Za deszcz, samochód, mieszkanie, śmieci, brak dzieci - trzeba będzie zapłacić. Gminy licytują się z rządem, kto więcej wyciśnie z obywatela. Ponieważ w podziale wpływów z państwowych podatków są na przegranej pozycji, więc kombinują tam, gdzie mogą. Czasem brzmiałoby to humorystycznie, gdyby wkrótce nie trzeba było za te pomysły płacić
Ostatnio mówiło się o nowych podatkach i opłatach za:
Stare samochody. To najnowszy pomysł posła PiS Maksa Kraczkowskiego z sejmowej komisji gospodarki. Podatek miałby zniechęcić Polaków do importu używanych aut. Zyskać miałyby nasze fabryki Fiata i Opla. Czy podatek ma szanse wejść w życie? Zapowiadało go już Ministerstwo Gospodarki, gdy kierował nim Waldemar Pawlak. Ale teraz rząd milczy.
Brak dzieci. Dla singli i bezdzietnych rodziców. Według wiceszefowej ZUS-u Mirosławy Boryczki, dorosły, który nie ma dzieci, powinien płacić wyższe składki emerytalne. Tak samo jak bogatsi płacą wyższe podatki. ZUS liczy, że zachęciłoby to bezdzietne pary do rodzenia potomstwa. Bykowe to pomysł rodem z PRL. Pomysł już podchwycił PiS. Minister pracy obiecał w tej sprawie rozmowy z ZUS-em.
Deszczówkę. Płacić miałby każdy, kto ma swój kawałek ziemi. Samorządy twierdzą, że nie cała woda wsiąka w prywatną działkę. Jej nadmiar odprowadza gminna kanalizacja, jeśli takowa w okolicy jest. Podatek od deszczówki funkcjonuje już w kilku miastach, np. w Poznaniu, Koszalinie, Bytomiu, Wrocławiu. Płaci się 8-10 groszy za metr powierzchni dachu. Za 150-metrowy dom wychodzi ok. 15 zł miesięcznie. Samorządy naciskają, żeby Sejm opisał na nowo podatek w ustawie, bo regulowanie go przez gminy jest podważane przez sąd. Obowiązywać mógłby od 2014 r.
Własne mieszkanie i dom. Pomysł jest taki, żeby Polacy zamiast regulowanego przez państwo podatku od nieruchomości, który dziś wynosi maksymalnie kilkaset złotych rocznie, zaczęli płacić podatek od wartości swojego lokum. Czyli tzw. podatek katastralny. Na to rozwiązanie mocno naciskają zadłużone po uszy samorządy. W 2011 r. zarobiły na podatku od nieruchomości 16 mld zł. Na katastrze zarobią kilka razy więcej. Najwięcej (nawet kilka tysięcy) zapłaciliby właściciele domów, dużych mieszkań i mieszkańcy największych miast, gdzie ceny nieruchomości są najwyższe. Tusk obiecał, że katastru nie wprowadzi, ale taka możliwość pojawiła się w założeniach polityki miejskiej do 2020 r. (przygotowanej przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego).
Śmieci. Od lipca w całej Polsce zacznie obowiązywać opłata śmieciowa. Już dziś płacimy za wywóz śmieci, ale nowa oplata będzie nawet o kilkaset procent wyższa (w blokach zamiast 10-20 zł będzie się płacić 50 zł miesięcznie). Samorządy tłumaczą, że do tej pory było tanio, bo śmieci trafiały na wysypisko. Teraz trzeba je segregować. Trudno nie odnieść jednak wrażenia, że przy okazji gminy chcą na tym zarobić. Na przykład Warszawa zadeklarowała, że chce zarabiać na śmieciach 600 mln zł rocznie.
Jazdę samochodem osobowym. Poseł PO Stanisław Żmijan z Lubelszczyzny wpadł niedawno na pomysł, żeby każdy właściciel samochodu płacił e-myto. Teraz obowiązuje ciężarówki za jazdę po drogach krajowych - od 16 do 53 groszy za każdy kilometr. Pomysł upadł, bo poseł zapomniał, że już dziś kierowcy dokładają się do dróg wysoką akcyzą doliczoną do ceny paliwa. Ale pomysł może wrócić w każdej chwili. System do poboru opłat już jest.
Wjazd do centrum miasta. Duże miasta naciskają na ministra transportu, żeby podwyższył ceny płatnego parkowania, bo dziś maksymalna opłata za pierwszą godzinę wynosi 3 zł. Nie wiadomo, ile wzrośnie. Samorządy dostałyby prawo ustalania, ile będą kosztować kolejne godziny parkowania. Płatne byłoby też parkowanie w weekendy. Minister nie mówi "nie".
W powietrzu wisi też pomysł wprowadzenia dodatkowych opłat za wjazd do centrum, tak jak na Zachodzie. Chciałaby ich np. Warszawa. Ratusz mówi, że wróci do pomysłu, kiedy w stolicy zostaną wybudowane obwodnice i metro. Najwcześniej w 2015 r.
Zbieranie grzybów. Za prawo do grzybobrania w lesie trzeba by wnosić opłatę, podobną jak za zgodę na łowienie ryb. To na razie tylko pomysł leśników.
Wypłatę z bankomatu. Ministerstwo Finansów pracuje nad ustawą wprowadzającą opłaty za wyjmowanie gotówki z bankomatu. Od każdej transakcji pobierane byłoby kilka złotych prowizji. Na opłaty naciskają bankowcy. Płaczą, że nie stać ich na utrzymanie i rozwój sieci bankomatów. Choć w zeszłym roku banki w Polsce zarobiły 16 mld zł.
Wizytę na dworcu. Każdy, kto korzysta z pociągów, miałby płacić za możliwość poczekania na dworcu. Chodzi o tzw. opłatę dworcową. PKP chciałby, żeby płacili ją przewoźnicy kolejowy. Po kilka złotych od każdego pasażera. Przewoźnicy opłatę doliczą jednak do ceny biletu. PKP chce w ten sposób zarobić na utrzymanie dworców. I wraca do pomysłów rodem z PRL, kiedy trzeba było kupować peronówki.
Tytuł tego artykułu może być nieco niezrozumiały. W końcu każdy wie, jak wygląda popularna laweta, najczęściej używana jako pomoc drogowa. Jednak nie spodziewalibyście się, że Polacy potrafią zarejestrować samochody marki Porsche, Ferrari i Bentley jako pojazdy pomocy drogowej. O co chodzi? Jak zwykle o pieniądze…
Otóż od jakiegoś czasu nie można już odliczać VAT-u od samochodów z kratką, a więc nasi obrotni rodacy wpadli na inny pomysł, żeby nie płacić podatku z tytułu zakupu auta. Popularność zyskuje ostatnio rejestrowanie samochodu jako pomocy drogowej.
Procedura jest w miarę prosta. Klient znajduje wymarzone auto, np. w Niemczech. Za naszą zachodnią granicą przechodzi ono kilka modyfikacji, których rezultatem jest przekształcenie go w pojazd pomocy drogowej. Oznacza to wyposażenie w boczne oznaczenia z żółtej taśmy, pomarańczowy kogut oraz hak holowniczy. Tak przygotowane auto przechodzi następnie badania techniczne, które potwierdzają, że spełnia wymagania stawiane pojazdom pomocy drogowej. Następnie pozostaje już tylko sprowadzenie go do Polski i zarejestrowanie jako samochodu pomocy drogowej. Dzięki temu kupujący jest zwolniony z płacenia akcyzy. Właściciel takiego auta po sprowadzeniu demontuje wszystkie przeprowadzone wcześniej modyfikacje.
W 2012 roku Polacy zarejestrowali 415 pojazdów z przeznaczeniem: pomoc drogowa. Wiek ponad połowy z nich nie przekraczał 3 lat, a wśród zarejestrowanych aut znalazły się takie modele, jak Porsche 911, Ferrari California czy Bentley Continental GT.
W dołączonej infografice możecie zobaczyć listę 20 najdroższych samochodów zarejestrowanych w Polsce jako pomoc drogowa. Są to jedynie przykłady spraw, w których Skarbowi Państwa udało się zdemaskować przekręt.
Wszystkie wymienione w infografice pojazdy mają silniki o pojemności powyżej 2,0 l, a więc akcyza w takim wypadku wynosi 18,6 % wartości samochodu. Dodatkowo można odliczyć VAT, jeżeli auto zostało uznane podczas badań za pojazd o przeznaczeniu specjalnym.
Szacuje się, że polski budżet stracił przez ten proceder około 11 mln zł. Biorąc pod uwagę, że blisko połowa samochodów mogła być nowa, należy doliczyć do tej kwoty stratę VAT-u, czyli szacunkowo kolejne 10 mln zł.
Oczywiście takie postępowanie jest nielegalne, a urzędnicy w każdej chwili mogą skontrolować i zakwestionować zasadność traktowania danego auta jako pojazdu pomocy drogowej. Mają na to 5 lat od momentu zakupu samochodu. Najprawdopodobniej więc takie działania zostaną prędzej czy później zdemaskowane, a sprawcy ukarani.
Jeśli stać by Was było na zakup samochodu za duże pieniądze, czy zdecydowalibyście się na takie działania, aby uniknąć płacenia akcyzy?
Prokuratura Rejonowa w Legnicy umorzyła postępowanie w sprawie właściciela domu, który broniąc się przed złodziejem na swojej posesji, ugodził go nożem
Prokurator uznał, iż reakcja mężczyzny mieściła się w ramach obowiązującego prawa, gdyż działał on w obronie koniecznej w celu odparcia bezpośredniego i bezprawnego zamachu na swoje życie, zdrowie i mienie.
- Każda osoba zaatakowana i broniąca się przed atakiem ma prawo użyć takiego przedmiotu, który pomoże i zapewni jej jego odparcie, nawet w takiej sytuacji, gdy atakujący posługuje się jedynie rękami. Dopuszczalne jest więc posłużenie się niebezpiecznym narzędziem, na przykład nożem, nawet wtedy, jeżeli napastnik używa tylko siły fizycznej, a napadnięty nie dysponuje innym środkiem obrony. Każda osoba, atakując dobro chronione prawem, a przede wszystkim dopuszczając się zamachu na zdrowie lub życie napadniętego, musi liczyć się z obroną z jego strony, czyli taką, która będzie konieczna do odparcia zamachu i w związku z tym powinna liczyć się z każdą konsekwencją, jaka może nastąpić, nawet z ryzykiem doznania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, czy nawet utratą życia - informuje prokurator Liliana Łukasiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Wydarzenie miało dramatyczny przebieg. Gdy pokrzywdzony mężczyzna wrócił do domu po pracy, usłyszał dobiegające z pierwszego piętra odgłosy. W kuchni zauważył wybitą szybę i leżący na podłodze kamień. Wystraszony chwycił dwa leżące w kuchni noże. Wtedy w jego stronę zbiegł po schodach napastnik, trzymając w ręku żelazko i krzycząc, że go zabije.
Mężczyzna, uciekając przed napastnikiem, wybiegł z domu do ogrodu. Włamywacz, którym okazał się 26-letni recydywista pobiegł za nim i zamachnął się na niego ukradzionym żelazkiem. W ogrodzie między mężczyznami doszło do szamotaniny. Wtedy pokrzywdzony ugodził kilkukrotnie przestępcę nożem w brzuch i w udo. Kiedy pokrzywdzony uwolnił się od napastnika, natychmiast wezwał policję.