📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:15

#praca

Młodzi na rynku pracy...

Mr.Drwalu2013-03-10, 17:59


Młodzi na rynku pracy: niestrawność po McPracy...

McPraca jest zła dla młodych ludzi – głosił artykuł opublikowany 27 lat temu w „The Washington Post”. Dziś dziesiątki tysięcy wchodzących w dorosłość Polaków, podobnie jak ich koledzy z innych krajów, pracują w taki sposób. Czy rzeczywiście tracą czas?

Podawanie frytek, parzenie kawy, dowożenie pizzy, nalewanie coli czy układanie ciuchów na wieszakach – McPraca wszędzie wygląda tak samo. I na całym świecie przyciąga głównie młodych ludzi. W międzynarodowych sklepach z odzieżą, fast foodach, sieciowych kawiarniach i barach szybkiej obsługi widać same młode twarze. Tam nie wymaga się okazałego CV, dyplomu wyższej uczelni ani znajomości kilku języków i legitymacji Mensy. Ale też niewiele oferuje się w zamian. Marne szanse awansu, duża rotacja pracowników, zmechanizowane zadania, mały prestiż, niskie zarobki i ciężka praca – to cechy wspólne McJobów. Tę prawidłowość zauważono już w połowie lat 80. w Stanach Zjednoczonych. Pierwszy zdiagnozował to socjolog Amitai Etzioni, który ukuł termin McJob i ostrzegał, że dla młodych ludzi to wybór najgorszy z możliwych.

W sieci sieciówek

– Nie miałam czasu szukać innej pracy, trafiłam na ogłoszenie i długo się nie zastanawiałam, bo potrzebowałam kasy – mówi 26-letnia Małgorzata z Ostrowi Mazowieckiej, która od paru miesięcy pracuje w kancelarii notarialnej, ale jeszcze do niedawna jej głównym źródłem utrzymania była praca „na pół etatu” w jednym z warszawskich centrów handlowych, w sklepie z odzieżą. Etatu oczywiście nie miała, pracowała na śmieciówce. Miała zostać kilka miesięcy, do czasu skończenia studiów, ostatecznie utknęła tam na prawie dwa lata. – Przez pierwsze dni wracałam ze łzami w oczach. Wstawałam rano, a bolały mnie nogi, jakbym właśnie zeszła z parkietu. Później się przyzwyczaiłam. Zdarzało się, że musiałyśmy dźwigać paczki z magazynu i rzygać się chciało, jak trzeba było piąty raz z rzędu układać tę samą kupkę ubrań, ale przynajmniej grafik miałam elastyczny. Dzięki temu mogłam kończyć studia – mówi dziewczyna.

To właśnie uczniowie i studenci, którzy mogą dostosować godziny pracy do szkolno-uczelnianych zajęć, najczęściej zasilają kadrę sieciówek. Niektórzy pracownicy popularnych sklepów z odzieżą nieoficjalnie przyznają nawet, że polityka tych firm nie idzie w parze z zatrudnianiem osób po trzydziestce, bo po pierwsze to nie licuje z wizerunkiem odzieżówek, a po drugie wiąże się z większymi kosztami. Wbrew pozorom firmom łatwiej i taniej pogodzić się z dużą rotacją pracowników i przyuczać wciąż nowych ludzi, którzy posadę potraktują dorywczo. A to dlatego, że żaden z nich nie będzie walczył o etat i przywileje socjalne. Młody pracownik szybciej się uczy, więcej wytrzyma i jest pokorniejszy.

Nasza bohaterka zarabiała około 800 zł miesięcznie. Koleżanki Małgorzaty piszą, że w innych sieciach, pracując na pełen etat i wytrzymując 11-, 12-godzinny dzień pracy z jedną tylko krótką przerwą, można liczyć najwyżej na 1,5 tys. zł. Ale bywa ciężko. „U mnie trzeba stać cały dzień na sklepie wyprostowanym, nie rozmawiać ze współpracownicami, każde wyjście do toalety trzeba zapisać w zeszycie, nie można usiąść, nie można używać telefonu komórkowego, koszmar”, opisuje jedna z internautek. Ale w innym poście przyznaje, że do sklepu poszła pod koniec szkoły średniej, nie mając żadnego doświadczenia, i wątpi, czy gdzieś indziej znalazłaby zatrudnienie.

McSurferzy

Amitai Etzioni, charakteryzując McJoby, wspominał nie tylko o braku perspektyw czy wyzysku młodego pracownika. Zwracał też uwagę na to, że niewymagające większych kompetencji prace na najniższych stanowiskach w gastronomii czy handlu, które do niedawna były pierwszym krokiem na ścieżce kariery, coraz powszechniej zmieniają się w zatrudnienie stałe. A to już jest niebezpieczne. Dziś wielu młodych ludzi wpada w spiralę McPracy i utyka w tym systemie na lata. Tacy ludzie nie mają co liczyć na karierę albo na zasadniczo większe zarobki, które pozwoliłyby im na realną poprawę standardu życia i planowanie przyszłości. Ta grupa pracuje tylko po to, by utrzymać się na powierzchni, niczym surferzy na fali. Nawet jeśli rozwijają się czy kształcą, to nie potrafią wspiąć się parę szczebli wyżej.

Tak jak 29-letnia Agnieszka, sprzątaczka w jednym z warszawskich hoteli. Dziewczyna właśnie odebrała nagrodę za 10-letnią wysługę. Dostanie podwyżkę – 200 zł miesięcznie – i uścisk ręki szefostwa. Sęk w tym, że nie tego oczekiwała. Agnieszka w ciągu tej dekady zdążyła skończyć zaocznie hotelarstwo i turystykę. Po cichu liczyła, że ktoś to doceni i ją awansuje. Sprzątaczka z magistrem? – pukały się w czoło koleżanki po fachu, dziwiąc się, że Agnieszka nie znalazła czegoś lepszego. A jej zabrakło sił, ambicji i determinacji. Przestała rozsyłać CV. – Zasiedziałam się, straciłam wiarę w siebie – przyznaje.

Studia wyższe nie pomogły też 25-letniej Beacie. – Przez pięć lat rodzice płacili po 2,5 tys. zł za semestr. Poszło na to razem z kosztami dojazdów, podręczników, kserówek jakieś 25 tys. zł. I niestety już wiem, że to najgorzej wydane pieniądze w ich życiu – opowiada. Beata w ubiegłym roku skończyła administrację na jednej z warszawskich uczelni prywatnych. Studiowała zaocznie i na zajęcia dojeżdżała co dwa tygodnie w weekendy ze wsi pod Mińskiem Mazowieckim. W czasie studiów, podobnie jak wcześniej, pomagała rodzicom, którzy mają gospodarstwo i sami sprzedają uprawiane warzywa na jednym z warszawskich bazarów. – Sprzedaję od dziesięciu lat i myślałam, że po studiach uda mi się znaleźć lepszą pracę. Niestety. Nawet jeśli pojawiały się propozycje, za normalną pracę w wymiarze 40 godzin tygodniowo chcieli płacić tysiąc złotych i to brutto na umowie o dzieło. Wiem, że wiele osób skrytykuje takie podejście i będzie się mądrzyć, że lepsza taka praca niż bezrobocie albo że za tysiąc złotych żyją całe rodziny, ale mnie się naprawdę taka praca nie opłaca – tłumaczy dziewczyna i wylicza, że same dojazdy kosztowałyby ją ponad sto złotych miesięcznie, a do tego jeszcze jakieś jedzenie w pracy, więc okazałoby się, że zarobiła najwyżej 700 zł. – Zamiast tego nadal handluję dla rodziców, płacą mi bardzo podobnie, ale dojeżdżam razem z nimi, sprzedaję tylko przez trzy, cztery dni w tygodniu, a więc mam więcej czasu dla siebie. Tylko tych pieniędzy i czasu straconego na studia mi szkoda – dodaje nasza rozmówczyni.

A może frytki do tego?

Do krytyki modelu pracy, którego nazwę zaczerpnięto od najbardziej znanej na świecie sieci fast foodów, z czasem zaczęło się przyłączać coraz więcej socjologów i ekonomistów. Tak bardzo, że termin McJob zaczął poważnie ciążyć samemu McDonaldowi. Koncern od blisko dwóch dekad stara się o zmianę definicji tego słowa, które w oczywisty sposób kojarzy się z firmą. Próbował najpierw na drodze prawnej, choćby walcząc z tym, że termin ten znalazł się w słownikach języka angielskiego Oxford Dictionary i Merriam-Webster. W ostatnim czasie zmieniono strategię. McDonald postanowił po prostu poprawić swój wizerunek jako pracodawcy.

W Stanach Zjednoczonych już w 2006 r. ruszyła kampania plakatowa McDonalda pod hasłem „Not bad for a McJob” (Nieźle jak na McJob), która promowała pracę w firmie, przedstawiając politykę koncernu jako niezwykle przychylną dla zatrudnionych – głównie w kwestii opieki zdrowotnej, elastycznego czasu pracy i zarobków. W Polsce w przededniu wybuchu kryzysu McDonald rozpoczął cykl kampanii reklamowych od zachęcających do pracy seniorów, poprzez polecanie jej młodzieży szkolnej jako pierwszego zatrudnienia, po najgłośniejsze spoty z hasłem „A może frytki do tego”. – To naprawdę zadziałało. Zmienia się, i to wyraźnie, sposób postrzegania pracy w McDonaldzie – przekonuje rzecznik prasowy koncernu Krzysztof Kłapa. – Owszem, kampanie reklamowe pomogły, ale najmocniej zadziałało to, że u nas jest porządna oferta. Zatrudniamy ponad 16,5 tys. osób, z tego ponad 3 tys. to menedżerowie, z których większość przeszła normalną ścieżkę awansu w firmie. Podstawowa godzinna stawka wynagrodzenia dla szeregowych pracowników to przykładowo w Warszawie 11,5 zł, a po awansie zarabia się coraz lepiej. Dodatkowo, co ważne, my zatrudniamy na normalne umowy na etat, z ubezpieczeniem, ze wszystkimi składkami. To wszystko przecież całkiem przeczy terminowi McPraca – dodaje Kłapa.

I choć częściowo jego tłumaczenia to PR firmy – bo jak wynika z ostatnich wyliczeń amerykańskiego Bloomberga McPraca pozostała McPracą, a w ostatniej dekadzie różnica między płacami najniżej opłacanych zatrudnionych i kierownictwem McDonalda w USA się podwoiła – jest w tym też ziarno prawdy.

– Rzeczywiście dziś jako McPracę, czyli taką „junk”, „śmieciową”, można postrzegać dwa rodzaje sytuacji zawodowej. Po pierwsze zatrudnionych na umowach, które nie pozwalają na stabilizację zawodową i życiową. Szczególnie gdy nie są to warunki będące wyborem pracownika, który woli elastyczne zatrudnienie, tylko zostały narzucone przez pracodawców. Po drugie to taka pozycja, która jest znacznie poniżej kompetencji, wykształcenia i oczekiwań pracownika, na którą decyduje się przymuszony przez sytuację rynkową – tłumaczy Dominik Owczarek, analityk Instytutu Spraw Publicznych. – Tu niezwykle ważny staje się element psychiczny. Jeżeli pracownik nie czuje dyskomfortu i jest usatysfakcjonowany warunkami ekonomicznymi, to kategoria McPracy go nie dotyczy – dodaje.

Kolejka do ekspresu

Rzeczywiście, wielu młodych trafiających nawet na najniższe stanowiska, do pracy fizycznej i wcale nie nadzwyczaj dobrze płatnej, jest z tego zadowolonych. W połowie stycznia ponad dwieście osób przyszło na spotkanie rekrutacyjne na otwarcie nowego McDonalda w Skierniewicach, natomiast kilka tygodni temu w Londynie na dziewięć etatów baristy w nowej kawiarni Costa Coffee zgłosiło się zaś aż 1,6 tys. chętnych.

– I ja ich rozumiem. Sam jestem w podobnej sytuacji – opowiada Tomasz, absolwent zarządzania i marketingu na Uniwersytecie Wrocławskim. – Z zewnątrz moja praca może wydawać się beznadziejna. Od poniedziałku do piątku i w co drugi weekend przez dziesięć godzin dziennie sprzedaję wycieczki w biurze podróży w centrum handlowym. Praca za 1,5 tys. zł na rękę. Ale mi się to naprawdę podoba – przekonuje Tomasz. Po studiach nie udało mu się znaleźć zatrudnienia we Wrocławiu, bo jedyne propozycje, jakie dostawał, to praca w callcenter i wprowadzanie danych w centrach usług. Postanowił wrócić do rodzinnego Gniezna.

– Najpierw do mojej pracy dopłacał urząd pracy w ramach stażu absolwenckiego, po jego zakończeniu szefostwo uznało, że się sprawdziłem, i zatrudniło mnie już na normalnej umowie. Nie są to kokosy, ale dopóki mieszkam z rodzicami, wystarcza – opowiada i tłumaczy, że praca za biurkiem w centrach usług lepsza byłaby tylko w teorii. – Proponowano mi góra 2,5 tys. zł brutto na umowie śmieciowej, to dawałoby ponad 2 tys. zł, bez ubezpieczenia i składki emerytalnej. Na samo mieszkanie musiałbym wydać co najmniej tysiąc złotych. A sama praca zapowiadała się przeraźliwie nudno. Bycie zwykłym sprzedawcą wycieczek jest o wiele ciekawsze, mam kontakt z ludźmi, mogę sobie z nimi porozmawiać. Choć szkoda mi, że moje studia i biegły niemiecki zupełnie się nie przydają, ale może za jakiś czas zacznę korzystać z wykształcenia – opowiada 25-latek.

Ten optymizm młodych McPracowników może być dosyć złudny. – Ja bym tego nie nazwał optymizmem, tylko realizmem. Są bardzo świadomi tego, jak wygląda rynek pracy, że jest kryzys. Widzą, jakie problemy mają ze znalezieniem pracy ich rówieśnicy, więc kiedy już sami pracę zdobywają, naprawdę się z niej cieszą. Choć jest to zajęcie grubo poniżej ich kompetencji, to w przeciwieństwie do pracowników takich miejsc jak centra usług i call center nie popadają tak często w marazm, nie zakopują się w nich na lata, tylko traktują je jako trampolinę do dalszego rozwoju – mówi Dominik Owczarek.

Jego zdaniem praca w charakterze pracownika fizycznego dla nikogo nie jest spełnieniem marzeń. Ale może być idealnym sposobem na zdobycie pierwszych doświadczeń, zarobienie pieniędzy wystarczających, by się utrzymać i wciąż mieć czas na dalszy rozwój.

– Żadna praca nie hańbi i żadnej pracy nie należy się wstydzić – mówi Piotr Palikowski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami. Jego zdaniem podejmowanie McPracy świadczy o zaradności i determinacji młodych ludzi, a to cechy, które pracodawcy bardzo cenią u swoich potencjalnych pracowników, dlatego tym bardziej nie należy ich ukrywać w CV albo w czasie rozmowy kwalifikacyjnej. – Zdaniem przedsiębiorców kandydatom do pracy brakuje głównie umiejętności miękkich, czyli takich cech jak samodzielność, przedsiębiorczość, przejawianie inicjatywy, odporność na stres, motywacja do pracy czy kompetencje interpersonalne związane z umiejętnościami komunikacyjnymi i pracą zespołową. Każda posada pozwala młodym ludziom na zdobywanie doświadczenia zawodowego i nabywanie właśnie tych umiejętności, co przekłada się potem na wyższą efektywność, skuteczność, lepsze wykonywanie swoich obowiązków – mówi.

Zauważa też, że obecnie prawie 80 proc. pracodawców ma problemy z rekrutacją osób o odpowiednich kwalifikacjach, a polski system edukacyjny nie przygotowuje młodych ludzi na potrzeby rynku, dlatego im większe doświadczenie i obycie w organizacji, nawet jeżeli jest to McPraca, tym większe szanse na znalezienie lepszej posady w przyszłości.

Imiona bohaterów zostały zmienione

Źródło: KLIKNIJ TUTAJ


Wydłużenie okresu rozliczeniowego czasu pracy do 12 miesięcy, zmiana definicji doby pracowniczej, obniżenie stawek za pracę w godzinach nadliczbowych - to tylko niektóre z proponowanych przez rząd zmian w kodeksie pracy. - Będziemy pracować przez 26 tygodni z rzędu, po 12 godzin na dobę! - straszą związkowcy. Tymczasem resort Władysława Kosiniaka-Kamysza ma jeszcze kilka innych pomysłów na ułatwienie życia dotkniętym kryzysem przedsiębiorcom.

Zmiany w kodeksie pracy w najbliższych dniach trafią na Sejm. Wydłużenie okresu rozliczeniowego czasu pracy do 12 miesięcy oznacza, że przedsiębiorcy będą mogli dużo później niż dotychczas oddać pracownikom dni wolne w zamian za przepracowane nadgodziny, albo pracę w weekendy i święta. Dzięki takiemu rozwiązaniu spadną koszta prowadzenia na przykład biznesów sezonowych.

Ustawa przewiduje też zmianę definicji doby pracowniczej, ułatwienie wprowadzenia przerywanego czasu pracy, wydłużenie niepłatnej przerwy w pracy oraz obniżenie stawek za pracę w godzinach nadliczbowych które - jak twierdzą autorzy ustawy - nie przystają do europejskich realiów. Elastyczne formy zatrudnienia mają być alternatywą dla zwolnień grożących pracownikom w okresie spowolnienia gospodarczego. Zdaniem autorów projektu ustawy, zmiany te spowodują zwiększenie stabilności zatrudnienia w firmach, a z czasem przyczynią się nawet do powstawania nowych miejsc pracy. Przedsiębiorcy chwalą te rozwiązania.

Dzięki proponowanemu w projekcie swobodniejszemu organizowaniu czasu pracy, możliwe stanie się elastyczniejsze prowadzenie działalności i efektywniejsze zarządzanie personelem w warunkach zmieniającego się popytu. W konsekwencji może to ograniczyć skalę masowych zwolnień pracowników i pozwoli utrzymać konkurencyjność przedsiębiorstw
- brzmi opinia Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan dołączona do projektu ustawy.

Pracodawcy proponują nawet pójście o krok dalej i sugerują wprowadzenie kolejnych, korzystnych z punktu widzenia przedsiębiorców rozwiązań. Miałoby to być między innymi umożliwienie zmniejszenia pracownikowi wymiaru etatu bez konieczności wypowiadania warunków pracy i płacy, poszerzenie katalogu prac dopuszczonych w niedziele i święta, czy ustalenie oddawania czasu wolnego za pracę w godzinach nadliczbowych w stosunku 1:1.

Inne zdanie na temat nowelizacji prawa pracy mają przedstawiciele związków zawodowych. - Ten projekt jest skandaliczny i całkowicie nie do przyjęcia - ocenia Piotr Duda, przewodniczący NSZZ Solidarność. - Nie doszliśmy do porozumienia na Komisji Trójstronnej i będziemy w tej sprawie nadal protestować. Duda przekonuje, że proponowane przez rząd zmiany w prawie łamią unijną dyrektywę dotyczącą czasu pracy. Podkreśla, że już w czteromiesięcznym okresie rozliczeniowym czasu pracy dochodzi do licznych nadużyć i patologii. - Jeżeli te zmiany wejdą w życie, staniemy się pracownikami na żądanie - oburza się Duda. - Obliczyliśmy, że w skrajnych przypadkach zgodna z prawem będzie praca 26 tygodni dzień w dzień, po 12 godzin na dobę.

- Ekonomiści od lat zabiegają o zwiększenie elastyczności rynku pracy - mówi profesor Stanisław Gomułka. - Rząd mówi o tym w kontekście kryzysu i rosnącej stopy bezrobocia, tymczasem to powinny być permanentne rozwiązania - ocenia ekonomista. Zdaniem profesora Gomułki polscy przedsiębiorcy ciągle boją się zatrudniać pracowników, bo zbyt trudno ich zwolnić. - Uelastycznienie rynku zatrudnienia to jeden z warunków naszego wejścia do strefy euro - przypomina.

Jest kij, będzie i marchewka

Nie wszystkie planowane przez resort pracy zmiany muszą budzić sprzeciw pracowników. Najnowszy pomysł Platformy to dofinansowania z budżetu państwa do firmowego funduszu płac. W myśl projektu, nazwanego roboczo Ustawą o wspieraniu miejsc pracy w przedsiębiorstwach, o dopłaty będą mogły się ubiegać firmy, które udokumentują swoją trudną sytuację finansową i konieczność zwolnienia pracowników. Państwowe pieniądze miałby pomóc w utrzymaniu miejsc pracy, pod warunkiem ich późniejszego zachowania.

Takie rozwiązanie będzie korzystne zarówno dla przedsiębiorców, jak i budżetu państwa – przekonuje poseł PO Adam Szejnfeld, który kieruje sejmową komisją nadzwyczajną, rozpatrującą projekty ustaw deregulacyjnych. O konkretach nie chce jednak jeszcze rozmawiać. - Trwają dyskusje nad wysokością dopłat, ale nie mogę jeszcze podać żadnych kwot - mówi w rozmowie z Money.pl. - Dotacje byłyby przeliczane na jednego pracownika i zależne od okresu utrzymania miejsc pracy przez pracodawcę - precyzuje poseł Platformy.

Minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz wspominał w mediach o kwocie 400 mln zł. Przeznaczenie tych środków na utrzymanie miejsc pracy ma być dla państwa bardziej korzystne, niż finansowanie zasiłków dla rosnącej rzeszy bezrobotnych. W tej chwili bez pracy jest już ponad 14 procent Polaków, czyli aż 2 mln 295,7



Z proponowanych przez rząd rozwiązań już teraz mogłoby skorzystać nawet 15 procent działających w Polsce przedsiębiorstw. Jak wynika z danych firmy Manpower, która regularnie bada perspektywy zatrudnienia w kraju, właśnie taki odsetek pracodawców planuje zwolnienia w I kwartale 2013 roku. O swoje miejsca pracy powinny się niepokoić osoby zatrudnione w przemyśle wydobywczym i przetwórczym, rolnictwie, budownictwie i energetyce. Spać spokojnie mogą specjaliści ds. handlu, transportu i logistyki. Łącznie, według wyliczeń Money.pl, pracę stracić może nawet 300 tysięcy osób.



Z kolei spółka KUKE szacuje, że w tym roku upadnie 1313 przedsiębiorstw działających na polskim rynku. To aż o 49,7 procent więcej, niż w 2012 roku! Przyczynią się do tego słabnący popyt wewnętrzny oraz problemy gospodarcze całej strefy euro, w tym naszego głównego partnera handlowego - Niemiec.



Czy pomysł posłów Platformy zapobiegnie realizacji tych prognoz? Jeśli kwota 400 mln zł okaże się ostateczną sumą, najpewniej będzie to za mało, by zmienić sytuację na rynku pracy. - Przedsiębiorcy chętnie przyjmą ofertę pomocy, ale czy budżet na to stać? - pyta ekonomista Stanisław Gomułka. - Podejrzewam, że dofinansowanie będzie niewielkie i będzie miało raczej charakter politycznego gestu - ocenia profesor. - Nie przywiązywałbym do tego projektu dużej wagi.

Poręczenie kredytu dla firm bez prowizji

Cały proces legislacyjny przeszły już zmiany do kolejnej ustawy - o poręczeniach i gwarancjach udzielanych przez Skarb Państwa, która weszła w życie. Nowe przepisy mają pomóc przedsiębiorstwom w uzyskaniu finansowania. Ponieważ banki zaostrzyły kryteria udzielania kredytów, wiele małych i średnich firm ma kłopoty z finansowaniem bieżącej działalności. Bank Gospodarstwa Krajowego ma im udzielać gwarancji – do 3,5 mln zł, na okres 27 miesięcy. Te udzielone w 2013 roku przez 12 miesięcy mają być bezpłatne. Prowizja za kolejny rok wyniesie jedynie 0,5 procent.

Rządowi eksperci szacują, że tylko w pierwszym roku obowiązywania nowej ustawy banki udzielą dodatkowo kredytów nawet na kwotę około 8 333 mln zł. Zmiany te będą kosztowały budżet państwa 156 mln zł w pierwszym roku obowiązywania ustawy, a w kolejnych dwóch latach odpowiednio 165 i 77 mln zł.



- To zmiany zapowiadane jeszcze w drugim expose premiera - zauważa profesor Gomułka. - Problemem jest maksymalny poziom zatrudnienia w firmach uprawnionych do skorzystania z poręczeń, ustalony na poziomie 250 osób, także dla grup kapitałowych. Należałoby podnieść ten pułap - sugeruje ekonomista.

Źródło: KLIKNIJ TUTAJ

O pracy w kostnicy

Swirussss2013-03-06, 10:32
Kwestia naszego sposobu zarobkowania to temat tabu. Nie chwalimy się tym, czym się zajmujemy – mówi Marek, doświadczony warszawski balsamista. O pracy tanatopraktorów, czyli osób, które przeciwdziałają rozkładaniu się ciała krąży mnóstwo legend. Jak naprawdę wygląda ich praca?

o nie jest zawód dla każdego. Do śmierci przyzwyczaić się nie da. Bez silnej psychiki, umiejętności oddzielania pracy od życia osobistego i pewnej dozy życiowej dojrzałości, potencjalny balsamista może zapomnieć o wieloletniej pracy w tej branży. Być może dlatego warszawskich tanatopraktorów policzyć można na palcach obu rąk. Niszowy zawód wywołuje jednak zaciekawienie osób postronnych ze względu na swoją specyfikę. Śmierć budzi w nas odrazę, strach, ale i zainteresowanie jednocześnie.

Tanatopraksja (z gr. „thanatos” – śmierć) to zabieg polegający na usunięciu zmian pośmiertnych. Wstrzyknięcie do żył substancji eliminującej bakterie, które odpowiadają za gnicie ciała oraz zabiegi dokonywane na powierzchni skóry, umożliwiają usunięcie nieprzyjemnego zapachu i wystawienie zmarłego na widok publiczny. Nieboszczyk wygląda dzięki temu tak jakby zapadł w głęboki sen.

W Polsce występuje zapotrzebowanie na tego rodzaju usługi. Jest ono jednak ograniczone przez słabą infrastrukturę funeralną. Większość zakładów pogrzebowych nie ma warunków do tego, by oferować zabiegi tanatopraksji. Innym problemem są finanse klientów.

- Jak to mówił pewien filozof, świadomość określają środki – mówi Leszek Rychlik, dyrektor Zakładu Pogrzebowego „Styks” w Warszawie. - Klienci coraz mniej od nas oczekują. Wystarcza im minimum z naszej oferty – dodaje.

Miejsce pracy – kostnica.

Całą ścianę naprzeciwko wejścia zajmują ułożone jedna na drugiej komory chłodnicze.

Z boku stoi stół sekcyjny, obok niego wózek do transportu zwłok. Umieszczone pod sufitem jarzeniówki rzucają na pomieszczenie białe światło. Całość utrzymana w srebrno – białej kolorystyce. W takich warunkach przychodzi pracować balsamistom godzinami. Trafiają tu jednak tylko najwytrwalsi.

Aby potwierdzić swoje kwalifikacje balsamista musi ukończyć kurs dla tanatopraktorów i zdobyć certyfikat wydawany przez Polskie Centrum Balsamacji i Tanatokosmetologii. Kurs zawiera zajęcia teoretyczne w postaci wykładów oraz zajęcia praktyczne obejmują m in. tanatologię ogólną, pośmiertną toaletę i kosmetykę, podstawy rekonstrukcji i BHP.

Szkoleniami dla przyszłych adeptów zawodu zajmuje się Adam. - Na początku pytam się czy kandydat miał już styczność z martwym ciałem. Ludzie potrafią odpowiedzieć, że widzieli sekcje w internecie. To jest jednak zupełnie co innego. Trzeba zobaczyć to na własne oczy, poczuć zapach, dotknąć. Połowie chętnych od razu odradzam . Dbamy o poziom. Nie chcę, żeby na szkolenia trafiały osoby, które szukają wrażeń, chcą się tylko pochwalić przed znajomymi – dodaje.

Często zdarza się również tak, że żądni wiedzy praktykanci nie wytrzymują emocji jakie wiążą się ze stroną praktyczną pracy ze zmarłymi. Dobremu tanatopraktorowi odczucia takie jak strach czy obrzydzenie powinny pozostać obce. Nie każdy jest jednak w stanie zostawić je za drzwiami.

Dlaczego tanatopraksja?

Obcowanie z martwymi ciałami to rzecz, której większość z nas chciałaby uniknąć. Według szacunków Leszka Rychlika, 99 proc. jego klientów woli powierzyć zwłoki swoich bliskich wykwalifikowanym pracownikom zakładu pogrzebowego, aby profesjonalnie przygotowali je do pochówku. Co może więc skłonić człowieka do spędzania połowy dnia z martwymi ludźmi?

- Nie ukrywam, że ważną motywacją były pieniądze. Zrobiłem kurs kilka lat temu z myślą o tym, że będzie zapotrzebowanie na nasze usługi – przyznaje Radek, niespełna 30 – letni brunet. Od razu jednak dodaje. - Pogłoski o naszych niebotycznych zarobkach są mocno przesadzone. Tak naprawdę zależą one od ilości klientów, zazwyczaj lokują się w granicach średniej krajowej – uzupełnia.

Balsamiści podkreślają, że w ich zawodzie ważna jest satysfakcja z końcowego efektu jakim jest reakcja rodziny na nieboszczyka. Wygląd zmarłego jest bardzo ważny – mówi Adam. - Ostatni obraz bliskiej nam osoby zostaje w pamięci do końca życia. Przygotowując ciała do pogrzebu odciążamy rodziny zmarłych, zdejmujemy z nich część ciężaru psychicznego. Dzięki naszym zabiegom na twarzach nieboszczyków nie widać śladów choroby, cierpienia. Zmarły wygląda jakby spał – sprawia wrażenie, że obojętnie gdzie się teraz znajduje – jest mu tam dobrze – podsumowuje.

Przedstawiciele specjalizacji związanych z opieką nad ciałami zmarłych nie przepadają jednak za rozmowami na temat swojej pracy. Wolą, by ich zajęcie pozostało w cieniu.

Reakcje ludzi bywają różne – wyjaśnia Marek. - Młodzi, którzy nie mieli styczności ze śmiercią w swojej rodzinie, często reagują żartami. Nas to jednak boli. To nasza praca, a i sama jej specyfika nie jest dobrym tematem do dowc🤬kowania. Śmierć zawsze przynosi cierpienie – wyjaśnia.

Sekcja rozpoczynała się od szklanki spirytusu...

W powszechnej świadomości osoby mające styczność z przemysłem funeralnym muszą mieć problemy z nadużywaniem alkoholu.

- Anegdoty krążące o nas w sieci to bzdury, tak samo jak z piciem na umór żałobników – prostuje Radek. - Może kiedyś , lata świetlne temu, takie przypadki się zdarzały. Teraz nikt nie może sobie na to pozwolić. Obowiązuje pełen profesjonalizm – mówi.

Odleglejsze czasy pamięta Marek. - 30 lat temu osoby pracujące ze zwłokami, szczególnie laboranci nie wylewali za kołnierz. Każda sekcja rozpoczynała się od wypicia szklanki spirytusu. Panowało wtedy przyzwolenie społeczne na takie praktyki. Ludzie uważali, że inaczej się nie da, że gdy pracuje się ze zmarłymi, po prostu trzeba się napić. Teraz nie ma miejsc na takie rzeczy. Na opinię pracuje się latami, jej zrujnowanie to chwila – wyjaśnia.

W przemyśle funeralnym bardzo dużą role odgrywa marketing szeptany. Niektóre z zakładów pogrzebowych nie muszą się nawet reklamować – klienci polecają sobie sprawdzone miejsca na tyle skutecznie, że te na brak chętnych nie mogą narzekać. To sprawia, że na pracownikach spoczywa duża odpowiedzialność.

Zawodowe demony

Balsamiści podkreślają, że podstawową umiejętnością w ich zawodzie jest umiejętność oddzielenia pracy i życia osobistego. To warunek zachowania równowagi psychicznej. Moi rozmówcy mają za sobą już lata praktyki w zawodzie. Widok denatów nie wywołuje już u nich większych emocji. Mimo długiego stażu wciąż jednak zdarzają im się sytuacje, po których przez pewien czas ciężko dojść do siebie.

Są różne balsamacje – twierdzi Radek. - Zwykłe zwłoki nie robią na mnie wrażenia. Gorzej jest z powypadkowymi. To nieprzeciętny widok jeśli mogę się tak wyrazić. Czasami ciężko jest dojść do siebie. Po chwili zastanowienia dodaje jednak - Najgorzej jest ze zwłokami dzieci. Takie obrazy potrafią długo siedzieć w głowie. Być może odbieram to tak dlatego, że sam mam trójkę – dodaje.

Osoby pracujące w kostnicy są pod tym względem ze sobą zgodne. Im młodsza ofiara tym ciężej przeżywa się ich widok. Pomimo traumatycznych nieraz wrażeń jakie dostarcza im praca – balsamiści starają się nie wpaść w pokusę odczłowieczenia obiektów ich wysiłków.

Nie da się traktować zwłok jak przedmiotu – mówi Radek. - Każdy kto wykonuje ten zawód nie może zatracić człowieczeństwa – a ktoś traktujący ciała zmarłych przedmiotowo traci je. To bardzo ważne – uzupełnia. Dodał, że nie zauważył żeby ktoś traktował ciała w sposób mechaniczny mimo że jego koledzy pracują już od 15-20 lat.

Nie myślę o śmierci dopóki nie spotka ona naszych bliskich – deklaruje Marek. Dopóki ich to nie dotyczy – to tylko praca – stwierdza.

Śmierć nie wybiera – wzdycha Radek. - Umierają i młodzi i starzy, bogaci i biedni. Czasem zajmuję się osobami w moim wieku. Pracując tutaj człowiek uświadamia sobie jak kruche jest życie. Nie można jednak dać owładnąć się takiemu motywowi. Staram się odganiać tego typu myśli. Jeżeli przestałoby mi się to udawać musiałbym poszukać innego zajęcia. Wierzę w przeznaczenie. Nie wiadomo, co komu pisane. Co ma być to będzie – stwierdza z uśmiechem.

Swoją metodę ma również Adam. - Nie pamiętam imion zmarłych. W trakcie pracy nie zastanawiam się jak żyli i w jaki sposób zmarli – dodaje.

Praca jak każda inna?

Ich pracy towarzyszy ogromna powaga. Szacunek jakim w naszej kulturze obdarza się ludzi po śmierci wyklucza ich frywolne traktowanie. Nie ma atmosfery ani przyzwolenia na żarty i wygłupy. Osoby, które tego nie czują są szybko eliminowane ze środowiska. Balsamiści nie myślą jednak o sobie w kategorii ponuraków.

Jesteśmy normalnymi ludźmi – mówi Adam. Poza pracą żyjemy jak wszyscy inni – mamy swoje zainteresowania, lubimy się od czasu do czasu rozerwać – dodaje.

O pewnej dozie poczucia humoru świadczy zresztą hasło uznawane za motto zawodowe tanatopraktorów: „Twoja śmierć jest moim życiem”. - Coś w tym jest – zastanawia się Radek. - Ktoś musi umrzeć, by ktoś inny mógł zarobić. Tak samo jest z wieloma innymi zawodami - coś musi się stać, zepsuć, by ktoś miał z tego pieniądze – kończy.

Presja w pracy

konto usunięte2013-03-04, 15:36
Mój szef wywiera na mnie taką presję, że odżywiając się węglem srałbym diamentami.
Dzis w robocie na szlugu gadalem se z angolem o c🤬tych i ten opowiedzial mi kawal. Wymagany podstawowy agnielski.

My friend Mike went to prison. After entering the cell, he saw a prisoner who asked:
Prisoner: what r u in for?
Mike: aa (aggravated assault)
Prisoner: and how much u got?
Mike: 2 years, but what r u in for?
Prisoner: PPoP
Mike: What the fuck is that?
Prisoner: Putting petrol on pakis
Mike: Wow, and how much u got?
Prisoner: About four per gallon

PS: Po angielsku brzmi lepiej.

Robota

konto usunięte2013-02-25, 4:06
Gdy kolejny raz spóźniłem się do pracy szef wezwał mnie do gabinetu;
- Jaka jest twoja wymówka tym razem?
- Zaspałem.
- Na miłość boską, powiedz choć raz coś czego nie słyszałem
- Ślicznie dziś wyglądasz.

Taka jest Rzeczywistośc

melemele892013-02-23, 17:27
Gdybym był okupantem i chciał zniszczyć naród to wyganiałbym młodych ,mądrych ludzi zagranicę "za chlebem" na emigrację, podnosiłbym podatki i wprowadzałbym nowe, dawał podwyżki i kolejne przywileje resortom siłowym, stawiałbym 500 nowych radarów, wzmacniałbym inwigilację obywateli, likwidowałbym państwowe szkolnictwo i służbę zdrowia oraz ograniczałbym do nich dostęp, oddałbym banki, media i handel obcym i wrogom Polski, wyśmiewałbym ich wartości i religię, skłócałbym młodych ze starszymi ,aby przez "odwróconą hipotekę" przejąć za bezcen ich mieszkania i domy, zachęcałbym ich kobiety do feminizmu ,prostytucji i aborcji ,aby nie nadawały się na dobre matki i żony, zadłużałbym ich bezpośrednio oraz pośrednio przez państwo i gminy, aby nie mogli się temu sprzeciwiać, likwidowałbym ich przemysł ,a w zamian budowałbym ogromne stadiony na kredyt, aby przynosiły straty, dopuszczałbym do sejmu złodziei i degeneratów,itd. Obejrzyj się wokoło!

Pomocnicy murarza

~CrazyEdek2013-02-22, 9:27
Nie ma op🤬lania


Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem