📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 23:17

Jak Polska stworzyła Izrael

myha2013-07-04, 9:23
W ostatnich dniach rosyjski naukowiec Siergiej Drożżin ujawnił jakoby rząd polski przed rokiem 1939 zamierzał przesiedlić polskich Ż__ów na Madagaskar. Dlatego też myślę, że chyba nadszedł wreszcie czas, aby o tych wydarzeniach opowiedzieć.

W dniu 15 lipca 1954 roku, Benjamin Gepner w liście do Apoloniusza Zarychty kreśli następujące słowa: „My Ż__zi Polscy w Izraelu, i to bez różnicy partii politycznej, czujemy, że ta pomoc przez Rząd Polski udzielona naszej sprawie wolnościowej jest perłą w Koronie Polski, dowodem, że tego, czego się w ławach szkolnych uczyliśmy o Kościuszce i Mickiewiczu nie jest frazesem, lecz tradycją”. (Zachowana pisownia oryginalna) Dlaczego słowa te padły i jakie jest ich historyczne uzasadnienie?

Mało, kto dziś pamięta o tym, że populacja Polaków narodowości ż__owskiej przed wojną stanowiła około 10% wszystkich obywateli naszego kraju, a były obszary, na których populacja ta przekraczała i 30%. Większy procentowy udział obywateli tej narodowości występował tylko w Palestynie, zaś liczbowo więcej ludzi przyznających się do narodowości ż__owskiej niż w Polsce żyło tylko w USA.
Praktycznie od zjazdu w Norymberdze 15 września 1935 roku, na którym ogłoszono tzw. ustawy norymberskie mówiące o konieczności rozwiązania tzw. sprawy ż__owskiej, organizacje syjonistyczne wiedziały o tym, że jedynym ratunkiem dla Ż__ów zamieszkujących Europę jest emigracja z tego kontynentu. Szczególnie dotyczyło to Polski, w której Ż__zi znaleźli tak sprzyjające warunki życia, iż populacja tej narodowości była największa w całej Europie. Rozpoczęły się poszukiwania terenów, na których ludzie ci mogliby się osiedlić. Jednym z pomysłów było osiedlenie w polskiej kolonii na Madagaskarze. Pomysł ten zakładał, że Polska wykupił od Francji duże obszary tej wyspy, jako własną kolonię i tam osiedlą się uciekający z Polski Ż__zi. Wysłano tam nawet ekspedycję, która potwierdziła przydatność tych obszarów pod zasiedlenie, lecz wszystko rozbiło się o pieniądze. Gdy Apoloniusz Zarychta zgłosił się do Ministra Skarbu Eugeniusza Kwiatkowskiego o przyznanie funduszy, ten odpowiedział „A po co nam ten Madagaskar”. Innym pomysłem była zaproponowana przez ZSRR kolonizacja Birobidżanu, w należącej do ZSRR części Syberii, gdzie Stalin obiecał stworzyć raj robotniczo-chłopski. Polskie MSZ jednak stanowczo odradzało to rozwiązanie. Szybko okazało się, że nieliczni naiwni, którzy tam się udali skończyli w syberyjskich łagrach.
Tak, więc jedyną drogą ucieczki z Europy dla polskich Ż__ów pozostała Palestyna. Jednak na tak wielką emigrację nie zgadzała się Wielka Brytania, obawiająca się powstania, które mogłoby wybuchnąć wśród i tak już sympatyzujących z Niemcami Arabów.
Czego by o Polakach nie powiedzieć to zawsze byliśmy narodem, który, gdy przepisy zakazują zawsze znajdzie rozwiązanie obejściowe. Tak, więc rozpoczął się okres „wycieczek turystycznych”, wycieczek w jedną stronę. Drogą kolejową do Rumuńskiego portu Konstanca (PKP utrzymywało regularne połączenie z tym miastem), a następnie drogą morską do Hajfy. Na trasie Konstanca – Hajfa pływał liniowiec „Polonia”***. Nie trudno domyśleć się, iż jedną z atrakcji tego rejsu była koszerna kuchnia. Dodatkową drogą emigracji były wprowadzone w roku 1937 przez LOT połączenie lotnicze do Hajfy. Do wybuchu wojny tą drogą przeszmuglowano do Palestyny 13 tysięcy ludzi.
Szkolenie wojskowe
Jednak celem działaczy organizacji syjonistycznych nie było tylko ratowanie ludzi, lecz przede wszystkim powstanie państwa Izrael. Do tego potrzebni byli wysoko wyszkoleni specjaliści wojskowi. I w tym zakresie organizacje syjonistyczne uzyskały w Polsce daleko idącą pomoc, bo gdzie było szukać lepszych specjalistów, jak nie w kraju, który niedawno walczył o swoją niepodległość. Polska wsparła te organizacje zarówno finansowo jak i poprzez szkolenia m.in. z Zofiówce na Wołyniu, w Poddębinie k. Łodzi, czy też poprzez najtajniejszy kurs w Andrychowie przeznaczony dla najwyższej klasy specjalistów, w czasie, którego przekazywano matematyczne i naukowe podstawy niszczenia konstrukcji betonowych, stalowych, czy też drewnianych. Kurs w Andrychowie przeznaczony był dla oficerów Irgunu, podziemnej organizacji założonej przez Władimira Żabotyńskiego. Irgun była organizacją palestyńskiej klasy średniej, w której jak twierdzi pisarz Artur Koestler, dowództwo tworzyli młodzi polscy intelektualiści wychowani na tradycji romantycznych zrywów niepodległościowych”. Kursy te były efektem umowy między Żabotyńskim**** a władzami polskimi. Ze strony ż__owskiej nadzorował je Abraham Stern.
Do walki potrzebna jest broń
A sytuacja dla Polski nie była prosta. Wiele zabiegów było potrzebnych, aby z jednej strony pozostać w przyjaznych stosunkach z Wielką Brytanią, a z drugiej strony wspierać organizacje działające przeciw jej interesom na terenie Palestyny. A przecież poza szkoleniami władze Polski współpracowały w zaopatrzeniu oddziałów ż__owskich. Uzbrojenie finansował rumuńsko-francuski milioner Simon Marcovici, lecz również częściowo rząd Polski. Z Polski uzbrojenie, identyczne jak uzbrojenie naszego żołnierza, z zatartymi numerami seryjnymi oraz znakami producenta, przerzucano m.in. z magazynu przy ul. Ceglanej w Warszawie, jako koce, buty, a amunicję, jako cement przez Bułgarię i Rumunię.
Wybuch wojny
Tuż przed wybuchem wojny do Palestyny powraca, dotychczas nadzorujący szkolenia, Stern. We wrześniu 1939 roku Żabotyński wydaje rozkaz zaprzestania, na terenie Palestyny, wszystkich działań przeciw Wielkiej Brytanii. Jednak Stern wyłamuje się spod tego rozkazu i tworzy oddziały określane przez Brytyjczyków, jako Gangi Sterna. Dowodząc wyszkolonymi w Polsce specjalistami siał postrach wśród oddziałów Brytyjskich. Dlatego też Brytyjczycy nadal skrupulatnie blokowali dopływ nowych imigrantów, wyłapując wszystkich przedzierających się na statkach i kierując ich do obozów internowania na Mauritiusie.
Armia Andersa
Po ogłoszeniu przez Stalina amnestii, do szeregów formowanej armii Andersa przedostawali się również zwolennicy Żabotyńskiego. Rosjanie jednak uznając wszystkich obywateli ziem polskich zajętych w roku 1939, za obywateli radzieckich, robili tylko ustępstwa względem obywateli narodowości polskiej, co blokowało możliwość większego uczestnictwa Ż__ów w tej armii. Jednak mimo ścisłej kontroli części zwolenników Żabotyńskiego udało się do armii Andersa przeniknąć. Żabotyński nawet forsował pomysł stworzenia w armii polskiej oddziałów ż__owskich, pod dowództwem oficerów pochodzenia ż__owskiego. Temu jednak całkowicie sprzeciwiała się Wielka Brytania, planująca przeniesienie oddziałów Andersa na Bliski Wschód.
Stosunki Polsko-Ż__owskie w Armii
Jak układały się stosunki między tymi dwoma nacjami w armii. Układały się jak to między ludźmi bywa, były przyjaźnie i były wyśmiewania. Faktem zarówno potwierdzającym takie sytuacja jak i to, że dowództwo wszelkim przejawom nietolerancji było przeciwne, świadczy rozkaz generała Sikorskiego stanowczo zakazujący jakichkolwiek form niechęci do żołnierzy wyznania mojżeszowego. Pojawienie się polskiej armii w Palestynie było przez bojowników ż__owskich dobrze przyjęte. Szybko nawiązano kontakty pomiędzy dowództwem polskim, a bojownikami ż__owskimi, co z pewnością ułatwiały znajomości nawiązane w czasie szkoleń. Dzięki temu ustalono, że specjalne oznaczenie wozów oraz na mundurach żołnierzy będzie chroniło Polaków przed jakimikolwiek atakami ze strony bojowników ż__owskich. Oddziały Sterna oraz Irgun kierowane przez urodzonego w Polsce, późniejszego premiera Izraela, Menachema Begina, zasilili uciekinierzy z armii Andersa. Pierwotnie wstrzymujące się od działań oddziały Irgun po roku 1944 powróciły do walki ramię w ramię z oddziałami Sterna. Do ich wspólnych działań można zaliczyć wysadzenie w powietrze rafinerii w Hajfie, pacyfikację wsi Deir Jassin, gdzie w kwietniu 1948 roku w odwecie za ataki na osadników ż__owskich zabito 254 mieszkańców. Ostatnim ich „wyczynem” było zabicie w 1948 roku hrabiego Folke Bernadotte, który był negocjatorem z ramienia ONZ w sporze między Ż__ami i Arabami. Nie pomógł mu fakt, że w czasie wojny uratował 11 tysięcy Ż__ów. Dziś z oddziałów tych wywodzi się prawicowa partia Likud.
Utworzenie państwa Izrael
Jednak w utworzonym państwie Izrael władzę uzyskują mniej radykalne siły. 14 maja 1948 deklarację niepodległości wygłasza urodzony w Płońsku pierwszy premier Izraela, Ben Gurion, określany bardziej, jako socjalista niż bojownik. W momencie przejęcia władzy rozwiązał on wszystkie organizacje wojskowe, pozostawiając tylko jedną armię, armię Izraela. Między innymi ta decyzja doprowadziła do otworzenia ognia i zatopienia statku „Altalena” na pokładzie, którego, Menacheim Begin wraz z tysiącem ż__owskich rewizjonistów przewoził broń, dla walki o Jerozolimę, która decyzją ONZ nie została włączona w tereny Izraela. Jakbyśmy na to nie patrzyli, o powstaniu państwa Izrael w większości decydowali ludzie urodzeni i wychowani na terenach Polski.
Tak, więc, gdy czyta się o artykułach mówiących o polskim antysemityzmie, przychodzą na myśl słowa Żabotyńskiego, z pisma zachowanego w naszych archiwach „Pożyczkę udzieloną naszym przyjaciołom traktuję jak dług honorowy, który postaram się jak najszybciej zwrócić”, bo czyż dług honorowy zaciągnięty przez Żabotyńskiego nie zaważył na dziejach państwa Izrael?
I choć fakt historyczny powstania państwa Izrael przez różne nacje może być w różny sposób odbierany, to jednak działania rządu polskiego w obliczu zbliżającej się nawałnicy, dla ochrony jednej z mniejszości narodowych z pewnością antysemityzmem zwane być nie mogą.
Jedno można stwierdzić, że żaden inny kraj w Europie nie zapewnił swoim obywatelom narodowości ż__owskiej tak daleko idącej pomocy, w obliczu zbliżającego się holokaustu, jak uczynili to Polscy. Dlatego też rodzi się pytanie, czy tylko nieuctwo rosyjskiego naukowca Siergieja Drożżina legło u podstaw formułowania tezy, iż Polacy chcieli wysłać Ż__ów na Madagaskar, czy też u podstaw tych leżą zupełnie inne cele polityczne. Bo faktem jest, iż zamiast oskarżeń o antysemityzm Polakom należy się szacunek za wysiłki mające na celu ratowanie życia obywateli naszego kraju bez względu na narodowość czy też wyznanie.

Kod:
http://www.focus.pl/historia/artykuly/zobacz/publikacje/jak-polacy-stworzyli-izrael/

Kod:
http://interia360.pl/artykul/jak-polacy-izrael-budowali,25453
[/code]

Broń II Wojny Światowej - Pancerniki

konto usunięte2013-07-03, 18:18
Bitwy morskie IIWŚ.

Broń II Wojny Światowej - Ciężkie bombowce

konto usunięte2013-07-03, 17:33
Powietrzny wyścig zbrojeń między III Rzeszą i aliantami.

Historia bogactwa Rockefellera

konto usunięte2013-07-02, 11:34
Historia bogacza i filantropa Rockefellera

U-864 Śmiercionośny sekret Hitlera.

konto usunięte2013-07-02, 7:59
Cytat:

U-864 – niemiecki okręt podwodny (U-Boot) typu IX D2 z okresu II wojny światowej. Jego zatopienie 9 lutego 1945 było jedynym przypadkiem w historii, kiedy zanurzony okręt podwodny zatopił inny okręt znajdujący się w zanurzeniu. Wrak okrętu, będący zagrożeniem dla środowiska naturalnego, został zlokalizowany przez Norweską Królewską Marynarkę Wojenną wiosną 2003 roku. Dane na temat okrętu są dość ograniczone i opierają się głównie na przechwyconych szyfrogramach - pod koniec wojny Niemcy zniszczyli większość dokumentacji wojskowej.

Zamówienie na U-Boota zostało złożone 5 czerwca 1941 roku, natomiast jego budowę 15 października 1942 rozpoczęły zakłady AG Weser w Bremie. Zwodowany został 12 sierpnia 1943 roku i po testach technicznych 9 grudnia 1943 okręt oddano do służby. Dowódcą został komandor podporucznik Ralf-Reimar Wolfram i był nim aż do zniszczenia jednostki.
Szkolenie załogi odbyło się pomiędzy 9 grudnia 1943 a 31 października 1944 w 4. Flotylli U-Bootów (flotylla szkoleniowa).
W październiku 1944 okręt wyposażono w chrapy, umożliwiające używanie silników spalinowych pod powierzchnią wody.
1 listopada U-864 został przekazany do służby liniowej w 33. Flotylli U-Bootów.

U-864 odbył jeden rejs bojowy o kryptonimie Cezar, podczas którego nie zatopił żadnego statku. Według przechwyconych przez aliantów depesz, celem okrętu było dostarczenie japońskiemu przemysłowi wojennemu rtęci oraz wymiana doświadczeń technologicznych.
Japonia i Niemcy już od 1937 roku prowadziły wymianę gospodarczą oraz technologiczną, początkowo ograniczoną ze względu na niemieckie obawy dotyczące jednostronnych korzyści z tej współpracy. Jednak ze względu na militarne potrzeby obu krajów współpraca się zacieśniała i 27 sierpnia 1940 podpisano pakt trzech. Niemcy potrzebowały rzadkich materiałów (m.in. wolfram, kauczuk, cynk), natomiast Japończycy zainteresowani byli wykorzystywaniem niemieckich technologii. Do wybuchu wojny z ZSRR wymiana odbywała się transportem kolejowym przez teren tego kraju. Później transport surowców zapewniały nawodne statki handlowe płynące wokół przylądka Horn, a po wybuchu wojny ze Stanami Zjednoczonymi wokół Przylądka Dobrej Nadziei. Statki te ponosiły jednak coraz większe straty, w czym miał swój duży udział fakt znajomości ich tras po złamaniu szyfru Enigmy. Zima 1942/43 była ostatnim okresem komunikacji nawodnej pomiędzy tymi krajami – później wykorzystywano do tego okręty podwodne dalekiego zasięgu, początkowo głównie włoskie i japońskie. Próbą złamania alianckiej blokady było wysłanie z Niemiec dziesięciu okrętów podwodnych w ramach operacji Monsun w 1943; wyniki jednak nie były zachęcające (tylko 4 z nich dotarły do celu). Pomimo to kolejne okręty podwodne typu IXD2 wysyłano do Japonii; U-864 był jednym z nich.

Okręt z ładunkiem rtęci opuścił bazę w Kilonii i udał się do norweskiego miasta Horten, skąd zabrał naukowców. Z przechwyconych radiogramów wynika, że U-864 raportował niepoprawne działanie chrap. Przed podjęciem długiego rejsu do Japonii należało usunąć wszystkie usterki, dlatego skierowano go awaryjnie do Bergen – chrapy były konieczne ze względu na dominację alianckiego lotnictwa zwalczającego okręty podwodne.
Obecność w Bergen przedłużała się, ponieważ 12 stycznia lotnictwo RAF-u (32 Lancastery i jeden Mosquito) dokonało nalotu na schrony U-Bootów[4]. Trzy bomby typu Tallboy przebiły się przez 3,5 metrowy betonowy strop, wyrządzając drobne szkody także na U-864.
Kilkadziesiąt godzin po wypłynięciu U-864 zgłosił niewłaściwe działanie silnika. Skierowano go ponownie do Bergen, jednak przedtem miał spotkać się z nawodnym okrętem niemieckim w rejonie wyspy Fedje. Do spotkania pomiędzy jednostkami nie doszło.

Rejon, przez który płynął U-864, był patrolowany przez brytyjski okręt podwodny HMS "Venturer", który uprzedzono o niemieckim U-Boocie i jego przybliżonej trasie. Podczas poszukiwań nie używano azdyku, aby nie zdradzić swojej obecności.
9 lutego 1945 roku hydroakustyk alianckiego okrętu podwodnego usłyszał za pomocą szumonamiernika ciche dźwięki silnika, które stopniowo narastały. Przez cały okres ataku nie użyto sonaru aktywnego. W pewnym momencie brytyjski dowódca zauważył wysoko wystający peryskop (1,0–2,5 metra nad poziom wody) niemieckiego okrętu. Jego obserwacja – poza danymi z szumonamiernika – była podstawą do obliczeń w kalkulatorze torpedowym. Największą kontrowersją jest kwestia wysuniętego masztu chrap – Launders twierdził, że nie widział ich w peryskopie, a obliczenia opierał wyłącznie na lokalizacji peryskopu (część źródeł podaje, że wysuwanego tylko co jakiś czas). Tymczasem zdaniem wielu ekspertów, U-Boot płynął na chrapach (które powinny być lepiej widoczne) – hydroakustyk podawał dźwięki charakterystyczne dla diesla. HMS "Venturer" mógłby nawet nie wykryć swojego przeciwnika, gdyby ten poruszał się na silnikach elektrycznych – są one cichsze, a przy prędkości 3–4 węzłów dźwięki wydawane przez łopaty śrub są słabo słyszalne.
Niemiecki okręt podwodny zygzakował, co pewien czas zmieniając kurs. Część źródeł podaje, że niemieccy marynarze byli prawdopodobnie świadomi obecności wrogiej jednostki, ale uznali zygzakowanie za wystarczający element zapewnienia sobie bezpieczeństwa; inne wyjaśniają to ostrożnością niemieckiego kapitana. Sam kapitan brytyjskiego okrętu wątpił, aby załoga U-864 wiedziała, że jest śledzona.
Po dokonaniu odpowiednich obliczeń o 12:12 wystrzelono cztery torpedy w odstępach 16–18 sekundowych. Opierając się na danych identyfikacji jednostek, z których wynikało, że zanurzenie U-Boota na głębokości peryskopowej mieści się w przedziale 6,3–13,6 metra, ustalono zanurzenie torped w przedziale 9,5–11,4 metra. Niemiecki okręt płynął na południowy wschód, kursem 135–140 stopni.
Jedna z torped po około 180 sekundach trafiła pod kątem ostrym w centralę okrętu. Według stanowiska Norwegian Minedykker Kommandoen odbyło się to na wysokości kilu. Usłyszano pojedynczą eksplozję, więc prawdopodobnie nie nastąpiła detonacja materiałów wybuchowych na pokładzie – wtedy już kilka sekund po pierwszym nastąpiłby kolejny wybuch. Po kolejnych dwóch i pół minutach usłyszano następne eksplozje, które nie mogły być spowodowane torpedą, ponieważ te wystrzelano w kilkunastosekundowych interwałach. HMS "Venturer" o godzinie 12:46 dostrzegł plamę oleju na pozycji 60.46N 04.35E, wysłał meldunek i opuścił ten rejon. Wydarzenie to zaobserwowała z lądu jedna osoba.
Tuż przed trafieniem Niemcy zdali sobie sprawę z ataku (prawdopodobnie spowodowane hałasem wywoływanym przez zbliżające się torpedy) ponieważ stery głębokości ustawione są we wraku w pozycji: do zanurzenia.
Cała załoga U-864 zginęła.

Przypuszcza się, że pierwsze trzy torpedy przeszły przed niemieckim okrętem. Obecna skala zniszczeń nie może być wyjaśniona wyłącznie eksplozją samej torpedy. Ze względu na hałas podczas marszu na chrapach, właz pomiędzy centralą a przedziałem silników był zamknięty. Wydaje się również, że zamknięty był przedni właz centrali. Torpeda spowodowała zalanie tego przedziału, a jego zwiększona masa przedzieliła okręt na trzy części – dziobową, rufową oraz najbardziej uszkodzoną centralę. Taka symulacja wyjaśniałaby dźwięki słyszane na brytyjskim okręcie oraz ułożenie wraku na dnie. Resztki centrali okrętu nie zostały jeszcze odnalezione.



Okręt przewoził kilku naukowców; czterech z nich udało się zidentyfikować dzięki przechwyconym szyfrogramom. Byli to: Rolf von Chilingensperg, Ricelf Schomerus (inżynierowie Messerschmitta), Tadao Yamoto (ekspert w sprawach torped akustycznych) i Toshio Nakai (ekspert w dziedzinie paliw).

U-864 przewoził 67 ton metalicznej (płynnej) rtęci umieszczonej w 1857 stalowych pojemnikach na kilu. Dokładne badanie dwóch wydobytych pojemników rtęci o odmiennym kształcie wykazało, że ich ścianki – pierwotnie o grubości 5 mm – są skorodowane w około 80%. Winę za to ponoszą głównie bakterie (microbiologically induced corrosion). Jednak tempo korozji z przyczyn fizykochemicznych będzie prawdopodobnie spadać do wartości około 0,01–0,02 mm na rok (dotychczas wynosiła średnio 0,07 mm); ponadto produkty korozji same w sobie mogą stanowić wystarczającą osłonkę dla rtęci. Według raportu przygotowanego przez DNV, obecne skażenie terenu wokół wraku nie wynika ze skorodowania pojemników, a raczej ze zniszczenia części z nich w momencie zatopienia U-864.
Razem z pojemnikami z rtęcią wydobyto – prawdopodobnie omyłkowo – także jedną z butli ze sprężonym powietrzem, używanym do szasowania. Stopień korozji był znacznie silniejszy niż w przypadku pojemników z rtęcią, z penetracją ścianek.

Informacje dotyczące wyposażenia U-864 są ograniczone i opierają się na domysłach. W momencie zatopienia miał on prawdopodobnie pełne wyposażenie bojowe, na które składało się:
27 torped,
202 sztuki amunicji do działa kalibru 105 mm
1150 sztuk do działka kalibru 37 mm
3060 sztuk do działka kalibru 20 mm
30 granatów ręcznych.
Ładunek wybuchowy – 500 kg – używany w wypadku konieczności samozatopienia jednostki.

Nie ma na to jednak żadnych jednoznacznych dowodów – są to wnioski na podstawie analizy wyposażenia U-534 oraz z zeznań Jürgena Oestena, oficera zaokrętowanego na U-861, jednostce, która miała podobne zadania do U-864.
Możliwe że nastąpiła eksplozja tych materiałów wraz ze zbiornikami sprężonego powietrza (ich maksymalne ciśnienie wynosiło 200 barów) po trafieniu torpedą, choć wykluczają to zeznania załogi brytyjskiego okrętu. Eksperci rozważają także, czy – jeśli część z tych materiałów nie uległa zniszczeniu przy ataku – mogą one ulec detonacji przy próbie podnoszenia wraku. Hipotetyczną przyczyną detonacji torped jest zmiana ciśnienia podczas podnoszenia statku – eksplozja jest w nich inicjowana między innymi przez zbiorniki sprężonego powietrza (w torpedzie), a ich uszkodzenie zwiększałoby ryzyko wybuchu. Do czasu wystrzelenia torped zapalnik w niemieckich torpedach był fizycznie oddzielony od ładunku wybuchowego; doświadczenia wojenne wskazują, że eksplozja blisko torpedy zazwyczaj nie powodowała jej detonacji.
Są to wyłącznie teoretyczne rozważania, ponieważ nikt na świecie nie ma doświadczeń praktycznych dotyczących ryzyka detonacji ładunków leżących tyle czasu pod powierzchnią wody; przypuszcza się jednak, że jest ono nikłe. Wykluczono możliwość eksplozji wyłącznie z powodu korozji. Pęknięcie zbiorników ze sprężonym powietrzem jest jeszcze mniej prawdopodobne.

Na okręcie znajdowały się plany Me 163, Me 262, okrętu podwodnego, turbiny gazowej, sprężarki, radaru i innych urządzeń.

Do czasu zbadania wraku nie można było wykluczyć, że na pokładzie znajduje się radioaktywny uran, tak jak na innym okręcie płynącym do Japonii - U-234. Hipoteza ta została obalona po analizie resztek okrętu.



Oddział Szósty

konto usunięte2013-07-01, 16:00
Ocean Indyjski, 280 mil na wschód od Somalii, 12 kwietnia 2009 roku, godzina 21:00.
Nad oceanem zapadał zmierzch. Pomarańczowa łódź ratunkowa dryfująca w odległości kilkudziesięciu metrów od niszczyciela USS „Bainbridge” powoli niknęła w mroku. Sześć ubranych na czarno postaci leżących nieruchomo na rufie okrętu włączyło noktowizory.
- Cholera! – zaklnęła cicho jedna z nich.
Noktowizor KN-250 jest jednym z najlepszych na świecie, ale daje tylko dwuwymiarowy obraz.
- Na prawo. Jeden z terrorystów trzyma AK-47 przy plecach zakładnika. – powiedział półgłosem obserwator.
- Widzę. – potwierdził jego partner, snajper.
Lufa karabinu przesunęła się minimalnie w prawo. Jednocześnie żołnierz dotknął magazynka, do którego za pomocą rzepów przyczepiony był miniaturowy sygnalizator. Nacisnął przycisk.
Na mostku USS „Bainbridge”, na przenośnym ekranie zapaliła się zielona lampka.
W tej samej chwili na małej łodzi ratunkowej dwóch pozostałych piratów wystawiło głowy za burtę rozglądając się za czymś.
Na rufie USS „Bainbridge” dwaj inni snajperzy włączyli swoje sygnalizatory. Na mostku, przed oczami ich dowódcy zamigotały trzy zielone lampki. Wszyscy snajperzy mają cele w zasięgu.
- Stand by, stand by! Three, two, one, execute, execute! – powiedział cicho do mikrofonu.
Trzej snajperzy Oddziału Szóstego Navy SEALS wystrzelili jednocześnie. Kilkadziesiąt metrów dalej ciała trzech somalijskich piratów spadły z pluskiem do wody.

Jeśli Navy SEALs to rodzina, to Oddział Szósty jest wujkiem, o którym się nigdy nie rozmawia. Opinia publiczna dowiedziała się o jego istnieniu zaledwie dwa lata temu, kiedy operatorzy SEAL Team Six dopadli w pakistańskim Abbottabadzie Osamę Bin Ladena.
Zacznijmy jednak od początku…
Oddział Szósty narodził się jako owoc totalnie spartaczonej operacji „Szpon Orła”, której celem było oswobodzenie amerykańskich zakładników w Iranie w kwietniu 1980 roku. Jednym z dwóch przedstawicieli Marynarki Wojennej USA, którzy zostali powołani przez Kolegium Połączonych Szefów Sztabów do zespołu przygotowującego tę operację był oficer Navy SEALs Richard Marcinko.
To postać legendarna. Facet, przy którym, według New York Times’a „Schwarzenegger wygląda jak Mały Książę”. Zabijaka, od którego wieje grozą. W Wietnamie dowodził Oddziałem Drugim SEALs, z którym w maju 1967 roku przeprowadził słynny atak na wyspę Ilo Ilo zabijając kilkudziesięciu partyzantów Vietcongu i niszcząc ich sprzęt. Akcję tę uznano za najskuteczniejszą operację Navy SEALs w delcie Mekongu.
Fiasko operacji w Iranie uświadomiło amerykańskim sztabowcom potrzebę posiadania specjalnego oddziału antyterrorystycznego zdolnego do odbijania zakładników w każdych warunkach i w każdym miejscu na Ziemi. Richard Marcinko (Słowak z pochodzenia, stąd nazwisko) otrzymał zadanie stworzenia takiego oddziału. Dostał na to nieograniczone środki oraz… sześć miesięcy.
Stworzenie nowej jednostki w tak krótkim czasie jest oczywiście niemożliwe, więc Marcinko osobiście wybrał kandydatów spośród operatorów istniejących dwóch oddziałów SEALs. On sam był w tym czasie dowódcą SEAL Team Two. Głównym kryterium doboru było doświadczenie bojowe kandydata, znajomość języków obcych, no i sprawność fizyczna.
Pierwszą, sześciomiesięczną selekcję przeszło 75 operatorów. Marcinko nazwał nową jednostkę Oddziałem Szóstym, by zmylić radziecki wywiad co do liczebności oddziałów SEALs. Dowodził nią przez trzy lata – od 1980 do 1983.


Komandor Richard Marcinko – twórca i pierwszy dowódca SEAL Team Six.

Wszystko, co jest związane z Oddziałem Szóstym było i jest objęte ścisłą tajemnicą. Wiadomo jednak, że zasady szkolenia nie zmieniły się za bardzo od chwili powstania jednostki. Do Oddziału Szóstego kandydować może wyłącznie operator SEALs z jednego z pozostałych ośmiu oddziałów. Trening jest niezwykle intensywny i trwa od sześciu do ośmiu miesięcy. Zawiera olbrzymią liczbę skoków ze spadochronem (około 150 w ciągu miesiąca), wspinaczkę bez zabezpieczenia, naukę prowadzenia różnego typu pojazdów w najtrudniejszych warunkach, walkę wręcz i niezliczoną ilość innych elementów szkolenia.
Wszystko jest prowadzone na najwyższym poziomie – kursanci to przecież operatorzy SEALs z co najmniej kilkuletnim doświadczeniem bojowym. Szkolenie zwane w ich slangu Green Team ma więc zamienić supertwardzieli w megatwardzieli.
Ponieważ Oddział Szósty jest przeznaczony głównie do działań antyterrorystycznych szczególny nacisk kładzie się na Close Quarter Combat, czyli walkę w małych pomieszczeniach. Operator wpada do niewielkiego, zaciemnionego pokoju i ma w ciągu dwóch-trzech sekund wyeliminować kilku terrorystów nie raniąc zakładników. Instruktorzy nieustannie zmieniają konfigurację pomieszczeń – małe, duże, zastawione meblami, zawalone jakimiś gratami, z zakamarkami, w których kryją się „terroryści”… i hojnie sypią punktami karnymi za najmniejszy błąd.
Rolę zakładników w takich ćwiczeniach często grają sami operatorzy.
Team Six ma do swojej dyspozycji ogromne, niemal nieograniczone środki. Samej amunicji kalibru 9 milimetrów zużywają w ciągu roku więcej, niż… cały Korpus Piechoty Morskiej.
Dużo czasu poświęca się także na szkolenia w środowisku morskim – pierwotnie Team Six był przeznaczony głównie do odbijania statków, platform wiertniczych i ataków na wybrane obiekty z morza. Z czasem jednak stał się uniwersalną jednostką zdolną do prowadzenia działań zarówno na pustyni, jak i na środku oceanu.
Ćwiczenia Oddziału Szóstego są potwornie niebezpieczne, a przypadki ciężkich uszkodzeń ciała lub nawet śmierci nie należą do rzadkości. Do tragicznych wypadków najczęściej dochodzi podczas skoków spadochronowych oraz ćwiczeń walki w małych pomieszczeniach.
Zaledwie około połowy kandydatów przechodzi cały cykl szkolenia i otrzymuje ofertę wstąpienia do Team Six. Reszta wraca do swoich macierzystych jednostek SEALs i… stara się zapomnieć o kursie. Drugiego podejścia bowiem nie ma.
Szczęśliwcy, którzy pomyślnie przejdą selekcję trafiają do jednego z sześciu pododdziałów Team Six. Ale nie oznacza to, że mogą spocząć na laurach! Nowy nabytek dostaje mało twarzową ksywkę „FNG” (Fucking New Guy) i musi sobie zasłużyć na szacunek starych wyjadaczy.


Operatorzy Oddziału Szóstego SEALs.

Gwoli wyjaśnienia – oficjalnie SEAL Team Six nie istnieje już od… 1987 roku. Wtedy bowiem oddział został przemianowany na Naval Special Warfare Development Group, w skrócie DEVGRU.
Nazwa Team Six przetrwała jednak do dzisiaj.
Istnieją animozje między dowódcami pozostałych ośmiu jednostek SEALs, a Oddziałem Szóstym. Uważają oni (nie bez podstaw), że Team Six żeruje na nich zabierając im z jednostek najlepszych żołnierzy.
Skąd my to znamy? Podobnie zachowywał się podczas wojny generał Stanisław Sosabowski, dowódca Samodzielnej Brygady Spadochronowej, który nie chcąc tracić najlepszych ludzi na rzecz Cichociemnych wręcz utrudniał im wstępowanie w szeregi legendarnych skoczków. Zdyscyplinował go dopiero rozkaz Naczelnego Wodza.
Komandor Marcinko był wielokrotnie krytykowany za traktowanie żołnierzy z innych jednostek z pogardą. Jego podwładni niestety często go w tym naśladowali…
Po oddaniu dowództwa Oddziału Szóstego Richard Marcinko otrzymał zadanie utworzenia specjalnego oddziału nazwanego Czerwoną Komórką, którego zadaniem było przeprowadzanie pozorowanych ataków na wybrane obiekty (atomowe okręty podwodne, bazy wojskowe, lotniska, ambasady amerykańskie, a nawet prezydencki samolot Air Force One) celem przetestowania chroniących je systemów bezpieczeństwa. Czerwona Komórka, w której skład wchodziło dwunastu byłych operatorów Oddziału Szóstego w ciągu pięciu lat ujawniła wiele luk w tych systemach.
W 1989 roku Richard Marcinko przeszedł na emeryturę, a rok później został oskarżony o defraudację rządowych pieniędzy i przekręty przy zakupie granatów ręcznych dla SEALsów. Został uznany winnym i spędził niemal dwa lata w więzieniu. Ta afera bardzo negatywnie odbiła się na utworzonej przez niego elitarnej jednostce. Na szczęście szereg udanych akcji operatorów Oddziału Szóstego zmył tę hańbę.
Większość ich operacji pozostanie na zawsze ściśle tajna, ale o niektórych nieco wiadomo.
Operatorzy Oddziału Szóstego brali udział w inwazji na Grenadę w październiku 1983 roku, gdzie ich zadaniem była ewakuacja gubernatora Paula Scoona i jego rodziny oraz opanowanie rozgłośni radiowej.
Podczas Pustynnej Burzy opanowywali irackie instalacje naftowe, w Somalii polowali na watażkę Mohameda Farraha Aidida, a w Bośni dopadli szereg serbskich zbrodniarzy wojennych.
Sztandarową operacją, po której świat dowiedział się o istnieniu tej jednostki było oczywiście zabicie Osamy Bin Ladena 2 maja 2011 roku w pakistańskim Abbottabadzie. W bezpośredniej akcji wzięło udział 24 operatorów Oddziału Szóstego oraz… owczarek belgijski o imieniu Cairo wykorzystany do wyszukiwania cywili, którzy podczas szturmu ukryli się w zakamarkach siedziby szefa Al Kaidy.
Operacja o kryptonimie „Włócznia Neptuna” zakończyła się całkowitym sukcesem. Oprócz Bin Ladena zginął także jego dorosły syn Khalid, kurier (który bezwiednie doprowadził Amerykanów do kryjówki terrorysty) Abu Ahmed al-Kuwaiti, jego brat Abrar oraz żona Abrara Bushra.
Zwróćcie uwagę na kryptonim operacji. Włócznią Neptuna jest przecież trójząb – taki sam, jaki widnieje w odznace SEALs.


Odznaka Oddziału Szóstego.

8 kwietnia 2009 roku czterech somalijskich piratów wdarło się na pokład kontenerowca MV „Maersk Alabama”. Załoga zachowała się niezwykle dzielnie zatapiając piracką motorówkę za pomocą manewrowania sterem kontenerowca, a następnie zamknęła się w przedziale maszynowym i unieruchomiła silnik statku. Wściekli piraci wzięli kapitana Richarda Phillipsa jako zakładnika, wsiedli razem z nim do łodzi ratunkowej i odpłynęli. Na miejsce ruszyły okręty US Navy – niszczyciel USS „Bainbridge”, fregata USS „Halyburton” oraz okręt desantowy USS „Boxer”. Piraci w zamian za zwolnienie kapitana zażądali milionowego okupu. 12 kwietnia jeden z nich wszedł na pokład USS „Bainbridge” w celu negocjacji. Czuł się pewnie wiedząc, że jego kompani trzymają lufę kałasznikowa przy plecach amerykańskiego kapitana.
Nie wiedział jednak, że dwa dni wcześniej w pobliżu fregaty USS „Halyburton” wylądowała w wodzie zrzucona na spadochronach grupa operatorów Oddziału Szóstego SEALs. Po przetransportowaniu na USS „Bainbridge” zajęli stanowiska na rufie okrętu i w odpowiedniej chwili zastrzelili trzech piratów przetrzymujących kapitana Richardsa na łodzi ratunkowej. Czwarty z piratów, przebywający na amerykańskim okręcie został przetransportowany do Stanów i skazany za piractwo na 33 lata więzienia.
Nie było to ostatnie spotkanie szturmowców z Oddziału Szóstego z Somalijczykami, z opłakanym dla tych ostatnich skutkiem. W październiku 2011 roku grupa somalijskich bandytów porwała Amerykankę Jessicę Buchanan oraz Duńczyka Poula Hagena Thisteda pracujących w pobliżu Galkayo dla duńskiego Komitetu Do Spraw Uchodźców. W zamian za ich uwolnienie zażądali sumy półtora miliona dolarów.
W styczniu 2012 roku grupa 24 operatorów Oddziału Szóstego została zrzucona nad somalijską pustynią w pobliżu miasta Adow, gdzie przetrzymywano zakładników. Szturmowcy zaatakowali siedzibę bandytów zabijając wszystkich co do jednego i uwalniając zakładników.
Niestety, nie wszystkie operacje Oddziału Szóstego kończą się stuprocentowym sukcesem…
26 września 2010 roku Linda Norgrove – szkocka pracownica jednej z organizacji charytatywnych została porwana przez Talibów wraz z trzema afgańskimi współpracownikami we wschodniej części prowincji Kunar w Afganistanie. W zamian za jej uwolnienie zażądano zwolnienia z amerykańskiego więzienia pakistańskiej terrorystki Aafii Siddiqui.
Wywiad ustalił miejsce pobytu porwanej i po skonsultowaniu się z brytyjskim premierem Cameronem podjęto decyzję o odbiciu Szkotki.
Jej trzech afgańskich towarzyszy zostało wcześniej zwolnionych.
Przed świtem 8 października 2010 roku nad afgańską wioską Dineshgal zaterkotały silniki dwóch ciężkich śmigłowców Chinook, a których desantowali się operatorzy Oddziału Szóstego oraz Rangersi z 75 Batalionu. Talibowie odpowiedzieli ogniem, ale po krótkiej walce zostali zlikwidowani. Niestety, porwana Szkotka została podczas ataku ciężko ranna, a próba ratowania jej życia nie przyniosła efektu. Śledztwo wykazało, że została ranna wskutek eksplozji granatu rzuconego przez jednego z operatorów…
Dwa lata później, w grudniu 2012 roku we wschodnim Afganistanie Talibowie porwali amerykańskiego lekarza doktora Dilipa Josepha. Podczas szturmu porywacze zostali zabici, jednak zginął także jeden ze szturmowców – starszy mat Nicolas Checque.
Mimo tego Oddział Szósty, a właściwie DEVGRU pozostaje jedną z najlepszych i najskuteczniejszych jednostek antyterrorystycznych na świecie.
Dla przypomnienia: żołnierze jednostek specjalnych, a zwłaszcza naszego GROMu bardzo nie lubią, kiedy nazywa się ich komandosami. Prawidłowa nazwa to operatorzy, szturmowcy, a najlepiej po prostu – żołnierze.

blogbiszopa.pl/2013/06/oddzial-szosty/

ps: Ja wam polecam tą książkę. Jest bardzo dobra, w sieci jest również audiobook. Jak coś to pw

Zawiłości dynastyczne carów Rosji

konto usunięte2013-07-01, 15:11
Pamiętacie na pewno łzawą historyjkę, jaką zaserwował nam Walt Disney o wielkiej księżnej Anastazji.



Anastazja "Romanowa", najmłodsza córka cara Mikołaja II zginęła wraz z całą rodziną, rozstrzelana przez sowietów - wbrew temu co utrzymywały przynajmniej trzy podające się za nią później niewiasty. Dlaczego cudzysłów? No właśnie - nawet jeżeli udałoby im się udowodnić, że są rosyjskimi arcyksiężniczkami - nazwiska Romanow nadal używałyby bezprawnie - i o tym sobie dzisiaj opowiemy.



Oto caryca Elżbieta Pietrowna (1709-1762). Wraz z jej śmiercią dynastia Romanowów wygasła po mieczu. Dzieci nie miała. Na swojego następcę wyznaczyła siostrzeńca - Piotra III.



Piotr III (1728-1762) specjalnie się nie wsławił, był za to nieszczęsnym mężem Katarzyny II i posiadaczem pokaźnych rogów. Przeurocza małżonka wysłała go również na łono Abrahama, dosypując mu do strawy jakiegoś dekoktu.
Po ojcu von Holstein-Gottorp, przybrał jednak po matce nazwisko Romanow. W roku 1754 Kasia powiła syna, znanego jako Paweł I.



Oto car Paweł I (1754-1801). O ile nieszczęsny Piotr III mógł od biedy używać nazwiska Romanow (choć nie do końca zgodnie z prawdą), to w Pawle nie płynęła już ani kropla krwi Nikity Romanowicza Zacharyna. Nie wiadomo czyim Paweł był synem, synem Piotra być jednak nie mógł. Mąż-rogacz Katarzyny II był bowiem... impotentem.

Wikipedia podaje, żę Romanowowie rządzili Rosją do roku 1917. Tego samego dowiemy się od nauczycieli historii. Tymczasem dynastia wygasła ostatecznie wraz z otruciem Piotra III w roku 1762. Z drugiej strony - czy warto przemianowywać ją po tylu latach na Bastardowiczów?

Elity finansowe propaguja feminizm

konto usunięte2013-06-30, 18:50
Artykuł bezlitośnie zerżnięty ze strony Zmiany na Ziemi. Wrzucam bo ciekawy (tak kolejna teoria spiskowa ale ma troche sensu jak każda z nich), a nie jest to popularna strona więc nie każdy zagląda.
Cytat:

Jednym z narzędzi zniszczenia normalnej rodziny oprócz wszechobecnej promocji związków homoseksualnych jest propagowanie feminizmu, jako odpowiedzi na rzekomą potrzebę wyzwolenia kobiet. Jak to zwykle bywa przy propagowaniu agresywnych ideologii osoby będące pod ich wpływem nawet nie zauważają, że są manipulowane.

Praktycznie od zawsze ludzie łączyli się w pary w celu posiadania potomstwa. Mężczyzna pracował poza domem a kobieta w domu. Początkowo, w czasie, gdy ludzkość funkcjonowała w formie kultury łowiecko-zbieraczej, rola pana domu polegała na zorganizowaniu pożywienia, a pani domu na przyrządzaniu tego, co udało się znaleźć lub złapać. Wraz z kroczącym postępem i wynalezieniem pieniędzy doszło do wielu zmian w strukturze społecznej, które ostatecznie doprowadziły do wytworzenia systemu, w którym mężczyzna pracował zarabiając na swoją rodzinę. Kobiety nadal pełniły wtedy kluczowe funkcje rodzinne.

Początek zmian, które doprowadziły do erozji normalnej rodziny można wskazać w XVII wieku. Reformę rodziny zaproponowali myśliciele oświecenia tacy jak Wolter, Diderot czy Monteskiusz. Jako pierwsi postulowali oni ideę niesprawiedliwości płci słabszej. Wtedy było jednak jeszcze za wcześnie na zniszczenie tradycyjnej rodziny.

Zmieniło się to w pierwszej połowie XIX wieku, gdy w Europie i Stanach Zjednoczonych zaczęły powstawać pierwsze kobiece organizacje społeczne. Głównym zadaniem emancypacji kobiet z tego okresu było uzyskanie prawa do głosowania. Istniały wtedy dwa główne nurty feminizmu - liberalny i marksistowski. Dwie wojny światowe znacznie zmniejszyły jednak aktywność feministek i tradycyjna rodzina wróciła do łask, jako konieczność w celu odbudowy zdziesiątkowanych społeczeństw.

Kolejna próba rozpoczęcia walki z rodziną rozpoczeła się w latach sześćdziesiątych. Wtedy na Zachodzie zapanowała druga fala feminizmu. Samo głosowanie już nie wystarczało i kobiety sięgały po bierne prawo wyborcze. Pojawili się też rozmaici teoretycy przedstawiający nową feministyczną koncepcję świata, w którym wszystko postawione jest na głowie, a warunkiem uwolnienia kobiet jest wyciągnięcie ich z domów, aby również one musiały płacić horrendalne podatki. Dzięki temu ich mężom można było zabrać jeszcze więcej pieniędzy. Stworzono świat, w którym rodzina, aby się utrzymać potrzebuje dwóch dochodów. I o to właśnie chodziło, aby zagonić rodziców do pracy, a wychowanie dzieci przekierować na szkoły implementujące ich dzieciom zestaw lewackich wartości.

Głównie z tego powodu pokolenie młodych mężczyzn uważa, że ich żony powinny pracować a rządy muszą kraść im tyle pieniędzy, aby nie byli w stanie sami utrzymać swojej rodziny. Ten stan rzeczy trwa właściwie do dzisiaj. To między innymi konsekwencją tego rzekomego wyzwolenia kobiet jest fakt, że rodzi się znacznie mniej dzieci niż kiedyś. Po wybuchu rewolucji przemysłowej robotnik pracujący w fabryce był w stanie utrzymać żonę i kilkoro dzieci, obecnie pracują oboje rodziców i w większości przypadków nie wystarcza im pieniędzy na utrzymanie siebie i więcej niż jednego potomka. To właśnie cena za ten wynaturzony postęp.

Ciemny lud zgadza się na wszystko uważając, że tak musi być. Dodatkowo kobiety zabierają pracę mężczyznom a to pogłębia kryzys zatrudnienia. Ze względu na to, że feministki wmówiły kobietom, że praca czyni je wolnymi nastąpiła redefinicja uniwersalnych wartości i każda młoda panienka w czasie, kiedy powinna rodzić dzieci chce się przede wszystkim wyedukować, a potem znaleźć pracę i robić karierę. Wzorce kulturowe implementowane im wskazują na to, że posiadanie rodziny jest kłopotem na drodze do ich celu. Jednak nie oszuka się tykającego zegara biologicznego i tylko wyjątkowo zepsute panny nie czują w pewnym momencie potrzeby przytulenia własnego dziecka. Niestety, jeśli przez wiele lat łykało się tabletki antykoncepcyjne, aby przypadkiem nie zajść w ciążę (bo to przeszkadza karierze) to potem po trzydziestce przeważnie takie kobiety nie mogą już mieć dzieci, a nawet jeśli mogą to niebezpiecznie rośnie ryzyko urodzenia chorych maluchów.

To jest niestety cena za fałszywy postęp i oszukane wyzwolenie spod znaku "Arbeit macht frei". Z pewnością wiele kobiet czytając to, co napisano powyżej zacznie pokrzykiwać odsądzając autora od czci i wiary, ale warto się zastanowić nad tym, czy budowa cywilizacji opartej o rzekome wyzwolenie nie jest przypadkiem podążaniem drogą do zniewolenia, a na dodatek do utraty satysfakcji z życia, bo lata lecą, a dobra praca w korporacji nie zapewni szczęścia, jakie dają dzieci.

Poza tym, jeśli dana kobieta sama wybiera sobie los starej panny bez dzieci opiekującej się kotem, który z reklam telewizyjnych mówi do niej per "mamusiu" to taki więdnący powoli kwiat prędzej czy później dojdzie do tego, że jej życie jest niewiele warte. Pojawia się w końcu depresja i dozowane powoli szaleństwo pogłębione zmianami hormonalnymi następującymi w pewnym wieku nieuchronnie u każdej z pań. Przechodzenie przez ten trudny okres bez kochającego partnera jest dramatem samym w sobie.

Na koniec warto pochylić się nad losem kobiet, które mają rodziny i muszą pracować, bo panowie nie są w stanie ich utrzymać. Taka kobieta pracuje w pracy i w domu, więc jej sytuacja jest jeszcze gorsza. To feministki stworzyły wrażenie, że praca w domu to nie praca, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie. Praca w urzędach, gdzie dominują panie to nie jest prawdziwa praca, a praca w domu to ciężka robota, która i tak na nie spada, a pan i władca facet przeważnie ogranicza swoje działania po powrocie do domu do przełączania kanałów pilotem od telewizora. Ich los wygląda tak źle właśnie przez wynaturzone "zdobycze" feministek, których celem nie jest bynajmniej wyzwolenie kobiet, lecz właśnie ich zniewolenie i uczynienie trybikiem systemu fiskalnego wyzysku projektowanego przez elity finansowe żerujące na naszej pracy. Oby ten chory stan rzeczy trwał jak najkrócej, bo inaczej nasze społeczeństwa czeka powolna zagłada.

Ludność Polski

konto usunięte2013-06-30, 16:30
POLSKA.
Każdy widzi ją inaczej ale każdy wie że jest nasza. Ale czy każdy widzi ją w liczbach? Czy ktokolwiek wie ilu jest dzieci a ilu dorosłych? Jakie mamy mniejszości etniczne w polsce?
Jeśli kogoś ciekawi nasza POLSKA to zapraszam na strone cioci Wiki

POLSKA

Może nie ma sadyzmu ale skoro każdy mówi że polska jest nasza czy jego to powinien wiedzieć o czym mówi i pisze

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem