📌 Ukraina ⚔️ Rosja Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: 18 minut temu

Świnizm

konto usunięte2017-04-02, 6:03
Z czymś Wam się kojarzy?

Historia życia

gurup2017-04-02, 10:23
Opowiem Wam dziś bardzo smutną opowieść. Opowieść o marzeniach, dążeniu do celu i o przeszkodach jakie w życiu czekają na każdego z nas. Sytuacja ma miejsce w 1994 roku. Będąc studentem czwartego roku na nieistotym wydziale nie wiodłem życia jak inni studenci. Owszem, mieszkałem w akademiku, chodziłem na wykłady, ćwiczenia i tak dalej. Jedyne co mnie rożniło od reszty to brak imprezowania. Ciągle namawiamy mówiłem że to strata czasu, pieniedzy i zdrowia. Unikalem dziewczyn. Niechciane studenckie ciąże były na porządku dziennym. Miałem jednego przyjaciela który mnie rozumiał. Mówili na niego Sprężyna. Nigdy nie poznałem jego prawdziwego imienia. Miał bogatych rodziców, którzy mieli jedyny sklep we wsi z której pochodził. Płacił nawet profesorom by utrzymywali jego imię i nazwisko w tajemnicy. Każdy znał Sprężynę. Pod koniec drugiego roku bardzo pomoglem mu nadrobić materiał i docenił to. Mieszkaliśmy razem w pokoju 203 i wiedlismy spokojne życie. Ludzie cenili go za szczerość i dobre rady. Ćwiczylismy jogę i czytaliśmy dobre książki. By odciąć się od niepotrzebnych zajęć wyrzucilismy radioodbiornik na śmietnik. Pewnego razu wychodząc z akademika ze Sprężyną widzieliśmy jak jakaś dziewczyna ubrana w koszulkę NZS-u i jeansy wieszala plakat na drzwiach akademika.
- część Sprężyna!
- hej Anka! - wesoło powiedział Sprężyna.
Dziewczyna zarumienila się i popatrzyła na mnie. Nie znała mojego imienia. Nie miała pojęcia że istnieje.
- Cześć - powiedziała do mnie
- cześć - powiedziałem speszony.
Widząc moją nieporadność kumpel dokończył rozmowę i Anka poszła wieszać plakaty gdzie indziej. Co za dziewczyna! Miała piękne długie blond włosy i śliczne zielone oczy. Serce zabiło mi mocniej gdy patrzyłem jak od nas odchodzi. Spojrzelismy na plakat. Było na nim napisane: Dnia 03.11.1994 na terenie naszej uczelni o godz. 19:00 odbędzie się koncert Krzysztofa Krawczyka, gwiazdy światowego formatu. Zapraszamy, wstęp płatny. Bilety do nabycia u przewodniczącego NZS-u.
- Musimy tam iść! - ucieszył się Sprężyna.
- Pewnie ze musimy - odparłem, nie mając
pojęcia kim jest wąsacz patrzący na mnie przenikliwym wzrokiem z plakatu.
Jego postawa i kapelusz który nosił świadczyły o tym że musiał być zajebistym człowiekiem. Musiałem zobaczyć go na żywo. Po za tym byłem pewien ze spotkam tam Ankę. Dni mijały a ja tylko odliczalem czas który pozostał do występu. O bilety nie musiałem się martwić. Sprężyna tego samego dnia podarował mi bilet. Dla niego był to niewielki wydatek. Minęło kilka tygodni i nadszedł dzień koncertu. Ścisk w żołądku był tak ogromny ze nie mogłem w siebie włożyć nic do jedzenia. W końcu nadeszła godzina 19 i weszlismy na hale w której odbywał się performens. Tłumy wskazywały na to że ten wąsacz jest lubiany. Ba! Wielbiony! Nigdy nie go słyszałem, ani nie widziałem. Zasnatawialem się jak zajebiscie będzie wyglądał i jak bardzo ma zajebisty glos. W momencie pojawienia się wąsacza na scenie wrzawa tłumu sięgneła zenitu. Szał publiczności był niepowtarzalny.
- Elo Studenty! Gotowi na rozp🤬ol?! - wykrzyczal gwiazdor.
Nie sądziłem że publika może być jeszcze glosniejsza ale nigdy później nie słyszałem nic podobnego w moim życiu. A więc się zaczyna. Publiczność zaczęła ryrmicznie klaskac skandujac jego imię i nazwisko.
- Nazywam się Krzysztof Krawczyk! Właśnie wydałem moją nową płytę pod tytułem "Gdy nam śpiewał Elvis Presley". Ale j🤬 to! Jedziemy z klasykiem!! Kto lubi bale?!
Ponowna fala entuzjazmu przeszła przez zgromadzonych. Zobaczyłem Ankę która przeciskala się przez ludzi w moją stronę i stanęła obok mnie krzycząc razem z tłumem.
Zaczął śpiewać.
- Ty jedna umiesz w życie grać,
Świat z przymrużeniem oka brać.
Gdy trzeba i nie trzeba w głos się śmiać
I na przekór wszystkim zmieniać nagle zdanie.
Nosz jak się wk🤬iłem! Takie gówno!? Jak można tak c🤬jowe rymy wypuszczać do ludzi w ogóle!
Dalszy tekst również nie przypadł mi do gustu
- C🤬jowe! - krzynalem nie wiedzieć czemu.
Nagle Krzysztof przestał grać.
- C🤬jowe? Napisz lepsze to pogadamy! Wyprowadzić go!
- Ale tak nie można! O gustach się nie dyskutuje! - broniła mnie Anka.
W hali zapadła zupełna cisza. Wszyscy czekali jak zakończy się to spięcie.
- O gustach się nie dyskutuje? Wyp🤬alaj! - zezłoscil się wąsacz i klasnął w dłonie. Komuś się jeszcze nie podoba?
Nikt nie odezwał się słowem. Dwójka ochroniarzy Krawczyka zbliżała się ku nam a studenci rozstepowali się jak Morze Czerwone przed Mojzeszem.
Zostaliśmy wyeksmitowani z hali koncertowej. Krawczyk dokończył koncert i pojechał w dalszą trasę koncertową. Tego dnia ktoś po raz pierwszy wjechał mi na ambicje. Mam napisać lepsze? Żeby wiedział że napiszę.
Razem z Anką zostaliśmy wyrzuceni ze studiów przez dziekana. Rozeslal on także informacje, żeby nigdzie nas nie przyjmowali. Wtedy pierwszy raz przekonałem sie że Krzysztof Krawczyk nie jest tylko piosenkarzem Ale również ma ogromny wpływ na ludzi. Anka została moją dziewczyną. Rozpoczęła się naszą wspólna podróż na szczyt list muzycznych. Ona była mi natchnieniem a ja zacząłem pisać teksty. Szło mi równie C🤬jowo co gra na gitarze bo nie umiem grać. Podróżując po Polsce w poszukiwaniu szczęścia dotarliśmy nad morze. Był rok 1996. Postanowiliśmy z Anką wziąć ślub i w końcu skonsumować nasz związek. Tu pojawił się problem. Zapisując się na pierwszy wolny termin ślubu ksiądz oznajmił, że nie udzieli ślubu wrogom Krzysztofa Krawczyka. I powiedział też ze nie mamy co szukać bo i tak wszystkie Kościoły w Polsce wiedzą o naszym czynie sprzed dwóch lat. Po raz kolejny dowiódł swej władzy. Na darmo byl też wyjazd za granicę kraju gdyż celnicy mieli podobne zdanie na nasz temat. Pisałem wiele listów do Sprężyny. Okazało się jednak, że został on przyjacielem Krawczyka, a jego rodzina została honorowymi obywatelami Zielonej Góry. Krzysztof zakazał Spręzynie kontaktu ze mną pod karą śmierci. To były ciężkie czasy. Na jednej z dzikich plaż nad Bałtykiem spotkałem grupę ludzi. Okazało się ze również naprzykrzyli się Krawczykowi. Mieli oni wielkiego Volkswagena Ogórka i stare radio. Jeden z nich grał co noc na gitarze a inny walił w bębny. Razem z Anką często biegaliny po plaży niby goniąc wiatr. Pamiętam że zawsze biegając gubila klapki. Pewnego wieczoru, gdy wszyscy poszli spać ja i Anka postanowiliśmy przyrzec sobie miłość do końca życia. Zaczął padać deszcz. Dotnkalem jej kolan. Niebo było pełne gwiazd, ale dziś ich nie liczyliśmy. Zaczęliśmy się kochać. Gdy traciła dziewictwo stało się coś niespodziewanego. Okazało się ze Krzysztof Krawczyk zaaplikował w jej błonie dziewiczej truciznę która miała ją zabić bo jej przerwaniu. Ostatnie co pamiętam przed jej śmiercią to jej radość która zmieniła się w konwulsje, które w deszczu do złudzenia przypominały taniec. Anka zmarła a ja płakałem do rana. Chciała wieczenie trwać na plaży więc wraz z dwoma chłopakami tam ją zakopalismy. Przez następne dni piłem dużo alkoholu. W mojej głowie składały się słowa piosenki.
-Lubiła tańczyć pelna radości tak, ciągle gonila wiatr. Spragniona życia wciąż zawsze gubila coś...
Te słowa zawsze budzą we mnie zal. Chłopaki stworzyli linię melodyczą. Miesiąc później wysłaliśmy gotową piosenkę do wytwórni. By nikt nas nie rozpoznał nazwaliśmy się Rotary i c🤬j wie co to znaczy. Nasza piosenka zdobyła większą popularność niż "Za Tobą pójdę jak na bal". Nie da się ukryc ze Krawczyk się wk🤬il. Po dwóch latach odnalazł nas i kazał ogłosić koniec dzialalnosci. J🤬y wąsacz usunął mnie nawet z Wikipedii. Nazywam się Grzegorz Porowski, lider grupy Rotary ale i tak K🤬a myślicie że lubiła tańczyć to j🤬y myslovitz.

Profesor naprawia ekran

konto usunięte2017-04-02, 16:50
Jak w temacie, profesor naprawia ekran

Ania

konto usunięte2017-04-02, 9:16
Nie bójmy się.

Prywatna wojna z ZSRR. Polowanie na Sowietów

konto usunięte2017-04-02, 15:44
Osiemdziesięciosiedmioletni dziś Zbigniew Lubieniecki odważył się opowiedzieć[lub wg. innych wymyślić] swoją niezwykłą historię. W wieku szesnastu lat rozpoczął swoją prywatną wojnę ze Związkiem Radzieckim, dokonując serii zamachów na żołnierzy okupujących Polskę.

W lipcu 1945 roku był w ZSRR. Szedł z matką, kiedy powożący przejeżdżającą obok dwukółką Rosjanin zdzielił kobietę pejczem przez plecy. Ot tak, bez powodu. Na koszuli pojawiła się krwawa plama.

Piętnastoletniego Zbyszka ogarnęła wściekłość. „Powiedziałem sobie: 'Ja was jeszcze wszystkich utłukę! Nie spocznę, dopóki nie ubiję co najmniej stu'” – wspomina w "Łowcy", książce dokumentującej jego historię.

Narodziny łowcy

Lubieniecki miał dziesięć lat, gdy wraz z matką i siostrami został zesłany na Syberię. Napatrzył się na cierpienia Polaków w ZSRR. Dopiero po latach dowiedział się, że jego ojciec był jedną z ofiar zbrodni katyńskiej – zamordowano go w Twerze.

Kiedy w 1946 roku pozostali przy życiu członkowie rodziny Lubienieckiego uzyskali zezwolenie na repatriację, młody arystokrata nie mógł się nadziwić, że w Polsce… jest chleba pod dostatkiem. Trafił na zachód Polski i latem 1946 roku zaczął pracować w Dębnie Lubuskim, w rozlewni piwa i wytwórni wód gazowanych. Rozwoził towar po okolicy. Zajęcie mu się podobało, ale doznał bolesnego rozczarowania: znów zobaczył „władców”.

Chcesz iść do kina – nie można, seans zamknięty dla Sowietów. Polacy jak bydło stłoczeni w dworcowych poczekalniach, a w sąsiednich, dużych salach oni, żołnierze Armii Radzieckiej. Przestępczość wśród czerwono­armistów była zastraszająca, a przykład szedł z góry. W 1945 roku generałowie wywozili łupy wagonami, oficerowie – samochodami. Sowiecka poczta, w ramach wspierania „wysiłku wojennego”, zwalniała paczki z „trofiejami” od opłat.

Tak zwane Ziemie Odzyskane były traktowane przez Armię Radziecką jako tereny wroga. Żyło się tu wciąż jak na Dzikim Zachodzie. Siła była ponad prawem, a siłą dysponowali Sowieci. Ich ulubioną rozrywką było picie wódki.

Po alkoholu hamulce moralne puszczały – stąd kradzieże, rabunki, a nawet gw🤬ty i zabójstwa. Polacy starali się przed tym bronić: poruszali się w większych grupach, nie opuszczali domów po zmroku. Kto mógł, „wchodził w posiadanie” broni, o którą było łatwiej niż o kostkę masła.

Nic więc dziwnego, że również młody Lubieniecki woził radziecki pistolet maszynowy PPSz (popularną pepeszę) pod siedzeniem.

Pierwsze ofiary

Miał 16 lat, gdy zabił po raz pierwszy. Była jesień 1946 roku. Ruszył z dostawą do Mieszkowic, gdy drogę zastąpił mu rosyjski patrol. Obskoczyło go trzech żołnierzy: – Dawaj piwo! Grozili bronią. Sterroryzowali młodego kierowcę, ściągnęli skrzynkę z platformy. – Wyciągnąłem pepeszę, przejechałem po nich. Wrzuciłem pistolet i dwa karabiny na skrzynię, ciała odciągnąłem w krzaki i pognałem dalej – wspomina Lubieniecki.

Dwudziesty drugi lipca 1947 roku, Dębno Lubuskie. Na obchody komunistycznego święta przyjechały trzy ciężarówki z rosyjskimi żołnierzami. Nikt nie pilnował samochodów. Lubieniecki w jednym z nich odkręcił korek od baku, wcisnął nasączoną benzyną szmatę i podpalił. Żaden człowiek nie zginął, ale z pojazdu został tylko szkielet.

Kilka tygodni później, miasteczko Moryń. Na jeziorze dwie łodzie, w nich sowieccy żołnierze. Strzelił. Nie wie, ilu zabił – może dwóch, może trzech? Schował broń i uciekł. Zatrzymał go rosyjski patrol, ale udało mu się wyłgać. Miał szczęście.

Na polowaniu

Starał się nie wozić broni ze sobą, bo wiedział, że w razie kontroli grozi mu „czapa”, czyli śmierć. Zostawiał więc karabiny i pistolety w tych miejscach, do których często jeździł. Ten podręczny arsenał był zawsze gotów do użycia.

Posługiwał się pepeszą, miał też mosina, przedwojenny karabin kawaleryjski przerobiony na obrzyna, by łatwiej go było schować. Jego trzecią ulubioną bronią był radziecki karabin snajperski.

Następną udaną serię zamachów na radzieckich żołnierzy przerwał incydent, który wydarzył się w nadodrzańskim Kostrzynie, w marcu 1948 roku. W ruinach Lubieniecki dostrzegł dwie postacie w sowieckich mundurach. Miał broń w pogotowiu, ale jej nie użył.

– To były kobiety, nigdy nie mógłbym do nich strzelić. Wkrótce potem, koło Dębna, po raz kolejny oszczędził niedoszłe ofiary. Dwaj czerwonoarmiści – ledwie chłopcy – byli w jego wieku. Widział w ich oczach tyle radości, że nie potrafił zabić.

Rządy terroru

Rosjanie padali nie tylko od jego kul, ale i od skażonego bimbru, który im sprzedawał. Kiedy wojacy próbowali jego „księżycówki”, mówili: – Cienka jak herbata! Dodawał więc karbidu i kwasu solnego. Chwalono go, że trunek nabrał mocy.

– Cholera wie, ilu ich w ten sposób wytrułem – wspomina tę najskuteczniejszą pod względem liczby ofiar „akcję”. – Przysiągłem sobie, że będę strzelał tylko do Rosjan, do Polaków nie, nawet tych najgorszych. „Krew polska jest zbyt droga”, powtarzano mi. Byłem za młody i zbyt głupi, by oceniać ludzi – mówi dziś.

W którymś momencie zrozumiał, iż jego walka nie może zakończyć się sukcesem. Bo przecież nie był w stanie zabić wszystkich sowieckich żołnierzy. Dlatego strzelał tak, by ich zranić, wystraszyć. Podpowiedział mu to pewien przedwojenny major, wtajemniczony w plan odwetu: – Nie musisz zabijać. Trafisz, to znajdą, pogrzebią w mogile, spiszą raport i koniec. A tak, to on będzie ciągle rozpowiadał o tym, przerazi dziesięciu, zamelduje dowódcy.

Jedenastego czerwca 1949 roku o mało co nie wpadł nad Jeziorem Myśliborskim. Kąpało się tam może dziesięciu żołnierzy. Ich mundury walały się na brzegu. Zebrał je na kupkę, podpalił, a wtedy jeden z Rosjan wyskoczył z wody i zupełnie nagi ruszył w pościg za Lubienieckim. Ten wycelował – trafił prześladowcę w pierś ostatnim pociskiem. Z jeziora wyłaniali się już inni. Zabiegli mu drogę, ale zdołał uciec do lasu.

Przerwana klątwa

Zbigniew Lubieniecki zakończył swoje „łowy” niedługo potem, jeszcze w 1949 roku. Nigdy go nie schwytano. Udało mu się „zalegalizować” w zrujnowanej Warszawie. Pracował jako robotnik budowlany, później ukończył studia. Większość życia przepracował w Urzędzie Morskim w Gdyni oraz w Polskim Towarzystwie Turystyczno-Krajo­znawczym.

Swoje wspomnienia mógł wydać dopiero wiele lat po wojnie. Czy był sens strzelać do przypadkowych żołnierzy? Czy warto było narażać niewinną ludność cywilną na zemstę bezpieki? Lubienieckiego irytuje takie stawianie sprawy.

Odpowiada pytaniem na pytanie: – A kto zrobił ze mnie zwierzę? Czy to ja byłem winien temu, że widziałem, jak Rosjanie dręczyli i zabijali niewinnych Polaków?

Czytaj więcej na facet.interia.pl/historia/news-prywatna-wojna-z-zsrr-polowanie-na-sowi...

Zerwany dach

TT42017-04-02, 1:54
Wiało na wschodzie.



Jednak Rosjanie mają ciut więcej pojęcia o kinematografii niż przereklamowani Juesejczycy. Horyzontal? Horyzontal.

No Krzychu dwa piwka - chojnie

*hojnie

Polskie Drogi #77

Polskie_Drogi2017-04-02, 9:44
Oto kolejna partia różnych sytuacji, które udało się nagrać na naszych drogach, dzięki użytkownikom jeżdżącym - coraz chętniej - z wideorejestratorami samochodowymi

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 6 miesięcy. 6,00 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem