Hej hej, sadole. Takie pytanko: czy tylko ja nie rozumiem fenomenu tańca? Nie tyle tańca, co nauki tańca. Czy tańcowanie, pomijając, że jest to sztuka której w życiu nie było mi dane opanować, nie zajeżdża wam trochę pedalstwem? Jak się facet musi uczyć ruszać jak baba? I wogóle cała idea nauki tańca - nie powinno to być odruchem naturalnym? Dwa razy byłem na imprezach dypu clubbing, pohuśtałem się z browarem i nigdy wincej nie wróciłem. A taniec klasyczny, taki z wesela to według mnie był dobry sposób na podryw 60 lat temu. Zgadza się ktoś ze mną? Czy p🤬lę od rzeczy? Bo nie wiem...do tej pory wszyscy fanatycy tańca byli albo ze wsi, gdzie odziedziczyli taniec jako część kultury, albo nażelowane frendzle, gdzie taniec był po prawdzie wymuszony narkotykami. Jak to jest?