👾 Zmiana domeny serwisu - ostatnia aktualizacja: 2025-07-22, 21:51
📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 16:30

#prl

OSTATNIA KS W POLSCE

JoSeed 2025-07-25, 20:27
Kiedy wykonano wyrok na naszym dzisiejszym bohaterze „rytuał” miał miejsce po raz ostatni. ..
Najpierw 7 grudnia 1989 roku sejm ogłosił amnestię zamieniającą skazanym na śmierć wyroki na 25 lat więzienia. Później obowiązywało w kraju moratorium na wykonywanie kary śmierci. Wreszcie została ona zniesiona w nowym kodeksie karnym z 1997 roku.

Opiszę dziś kim był ostatni klient polskiego kata i jak wyglądała ostatnia egzekucja. Posiłkuję się głównie dwiema pozycjami:



ANDRZEJ CZABAŃSKI

W niektórych źródłach przedstawiany również jako Stanisław Czabański - urodził się w listopadzie 1959 roku w Tarnowie. Mężczyzna razem ze swoim młodszym bratem Pawłem dorastali w dysfunkcyjnym domu. O ile mama chłopców, pani Krystyna dbała o rodzinę i kochała swoich synów to pan Czabański wykazywał zachowanie przemocowe. Miał on problem z alkoholem, który wpływał na atmosferę w domu, często wszczynał awantury, nierzadko podnosił rękę na swoich bliskich, zdarzało się że bił Andrzeja po głowie gołą ręką. Czabański Senior miał kolekcję siekier, która wzbudzała w domownikach strach i niepewność, nie wiedzieli kiedy pijany pan domu może jednej z nich użyć…
W szkole uczył się raczej słabo, był nerwowym chłopcem, który często dokuczał kolegom. Nauczyciele mieli z nim sporo problemów.
Nie wykazywał również przyjaznych uczuć w stosunku do swojego młodszego brata Pawła, potrafił zamykać go w pokoju na klucz na długie godziny i wypuszczał dopiero wtedy gdy rodzice wracali do domu z pracy.
Andrzej był nadmiernie pewny siebie, lubił rozrywkowy tryb życia, miał wielu znajomych choć nigdy żaden z nich był przyjacielem. W wieku 15 lat zaczął już pić alkohol choć później w dorosłym życiu raczej go nie nadużywał. W 1974 roku za włamanie do piwnicy sąsiada dostał opiekę kuratorską.

Udało mu się ukończyć zawodówkę, zdobył zawód kierowca-mechanik. Najpierw zarabiał na życie w przedsiębiorstwie handlu wewnętrznego, a później w zakładzie remontowo-budowlanym szpitala w Tarnowie. Był taksówkarzem, naprawiał samochody. Zwykły, spokojny człowiek...

ŻONA
W 1977 roku Andrzej poznał Teresę, swoją przyszłą żonę, Oświadczył się jej już po pierwszym spotkaniu. Kobieta na początku nie zgodziła się bo uważała Andrzeja za zbyt zazdrosnego.
Andrzej odbywał w międzyczasie zasadniczą służbę wojskową. W tym czasie niemal codziennie czas pisał do Teresy listy, wyznawał w nich swoją miłość, obiecywał zmianę. W 1980 roku para wzięła ślub, a noc poślubna była dla nich wyjątkowa ponieważ to właśnie wtedy Teresa i Andrzej współżyli ze sobą pierwszy raz. W niedługim czasie małżeństwo doczekało się potomka, Andrzej okazał się troskliwym, kochającym ojcem. Jednak w małżeństwie zaczęło się coś psuć… Chodziło o potrzeby seksualne mężczyzny, które z dnia na dzień były coraz większe, zaś dla żony seks nie miał tak dużego znaczenia. Andrzej zaczął więc szukać możliwości zaspokajania swoich potrzeb gdzie indziej.


MARZENIE

Andrzej oprócz zdrad małżeńskich skrywał jeszcze jeden sekret, chyba największy. Odkąd pamiętał kochał się w Iwonie Nowak, swojej dawnej sąsiadce z rodzinnego domu przy ulicy Skowronków. Nie przeszkadzało mu to, że jest od niego starsza o 16 lat.
Iwona miała męża Sławomira, który na co dzień pracował w Stanach Zjednoczonych, regularnie przesyłał dolary i prezenty rodzinie. Jego żona oraz 2 córki mogły dzięki temu żyć na wysokim poziomie w Polsce. Iwona była kobietą z klasą, bardzo zadbaną. Miała z mieszkańcami swojego bloku dobre relacje, zaliczała się do osób wesołych.
Jednak Iwona zwierzała się znajomym, że Andrzeja Czabańskiego nie lubiła szczególnie… Na jego widok miała dostawać ataków nerwowych.
Sąsiedzi wiedzieli, że młody Czabański podkochiwał się w sąsiadce, jasno pokazywał, że miał na jej punkcie świra. Nie bez przyczyny tak często nawet i po ślubie odwiedzał swoją matkę, która mieszkała nad Nowakami.
Iwona dobrze znała się z panią Krystyną Czabańską, często spotykały się przed blokiem i siadały na ławce, by porozmawiać. Przy kolejnym wspólnym spotkaniu pod blokiem Czabańska chwaliła się Iwonie, że ma kolejny powód do radości ponieważ po raz kolejny zostanie babcią…

MORDERSTWO
9 czerwca 1984 r. Andrzej Czabański odwiózł żonę na porodówkę, na ten dzień przypadł poród drugiego dziecka. Gdy wrócił, zaczął pić z kolegami. Około godz. 1 w nocy – zeznał potem w śledztwie – poczuł ochotę na seks. Pomyślał, że odwiedzi swoją miłość...
Zapukał do kobiety. Kobieta jest zdziwiona wizytą mężczyzny o tak późnej porze, w dodatku widzi, że jest mocno pijany.
Ten jednak uspokaja ją i mówi, że dzwoni jej mąż z Chicago i musi jechać na pocztę by mogła z nim porozmawiać. Andrzej oferuje jej, że ją tam zawiezie. Iwona jest przejęta, nie miała kontaktu z mężem od bardzo dawna, a wiadomość, że czeka na linii ucieszyła ją. Pojechali razem. Oczywiście, żadnego telefonu nie było, Czabański po długim obwożeniu Iwony po bezdrożach wyznał, że chodziło mu o seks.
Kobieta odmówiła, próbowała oddalić się od samochodu.
Wściekły Czabański pchnął Iwonę na ziemię, uderzał wielokrotnie pięściami, dusił. Jedne źródła podają, że doszło do gw🤬tu, Kirzyński w swej książce twierdzi, że nie było gw🤬tu, gdyż sprawca nie osiągnął erekcji.
Tak czy siak, Czabański posługując się podnośnikiem do samochodu oraz kluczem do kół strzaskał kobiecie czaszkę. Uderzenia były tak silne, że tkanka mózgowa i elementy kości czaszki były rozrzucone wokół ciała. Lekarz w czasie sekcji naliczył 27 ran głowy.
Po stwierdzeniu, że kobieta nie żyje Andrzej przeciągnął zwłoki w głąb pola skradł ofierze złote kolczyki.
W samochodzie zmienił ubranie i pomyślał, że córki Iwony, które widziały jak mama z nim wychodzi, będą szukać matki...

W czasie kiedy zabijał - narodziło się jego drugie dziecko.

USIŁOWANIE MORDERSTWA
Czabański ok 5.00 nad ranem wraca na ulicę Skowronków, do mieszkania Nowaków. Drzwi otwiera mu 18-letnia Daria, którą po krótkiej rozmowie atakuje i próbuje udusić krawatem. Dziewczyna krzyczy, zanim traci przytomność, wtedy młodsza Emilia biegnie siostrze na pomoc. Czabański uderza ją z całych sił. Gdy dziewczynki zaczynają krzyczeć, przestraszony morderca ucieka oknem...
Andrzej następnie kieruje się do swojej babci, która mieszka pod Tarnowem i tam, na podstawie zeznań obu dziewcząt, zostaje aresztowany.


PROCES

Andrzej Czabański w trakcie przesłuchań przyznaje się do winy - do zamordowania Iwony Nowak oraz usiłowania zabójstwa jej córek. Wskazuje śledczym miejsce porzucenia ciała.
Poproszono o opinię biegłych psychiatrów oraz seksuologów, m.in. prof. Starowicza.
Z wniosków biegłych:
(... )" Oskarżonego cec🤬je przeciętna inteligencja, jest społecznie przystosowany choć dosyć zdystansowany i powściągliwy, izoluje się, unika spotkań towarzyskich, nie posiada szerszych zainteresowań. Jest niezdolny do refleksji, przypisuje sobie zaburzenia psychiczne choć nie ma w tym potwierdzenia. Skarży się na bóle lewego ucha, twierdzi, że ktoś chce go otruć, domaga się badań i chce by ktoś sprawdził czy na pewno dostaje właściwe leki. Jego zdaniem Iwona Nowak była zaangażowana w ich relacje. O żonie natomiast wypowiada się, że najczęściej była zmęczona i nie chciała spełniać jego fantazji musiał szukać więc spełnienia gdzie indziej, jednak nie czuł nic do innych kobiet, była to tylko chęć wyżycia się" (...)

Czabański został uznany za zdrowego psychicznie, nie cechowała go żadna dewiacja seksualna, w czasie dokonywania zbrodni był poczytalny.
12 czerwca 1986 roku Sąd Wojewódzki w Tarnowie skazał 27-letniego mordercę na karę śmierci oraz pozbawienie praw publicznych na zawsze.
Sędzia, uzasadaniajac swą decyzję twierdził, że przez eliminację skazanego zagrażającego potencjalnie społeczeństwu sąd zabezpiecza życie ludzkie w przyszłości. Sędzia nie stwierdził u skazanego skruchy, a okoliczności łagodzących nie dopatrzono się.
Rodzina Czabańskiego do ostatniej chwili walczyła o to, by pozostał przy życiu. Adwokat bezskutecznie składał apelacje, matka próbowała wszelkimi kanałami błagać o łaskę dla syna.

WIĘZIENIE
W celi Andrzej dbał o czystość, za co był nagradzany. Wulgarnie odnosił się do funkcjonariuszy SW, często umieszczany był w celi zabezpieczającej.
W czasie oczekiwania na wykonanie wyroku zrobił na lewym ramieniu tatuaż: "Urodziłam się po to, by na ziemi stworzyć piekło 666".


KARA

Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski.
Andrzej Czabański został powieszony 21 kwietnia 1988 roku o godzinie 17.10 w krakowskim Areszcie Śledczym przy ul. Montelupich.

Ze wspomnień kata:
- Ostatnim życzeniem Czabańskiego przed wykonaniem wyroku był papieros. Andrzej wypalił papierosa. Gdy strażnicy weszli po niego do celi dostał amoku... Kopał, gryzł, szarpał się, bluźnił i wył. Wydawał z siebie takie dźwięki, że trudno było określić, że tak potrafi człowiek. Strażnicy skuli mu z tyłu ręce kajdankami i ciągnęli jak worek ziemniaków...

Miejsce straceń robiło ponure wrażenie. Było to małe pomieszczenie bez okien, o szarych ścianach. Z sufitu zwisał stryczek, a pod nim znajdowała się zapadnia. Do tego pomieszczenia strażnicy przyprowadzali ubranego w więzienny drelich skazańca.
Wyrok Czabańskiego wykonało dwóch, oczywiście anonimowych, katów.
Zadaniem pierwszego było założenie pętli na szyję skazanego, zaś drugi miał za zadanie pociągnąć za dźwignię zapadni.
Gdy ciało zawisnęło na sznurze zgromadzeni w pomieszczeniu ludzie obserwowali powolne konanie skazańca. Po około 20 minutach lekarz przystępował do oględzin i stwierdzał zgon.
Po wykonanej karze ciało został włożone do drewnianej trumny, kaci, zgodnie z tradycją - po raz ostatni - rzucili na piersi Czabańskiego swe białe, nylonowe rękawiczki (jak opowiadał kat - kupował je w sklepach dla nowożeńców, bo skórzanych nie można było dostać...).

Rok przed egzekucją Czabańskiego Komisja ds. Reformy Prawa Karnego rozpoczęła prace nad projektem moratorium w sprawie wykonywania kary śmierci. Zawieszenie wykonywania egzekucji zostało wprowadzone po kilku miesiącach od ostatniego stracenia – 7 grudnia 1989 Sejm Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ogłosi amnestię, która zniosła wyroki śmierci i zamieniła je na 25 lat pozbawienia wolności.
Moratorium obowiązywało do formalnego wyeliminowania kary śmierci przez nowy kodeks z 1997 roku.
Łącznie w latach 1956-1988 w PRL stracono 321 osób. Andrzej Czabański został pozbawiony życia jako ostatnia osoba w Polsce.
Po nim na śmierć skazano jeszcze kilkanaście osób – wszystkie wyroki zmieniono na karę 25 lat więzienia.

Jako ciekawostkę dodam, że przejrzałam naprawdę dużo artykułów, podcastów, książek - nigdzie nie natrafiłam na zdjęcie Andrzeja Czabańskiego.
"Komenda Miejska MO w Suwałkach poszukuje dziewczynki w wieku 2,5 roku o imieniu Ania, która 10 VI br. około godz. 19 oddaliła się z miejsca zamieszkania rodziców w Suwałkach przy ul. Korczaka. Rysopis zaginionej: wiek 2.5 roku, włosy jasnoblond, krótko strzyżone (chłopięco), oczy niebieskie, szczupłej budowy ciała, twarz okrągła, blizna pod brodą i poobijane kolana."

/Gazeta Współczesna, z dnia 16 czerwca 1980 r./


Dziś kolej na niemal ostatniego skazańca, na którym wykonano karę śmierci - HENRYK DĘBSKI

PIERWSZA ZBRODNIA

Suwałki. Nowo wznoszone osiedle w centrum miasta wypełnione blokami z wielkiej płyty. Ciepły czerwcowy dzień 1980 roku.
2,5-letnia Ania bawi się na placu zabaw. Matka dziewczynki krząta się po mieszkaniu, od czasu do czasu zerkając przez okno na córeczkę. Raz, drugi, trzeci. Wszystko w porządku – uśmiechnięta dziewczynka biega po dziedzińcu. Gdy kobieta spogląda po raz kolejny, dziecka już nie ma.
Zaniepokojona, zbiega na dół i poszukuje córeczki. Ale wysiłki zdają się na nic. Nawet powiadomienie milicji i ich intensywna akcja nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Rozpacz rodziców miesza się ze strachem. Potęgują go ustalenia funkcjonariuszy MO. Anię zaczepiał niewysoki, młody mężczyzna. W końcu wziął ją za rączkę i odeszli razem...

Intensywne poszukiwania tropicieli z psami, specjalnie wyznaczonej grupy milicjantów, zrozpaczonej rodziny i znajomych oraz tych, którzy zwyczajnie przejęli się losem zaginionego dziecka, były daremne. Ślad za Anią i mężczyzną, z którym odeszła, zaginął. Przepadli, jak kamień w wodę. Milicja powoli odkładała sprawę porwania Ani na półkę. Tylko zrozpaczeni rodzice nie potrafili pogodzić się z utratą córeczki…

Przełom przyszedł rok później. Był tragiczny.
Dozorca jednego z miejscowych zakładów podczas obchodu zauważył wygrzebane z ziemi – prawdopodobnie przez jakieś zwierzę – szczątki ludzkie. Wezwał milicję. Biegli stwierdzili, że to szkielet dziecka. Miał na sobie resztki odzieży. Potwierdziło się najgorsze. Rodzice zaginionej Ani rozpoznali w nich ubranka, w których po raz ostatni widzieli swoją córeczkę żywą.







KOLEJNA DZIEWCZYNKA

W listopadzie 1981 roku na osiedlu domków przy nadleśnictwie w Augustowie zaginęła 7-letnia Agatka Szandar.
Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania przyniosły skutek. Ale nie taki, jakiego by wszyscy oczekiwali. Agatka nie żyła. Została uduszona i zgw🤬cona. Jej bezwiedne ciałko – porzucone.




Agata Szandar

Mimo wydarzeń politycznych grudnia 1981 r. wiadomość o morderstwie dziecka dotarła do milicjantów w Suwałkach, którzy połączyli zabójstwo ze sprawą zaginięcia małej Ani.
W wyniku trwającego śledztwa został wytypowany podejrzany, który wielu dzieciom znany był jako tzw. "dobry wujek", pan, który częstuje dzieci lizakami, rozmawia z nimi na placach zabaw, bierze udział w tych zabawach. Trzy miesiące później, w styczniu 1982 roku, w Augustowie zostaje zatrzymany Henryk Dębski.


MORDERCA






Henryk Dębski był niepozornym, ponad 30-letnim (ur. 1950r) synem rolnika, pracownikiem PKP, Kawaler, niekarany, wykształcenie podstawowe, zamieszkały w Krasnymborze, gmina Sztabin.
W czasie śledztwa zmieniał wyjaśnienia, opowiedział jednak szczegółowo o morderstwach obu dziewczynek.
Przyznał, że widok 2,5-letniej Ani N. i łatwość nawiązania kontaktu sprawiły, że nabrał chęci, aby „popieścić się”, opowiadał, że dziecko (2,5 letnia Ania) poszło z nim spokojnie, bo myślało, że jest jej wujkiem, a kiedy zaczął je molestować rozpłakało się, wówczas zatkał ręką buzię dziewczynki, chwycił ją za szyję i uniósł do góry, po pewnym czasie ciało zrobiło się bezwładne.

Dębski uczestniczył w wizjach lokalnych, gdzie ze szczegółami opisywał swoje zbrodnie oraz miejsca ukrycia ciał dziewczynek. Podczas wizji lokalnych bał się samosądu - na miejscach zbrodni zbierał się agresywny tłum ludzi. Pilnował się towarzyszącego mu milicjanta...

Tutaj zdjęcia z wizji lokalnych (jakość marna, sorry):









Dębski został poddany wnikliwym badaniom i obserwacjom psychiatrycznym w celu orzeczenia o poczytalności oraz badaniom seksuologicznym.
Jeden z biegłych stwierdził przed sądem:
- "Zakładając, że wyjaśnienia oskarżonego, dotyczące popełnionych przestępstw, są prawdziwe, należałoby przypuszczać, iż ma on skłonności do pedofilii. Nie musi być ona jednak kwalifikowana jako choroba psychiczna, albowiem dewiacje seksualne mogą występować i u osób zdrowych psychiczne. Tym niemniej przy udowodnieniu oskarżonemu zarzucanych mu czynów, zagrożenie dla społeczeństwa, z racji pobytu Henryka Dębskiego na wolności, byłoby bardzo duże".
Według biegłych psychiatrów Dębski był w pełni władz umysłowych podczas dokonywanych czynów, czyli w pełni poczytalny.

WYROK


Mimo początkowego przyznania się do obu zabójstw oraz uczesyniczenia w wizjach lokalnych, Dębski podczas procesu, który rozpoczął się w listopadzie 1983 r. odwołał swoje zeznania i do końca swoich dni twierdził o swojej niewinności.
W dniu 19 maja 1984 r. Sąd Wojewódzki w Suwałkach oceniając dowody, wizje lokalne oraz opinie biegłych wymierzył Dębskiemu karę śmierci oraz pozbawienie praw publicznych na zawsze.



Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski.
Wyrok został wykonany 3.09.1985 roku w Areszcie Śledczym w Gdańsku.

Fragmenty pamiętnika prowadzonego przez mordercę w Areszcie:

-Przeżyłem silny wstrząs. Fryzjer przyniósł wczorajszą gazetę i przeczytał orzeczenie Sądu Najwyższego. Prawomocna lina. Nie jestem w stanie namydlić się do golenia. Całkowite załamanie psychiczne. Pustka. Rozkojarzenie myśli. Straszna perspektywa, gdy faktyczny morderca chodzi po wolności. Nie mogę pogodzić się z wyrokiem. Zakładam głodówkę. (...)

- 44 dzień z liną. Krzysiek dostał paczkę żywnościową z domu. Będziemy mieli przez kilka dni wolnościową kolację. Taka odmiana poprawia samopoczucie. Przykro mi tylko, że nikt mi nie przysłał paczki. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje – przecież wysłałem talony na paczki. (...)

- 100 dzień. Dzisiaj będzie popełnione morderstwo. Jeżeli z tą setką to prawda, to dzisiaj zostanę wyhuśtany. Jestem przygotowany. Jest mi już obojętne, co inni myślą o mojej niewinności. Pomodlę się jeszcze przed spotkaniem z Bogiem. Ci, co są winni mojej śmierci, w odpowiednim czasie zostaną osądzeni i ja przy tym będę. Żegnajcie moje siostry, moja rodzino i wy wszyscy, którzy wierzycie temu, co ja mówiłem. Ciało umrze, a dusza będzie wiecznie żyła. Ostańcie w Bogu. Ja idę do Niego. Niewinnie skazany – Henryk Dębski. (...)

RODZINA MORDERCÓW

JoSeed 2025-03-11, 12:54
Bohaterem na dziś będzie mordercza rodzinka pochodząca ze wsi Rzepin, nieopodal Starachowic.

ADAM, CZESŁAW i JÓZEF ZAKRZEWSCY


Od lewej: Józef (68 lat), Adam (22 lata), Czesław (40 lat).

O RODZINIE
Zakrzewscy mieszkali w niewielkiej wsi Rzepin w ówczesnym województwie kieleckim. Głowa rodziny, 68- letni Józef, mąż Haliny, był chorobliwie skąpym tyranem, trzymającym dom w żelaznym uścisku. Wszyscy się go bali.
Mężczyzna miał kilkoro dzieci. Starszy syn Czesław figurował w milicyjnej kartotece m.in. za rozboje i napad. Ojciec miał na niego ogromny wpływ, a Czesław był wobec niego bezwzględnie lojalny. Miał on skłonność do przemocy, długo chował urazę, a za najdrobniejszą nawet zniewagę okrutnie się mścił. Kiedyś złapał sześcioletniego chłopca na kradzieży jabłek z sadu. W ramach kary zamknął dziecko na kilka godzin w chlewie. Maluch przypłacił to doświadczenie traumą, był leczony psychiatrycznie.
Młodsza latorośl imieniem Adam sprawiał wrażenie porządnego człowieka. Pracował w Fabryce Samochodów Ciężarowych „Star”, całą pensję oddawał rodzicom. W istocie niewiele różnił się od ojca i brata. Zadawał się z szemranym towarzystwem, był skazany za napad i pobicie.
Zakrzewscy mieli jeszcze córkę. Dziewczynie jako jedynej udało się wyrwać z patologicznej rodziny. Wyszła za mąż i wyprowadziła się do odległej wsi. Wraz z mężem własnymi siłami zbudowała dom. Miała żal do ojca, że mimo posiadania sporych oszczędności, nie chciał się nimi dzielić. Mówiła o nim, że był chytry, a nadmiar gotówki zakopywał w różnych skrytkach.
Zakrzewscy byli majętnymi gospodarzami. Posiadali duży sad owocowy, najładniejszy w całej okolicy, osiem mórg ziemi, hodowali również konie. Józef dysponował okazałą bryczką, którą czasem wynajmował na różne uroczystości. Jednak rodzina nie była lubiana we wsi, co sam przyznał Czesław...
Rodzina unikała płacenia podatków i odprowadzania na rzecz państwa danin w naturze.

RYTUAŁ
Zakrzewscy, w sytuacji, kiedy ktoś im podpadł, dokonywali pewnego rodzaju rytuału. Po uroczystej kolacji klękali przed stołem, na którym stał krzyż i lichtarz, odmawiając modlitwę do Najświętszej Panienki. Następnie matka Halina (niektóra źródła podają imię Helena) brała gromnicę i przechylając ją mówiła „Na zgubę [nazwisko ofiary] niech skapie”. Pozostali przy stole powtarzali to zdanie trzykrotnie. Matka dodawała jeszcze „Niech zginie marnie”, co również powtarzano. W ten sposób wydawano wyrok, a ojciec z synami mieli rok czasu na jego zrealizowanie...

PIERWSZE ZBRODNIE
1954 rok - Zakrzewscy dopuszczają się kradzieży drzewa z lasu. Służby dokonały kontroli w ich obejściu, zarekwirowali drewno. Zakrzewscy wmówili sobie, że drewno odebrał im funkcjonariusz UB, postanowili się zemścić. Pewnego wieczoru napotkali mężczyznę w mundurze, Czesław był pewien, że to "winny" ubek. Oddał 6 strzałów (do jak się później okazało ) niewinnego człowieka... Ofiarą okazał się Bolesław Hartung ze Starachowic, który owego wieczora zmierzał do domu z zabawy tanecznej.
Drugim zabójstwem (grudzień 1957r) było uśmiercenie Jerzego Żaczkiewicza, którego Józef obwiniał o zarekwirowanie byka w ramach nieopłaconych podatków. Mężczyzna w środku nocy został zaciągnięty na łańcuchu pod studnię, na głowę miał założoną damską spódnicę . Tam Czesław wbił mu nóż w plecy i obaj z ojcem wrzucili ciało do środka. Rano swojego ojca odnalazła sześcioletnia córka.
Na początku lat 60. Józef i Czesław napadli, zabili i okradli Jana Borowca z Rzepina Drugiego, miejscowego dentystę, który trudnił się usuwaniem zepsutych zębów. Mężczyzna był wówczas sołtysem i zbierał pieniądze na podatki. Czesław strzelił do ofiary, a Józef dobił Borowca nożem...

MORDERSTWO LIPÓW
2 listopada 1969 roku Zakrzewscy doszli do wniosku, że Lipów trzeba zabić, aby zemścić się za doświadczone od nich krzywdy (Józef Zakrzewski nie lubił sołtysa, ponieważ ten upominał się wielokrotnie o zaległe należności, a w końcu asystował nawet przy egzekucji komorniczej).
Adam na początku nie chciał brać udziału w napadzie, ale ugiął się pod naciskami ojca i brata. Około 2 nad ranem uzbrojeni mężczyźni dostali się do gospodarstwa ofiar. Zakryli twarze prowizorycznymi maskami, a następnie wypuścili na ze stajni konia, aby ten hałasem wywabił na zewnątrz któregoś z domowników.
Na ganku pojawiła się Zofia z latarką. Adam uderzył ją siekierą w plecy. Kiedy kobieta upadła, zabójcy ruszyli do środka. Adam zaatakował nożem leżącego w łóżku Władysława. Stary Zakrzewski krzyknął do Czesława Bij!, aby ten zaatakował leżącą obok męża Krystynę. Następnie zwyrodnialcy pozbawili życia starą matkę sołtysa. Dopiero w ostatniej kolejności zabrali się i za niego. Kiedy dopadli Mieczysława, najpierw kazali mu oddać pieniądze. Lipa zapewniał, że wpłacił je wcześniej na poczcie. Jednak po chwili wyjął spod siennika, na którym leżała Marianna, zwitek banknotów. Usatysfakcjonowany Józef zabrał pieniądze, a następnie kazał Lipie położyć się na podłodze. Mężczyzna otrzymał cios siekierą od Czesława. Zanim uciekli, mordercy splądrowali gospodarstwo.

Po wszystkim wpadli na pomysł, aby zamaskować przestępstwo płomieniami. Zaprószyli więc ogień. Około 3:20 nad ranem mieszkańców Rzepina obudził alarm. Ludzie w panice wybiegali z domów, próbując zorientować się, kto potrzebuje pomocy. Na miejsce została wezwana straż pożarną.
Z pogorzeliska wyciągnięto ciała: 45-letniego Mieczysława – sołtysa Rzepina, jego 54-letniej bratowej Zofii, 81-letniej matki Marianny, 27-letniego bratanka Władysława oraz 18-letniej Krystyny, żony Władysława, która była w zaawansowanej ciąży.

Na miejsce zdarzenia przyjechała grupa operacyjno-śledcza. Śledczy od razu założyli, że pożar został wzniecony przez osoby trzecie. Ze względu na liczbę ofiar i zidentyfikowane rany, które powstały na skutek różnych narzędzi wnioskowano, że sprawców było, co najmniej dwóch.
Biegli ustalili, iż pożar wybuchł poprzez podpalenie snopków słomy wewnątrz domu. Ponadto, niemal wszystkie osoby zostały zamordowane we własnych łóżkach. Jedynie ciało Zofii zostało znalezione przy drzwiach wejściowych. Narzędziem sprawców były najprawdopodobniej siekiery, noże oraz motyki.





Śledczy przyjęli dwa motywy. Pierwszy to rabunek. Tego dnia Mieczysław jako sołtys wsi zbierał podatki, w związku z czym w domu znajdowało się około 20 tys. zł. Ponadto, jak wynika z relacji sąsiadów, Wiesław w ostatnich dniach zaciągnął kredyt w kwocie 60 tys. zł. Niestety tych pieniędzy nie znaleziono. Drugim motywem miała być zemsta. Przy tak brutalnej zbrodni i tylu ofiarach można było wnioskować, że sprawcy musieli mieć ogromny uraz do rodziny Lipów.

ŚLEDZTWO
Milicyjne tropy wiodły do rodziny Zakrzewskich, szczególnie na celowniku śledczy mieli Czesława... Milicjanci podejrzewali go o kradzież drewna z lasu. Był to jednak jedynie pretekst. W trakcie przesłuchań okazało się, że podejrzany nie miał alibi na noc z 2 na 3 listopada 1969 r.
Czesław jednak wypierał się udziału w zabójstwie Lipów.



Aby uzyskać twarde dowody przeciwko mężczyźnie, dokooptowano do jego celi kompana- agenta służb bezpieczeństwa, który miał od Lipy wyciągnąć przebieg zbrodni. Kiedy usłyszał zwierzenia mordercy, uznał, że jedyne, co może uchronić go od stryczka, to list do radia “Wolna Europa” z prośbą o pomoc. Omotany i wystraszony Czesław faktycznie taki list- wypełniony drastycznymi szczegółami popełnionych czynów- napisał. Przyznał się w nim również do pozbawienia życia Hartunga ze Starachowic, sołtysa Żaczkiewicza oraz dentysty Borowca, którzy “byli złymi ludźmi”.
Na podstawie wyznań najstarszego syna Zakrzewskich oraz informacji pozyskanych z podsłuchu zainstalowanego w ich domu, milicjanci dokonali przeszukania w gospodarstwie upiornej rodziny. Znaleziono słoik z zakrwawionymi banknotami w środku, a w innych skrytkach broń i inne przedmioty użyte w trakcie napadu na Lipów.

Adam i Józef dołączyli do Czesława w areszcie, ten pierwszy oskarżony o pobicie, drugi o nielegalne posiadanie broni. Czesiek namawiał pozostałych do współpracy z milicją, ale ci konsekwentnie odmawiali. W końcu zaczęli mówić, ale pokrętnie i niejasno. Ostatecznie przyznali się do wszystkiego. Józef próbował jednak bronić Adama, mówiąc, że siłą zmusił go do zamordowania Lipów. Czesław potwierdził słowa ojca.



PROCES I WYROK
Czesław symulował chorobę psychiczną. Udawał osłabionego, odmawiał współpracy z prokuratorem i sędzią. Podczas zeznań skoczył w kierunku stołu, na którym znajdowały się m.in. narzędzia zbrodni. Swoje dziwne zachowanie tłumaczył pokrętnie, że “chciał obejrzeć beret”. Adam na rozprawach często płakał i odwoływał wcześniejsze przyznanie się do winy. Józef po przyznaniu się do morderstwa bronił najmłodszego syna Adama, twierdząc, że ten nie chciał iść do Lipów. Został tam zaciągnięty siłą przez niego samego. Tą wersję potwierdził również Czesław twierdząc, że ojciec przyłożył broń Adamowi zmuszając go do wzięcia udziału w morderstwie.



W czerwcu 1971 r. Sąd Wojewódzki w Kielcach skazał Czesława i Józefa na karę śmierci poprzez powieszenie. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Karę wykonano w lutym 1972 r.
Adam został skazany na 25 lat więzienia, Sąd uznał, że młody mężczyzna znajdował się pod presją ojca i starszego brata oraz że rokuje nadzieje na resocjalizację w przyszłości. Jednak po kilku latach odbywania wyroku Adam powiesił się w celi.
Co do roli Haliny Zakrzewskiej śledczy nie znaleźli dowodów na to, aby brała udział w morderstwach.

Na podstawie wydarzeń z Rzepina powstała ballada, którą pamiętają do dziś mieszkańcy Rzepina...

Wśród ciszy nocnej i świata burzy,

Józef Zakrzewski, chłopak nieduży,

Tęgawy w barach, straszny bandyta

Pomyślał sobie: z Lipami kwita.

Mówi do synów: Chłopcy idziemy,

Rodzinę Lipów wymordujemy.

Dom podpalimy ,forsę weźmiemy

I ślady zbrodni też zakryjemy.

Bierze rewolwer oraz dwa noże,

Czy też się cofnie któż wiedzieć może.

Czesław siekierę, Adam motykę

I już widzimy bandycką klikę.

By zniszczyć Lipów rodzinne plemię,

Czesław szef bandy daje natchnienie

I chociaż w piersiach skacze mu dusza,

Na bój bandycki pierwszy wyrusza... (...)

RZEŻNIK Z WILDY

JoSeed 2025-02-25, 16:55
Kazimierz Polus to prawdopodobnie najsłabiej opisany powojenny polski morderca.
Niewiele wiemy o jego dzieciństwie i młodości. Był rodowitym poznaniakiem, który na świat przyszedł 10 września 1929 r. Ukończył tylko siedem klas podstawówki., nie miał wyuczonego zawodu, pracował jednak przez czas jakiś jako dozorca.
Pochodził z Wildy, ponad połowę swojego życia spędził w zakładach karnych. Był człowiekiem zaburzonym, a najczęstsze zarzuty, które mu stawiano i za które go karano, to molestowanie dzieci i rozboje.
Mężczyzna od czasu swojego pierwszego kontaktu z zakładem karnym gdy miał 19 lat, właściwie nie potrafił już funkcjonować w normalnym świecie i był zatrzymywany wielokrotnie.
Przejrzałam wiele materiałów o tym człowieku, książki i wzmianki w necie, nie trafiłam na żadne inne zdjęcie owego Kazimierza, niż to:



W 1950 r. Polus się ożenił. Jego nadmierny popęd seksualny i zdrady niszczą małżeństwo i już po roku żona wnosi o rozwód. Nie mieli dziec.
Pierwszy raz w konflikt z prawem wszedł najprawdopodobniej w 1953 r., gdy miał 24 lata. Napadł wtedy na młodego mężczyznę i go zgw🤬cił. Sąd skazał go na 10 lat więzienia. Ostatecznie na wolność - za dobre sprawowanie - wyszedł po siedmiu latach.
Długo jednak na wolności nie zabawił. Po kilku miesiącach znów dopuścił się czynów lubieżnych i ponownie został skazany - na 10 lat więzienia i tym razem wyrok odsiedział w całości.
Gdy wyszedł z kaliskiego zakładu karnego, wyjechał do Szczecina. Zatrudnił się w Szczecińskich Zakładach Celulozowo-Papierniczych. Pracował tam przez 4 lata.

PIERWSZE ZABÓJSTWO
Maj, 1971 rok. 8-letni Irek spacerował po placu Orła Białego w Szczecinie. Chłopieć był nauczony, by nie rozmawiać z obcymi, jednak gdy sympatyczny mężczyzna powiedział, że chce mu sprezentować nowy rower, chłopczyk dał się w końcu namówić i udał się z nim do wynajmowanego mieszkania. To właśnie tam Kazimierz Polus go zaatakował, dotykał w miejsca intymne, a następnie zabił. Ciała Irka nie można było znaleźć przez wiele miesięcy, w końcu jednak okazało się, że zabójca zawinął zwłoki w worek i wywiózł na pobliskie wysypisko śmieci. Po pewnym czasie śledztwo zostało umorzone ze względu na brak dowodów.
Później Polus swoją zbrodnie motywował tym, że tylko podczas jej dokonywania był w stanie osiągnąć satysfakcje seksualną. Wiele razy podkreślał, że gdyby nie to, do zabójstw nigdy by nie doszło...


MORD PO RAZ DRUGI
Polus w roku 1975 przenosi się do Poznania.
Tym razem jego ofiarą stał się 17-letni Henryk, którego mężczyzna poznał na dworcu PKP dokładnie 14 grudnia 1975r. To był mroźny, zimowy dzień. Nastolatek udawał się na kurs do Mosiny, z ramienia szkoły, do której uczęszczał. Gdy zabójca usłyszał, że młody chłopak szuka pracy, zaproponował, że mu pomoże. Wspólnie udali się w rejony dzisiejszej Malty gdzie, gdy chłopak odmówił mu współżycia, zabił, uderzając go wielokrotnie ciężkim kamieniem w głowę. Trzeba przyznać, że Kazimierz Polus miał też niesamowite szczęście do ukrywania zwłok. I tym razem, pomimo zgłoszenia zaginięcia Henryka, nie udało się ustalić jego miejsca pobytu, a ciało znaleziono dopiero 8 lat później.
Podobnie jak przy poprzedniej zbrodni i tym razem zabójca jako motyw swoich działań wskazywał satysfakcje seksualną.

Rok później Polus zostaje zatrzymany pod zarzutem molestowania 13-letniego chłopca i trafia za kratki. Zostaje skazany na 5 lat pozbawienia wolności, ale udaje mu się wyjść wcześniej (!) i niestety... koszmar zaczyna się od nowa.

DO TRZECH RAZY SZTUKA...
Grudzień, 1982 rok.
Kazimierz poznaje 21-letniego, niepełnosprawnego, Janusza B., który rozpoczyna z nim pracę w MPK w Poznaniu. Janusz jest zdeterminowany, by wyjechać do pracy za granicę, w czym oczywiście Polus deklaruje mu pomóc. Zapewnia go o swoich znajomościach, dzięki którym może załatwić nielegalne paszporty i zająć się organizacją podróży. Gdy ustalają datę wyjazdu, zabójca zaprasza młodego mężczyznę do swojego mieszkania przy ul. 28 czerwca, gdzie dokonuje kolejnego, brutalnego mordu, a następnie rozczłonkowuje jego zwłoki.
W pobliżu ulicy Rolnej wsiada do taksówki i udaje się w okolice ulicy Grunwaldzkiej gdzie porzuca zwłoki. Rozczłonkowane zwłoki, w tym głowę ofiary, przypadkowo odnajduje synek 35letniej poznanianki....
W prasie umieszczony został komunikat - kto rozpoznaje... Komunikat przynosi efekt, ofiara została rozpoznana.



Milicja wpada na ślad Polusa, w jego domu znajdują przedmioty należące do Janusza.
Kazimierz Polus zostaje zatrzymany 5 stycznia 1983 roku, ale do wszystkich trzech zabójstw przyznaje się dopiero po 11 dniach. Wcześniej twierdzi, że jest niepoczytalny i należy go leczyć.
Akt oskarżenia trafił do Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu w styczniu 1984r. Zarzucono mu dokonanie trzech zabójstw na tle seksualnym oraz przywłaszczenie pieniędzy, należących do jednej z jego ofiar.

WYROK
Polus przed sądem udawał chorobę psychiczną, prosił, by go "wyleczyć". Biegli ocenili jednak, że mężczyzna jest poczytalny. Wyrok zapadł szybko, bo już 13 kwietnia 1984 r. "Rzeźnika z Wildy" skazano na karę śmierci i pozbawienia praw publicznych na zawsze. Sąd tłumaczył, że w przypadku Polusa kary więzienia nie przynoszą oczekiwanych efektów - mężczyzna aż 29 lat z 54 swojego życia przebywał w zakładach karnych, a wciąż dopuszczał się kolejnych przestępstw.
Apelacje i odwołania od wyroku nic Polusowi nie dały. Z prawa łaski nie skorzystała Rada Państwa.
Wyrok wykonano 15 marca 1985 r. w Areszcie Śledczym przy ulicy Młyńskiej w Poznaniu.
Pochowany został na cmentarzu Miłostowo. W 2016 roku jego grób przestał istnieć, obecnie jest tam pochowana inna osoba.
Włoski producent zabawek, Maurizio Caramelli postanowił udać się do Warszawy w interesach w 1969 roku. Postanowił ze swojego zamku w Lombardii przyjechać do Polski samochodem. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt że owym samochodem było Lamborghini Miura P400s - prawie 400 konny, 4 litrowy potwór z silnikiem V12 ułożonym centralnie. Widok jaskrawozielonego włoskiego bolidu na starym mieście czy w centrum kontrastuje na tle Syren, Trabantów, Warszaw, czy Fiatów 125p, idealnie pokazując przepaść pomiędzy komunistycznym rajem i dobrobytem, a zgniłym zachodem. Jak dla mnie to widok jest wręcz surrealistyczny, a dla tamtejszych ludzi przesiąkniętych PRL-owską szarzyzną i beznadzieją widok tego supersamochodu na warszawskich ulicach musiał wyglądać jak lądowanie statku obcych.

moto.pl/MotoPL/7,88389,30075799,hrabia-caramelli-przyjechal-lamborghin...




W czasach PRL handel walutami przez osoby prywatne był zabroniony. Byli jednak tacy, którzy podejmowali to ryzyko, oferując klientom lepsze kursy wymiany niż te oficjalne i zarabiali na tym bardzo duże pieniądze.

To oczywiście cinkciarze, w PRL wystający pod dworcami, hotelami czy sklepami typu Pewex.W Walutą handlowali późniejsi znani gangsterzy, m. in. Jerzy W. ps. „Żaba”, Zygmunt R. ps. „Bolo” czy Leszek D. ps. „Wańka”.

Wielu cinkciarzy było jednocześnie wajchowiczami, czyli oszustami, którzy sprytnie odwracając uwagę klienta, potrafili np. sprzedać mu zamiast waluty pocięte gazety.



Historia poznańskich jubilerów, twórców potęgi firmy W.Kruk. Film pokazuje zmagania z systemem hitlerowskim i przede wszystkim prlowskim Henryka i Wojciecha Kruka. Przedstawiona jest droga jaką pokonali do zbudowania jednej z najsłynniejszych polskich marek jubilerskich

Opowieść o kawie

dawnotemu2021-05-29, 8:51
Kto odkrył kawę?
Według jednej z legend, kawa pochodzi z Etiopii. Pasterz kóz o imieniu Kaldi zauważył, że kozy po zjedzeniu owoców z określonego drzewa są bardziej energiczne i nie śpią w nocy. Swoją obserwacją podzielił się z lokalnym klasztorem, gdzie opat postanowił na własnej skórze sprawdzić, czy owoce kawy przydadzą się po to, aby nie zasnąć podczas długich wieczornych modlitw.

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 5,00 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 3 miesiące. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem