inzGamon napisał/a:
Okolice 2010 roku, noc, kolega na wyjeździe urlopowym do Białowieży najeżdża na duży obiekt na drodze. Okazuje się, że to motorower, a w rowie leży nawalony kierujący. Spał tam w najlepsze. Skuter nie był ubezpieczony, więc pełni wiary w Fundusz Gwarancyjny, poszkodowani zwracają się o odszkodowanie. Fundusz oczywiście się wykpił i dalsze batalie, w tym sądowe, niczego nie zmieniły. Powód odmowy znasz z przedmiotowego filmu. Jednoślad nie był w ruchu. Równie dobrze mogło tam leżeć świeżo powalone drzewo. 🌲
Inna sytuacja. Nawalony skuterzysta - był protokół policji? Brak ubezpieczenia... Pewnie tak. Z drugiej strony sytuacja z UFG,więc trochę inna od opisanej tutaj. Zarządcy nic do rzeczy, nie miał związku ze skuterzysta. Sąd uznał, że skuter znalazl się przypadkowo? Wątpliwe. Na pewno Sąd nie uznałby by zarządca był stroną. Sąd uznałby, że skuterzysta winien zabezpieczyc swój pojazd. Jeśli postawisz auto na autostradzie na pasie ruchu i pójdziesz trzeźwieć w krzakach, nie wystawiasz trójkąta w odpowiedniej odległości i ktoś przywali to Ty jesteś odpowiedzialny i bulisz. Obiekt stał, czy miał prawo stać w środku nocy na pasie ruchu?
Wracamy do tematu. Przyczepa znalazła się na drodze w wyniku zlecenia zarządcy. Oznakowanie roboty drogowe samo powstało? Na to jest SIWZ, umowa, wszystkie papiery. Może i przyczepa była w innym miejscu jak pracownicy wykonawcy zeszli z miejsca prac. Było dochodzenie, przesłuchania, śledztwo? No nie, bo winny się przyznał....
We wszystkich przetargach na prace dla zarządów dróg wymaganiem podstawowym było posiadanie ubezpieczenia OC wykonawcy na kwoty liczone w milionach... Nie dla picu. Bo wszystkiego nie zabezpieczysz.
Oczywistym jest, że przyczepa była na miejscu na zlecenia zarządcy drogi. Więc sprawa jest z zarządca drogi, on za nią odpowiada, on te prace zlecił. Może sąd musiałby zbadać umowę, czy odpowiednio była sformulowana. Oczywiście zarzadca tu działa w swoim interesie i będzie starał się oddalić pozew, by w razie przegranej jego ubezpieczyciel nie mógł podważyc, że zarządca działał na swoją szkodę i przeto nie wypłacić odszkodowania z polisy. (To juz sprawa między TU a zarządca, totalnie odmienna od sprawy z poszkodowanym, płaci zarządca, najchętniej ze swojej polisy).
Załóżmy że zarządca przegrywa. Kierujący wbił się w niezabezpieczona przyczepę. Wystąpił wyrok. Ubezpieczyciel zarządcy lub zarzadca płaci poszkodowanemu, ma swoje koszty. Lecz przyczepa należała do wykonawcy prac. Więc idzie sprawa / regres na te kwoty od zarządcy do wykonawcy. Wykonawca płaci ze swojego ubezpieczenia lub własnej kieszeni, lub się sądzi i dochodzą kolejne koszta procesowe. Znów zakładamy, że tym razem wykonawca przegrywa bo pozywa go zarządca za szkody które jednoznacznie inny sąd stwierdzil że poszkodowanemu się należą...
Teraz wykonawca twierdzi, że przyczepa się tam znalazła bo kierowca DAFa przywalił, przesunął. Jego (wykonawcy) prawem jest obrona przed płaceniem odszkodowania, lecz na nim ciąży obowiązek udowodnic ta winę... Zatem wykonawca idzie do ubezpieczyciela DAFa. Skoro była tablica na miejscu to kto ją znalazł? Jeśli policjant to jest w protokole. Wtenczas policja na miejscu winna sprawę pozostawić do dalszego rozpoznania z podejrzanym o rejestracji X. Więc płaci finalnie ubezpieczyciel OC kierowcy DAFa. Czytaj, policja stwierdza że nie można ustalić winnego na miejscu. Jasne to papierologia, a na radiu już kolejne wezwanie....
Oczywiście możesz uważać, że zarządca i wykonawca nie są winni, bo oni nie mieli takich intencji by do wypadku doszlo. Pełna zgoda. Oni chcieli dobrze. Jednak to nie jest serial kryminalny oparty o prawo precedensowe lecz prawo rzymskie. Poszkodowany nie idzie do sądu sądzić się z kierowcą DAFa bo on dla niego nie jest stroną, chyba, że policja stwierdziła jego winę.
Jak już wspominałem,warunek posiadania OC jest praktycznie wymogiem przy prowadzeniu prac drogowych, pomijając już całą listę wymagań, kar i kosztów w wypadku nie dopełnienia lub przekroczen zapisów umowy względem zarządcy.
Przyjmując mandat kierujący zamknąl sobie drogę sądową. Teoretycznie może nie, lecz w praktyce tak. Wcale mnie nie dziwi wyrok nawet w wypadku odwołania. Otóż policja miała prawo podejść do tematu jako o nie zachowanie szczególnej ostrożności, co jest dość standardowym podejściem i zdecydowanie najprostszym do przekonania poszkodowanego, że to jego wina.
Policjanci przyjeżdżający do zdarzenia drogowego mają za zadanie ukarać kogoś (nieoficjalnie, lecz policja to jak korpo więc mają swoje KPI). Ponownie, nie przyjąłby mandatu, to by miał otwarte opcje.