📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 2:44

Gaz łupkowy - czemu jest jak zwykle?

konto usunięte2015-03-07, 22:56
Spotkanie i dyskusja z udziałem Grzegorza Makucha, autora książki "Gaz łupkowy - Wielka gra o bezpieczeństwo energetyczne", która jest zbiorem dwunastu rozmów z przedstawicielami nauk humanistycznych i ścisłych, ekspertami i politykami.



Cytat:

Od dwudziestu pięciu lat Polska usiłuje zdywersyfikować źródła dostaw gazu. Ujmując możliwe kierunki importu historycznie należy wymienić: Rosję, Norwegię, Holandię, Danię, Algierię, region Morza Kaspijskiego i terminal LNG. Wszystkie próby sprowadzenia znaczącej ilości gazu ze źródła innego niż Rosja dotychczas się nie udawały. Przyczyn tego stanu rzeczy należy upatrywać w polityce, zarówno w ujęciu regionalnym, jak i globalnym. Dlatego zwrócenie się Polski w kierunku własnych zasobów surowców, czyli gazu z łupków, stanowi niekonwencjonalne wyjście z geopolitycznej matni w jakiej się znajduje. Gaz w pokładach łupków stał się szansą na realizację polskiego marzenia o niezależności energetycznej. Stanowi on jednak zarazem ogromne wyzwanie, bowiem diametralnie zmienia regionalny i międzynarodowy gazowy układ sił. Niejednokrotnie w historii Polski niewykorzystane szanse stawały się późniejszym przekleństwem – czy będzie tak i tym razem?



Dyskusja bardzo ciekawa, tylko humor może zepsuć - polecam.

Dla zainteresowanych: książkę można nabyć ze strony www.gazlupkowy.net

Prypeć po 28 latach

konto usunięte2015-03-03, 20:52
Najnowszy i ostatni film Urbex History, przedstawiający obiekty w Prypeci np. radioaktywne piwnice i wesołe miasteczko.

kamikaze- boski wiatr

sir_Alex2015-03-01, 10:59
Kamikaze – specjalne japońskie formacje wojskowe okresu II wojny światowej. Jednostki kamikaze należały do Armii (w tym do jednostek lotniczych) i Marynarki japońskiej. Żołnierze kamikaze poświęcali swoje życie w ataku na nieprzyjaciela, zazwyczaj pilotując specjalnie przystosowane do tego celu samoloty lub jednostki wodne. Ataki kamikaze określane są czasami jako „ataki samobójcze”, choć samobójcza śmierć nie była celem samym w sobie. Celem kamikaze było zadanie jak największych strat nieprzyjacielowi, śmierć atakującego była konsekwencją takiego ataku, a nie jego podstawowym założeniem.

Tak sobie przeglądałem internet i natknąłem się na taki krótki artykuł, w którym wypowiada się prof. Marek Szczepański.

W latach 60. i 70. na Śląsk przyjechało mnóstwo ludzi za pracą, głównie w kopalniach np. w Jastrzębiu-Zdroju. Podobno przywieźli na Śląsk swoje wyniesione z domów rodzinnych upodobania?

Prowadziłem w latach 80. badania na ten temat. Zastanawialiśmy się wtedy, jak przyjezdni są traktowani przez rdzennych Ślązaków z Jastrzębia i Tychów, a także, jak ludzie przyjeżdżający tutaj do pracy traktują swoich nowych sąsiadów. Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy. Okazało się na przykład, że 90 procent ankietowanych przyznała, iż po przjeździe na Śląsk zdecydowanie poprawiły im się warunki mieszkaniowe. Co ciekawe, mnóstwo tzw. werbusów, pierwszy raz miało do czynienia z sedesem w łazience.

Ślązacy wymyślali różne określenia przyjezdnym. Skąd to się brało?

Tych nazw było całe mnóstwo. Najogólniej mówiło się, że przyjechali gorole albo werbusy, ale na tym nie koniec. Popularne było dzielenie mieszkańców na trzy kategorie: pnioki, krzoki i ptoki. Pnioki, to oczywiście ci, którzy mieszkali w danym mieście od zawsze, a krzoki to tacy, którzy przyjechali za pracą i zapuścili tu korzenie. Kiedy zaczęto zamykać niektóre zakłady, pojawiła się też kategoria ptoków, czyli tych , co przyjechali na Śląsk za pracą, ale jak jej zabrakło, to znów wyjechali (albo odlecieli, jak ptaki). A o "słoikach" pan słyszał? Kto wtedy nie słyszał o słoikach. Chodziło o tych goroli, co w tygodniu mieszkali i pracowali na Śląsku, a na weekendy wyjeżdżali do rodzinnego domu i przywozili stamtąd pełne torby jedzenia z domowymi przysmakami i specjałami. Przypomnieli mi się jeszcze "hoteloki", którzy mieszkali w hotelach robotniczych. Mówiło się o nich wtedy, że mają grzebienie z tyłu (modna wtedy fryzura), szwedkę i beretkę.

W naszych badaniach, kiedy zapytaliśmy, czy Ślązak wydałby swoją córkę za "hoteloka", odpowiedź była niemal jednogłośna: na pewno nie. Ile jest prawdy w tym, że gorole przywieźli na Śląsk to, co najgorsze, np. choroby?

Nie było żadnej epidemii i takie teorie są mocno przesadzone. Nawet jeśli, gdzieś pojawiały się informacje, że wzrosła liczba osób z chorobami wenerycznymi. Gorole do naszej kultury wnieśli przecież dobre rzeczy, tak, jak ogródki działkowe, które zaczęły powstawać w centrach miast. A w Tychach, do dziś, jedna z dzielnic przypomina o tamtych czasach. Nazywa się Hotelowiec.

źródło dziennikzachodni.pl/artykul/3351091,szczepanski-masowy-naplyw-goroli-n...

J. Strużanowska z domu Kunigiel i E. M. Strużanowski

konto usunięte2015-02-27, 0:49
Jakiś czas temu zaczepił mnie w windzie sąsiad, starszy Pan chodzący o lasce. Spytał się, czy interesuję się historią, po czym wręczył mi kilka kartek. Po przeczytaniu pierwszych stron poprosiłam o wersję elektroniczną. Zamieszczam pierwszy rozdział(za jego zgodą). Jak się spodoba, wrzucę resztę. Jest to historia jego rodziny.

Sąsiad z żoną pochodzą z Wilna. Jego żona ma charakterystyczny wschodni akcent. Z jej opowieści wynika, że pochodzi z dość bogatej rodziny wileńskiej. Przed wojną odwiedzała też często rodzinę w Krakowie. Myślę, że osoby zainteresowane historią kresów wschodnich może zainteresować.

Cytat:


Obchody 100 lat urodzin i rewizja
19 listopada 2005 roku w Wilnie, w teatrze rosyjskim (dawny, przedwojenny teatr Opery i Baletu przy ul Wielka Pohulanka) odbyły się obchody 100-lecia urodzin organizatora pierwszego polskiego amatorskiego zespołu dramatycznego w Wilnie.
W pierwszej części wystawiono sztukę Mrożka „Krawiec” w reżyserii obecnej kierowniczki Lidii Keizik.
`Druga część była poświęcona życiorysowi organizatorki i pierwszego kierownika zespołu, Janinie Strużanowskiej, w formie montażu deklamacji i opowieści.
W drugiej części była mowa o aresztowaniu Janiny Strużanowskiej w marcu 1953 roku. W czasie recytacji wielokrotnie było powtarzane pytanie śledczego: Gdzie jest piszuszczaja maszynka. To była mowa o drukarni AK, która była w naszym domu i jedyna, która nigdy nie została znaleziona ani przez Niemców, ani przez NKWD i nie została skonfiskowana. Taki efekt był możliwy dzięki twardemu zastosowaniu metody pracy z POW, wprowadzonej przez Marszałków Józefa Piłsudskiego i Edwarda Rydza Śmigłego. Różne grupy konspiracji niczego nie wiedziały o personaliach osób w pracy innych grup, a szczególnie o osobach pracujących. w nich. Wiadomo było, że ktoś gdzieś coś robi, a kto, co i gdzie, to już było ścisłą tajemnicą. Przy pytaniach umożliwiających złamanie tej zasady, była jedna odpowiedź:
Mniej będziesz wiedział, lepiej dla ciebie.
Kontakt był tylko przez wybrane osoby – kierowników grup. Przy każdej wpadce wszyscy znajomi aresztowanego natychmiast byli przenoszeni do innych konspiracyjnych mieszkań. Lecz niestety, ta zasada nie zawsze i nie wszędzie była utrzymywana.
Nie obyło się też bez błędów w podanych faktach ze względu na brak prawdziwych informacji dla autorów improwizacji od Jej Córki, Hanny Strużanowskiej - Balsienie- Pujdokiene. O braku wiedzy Hanki na temat, co się drukowało w naszym domu świadczy podanie kilku tytułów gazetek AK bez wymienienia rzeczywiście drukowanej Niepodległości w artykułach Jerzego Surwiły. Do drukarni Hanka nie miała wstępu. Nie wiedziała też, co przenosiła do odbiorców. Wiedziała jedynie, że to, co ma, nie mogło wpaść w ręce Niemców lub później NKWD.
Jeżeli rewidujący w czasie rewizji wiedzieli o drukarni, nie obeszło by się bez 25 lat katorgi, a nie 5 lat lagrów dla Tadeusza Lary i co najmniej 15 lat dla Mamy, a my z siostrą nie skończylibyśmy politechniki lub uniwersytetu. Przyczyna aresztowania Mamy, Janiny Strużanowskiej w marcu 1953 roku była zupełnie inna, całkiem prozaiczna.
Kilka dni po śmierci Stalina Pan Tadeusz Lara (Błyskosz) naprawiał adapter i dla sprawdzenia nastawił płytę „żałobny marsz” Bethowena. Doniósł o muzyce do KGB lokator twierdząc, że Janina Strużanowska i Lara-Błyskosz są zadowoleni ze śmierci Wodza, bo nastawiają muzykę. W KGB już wiedzieli, że na prośbę Hanki koleżanki (Leokadii, mieszkającej w czasach szkolnych w pobliżu kina Adria) przez parę lat mieszkał (ukrywał się) jej krewny, nie zameldowany w naszym domu, Ksiądz Piciukiewicz. Pewnego dnia pojechał do rodziny i już nie pojawił się więcej. Było podejrzenie, że został aresztowany, lecz tego nie potwierdzono.
W pierwszych dniach marca 1953 roku u portiera na fakultecie elektrotechniki w Kownie przy ul Mickiawicziusa (Mickiewicza) dostałem telegram bez podpisu z adresem Kowno, Politechnika, fakultet elektrotechniki:
Z Mamą źle, natychmiast przyjeżdżaj.
Z nieobecnością na zajęciach na politechnice było dość ostro. Każdą nieobecność trzeba było usprawiedliwić. Nie usprawiedliwione nieobecności mogły wystarczyć do wykreślenia z listy studentów. Dlatego od razu poszedłem do Dziekana Dr NT. Matulonisa, i poprosiłem o zwolnienie z zajęć na parę dni. Dostałem je od razu bez ograniczenia.
Zawiadomiłem o wyjeździe do domu też pierwszą spotkaną na korytarzu koleżankę, starostę grupy, córkę kierownika katedry radiotechniki, Birutie Stanaitite (obecnie Latinienie). Poszedłem na stację kolejową na pierwszy pociąg do Wilna. Na stacji spotkałem już dyskretną obstawę, czekającego kolegę z rosyjskiej o rok starszej grupy elektrotechniki.
Do Wilna dojechaliśmy przed drugą godziną, to jest przed końcem pracy Mamy. Ze stacji kolejowej pojechaliśmy do centrum miasta. Chociaż były bezpośrednie trolejbusy do domu, zdecydowałem się zrobić przesiadkę w centrum, żeby przekonać się, czy jest to faktycznie obstawa. On też wysiadł ze mną i nie odstępował ani na krok. Mama pracowała wtedy w kilku miejscach. Zadzwoniłem do dwóch, gdzie mogła być rano lub później i poprosiłem o Mamę. W obu miejscach pracy usłyszałem jednakową odpowiedz:
Od paru dni nie pojawiła się i o niczem nie zawiadomiła.
Kolega uważnie słuchał, co mówię. Jak powiedziałem, że mama chyba zachorowała, więc teraz jadę do domu. Kolega powiedział, żebym chwilę zaczekał i gdzieś zadzwonił. Zrozumiałem, że meldował o moich rozmowach i zapytał, co ma robić dalej. Po wysłuchaniu odpowiedzi, powiedział, że teraz już mogę jechać. Już byłem pewny, że obok miałem kolejnego kontrolera, który mnie pilnował.
W ten sposób upewniłem się, że jest to jest wtyka, Mam została aresztowana, a w domu zastanę kocioł. Jadąc trolejbusem, zastanowiłem się, co mam robić. Nie wiedziałem, co wiedzą i z jakiej przyczyny aresztowali. Wiedziałem na pewno, że jeżeli gdzieś ucieknę, nie ma żadnej pewności, że mnie nie złapią, a swoją ucieczką potwierdzę, że coś wiem i będą szukać dalej a mogą znaleźć coś więcej niż znaleźli. Jeżeli pojadę do domu, pomyślą, że nic nie wiem, zakończą przeszukiwanie domu, i czego jeszcze nie znaleźli, nie znajdą. Dlatego zdecydowałem, że pomimo możliwego kotła, muszę iść do domu.
Miałem rację. W pokoju była mieszkająca u nas Janka Walentynowiczówna, przysłany przez kwaterunek lokator i czterech cywilów siedzących i stojących twarzą do drzwi wejściowych. Jak tylko wszedłem do pokoju i położyłem teczkę na stole, zapytałem się ostro:
Co to ma znaczyć? Kim jesteście?,
Dwóch stojących chwyciło się za tylne kieszenie spodni. Od razu Janka rozładowała sytuację mówiąc:
To jest jej syn!
Ci, co chwycili się za tylne kieszenie i siedzący odetchnęli z ulgą. Jeden z siedzących wstał, podszedł do mnie z jakimś papierem w ręku i powiedział po rosyjsku patrząc uważnie na mnie:
Twoja Mama została zatrzymana. Kto to pisał?
Zapytał pokazując przepisaną przez Mamę przepowiednię Wernyhory: W dwa lat dziesiątki nastaną te pory, gdy ogień z nieba wytryśnie a świat krwią się zachłyśnie…
Nie można było ukrywać, bo Mama miała bardzo charakterystyczny charakter pisma. Więc po dwukrotnym przeczytaniu, powiedziałem:
To pisała moja Mama
Następnie zabrał papier i zapytał:
Czy pokazywała tobie, lub komukolwiek innemu ten tekst?
Nie i widzę to po raz pierwszy! Dlaczego jest zatrzymana i kiedy wróci? Zapytałem. Odpowiedział:
Jak jeszcze parę spraw wytłumaczy, to wróci. Po powrocie Mamy, dowiedziałem się, że to był kierownik działu prowadzącego ich sprawę Pułkownik KGB Jaduto z drugim pułkownikiem z innego działu i dwoma oficerami obstawy.
Po tej rozmowie lokator bardzo zdenerwował się i poszedł do siebie, na górę do swego mieszkania na pierwszym piętrze z prawej strony, od wejścia
Potem rozmawiający ze mną cywil dał mnie dwa klasery znaczków, i powiedział, żebym podpisał, że zostały zabrane u nas w mieszkaniu z podaniem daty. Podpisałem je, zabrali i wyjechali. Znaczki pocztowe były od znaczków przedwojennych, poprzez wojenne (Węgierskie i niemieckie) do obecnych (polskich i sowieckich). W przedwojennym klaserze były czarno-biało wydrukowane wszystkie znaczki europejskie z momentu wydania klasera. Był to klaser Cioci Niuni z rodziny Świerczyńskich, którzy mieszkali u nas w okresie repatriacji przed wyjazdem do Polski w 1945 roku.
To mnie uspokoiło, że najważniejszych spraw prawdopodobnie nie znają. Po chwili wyszli. Po wyjściu cywili Janka opowiedziała, że zabrali i Tadeusza, oraz niczego nie znaleźli a tego dnia przyjechali niedługo przed moim przyjściem. Po opowieści Janki, już byłem zupełnie spokojny.
Po tej rozmowie poszedłem na strych do pokoiku przed pomieszczeniem drukarni. Na zabudowie schodów po staremu leżały nieruszane, oprawione dwa roczniki Ilustrowanego Kuriera. W drugim pokoiku na półce stało zakurzone 12 tomów dzieł Piłsudskiego i inne książki. Ze schowka na strychu po staremu wystawała rączka dźwigni drukarskiej maszyny. Dlatego zrozumiałem, że to był jakiś zwykły donos człowieka, który nic nie wiedział a po pobieżnej rewizji szczegółowo w całym domu nic nie szukali. Dlatego byłem już całkiem pewien, że nic poważniejszego nie znaleźli i nie mogą mieć żadnego podejrzenia żeby rewizję powtórzyć. Zrozumiałem też, że kolega, który przyjechał ze mną z Kowna rozmawiał z tym, który rozmawiał w domu ze mną, pułkownikiem Jaduto. Jednocześnie byłem już pewny, że w wypadku mojej ucieczki wydaliby rozkaz poszukiwania mnie i mogliby powtórzyć rewizję, ale już drobiazgowo.
Najpoważniejszą sprawą wyjaśnianą podczas rewizji było ukrywanie nie zameldowanych i mieszkających w naszym domu księdza Piciukiewicza i przypadkowo znalezionego Tadeusza Lary bez dokumentów. Po tej rozmowie, sprawdziłem, czy ktoś na pozostał w pobliżu. Przez pół dnia nikt się nie pojawił. Gdy ściemniało, poszedłem okrężną drogą do Pani Ireny Bedekanis, czy wie, co się stało. Wiedziała tylko tyle, że Mama została zatrzymana, a Hanka gdzieś znikła. Dlatego dała do mnie telegram, a nie znała mojego adresu domowego. Nie mogłem mówić o niczym, co zauważyłem a z drugiej strony nie wiedziałem, co wiedziała Pani Irena, choć wiedziałem, że wie bardzo dużo, jeżeli nie wszystko.
Że Ksiądz Piciukiewicz został złapany i aresztowany. Janina Strużanowska dowiedziała się dopiero podczas rewizji od rewidujących. Dlatego musiała pokazać pomieszczenie drukarni, gdzie miał się w razie niebezpieczeństwa schować, bo o tym pomieszczeniu mógł opowiedzieć. Na ścianach pokoiku drukarni były ślady farby drukarskiej. Rewidujący wszystko sfotografowali.
Po aresztowaniu Matki Hanka znikła z mieszkania, gdzie mieszkała przy ul Leikłos (Ludwisarskiej) w centrum miasta. Następnego dnia po powrocie do domu rano ścieląc łóżko Mama znalazła którąś złotą gazetkę zgniecioną, rozprostowaną, złożoną i schowaną pod poduszką. To znaczy, że ktoś z rewidujących znalazł, świadomie zgniótł i wyrzucił, żeby nie trafiła do akt.
Następnego dnia po zwolnieniu Mama dowiedziała się, że o Hankę pytali się u gospodarza mieszkania, Pana Oszurko, posiadającego dom koło Pani Ireny Bedekanis. Hanka mieszkała w centrum miasta u sąsiada z kolonii jako studentka medycyny z uzasadnieniem, że mieszkając tam ma więcej czasu na naukę i nie trzeba nocami dojeżdżać na przedmieście przy niepewnym transporcie. Po kilku dniach Mama dowiedziała się gdzie w tej chwili mieszka. Następnego dnia poszliśmy do Hanki razem z Mamą. Jak Hanka zobaczyła Mamę, była bardzo zaskoczona.
Mieszkający u nas na pierwszym piętrze lokator, który doniósł do KGB po paru miesiącach wyjechał do miasta Magadan na Kamczatce i więcej o nim nie słyszałem.
22 listopada 2005 roku ukazała się informacja Pani Anny Pisarczyk o obchodach rocznicy urodzin Janiny Strużanowskiej pod podwójnym tytułem z recenzją o spektaklu wiele mówiącym w skrócie o wszystkich przejściach całej polskiej twórczości artystycznej Wilna, nie tylko tego zespołu:
„Jubileuszowy spektakl Polskiego Studia teatralnego: „Przetrwaliśmy i istniejemy”
W samym tytule już jest podkreślenie trudności i próby rozbijania zespołu od wewnątrz i z zewnątrz. Natomiast jest kompletny brak informacji o ofiarności członków zespołu oraz organizowanych trudnościach i szykanach w stosunku do zespołu ze strony władz, jakie miały miejsce od pierwszych dni jego działalności pod kierownictwem Pań Janiny Pieniążek i Janiny Strużanowskiej.
W recenzji brakuje chociażby wymienienia wystąpień licznych gratulujących organizacji i ich nagród dla aktorów i obecnej kierowniczki zespołu, jednej z pierwszych uczestniczek zespołu, Pani Lidii Keizik, a ich składanie, wręczanie i wystąpienia z wymienieniem zasług pierwszych i obecnych członków zespołu oraz podsumowania pracy zespołu za okres 45 lat pracy trwały ponad półtorej godziny.
Zespół pod kierownictwem Pani Lidii Keizik zaczął dorównywać artystycznym poziomem zawodowym teatrom za przykładem Lwowskiego Polskiego Teatru Ludowego, obecnie pod kierownictwem swego wychowanka, obecnego na jubileuszowym spektaklu Zbyszka Chrzanowskiego i zabierającego głos po zakończeniu występów.
Polski Lwowski Teatr Ludowy został założony przez profesora Hausfatera, nauczyciela polonisty polskiej lwowskiej szkoły, A to, że poziomy obu amatorskich zespołów dorównują poziomowi dobrych zawodowych teatrów już jest znaczącym wybitnym osiągnięciem ich kierowników oraz wszystkich uczestników wartym szczególnej pochwały i szczególnego podkreślenia.



Autor: Mgr inż. Jerzy Strużanowski

Soldaten des Heeres

Kominek19932015-02-25, 19:10
Witajcie! Wprawdzie niby pasuje to bardziej do "dokumentalnych", to jednak wrzucam na ogólny, aby dotarło do większej ilości osób, a także dlatego, że filmy takie, jak Polimaty, czy Historia bez cenzury z powodzeniem odnajdują się na ogólnym.

Jesteśmy Grupą Rekonstrukcji Historycznej Infanterie-Regiment 73 z Bełchatowa, która odtwarza żołnierzy Wehrmachtu z 1939 roku. W toku naszej nauki (tak, REKONSTRUKCJA, to przede wszystkim nauka) zauważyliśmy, że wiele informacji jest porozrzucanych po kilku źródłach. Postanowiliśmy więc wyjść naprzeciw militarystom i fascynatom, zbierając to wszystko do kupy

Przedstawiam poniżej kolejne odcinki naszego felietonu (poprzednie wrzuciłem już raz na Sadola).

5. O koszulach M34, szelkach wewnętrznych i spodniach M37


6. O niemieckich butach marszowych i pasie z klamrą


7. O karabinku Mauser i ładownicach doń


Miłego oglądania!

Moderatora proszę, żeby pomógł mi wstawić tu filmik tak, aby była możliwość jego odtworzenia na stronie, bo mi coś nie wychodzi...

Pozdrawiam!
Lekki granatnik piechoty 5 cm, był odpowiedzią na nadchodzący Blitzkrieg.

Prace nad nim rozpoczęto w 1934 roku, choć do produkcji wdrożono go w 1936. W związku z rozrastającym się Wehrmachtem, rozkazano opracowanie nowego, lekkiego i skutecznego granatnika o donośności kilkuset metrów. Prostego w obsłudze i taniego tak, aby mógł stać się standardowym wyposażeniem każdego plutonu piechoty i umożliwiał zwalczanie wroga, który znajduje się poza zasięgiem ręcznych granatów. Na przełomie 1936 i 1937 roku przekazano do Wehrmachtu pierwsze granatniki. Stosowano dwa skróty:
a) l.Gr.W.36;
b) l.Gr.W.36(5 cm).

Do zasilania granatnika opracowano odłamkowy granat kalibru 5 cm, który skutecznie raził odłamkami w promieniu około 25 metrów.

Pierwsze granatniki wyposażone były w celownik-kątomierz, lecz z powodów ekonomicznych i logicznych... zrezygnowano z tego i zastąpiono malowanym na lufie białym paskiem. Dzięki temu granatnik był tańszy w produkcji, a szkolenie załogi można było skrócić do 10 godzin. W dalszym okresie poddawano go kolejnym modyfikacjom, dzięki czemu upraszczano produkcję.

Obsługę granatnika stanowiły 2, bądź 3 osoby (docelowo 3). Uzbrojenie osobiste stanowiło:
a) dowódca – karabinek;
b) celowniczy – pistolet;
c) ładowniczy – pistolet.

Po rozłożeniu granatnik przenoszono na specjalnych stelażach. Na jednym noszono płytę oporową (celowniczy), a na drugim lufę (ładowniczy). Amunicję przenoszono w skrzyniach zawierających po 10 sztuk. Dowódca nosił jedną skrzynkę, a ładowniczy i celowniczy po 2. Razem 50 granatów.

Jako ciekawostkę warto w tym miejscu wspomnieć fakt, że w samym tylko maju i czerwcu 1940 roku, podczas walk we Francji, Niemcy wystrzelili 555.959 granatów Gr.W.36(5 cm).

Lepszą ciekawostką może być dla nas jednak fakt, że od 1 do 24 września 1939 roku, Niemcy wystrzelili, łącznie, 792.007 granatów, z czego 790.650 w Polsce. Było to 226% miesięcznej produkcji tych granatów!!

Doświadczenie wojenne wykazało, że granatnik ten jest wyjątkowo skuteczny. Szczególnie ceniono sobie celność. Potem jednak (od 1941), coraz krytyczniej oceniano tę broń, głównie ze względu na mały zasięg (75-575 metrów) i niską siłę niszczącą granatów. Później, od 1942 zaczęto powoli wycofywać te granatniki z jednostek liniowych.

Granatnik ten był bronią jednostrzałową, odprzodową, gładkolufową. Przypominał budową moździerz. Ważył trochę ponad 14 kg. Masa jednego granatu, to 900 g.

Poniżej strzelanie przeprowadzone przeze mnie i moich ludzi w ramach Grupy Rekonstrukcji Historycznej Infanterie-Regiment 73:


Tu instrukcja składania granatnika:
www . regiment73 . pun . pl / viewtopic . php?id=373
[proszę usunąć sobie spacje - nie mogę wrzucić linku bezpośredniego]

Polub nas też na Facebooku. Znajdziesz nas wpisując w wyszukiwarkę "Grupa Rekonstrukcji Historycznej Infanterie-Regiment 73".

Kiedy Bóg odwrócił wzrok

konto usunięte2015-02-22, 20:27
Dobry. Właśnie przeczytałem b. dobrą książkę i chciałbym się podzielić. Zarzucam szybkie info nt. książki i krótki wywiad z autorem. Wyjaśnia też że USA i Wielka Brytania są współwinne Katyniowi.

"Kiedy Bóg odwrócił wzrok"

Cytat:

Opowieść o wojennym dzieciństwie Wiesława Adamczyka spędzonym na Syberii i naznaczonym sowieckim barbarzyństwem

Autor był małym chłopcem, gdy w maju 1940 roku wraz z matką i rodzeństwem deportowano go na sowiecką Syberię. Jego ojciec, oficer Wojska Polskiego, wzięty do niewoli przez Armię Czerwoną, zginął jako jedna z tysięcy ofiar zbrodni katyńskiej. Rozdzielenie rodziny i wysiedlenie zapoczątkowało dziesięcioletnią tułaczkę. Skrajnie trudne warunki życia w Kazachstanie, głód, karkołomna ucieczka z ZSRR, śmierć matki, obozy dla uchodźców, rodziny zastępcze - tę drogę, tak jak Autor, przeszło tysiące Polaków.
W pasjonujących wspomnieniach Wiesław Adamczyk oddaje głos ofiarom sowieckiego barbarzyństwa. Bezkompromisowa, przejmująca opowieść jest zapisem utraty dziecięcej niewinności i zmagań z rozpaczą, przez które przechodził mały chłopiec.
W opracowaniach dotyczących II wojny światowej często przemilcza się tę mroczną kartę europejskiej historii, pozostającą w cieniu Holokaustu. Wydarzenia na niej zapisane wciąż jeszcze czekają, by w pełni oddać im historyczną sprawiedliwość.

"Znam wiele opisów syberyjskiej odysei oraz innych zapomnianych wojennych dziejów. Żaden jednak nie jest bardziej pouczający, wzruszający i piękniej napisany niż Kiedy Bóg odwrócił wzrok " - z Przedmowy Normana Daviesa.








Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem