📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 12:17

#niemcy

Niemcom we łbach się poprzewracało



Ostre słowa szefa Ziomkostwa Śląskiego - Rudiego Pawelki. Podczas przemówienia w Hanowerze zażądał on od Polski przeprosin i odszkodowania za powojenne wysiedlenia Niemców.

Na zjeździe Ziomkostwa Śląskiego w Hanowerze Pawelka mówił, że ciągle wspomina się ofiary nazistów podczas gdy pamięć o ofiarach wysiedleń zaciera się. Jego zdaniem, gesty pojednania w relacjach polsko-niemieckich są jednostronne. - My przepraszaliśmy już wielokrotnie - mówił Pawelka domagając się przeprosin i odszkodowania ze strony Polski.

Przemówienie szefa Ziomkostwa Śląskiego zbojkotowali lokalni politycy. Na zjeździe nie pojawił się m.in minister spraw wewnętrznych landu Dolna Saksonia Boris Pistorius, który miał otworzyć spotkanie.

Mowa Pawelki doprowadziła też do kryzysu w samym Ziomkostwie. Po ujawnieniu treści wystąpienia do dymisji podał się jeden z najważniejszych działaczy organizacji Michael Pietsch.

Rudi Pawelka nie po raz pierwszy wywołuje kontrowersje. W przeszłości oskarżał on Polskę o udział w Holokauście, a także walczył o odzyskanie majątków pozostawionych w Europie Wschodniej przez wysiedlonych Niemców.

Szef Ziomkostwa Ślązaków Rudi Pawelka żądał równocześnie podobnych przeprosin oraz odszkodowania za przymusowe wysiedlenie Niemców po drugiej wojnie światowej od Czech.

Twórca spółki "Pruskie Powiernictwo"

73-letni szef ziomkostwa dał się w przeszłości poznać jako organizator spółki "Pruskie Powiernictwo", której celem było odzyskanie majątków Niemców przymusowo wysiedlonych po 1945 roku z terenów przyznanych po wojnie Polsce. Podejmowane przez Pawelkę i jego organizację przez wiele lat próby zakończyły się niepowodzeniem. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu odrzucił w 2008 roku jego skargę.
Zjazd Ziomkostwa Ślązaków odbywa się co dwa lata w Hanowerze. Większość wysiedlonych z Dolnego Śląska Niemców osiedliła się po wojnie na terenie Dolnej Saksonii. Jak pisze dpa, co czwarty mieszkaniec tego kraju związkowego ma śląskie korzenie.

źródło: polskieradio.pl

Nasze matki, unsere Väter

Dildowagins 2013-06-24, 10:35
Ostatnio huczy o tym przekłamanym serialu niemieckim, w którym niemcy(a może już Zjednoczone Emiraty Niemieckie?) zrzucają na nas winę z mordowanie ż__ków.
Miłego!

Gry PC z nazistami

konto usunięte2013-06-24, 8:00
Lista gier, w których można eksterminować złych szkopów.

Velvet Assassin [2009]


The Saboteur [2009]


BloodRayne [2003]


Wolfenstein 3D [1992]


Reszta będzie w komentarzach. Całkiem sporo...

Niemcy odebrali Polakom dziecko

Vof2013-06-23, 23:41
Przyjechali do Berlina za pracą i chlebem. Nieuczciwy pracodawca wyrzucił ich na bruk, a pracownicy Jugendamtu odebrali sześciotygodniowego synka. Od trzech tygodni polscy rodzice koczują w samochodzie w oczekiwaniu na wynik rozprawy w sądzie opiekuńczym. - Nie wrócimy do kraju bez naszego dziecka - mówią zrozpaczeni.



Wojciech Pomorski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech nie ma wątpliwości, że na ulicach Berlina rozgrywa się nowy dramat pod starym tytułem: nadgorliwy Jugendamt kontra polscy emigranci, nie znający niemieckiego i przysługujących im praw.

- Chodzi o zwykłą rodzinę ze Śląska, żadną patologię - zastrzega Wojciech Pomorski.- To co ich spotkało jest ewidentnym przykładem dyskryminacji Polaków. Wyrządzono im niewyobrażalną krzywdę. Proszę sobie wyobrazić, jak czuje się matka karmiąca piersią, której odebrano sześciotygodniowe niemowlę? To barbarzyńskie postępowanie w majestacie prawa. Nikt mi nie powie, że służy dobru dziecka.

Po sześciu latach emigracji zarobkowej w Wielkiej Brytanii operator koparek Leszek C. razem ze swoją partnerką Danielą M. postanowili poszukać pracy w Berlinie. W połowie kwietnia urodził mu się syn, Wiktor. Pana Leszka zatrudnił Polak z niemieckim obywatelstwem, właściciel firmy budowlanej. Niestety pracodawca okazał się oszustem. Nie dość, że nie wypłacił zaległych poborów, to wyrzucił rodzinę z mieszkania służbowego. Jednocześnie odebrano im zasiłek socjalny. Polacy zostali bez dachu nad głową i środków do życia. Pani Daniela zamieszkała w domu samotnej matki z dzieckiem. Pan Leszek bezskutecznie szukał nowej pracy. W końcu postanowili, że na początku czerwca wrócą do Polski. Nie zdążyli. O ich planach dowiedział się Jugendamt. W dniu 31 maja urzędnicy w asyście 15 policjantów odebrali Polakom sześciotygodniowego Wiktora i oddali do niemieckiej rodziny zastępczej.

- Sposób odebrania dziecka woła o pomstę do nieba. Policjanci obezwładnili matkę, powalili na ziemię i wykręcili jej ręce, jakby była groźnym przestępcą. Pan Leszek nie ułomek, musiało go przytrzymywać czterech funkcjonariuszy - opowiada oburzony Wojciech Pomorski. - Nie ulega wątpliwości, że Polacy potrzebowali pomocy, ale Jugendamt jak zwykle wybrał sposób najgorszy z możliwych. Powołując się na „dobro dziecka” siłą rozłączył je od rodziców zamiast zrobić wszystko, aby zostali razem.

Szukają pomocy

Zdesperowany ojciec poprosił o pomoc stowarzyszenie Dyskryminacja.de, walczące od 2007 roku o prawa polskich rodziców i dzieci pokrzywdzonych przez niemieckie sądy rodzinne. - Nie mieli pieniędzy, jedzenia, myli się pod uliczną pompą. Skrzyknąłem członków naszego Stowarzyszenia i zorganizowaliśmy łańcuch ludzi dobrej woli - mówi Wojciech Pomorski. - Jedni zapraszają rodziców do domu na ciepły posiłek. Inni udostępniają łazienkę. Ze skromnych funduszy wygospodarowaliśmy dla nich 70 euro na pokrycie najpilniejszych wydatków. No i zaalarmowaliśmy naszego prawnika.

Mecenas Markus Matuschczyk przyjechał do Niemiec w wieku sześciu lat. Mieszka w Hanowerze od wielu lat, ale nie zapomniał o polskich korzeniach. Od trzech lat współpracuje z Polskim Stowarzyszeniem Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. - Z mojej praktyki zawodowej wynika, że większość interwencji urzędów ds. dzieci i młodzieży wobec Polaków nie dotyczy rodzin z marginesu społecznego, lecz osób, które znalazły się w tarapatach życiowych, często nie z własnej winy - stwierdza prawnik. - W przypadku rodziny ze Śląska pracownicy Jugendamtu argumentowali, że musieli przystąpić do działania, ponieważ polska rodzina nie ma uregulowanej sytuacji mieszkaniowej i jest praktycznie bezdomna. Urzędnicy obawiali się, że podobny los spotka sześciotygodniowego Wiktora. Jednak zapomnieli, że to decyzje niemieckich urzędników ściągnęły kłopoty na polską rodzinę. W maju pan Leszek i pani Daniela złożyli podanie o pomoc socjalną i do tej pory nie rozpatrzono ich wniosku. Jednym słowem jedni urzędnicy skazali rodzinę na bezdomność odbierając środki do życia, a drudzy dodatkowo ukarali za opieszałość kolegów.

Drugiego lipca sąd rodzinny dla berlińskiej dzielnicy Tempelhof zadecyduje, czy polscy rodzice odzyskają rodzone dziecko. - Wysłaliśmy do urzędu ds. dzieci i młodzieży pismo z prośbą o wyjaśnienie, dlaczego rodzinie odebrano dziecko. Cały czas czekamy na odpowiedź. Na pewno będziemy na wtorkowej rozprawie w sądzie rodzinnym - informuje Michał Bolewski, I sekretarz ambasady RP w Berlinie, odpowiedzialny za pomoc prawną. Do tego czasu pani Daniela i pan Leszek spotykają się z synkiem dwa razy w tygodniu po półtorej godziny. „Widzenia“ odbywają się w siedzibie Jugendamtu pod czujnym okiem urzędników.

- Bierzemy pod uwagę dwie opcje. Pierwsza, że wygramy sprawę przed sądem socjalnym i rodzice dostaną zasiłek. Wówczas będą mieli środki finansowe, aby wynająć w Berlinie mieszkanie. Wtedy Jugendamt odda im dziecko. Drugą alternatywą - równie realistyczną - jest wyjazd do kraju.

Jugendamt żąda „twardych” dowodów, że rodzice po powrocie do Polski będą mieli środki do życia i dach nad głową. Tymczasem Pan Leszek i pani Daniela nie mają w Polsce własnego mieszkania. Babcia, mieszkająca w Ustroniu obiecała, że przyjmie ich pod swój dach. Pomoc zaofiarowało również Górnośląskie Towarzystwo Charytatywne, aby polska rodzina spełniła warunki formalne, stawiane przez Jugendamt. - Nie wiemy tylko, jakie dokumenty zadowolą niemieckich urzędników i rozwieją ich podejrzenia - mówi Markus Matuschczyk.

Kto ma dziecko, ten ma władzę

- Zdajemy sobie sprawę, że na rynku pracy panuje trudna sytuacja, ale bez stałego zajęcia rodzina nie będzie w stanie podołać obowiązkom wychowawczym - stwierdza urzędniczka Jugendamtu w berlińskiej dzielnicy Tempelhof-Schöneberg. Zgodziła się porozmawiać z Wirtualną Polską, bo przez pomyłkę wzięła naszą korespondentkę za opiekunkę środowiskową.

Czy nie byłoby lepiej, gdyby pozwolono Polakom powrócić kraju? - A kto zagwarantuje, że rodzice zapewnią dziecku właściwe warunki opieki? - odpowiada urzędniczka. - Jednak musi pani przyznać, że to nieludzkie, aby matka widywała się z dzieckiem dwa razy w tygodniu? - nie daję za wygraną. - Jesteśmy zadowoleni, że tak szybko udało się nam znaleźć rodzinę zastępczą dla niemowlaka. Liczba spotkań nie jest idealna, ale zgodna z przepisami. Proszę pamiętać, że rodzice zastępczy mają również inne obowiązki - wyjaśnia. - Czy Jugendamt miał prawo ingerować w problemy rodziny z polskim obywatelstwem? - Narodowość rodziców nie ma dla nas znaczenia. Ur🤬amiamy procedury, jeśli jest zagrożone dobro dziecka - kończy moja rozmówczyni.

Czy Jugendamty rzeczywiście zachowują się równie bezkompromisowo wobec innych narodowości, żyjących w Niemczech, tak jak w przypadku polskich rodziców?

- Machina biurokratyczna Jugendamtów nie oszczędza także rodzin niemieckich, choć wobec Turków i Arabów zachowują większą wstrzemięźliwość - odpowiada Markus Matuschczyk. - To rodziny wielodzietne o całkowicie odmiennej kulturze i mentalności. Natomiast urzędnicy bardzo chętnie wkraczają do rodzin z jednym lub dwojgiem dzieci, zwłaszcza wychowanych w kulturze europejskiej. Powód jest oczywisty. Dzieci te nadają się do łatwiejszej socjalizacji w Niemczech niż ich rówieśnicy z innych kultur.

Celem działalności Jugendamtów jest szeroko rozumiana prewencja dla dobra dziecka. Poparta ogromnymi uprawnieniami stanowi groźną i nieobliczalną broń. Jugendamty nie podlegają kontroli ze strony państwa i organów wykonawczych. Trzeba wiedzieć, że każde dziecko i każda rodzina przebywająca na terenie Niemiec z mocy prawa automatycznie podlega pieczy lokalnego Jugendamtu.

- Urzędnicy często insynuują sytuacje, które wcale nie muszą się wydarzyć - opowiada Uwe Kirchof, długoletni pracownik Jugendamtu w Hanowerze i placówek opiekuńczych dla młodzieży. - Na przykład matka jest Polką więc w głowach urzędników natychmiast rodzi się podejrzenie, że zechce pani wyjechać z dzieckiem do Polski.

Uwe Kirchof przyznaje, że od dawna Niemcy mają spory problem etyczny z Jugendamtami. - Pracownicy socjalni często podejmują interwencje sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, burzące spokój rodziny. Urzędnicy powinni włączyć logiczne myślenie, a nie tylko wypełniać decyzje, wpisujące się w schematy paragrafów.

- Nie jest tajemnicą, że Jugendamty stosują dyskryminujące praktyki wobec niektórych narodowości, zwłaszcza z Europy Wschodniej - kontynuuje Uwe Kirchof. - Nie będę ukrywał, że należą do nich także Polacy. Urzędnicy działają wobec rodziców w myśl zasady: wiemy lepiej, co jest dla was dobre. Po odebraniu dziecka rodzice biologiczni muszą udowadniać urzędnikom, że są porządnymi ludźmi. Dziecko staje się kartą przetargową, zakładnikiem urzędu. W myśl dewizy: kto ma dziecko, ten ma władzę.

"Omijajcie Jugendamty szerokim łukiem"

Działania Jugendamtu rozpoczynają się w różny sposób. Urzędnicy często otrzymują informacje od „życzliwych” sąsiadów albo szpitali, gdy lekarze zauważą u małych pacjentów „coś niepokojącego”. Niedawno Markus Matuschczyk zajmował się tego rodzaju przypadkiem. Polskie dziecko wybudziło się po operacji z narkozy i zaczęło przeraźliwie krzyczeć. Szpital w Karlsruhe wezwał psychologa, a ten zdiagnozował głęboką psychozę. Doszedł do przekonania, że dziecko jest w domu systematycznie bite. Natychmiast zawiadomiono Jugendamt. Historia rozgrywała się w szpitalu miejskim, a te podobnie jak Jugendamty podlegają samorządom i działają ręka w rękę. Później okazało się, że psycholog postawił błędną diagnozę, ale wystarczyła do odebrania dziecka. Na szczęście polski prawnik odkręcił całą sprawę i chłopiec szybko wrócił do domu.

- Może to marne pocieszenie, ale wielu niemieckich rodziców także boi się zwracać o pomoc do Jugendamtów - opowiada Uwe Kirchof. - Ten fakt powinien dawać Polakom wiele do myślenia. Chyba z naszymi urzędami ds. dzieci i młodzieży jest coś nie tak, skoro ich pomoc budzi paniczny lęk. Skutki pomocy mogą być opłakane i wpędzić rodziców w jeszcze większe tarapaty. Dziwię się, że polskie władze reagują tak spokojnie na działania Jugendamtów, często naruszających prawa polskich obywateli.

Niemieckie sądy opiekuńcze prowadzą na zlecenie Jugendamtówco co roku 80 tys. postępowań w sprawie regulowania kontaktów rodziców z dzieckiem. Urzędy ds. dzieci i młodzieży odbierają rodzicom 40 tys dzieci rocznie. To ewenement na skalę europejską.

W grudniu 2009 roku Jugendamty znalazly się pod ostrzalem Parlamentu Europejskiego. Komisja Petycji PE stwierdziła, że niemieckie urzędy ds. dzieci i młodzieży dopuszczają się licznych naruszeń zasady niedyskryminowania ze względu na narodowość i powinny być poddane demokratycznej kontroli. Komisja postulowała zacieśnienie współpracy pomiędzy resortami sprawiedliwości i ministerstwami ds. rodziny poszczególnych państw UE. Eurodeputowani zapowiedzieli, że będą patrzeć na ręce niemieckim urzędnikom. - Może i patrzą, ale póki co nie odczuwamy żadnej poprawy - ocenia Wojciech Pomorski.

Do stowarzyszenia zgłasza się coraz więcej polskich rodziców, szykanowanych przez Jugendamty. W tym tygodniu wpłynęła kolejna sprawa: matka magister ekonomii, ojciec muzyk w Operze Bydgoskiej. Jugendamt stwierdził, że "nie sprawują właściwej opieki zdrowotnej nad 2-letnią córką". W ciągu dziesięciu minut sąd rodzinny w Cottbus odebrał rodzicom prawa rodzicielskie. Rodzice nagrali na komórki przebieg rozprawy. - Przesłuchałem nagranie i jestem zaszokowany - opowiada Wojciech Pomorski. - Sędzina wyzywała matkę, traktowała ją jak element przestępczy. Na szczęście Jugendamt nie zdążył odebrać córeczki, bo rodzice natychmiast wyjechali do Polski.

Wojciech Pomorski ostrzega polskie matki i ojców o konsekwencjach przyjazdu do Niemiec. - Pamiętajcie, że w przypadku rozwodu, utraty pracy, konfliktu z prawem Jugendamt w majestacie niemieckiego prawa może wam odebrać dzieci i oddać do pogotowia rodzinnego albo niemieckiej rodziny zastępczej - stwierdza na zakończenie. - Pocztą otrzymacie rachunki za pobyt dziecka w rodzinie zastępczej. Mogą wynieść nawet kilka tysięcy euro.

źródło: wp.pl

Z ofiar zrobić zbrodniarzy

Vof2013-06-21, 18:45
Z ofiar zrobić zbrodniarzy. Niemiecki sposób na historię.

Niemcy nie zamierzają już kajać się za zbrodnie popełnione w czasie II wojny światowej. Prowadzona przez nich „polityka historyczna” wymierzona jest w Polskę. To my, wraz z beznarodowymi nazistami, mamy pełnić rolę katów.

Czy już niedługo w ramach przypadającego 20 czerwca Światowego Dnia Uchodźcy będziemy upamiętniać niemieckie ofiary wysiedleń? Wiele na to wskazuje, gdyż niemiecka koalicja rządząca zobowiązała Angelę Merkel do lobbowania za tym na forum ONZ. Jeśli jej się to powiedzie, data ta stanie się w Niemczech „narodowym dniem pamięci o wypędzonych”. Jest to coraz bardziej prawdopodobne, gdyż przyspieszają oni prace nad ukazywaniem swojej wersji „historii II wojny światowej”. W Berlinie zainaugurowano budowę muzeum poświęconego przymusowym wysiedleniom Niemców i innych narodów europejskich w XX wieku. Moment ten jest zapewne spełnieniem marzeń szefowej Związku Wypędzonych Eriki Steinbach, która zabiegała o to od wielu lat. I chociaż nie ona, a pani kanclerz, stoi oficjalnie na czele tego projektu, to Steinbach pozostaje jego „sercem”.



Pod rękę ze Steinbach

Co prawda, podczas inauguracji budowy Merkel przypominała, że wysiedlenia nie miałyby miejsca, gdyby nie narodowy socjalizm, który spowodował, że Niemcy przynieśli Europie "wojnę i zniszczenie, niewyobrażalną przemoc i wyrwę cywilizacyjną - holokaust", ale nie te słowa były tego dnia najważniejsze. Także nie te, w których kanclerz zapewniała, że muzeum będzie dążyć do pojednania i mówić o wszystkich wygnaniach mających miejsce w XX wieku. Kluczowe były bowiem próby przekonywania, że „ucieczka i wypędzenie są wielkim cierpieniem i ciężkim bezprawiem”, a także apel o to, by nie zapominać o milionach Niemców wysiedlonych w trakcie i po II wojnie światowej.

Co z tego, że nasi zachodni sąsiedzi na każdym kroku zapewniają, że nie mają zamiaru fałszować historii, a muzeum ma jedynie pokazać, że ich naród też doznał cierpień, skoro można mieć graniczące z pewnością przekonanie, iż będzie ono służyć jako tuba propagandowa środowisk ziomkowskich, zasiadających w jego radzie. Tym bardziej, że pani kanclerz nie omieszkała podziękować Steinbach za jej „zasługi” w powstaniu placówki – dając w ten sposób do zrozumienia, że docenia jej dotychczasowy wkład w promowanie „niemieckiej wersji II wojny światowej”. Oczywiście, pani kanclerz liczy na uzyskanie poparcia elektoratu związanego z tym środowiskiem, wybory do Bundestagu odbędą się bowiem za trzy miesiące, ale nie można w żadnym bądź razie redukować tej placówki do roli „kiełbasy wyborczej’. Wprost przeciwnie, będzie ona stanowić forpocztę niemieckich resentymentów.

Polska kapitulacja

Warto przypomnieć, że Steinbach, która od lat głosi tezy zakłamujące historię II wojny światowej, starała się zrealizować projekt Centrum przeciwko Wypędzeniom już od 1999 roku. Reakcją na niego były głosy oburzenia płynące z Polski i Czech, oskarżające Niemców, że czynią kolejny krok w kierunku zmniejszania swojej odpowiedzialności za zbrodnie popełnione podczas II wojny światowej, a także próbują przerzucić ją na narody Europy Środkowo-Wschodniej. Gdy za powstanie muzeum zabrała się ekipa Merkel, coraz rzadziej słyszeliśmy słowa krytyki w mainstreamowych mediach. Polacy jednak co i rusz dowiadują się o tym, jak wygląda prowadzenie „polityki historycznej” przez naszych zachodnich sąsiadów. Przed polskim sądem stanie już drugi wydawca niemieckiej gazety, tym razem tygodnika „Focus”, który nie opublikował na swoich stronach sprostowania za użycie zakłamującego historię sformułowania „polskie obozy zagłady”.

O tym, jak agresywnie Berlin promuje „swoją wersję historii”, świadczy też ogromny sukces komercyjny i frekwencyjny jaki osiągnął serial "Nasze matki, nasi ojcowie”. Oglądamy tam m.in. niemające żadnego pokrycia w faktach sceny świadczące o organicznej wręcz nienawiści żołnierzy AK do Ż__ów. Pomimo tego, niemiecka prasa długo rozpisywała się o „polskim antysemityzmie”, biorąc prostackie kłamstwa autorów serialu za historyczny fakt. Przekaz był jeden, zbieżny z tym, co od lat promuje Tomasz Gross i „Gazeta Wyborcza”: że nie przez przypadek to właśnie w Polsce miał miejsce Holocaust, że Polacy mają w tej kwestii bardzo dużo na sumieniu i że należy im o tym przypominać. Pomimo ostrych protestów w Polsce, serial otrzymał prestiżową niemiecką nagrodę i będzie pokazywany w USA. Zaprezentowała go też TVP. W ten sposób polscy widzowie, chcąc, nie chcąc, dołożyli swoją cegiełkę do promocji filmu i wsparli finansowo jego producentów. Decyzja o jego emisji może budzić zdziwienie, gdyż prezes TVP Juliusz Braun wystosował kilka tygodni temu bardzo krytyczny list do niemieckiej publicznej telewizji ZDF, która wyprodukowała obraz. Obecnie, swoją decyzję o jego emisji tłumaczy tym, że polscy widzowie powinni mieć możliwość jego ocenienia...

- Polska staje się tubą propagandową dla tej produkcji niemieckiej, dlatego że emisja takiego serialu na prestiżowej antenie o godz. 20:00 jest odczytywana jednoznacznie na arenie międzynarodowej jako potwierdzenie tez, które są prezentowane w tym filmie – mówi posłanka PiS Barbara Bubula. Z inicjatywy Andrzeja Olszewskiego, byłego żołnierza AK z Wileńszczyzny, prezesa Stowarzyszenia Historycznego im. gen. Grota-Roweckiego został złożony wniosek o wszczęcie przez niemiecką prokuraturę postępowania karnego w sprawie serialu i publikacji dziennika "Bild", wpisującej się w przekaz produkcji. W ocenie składającego wniosek adwokata, mają one charakter zniesławienia i oszczerstwa.

„Nie Niemcy, a naziści”

Problem ten obrazuje skalę słabości zarówno naszych elit intelektualnych, jak i rządzących, trudno bowiem wyobrazić sobie sytuację, by strona niemiecka oczerniała historię np. Francji lub Wielkiej Brytanii – a te robiły dobrą minę do tak prowadzonej gry. Berlin od dłuższego czasu, stopniowo, krok po kroku, prowadząc może nie tyle agresywną, co konsekwentną i podstępną propagandę historyczną, wypacza obraz II wojny światowej. Centralnym punktem manipulacji jest przedstawienie narodu niemieckiego jako jeszcze jednej, a może i największej ofiary nazistów, których nie można utożsamiać z „normalnymi” Niemcami. Ci zaś, właściwie nie są odpowiedzialni za wyniesienie Adolfa Hitlera do władzy, poparcie jego zbrodniczej polityki i wojenne okrucieństwa. Oni stali się bezwolnymi zakładnikami grupki szaleńców. Nie mogą być przecież z tego powodu wiecznie oskarżani, prawda? Jak to wygląda, żeby najsilniejsze państwo Europy, wciąż musiało się kajać za grzechy, które tak naprawdę ma na sumieniu jedynie Hitler i jego najbliższe otoczenie... i to jeszcze przed Polską! Profesor Zdzisław Krasnodębski mówił mi, że podczas niemieckich konferencji naukowych dotykających tego tematu, każdy, kto choćby zasugeruje, że to Niemcy są odpowiedzialni za dokonywanie zbrodni na niebywałą skalę, jest z miejsca oskarżany o ksenofobię, zamknięte horyzonty, posługiwanie się nieaktualnymi kalkami myślowymi. Nasi zachodni sąsiedzi uważają, że już rozliczyli się ze swojej historii, a teraz powinni to zrobić inni. O tym, że mają jednak w tym temacie sporo zaległości, świadczą niedawno ujawnione dane pokazujące, że po wojnie wiele najważniejszych stanowisk w ministerstwie sprawiedliwości zajmowali prawnicy z nazistowską przeszłością, a rząd Konrada Adenauera był przeciwny rozliczeniom.

Jeśli Polska nie chce się stać chłopcem do bicia dla niemieckiej propagandy, musi ostro reagować za każdym razem, gdy nasi zachodni sąsiedzi będą starali się pisać historię na nowo. Możemy być bowiem pewni, że w ich bajeczkach zostaną nam przydzielone najgorsze role.

źródło: pch24.pl
Po zakończonej emisji miniserialu "Unsere mütter unsere väter" czas na kolejną porcję perypetii niemieckich żołnierzy na wojnie.









Płace w Polsce

konto usunięte2013-06-18, 22:48
Może pozwolicie sobie na odrobinę luksusu?


Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem