📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: 59 minut temu

#żołnierz

Rosyjscy żołnierze

Pener2013-02-06, 4:44
tu posmyra, tam pomizia

Żołnierz

konto usunięte2013-02-04, 21:02
...grający na czołgu

W 00:40 się rozkręca


Dalszy ciąg biografii naszych wielkich generałów. Po Władysławie Andersie i Stanisławie Sosabowskim, czas na "ojca" polskiej broni pancernej, mianowicie Stanisławie Maczka.

Gen. Maczek jest nazywany „ojcem” polskiej broni pancernej - to on w 1939 r. dowodził prototypową bo zmotoryzowaną 10. Brygadą Kawalerii. Na jej czele nie przegrał podczas kampanii wrześniowej żadnej bitwy i wypełnił wszystkie założone mu cele. Następnie po przedostaniu się do Paryża odtworzył swoją brygadę i walczył w obronie Francji, by po jej klęsce ewakuować się do Anglii i utworzyć pierwszą prawdziwą jednostkę pancerną – 1. Dywizję Pancerną, którą następnie poprowadził do zwycięstwa od Normandii poprzez Falaise, Chambois, Bredę, Gandawę aż do Wilhelmshaven w Niemczech.



Stanisław Maczek urodził się 31 marca 1892 r. w miejscowości Szczerzec pod Lwowem w rodzinie Polaków pochodzenia chorwackiego. W 1910 roku ukończył gimnazjum w Drohobyczu, a następnie przeniósł się z rodziną do Lwowa. W latach 1910–1914 studiował na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Lwowskiego: filozofię ścisłą pod kierunkiem prof. Kazimierza Twardowskiego oraz filologię polską u profesorów Wilhelma Bruchnalskiego i Józefa Kallenbacha. Równocześnie wszedł w środowisko akademickie tętniące działalnością patriotyczną. W tym czasie odbył przeszkolenie wojskowe i pierwsze ćwiczenia w Związku Strzeleckim, gdzie przyjął pseudonim Rozłucki. Służbę w Legionach Piłsudskiego uniemożliwiło mu powołanie do armii austro-węgierskiej.

Swoją karierę wojskową rozpoczął jako oficer rezerwy armii austro-węgierskiej walcząc na froncie włoskim nad rzeką Isonzo. Po rozpadzie Autro-Węgier zgłosił się w Krakowie do dyspozycji polskich władz wojskowych. Jako porucznik objął dowodzenie kompanią strzelców krośnieńskich, z którą uczestniczył w odsieczy Lwowa. Podczas wojny polsko-ukraińskiej walczył, jako dowódca kompanii Lotna w 4. Dywizji Piechoty. Dysponując dużą siłą ognia i możliwością szybkiego przemieszczania się na wozach parokonnych, jednostka dowodzona przez Maczka niemal samodzielnie zdobyła Drohobycz i Borysław, a później Stanisławów. Po ustaniu walk polsko-ukraińskich, zimą 1919/1920, por. Maczek został przeniesiony do zadań sztabowych: zastępca szefa oddziału operacyjnego przy dowództwie Frontu Wołyńskiego, a następnie oficer do zleceń specjalnych w oddziale III dowództwa 2. Armii, pod koniec wojny został dowódcą batalionu szturmowego przy 1. Dywizji Jazdy.

Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej, w stopniu kapitana, został oficerem sztabu 5. Dywizji Piechoty, a następnie dowódcą 26. pułku piechoty we Lwowie. W 1923 r., już jako major, powołany został na roczny kurs w Wyższej Szkole Wojennej. Po jej ukończeniu, jako podpułkownik, objął szefostwo Ekspozytury Oddziału II Sztabu Głównego we Lwowie. 1.XII.1924 r. otrzymał awans do stopnia pułkownika. Po odbyciu stażu na stanowisku zastępcy dowódcy 76. pułku piechoty otrzymał przydział na stanowisko dowódcy 81. pułku piechoty, które pełnił do 1935 r., gdy objął dowództwo nad piechotą dywizyjną 7. Dywizji Piechoty w Częstochowie.


Płk dypl. Stanisław Maczek jako dowódca 81 pułku piechoty (1934 r.


Zjazd absolwentów Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie(1934 r. - Maczek w najwyższym rzędzie 3 z lewej)

31 października 1938 r. z rozkazu Ministra Spraw Wojskowych został dowódcą 10. Brygady Kawalerii - pierwszej polskiej jednostki zmotoryzowanej. Z tradycji była ona brygadą kawalerii, z istoty brygadą pancerno-motorową, chociaż "pancerną" tylko z nazwy ponieważ posiadała wyłącznie 42 czołgi lekkie. Jednostka ta pod dowództwem pułkownika Maczka szybko stała się chlubą całej armii polskiej, przodując w wyszkoleniu i szczycząc się wzorowymi żołnierskimi stosunkami. We wrześniu 1939 roku 10. Brygada Kawalerii wzięła udział w walkach z przeważającymi siłami wroga na południu Polski. 10. BK osłaniając flankę Armii "Kraków" stawiła czoło całemu XXIII Korpusowi Pancernemu nieprzyjaciela (ponad 400 czołgów). Swój szlak bojowy rozpoczęła 1 września pod Wysoką w Beskidzie Wyspowym, gdzie w ciągłym odwrocie chociaż zawsze wypełniając swoje obowiązki wycofała się pod Lwów, tocząc 16-17 września ostatnią bitwę pod Zboiskami. 19 września po ataku sowietów na Polskę przekracza granicę węgierską w przełęczy tatarskiej, kończąc walki w obronie Polski i nie dając się pobić Niemcom. Brygada jako jedna z nielicznych opuściła terytorium Rzeczypospolitej z bronią i sprzętem oraz w zwartych szeregach. Po przekroczeniu granicy natychmiast została rozbrojona, a jej żołnierze internowani. Płk dypl. Maczek za swoje zasługi podczas kampanii wrześniowej 5 listopada 1939 r., otrzymał awans do stopnia generała brygady.


Płk dypl. Maczek wśród oficerów 10. Brygady Kawalerii


10. Brygada Kawalerii po przekroczeniu granicy węgierskiej

Większość kadry oficerskiej dzięki własnej pomysłowości i determinacji, a także pomocy polskich władz i życzliwej bierności Węgrów w niedługim czasie zbiegła z obozów i przedostała się do Francji. Z tej okazji skorzystał również płk dypl. Maczek, który pojawił się w Paryżu 21 października. Już jako generał otrzymał przydział na dowódcę ośrodka wojskowego w Coёtquidan, gdzie odtworzył 10. Brygadę Kawalerii Pancernej (10. BKPanc.). Jednak z powodu trudności czynionych przez władze francuskie nie udało mu się w pełni utworzyć planowanej dywizji pancernej. Faktycznie z całej dywizji do maja 1940 uformowano niecałą brygadę. Po agresji niemieckiej w czerwcu 1940, gen. Maczek na czele swojej jednostki wyruszył na front w Szampanii. Tam, wraz z elementami Brygady, walczył m.in. w walkach odwrotowych francuskiej 20. Dywizji Piechoty pod Champaubert-Mongivroux i wraz z elementami 59. Dywizji Piechoty w rejonie bagien Saint Gond. Na skutek niewykonalnego rozkazu dowództwa o zajęciu Montbard i mostów na Kanale Burgundzkim, resztki brygady Maczka zostały odcięte. Ostatecznie 18 czerwca generał Maczek wobec braku nadziei na wyrwanie się z okrążenia nakazał zniszczenie pozostałego sprzętu oraz pojazdów i rozwiązał jednostkę. Następnie sam wraz z pół tysiącem swych żołnierzy przebił się do Marsylii. Stamtąd w przebraniu Araba przez Tunis, Maroko, Portugalię i Gibraltar dotarł do Szkocji.


Oficerowie Wojska Polskiego we Francji (gen. Maczek pośrodku)


Gen. Stanisław Maczek oraz mjr dypl. Franciszek Skibiński we Francji 1940 r.

Generał Stanisław Maczek przybył do Wielkiej Brytanii 21 września 1940 roku, gdzie z marszu odtworzył 10. Brygadę Kawalerii Pancernej, przemianowaną w 1942 r. na 1. Dywizję Pancerną. W 1943 roku, gdy była bliska osiągnięcia gotowości bojowej, Brytyjczycy wymusili dostosowanie jej organizacji do obowiązujących w ich armii standardów. Ostatecznie w jej skład wchodziły: 10 Brygada Kawalerii Pancernej (1. i 2. pułk pancerny, 24. pułk ułanów, 10 pułk dragonów), 3. Brygada Strzelców (batalion strzelców podhalańskich, 8. batalion strzelców brabanckich i 9. batalion strzelców flandryjskich), artyleria dywizyjna (1. i 2. pułk artylerii motorowej, 1. pułk artylerii przeciwpancernej, 1. pułk artylerii przeciwlotniczej), rozpoznawczy 10. pułk strzelców konnych, samodzielny szwadron ciężkich karabinów maszynowych, batalion saperów, szwadron regulacji ruchu, dowództwo dywizji oraz warsztaty, służby itp. W chwili wejścia do walki dywizja miała 15 210 szeregowych i 885 oficerów, dysponowała 473 działami oraz 4431 pojazdami, w tym 381 czołgami – głównie amerykańskimi maszynami marki Sherman i angielskimi czołgami rozpoznawczymi Cromwell oraz czołgami lekkimi Stuart. Był to najsilniejszy polski związek taktyczny wojsk szybkich, jaki walczył w II wojnie światowej. Formacja dowodzona przez generała Maczka była nowoczesna, przyzwoicie wyposażona i dysponowała potężną siłą ognia.


Gen. Bernard Motgomery w polskiej 1 DPanc. w Wielkiej Brytani


Gen. St. Maczek oraz rtm. T. Wysocki w czołgu Cromwell VII

Polska 1. Dywizja Pancerna swój szlak bojowy rozpoczęła w końcowej fazie walk o Normandię. Formacja gen. Maczka weszła w skład 2. Korpusu 1. Armii Kanadyjskiej. Chrztem bojowym dywizji gen. Maczka była bitwa pod Falaise, gdzie zdecydowana obrona Mont Ormel (wzgórza 262 znanego też jako "Maczuga") uniemożliwiła większej grupie rozbitków 7. Armii niemieckiej wydostanie się z kotła. W czasie zaciętych walk dużej części Niemców wprawdzie udało się wyrwać z kotła, jednak za cenę ogromnych strat w sprzęcie. Ponadto polska formacja wzięła – według oficjalnych raportów – 3576 jeńców. Po bitwie 1. Dywizja Pancerna jako samodzielna kolumna przeszła do pościgu. W ciągu 9 dni pokonała odległość 400 km, staczając liczne walki z cofającym się nieprzyjacielem i opanowując kolejne miasta. Gen. Maczek prowadził dywizję w kierunku Belgii i Holandii. Wyzwolił m.in. Ypres, Gandawę i Passchendale. Dzięki znakomitemu manewrowi oskrzydlającemu, po ciężkich walkach Maczkowi udało się wyzwolić Bredę bez strat wśród ludności cywilnej. 26 marca 1945, pod Łukiem Triumfalnym w Paryżu został odznaczony Komandorią Krzyża Legii Honorowej. 4 maja 1945 dywizja dotarła do bazy Kriegsmarine w Wilhelmshaven, gdzie generał przyjął kapitulację dowództwa twierdzy, bazy Kriegsmarine oraz floty "Ostfriesland i resztki dziesięciu dywizji piechoty oraz 8 pułków piechoty i artylerii. 1 czerwca 1945 r. gen. bryg. Stanisław Maczek został awansowany do stopnia generała dywizji.


Gen. Alphonse Juin dekoruje gen. Stanisława Maczka orderem Legii Honorowej


Wizyta gen. Dwighta Eisenhovera w 1 Dywizji Pancernej w Holandii


1 Dywizja Pancerna w Wilhelmshaven w Niemczech


Niemiecka kolumna zniszczona przez Polaków na Mont Ormel

W dniu 19 maja 1945 roku w miasteczku niemieckim Haren, wcześniej zdobytym przez 1. Dywizję Pancerną, położonym w Dolnej Saksonii, gen. Stanisław Maczek i jego żołnierze, na wniosek kolegów z II Korpusu Kanadyjskiego, stworzyli tymczasowe lokum dla Polaków - jeńców byłych niemieckich obozów, żołnierzy którzy nie mieli dachu nad głową. W miasteczku mieszkało ok. 5000 Polaków, w tym 1728 kobiet. Miasteczko początkowo nosiło nazwę Lwów, ale na wniosek gen. Tadeusza Bór-Komorowskiego nazwę zmieniono na Maczków.

Po wojnie, Maczek zdając sobie sprawę z tego co może go spotkać w powojennej komunistycznej Polsce, odmówił powrotu do kraju. Konsekwencją tej decyjzi było pozbawienie go przez rząd komunistyczny obywatelstwa polskiego. Generał osiadł na stałe w Szkocji w Edynburgu. Ponieważ z powodu zbyt krótkiej służby w angielskiej armii nie przysługiwała mu emerytura angielska, a komunistyczna Polska się go wyparła, zmuszony był w podeszłym już wieku pracować na utrzymanie rodziny. Podjął się pracy barmana w hotelu "Learmouth" w Edynburgu. Nie czuł się tu nieswojo. Zachowywał zawsze uśmiech i życzliwośc dla gości. Kiedy odwiedzali go jego żołnierze na przywitanie strzelali obcasami. Generał był zawsze optymistą i człowiekiem, który lubił się śmiać. W 80-lecie jego urodzin wizytę złożył mu holenderski książę Bernard przywożąc ze sobą Brabancką Orkiestrę Symfoniczną. Wcześniej generał Maczek został odznaczony wysokim orderem DSO (Distinguished Service Order) i Orderem Łaźni przez Brytyjczyków oraz Komandorią Legii Honorowej przez Francuzów.

Na wniosek ponad 40 000 mieszkańców Bredy generałowi przyznano honorowe obywatelstwo Holandii. 11 listopada 1990 r. został awansowany przez prezydenta RP na uchodźstwie do stopnia generała broni. W 1994 został kawalerem Orderu Orła Białego. Zmarł 11 grudnia 1994 r. w wieku 102 lat w Edynburgu. Zgodnie z jego wolą pochowany został na cmentarzu żołnierzy polskich w Bredzie.


Grób gen. Maczka na cmentarzu żołnierzy polskich w Bredzie

Cześć i chwała bohaterom!

Land Warrior, Tytan i Ułan 21

konto usunięte2013-01-09, 11:20
Wyobraźcie sobie żołnierza, który widzi przez ściany, zna położenie każdego z członków swojego oddziału i każdego przeciwnika, którego dostrzegł którykolwiek z jego kolegów. Żołnierz nie marznie – gdy jest mu za zimno, mundur zaczyna ogrzewać ciało, a gdy temperatura jest za wysoka, chłodzi.
Do tego mundur zachowuje się jak skóra kameleona, dopasowując kamuflaż do otoczenia, stale monitoruje stan właściciela, a w niektórych wersjach w przypadku obrażeń automatycznie dozuje odpowiednie leki. Niezwykła jest również broń pozwalająca na zdalne celowanie i ustalenie, jak mają zachowywać się pociski po trafieniu w cel.



Taki opis, choć przywodzi na myśl raczej filmy SF, nie jest jednak oderwany od realiów. Wyposażenie zapewniające podobne możliwości powstaje w wielu krajach. Prekursorem, który wyznaczył kierunek rozwoju, był system Land Warrior.

Choć od dziesięcioleci powstawały różne urządzenia wspomagające żołnierzy na polu walki, to prace nad kompleksowym systemem rozpoczęły się w Stanach Zjednoczonych dopiero około 1989 roku. W dużej mierze wynikało to z rozwoju elektroniki, która stawała się coraz mniejsza i lżejsza, a przy tym wymagała coraz mniej prądu.

Prototypowe rozwiązania początkowo skupiały się na łączności i nawigacji. Testowano wówczas wirtualny trening żołnierzy i DSSU (Dismounted Soldier System Unit), urządzenie wyświetlające przed okiem żołnierza obraz sytuacji taktycznej – położenie własnych oddziałów i wykrytych przeciwników. Uzupełnieniem zestawu był ekran dotykowy służący do wprowadzania informacji i wbudowany w hełm system łączności.

Opis nie wygląda imponująco, a większość wojskowych decydentów podeszła do systemu z dużą rezerwą. Przełomem okazały się ćwiczenia z początku lat 90., podczas których weterani pierwszej wojny w Zatoce Perskiej ze 101. Dywizji Powietrzno-Desantowej starli się w symulowanej walce z plutonem żółtodziobów, mających za sobą wyłącznie trening na symulatorach i wyposażonych w DSSU.

Wspierany nową technologią oddział nowicjuszy nie dał doświadczonym żołnierzom żadnych szans. Wadą tego rozwiązania była duża waga systemu, przekraczająca wraz z baterią 40 kilogramów. Choć technologia pokazała swoje zalety, konieczna była radykalna kuracja odchudzająca.

Istotnym elementem systemu miała być nowa broń o nazwie OICW (Objective Individual Combat Weapon), rozwijana w latach 1998-2004. Było to połączenie karabinka szturmowego z granatnikiem, wyposażone m.in. w zintegrowany dalmierz laserowy, celownik termowizyjny, komputer balistyczny i kamerę. Obraz z kamery był przekazywany do ekranu przed okiem żołnierza, który nie musiał wychylać się zza osłony, aby wycelować – wystarczyło wysunąć broń. Obraz celu mógł być również przekazany do dowódcy oddziału.



Co więcej, przed wystrzeleniem granatu żołnierz mógł wybrać, kiedy ma nastąpić eksplozja. Granat mógł wybuchać przy uderzeniu w cel lub dopiero po wbiciu się w niego. Można było również razić przeciwnika ukrytego za przeszkodami – granat wybuchał w powietrzu w określonej przed strzałem odległości.

Prace nad polskim żołnierzem przyszłości (program TYTAN) są prowadzone również w Polsce. Rozpoczęły się jeszcze w 2006 roku od współpracy Grupy Bumar z francuskim Sagemem, odpowiedzialnym m.in. za program FÉLIN, jednak z czasem zrezygnowano z zagranicznego kooperanta. Co istotne, TYTAN został zaliczony przez wojsko do jednego z czternastu kluczowych programów.

Odpowiedzią na potrzeby wojska jest inicjatywa krajowego przemysłu. Polskie przedsiębiorstwa od kilku lat rozwijają system Ułan 21 obejmujący moduły uzbrojenia, rozpoznania, ochrony, umundurowanie oraz komunikację i dowodzenie. Pierwsze demonstracyjne wersje Ułana 21 zostały pokazane jeszcze w 2008 roku podczas czeskich targów Future Soldier.

Poza pracami nad nową bronią coraz bliższe wdrożenia są również takie elementy wyposażenia jak opracowywany przez Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej oraz Wojskowy Instytut Higieny i Epidemiologii system monitorowania życia MMZ, który analizując m.in. poziom glukozy czy tlenu we krwi żołnierza dostarcza informacje o jego kondycji i przydatności do walki. Kolejnym sprzętem jest nagrodzony w 2010 roku nagrodą Defender monokular MTN-1, pozwalający żołnierzowi połączyć zalety nokto- i termowizji. Skuteczność takiego rozwiązania można zobaczyć poniżej:

gdy żołnierze się nudzą

def12013-01-06, 12:29
Zabawa głupich żołnierzy "hamerykańców"

Żołnierzyk

konto usunięte2012-12-24, 13:01
zabawa dużego chłopczyka


Co tu opisywać jeśli chodzi o zawartość, jak to zwykle w Rosji, dajcie mi człowieka do znajdzie się na niego paragraf

Rosyjski oficer, który krytykował fakt karmienia żołnierzy swojej jednostki konserwami dla psów, został skazany w piątek na cztery lata kolonii karnej za "nadużycie władzy i dopuszczenie się przemocy" wobec dwóch żołnierzy - podała agencja RIA Nowosti.

W maju Igor Matwiejew zamieścił na portalu YouTube nagranie wideo wspierające jego zarzuty, że żołnierze jednostki we Władywostoku są karmieni konserwami dla psów. Oficer zarzucił też korupcję swoim przełożonym.

Matwiejew został natychmiast przeniesiony do rezerwy "za systematyczne łamanie dyscypliny wojskowej" i wszczęto przeciwko niemu śledztwo za akty przemocy wobec żołnierzy.

Jak podkreśla agencja AFP, wyrok jest niewspółmierny do zarzucanych czynów. Według oficjalnego komunikatu, Matwiejew "kilkakrotnie uderzył w twarz" jednego z żołnierzy i "dopuścił się przemocy" wobec jednego z podoficerów.

Matwiejew naraził się już wcześniej swoim przełożonym. Krytykował m.in. fakt wykorzystywania żołnierzy jako darmowej siły roboczej przez oficerów.

Źródło

Medal Honoru

Cwieku2012-10-23, 18:58
Jako, że pierwsza historia się Wam spodobała, wrzucam kolejną moim, zdaniem naprawde świetną. Miłej lektury!

Kwatera Główna Dowództwa Sił Pacyfiku Armii Stanów Zjednoczonych, Honolulu, Hawaje, 18 kwietnia 1945 roku, godzina 5:00.
Brzęk rozbijanej szyby zabrzmiał jak wystrzał armatni. Kawałki szkła posypały się na podłogę, a postać w lotniczym mundurze zastygła w bezruchu wpatrując się w półotwarte drzwi do gabinetu.
Nic. Cisza.
Postać sięgnęła do gabloty i chwyciła medal w formie złotej gwiazdy na błękitnej wstążce ozdobionej trzynastoma małymi gwiazdkami. Przez chwilę przyglądała mu się z uwagą. Potem drżącą dłonią wsunęła medal do kieszeni i po cichu wyszła z gabinetu zamykając za sobą drzwi.
Przed budynkiem czekał jeep z dwoma lotnikami. Mężczyzna, który właśnie wykradł medal wskoczył na tylne siedzenie. Samochód natychmiast ruszył z miejsca.
Na lotnisku czekał już bombowiec B-29 Superfortress. Kiedy trzej ludzie weszli na pokład śmigła zaczęły się obracać i samolot pokołował na pas startowy.
Sześć tysięcy kilometrów na zachód w szpitalu wojskowym na wyspie Guam umierał w męczarniach człowiek, który jak nikt inny zasłużył na Medal Honoru.


Medal of Honor to najwyższe wojskowe odznaczenie w Stanach Zjednoczonych nadawane za akty wyjątkowej odwagi i bohaterstwa na polu walki. Wręcza go osobiście prezydent w imieniu Kongresu. Kryteria przyznawania tego Medalu są tak wyśrubowane, że najczęściej jest on nadawany pośmiertnie. Żyjący kawalerowie Medalu Honoru są powszechnie szanowani i cieszą się szeregiem przywilejów.
Istnieje m.in. zwyczaj, według którego żołnierzowi, który otrzymał Medal wszyscy przedstawiciele służb mundurowych salutują jako pierwsi, bez względu na różnicę stopni, z prezydentem USA włącznie.
Podczas Drugiej Wojny Światowej przyznano 464 te wyjątkowe odznaczenia. Każdy z udekorowanych dokonał czynu niezwykłego bohaterstwa, najczęściej poświęcając własne życie, by ratować towarzyszy broni.
Najbardziej niewiarygodny, nadludzki wręcz z tych czynów miał miejsce 12 kwietnia 1945 roku.
Pod koniec 1944 roku Amerykanie rozpoczęli wielką lotnicza ofensywę przeciwko Japonii. Z wysp Guam, Tinian i Saipan każdego dnia startowały superfortece B-29 systematycznie równając z ziemią japońskie miasta. Amerykanie używali do tego celu głównie bomb zapalających korzystając z faktu, że większość budynków w Japonii wykonana była z drewna.
W nocy z 9 na 10 marca 1945 roku nad japońską stolicę nadleciało 279 superfortec. Każda miała na pokładzie trzy tony ładunków zapalających. W burzy ogniowej zginęło 120 tysięcy ludzi, a 25% miasta zniknęło z powierzchni ziemi. Utworzyły się kominy gorącego powietrza, które podrzucało olbrzymie bombowce w górę jak piłeczki.

Bombowce B-29 Superfortress nad Japonią


12 kwietnia 1945 roku z bazy na wyspie Guam startuje 75 bombowców. Ich celem są zakłady chemiczne w Koriyamie, około 200 kilometrów na północ od Tokio. Powietrzną armadę prowadzi załoga superfortecy o nazwie City of Los Angeles. To już ich jedenasta misja bojowa, są więc ze sobą nieźle zgrani. Dowódcą i pierwszym pilotem jest kapitan Anthony Simeral, a obok niego w kokpicie siedzi porucznik Roy Stables. W głębi kadłuba ze słuchawkami na uszach siedzi 24-letni radiooperator z Alabamy sierżant Henry „Red” Erwin. Ma dzisiaj dodatkowe zadanie – kiedy znajdą się nad celem musi wziąć dziesięciokilową bombę dymną, otworzyć specjalną śluzę w podłodze, wyciągnąć zawleczkę i wyrzucić ładunek, który posłuży jako marker celu dla bombowców.
Lot przebiega bez większych problemów. W okolicach Tokio odzywają się działa przeciwlotnicze, ale ich ogień jest niecelny. Kapitan Simeral obniża lot. Na horyzoncie widać już cel.
- Gotów? – krzyczy przez interkom do Henry’ego.
- Gotów! – odpowiada jak echo sierżant.
Otwiera śluzę, bierze do ręki podłużny metalowy pojemnik wypełniony białym fosforem i sięga do zawleczki. Po jej wyciągnięciu ma sześć sekund na wyrzucenie bomby zanim zapalnik odpali ją. Zdecydowanym ruchem pociąga za druciane kółko.
Potężna eksplozja wstrząsa samolotem. Bomba jest wadliwa i eksploduje natychmiast. Ładunek białego fosforu płonącego z temperaturą 2000 stopni pryska sierżantowi w twarz, oślepia go i wtapia nos w twarz. Bomba dymna wypada mu z rąk i pchana siłą odrzutu pędzi wgłąb samolotu, w stronę luku bombowego. Ciągle płonąc zatrzymuje się o metr od setek bomb zapalających poukładanych jedna na drugiej. Wnętrze samolotu wypełnia się białym, trującym dymem. Jest on tak gęsty, że piloci nie widzą instrumentów. Bombowiec zaczyna pikować ku ziemi. Dziesięcioosobowa załoga zamiera z przerażenia. Wiedzą, że mają przed sobą tylko kilka sekund życia. Pytanie brzmi, czy zginą roztrzaskując się o ziemię, czy też bombowiec zamieni się w wielką kulę ognia zanim w nią uderzy.
Oślepiony i straszliwie poparzony sierżant Erwin pełznie ku lukowi bombowemu. Po omacku lokalizuje płonącą bombę, chwyta ją gołą ręką i taszczy ku dziobowi, by wyrzucić ją przez okno. Płonący biały fosfor zamienia go w żywą pochodnię, rozpalony do białości metal przepala dłoń aż do kości, ale mimo to sierżant nie upuszcza bomby. Płonąc żywcem z niewyobrażalnym wysiłkiem idzie przed siebie. Nagle napotyka przeszkodę – rozłożony stół nawigatora, który tarasuje mu drogę. Umierając z bólu wkłada płonącą bombę pod pachę i spalonym kikutem ręki usuwa przeszkodę. Nie ma już twarzy ani włosów. Spalone ubranie spada z niego razem ze zwęgloną skórą. Ale jeszcze żyje i co najdziwniejsze – nie traci przytomności.
- Otwórz okno! – wrzeszczy do Stablesa, który o mało nie mdleje z przerażenia widząc płonącego żywcem kolegę taszczącego rozpaloną bombę.
Henry Erwin nadludzkim wysiłkiem wypycha ładunek za okno i osuwa się na podłogę. Dym ucieka przez otwarte okno i w kabinie pilotów robi się widniej. Kapitan Simeral wyrównuje lot za wysokości stu metrów. Bombowiec natychmiast opuszcza armadę i kieruje się ku najbliższej amerykańskiej bazie na Iwo Jimie. Koledzy gaszą płonącego Erwina i aplikują mu potężne dawki morfiny.
Na Iwo Jimie natychmiast zajmują się nim lekarze. Przetaczają mu krew, usuwają zwęglone tkanki i podają olbrzymie dawki antybiotyków by zwalczyć infekcje. Godzinami usuwają drobiny białego fosforu wżarte głęboko w ciało.
Biały fosfor zapala się przy zetknięciu z powietrzem, więc ten zabieg powoduje kolejne fale niewypowiedzianego bólu u bohaterskiego sierżanta. Nikt z personelu nie ma wątpliwości – Erwin umrze za kilka, najdalej za kilkanaście godzin. I szczerze mówiąc – wszyscy mu tego życzą. Śmierć będzie dla niego wybawieniem od niewyobrażalnych cierpień.

Sierżant Henry "Red" Erwin w otoczeniu kolegów z załogi


Ale jak na razie w zwęglonym ciele lotnika nadal tli się iskierka życia. Jego koledzy zbierają się w mesie i wspólnie piszą raport o całym wydarzeniu rekomendując kolegę, który uratował im skórę kosztem własnej do Medalu Honoru. Raport zostaje natychmiast przewieziony do Dowództwa Sił Powietrznych na wyspie Guam. Tam o piątej rano adiutant budzi generała Curtisa LeMaya – dowódcę lotnictwa bombowego w rejonie Pacyfiku. Zaspany generał bierze do ręki raport i zaczyna czytać. Senność znika w ułamku sekundy. Natychmiast podpisuje raport i każe przesłać go do Waszyngtonu. Ponadto rozkazuje odnaleźć brata bohaterskiego sierżanta, który służy w piechocie morskiej na Pacyfiku i sprowadzić go natychmiast na Iwo Jimę.
W Waszyngtonie raport trafia na biurko pełniącego obowiązki prezydenta Harry’ego Trumana (prezydent Roosevelt zmarł dzień wcześniej). Ten zaraz po jego lekturze przyznaje sierżantowi Medal Honoru i poleca jak najszybciej odesłać dokumenty na Guam.
Zazwyczaj procedura przyznawania Medalu Honoru ciągnie się miesiącami, a nawet latami. Ta sytuacja była wyjątkowa – chodziło o to, by bohaterski lotnik otrzymał odznaczenie póki jeszcze żył.

Istnieją trzy wersje Medalu Honoru, po jednej dla każdego z rodzajów amerykańskich sił zbrojnych. Różnią się od siebie drobnymi detalami. Na zdjęciu Medal Honoru Sił Powietrznych USA - taki sam, jaki otrzymał sierżant Henry Erwin.


W międzyczasie Henry Erwin zostaje przetransportowany z Iwo Jimy na Guam, gdzie czeka go lepsza opieka lekarska. Jego stan jest nadal krytyczny i nikt nie ma wątpliwości, że dzielny sierżant za dzień lub dwa umrze.
Kiedy dokumenty potwierdzające przyznanie Medalu Honoru docierają na Guam okazuje się, że jedyny taki Medal znajduje się w Kwaterze Głównej Dowództwa Sił Pacyfiku na Hawajach. Koledzy Erwina natychmiast lecą bombowcem na Hawaje, dokąd docierają w środku nocy. W kwaterze Dowództwa nie ma nikogo, kto mógłby im wydać Medal spoczywający w ozdobnej gablocie w gabinecie komendanta, więc po prostu włamują się do środka, rozbijają gablotę, biorą Medal i natychmiast wracają na Guam. 19 kwietnia generał LeMay przypina odznaczenie do pokrytego grubą warstwą bandaży sierżanta.
To nieprawdopodobne, ale Henry „Red” Erwin przeżył. W ciagu 30 miesięcy przeszedł 43 operacje, podczas których lekarze zdołali przywrócić mu wzrok i zrekonstruować twarz. Odzyskał także władzę w jednej ręce. Opuścił Siły Powietrzne w 1947 roku w stopniu starszego sierżanta i rozpoczął pracę w Biurze do Spraw Weteranów. Wiele czasu spędził w szpitalach pomagając ofiarom poparzeń. W 1997 roku Amerykańskie Siły Powietrzne ustanowiły coroczną nagrodę jego imienia.

Starszy sierżant Henry "Red" Erwin w 1995 roku


Starszy sierżant Henry „Red” Erwin, człowiek, który przeszedł przez piekło, by ratować swoich towarzyszy zmarł 16 stycznia 2002 roku w Birmingham w Alabamie.

Źródło: Blogbiszopa.pl

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 5,00 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 3 miesiące. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem