#handel

Szczery sprzedawca

Konto usunięte • 2013-12-25, 12:10
Do tego zagorzały katolik

Koniec tanich papierosów

Vof2013-09-19, 18:43
Celnicy zarekwirowali automaty do papierosów!

Sześciu funkcjonariuszy Izby Celnej w Łodzi w cywilnych strojach pojawiło się dziś przed południem na targowisku Górniak. Celnicy weszli do punktu wyrobu papierosów Jarosława Meli, opryskliwie wyprosili klientów i, informując właściciela, że sprzęt i towar rekwirują, przepchnęli ciężką maszynę do drzwi wejściowych hali. Drugi automat, który stał na targowisku na Teofilowie też zabrali.



- Szarpali nią okropnie, bo nie mieściła się w drzwiach - mówi Pan Jacek, jeden z klientów, który myślał o założeniu podobnego interesu w Łodzi. - Nie zdziwiłbym się, gdyby ją uszkodzili...
Funkcjonariusze zabrali także 40 kilogramów tytoniu, gilzy a także zawartość koszy na śmieci. Jednego z klientów zatrzymali w celu przesłuchania w sprawie.



Dlaczego zarekwirowano towar skoro - jak twierdzi dystrybutor maszyn - interes jest legalny?



- W dniu 19 września funkcjonariusze Izby Celnej przeprowadzili kontrole w 2 punktach na terenie Łodzi, gdzie był przechowywany i wykorzystywany do produkcji papierosów wyrób akcyzowy w postaci suszu tytoniowego bez polskich znaków skarbowych akcyzy oraz urządzenie do jego przetwarzania - informuje Marta Zbaliszyn, rzecznik prasowy Izby Celnej w Łodzi. - W wyniku kontroli stwierdzono naruszenie przepisów kodeksu karnego skarbowego i na podstawie art. 308 par 1 kodeksu postępowania karnego podjęto czynności zmierzające do zabezpieczenia dowodów w przedmiotowej sprawie. W związku z faktem, że zostało wszczęte postepowanie skarbowe jego przebieg objęty jest tajemnicą.





Swoje zdanie w tej sprawie przedstawił też dystrybutor maszyn w kraju i zagranicą (w Polsce działa 28 takim maszyn, w Europie jeszcze 4).

- Celnicy nie do końca znają zasady działania tego biznesu - mówi Bartosz Bączek, dystrybutor. - Celnicy przeprowadzali podobne akcje w innych punktach, poza tym często plombowali maszyny. Wcześniej czy później - zazwyczaj po wygranym procesie sądowym, w którym sąd potwierdzał legalność działania maszyn - urządzenie wracało do właściciela. Na pewno tak będzie i w tym przypadku.



- Celnicy stwierdzili, że wilgotne liście tytoniu, z których klienci wyrabiają papierosy podlegają akcyzie - dodał pan Jarosław.
- Kompletna bzdura. W styczniu tego roku wprowadzono ustawę nakładającą akcyzę tylko na sprzedaż tytoniu szatkowanego. Nowelizacja tej ustawy będzie możliwa dopiero na przełomie 2014/2015 roku - mówi Bartosz Bączek.



źródło: expressilustrowany.pl/artykul/996235,celnicy-zarekwirowali-automaty-do...

Polski Harrods

Vof2013-08-26, 0:31
TO MÓGŁ BYĆ POLSKI HARRODS

Gdyby nie wojna, ten budynek byłby polskim Harrods’em. To tam po raz pierwszy w Polsce wykorzystano reklamę świetlną, sprzedaż wysyłkową czy zwracano uwagę na psychologię klienta. Dom Braci Jabłkowskich był fenomenem na skalę europejską. Cezary Łazarewicz, dziennikarz i autor książki „Sześć pięter luksusu”, w specjalnym wywiadzie dla VUMAGA opowiada o fascynującej historii tego budynku.



Jerzy Zawisak: Jest pan tutaj mile widzianym gościem?

Cezary Łazarewicz: Mam nadzieję, że tak. Na razie nikt mnie tutaj nie rozpoznaje, choć nie wykluczone, że za kilka tygodni przy wejściu będą mnie zatrzymywać ochroniarze (śmiech).

Historia domu Braci Jabłkowskich, w którym właśnie się znajdujemy, przypomina kanwę filmu sensacyjnego. Jak pan ją odkrył?

Najlepiej znana jest historia sporu obecnego okupanta domu Braci Jabłkowskich ze spadkobiercami. Mniej więcej od początku lat 90. w prasie – nie tylko lokalnej – ukazują się obszerne teksty relacjonujące ten spór. Wydawało mi się, że w tej kwestii niczego nowego już nie jestem w stanie odkryć, dlatego postanowiłem sięgnąć do korzeni, czyli do historii samego budynku, która okazała się fascynująca.



Pamiętam, jak babcia opowiadała mi, że przed wojną robiła zakupy u Jabłkowskich. Myślałem wtedy, że to zwykły dom towarowy. Nie zdawałem sobie sprawy, że jego właściciele byli prawdziwymi odkrywcami, którym do dziś wiele zawdzięczam. To oni przywieźli do Warszawy inną cywilizację. Stosowali w swoim sklepie rozwiązania, które do dziś z powodzeniem wykorzystywane są w wielu centrach handlowych.

Początki tego biznesu nie były łatwe. Jabłkowscy zmagali się z wieloma przeciwnościami losu, ale w końcu udało im się osiągnąć sukces.

To prawda. Myślę, że niewielu jest w Polsce przedsiębiorców, którzy mogliby się pochwalić taką wiedzą i doświadczeniem na temat prowadzenia własnego biznesu jak oni. Zaczynali od niewielkiego sklepiku przy ulicy Widok. Dwadzieścia lat zajęło im by się przenieść na Bracką 23, gdzie ćwiczyli się w technikach handlowych. Kiedy do gry wkroczył Józef Jabłkowski, dla którego rodzina szykowała zupełnie inną przyszłość, wszystko się zmieniło. Miał być przecież fabrykantem, a został współwłaścicielem sklepu.



Dlaczego?

Bo był wizjonerem, młodym entuzjastą, który wierzył, że wszystko jest możliwe. Jako młody człowiek jeździł po świecie. To on przywiózł do Warszawy pomysł na otwarcie domu towarowego i namówił łódzkich oraz warszawskich przedsiębiorców, żeby zainwestowali w to nowatorskie przedsięwzięcie. W kronikach z tamtych lat znajdziemy bardzo ciekawe opisy dotyczące budowy samego domu, o którym pisano, że jest równie ważny jak Teatr Polski czy Most Poniatowskiego, wybudowane, mniej więcej, w tym samym czasie.

Dla Jabłkowskich zawsze najważniejsza była rodzina. Myśli pan, że to stanowiło o sile tego interesu?

Józef Jabłkowski, senior rodu, był typowym pozytywistą – organizował na wsi szkoły dla biedoty, wybudował tam pierwszą fabrykę cukru i cukierków. Propagował pracę u podstaw. Stworzył coś na kształt spółdzielni, która inwestowała w rozmaite przedsięwzięcia – m.in. kolej żelazną. Po śmierci wspólnika stracił to wszystko, popadł w długi i wylądował w więzieniu.

Z opresji uratował go jego dawny przyjaciel, warszawski przemysłowiec Wilhelm Rau, u którego pracował Bolesław Prus. Dał mu pracę w Warszawie, która była wtedy prowincją imperium rosyjskiego. W tym trudnym dla Jabłkowskich czasie Józef mógł liczyć na wsparcie dzieci. Wtedy pojawił się też pomysł założenia rodzinnego interesu.



Historia Jabłkowskich to nie jest tylko historia mężczyzn. Ważną rolę odgrywały też kobiety.

Kobiety w drugiej połowie XIX wieku miały zupełnie inny status niż mężczyźni. Kiedy Józef senior wysłał syna na studia do Niemiec i Francji, uznał, że musi wymyślić też coś dla najmłodszej córki, Anieli. Pomógł jej rozkręcić niewielki sklep z artykułami biurowymi. Nie widział w tym specjalnego potencjału, bo mężczyźni z rodziny Jabłkowskich skupiali się wówczas na przemyśle tkackim.

Aniela pisała do przedsiębiorczego brata listy z prośbą o wsparcie. W końcu Józef zdecydował się przyjechać do Warszawy i pomóc jej w rozwoju sklepu. Zaskakiwał wszystkich swoimi pomysłami – zmienił lokalizację, powiększył asortyment i powoli zaczął budować handlowe imperium. Gdyby nie brat, Aniela niewiele by sama zdziałała. Zresztą była bezwzględnie podporządkowana ojcu.

Jabłkowscy stali się prekursorami nowoczesnego handlu. Jako pierwsi wprowadzili sprzedaż wysyłkową, reklamy świetlne... Co jeszcze im zawdzięczamy?



Już sto lat temu bez wspomagania się Internetem stworzyli coś, co przypominało dzisiejszy serwis Allegro. Sprzedażą wysyłkową, którą podbili Cesarstwo Rosyjskie. Wykorzystywali nowoczesną techniki handlowe i reklamowe, działali na podświadomość klienta i zatrudniali hostessy nazywane wówczas propagandzistami.

Komunizm pozbawił Jabłkowskich dorobku życia i uznał ich za wrogów, a nas zakupów na wysokim poziomie.. Gdyby nie ówczesne władze, dziś Dom Braci Jabłkowskich byłby polskich Harrod'sem. W 1939 roku, gdy brakowało już powierzchni handlowych, gotowy był projekt rozbudowy obiektu. Na rogu Brackiej z Chmielną miał powstać ogromny kompleks handlowy na miarę europejską. Tylko, że wojna pokrzyżowała im plany. To, co nie udało się Józefowi Jabłkowskiemu, zrealizowali 70 lat później jego wnukowie – Jan i Tomasz Jabłkowscy w postaci Nowego Domu Jabłkowskich.



A jak traktowali klientów?

Jako pierwsi w Polsce zaczęli zwracać uwagę na psychologię klienta. Wiedzieli, że sposób, w jaki zostanie potraktowany, ma przełożenie na to, ile pieniędzy zostawi w ich sklepie.

Pracownicy przechodzili specjalne szkolenia pozwalające rozpoznać różne typy klientów i zastosować wobec nich najlepsze techniki sprzedaży. Sprzedawcy mieli instrukcję, jak sobie poradzić z krnąbrnymi klientami. Milczących mieli zagadywać, bojaźliwych zachęcać miłymi uwagami, pyszałkom schlebiać, a próżnym wtykać najdroższe towary.

Kiedy na początku lat 90. pojawiły się w Polsce hipermarkety okazało się, że techniki, które stosowali ich właściciele, były wykorzystane przez Jabłkowskich już w czasie I wojny światowej..

W Warszawie krążyły plotki, że Jabłkowscy byli najlepszymi pracodawcami. Podobno każdy subiekt marzył, żeby u nich pracować.

Zarobki nie były rewelacyjne, ale warunki socjalne – tak. Uczyli pracowników języków i organizowali kółka zaingerowań. Były wspólne wyjazdy na kajaki, wycieczki, gra w tenisa, a dla matek – opieka nad dziećmi. Przed wojną planowali wybudować dla pracowników dom wczasowy. Szukali najlepszej lokalizacji. Nie zdążyli. Jedna ze sprzedawczyń opowiadała mi, że za pięć złotych pojechała na wczasy. Resztę dołożył jej sklep. Jeśli chodzi o sprawy socjalne – zafascynowani byli rozwiązaniami Henry’ego Forda i próbowali go naśladować.
Po wojnie pracownicy sami zmobilizowali się, by odbudować Dom Braci Jabłkowskich. To świadczy o ich ogromnym przywiązaniu i szacunku. Więź między pracownikami a Jabłkowskimi była niesamowita, daleka od dzisiejszych korporacyjnych standardów. Feliksa Jabłkowskiego jeszcze trzydzieści lat po zlikwidowaniu firmy pracownicy tytuowali panem dyrektorem. W najtrudniejszych czasach pustych półek zostawiali mu towar pod ladą.
Jabłkowscy z wielkim szacunkiem odnosili się do wszystkich pracowników – od kierownika po sprzątaczkę. Józef nawet do pracujących tam 17-latków zwracał się per pan. Widziałem list, w którym Józef udzielał rad synowi. Najważniejsza z nich była taka: szanuj swoich pracowników; zniewagi nigdy ci nie wybaczą. I tego się trzymali.

Co po wojnie zmieniło się w architekturze tego budynku?

Na szczęście niewiele, choć na początku lat 70. był plan zburzenia budynku. Jego struktura nie została zniszczona. Najważniejsze przestrzenie, czyli klatki schodowe wyglądają identycznie jak przed wojną. Zniszczono coś ważniejszego: symbol polskiego kupiectwa i tradycję rodzinną.

Historia braci Jabłkowskich zaczęła się od upadku. Być może teraz ich potomkom uda się wygrać walkę z nieuczciwymi najemcami i zacząć wszystko od początku?

Na początku lat 90. członkowie rodu zebrali się i postanowili odzyskać własność, nie dla pieniędzy, ale z szacunku do pracy przodków. Walka o dom Jabłkowskich trwa już 23 lata, ale jestem pewien, że zakończy się sukcesem. I wtedy to miejsce, tak jak 70 lat temu, będzie promieniować na całą Warszawę.

źródło: vumag.pl/wywiady/to-mogl-byc-polski-harrods,59467.html

Kto jeszcze nie zamawiał?

Konto usunięte • 2013-06-28, 21:52
Policjanci handlują nielegalnie bronią i sprzętem policyjnym

Taka ciekawostka, kto decyduje, czy my - prawi obywatele mamy prawo posiadać broń, czy może też nie ...


Rzecz się dzieje głównie na Śląsku, w Katowicach.



Przed katowickim sądem rejonowym rozpoczął się w czwartek proces w sprawie handlu bronią z policyjnych magazynów. Według ustaleń śledztwa oskarżeni wynieśli ok. 100 sztuk broni, a także dużą ilość amunicji i policyjnego sprzętu.

Akt oskarżenia w tej sprawie, obejmujący łącznie 32 osoby, został skierowany do sądu we wrześniu 2010 r. Jak podawała wówczas prokuratura, wśród oskarżonych znalazło się 19 byłych i obecnych policjantów z Komendy Wojewódzkiej w Katowicach i innych śląskich jednostek, a także pracownicy cywilni policji.

W ubiegłym roku sąd warunkowo umorzył postępowanie wobec dwóch oskarżonych - Pawła B. i Pawła H., którym prokuratura postawiła zarzuty dotyczące korupcji i nielegalnego obrotu bronią. Wyrok wobec nich jest już prawomocny. Sprawy dotyczące pozostałych oskarżonych wyłączono do osobnego procesu. Ten ruszył właśnie w czwartek przed Sądem Rejonowym Katowice-Zachód. Prokurator odczytał akt oskarżenia.

Śledztwo dotyczące kradzieży sprzętu policyjnego i uzbrojenia z policyjnych magazynów toczyło się od 2007 r. W akcie oskarżenia wymieniono łącznie 254 zarzuty, dotyczące m.in. kradzieży i handlu bronią, paserstwa, korupcji i poświadczenia nieprawdy w dokumentach, przekroczenia uprawnień oraz przerabiania oznakowań identyfikacyjnych na broni.

Wśród głównych oskarżonych znaleźli się czterej magazynierzy z KWP w Katowicach. Wynosili oni z magazynów broń, amunicję, a także m.in. kajdanki służbowe, pałki, futerały na broń i kamizelki kuloodporne.

Wśród nabywców znaczną część stanowią policjanci, którzy kupowali sprzęt, amunicję lub elementy uzbrojenia, aby uniknąć odpowiedzialności służbowej za ich zgubienie lub wymienić zużyty sprzęt na nowszy. Np. amunicję kupowali po 20 groszy za sztukę. Nabywcami byli też nie związani z policją kolekcjonerzy.

Do kradzieży dochodziło w dwóch miejscach. Pierwszym z nich był magazyn uzbrojenia i sprzętu spoza policji, w którym przechowuje się np. broń zarekwirowaną przestępcom. Magazynierzy wynosili z niego sprzęt przeznaczony do komisyjnego zniszczenia. Kradzieży dokonywano też w magazynie uzbrojenia wydziału zaopatrzenia KWP w Katowicach, gdzie jest gromadzony policyjny sprzęt.

Magazynierzy podczas śledztwa przyznali się do zarzutów, ich wyjaśnienia stanowią dużą część materiału dowodowego. Poza nimi aktem oskarżenia objęto też czterech członków komisji, powołanej do niszczenia uzbrojenia. Osoby te zostały oskarżone o poświadczanie nieprawdy w dokumentach i przekroczenie uprawnień.

Nabywcy usłyszeli zarzuty paserstwa, nielegalnego posiadania broni. Wśród tej grupy oskarżonych jest wicedyrektor jednej ze szkół średnich, który kupił amunicję i broń gazową.

17 zarzutów przedstawiono emerytowanemu policjantowi Tadeuszowi B. Kupioną od magazynierów broń - 45 sztuk - zakopał w lesie. W śledztwie przyznał się i wskazał miejsca ukrycia broni.

W czasie postępowania zabezpieczono ponad 100 sztuk broni, dużą ilość amunicji i sprzętu policyjnego. Badania wykazały, że broń nie została użyta w przestępstwie. Sześciu spośród oskarżonych było przez pewien czas aresztowanych. Teraz wszyscy odpowiadają z wolnej stopy. Najsurowsza kara grozi osobom, które mają zarzuty handlu bronią - do 10 lat więzienia.

Kiedy sprawa wyszła na jaw, część podejrzanych w śledztwie funkcjonariuszy i pracowników cywilnych policji straciła pracę, niektórzy zostali przesunięci do innych zadań. Kilka lat temu kierownictwo garnizonu wymieniło obsadę magazynów. Pracowników magazynów obowiązuje bardzo szczególny sposób naboru, muszą m.in. wykazać się świetną opinią z dotychczasowych miejsc służby.

Tyle, jeżeli chodzi o informacje - teraz mój komentarz w tej sprawie:



Lewacka logika, że jakoby utrudnianie praworządnym obywatelom dostępu do broni miałoby przyczynić się do braku wejścia w posiadanie tego oręża przez ludzi po raz kolejny okazała się błędna. Proszę Państwa, na własnych oczach widzimy, że Ci, którzy mieli nas chronić przed tym jabłkiem Ewy nie tylko nie są w stanie powstrzymać tych, którzy i tak chcą położyć swe ręce na tym orężu, ale to są w zasadzie Ci, co uzbrajają przestępców! Czegoś takiego moje niezawodne przeczucie dziennikarskie się spodziewało i można spokojnie powiedzieć, że ten czyn dorównuje hipokryzji Baracka Obamy. Pikanterii tego odkrycia dodaje fakt, iż policjanci z Katowic charakteryzowali się najczęstszym rzucaniem kłód pod nogi obywatelom ubiegającym się o pozwolenie na broń, między innymi odwlekali kilka wniosków przez ponad 400 dni bez żadnych podstaw, by tak czynić.



Środowiska prawicowe znane pod nazwami "wyznawcy korwina" lub "radykalni terroryści Polski" od razu podchwyciły temat i nagłaśniają go w całej Polsce. Ta sytuacja jednoznacznie dowodzi, że zakaz posiadania broni przez obywateli się nie sprawdza, wspiera czarny rynek, przestępcy na tym korzystają, a jak zwykle porządny obywatel zostaje z ręką w nocniku. Sytuacja wyjawia jeszcze jeden problem - jak to jest, że pijany rowerzysta dostanie większy wyrok, niż policjant, który złamał tuzin przepisów! Ta sytuacja jest patologiczna, deprawująca i pokazuje, że policjanci stoją ponad prawem. Panie Donaldzie Tusk, tak dalej być nie może - naraża pan bezpieczeństwo swoich rodaków, ogranicza im bezsensownie wolność i w dodatku napędza pan czarny rynek, jak się to dzieje za każdym razem, gdy jest uniemożliwia się swobody handel czymkolwiek - przypominam, że Stany Zjednoczone do dziś borykają się z konsekwencjami prohibicji alkoholowej, znanej też jako The Noble Experiment. Don't make the same mistake i zrób w końcu coś porządnego dla swego kraju. Oczywiście tak się nie stanie, jednak ja ciągle będę mówił, jak jest!

Specjalnie dla Sadistic.pl, Stetryczały_Sk🤬iel, Śląskie

anioł i diabeł

koreapłn2013-05-16, 20:36
Znakomity skecz kabaretu Tey. Handel pomiędzy aniołem i diabłem.
Starsi sadyści powinni być zadowoleni.
Natomiast młodsi mogą zobaczyć co kiedyś było na topie.
Jak dla mnie to kwintesencja początków polskiego kabaretu.
Sytuacja ponoć autentyczna, sama w sobie zasłyszana...

Rzecz dzieje się na Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach, w jednej z sal wykładowych. Sala przepełniona studentami, wszyscy wpatrzeni i zasłuchani w profesora, co niektórzy, oczywiście wyj🤬e, sączą piwo przez słomkę, gdzieś w ostatnich rządach, pod ławką... Profesor po ok. 30 minutach ględzenia o ludzkiej anatomii postanowił zrobić krótką dygresję, rozluźnić temat i zaczął mówić mianowicie o transplantacji ludzkich organów. Minęło kolejnych kilkanaście minut ciszy wśród studentów, aż profesor zaczął mówić o czarnym rynku i handlu owymi organami. Ceny, dostępność, problemy, prawo, transport... Widząc, że studenci przysypiają, postanowił ożywić trochę atmosferę zadając pytanie:
-A państwu jak się wydaje? Jaką częścią ciała najczęściej się handluje?
Odpowiedział mu na to przytłuminy głos gdzieś z końca sali:
-Dupą!

Reakcja do przewidzenia