawacji sensorycznej doświadczali także żołnierze w Wietnamie. Kiedy lecąc śmigłowcem zasypiali, a jedynym dźwiękiem jaki słyszeli były uderzenia śmigieł wpadali w stan podobny do stanu hipnozy.
Osobiście zauważyłem i przeżyłem, że coś takiego jest możliwe podczas słuchania Death metalu – utwory z podwójną stopą, włączone na max w słuchawkach, leżąc nieruchomo w ciemnym pokoju.


eksperyment ARTICHOKE

KOMORA

W 1954 r. skonstruował specjalny zbiornik, wypełniany ciepłą wodą. Ponieważ miała ona temperaturę ludzkiego ciała, uczestnik eksperymentu doświadczał wrażenia unoszenia w pustce. Wrażenie odcięcia od świata nie było jednak pełne – poddawane deprywacji osoby musiały nosić maskę do oddychania pod wodą (nieustanne syczenie i bulgotanie przepływającego przez nią powietrza zakłócało ciszę), a w ich ciało wrzynały się paski uprzęży, zapobiegającej opadnięciu na dno zbiornika.
Lilly chciał sprawdzić, czy odcięcie mózgu od wszelkich bodźców zewnętrznych spowoduje jego „wyłączenie”. Taką tezę głosili zwolennicy behawiorystycznego nurtu w ówczesnej psychologii. Okazało się jednak, że ludzki umysł może funkcjonować w sensorycznej próżni – tyle że niezbyt sprawnie. Uczestniczący w doświadczeniach ochotnicy opowiadali o poczuciu nierzeczywistości i przerażającej utracie samoświadomości. Nie wiedzieli, gdzie są, kim są i co się z nimi dzieje. Nie mogli się skoncentrować, a u niektórych dochodziło nawet do zaburzeń psychicznych, które utrzymywały się tygodniami (podobnie jak u studentów z projektu ARTICHOKE). Nikt nie wytrzymał w zbiorniku dłużej niż trzy godziny.
Ile było w tym naukowej prawdy? Nie wiadomo. Lilly założył firmę, która pierwsza zaczęła produkować komercyjne zbiorniki do deprywacji, reklamowane jako znakomity sposób na relaks. „Późniejsze badania nie potwierdziły występowania dramatycznych zmian w stanie świadomości” – pisze prof. Andrzej Kokoszka z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego w książce „States of Consciousness”. Długotrwała deprywacja sensoryczna z pewnością prowadzi do problemów z koncentracją, a te z kolei wywołują dalsze objawy, takie jak zanik logicznego myślenia, zaburzenie poczucia czasu i większa skłonność do fantazjowania czy „snów na jawie”.


Zdjęcia przykładowych komór do deprawacji.

DLACZEGO?

Co się dzieje z mózgiem odciętym od dopływu bodźców? W normalnych warunkach jest on cały czas zajęty filtrowaniem informacji. W czasie jednej sekundy wszystkie receptory znajdujące się w naszym ciele odbierają gigantyczną ilość danych – sięgającą być może nawet ekwiwalentu 100 miliardów bitów (czyli ok. 2650 egzemplarzy Biblii Tysiąclecia!). Jednak ludzka świadomość może poradzić sobie ze strumieniem danych rzędu zaledwie stu bitów na sekundę – uważa prof. Andrzej Wróbel, neurofizjolog z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN.
„Dlatego umieszczenie człowieka w komorze deprywacyjnej i odcięcie go od zalewu bodźców wprawia mózg w stan szoku. Nie wie, czym ma się zająć” – mówi dr Mariusz Makowski, psycholog z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Jego zdaniem mózg reaguje wówczas jak ryba wyciągnięta z wody. Z początku zachowuje się tak, jakby nic się nie stało, ale napotyka próżnię. Wówczas zaczyna sam sobie wytwarzać różne symulacje tego, co powinno do niego docierać. Dlatego osoby poddane deprywacji sensorycznej czują swędzenie, mrowienie w kończynach, uczucie lodowatego zimna lub wielkiego gorąca. Potem pojawiają się halucynacje wzrokowe i słuchowe, następuje derealizacja (utrata poczucia ciała oraz czasu i przestrzeni).

NIE TAKIE HALUNY STRASZNE JAK…

Owszem, deprawacja może powodować halucynacje, ale sytuacja wygląda inaczej, jeśli zaaplikujemy sobie niewielką dawkę deprywacji. Eksperymenty wykazały, że godzinne pławienie się w ciszy i ciemności działa przede wszystkim relaksująco. Prof. Thomas E. Taylor z Texas A & M University dowiódł nawet, że w takim stanie mózg może łatwiej przyswajać nowe informacje. Uczestnicy jego badań spędzili kilkanaście 70-minutowych sesji w komorze deprywacyjnej, słuchając nagrań z nieznaną im wcześniej treścią. W porównaniu z grupą kontrolną, która leżała tyle samo czasu na sofie w ciemnym pokoju, ich zdolność zapamiętywania, kojarzenia oraz składania faktów w większą całość była znacznie lepsza. Zapis elektroencefalograficzny (EEG) wykazał, że u osób poddanych deprywacji pojawia się znacznie więcej korowych fal theta (o częstotliwości 4–7 Hz). Zdaniem części uczonych mają one silny związek z procesami uczenia się (a konkretnie – konsolidacją śladów pamięciowych, czyli engramów).
Z kolei Sven-Ake Bood ze szwedzkiego Karlstads Universitet badał wpływ deprywacji na samopoczucie osób cierpiących z powodu stanów lękowych, przewlekłego stresu, depresji i fibromialgii (schorzenia charakteryzującego się m.in. bólami stawów). Okazało się, że wystarczyło zaledwie 12 sesji, by u pacjentów zaczęły ustępować przykre dolegliwości.
Nic dziwnego, że zbiorniki relaksacyjne są dziś sprzedawane przez wiele firm jako element komercyjnego salonu spa, a nawet wyposażenie domowej łazienki. Nie jest już potrzebna maska ani uprząż – komory wypełnia się ciepłym roztworem soli, w którym ciało swobodnie się unosi. Producenci ostrzegają, że przez pierwsze 40 minut można doświadczyć swędzenia i innych sensacji związanych z dostosowywaniem się mózgu do nowej sytuacji, ale potem czeka nas już ponoć tylko czysty relaks. Oczywiście o ile nie zaśniemy w tej wannie, bo przebudzenie po kilku godzinach mogłoby być jednak przykre...

Poczuć wolność

konto usunięte2012-04-07, 14:00
Niesamowitość ludzi przedstawiona na krótkim filmiku.

Ryjem w poręcz

konto usunięte2012-04-07, 15:53


C🤬j, że boli, ważne że nagrane!

Brock Lesnar

konto usunięte2012-04-07, 22:10
pare minut z tego jak wygląda jego życie


Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem