📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 2:09

#nfz

Pan kotek był chory

melemele892013-11-30, 18:49
Pan Kotek był chory

Gdyńskim; lekarzom, satyrykom czarnego humoru;

Pan kotek, choć chory, nie leżał w łóżeczku,
bał się stracić pracę, bo skąd wziąć na mleczko.
Dzień cały harował(nikt nie chce być głodny),
pod wieczór cichaczem poszedł do przychodni.
W przychodni mu dali numerek z terminem;
termin nieodległy, miesiąc szybko minie.

Nic wyskokowego przez miesiąc nie pijał,
mimo to choroba jakby się rozwija.
Opadły mu wąsy, nos na kwintę zwiesił,
nadal gorączkuje, życie go nie cieszy,
czka, kaszle, bojowe na rząd puszcza gazy,
z wściekłości o bliskim końcu rządu marzy,
lecz sam bliższy końca z dniem każdym jest kotek.
Miesiąc jakoś wytrwał, lecz co będzie potem?
Lekarz go wysłuchał i westchnął; „Na Boga!
Idź kotku czym prędzej do laryngologa!”.

Na wizytę czekał kolejne pół roku,
chudł, marniał, coś w płucach go kłuło i w boku,
lecz doktor do gardła mu nawet nie zajrzał:
„Nie tego- koteczku- wybrałeś lekarza.
Nie z gardła ten kaszel, on z płuc się dobywa,
do pulmonologa idź!- Śmierć zbiera żniwo!”.

Kolejne pół roku. Doktor mięsem rzucał:
„Diagnozę postawię jak prześwietlisz płuca.
Niech lekarz rodzinny da ci skierowanie.
Do diabła koteczku, lecz się,skończysz marnie!”.

Na wizytę czekał koteczek znów miesiąc
i na prześwietlenie dni jeszcze pięćdziesiąt,
aż dzień wreszcie nadszedł, czas iść do rentgena.
Jest termin, jest rentgen, lecz... koteczka nie ma.

Kotek nie doczekał. Już leży w mogile
a dusza do Boga uśmiecha się mile:
„Najwyższy Doktorze, znajdź miseczkę mleczka,
w rajskim sanatorium dla mnie, dla koteczka.
Będę Tobie mruczał i grzał Twoje kości,
tylko mnie w Twym Raju chciej u siebie gościć”.

„Cóż mogę, koteczku â rzekł Bóg- wobec faktu;
nie chciał ze mną zawrzeć NFZ kontraktu”.

A morał? Morału napisać nie zdążę,
bo też za koteczkiem niedługo podążę.
Lecz mnie nie żałujcie, wszak byłem ladaco-
choć żal, że nie dowiem się: umarłem na co?

Jedna z okolicznych przychodni

konto usunięte2013-10-15, 10:02


- ... Pani jest pacjentką onkologii ? Proszę srać na korytarzu.

Zbrodnicze organizacje w Polsce

konto usunięte2013-08-30, 2:23
Zastanawialiście się kiedyś jak dobrze mamy żyjąc w tym kraju? Na całym świecie postrach wśród swych krajan sieją różnego rodzaju zbrodnicze organizacje typu ETA, HAMAS, Hezbollah, IRA. U nas tego nie ma. Podobno. Przed Państwem lista pięciu zbrodniczych organizacji w Polsce.


Alias: ZUS, Zeus

Data utworzenia: 1934 r. z mocy rozporządzenia prezydenta Ignacego Mościckiego.

Zakres działań: krajowe

Kwatera główna: ul. Szamocka 3/5, Warszawa, Żoliborz

Motto: „Everybody dies”

Liczba członków: nieznane, szacowane na 20.000 – 100.000

Budżet: utajniony

Przywódca: Zbigniew Derdziuk

Modus operandi: wojna psychologiczna, wymuszenie, szantaż

Owiana tajemnicą gigantyczna scentralizowana organizacja posiadająca swoje komórki w każdym większym ośrodku aglomeracyjnym kraju. Dokładna liczba członków organizacji, tzw. Urzędników nie jest znana, ponieważ Urzędnicy ZUS zobowiązują się przysięgą do zabrania sekretu członkostwa w organizacji do grobu pod groźbą wymordowania trzech kolejnych pokoleń (ktoś się chwali, że matka robi w ZUS-ie?). Według bardzo skąpych źródeł (tj. ludzi, którzy przeżyli spotkanie z Urzędnikiem i zachowali zmysły) Urzędnicy operacyjni ZUS odbywają wielotygodniowe, tajne szkolenia w ekstremalnych warunkach Szczyrku, Krynicy czy Zakopanego, w celu nauki sztuk kamuflażu w tłumie, manipulacji, hipnozy czy skrytobójstwa z wykorzystaniem konta bankowego oraz wielu wyrafinowanych technik manipulacji.

Bezwzględność Urzędników jest powszechnie znana, wystarczy popatrzeć na pasek z wypłatą.

Metody działania Urzędników zostały uznane za zbrodnicze przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, ONZ, UNICEF, Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych oraz wiele innych organizacji pozarządowych. Z kolei Komitet Centralny Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej stanowczo protestuje przeciwko tego typu opiniom i cyklicznie wysyła na staże do ZUS swych najbardziej oddanych ideologicznie członków. Zazwyczaj są to zarządcy obozów turystycznych, bardzo popularnych w tamtych stronach.

Urzędnicy ZUS słyną między innymi z perfekcyjnego porządku w utrzymywaniu dokumentacji.


Polskie Koleje Państwowe

Alias: PKP, Przyjadę Kiedy Przyjadę

Data utworzenia: 1926 r.

Zakres działań: krajowe

Kwatera główna: ul. Szczęśliwicka 62, Warszawa, Śródmieście

Motto: „Połączeni opóźnieniem”

Liczba członków: 100.000

Budżet: ciągle za mały

Przywódca: Krzysztof Opawski

Modus operandi: wojna totalna, dywersja, działania partyzanckie

Paramilitarna organizacja, funkcjonująca na zasadach tzw. Umbrella organization, czyli jednego ciała skupiającego większą ilość spółek-córek, oddelegowanych do wykonywania poszczególnych działań. W strukturach PKP znajdziemy między innymi PKP Intercity (frakcje: Express InterCity , Express EuroCity - bojówki miejskie; EuroNight – oddziały specjalne, oraz pociągi pospieszne Tanie Linie Kolejowe – ghetto squad), PKP Cargo, PKP Fargo, Przewozy Regionalne, Koleje Mazowieckie, Koleje Śląskie czy Koleje Losu. Struktura powiązań i zależności między tzw. Spółkami jest diabolo skomplikowana i niemożliwa do ogarnięcia przez zwykłego zjadacza chleba.

Członkowie organizacji, tzw. Kolejarze są łatwo rozpoznawalni w tłumie– charakterystyczne mundury pozwalają na łatwą identyfikację członka gangu oraz jego przydziału i rangi.

Zakres działań Kolejarzy koncentruje się na systematycznym spowalnianiu migracji w Polsce, wymuszeń haraczu na podatnikach i dezorganizacji życia setkom tysięcy niewinnych osób.

W razie spotkania z Kolejarzem należy zachować całkowity spokój i przygotować odpowiedź na pytanie, które Kolejarz zadaje odruchowo, nawet żonie przy kolacji. Pytanie w swej dzisiejszej formie zostało skonstruowane przez elitarną grupę psychologów marketingu pekape , brzmiące: „Bileciki są?” Kolejarz w razie uzyskania odpowiedzi pozytywnej nie reaguje. W przypadku braku odpowiedzi lub gdy twoja odpowiedź brzmi „nie” lub „kopytko” przechodzi w tryb bojowy.

Organizacja słynie ze spektakularnych akcji dywersyjnych, jak np. kradzież pociągów czy też strajk w środku szczytu komunikacyjnego.



Parlament

Code names: Sejm, Koryto, Żłób

Data utworzenia: 1493 r.

Zakres działań: globalne*

Kwatera główna: ul. Wiejska 4/6/8, Warszawa, Śródmieście

Motto: „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?”

Liczba członków: 560 (460 + 100)

Budżet: ok. 450 mln PLN

Przywódca: de iure Ewa Kopacz, de facto Donald Tusk

Modus operandi: dezorganizacja, sabotaż, destrukcja

Obrzydliwie pazerna organizacja w skład której wchodzi 460 Posłów i 100 Senatorów, w różnych koniunkcjach tworzących Rząd, Opozycję, Partie, Kluby, Koła oraz owiane niesławą Komisje, których to posiedzenia transmitowane są w systemie pay per viev w najlepszym czasie antenowym.

Werbunek do organizacji poprzedzony jest długoterminowymi działaniami hipnotycznymi, których celem pada nieogarnięta część społeczeństwa.

Nie ulega wątpliwości, że Parlament jest najbardziej niebezpieczną organizacją terrorystyczną w kraju. Skoncentrowana na działaniach dywersyjnych i sabotażu organizacja uchwala prawo, ustawy oraz rozporządzenia, które w lwiej części wykluczają siebie nawzajem lub co najmniej są niezgodne z konstytucją co dale Parlamentarzystom nieograniczone wprost możliwości dla swych niecnych działań.

Parlamentarzyści posiadają immunitet, który umożliwia im działalność bez jakichkolwiek konsekwencji. Senatorowie działają z przyczajki, niby Izba Wyższa, ale tak naprawdę generalnie są bo są. Od kilku lat słyszymy plotki o chęci rozwiązania Senatu, jednakże wiązałoby się to z koniecznością uchwalenia co najmniej jednej prawidłowo skonstruowanej poprawki do konstytucji, co przewyższa kompetencje umysłowe każdego z tych bandziorów. Na ten moment Senatorowie przydadzą się w razie zwołania Zgromadzenia Narodowego, gdyby akurat kogoś oskarżono o zdradę stanu, szpiegostwo czy też ścięcie brzozy bez pozwolenia.

Posłowie natomiast nie p🤬lą się w tańcu. Chyba że akurat tańczą z jakąś gwiazdą. Ich głównym działaniem jest rozbawianie ludzi swoją głupotą, prostactwem i chamstwem, przy jednoczesnym maksymalnym skoncentrowaniu mocy na przywłaszczeniu dóbr z jakiegokolwiek źródła. Dzięki tym performance’om stali się ulubieńcami mediów, nie schodzą z okładek gazet i goszczą we wszelkiego rodzaju programach telewizyjnych.

*W swoim mniemaniu.



Telewizja Polska

Alias: TEFAŁPE, Publiczna

Data utworzenia: 1952 r.

Zakres działań: krajowe

Kwatera główna: ul. Woronicza 17, Warszawa, Mokotów

Motto: „Misja i abonament”

Liczba członków: ok. 4k

Budżet: ok. 3mld PLN

Przywódca: Juliusz Braun

Modus operandi: masowa hipnoza, wojna psychologiczna, propaganda

Cytując klasyka: „Koń jaki jest, każdy widzi”. Przerzucając kanały TV, ogromna część narodu przy przypadkowym zetknięciu z jakimkolwiek programem nadawanym w tymże momencie przez Publiczną, cicho jęknie „Ja p🤬lę, co za gówno”. Do klasyków emisji należą taki cuda jak Kocham Cię, Polsko!, Przebojowa noc, Gwiazdy płaczą na żużlu czy Klan.

Sztandarowym tworem Publicznej są tzw. Dziennikarze.

Publicznej nie można się narazić, ponieważ jest w stanie w ciągu dwóch tygodni wykreować człowieka na gwiazdę lub też całkowicie zniszczyć jego reputację.

Przykładowo, pewien Dziennikarz trzy lata z rzędu zgarniał Telekamerę w kategorii najlepszego komentatora sportowego roku, ale jakoś nikomu nie wpadło do łba dać mu do skomentowania chociaż jednego wydarzenia sportowego w ciągu tego okresu, aby wybór dało się w jakikolwiek sposób legitymizować.

Z kolei inny, były już dziennikarz serią kilku wypowiedzi został zdyskredytowany i musiał szukać innych zajęć. Zapewne pozdrawia swoich byłych kolegów z Boston, Massachusetts.



Narodowy Fundusz Zdrowia

Alias: ENEFZET, Resort

Data utworzenia: 2004 r.

Zakres działań: krajowe

Kwatera główna: ul. Grójecka 186, Warszawa, Ochota

Motto: „Przede wszystkim, nie!”

Liczba członków: tajne

Budżet: ok. 50 mld PLN

Przywódca: Agnieszka Pachaciarz

Modus operandi: nieodnotowany

Organizacja pozorująca… całkowity brak organizacji. W rzeczywistości potężny, perfekcyjnie zorganizowany konglomerat stworzony do utylizowania niewyobrażalnych kwot pieniężnych. Podany do wiadomości publicznej budżet NFZ w 2012 r. według raportu Najwyższej Izby Kontroli, wystarczył na 2 dni działalności Resortu po Sylwestrze.

NFZ w żelaznym uścisku trzyma całe społeczeństwo, które z wielką estymą odnosi się do usług proponowanych przez tenże twór. Szczególną popularnością cieszą się operacje złamanych kończyn, na które należy się zapisać trzy lata wstecz, refundacja leków w wysokości 0 procent czy też światowej klasy obsługa klienta, fundowana przez komando robocze organizacji -„Lekarzy i Pielęgniarki”.

NFZ i wszystko jasne

konto usunięte2013-08-20, 18:08
Poseł - sposób na (prze)życie

Wyznania polskiego pielęgniarza

konto usunięte2013-07-13, 21:34
Ciekawy wywiad. Źródło: vice.com/pl/read/bruna-swiat-absurdu-wyznania-polskiego-pielegniarza

Pijaństwo, babranie się w gównie, lapówkarstwo, zapach śmierci, pacynki z ludzkich szczątków, ogólne rozmemłanie - czyli polska służba zdrowia oczami jej wieloletniego pracownika. Przed Wami Janusz, 39-letni pielęgniarz, przeczytajcie co słychać w NFZ-cie.

VICE: Pamiętam jeden z sms-ów jaki wysłałeś mi podczas wigilijnego dyżuru (bodaj w 2011) brzmiący: "Ropień wargi sromowej przechodzący na odbytnicę. Nie dzisiaj, k🤬a. Nie w święta!". Prosty wniosek, że życie pielęgniarza nie zawsze usłane jest różami. Myślałem, że przez te dwie dekady zmieniło się choć parę rzeczy i nie mamy do czynienia ze średniowieczem.

Janusz: Cały czas jest małe średniowiecze. To znaczy zależy też, z której perspektywy patrzysz na sprawę. Na przykład nie chleje się w szpitalach tak jak dawniej - strasznie tego pilnują – no i to na przykład zmieniło się na lepsze. W XXI wieku pijaństwo na służbie należy do najcięższych grzechów w moim zawodzie, ale o tym później... Ale masz też do czynienia z innymi rzeczami, które mnie nurtują. Bo tak - masz szpital wojewódzki, czyli poważną placówkę, gdzie leżą tzw. pacjenci "czyści" i pacjenci "brudni". Pacjenci "czyści" to tacy ze świeżymi i czystymi ranami (na przykład pooperacyjnymi), a "brudni" to sam wiesz- cukrzycowe stopy, odleżyny, zarazki...makabra! Pylą bakteriami jak wściekłe konie. I co się dzieje? W szpitalu wojewódzkim na takim oddziale jest tylko jeden kibel. Ci z tymi ropnymi, syfnymi ranami idą niego, srają sobie elegancko i wychodzą zadowoleni. A po nich wchodzi gość ze świeżo wyciętym wyrostkiem. I się ludzie później, k🤬a, dziwią, że wraca z tej toalety, a rana po chwili zaczerwieniona i cieknie z niej ropa. Po zwykłym wyrostku? Nad tym się jakoś nikt nie zastanawia, nikt nie patrzy - ważne jest, że wszystko jest zgodnie z procedurą, nie? (śmiech)

VICE: Swoją drogą i pacjenci też dokładają do całej radosnej sytuacji swoje trzy grosze. Wspominałeś mi kiedyś, że systematycznie - rok w rok, gdy zbliża się Boże Narodzenie – macie wysyp przyjęć na oddział starych osób z gigantycznymi odleżynami, czy innymi tego typu paskudztwami. Czyżby polskie bogobojne rodziny pozbywały się krewnych na chwilę przed świętami, by nie śmierdzieli im przy karpiu i opłatku?

Janusz: Dokładnie, chyba właśnie o to chodzi. Przed każdymi świętami bardzo często się to powtarza – jak nie stopy cukrzycowe, to inne rzeczy. A jak wiadomo śmierdzi to jak cholera. Ci ludzie zajmują się krewnymi w domach, no i jak przychodzi Wielkanoc czy Boże Narodzenie (większości nie stać na drogie domy starców) oddają swoich seniorów do szpitali pod pretekstem, że stało się to wczoraj. Wiesz, niby nagły przypadek - a tu trzyletnia, capiąca odleżyna. Zawieźmy babcię albo dziadka do szpitala na święta, bo jebie w domu.

VICE: Czy to prawda, że macie w umowie taką klauzulę, że nie możecie udzielić pomocy osobie, która umiera w konwulsjach dajmy na to 3 metry od szpitala jeśli nie będzie oficjalnego telefonicznego zgłoszenia tej sprawy? To lekka paranoja. Dużo jest takich niedorzecznych przepisów?

Janusz: Pamiętam, że w poprzednim szpitalu, w którym pracowałem – była taka sytuacja, że gość padł nagle parę kroków od bramy. Wybiegło do niego dwóch ratowników z izby przyjęć, no i reanimowali faceta (jak się okazało był to ksiądz) z zachowaniem wszystkich resuscytacyjnych czynności – no, ale niestety po jakimś czasie zmarł. No i się zaczęło. Oni w ogóle tak intensywnie go reanimowali, że połamali mu mostek w trakcie, więc od razu skandal, że niby psychopaci wybiegli, albo po kielichu. Pewnie gdyby go uratowali, to byłoby inaczej, ale skoro tak się nie stało, to przełożeni pogrzebali i doszukali się tej własnie klauzuli gdzieś w papierach, że nie mogli tego zrobić, i że musi być zarejestrowane wezwanie.

VICE: I co, teraz każdy się boi? (śmiech)

Janusz: Nie. Wszyscy to w dupie mają. Jednak ta służba zdrowia – jak by źle się o niej nie mówiło - nie jest taka najgorsza w tym sensie, że absurdy absurdami, ale jednak zdrowy rozsądek idzie czasami w ruch. Bezsensem jest wrzucanie wszystkich do jednego worka. Wiesz jak się mówi: "pieprzona służba zdrowia, j🤬e kolejki, znieczulica" i tak dalej... A to też nie jest tak do końca. To nie tylko kolejki i przychodnie, to ciężka robota.

VICE: Tak szczerze, kto bardziej cię wkurza w pracy – lekarze (nie od dziś wiadomo, że traktują was z pewną wyższością), czy pacjenci i ich rodziny? A może zwyczajnie – warunki w jakich przychodzi tyrać polskim pielęgniarzom?

Janusz: To nie jest tak, że ja kogoś nie lubię, czy lubię. Mi się po prostu nie podoba jak to wszystko jest zarządzane – i nie tylko mi. Wkurzają mnie dyrektorzy i ministrowie, bo z lekarzami zawsze da się dogadać – a to, że oni sobie jakieś tam rzeczy prywatnie robią to już ich sprawa. Ja się w to nie mieszam.

VICE: Pora na opowieści z krypty – a może raczej z oddziału. Pamiętasz jakieś szczególnie bulwersujące, czy może szokujące dyżury w swojej karierze? Nie raz opowiadałeś, że to co wyprawia się u ciebie w pracy starczy na kilka opasłych tomów.

Janusz: Dużo było takich hardkorów, ciężko wybrać. Ale skoro mówiliśmy o wk🤬iających sytuacjach w robocie, to przytoczę ci sytuację sprzed kilku tygodni. Bo okazuje się, że najbardziej mnie zaskakują nie pacjenci, nie lekarze, ale rodziny tych pacjentów. To jest absolutna mogiła, stary. Ostatnio jakaś babcia na oddziale zaczęła umierać – wpadała w bezdechy, cukier spadł do trzydziestu, wiadomo. No i była przy niej niemal cała rodzina. Syn, córka, ich małżonkowie, dzieci – komplet. I wobraź sobie, że ona jeszcze żyła, a ci zaczęli się kłócić o pieniądze. Ekipa zaczęła ją reanimować, a ci zaczynają dzwonić, że babka miała gdzieś tam schowane dziesięć tysięcy w szafce pod kocami i, k🤬a, kto pierwszy. Zaczęli się szarpać między sobą – na pieprzonej sali się szarpali i kłócili, gdy ratownicy próbowali przywrócić ją do życia! No i w końcu umarła, i wcale jej się, k🤬a, nie dziwię.

VICE: Jakie są warunki w przeciętnym szpitalu wojewódzkim – w końcu pracowałeś w dwóch? Często pewnie przypominają one bardziej placówki medyczne w Bangladeszu, niż porządne szpitale - szczególnie latem, gdy przysmaży słoneczko i smród rozkładających się, umazanych w fekaliach ciał rozniesie się po korytarzach?

Janusz: Odkąd pracuję tak to wygląda. Śmierdzi jak w szambie i nikt się tym nie przejmuje. Rozmowa o standardach w ogóle nie ma sensu, bo ich po prostu nie ma. Serio. Ale tu znów się rozbijamy nie o nasze zaniedbania, czy lekarzy – podziękujmy ministrom.

VICE: Kolejny niezły temat – powszechny w służbie zdrowia alkoholizm. Nie od dziś wiadomo, że za kołnierz w polskich szpitalach nigdy sie nie wylewało – chociaż chyba czasy drynienia spirytusu, bez żadnych ceregieli, w trakcie dyżuru chyba już się skończyły?

Janusz: To prawda, że teraz jest jednak inaczej, ale pamiętam złote czasy pijaństwa w służbie zdrowia. Na przykład kiedyś oddziałowa wpada rano na dyżur, a tam dwóch pięlegniarzy kompletnie nawalonych śpi sobie na sofach w najlepsze. Odór alkoholu wprost zwalał z nóg, nie dało się wejść do dyżurki. No, ale widzisz – jest druga strona tego medalu. Za tamtych czasów mimo wszystko, kiedy wszyscy sobie słodko chlali na dyżurach – łącznie ze mną, pielęgniarkami, lekarzami, a nawet pacjentami, nie oszukujmy się – wszystko, absolutnie wszystko było dopięte na oddziale na ostatni guzik. Paradoks? Być może. Ale wszystkie zadania były wykonane, wszyscy mieli pomierzone ciśnienia, zmienione pampersy, łóżka pościelone – my mieliśmy porobione raporty, nie było, że ktoś z czymś nie zdążył. A teraz? K🤬a, człowieku. Nawał tych papierów, tej pieprzonej biurokracji i wprowadzenie tej, śmiechu wartej, komputeryzacji to jest jeden wielki cyrk. Chcą wprowadzić system komputerowy na cały szpital, nie? Brzmi dumnie, ale robi się mniej zabawnie, kiedy się okazuje, że na oddziale gdzie pracuje na raz sześć lub osiem osób jest jeden komputer, który jest zepsuty, a jego system operacyjny to Windows 95. I oni każą nam wszystko robić na tym sprzęcie. Każde zlecenie, każdy venflon, każe zmienienie pampersa – wszystko musi być wklepane w tę piekielną maszynę. Na to nie ma kompletnie czasu, tym bardziej, że oprócz tego masz sto tysięcy innych papierów, które każdego dnia musisz zapisać odręcznie. Wspomnę choćby tylko o tym, że podstawowe informacje o pacjencie to są odręcznie zapisane dwie strony A4, a na jedną pielęgniarkę przypada dwudziestu pacjentów. No i gdzie jest czas na zmienienie pampersa? Na podstawową opiekę? Już nie mówię o pielęgniarkach i pielęgniarzach, którzy pracują na OIOM-ie, tam to w ogóle jest sajgon. Ale nie, musisz wszystko wklepać do tego cholernego komputera, bo inaczej masz przej🤬e. Stary, nawet premię ci mogą zabrać za zaniedbanie tej sprawy.

VICE: Masz zatem ochotę pogadać o zarobkach? (śmiech)

Janusz: To jest temat bardziej niż tragiczny. Zawsze powtarzam, że każde odebranie wypłaty, to jak odebranie kieszonkowego na papierosy. Jakby ktoś mi splunął w mordę. Przychodzi kasa i masz ochotę tylko na jedno – na zachlanie ryja z tego wszystkiego. I ludzie się później dziwią, że służba zdrowia tyle chleje. (śmiech)

VICE: Dobra, zatem trochę kontrowersji. Słyszałem historie – nie wiem czy to tylko miejskie legendy, czy prawda, ale dają do myślenia – że już na studiach dzieją się u was dantejskie sceny. Plotki o bawieniu sie płodami w prosektorium, kopanie sie po dupskach uciętymi nogami, czy robienie sobie z wyciętych twarzy pacynek na rękę. No przyznaj się, jest w tym trochę prawdy?

Janusz: No trochę jest...(śmiech). Z tym, że ja nigdy czegoś takiego nie widziałem. Wiesz, stary, za to jest kryminał (śmiech). Ale tak poważnie, jeśli takie sytuacje mają miejsce, to chyba tylko po to by wyrobić sobie jakiś dystans do tej roboty i trochę też po to, by jakąś część siebie skutecznie znieczulić. Bo w tej pracy trzeba być cholernie wytrzymałym psychicznie i mieć stalowe nerwy. To nie jest nawet ani głupie, ani zwyrodniałe – tu chodzi o odporność, która jest niezbędna w naszym zawodzie. Nie chcę głupio takich zachowań tłumaczyć, ale tak jest. To profesja z zupełnie innej, dziwnej półki. Opowiadałem Ci o zapachu śmierci kiedyś?

VICE: Coś wspominałeś.

Janusz: Po tylu latach w zawodzie jestem w stanie po wejściu do pokoju ze 100% pewnością powiedzieć, że ktoś w pomieszczeniu umiera – albo umrze w bardzo krótkim czasie.

VICE: Jaki to zapach? Potrafisz go scharakteryzować?

Janusz: Słodkawy, ale bardzo nieprzyjemny. Trudno go opisać, ale jest jakiś taki... cierpki. No nie wiem. Zaraz gdy go poczuję, czuję się cholernie nieprzyjemnie, aż ciarki przechodzą. Może to po prostu świadomość skąd ten zapach, ale jednak sam w sobie nie należy do przyjemnych. Zresztą również po oczach widać, że ktoś jest na wylocie. Robią się diabelnie puste.

VICE: Kolejna kwestia – łapówkarstwo. W Polsce ponoć każdy bierze, więc czemu nie w szpitalach. Strasznie mnie bawi fakt, że to głównie lekarzom płaci się ekstra, podczas, gdy to wy – pielęgniarze i pielęgniarki opiekujecie się pacjentem 24h na dobę. Kiedyś znajomy chirurg podśmiewywał się nawet trochę, że to czy mu się zapłaci więcej, czy mniej nie zmieni jego podejścia do danej operacji. Tu nie ma lepszego i gorszego traktowania.

Janusz: Kiedyś sprawa łapówkarstwa była strasznie rozdmuchana, później to jakoś ucichło, ale faktem jest, że wszyscy biorą jak jeden mąż. Ostatnio znajomy lekarz przyznał nam się bez problemu, otwarcie: "Ja biorę i będę brał, dopóki ci durni ludzie będą dawać". Ludzie są głupi i myślą, że pieniądze załatwią wszystko, a lekarze korzystają. Kiedyś kolega spytał retorycznie: "Po kiego diabła dają mi łapówki w kopertach po operacji, kiedy już jest dawno po wszystkim i niczego to nie zmieni?". Masz cały obraz.

VICE: Co jest zatem wg ciebie największą bolączką polskiej służby zdrowia, tak gwoli podsumowania? No i przede wszystkim, czy problemy o których gadaliśmy dotyczą wszystkich placówek NFZ-u w Polsce bez wyjątku.

Janusz: Szpital szpitalowi nierówny. Np. szpital w jakiejś Koziej Wólce wiadomo, to straszna mogiła. Zarobki są jeszcze niższe niż gdzie indziej, a warunki makabryczne. A z drugiej strony mamy szpitale prywatne, gdzie wszystko jest nierzadko lepsze niż na słynnym Zachodzie – trzynastki, premie. Rzecz w tym, że nie każdy potrafi zarządzać takim miejscem, bo to nie jest proste. Ja się w ogóle nie dziwię, że tak źle się mówi o służbie zdrowia. Że pielęgniarki są nieuprzejme, wiecznie zmęczone, mało sympatyczne – no france jedne po prostu. Ale daj jej tysiąc zeta wypłaty miesięcznie i każ się jej, k🤬a, uśmiechać i użerać z ludźmi. O to właśnie chodzi. Te pielęgniarki nie są takie wredne, bo rodziny, bo praca, bo coś tam - zostały już tak strasznie zmęczone przez ten pieprzony system, że nie mają siły być wiecznie uśmiechniętymi, dobrymi i do rany przyłóż. No tak się po prostu nie da.

VICE: Czyli dopóki nie zmieni się nic na górze, to nie zmieni się absolutnie nic?

Janusz: Kompletnie. A będzie jeszcze gorzej, bo młodzi ludzie nie chcą pracować w tym zawodzie. Zostały tylko te stare pielęgniary, które mają po trzydzieści lat pracy i są już tak wypalone, że czekają już tylko na tę swoją wymarzoną emeryturę. Tylko nie wiadomo kiedy ona nastąpi, bo cały czas ją przedłużają (śmiech). Jak można, k🤬a, dać pielęgniarce emeryturę w wieku 65 lat? Przecież ona sama jest w tym wieku pacjentem.

VICE: I tym optymistycznym akcentem zakończmy. Zdrówko.

Polska służba zdrowia

domix2t2013-05-30, 16:47
Oto dobry przykład jak działa nasza kochana służba zdrowia :

Pijany ginekolog wbił igłę w głowę noworodka

Podczas odbierania porodu, lekarz wkłuł się w pęcherz a potem w głowę noworodka. Lekarz jest zawieszony, sprawę bada prokurator.

Do wypadku doszło w niedzielne popołudnie, na oddziale ginekologii i położnictwa Szpitala na Wyspie w Żarach. Andrzej K. jest doświadczonym ginekologiem z długoletnim stażem. Cieszył się opinią fachowca. Tego dnia miał dyżur, podczas porodu był pijany, być może dlatego zamiast przekłuć pęcherz płodowy wkłuł się w główkę dziecka. Obrażenia noworodka były na tyle poważne, że lekarze uznali, iż wymaga konsultacji chirurga dziecięcego.

Maluch zaraz po porodzie został przewieziony do Zielonej Góry. - Przebywa obecnie na oddziale noworodkowym, jest w stanie śpiączki, ale oddycha samodzielnie - przekazała nam rzeczniczka szpitala wojewódzkiego Irena Billewicz-Wysocka. - W tej chwili trwają badania dziecka. Trudno powiedzieć cokolwiek więcej na temat jego stanu zdrowia.

Jak się dowiadujemy, przy noworodku jest jego rodzina.

- Lekarz, który odbierał poród został zawieszony w czynnościach - poinformował Wiesław Olszański, prezes żarskiej lecznicy.

- Czekam jeszcze na decyzję prokuratury, ale najprawdopodobniej pożegna się z pracą. Woń alkoholu wyczuł od niego ojciec dziecka i to on zawiadomił policję. Badanie potwierdziło, że miał prawie dwa promile alkoholu we krwi. Sprawę bada żarska prokuratura.

Polska służba zdrowia

konto usunięte2013-02-26, 21:58
Chciałabym opisać historię z życia wziętą:

Byliśmy ze znajomymi w Słowackich górach na nartach/snowboardzie. Ja akurat jeżdżę na desce od niedawna, ale całkiem nieźle śmigam Oczywiście prostą sprawą jest wyrobienie karty ISIC tudzież euro26 oraz wyrobienie karty z NFZ. Na wszelki wypadek w ramach bezpieczeństwa wykupiliśmy ubezpieczenie obejmujące transport jak i leczenie za granicą. Tyle w ramach wstępu.

No to sobie jeździmy. Jest fajnie, mały mróz, generalnie spoko. W związku z tym, że poprzedniego dnia była zamieć, więc następnego szybko porobiły się muldy (mini hałdki na stoku), utrudniające jeżdżenie. Jadę dość szybko, bo czemu mam nie jechać, przechodzę na palce (czyli snowboard ustawiony bardziej tyłem do kierunku jazdy). I w tym momencie jakiś narciarz najeżdża mi na deskę. Zachwianie, wjeżdżam z impetem na muldę, podbija mi lewą stronę deski i padam z hukiem prawym barkiem na lód. Leżę. Ku*wa pomocy. Nic. Nadjeżdża koleżanka, pomaga się wypiąć z deski, jakoś wstaję. Ręka napiżdża, chrupie przy próbie poruszenia. Dobrze, że miałam kask - mogło być gorzej. Ale nie dam rady iść - strasznie stromo. Co robimy? Dzwonimy na 18300 (Ci co jeżdżą na Słowację na Chopok - zapamiętajcie ten numer) Po 10-15 min przyjeżdża ziomeczek na skuterze, krótkie rozeznanie i zakłada temblak. Pyta jak dojedziemy do szpitala - karetką czy samochodem. Prosty wybór- samochód. Jazda skuterem na dół, wypisywanie kwitka do szpitala. W międzyczasie mój chłopak sprzedał karnety i jazda do szpitala. Szybki rentgen i okazuje się, że kość ramieniowa połamana i wciśnięta tuż przy główce w barku. Nie wiem czy słabo zrobiło mi się od mega bolącego znieczulenia w dupsko, czy od informacji, że trzeba będzie zrobić operację z wkładaniem drutów w Polsce. DRUTY? W POLSCE?! Ja pier....

Ale chwila! Mamy przecież wykupione ubezpieczenie od wypadków - dzwonimy na infolinię. Po opisaniu sytuacji mówimy, że Słowacy każą jechać do Polski (mieszkamy na Podlasiu, więc trochę daleko) i co robić. Pani po rozeznaniu powiedziała, iż koszt takiej operacji jest za wysoki i musimy wracać do Polski. Dzięki karcie NFZ nie musieliśmy płacić 60 euro za zdjęcia RTG, ale za pasy stabilizujące już tak (podobno mają nam później zwrócić z tego cudownego ubezpieczenia - okaże się).

No to wracamy. Trochę lipa, bo w aucie jechały 4 osoby (w sumie było nas 14), a jeszcze pobyt się nie skończył. Jednakże przekonali nas, że jakoś się pomieszczą i żeby nie zwlekać, tylko zapierdzielać do Polski. Spakowaliśmy się i jazda. W związku z tym, iż poinformowali nas, że ma być operacja, postanowiliśmy jechać do naszego miasta - nie wiadomo czy nie potrzebny byłby jakiś dłuższy pobyt. Wyjazd ze Słowacji ok. 17, przyjazd mniej więcej koło 4.30, z przerwą na stacji na dwugodzinny sen. Mieliśmy szczęście, że nie było zamieci na drogach i korków, bo tej nocy kilka wypadków po drodze było. Dowiedzieliśmy się w czasie podróży w którym szpitalu jest ostry dyżur i tam też się udaliśmy. I tu zaczyna się parodia moi mili.

Zajeżdżamy zdezorientowani, zachodzimy na oddział i mówimy, że wypadek był. Chłop do nas "proszę stąd wyjść! to nie tu". Wychodzi babka i pyta co się dzieje. To my jej, że ręka połamana, że jedziemy prosto ze Słowacji itd, pokazujemy dokumenty podpisane przez Słowackich lekarzy. A ona na to "No i czego państwo chcą? Założone zostały już pasy i to już wszystko" My w szoku, że jakim cudem to już wszystko, ręka połamana, operacja ma być. A ona "zaraz zadzwonię po lekarza, ale nie wiem czy przyjmie was." Z nerwów aż mi słabo się robiło. Przychodzi typek, patrzy na dokumenty i rzecze: "To nie jest świeży uraz. Proszę rano iść do rodzinnego po skierowanie i wtedy do poradni się zgłosić" My gały na wierzch, mówimy, jechaliśmy jak dzikusy, bo miałam mieć poważny zabieg a tu się okazuje, że to pasy wystarczą? A typ na to "Tak, macie iść po skierowanie, a na taki zabieg czasem czeka się 2 tygodnie" Nie, no ku*wa zajebiście...

Wku*rwieni i zniesmaczeni wracamy do domu. Kładziemy się spać na 4 h. Wstajemy i jedziemy do rodzinnego. Lekarka w szoku, mówi, że są nie poważni, jakim cudem nieświeży uraz, powinni nas przyjąć. Mówi się trudno, jedziemy do ortopedy. Przyjmuje nas, też w szoku, że nas na dyżurze nie przyjęli. Zleca zrobienie nowego RTG, bo kość mogła się przemieścić. Z jednego zdjęcia z przodu stwierdza, że jest dobrze, kość ustawiona nieźle i trzeba założyć gips, bo nie ma gwarancji, że po operacji będzie kość lepiej ustawiona, a to tylko dodatkowo zmarnowany czas, wielka blizna i niepotrzebny ból. Jak powiedzieli, tak zrobili. Ortopeda powiedział, że jakby coś się działo, przyjeżdżać. No i działo się.

Następnego dnia, ręka strasznie bolała. Nie wiedzieliśmy co robić, czy to normalne czy nienormalne. Jedziemy do lekarza? Jedzieemy. Lekarz mówi, że dobrze, że przyjechaliśmy, bo chciał zobaczyć czy w gipsie będzie mi lepiej czy gorzej. Zleca nowe zdjęcia, tym razem też z boku. I zaskoczenie, bo z boku już nie jest tak elegancko jak z przodu. (jakby nie mógł od razu tego zlecić ;/) I mówi, że nie wie sam co robić, bo jest dobrze i też niedobrze. Pyta czy chcemy skierowanie do szpitala, może ktoś podejmie się robienia zabiegu. Oczywiście, że chcemy, co za pytanie. Było już dość późno, przychodnie zamknięte, więc jedziemy na dyżur tam gdzie pokierował ortopeda. I co wyszło? Źle nas pokierował. Jedziemy do następnego szpitala. A wiecie gdzie? Na dyżur gdzie skąd nas odesłali pierwszego dnia. Żeby było ciekawiej, przyjmowała nas ta sama kobieta.

Chwilę musieliśmy poczekać, w końcu mnie zawołali. W środku nowy lekarz i owa baba z miną srającego kota pyta po co przyszłam, przecież mam gips. Ja mówię, że mnie boli, że nas tu wysłali, bo chyba kość źle jest ustawiona. A ona "ale to normalne, że boli, czego jeszcze pani chce?" No kuu*wa... nie wytrzymałam i popłakałam się z bezsilności. I tu moi drodzy nastąpił przełom. Zobaczyli, że jestem jednak człowiekiem, a nie workiem kości. Baba zmiękła "Pani A., proszę się nie denerwować, opowiedzieć co i jak" To jej mówię, że nie wiem co robić i boję się, że będę miała problemy z ręką (jestem praworęczna). Lekarz powiedział, że może nie jest idealnie ustawione, ale jest spoko, żeby się nie denerwować, tylko niepotrzebnie wszyscy nas straszyli, jest dobrze, on by nic z tym nie robił i przyjść jeszcze na kontrolę po weekendzie, bo może będę miała krócej gips i zamiast niego założą mi pasy stabilizujące.

Nasuwa się pytanie: Czy nie można było tak od razu?

No i cóż. Gips na razie mam, nie mogę pisać na kartce, ale na komputerze już tak. Pozostaje kwestia tej zasranej polisy, bo okazuje się, że prawdopodobnie mogłam WSZYSTKO mieć na Słowacji, łącznie z zabiegiem. Czekamy na dokumenty i nagrania - być może zwrócą nam pieniądze za transport. Ale pocieszam się, że mogło być gorzej.

Być może temat za słaby na harda, ale przez napinaczy internetowych, nie było możliwości umieszczenia tego gdzie indziej.

Wizyta u lekarza

konto usunięte2013-01-27, 14:52
Wizyta chorej pacjentki u lekarza:

-Dlaczego pani tak późno z tym przyszła?
-Półtora roku czekałam w kolejce.

NFZ vs prywatne leczenie

kajzerPL2012-12-10, 0:57
Komisja z Ministerstwa Zdrowia ogląda szpital. Ordynator prowadzi ich przez korytarz a tu, przez otwarte drzwi jednej z sal, widać jak pacjent wali konia.
- Co to ma być? - pyta facet z ministerstwa.
- Przerost prostaty. To nowa metoda leczenia. - odpowiada ordynator.
Idą dalej, a tu w następnej sali pielęgniarka ciągnie druta pacjentowi.
- Co to ma być?!
- Przerost prostaty.
- Co ty mi tu pierdzielisz? Tamten facet wali konia a temu pielęgniarka loda robi!
- Bo tamten leczy się z NFZ, a ten prywatnie.

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem